W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 10 października 2019, 14:11

Przeważnie na wakacyjne wojaże wyjeżdżałem w sierpniu. Tym razem padło jednak na połowę lipca. Termin ten wzbudzał moje obawy z powodu prognóz pogodowych: było chłodno i deszczowo na Śląsku, w Polsce, a nawet na Bałkanach. Nad Bałtykiem temperatura powietrza wynosiła 19 stopni, morza 16... Jakaś masakra! Pocieszałem się tym, że planowałem odwiedzić w sumie 10 krajów, więc nie może tak być cały czas, zwłaszcza, że stopniowo będę się poruszał coraz bardziej na południe...

Początek wyjazdu nie zapowiadał się optymistycznie: przed Bratysławą złapała nas taka ulewa, że prawie trzeba było stanąć na poboczu autobany, gdyż widoczność spadła do kilku metrów. Potem, na szczęście, przestało padać...
Obrazek

Zatrzymuję się na chwilę w Oroszvár, czyli w dzielnicy stolicy Słowacji - Rusovcach. One, jak i sąsiednie Dunacsún oraz Horvátjárfalu, to ostatnie terytorialne straty węgierskie: ograbiono Madziarów w Trianion, a po II wojnie światowej odebrano im jeszcze trzy wioski z tak zwanego przyczółka bratysławskiego.

Rusovce były niegdyś także ostatnim przyczółkiem cywilizowanego świata - biegł przez nią limes strzeżony przez rzymskie legiony. Pozostałości obozu wojskowego z okresu Imperium Romanum są nadal widoczne. Z kolei dominantą centrum jest wielki pałac w stylu neogotycku angielskiego, wiecznie remontowany i odgrodzony płotem.
Obrazek

Wracają opady. Przy rozpadającym się słowacko-węgierskim przejściu granicznym deszcz smaga mnie po twarzy niczym w listopadzie...
Obrazek

Wykreślając plan podróży i zerkając na mapę stwierdziłem, że tędy całkiem niedawno jechałem, więc chyba nie warto powtarzać tej trasy. Potem jednak odkryłem, że to "niedawno" oznacza... 9 lat temu! A więc może wypadałoby znowu odkurzyć ową drogę!

Dwie najbliższe węgierskie wioski są wielonarodowościowe, podobnie jak trzy słowackie z "przyczółka". W Rajce (Ragendorf) około 10% mieszkańców stanowią Niemcy, a 20% Słowacy. Ci ostatni zapewne przenieśli się do niej w ostatnim czasie i dojeżdżają do pracy w Bratysławie.
Obrazek

W Bezenje (Bizonja, niem. Pallersdorf) jedna trzecia to Chorwaci, są także grupy Słowaków i Niemców.
Obrazek
Obrazek

Chorwaci mieszkają daleko od swoich rodzinnych stron - to potomkowie kilku fal ucieczek przed Turkami, które miały miejsce między XVI a XVIII wiekiem. Sporo z nich mieszka także w pobliskim austriackim Burgenlandzie.

Obok wiejskiego cmentarza stoi kolumna z łacińską inskrypcją i datą 1637.
Obrazek

Pierwszym miastem jest Mosonmagyaróvár. Do 1939 roku były to dwa osobne ośrodki - Moson (Wieselburg) oraz Magyaróvár (Ungarisch Altenburg), dlatego dzisiaj posiada dwa centra i starówki. Aż do XIX wieku większość mieszczan była niemieckojęzyczna, następnie wskutek madziaryzacji i powojennych wywózek zmienił się charakter etniczny, ale kilka procent tzw. Szwabów Naddunajskich ciągle tu żyje.
Obrazek

Parkuję w Magyaróvár. Przestało padać, ale w powietrzu czuć chłodek. Miasto jest pełne zabytków z różnych epok i dość zadbane.
Obrazek
Obrazek

Najcenniejszym obiektem jest czworoboczny zamek. Postawiono go w miejscu rzymskiego obozu Ad Flexum, kolejnego w limesie. Wielokrotnie przebudowywany, w XIX wieku Habsburgowie otworzyli w nim szkołę rolniczą.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Do jednej ze ścian przylegają mury z czasów rzymskich, a w bramę wmurowano replikę antycznego epitafium.
Obrazek
Obrazek

Przed zamkiem znajduje się rozległy Pomnik Poległych w I wojnie światowej. Większość nazwisk jest bardzo węgierska...
Obrazek
Obrazek

Drugi pomnik z listą ofiar Wielkiej Wojny stoi przed wejściem na teren kompleksu, a mniejszy - mocno sugestywny - upamiętnia kolejny światowy konflikt.
Obrazek
Obrazek

W czasie spaceru Magyar utca wychodzi nawet słońce!
Obrazek

Pomników pierwszowojennych jest w mieście więcej - przy głównej ulicy strzela w niebo wysoki obelisk.
Obrazek
Obrazek

Numer czwarty położony jest już w Moson, między kaplicą a barokowym kościołem: Chrystus podtrzymuje słaniającego się żołnierza.
Obrazek
Obrazek

W czasie tego wyjazdu postanowiłem nie korzystać z płatnych węgierskich autostrad, więc najbliższe 30 kilometrów przebędę drogą numer 1, która dawno temu była główną arterią łączącą Budapeszt z Wiedniem. Dzisiaj ruch na niej panuje raczej umiarkowany, a widok traktora zasypującego okolicę spadającym z przyczepy sianem nie jest rzadkością.
Obrazek

Győr (niem. Raab) to największe miasto północno-wschodnich Węgier. Liczy około 130 tysięcy mieszkańców, więc jak na miejscowe warunki stanowi prawdziwą metropolię. Bywałem w nim wielokrotnie, ale zawsze przejazdem i przeważnie myliłem wówczas drogę, bowiem oznakowanie okrutnie szwankowało. Tym razem zaopatrzyłem się w mapę i bez problemu zaparkowałem w centrum obok ogromnego ratusza.

Deszczowe chmury postanowiły w końcu sobie odejść, a w słońcu zrobiło się cieplutko.
Obrazek

Zaraz za ratuszem znajduje się duży dworzec kolejowy. Otwarty w czasach austro-węgierskich przeszedł kilka dużych przebudów, m.in. główne wejście zdobione jest płaskorzeźbą nawiązującą do starożytności. Powstało one w latach 50. XX wieku, ale część elementów zdążyła już odpaść.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zachodzę na wiadukt aby spojrzeć na perony. Żółto-zielony Stadler FLIRT obsługiwany jest przez austriacko-węgierskiego przewoźnika GYSEV.
Obrazek

A w tę stronę sielsko i spokojnie...
Obrazek

W Győr starych budynków jest od groma, lecz najciekawsza jest oczywiście starówka rozłożona nad zbiegiem rzek Rába i Dunaj Moszoński (Mosoni Duna).
Obrazek

Dziewczyna myślała, że to jej robię zdjęcia i wstała oburzona, coś tam po madziarsku burcząc. Żeby jeszcze było co fotografować...
Obrazek

Tu na zdjęciu płynie Rába, biorąca swój początek w Alpach. Brzeg został przekształcony w bulwar. Widać także trzy kościoły: od prawej karmelitów, potem katedra oraz ten ze ściętym dachem w kompleksie zamkowym.
Obrazek

Zabytkowe gmachy przy placu przed świątynią karmelitów.
Obrazek
Obrazek

Następnie Rába podąża wzdłuż murów pochodzących przeważnie z XVI wieku, mających chronić miasto przed Osmanami (nie zawsze skutecznie). Po drugiej stronie stoi wysoki na 25 metrów obelisk z 1913 roku poświęcony hrabiemu nazywającemu się Béla Cziráky. Hrabia był prezesem stowarzyszenia regulującego rzeki.
Obrazek
Obrazek

Kawałek dalej Rába wpływa do Dunaju Moszońskiego, będącego południowym korytem Dunaju właściwego.
Obrazek

Wchodzimy na starówkę. Aby trzymać się tematu wody zaglądam do publicznej toalety, gdzie dostaję elegancki rachunek za wniesioną opłatę :D.
Obrazek

W pobliskiej lodziarni próbują oszukać nas na kasie: babka jest bardzo zdziwiona, że domagam się należnego mi tysiąca forintów reszty. Niefajnie! Lekko zniesmaczeni wchodzimy pomiędzy wąskie uliczki.
Obrazek

Romańsko-gotycko-barokowa katedra Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, główny katolicki kościół miasta i całej diecezji. Z racji braku miejsca łatwiej zrobić jej zdjęcie od tyłu.
Obrazek

Pozostałości kościoła z epoki dynastii Arpadów (XI-XII wiek).
Obrazek

Pomnik Poległych wmurowany w ścianę katedry przedstawiający krwawe natarcie.
Obrazek

Ulice zdobione są różnymi ciekawymi fontannami, dzieci szczególnie przyciąga ta z mężczyzną świecącym swoim przyrodzeniem.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Széchenyi tér czyli rynek. Obowiązkowa kolumna maryjna, otoczona bogatymi kamienicami i pałacami oraz ogródkami kawiarnianymi.
Obrazek

Wóz biblioteczny?
Obrazek

A tu facet siedział sobie na ławce i zaczepiał przechodniów atakując ich zdalnie sterowanym samochodzikiem. Bajtle były zachwycone :P.
Obrazek

Wracamy pod neobarokowy ratusz. Wystawiony w ostatnim roku 19. stulecia i posiadający wieżę wysoką na 59 metrów jest jednym z najbardziej charakterystycznych obiektów Győr.
Obrazek

Samo miasto wywarło na mnie pozytywne wrażenie. Na pewno warto tu zajrzeć przebywając w okolicy i pochodzić sobie deptakami albo nad rzekami.

Teraz jednak trzeba wsiąść do auta i pocisnąć trochę gazu, bo przed nami jeszcze jakieś 130 kilometrów do przejechania. Kierujemy się na południe przebijając się przez mniejsze i większe wioski, przeklinając zawalidrogi, których na Węgrzech jest pełno. Najczęściej występuje przypadek w postaci starszej kobiety blokującej ruch i gadającej jednocześnie przez telefon!
Obrazek

Czasem robię sobie postój dla rozprostowania kości...
Obrazek

Górujący nad okolicą zamek Csesznek z XIII wieku. Zwiedzałem go w 2010 roku, a wydaje się, jakby to było wczoraj!
Obrazek

Coraz więcej dookoła pagórków, wjechaliśmy w niewysokie pasmo Bakony, a to znak, że zbliżamy się do Balatonu.
Obrazek

W pewnym momencie źle skręcam i zamiast nad brzeg jeziora ląduje na szosie oddalonej od niego o kilka kilometrów. I tu zdziwienie - znaki dopuszczają prędkość 110 km/h, mimo, że to zwykła jednopasmowa droga z dość niskim numerem (710).
Obrazek

Pewnie wybudowaną ją, aby ominąć część ośrodków nad samym Balatonem i zmniejszyć tam trochę ruch. Przejazd nią jest czystą przyjemnością, zwłaszcza, że dookoła rosną moje ukochane słoneczniki! :)
Obrazek

Na południowym brzegu dość sprawnie przecinamy Siofok. Tuż za nim dziwi nas ogromny ruch samochodów wyjeżdżających znad Balatonu. Myśleliśmy, że ludzie wracają z plaży, ale jutro okaże się, że odbywa się tam duża impreza...

A przed zachodem słońca mogę po dwóch latach przerwy znowu fotografować węgierskie morze :).
Obrazek
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 13 października 2019, 17:51

Przyjeżdżając nad węgierskie morze zazwyczaj zatrzymywałem się w Balatonföldvár. Tym razem jednak postanowiłem zmienić lokalizację, do czego mocno zmobilizowała mnie decyzja włodzarzy miasteczka, aby wszystkie plaże w miejscowości stały się ogrodzone i płatne :|. Co prawda wstęp nie jest jakoś specjalnie drogi, ale chodzi o zasadę!

Przenieśliśmy się niezbyt daleko, bo do oddalonego o kilka kilometrów na wschód Zamárdi. Osada o podobnej wielkości co B-földvár (a raczej małości - 2 tysiące mieszkańców), choć bez tych wszystkich aleji drzewnych, parków i właściwie bez wyraźnego centrum.

Nasz kemping był duży. Moloch, jakich nie lubię, lecz miał jeden niepowtarzalny atut: leżał nad samym brzegiem. Co prawda trudno zejście po drabince nazwać plażą, ale w ciągu chwili od wyjścia z namiotu można było taplać się w Balatonie.
Obrazek

Temperatura wody wynosiła około 22/23 stopni - w porównaniu choćby z Bałtykiem zupa, lecz jak na Węgry to umiarkowanie. I tak lepiej niż prognozowali synoptycy, którzy wróżyli cały weekend deszczu i piździawicy.
Obrazek

Ceny na kempingu także wysokie; był to chyba nasz najdroższy nocleg podczas całego wyjazdu!
Obrazek

Wśród alejek poustawiano tabliczki z numerami i rysunkami, aby dzieciaki mogły łatwiej je zapamiętać ;).
Obrazek

Gdyby ktoś chciał spać w ulu, to tutaj jest ku temu okazja.
Obrazek

Wśród turystów zauważamy bardzo dużo Czechów. To dziwne, bo Pepiki raczej nie są wielkimi miłośnikami Węgier. Po kilku godzinach zagadka się rozwiązała.

Najpierw rano usłyszeliśmy hałas przelatującego samolotu. Potem drugiego i trzeciego. Stwierdziłem, że jakaś banda idiotów wybrała sobie na harce akurat nasz brzeg Balatonu! A w czasie kąpieli ujrzeliśmy coś takiego:
Obrazek

Okazało się, iż w Zamárdi odbywają się zawody z cyklu Red Bull Air Race World Championship. Czesi mają wśród zawodników swoich dwóch reprezentantów, a jeden z nich - Martin Šonka - był jednym z faworytów imprezy. Ostatecznie zajął w niej czwarte miejsce, a w całym turnieju (składającym się z czterech startów) trzecie. Wygrał Australijczyk.

Między sterczącymi w górę bramkami co rusz przelatywał jakiś samolot. Obrazek

W niedzielę odbywała się już końcówka zawodów, potem przyszła pora na popisy akrobatów z Flying Bulls. W pewnym momencie powietrze przeciął ciężki huk. Spojrzeliśmy w górę i szczęka mi opadła...
Obrazek

Spodziewałem się jakiejś współczesnej konstrukcji, ale nie! Ten w środku to North American B-25 Mitchell, amerykański bombowiec z II wojny światowej. Rok produkcji 1945! Jest to jeden z dwóch latających egzemplarzy w Europie. Natomiast po prawej smugę zostawia Lockheed P-38 Lightning - samolot myśliwski dalekiego zasięgu. Z fabryki wyjechał w 1944 roku. Jedyny na naszym kontynencie, który nadal potrafi wzbić się w powietrze (pozostałe są w jego ojczyźnie).

Piękne maszyny, naprawdę było co oglądać i słuchać!
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wziąłem aparat i przeszedłem się na położoną niedaleko publiczną plażę (bezpłatną), gdzie odbywały się zawody. Ludzi cała masa, stanąłem więc z boku w pewnym oddaleniu.
Obrazek

Na sam koniec zaprezentowała się kolejna grupa, używająca już normalnych samolotów akrobatycznych.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Gdy już wracałem to jeszcze wylądował obok helikopter, tym razem "cywilny".
Obrazek

Większość widzów jednocześnie rzuciło się do wyjścia, więc na drodze zrobił się ogromny korek. Sporo samochodów i wiele autokarów posiadało czeskie blachy.
Obrazek

Ta niedziela spędzana była na totalnym luzie... Kąpanie się, wylegiwanie, picie piwska i wina. Odpoczywała także Śliwka i Borówka, w towarzystwie napitków (fajnie, że Węgrzy zaczynają produkować coś innego niż zwykłe sikacze).
Obrazek

Wieczorem wypadałoby coś zjeść. Ceny na kempingu przyprawiały o zawrót głowy, więc wybraliśmy się na pobliską przystań, z której odpływają promy w kierunku półwyspu Tihany. Samochody nadal stały w korku, a kierowanie ruchem przez policję przynosiło efekt odwrotny do zamierzonego.
Obrazek
Obrazek

Także i tu trzeba pilnować portfela. Nie chodzi o kieszonkowców, tylko o złodziei z obsługi: a to coś jest dopisane do rachunku, a to rachunku w ogóle nie ma, a to cena się nie zgadza, ewentualnie nikt nie przyniesie reszty... Zdaje się, że i na Węgrzech dobra zmiana wyzwoliła najgorsze instynkty u obywateli.
Obrazek

Wieje mocno od strony wody.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zamárdi z jednej strony się rozbudowuje - między naszą miejscówką a portem powstaje ogromny kompleks SPA/wellness/inne gówno...
Obrazek

...a z drugiej mijamy kilka opuszczonych kempingów o dużej powierzchni. Kiedyś musiało tu być naprawdę tłoczno, ale widać, że ubyło chętnych do tej formy wypoczynku: albo zmieniły im się gusta albo się wzbogacili i wybrali inne kraje.
Obrazek
Obrazek

Ogólnie to od dawna widać, że część infrastruktury turystycznej wokół Balatonu się zwija. Coraz więcej takich porzuconych miejsc, wiele domów na sprzedaż...

Zachód słońca nad półwyspem Tihany po drugiej stronie jeziora. Można dostrzec sylwetkę znanego opactwa benedyktynów.
Obrazek
Obrazek

W poniedziałek porzucamy Węgry i jedziemy dalej na południe. Wypadałoby jednak jeszcze się wykąpać... Niektórzy testują temperaturę wody, inni do niej wskakują ;).
Obrazek
Obrazek

Potem czeka nas przykra niespodzianka - samochód nie odpala! Chyba wyładowaliśmy akumulator siedząc wieczorem przy włączonych światłach i grającym radiu. Po początkowym ataku paniki (już dzwoniłem na linię z autocasco) zagadałem do ekipy z Górnego Śląska przebywającej na kempingu. Podjechali swoim wozem, podłączyli kable i reanimowali mojego potwora :).

Spóźnieni o ponad godzinę opuszczamy Zamárdi. W Balatonföldvár robimy większe zakupy i przejeżdżam też przez miasto, aby zobaczyć co się zmieniło w ciągu dwóch lat. Zmiany oczywiście są na gorsze: zamknięto kilka lokali i wprowadzono wspomniane opłaty za plażę. Ale za to ustawiono na niej wspaniały napis, który można wrzucić potem na fejsa.
Obrazek

Odbijamy w głąb lądu. Mijamy stawy hodowlane, a na horyzoncie zielenią się pagórki północnego brzegu Balatonu.
Obrazek

Droga nr 67 jest przebudowywana na długim odcinku do standardu szosy szybkiego ruchu (nie mylić z ekspresówką) - będzie miała po dwa pasy ruchu, lecz część skrzyżowań kolizyjnych.
Obrazek

Po półtorej godzinie docieramy w pobliże miasta Szigetvár w Baranji. Zatrzymuję się przy położonym obok szosy Parku Przyjaźni Węgiersko-Tureckiej. To dość specyficzne miejsce.
Obrazek
Obrazek

Nawiązuje ono do tureckiego oblężenia Szigetváru z 1566 roku. Armia osmańska przez miesiąc słała kolejne fale żołnierzy na mury miejskie i dopiero wysadzenie jednego z bastionów pozwoliło wedrzeć się do środka. Miasto padło, lecz kolejna eksplozja w magazynie prochu zabiła wielu atakujących, a także obrońców. Zginął dowódca Węgrów - Nikola Šubić Zrinski, Chorwat. Strata napastników była jednak znacznie większa - zmarł sam sułtan Imperium, słynny Sulejman Wspaniały, bohater Wspaniałego Stulecia. Umarł prawdopodobnie z przyczyn naturalnych, ale jego śmierć utrzymywano w tajemnicy, aby nie podkopywać morale poddanych.

W miejscu parku stał wówczas sułtański namiot. Głównym elementem wybudowanego założenia są ogromne pomniki obu wodzów - Zrinskiego i Sulejmana.
Obrazek

W parku ustawiono liczne tablice opisujące bitwę i historię. Jedną z nich upiększono wspólnym zdjęciem Erdogana i Orbana. W sumie obaj politycy mogliby być braćmi, podejście do sprawowania władzy mają podobne (choć Viktor musi się jeszcze sporo nauczyć od kumpla z Azji). Jest też kilka obiektów małej architektury, m.in. fontanna w osmańskim stylu.
Obrazek
Obrazek

W okolicy jest sporo pamiątek z tamtych czasów, na przykład dawne mauzoleum z sułtańskimi wnętrznościami. My jednak kierujemy się prosto w wąskie uliczki samego miasteczka.
Obrazek

Zamek zdobyty ongiś przez Turków nadal stoi. To sporych rozmiarów czworoboczna twierdza z narożnymi bastionami. Niestety, wstęp nawet na dziedziniec jest płatny i to niemało, więc ograniczamy się do spaceru zewnętrznego wokół murów.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dzieło z gatunku "co autor miał na myśli?". Wersje były dwie: wielka sowa albo paznokieć. A może jeszcze coś innego?
Obrazek

Znajdujący się przy głównym placu kościół św. Rocha powstał jako meczet, o czym dobitnie świadczą okna i drzwi.
Obrazek
Obrazek

Nie mogło zabraknąć pomników. Na pierwszym zdjęciu postawiony w 1878 roku lew depczący turecki sztandar - symbolika jednoznaczna. Na drugim upamiętniono powstanie węgierskie z 1956 oraz poległych w Wielkiej Wojnie.
Obrazek
Obrazek

Moją uwagę przykuwa niebanalny kształt dwóch wież. To kasyno, zaprojektowane przez Imre Makovecza w tzw. stylu organicznym.
Obrazek
Obrazek

Z Szigetváru pozostało do granicy nieco ponad 50 kilometrów. Początkowo jadę krajówką, gdzie spada na nas deszcz siana...
Obrazek

Potem odbijam w boczne, prawie puste drogi z widokami na wzgórza otaczające Pécs.
Obrazek
Obrazek

W wiosce o nazwie Baksa dochodzi do nieszczęścia: morduję gołębia! Siedziały sobie bydlęta za widocznym poniżej skrzyżowaniem i zamiast odlecieć przed nadjeżdżającym samochodem postanowiły przeczekać go na asfalcie między kołami. Usłyszałem głuchy łomot, a w tle została zakrwawiona kupka piór...
Obrazek

Krótko po 14-tej melduję się przy przejściu z Chorwacją Drávaszabolcs – Donji Miholjac. Granicę wyznacza rzeka Drawa.
Obrazek
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 16 października 2019, 12:34

Republika Chorwacji należy od kilku lat do Unii Europejskiej, ale nie do Strefy Schengen, zatem na granicach odbywa się prawie normalna kontrola graniczna. W sezonie letnim potrafią się tworzyć gigantyczne kolejki, na szczęście nie dotyczy to tych rejonów - Slawonia to wschodnie peryferia państwa, rzadko odwiedzane przez turystów. Nasza odprawa graniczna była niemal błyskawiczna, wszystko zajęło kilka minut.
Obrazek

Ta część Chorwacji nawet może przypaść mi do gustu - brak tłumów, a ceny są normalniejsze niż na wybrzeżu. No i mają słoneczniki! :D
Obrazek

Tegoroczna wizyta ma charakter przelotowy z jednym dłuższym postojem. Przed wyjazdem chciałem zakupić garść chorwackiej waluty na jakieś drobne wydatki. DROBNE. Aby zapłacić za parking, ewentualnie kupić pocztówkę albo loda. Niestety, wszędzie w kantorach posiadali banknoty o wartości co najmniej 50 kun (ponad 25 złotych).
- To dla pana za dużo? - patrzyli na mnie jak na wariata, gdy kręciłem głową. Tłumaczenie, że będę w Chorwacji bardzo krótko nie pomagało. Ostatecznie przeszukałem pamiątki po pobycie sprzed lat i znalazłem trochę monet, które w zupełności wystarczyły :).

Jedziemy głównie bocznymi drogami. Jakość nawierzchni lepsza niż u Węgrów, co w ogóle mnie nie dziwi.
Obrazek

Zatrzymujemy się w jednej z mijanych wiosek - Bračevci. Moją uwagę przykuł mocno zaniedbany kościół w centrum miejscowości. Wieża wygląda, jakby miała wkrótce się zawalić...
Obrazek
Obrazek

Chorwaci są narodem z bardzo wysokim odsetkiem osób wierzących (w Slawonii około 95%), więc trochę dziwi, że świątynia jest w takim stanie i nikt o nią nie dba.
Obrazek
Obrazek

Mam pewne obawy, czy zaraz coś nie spadnie mi na łeb, ale wchodzę przez rozwalone drzwi. Zaraz za nimi znajduję odpowiedź na moje zdziwienie: to jest serbska cerkiew prawosławna. I wygląda na to, że sporadycznie nawet użytkowana.
Obrazek

A jak cerkiew to wiadomo - obcy obiekt, więc może niszczeć. Niby ludzie wierzą w tego samego Boga, ale potrafią się pozabijać, bo kształt krzyża inny albo wykonuje się nieodpowiednie gesty.
Obrazek

Sto lat temu w Bračevci większość mieszkańców stanowili Serbowie. Potem ich procent malał, ale przed wybuchem ostatniej wojny była ich ciągle połowa ludności. Dziś prawie nikt nie został - uciekli albo ich wypędzono. Bałkański (i nie tylko) koszmar...

Przy szosie stoi pomnik ofiar wojny światowej. "Ofiary faszyzmu" i partyzanci. Zapewne też Serbowie, bo Chorwaci przecież stali zazwyczaj po drugiej stronie frontu.
Obrazek

Sąsiedztwo kościoła i pomnika: dom kryty trawą i jakaś przydrożna kaplica.
Obrazek
Obrazek

Ruszamy w dalszą drogę. Pogoda zaczyna przypominać lato, temperatura poszybowała do 27 stopni.
Obrazek

Po pół godzinie docieramy do Đakova, miasto nazywanego "sercem Slawonii". Samochód zostawiam niedaleko ronda Franja Tuđmana, obok którego bieleje kościół Wszystkich Świętych. To dawny meczet, co (podobnie jak w Szigetvár) potwierdza kształt okien. Szkoda, że nie weszliśmy do środka, wnętrza są piękne.
Obrazek

Spacerkiem kierujemy się w stronę głównego placu. Ludzi na ulicach mało, chowają się przed słońcem.
Obrazek
Obrazek

W samym sercu serca Slawonii wznosi się ku niebu potężna sylwetka katedry św. Piotra. Jest tak duża, że ciężko ją ująć na jednym zdjęciu (drugie musiałem posklejać z kilku fotek).
Obrazek
Obrazek

Zaprojektowali ją architekci z Wiednia. Stylistycznie to klasyczny historyzm: połączenie neogotyku i neoromanizmu. Budowano ją 16 lat, zużyto 7 milionów czerwonych cegieł. Katedra jest czasem określana jako najwyższy kościół Slawonii lub okresu neogotycku w całej Chorwacji; oba twierdzenia są nieprawdziwe, bo troche wyższe wieże ma chociażby świątynia w Osijeku. Đakovieckie są wysokie na 84 metry.
Obrazek

Na pewno nie jest to także największy kościół miedzy Rzymem a Stambułem - ktoś mocno odjechał z taką opinią :D. Nie mniej wnętrza są rozległe i bardzo ładne dla oka. Oraz puste - oprócz nas nikogo tam nie było.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Katedra stanowi główny kościół arcybiskupstwa Đakovo-Osijek. Opisuje się ją także jako "katedra Strossmayera". Biskup Josip Juraj Strossmayer był nie tylko duchownym, ale też politykiem, jeden z pierwszych propagatorów "jugosławizmu". Inicjował budowę nowych świątyń, również tę i został w niej pochowany.

Na placu przed katedrą ustawiono jego pomnik i nazwano go jego nazwiskiem.
Obrazek
Obrazek

Wracamy na parking deptakiem wypełnionym kawiarenkami i lodziarniami.
Obrazek

Z Đakova do południowej granicy jest tylko 30 kilometrów. Tabliczki z zakazami wstępu wyskakują niespodziewanie.
Obrazek
Obrazek

Dwa państwa rozdziela Sawa (Sava), stanowiącą także północną granicę Bałkanów. Ostatnia miejscowość na chorwackim brzegu to Slavonski Šamac.
Obrazek

Na przejściu czeka kilka samochodów, Chorwatom kontrola zajmuje 10 minut. Potem jest już trochę gorzej... Na granicznym moście spotykam dziesiątki tirów - na szczęście stoją na przeciwległym pasie. To jednak oznacza, że całkowicie blokują tam ruch, bo osobówka nie ma szans się przedrzeć. Warto o tym pamiętam wybierając kiedyś tę trasę na drogę powrotną.
Obrazek
Obrazek

Bośniacy krzątają się wolniej. Każą mi nawet otworzyć bagażnik, choć w ogóle do niego zaglądają - może tylko ma to dobrze wyglądać w oku kamery? Zresztą co mógłbym przemycać z Chorwacji do Bośni??
Obrazek

Na wszystko zeszło pół godziny. Niezły wynik. Z kolei nasza cała wizyta w Chorwacji trwała jakieś dwie i pół godziny. Witamy w Bośni, witamy na Bałkanach. Po tej stronie także rozciąga się Šamac (Шамац). Kiedyś nazywał się Bosanski Šamac i zamieszkiwali go głównie Boszniacy (słowiańscy muzułmanie). Potem wybuchła wojna, teren został zajęty przez serbskie wojsko. Dziś leży w Republice Serbskiej, serbskiej części Bośni i Hercegowiny i ta narodowość dominuje. Aby podkreślić obecną strukturę etniczną nawet z nazwy usunięto przymiotnik "bosanski"...

Ponieważ jesteśmy u Serbów to w napisach króluje cyrylica i serbskie flagi.
Obrazek
Obrazek

Ten stan nie trwa jednak długo: wewnętrzna bośniacka granica jest bardzo pokręcona i już po kilkunastu kilometrach jesteśmy w Federacji Bośni i Hercegowiny, czyli części muzułmańsko-chorwackiej. A i tak najczęstszym elementem krajobrazu są wieże minaretów (także u Serbów).
Obrazek

Chwila dla fotografa: pofałdowana okolica z niskim pasmem górskim Trebava w tle.
Obrazek
Obrazek

Bardzo tutaj zielono.
Obrazek

Obok drogi znajduje się niewielki cmentarz muzułmański. Niektóre nagrobki z charakterystycznymi turbanami muszą być dość wiekowe. A wśród grobów swój dom mają małe pieski. Nie wyglądały na wygłodzone...
Obrazek
Obrazek

Współczesny pomnik ofiar ostatniej wojny. Sami mężczyźni, więc pewnie żołnierze.
Obrazek

Na jeździe mija nam jeszcze godzina i przed 19-tą pojawiają się zabudowania wielkiego miasta. Tuzla. W niej będziemy dzisiaj spali, skorzystamy też z okazji, aby zobaczyć czy jest coś ciekawego w tej rzadko odwiedzanej przez turystów miejscowości (z wyjątkiem portu lotniczego, na którym ląduję tanie linie).

Bramę powitalną stanowi elektrownia, największa w Bośni i Hercegowinie.
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 20 października 2019, 17:48

Tuzla to trzecie największe miasto Bośni i Hercegowiny, najważniejszy ośrodek w północno-wschodniej części kraju. Jednocześnie leży na uboczu wielkich dróg i tras wędrówek turystów, choć niektórzy zaglądają tutaj na kompleks słonych jezior Pannonica. Czy są też inne miejsca, które zainteresują cudzoziemca? Zobaczymy.

Nocleg zaklepałem w dzielnicy Paša bunar, oddalonej o kwadrans piechotą od centrum. Na podwórzu wita nas kot i szybko wskakuje na maskę. Drugi pieszczoch czai się w środku i tylko czeka na mizianie :).
Obrazek
Obrazek

Okolica to rzędy domów jednorodzinnych, sypiące się warsztaty i horyzont pełen jugosłowiańskich bloków. Podobnie jedna z dwóch głównych ulic - Rudarska. Proza normalnego miasta bez upiększeń pod turystów. Lubię po takich chodzić.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Niedaleki stadion Tušanj pomieści 7 tysięcy widzów. Swoje mecze rozgrywa na nim FK Sloboda Tuzla, bez oszałamiających sukcesów w lidze bośniackiej.
Obrazek

Na jednym ze skrzyżowań straszy wieżowiec z powybijanymi oknami, częściowo spalony. To dawny budynek władz regionalnych, zniszczony podczas zamieszek w 2014. Mieszkańcy BiH, wspólnie i niezależnie od narodowości, protestowali przeciwko korupcji, bezrobociu i złej sytuacji gospodarczej. Gmachu nie wyremontowano, problemów nie rozwiązano. Na dole ktoś wypisał sprajem hasła przeciwko nacjonalizmowi (podziały partyjne w Bośni idą zazwyczaj według kryteriów etnicznych).
Obrazek
Obrazek

Po chwili jesteśmy już na skraju starówki. Obok ronda stoi kolorowa brama do medresy Behram-beg, szkoły muzułmańskiej założonej w XVII wieku.
Obrazek

Ulice Starego Miasta nie są odpicowane jak w niektórych miejscowościach, ale nie widać też sypiących się ruder. Są po prostu zwyczajne, toczy się na nich normalne życie mieszkańców. Nie pamiętam, czy spotkaliśmy jakiś zagranicznych turystów.
Obrazek
Obrazek

Główny plac to Trg Slobode. Pełno na nim kawiarenek i restauracji. Od południa zamyka go długi budynek z czasów austro-węgierskich (o nazwie Barok), od wschodu meczet Hadži Hasana z 1548 roku.
Obrazek
Obrazek

Skoro jesteśmy na Bałkanach, to wypadałoby zjeść pierwszą bałkańską kolację, czyli oczywiście ćevapćici :). Znaleźliśmy dość sympatyczny lokal (co nie było łatwe - dominują te z kuchnią międzynarodową i sieciówki), gdzie mięso podawali nie osobno, ale w bułce. Smaczne, choć pieczywo trochę za bardzo ociekało tłuszczem.
Obrazek

W pewnym momencie rozległo się wycie z meczetów. Ustało i nagle na stołach pojawiły się... popielniczki. Allah pozwolił zakurzyć.

Po zmroku zwiększa się liczba przechodniów. Klimat orientalny, ale kobiet w chustach czy workach okrywających całe ciało prawie nie było, naliczyłem w sumie kilkanaście.
Obrazek

Do niedawna Tuzla była miastem mocno wymieszanym narodowościowo. Niecałą połowę stanowili Boszniacy, pozostałą mniej mięcej po równo "Jugosłowianie", Chorwaci i Serbowie. Dziś procent Boszniaków wynosi już ponad 70%, ilość Chorwatów jest podobna, natomiast kilkukrotnie spadła liczba Serbów, a Jugosłowianie zniknęli w mrokach dziejów...

W czasie wojny Tuzla miały dwa znaczące wydarzenia. W maju 1992 roku oddziały opuszczającej miasto Jugosłowiańskiej Armii Ludowej wpadły w zastawioną na nich pułapkę. Na jednym ze skrzyżowań otworzono do nich ogień z okolicznych bloków i domów. Żołnierze nie mieli szans, zginęło ich około setki. Prawdopodobnie dowództwo jugosłowiańskie uzgodniło wcześniej z władzami bośniackimi wolną i bezpieczną ewakuację z Tuzli, więc atak ten można potraktować jako zbrodnię wojenną. Zasadzka została sfilmowana z pobliskiego balkonu. O tym międzynarodowe media raczej nie trąbiły.

Serbowie zemścili się okrutnie w maju 1995. Wystrzelony z daleka pocisk artyleryjski zabił na deptaku 71 osób, a ponad 200 zranił. O tej tragedii przypomina pomnik w jednej ze ścian.
Obrazek

Trochę się jednak zagalopowali z tym określeniem "serbscy faszyści". W czasie wojny bałkańskiej wszystkie strony oskarżały się o bycie faszystami i praktycznie wśród wszystkich takowi występowali (zwłaszcza wśród Chorwatów zafascynowanych ustaszami), ale nie były to postawy dominujące.

Idąc rano na zakupy przyglądam się mijanym budynkom. W świetle słońca lepiej widać ślady po walkach, chyba nie domu od nich wolnego.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Tym razem do śródmieścia podjeżdżamy autem, aby jeszcze co nieco zobaczyć. Parkuję przy centrum handlowym, gdzie muszę ogarniać się od Cyganów oferujących jakieś swoje tajemnicze usługi. Obok płynie Jala o zapachu ścieku. A za nią po lewej spory dom spokojnej starości w stylu jugosłowiańskiego modernizmu.
Obrazek
Obrazek

Wspominałem o meczecie przy rynku. W Tuzli jest ich sporo. Najciekawszy - Kolorowy (Šarena džamija) - jest w remoncie i prawie go nie widać zza rusztowań. Z kolei meczet Turala-bega, zwany też "Polskim", tak wyremontowano, że sprawia wrażenie nowego, mimo, iż wybudowano go w 1572 roku. Obok istnieje niewielki cmentarz.
Obrazek
Obrazek

Wdrapuję się na niedalekie boisko, gdzie dwóch chłopaków widząc aparat przerywa grę w kosza i chowa się do cienia. Z tyłu zielenią się kopuły cerkwi prawosławnej z końca 19. stulecia. Wnętrza bogate.
Obrazek
Obrazek

Przemykamy ulicami, które dopiero zaczynają się zaludniać. Tuzlanie i Tuzlanki kręcą się głównie przy piekarniach, gdzie i my kupujemy coś na drogę. Tutejsze budynki to mieszanina czasów Habsburgów, królewskich, Tito i współczesnej bezpłciowości. Natomiast w parku można obejrzeć kilka pomników ku czci bośniackich jednostek walczących z Serbami.
Obrazek
Obrazek

Policjant chyba czekał na okazję, bo nikogo nie zatrzymywał, a później już go nie było :D.
Obrazek

Opuszczając miasto mogłem zadać sobie pytanie: czy warto odwiedzić Tuzlę? Tak, jeśli jesteśmy w pobliżu albo wylądowaliśmy w niej samolotem i mamy trochę wolnego czasu. Zobaczymy wtedy bośniackie miasto nie nastawione na masowy ruch turystyczny. Ale jechać tutaj specjalnie? Raczej nie.

Przed nami ponad setka kilometrów do stolicy. Bośniackie drogi są zazwyczaj jednopasmowe, kręte i pełne ciężarówek oraz zawalidrogów. Zapomnijmy o szybkiej jeździe.
Obrazek

Są także widokowe, ponieważ dość często przejeżdżamy przez jakieś pasma górskie lub w ich pobliżu.
Obrazek

Kladanj, miasteczko pośrodku niczego.
Obrazek

Kolejne widoki: pofałdowane pola i góry.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dobry humor psuje mi... kara za sikanie koło drogi! Już dość długo miałem potrzebę, ale nigdzie nie było możliwości skoczyć w krzaczki: albo przepaść albo skalna ściana albo domy. Oczywiście zapomnijmy o normalnych toaletach. Wreszcie skończyły się góry, zjechaliśmy w szeroką dolinę, więc zatrzymałem wóz i poszedłem na bok. A tu niemal od razu pojawia się radiowóz. I awantura, że tak nie można, że naprzeciwko mieszka kobieta, którą oburzyłem i zadzwoniła po policję. Pogratulować szybkości: ledwo wyciągnąłem przyrodzenie, a baba mnie widzi, dzwoni na komisariat i ci zjawiają się po 10 sekundach! Cud!

Oczywiście chodziło o łapówkę, bośniaccy policjanci nią nie pogardzą. Rzucili kwotę 200 marek, astronomiczną. Pewnie są jakieś przepisy odnośnie oddawania moczu, ale biorąc pod uwagę częstotliwość występowania takich sytuacji, to ewidentnie panowie chcieli dorobić. Skończyło się na stówie, czyli i tak dwustu złotych! Potem jeszcze pytali się, gdzie pracuję. Może zastanawiali się czy nie zwiększyć albo obniżyć stawki?

Dalej pojechałem wściekły. Podczas ostatniej wizyty w Bośni także miałem przygodę z miejscowymi gliniarzami i wtedy jedyny raz w życiu zapłaciłem mandat jako kierowca. Wykroczenie było bardzo wydumane...
Obrazek

Przed Sarajewem ruch się znacząco zwiększa, na skrzyżowaniach tworzą się regularne zastoje. Na rogatkach stoję w korku... Stolicę zwiedzałem już kiedyś dokładnie, dziś chciałem zobaczyć co tam się pozmieniało. I poprawić sobie humor po spotkaniu z mundurowymi!

Jako brama powitalna służy wieża kompleksu olimpijskiego. Pięć kół, symbol Igrzysk '84 i znaczek McDonald'sa. Stare i nowe. Gdyby dodali jeszcze ślady po kulach to byłby komplet.
Obrazek

Plan wizyty w Sarajewie może storpedować rzecz prozaiczna: brak miejsc parkingowych! Wszystko totalnie zajęte, zarówno te bezpłatne, jak i płatne. Parkingi wyświetlają czerwone komunikaty, że nie mają nic wolnego. Postoju na zakazie nie będę ryzykował, jednak opłata administracyjna na dzień wystarczy.

Okrążam całą starówkę wewnętrzną obwodnicą. Nic! Byłem już przekonany, że przyjdzie obejść się smakiem, aż znajduję wolne miejsca obok budynków rządowych. Tyle, że to ze 2 kilometry do Starego Miasta.

Po drugiej stronie drogi wyróżnia się żółta sylwetka hotelu. Wybudowano go na igrzyska jako siedzibę olimpijskich dostojników.
Obrazek

Zapisał on swój niechlubny udział w początku oblężenia Sarajewa. W kwietniu 1992 roku hotel był w rękach Serbów (konkretnie serbskich polityków), a na ulicami dookoła niego odbywała się wielotysięczna pokojowa demonstracja zwolenników pokoju. Snajperzy ulokowaniu na dachu otworzyli ogień, zginęły dwie dziewczyny. Mordercy uniknęli kary: zostali złapani, ale potem wymieniono ich na jeńców. Śmierć młodych kobiet jest uznawana za początek walk o miasto, a one same jako jego pierwsze cywilne ofiary zabite z rąk żołnierzy (choć prawdopodobnie nie jest to prawda).

Ponieważ Serbom nie udało się zająć Sarajewa, więc wycofali się na okoliczne wzgórze. To naprawdę całkiem blisko nas. Mieli ulice jak na dłoni, mogli strzelać jak do kaczek.
Obrazek

Co czuje człowiek mierząc w kierunku osoby idącej na zakupy, wracającej z pracy albo szkoły? Nie, źle zadane pytanie. To nie jest człowiek...

Serbowie za pierwszą martwego cywila uznają Nikolę Gardovicia. Jego śmierć wydarzyła się w jeszcze bardziej makabrycznych okolicznościach: na początku marca tego samego 1992 roku na Baščaršiji, czyli starówce, odbywał się ślub. Goście państwa młodych szli w tradycyjnym orszaku między dwoma cerkwiami, niosąc ze sobą flagi narodowe. To popularna tradycja utrzymywana do dzisiaj. Pech chciał, że akurat trwało referendum niepodległościowe, które Serbowie zbojkotowali, a starówkę zamieszkują głównie muzułmanie. Tłum ludzi z serbską flagą został potraktowany jako prowokacja. Ojciec świeżo upieczonego męża był "mistrzem ceremonii", więc na nim skupił się atak wściekłych Boszniaków - śmiertelnie ranny zmarł w karetce, flagę spalono. Ledwo z życiem uszedł pop. Wesele zmieniło się w pogrzeb... Jako sprawcę zabójstwa zidentyfikowano mało znanego lokalnego gangstera - tacy zawsze wypływają na powierzchnię podczas wojen. W czasie oblężenia objawił się jako bohaterski żołnierz (wielu się z tą tezą nie zgadzało), w dodatku podobno był znajomym bośniackiego prezydenta, więc włos mu z głowy nie spadł.
Piętnaście lat po krwawym weselu nieznany napastnik zastrzelił go przed wejściem do mieszkania.
Obrazek

Sarajewskie róże - wypełnione czerwonym materiałem ślady po pociskach w miejscu, gdzie ktoś zginął. Coraz ich mniej. Miasto się rozwija, patrzy w przyszłość, może nie chce dbać. Warto jednak ciągle o tym przypominać, zwłaszcza teraz, gdy tępy nacjonalizm podnosi w Europie głowę coraz wyżej!
Obrazek

Ale dość o wojnie, w końcu Bośnia to nie tylko trupy i ruiny! Obok budynku Zgromadzenia Federalnego ustawiono kopię stećaka - kamiennego średniowiecznego nagrobku.
Obrazek

W parkometrze wrzuciłem monety na 2 godziny postoju, więc za dużo czasu nie mamy. Szybkim krokiem ruszamy w stronę ścisłego centrum.

O, tego budynku na pewno ostatnio nie było!
Obrazek

Bulwar wzdłuż rzeki Milcjacki, przy której kawałek dalej zamordowano arcyksięcia Ferdynanda.
Obrazek

Odkrywka archeologiczna w miejscu dawnego meczetu. Zburzono go w 1947 roku.
Obrazek

Na końcu ulicy katolicka katedra Serca Jezusowego. Wzniesiona za czasów Austriaków.
Obrazek

Dugi Bezistan - tureckie targowisko z XVI wieku. Część nie przetrwała, część istnieje do dzisiaj.
Obrazek

I wreszcie Baščaršija. Teoretycznie słowo to oznacza główny bazar, ale w praktyce jest synonimem całej sarajewskiej starówki. Turyści są nią zazwyczaj zachwyceni, ja nie. Owszem, ładna, ale jak dla mnie za bardzo wypicowana i do bólu komercyjna. Znacznie bardziej podobała mi się kiedyś muzułmańska dzielnica Skopje. Skoro jednak dzisiaj jesteśmy tutaj, to nie będę narzekał.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Tłumy ludzi, jak zawsze. Niektórzy odwracają się albo zasłaniają twarze, gdy robię zdjęcia, nie chcą aby ich uwieczniać. A najbardziej widoczna zmiana, to ta w ubiorze: jest o wiele więcej pozakrywanych kobiet niż 7 lat temu! Sporo z nich to zapewne turystki z krajów arabskich, lecz większość, jak sądzę, posiada obywatelstwo BiH. Niekoniecznie muszą to być Słowianki - w czasie wojny zjechali się liczni mudżahedini i już zostali. Nie chciano, a po trosze bano się ich wyrzucać. Narzucają otoczeniu swoją wersję radykalnego islamu, rekrutują ochotników do świętych wojen, a czasem sami biorą w nich udział. Ich kobiety obleczone w czarne worki posłusznie drepczą za swoimi panami i władcami. Autochtonki noszą tylko chusty albo kolorowe szaty zakrywające ciało.

Nadal dominuje europejski styl ubierania, ale tak na oko 1/3 albo i więcej nosi się już po muzułmańsku. Postępująca islamizacja jest widoczna gołym okiem...

Dla odmiany niektóre turystyki paradują w tym stylu:
Obrazek

Holenderka, z tego co pamiętam. Przyjaciela wśród Arabów znalazłaby bardzo szybko.

Przemykamy obok meczetów. Podwórza są pełne, ale drzwi zamknięte dla niewiernych.
Obrazek

Serce Baščaršiji - kamienno-drewniana fontanna Sebilj.
Obrazek

Pora zrobiła się obiadowa. Wstępujemy do pobliskiej knajpki. Pomysł wydaje się głupi, bo to najbardziej komercyjna okolica miasta, ale w tym lokalu ceny są przystępne, a jedzenie smaczne. Wybieramy tradycyjny posiłek.
Obrazek

Teraz w pośpiechu z powrotem do auta, bo zegar tyka.

Gdzieś po drodze - Al Jazzera. Coś jak "katolicki głos w twoim domu".
Obrazek

Zdążyliśmy kilka minut przed upływem czasu :D. Pozostało wyjechać z miasta... Korki w niektórych kierunkach masakryczne, na szczęście na naszej trasie tylko umiarkowane. Do zobaczenia, Sarajewo.

Duże ośrodki zostały za nami. Teraz tylko wioski, a najczęściej przyroda. Najbliższy cel to granica z Czarnogórą. A co dalej, to zobaczymy, bo stolicę opuściliśmy znacznie później, niż zakładałem.

Drogi znowu są widokowe i kręte. Trzeba uważać na obsypujące się kamienie, które potrafią zakryć cały pas.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dość często widzę panów sikających na poboczach. Mam ochotę zwolnić, otworzyć okno i zawołać:
- Uwaga na policję!

Kilkukrotnie przecinamy wewnętrzną granicę. Z terytorium muzułmańsko-chorwackiego (tam leży większość Sarajewa) wjechaliśmy do Republiki Serbskiej. Po około 10 kilometrach znowu zaczyna się Federacja Bośni i Hercegowiny, a po minięciu jednej wioski ponownie witają Serbowie. I oni już zostaną do opuszczenia kraju.
To efekt czystek etnicznych. Jeszcze w czasach nieboszczki Jugosławii większość (z niewielką przewagą, ale zawsze) stanowili na tych ziemiach Boszniacy. Pozbyto się ich dość skutecznie, choć nie całkowicie.

Serbskość podkreśla cyrylica używana na oficjalnych tablicach, a na znakach drogowych umieszczona przed alfabetem łacińskim. Jednak można to trochę potraktować jako urzędową demonstrację, bo już napisy "cywilne" zawieszone na sklepach, domach, ogłoszeniach są głównie w łacińskiej wersji.
Obrazek
Obrazek

Ostatnia bośniacka miejscowość, którą można określić jako wioskę, a nie skupisko kilku domów, to Brod (Брод). Zatrzymuję się na stacji benzynowej i napełniam bak tanim paliwem. Muszą mieć dobrej jakości benzynę, bo w kolejne dni nawet na ciężkich dla samochodu drogach spalanie przypomina jazdę po płaskim...
Obrazek

Drina, dopływ Sawy.
Obrazek

Do granicy jeszcze 20 kilometrów, z tego 3/4 to intrygujący odcinek. Opisywany często na forach, blogach i wspomnieniach jako horror, tragedię, "można wpaść w przepaść" albo z drugiej strony jako ciekawa i widokowa przygoda. M18 to jednocześnie trasa międzynarodowa E762, która zmienia się tutaj w wąską, ledwo zdolną do przejechania "dróżkę". Przynajmniej tak ją reklamują. No to zobaczymy, sam jestem ciekaw!

Początek normalny, potem pojawia się ostrzeżenie.
Obrazek
Obrazek

Faktycznie, zaczynają się jakieś wykopki, w poprzek łacha piachu, a asfalt zwęża się na szerokość jednego samochodu. Zatrzymuję się na zrobienie zdjęcia, dogania mnie jakiś Anglik i pyta, czy to na pewno właściwy kierunek na Czarnogórę.
- Oczywiście, przecież to jest szosa europejska - odpowiadam z uśmiechem. Ten również się śmieje, choć nie wiem, czy nie wziął tego jako żart.

Jedziemy dalej. Trochę zakrętów. Spaść w przepaść nie ma gdzie. Ruch minimalny, a jak coś jedzie, to obok asfaltu jest sporo utwardzonego pobocza, nie ma problemów z mijaniem się. No, chyba, że z naprzeciwka idzie krowa, która ani myśli ustąpić!
Obrazek

Mijam osadę domków letniskowych. Oprócz tego prawie brak oznak cywilizacji. Cały czas utrzymuję skupienie, bo spodziewam się, że w każdej chwili może zacząć się ten fatalny odcinek z przeszkodami...
Obrazek

No i doczekałem się. Budek pograniczników! To już koniec! Rozglądam się zawiedziony, czekałem na jakieś emocje i nic.
Obrazek
Obrazek

Fakt, jechałem wolno, bo 15 kilometrów pokonaliśmy w pół godziny, ale z tego sporą część zajęło robienie zdjęć. Doczytałem, że ów "horror" trochę poszerzono, bo kiedyś podobno wyglądał gorzej. Ale dzisiaj? Rozczarowanie :|.

Na przejściu jesteśmy prawie sami. Odprawa u Bośniaków błyskawiczna, potem wjeżdża się na słynny metalowo-drewniany most, na którym potrafią tworzyć się korki. Też podobno, bo ja nie mogę tego potwierdzić.
Obrazek

astępnie stromy podjazd pod górę i budka Czarnogórców. Też bardzo szybko i, o dziwo, wbijają pieczątki do paszportów. Zatem znowu witamy w Montenegro :D.

Droga u Czarnogórców jest znacznie lepszej jakości. I bardziej malownicza, bowiem prowadzi głębokimi kanionami wzdłuż Pivy, która razem z Tarą tworzy w okolicach przejścia granicznego Drinę. Jest już późno, więc słońce tutaj nie dociera, ale i tak jedzie się nią z przyjemnością. Po jednej stronie mamy ściany Durmitoru, po drugiej pasma o złożonej nazwie Bioć/Maglić/Volujak/Vlasulja (choć w miejscowych źródłach pojawia się tylko Volujak).
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przekraczamy zaporę i Piva zmienia się w Pivsko jezero. Robi się jeszcze piękniej i szerzej, więc przebija się także trochę promieni słonecznych.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Myślałem, że to zatoka, lecz w rzeczywistości stamtąd płynie Piva.
Obrazek

Nocleg zaplanowałem w Plužine, leżącym nad samym zbiornikiem. To chyba jedyna miejscowość nad wodą w okolicy. Plužine spełnia rolę centrum turystycznego (przy stałym zaludnieniu 1300 mieszkańców) i miało posiadać kemping. Niestety, ten okazuje się już nie istnieć. Klops.

I co teraz? Wkrótce zrobi się ciemno, niezbyt odpowiada mi jazda przed siebie w poszukiwaniu kolejnego pola namiotowego. Aby rozbić się na dziko trzeba by chyba wyjechać wyżej w góry, gdzie jest więcej przestrzeni.

Postanawiamy pokręcić się po miasteczku i wkrótce dostrzegam na niektórych domach napisy собе albo zimmer czy rooms. Zajeżdżamy do jednego położonego prawie przy samym brzegu, w którym działa również restauracja. Pewnie, można nocować, dwupokojowy "apartament" z balkonem za 10 euro od osoby. Meble z czasów Tito i toaleta na korytarzu (ale tylko dla nas, bo jesteśmy jedynymi gośćmi), co zupełnie nam nie przeszkadza. Nie namyślamy się nawet sekundy. To znacznie lepsza opcja niż kombinować z namiotem, zwłaszcza, że pod wieczór temperatura mocno spada.

Za oknem mamy wulkan :P. To prawdopodobnie góra Suvor (wysokość 1994 metry n.p.m.), którą bardzo upodobała sobie chmurka.
Obrazek

W restauracji na parterze gra serbska telewizja (w tej części kraju przeważają Serbowie), a ceny - jak na Czarnogórę - są umiarkowane. Zamawiamy skromny zestaw kilku przekąsek na kolację. Pychota! Dla lepszego trawienia wypijam też symboliczny kieliszek rakiji.
Obrazek

Udane zakończenie udanego dnia i nawet cholerny mandat już tak nie denerwuje :).
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 24 października 2019, 17:26

Widok z balkonu w Plužine jest niczego sobie :).
Obrazek

W tym odcinku nie będę nudził historią i polityką, opisywał kolejnych mordów i tragedii. Skupimy się na pejzażach :D.

Pivsko jezero to największy sztuczny zbiornik Czarnogóry. Jego budowę zakończono w 1975 roku, zalało one wówczas stare Plužine, które trzeba było przenieść wyżej. To dlatego w miasteczku nie ma obecnie żadnych wiekowych obiektów.

W budynku po prawej chyba też oferowali noclegi ;).
Obrazek

Wody zniszczyłyby także zabytkowy monastyr Piva, więc rozebrano go i... złożono z powrotem w innym, bezpiecznym miejscu.
Obrazek
Obrazek

Woda w zbiorniku jest bardzo czysta i bogata w ryby. Sprzyja też rekreacji, na turystów czekają łódki, choć nie wiem czy dzisiaj ktoś się na nie skusi...
Obrazek

Wahałem się nad wyborem dalszej trasy: jechać, jak wczoraj wieczorem, wzdłuż Pivy, zobaczyć wspomniany monastyr i potem już w kierunku atrakcji w głębi kraju albo wrócić się kilka kilometrów i przejechać przez góry. Ostatecznie zwyciężyła opcja numer dwa i był to doskonały pomysł!
Obrazek

Kawałek dalej na północ od Plužine, gdzie znajduje się most nad Pivą płynącą od wschodniej strony, należy skręcić w boczną drogę zaczynają się na skraju tunelu. A potem zaczynają się ostre podjazdy w górę i liczne zakręty. Droga jest stosunkowo szeroka, auta zazwyczaj się miną, ale lepiej nie szarżować; trzeba uważać na kamienie, no i w tunelach nie ma światła, zostają tylko reflektory.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Co jakiś czas z boku znajduje się trochę pobocza, na którym można się zatrzymać i spojrzeć w dół oraz dookoła. A potem zbierać szczękę z ziemi...

Obrazek

W oddali Plužine.
Obrazek

Jadę trochę wyżej. Stamtąd zerkam także w kierunku północnym.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jeszcze wyżej...
Obrazek

Ostatni punkt z widokiem na Pivsko jezero. Przepięknie!
Obrazek

Droga, którą jedziemy, oznaczona jest numerem R-16 (mapy.cz), P-14 (google maps) albo jeszcze inaczej. Nie ma to większego znaczenia, ponieważ nie sposób jej przegapić z głównej szosy biegnącej w dolinie wzdłuż rzeki. Problem pojawia się później, bowiem co jakiś czas zdarzają się skrzyżowania. Rzecz jasna bez żadnych tabliczek, a odnogi wyglądają tak samo. Bez GPS-a jest ciężko, na szczęście można zasięgnąć języka od ludzi jadących z naprzeciwka. Jedni pokierowali mnie na skrót, którego chciałem uniknąć, bo wiedziałem, że jest on wąski. No i oczywiście na tym odcinku musiałem trafić na półciężarówkę, z którą mijaliśmy się na centymetry :D.

Przejazd skrótem nie trwa długo, las nagle się kończy i wyjeżdżamy na otwarty teren! To zupełnie inny klimat niż jeszcze chwilę wcześniej!
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jesteśmy w Durmitorze. Zdjęcia tego nie oddadzą, ale ogrom otaczającej nas przestrzeni robi niesamowite wrażenie, które potęguje dość silny wiatr. Temperatura od razu zaczęła spadać. Na razie jesteśmy na wysokości 1300-1400 metrów, lecz już widać, że wkrótce będziemy się wspinać.
Obrazek

Dołączyliśmy ponownie do głównej drogi. Po bokach znajdują się rozrzucone pojedyncze gospodarstwa, jest też coś wyglądającego na ichniejszy PGR. Wszystko to składa się na wioskę Pišče, liczącą 84 dusze.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na jednym z winkli zatrzymuje się wóz jadący z góry. Okienko się otwiera i Czech po polsku pyta się mnie... jak najlepiej wrócić do domu :D. Tymczasem krajobraz ciągle się zmienia - szerokie wyżynne łąki zaczynają ustępować skałom, ale całkowicie pola nie oddadzą.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przekroczyliśmy granicę Parku Narodowego Durmitor, przejeżdżamy także obok charakterystycznego "okna", przy którym mogą fotografować się turyści. Jest tu tak pięknie, że człowiek naprawdę nie wie w którą stronę patrzeć i czym się zachwycać!
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Odizolowane gospodarstwa pasterskie. Słychać szczekanie psów, czasem wycie bydła czy innych czworonogów...
Obrazek

Choć stad nie trzeba szukać aż tak daleko - w kilku miejscach pasły się przy samej drodze, a psy... pilnowały je na swój sposób. Myślicie, że się ruszyły widząc samochód? Gdzie tam! :D
Obrazek

Zdjęcie jak z folderu automobilistów :P. Próbowałem zidentyfikować górę widoczną w tle - być może to Raklje (2159 m.).
Obrazek
Obrazek

Sylwetki budzą respekt.
Obrazek

Myślałem, że ładniej już tu być nie może, ale myliłem się! Za pewnym zakrętem wyłoniło się coś takiego:
Obrazek

Dwa prawie bliźniacze szczyty: Zupci (po lewej - 2148 m.) oraz Sedlena Greda (2227 m.). A na prawo od nich Izmećaj z imponującą zachodnią ścianą. Kompozycję dopełniają pasterskie chaty, pasące się konie i owce. Szkoda jedynie, że zdjęcia robione pod słońce...
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na kolejnym wirażu stoi drewniane okienko podobne do tego, które spotkaliśmy wcześniej. Wyrastają takie wszędzie jak grzyby po deszczu. Tło faktycznie jest zacne, natomiast reszta średnio się zgadza...
Obrazek

Sedlo to sedlo. Teoretycznie chodzi o przełęcz, lecz ta nie jest w tym miejscu, ale na lewo od kopców. Z drugiej strony na niektórych mapach nazwą "Sedlo" oznaczono Sedleną Gredę! Podana lokalizacja to już w ogóle jakieś kuriozum, gdyż pod tym adresem jest zbocze jakiegoś innego szczytu przy końcu parku narodowego kilka kilometrów od nas! No i "Wild Beauty" już nie takie dzikie przy tej kompozycji...

Okno wydaje się także granicą natężenia ruchu turystycznego. Do tej pory mijaliśmy się z autami jadącymi z naprzeciwka, czasem ktoś jechał również w tę strony co my, ale było tego na tyle niewiele, że aby zrobić zdjęcie innym samochodom to musiałem chwilę się naczekać. Tu jest inaczej - na poboczu stoi kilka pojazdów. Co chwilę podjeżdża jakiś van z zagraniczną grupą. Niektórzy robią zdjęcia i od razu wracają, inni zakładają małe plecaki i zaczynają schodzić w dół. Zapewne są to zorganizowane wycieczki z Žabljaka, czarnogórskiego Zakopanego (jak wiadomo Zakopane jest tak znane na całym świecie, że każde państwo ma swoje własne :D).
Obrazek

Tak więc ruch się zwiększył, lecz nadal nie są to jakieś przytłaczające nas tłumy. Ciągle można cieszyć się otaczającą nas przyrodą - jedni robią to ze stoickim spokojem, inni wręcz fruwają ze szczęścia :D.
Obrazek
Obrazek

Okno jest nową inwestycją, jeszcze niedawno stało tutaj tylko kilka drewnianych ławek. Usiąść na nich to czysta przyjemność.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na następnym odcinku zatrzymuję się kilkukrotnie aby spojrzeć za siebie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wreszcie docieramy do przełęczy Sedlo. 1907 metrów i to najwyższe miejsce, gdzie można dojechać samochodem (i prawdopodobnie mój rekord wysokości w tym roku). Tam ruch turystyczny się kumuluje - stoją zaparkowane auta ludzi podziwiających widoki i tych, którzy rozpoczęli pieszą wędrówkę. Wiele osób rusza stąd na Bobotov Kuk. Szkoda, że nie ma na to czasu...

Temperatura spadła do 12 stopni, wieje jak cholera. Dla porównania - w niższych częściach kraju słupek na termometrze przekraczał 30-tkę...
Obrazek

Panoramy z przełęczy w kierunku zachodnim. Bosko!
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kręta główna droga asfaltowa i dochodzące boczne, nieutwardzone. Prowadzą do chatek użytkowanych przez pasterzy, choć podobno przy niektórych z nich są oficjalne miejsca do spania dla turystów, jakieś prymitywne pola namiotowe. Niektórymi gruntówkami można zjechać aż do dolin poza teren parku, ale to raczej nie dla zwykłych samochodów.
Obrazek

Zupci na wyciągnięcie ręki. Po drugiej stronie trochę dalej Uvita greda (2199 m.).
Obrazek
Obrazek

Z przełęczy zaczniemy zjazd w dół, na wschód. Też ładnie, choć słońce zaczynają powoli zakrywać obłoki.

Piękna stercząca skała na końcu to... Stožina :D.
Obrazek
Obrazek

Jeszcze raz Uvita greda: w wersji kompletnie słonecznej i ze skradającymi się chmurami.
Obrazek
Obrazek

Na Stožinę nie prowadzi żaden oficjalny szlak i wygląda na to, że końcówka wejścia to byłaby niezła wspinaczka.
Obrazek

Zjeżdżając szybko tracimy wysokość i chłoniemy ostatnie krajobrazy odkrytych terenów.
Obrazek
Obrazek

Po prawej stronie ciągnie się Pošćenska dolina z kilkoma wyschniętymi jeziorkami. Strumienie je zasilające chyba także są okresowe. Wśród kamieni posilają się wychudzone krowy.
Obrazek

Chwilę potem pojawiają się pierwsze lasy, a także ośrodek z drewnianymi domkami do nocowania.
Obrazek

Zjechaliśmy w rozległą dolinę. Wioski u stóp Durmitoru są niewielkie, liczą kilkudziesięciu lub nieco ponad setkę mieszkańców (przeważnie Serbów). Składają się na nie mniej lub bardziej podobne do siebie dacze z trójkątnymi dachami. Część pewno wynajmowana jest turystom.
Obrazek

Na jednym ze skrzyżowań mylę się i zamiast skręcić jadę prosto, a w ten sposób jeszcze przez chwilę spoglądam na szczyty za oknem.
Obrazek

A później bajka, niestety, powoli się kończy... Od wschodu góry obiega droga M-6, główna arteria tej części Czarnogóry. Szeroka, bardzo dobrej jakości. Wjeżdżamy na nią i kierujemy się na południe, do serca kraju. Ciągle podziwiamy kształty Durmitoru (choć kolory przez szybę już inne).
Obrazek

Dwukilometrowy tunel Ivica symbolicznie wyznacza granicę pasma. A za nim czekają już inne góry i inne widoki...
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 29 października 2019, 22:38

Monastyr Ostrog jest najbardziej znanym obiektem sakralnym Czarnogóry. Turystów przyciąga do niego niezwykłe położenie: wysoko i główna świątynia zdaje się wyłaniać ze skały. Klasztor widać z daleka - na tym zdjęciu to biały punkt w górnym, lewym rogu.
Obrazek

Zanim jednak tam dotrzemy to czeka nas trochę kilometrów wśród gór do przebycia. Wyjechaliśmy z Durmitoru, ale pasma nas otaczające w ogóle się nie kończą. Podjazdy i zjazdy, poniżej widzimy auto, które właśnie nie wytrzymało i wypuściło wielką chmurę.
Obrazek

Šavnik - malowniczo położony w dolinie na przecięciu dwóch rzek.
Obrazek

Gdy robiłem zdjęcia zaczepił mnie facet wychodzący z wozu czarnogórskiej telewizji. Zobaczył polskie blachy i bardzo się interesował skąd dokładnie jesteśmy. Z dużym uśmiechem chwalił się ze swojej wizyty w Polsce i jakie to ciekawe rzeczy odwiedził.

Punkt widokowy nad miastem.
Obrazek

Zmiana krajobrazu - pojawia się kotlina, dość szeroka.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Niebieska tafla wody, której się w tej okolicy nie spodziewałem - Krupačko jezero. To zbiornik retencyjny, powstały na potrzeby hydroelektrowni.
Obrazek

Przejeżdżamy też obok Nikšića. Liczy ponad 50 tysięcy mieszkańców, czyli prawdziwa metropolia jak na czarnogórskie warunki. To nie żart, tylko Podgorica jest większa :).

Nikšić posiada kilka ciekawych zabytków, ale zamiast ich zwiedzania wolałem przejażdżkę przez Durmitor. Teraz jedynie staję obok drogi i robię kilka zdjęć na miasto. Widać twierdzę Bedem, bloki i jakiś kościół.
Obrazek
Obrazek

Kawałek za Nikšićem pojawia się drogowskaz na monastyr. O drodze dojazdowej również krążą legendy: że ciasna, że niebezpieczna, że osoby z lękiem wysokości mają zamknąć oczy (zwłaszcza kierowcy), że są problemy z mijaniem... Jadę z lekkim uczuciem niepokoju, które wzmaga jeszcze autochton zagadnięty o właściwy kierunek: zanim odpowiedział, to najpierw się szybko przeżegnał :D.

Oczywiście znowu się okazało, że strach ma wielkie oczy. Rzeczywiście miejscami jest dość wąsko, ale bez przesady. Aby spaść w przepaść trzeba by się mocno postarać. Mieliśmy też trochę szczęścia, bo trafiliśmy na mały ruch i niewiele aut jechało z naprzeciwka, choć jeden z kierowców grzał jak szalony.
Obrazek
Obrazek

Od zjazdu z głównej drogi do dolnego monastyru jest około 8 kilometrów i trzeba nabrać 350 metrów wysokości, czyli wcale nie tak dużo, jak się wydaje patrząc na klasztor z daleka.

Dolny monastyr jest stosunkowo młody, bowiem powstał w 1824 roku. Oprócz cerkwi znajdują się tu mieszkania mnichów (żyje ich w klasztorze kilkunastu) oraz noclegi dla pielgrzymów.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Biorąc pod uwagę, że Ostrog to główny cel pielgrzymkowy prawosławnych z Czarnogóry oraz cel wielu zorganizowanych wycieczek z wybrzeża, to spodziewałem się w tym miejscu całych rzędów autokarów. A zastałem jedynie jednego albo dwa, do tego kilka busików oraz trochę osobówek. Pustawo wręcz... Czytałem, że do górnego monastyru najlepiej się dostać z dolnego piechotą albo podjechać za kilka euro busem. Na spacer jest już zdecydowanie za ciepło, a podwożących nie widać, więc po prostu dojedziemy tam naszym samochodem.

Górny monastyr tam w górze, na wysokości 800 metrów.
Obrazek

Ten odcinek drogi jest węższy, ale przy odrobinie dobrej woli wszyscy się spokojnie miną. Co ważne, nie pchają się tam autokary. Na końcu czeka na nas duży, bezpłatny parking z darmowymi toaletami. Można?

Przy górnym monastyrze ludzi jest więcej, lecz nie są to ogromne tłumy.
Obrazek

Wygląda zacnie: budynki przyklejone do góry.
Obrazek

Ta część powstała w XVII wieku, założył go niejaki św. Bazyli Ostrogski. W monastyrze zmarł, a wierni pielgrzymują do jego szczątków. Obiekt, oprócz funkcji religijnych, spełniał także militarne - chronili się w nim walczący z Turkami. W czasie ostatniej wojny światowej w świętym miejscu zabunkrował się oddział czetników. Doścignęli ich komunistyczni partyzanci i zaproponowali darowanie życia w zamian za poddanie się. Czetnicy się zgodzili i zostali zamordowani...

Niewątpliwie największe wrażenie robi główna cerkiew, częściowo wykuta w skale.
Obrazek

Widoczki z murów są całkiem miłe dla oka. Pod nami dolina Zety, dostrzec można główną drogę prowadzącą do Podgoricy, a także wiele innych z obowiązkowymi zygzakami.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Za to wnętrza rozczarowują: pierwsza kaplica z odnowionymi freskami to de facto sklep z dewocjonaliami.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W drugiej, położonej na piętrze, spoczywa fundator. Jest nieduża i nie można wykonywać w niej zdjęć. Współczesne mozaiki zdobią ścianę balkonu i to przy nich ludzie robią sobie słitfocie.
Obrazek
Obrazek

Nie wiem czemu, ale chyba spodziewałem się czegoś innego... Piękne położenie, panorama okolicy, ciekawa sylwetka wystająca ze skały, lecz nijaki środek wszystko psuje...

Mimo wszystko warto było tu zajrzeć i wyrobić sobie własne zdanie.
Obrazek

W dół zjeżdżamy inną drogą, na Danilovgrad. To podobno nowa szosa, jest szeroka i przejazd nią nie stanowi żadnego problemu. Mijamy m.in. kamienny kościół.
Obrazek

Okolica chyba nie cierpi na nadmiar mieszkańców.
Obrazek

W Danilovgradzie uwieczniam Pomnik Poległych z czerwoną gwiazdą. Upał daje się coraz bardziej we znaki...
Obrazek

Kolejnym punktem programu dzisiejszego dnia będzie Podgorica, a właściwie teren położony tuż obok stolicy Czarnogóry. Oglądając mapy zauważyłem tam dwa ciekawe miejsca. Jednym z nich jest samotne wzgórze, które z dołu wygląda tak:
Obrazek

Można na nie wjechać autem, ale podjazd jest stromy i cholernie ciasny. Bez szans na mijankę, modliłem się, aby nie pojawiło się coś z naprzeciwka.
Obrazek

Na szczycie wznosi się pomnik upamiętniający ofiary różnych wojen, w których Czarnogórcy brali udział. Wybudowano go w 1967 roku, odnowiono w 2001.
Obrazek
Obrazek

Jeszcze bardziej interesujący jest widok na okolicę! Doskonale widać, jak kończą się góry (zdaje się, iż nazywają je Komovi) i zaczyna płaski teren, na którym leży główne miasto kraju.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Centrum stolicy. Najwyższy obiekt to Most Milenijny? Z tyłu dostrzegam taflę jeziora Szkoderskiego.
Obrazek

Rzeka Zeta, która za chwilę wpadnie do Moračy.
Obrazek

A tam zaraz będziemy - starożytne ruiny!
Obrazek

D(i)oclea. Miasto założone przez Rzymian w I wieku naszej ery. Dogodna lokalizacja i klimat sprawiły, że mieszkało w nim 8 do 10 tysięcy osób. Pod koniec trzeciego stulecia ośrodek zyskał awans na stolicę prowincji Praevalitana. Później oczywiście przyszedł kres świetności: wpadli z wizytą Wizygoci, a to, czego nie zniszczyli, rozwaliło trzęsienie ziemi. Prawdopodobnie przybyli na te tereny Słowianie odbudowali miasto po swojemu, ale nie wiadomo, kiedy ostatecznie osadnictwo zniknęło...

Do dzisiaj pozostały resztki murów, fragmenty kolumn, nagrobków i innych elementów po upadłej cywilizacji. Zarysy niektórych budynków są czytelne, innych mniej, ale Czarnogórcy postarali się o ustawienie tabliczek informacyjnych. Wejście na teren ruin jest bezpłatne, brama była otwarta.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Rozległy plac, czyli dawne forum.
Obrazek

Duża był także antyczna bazylika. W tym przypadku raczej nie była to świątynia, ale budynek sądowo-targowy stojący obok forum.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Niektóre odkopane fragmenty Doclei znajdują się poza ogrodzonym terenem. Z kolei okoliczne pola przedzielają kamienne murki - zastanawiam się, czy do ich wzniesienia nie użyto starożytnego budulca?
Obrazek

Podgorica jest uznawana za mało ciekawe miasto, ale na pewno interesujące rzeczy obejrzymy w jej pobliżu i Doclea oraz widokowe wzgórze z pomnikiem to potwierdzają.

Centrum stolicy sobie tym razem darujemy. Przemykamy przez nie szybko, gdyż ruch jest jakiś taki niewielki, a jedyną trudnością stanowi brak oznaczeń na skrzyżowaniach. W bardziej oddalonych dzielnicach ścigam się ze stołecznymi maszynami.
Obrazek

Pociąg na stacji kolejowej Zeta. To pewna ciekawostka, gdyż obecnie w Czarnogórze nie ma żadnej miejscowości o takiej nazwie. Zeta to rzeka, a także średniowieczne królestwo, utworzone w miejscu rzymskiej prowincji i zamieszkałe przez słowiańskich Duklan (tak, nazwę wzięli od Doclei).
Obrazek

Widokowy odcinek, na którym przejeżdżamy obok jeziora Szkoderskiego.
Obrazek

A później tylko płatny tunel Sozina i wkrótce ujrzymy morze.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 02 listopada 2019, 16:40

Ciemnoniebieska tafla Adriatyku i widok na Bar oraz... kaktusy.
Obrazek
Obrazek

Jadąc wzdłuż wybrzeża na południe co chwilę mijamy jakieś zejścia na plażę. Ponieważ zbliża się wieczór, więc cisną z nich straszne tłumy ludzi do zaparkowanych gdzie popadnie setek samochodów. Tak to niestety wygląda w Czarnogórze: linia brzegowa liczy prawie 300 kilometrów, ale na wielu odcinkach ciężko zejść do wody, więc w innych jest ona wykorzystana do granic możliwości. Brzeg zabudowano hotelami, a na plażach panuje straszny ścisk. Plaże te są przeważnie żwirkowe lub kamieniste, co niektórzy uznają za wadę, a inni za zaletę.

Za Ulcinjem ciągnie się długa na 13 kilometrów piaszczysta Velika Plaža - przy swej wielkości pomieści praktycznie każdą ilość ludzi. I tam właśnie spędzimy jutrzejszy dzień na typowym relaksie.

Wzdłuż plaży działa kilka kempingów o różnym standardzie i cenach. Wybrałem pierwszy z nich, położony najbliżej miasta i to był dobry wybór. Położony jest w lesie z dużą ilością cienia. Frekwencja umiarkowana. A piasek i morze zaczyna się zaraz za ogrodzeniem...
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Velika Plaža jest również zagospodarowana: co chwilę znajduje się jakaś prywatna "beach", potem kilkaset metrów przerwy i kolejna. Obok nas działa "Miami Beach" z rzędami białych foteli. Jutro zapełni się ludzką masą, ale o tej porze panuje tu przyjemny spokój.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Następnego poranka poszedłem sobie pobiegać brzegiem. Kolejno otwierały się kolejne beache, zmieniano kolor flagi z czerwonej na żółtą, a potem na białą. Tak naprawdę wszystkie one wyglądają prawie identycznie, rzadko zdarzają się elementy odróżniające od innych. Możliwe, że są jakieś różnice w cenach wynajmu leżaków i parasoli, a im dalej od miasta pewnie także trochę zmniejsza się ilość turystów.
Obrazek
Obrazek

Na zdjęciu poniżej widok w kierunku Ulcinja.
Obrazek

A tak wyglądała okolica kempingu w godzinach szczytu. Zdziwił mnie też fakt, że beach nie posiadała swojej własnej toalety, a jedynie publiczną, ale płatną. Dobrze, że my mieliśmy kibelki u siebie...
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pustką tych obrazków nazwać nie można ;), choć między zabudowaniami jest znacznie luźniej. Sporo muzułmanek ubranych od stóp do głów, podczas gdy ich faceci smażą półnagie ciała.

Mimo bliskości tłumów na kempingu prawie nic nie było słychać, drzewa i krzaki skutecznie je wygłuszały (a także bardzo głośne cykady). Warunki sprzyjały błogiemu lenistwu...
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Morze było dość ciepłe, woda na pewno o kilka stopni wyższa niż w Balatonie przed kilkoma dniami. Podczas jednej z kąpieli przydarzyła mi się niemiła historia: w pewnym momencie poczułem, jakbym nadepnął na coś twardego. Zignorowałem to, lecz po chwili stopa zaczęła mnie piec, z każdą minutą bardziej! Ki diabeł? Tu nie ma jeżowców! Musiałem wyjść z wody, noga tak boli, że prawie wyję z bólu. Pojawia się lekka opuchlizna i widzę... dwie małe dziurki, jakby ślad po ugryzieniu! Do tej pory nie wiem, czy nadepnąłem jakiegoś morskiego zwierzaka czy coś podpłynęło i naprawdę mnie użarło! Po trzech kwadransach intensywnego znieczulania się winem ból zaczął przechodzić, ale do końca wyjazdu na stopie miałem "poduszkę" i źle mi się chodziło bez butów, a ślady utrzymywały się jeszcze przez co najmniej kilka tygodni...

Sąsiad - pan patyczak :).
Obrazek

O godzinie 17-tej na plaży zaczyna się... bałkańsko-arabska dyskoteka. Idziemy zatem na zakupy i coś zjeść w kierunku miasta. Oczywiście przy brzegu jest knajpa, ale posiada mało zachęcające cena. Razem z nami porusza się ludzkie morze...
Obrazek

Mniej lub bardziej wykończone pensjonaty na tle gór.
Obrazek

Kilkaset metrów od kempingu znajdują się pierwsze sklepy i piekarnia. W tej części Czarnogóry przeważają Albańczycy, zatem wiele napisów jest właśnie w ich języku.
Obrazek

Kawałek dalej fotogeniczny zakątek: kanał Milena. Na drewnianych palach stoją dziesiątki pomostów i budek rybaków - są to tzw. kalimery.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kanał wybudowano pod koniec XIX wieku z inicjatywy księcia Mikołaja - wykopanie go miało osuszyć mokradła, dzięki czemu pozbyto się plagi malarycznych komarów. Nieco dalej działała warzelnia soli/solnisko (tak to chyba się nazywa?), sięgające początkami okresu międzywojennego. Na początku tego stulecia zostało one sprywatyzowane, ludzi zwolniono i szybko zaczęła się celowa degradacja. Nowy właściciel warzelni prawdopodobnie chciał sprzedać teren jako lokalizację na budowę luksusowej przystani, lecz na razie mu się to nie udaje, zresztą do końca nie wiadomo kto stoi za firmą, która solnisko kupiła (można podejrzewać, że ślad będzie wiódł do Moskwy). Jeśli do tego dodamy, że w kanał spuszczane są ścieki, to mamy do czynienia z tykającą bombą ekologiczną. Podobno niektóre fragmenty są już prawie pozbawione wody z powodu nagromadzenia nieczystości i gruzu z nielegalnych budów.
Obrazek

Kiedyś była to przyjemna laguna, a dziś można spotkać wiele padniętych ryb... Cóż, efekt szybkiego przyspieszenia turystycznego. Organizacje pozarządowe od lat apelują do władz o zajęcie się tym problemem, ale chyba poprawy nie widać.
Obrazek
Obrazek

Na brzegu kanału biegnie ulica pełna knajpek i sklepów. Tu już można coś zjeść za rozsądną cenę.
Obrazek
Obrazek

Na chętnych czeka też lekarz, który nie przepisuje narkotyków, a przynajmniej tak wynika z szyldu reklamowego (możliwe, że inni czarnogórscy medycy serwują chętnym różne odlotowe substancje).
Obrazek

Na targowisku czekają stanowiska z ciuchami dla muzułmanek oraz obrazy przedstawiające święte miejsca islamu, natomiast niewierny chętnie nabędzie jakiś landszaft. Z kolei wieczorem swoimi kolorami przyciąga małe wesołe miasteczko z nieśmiertelnym autodromem.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Czy to są dawne domki letniskowe? Wyglądają raczej na cele dla niepokornych mnichów.
Obrazek

Po zachodzie słońca rybackie domki wydają się być wypożyczone z jakiegoś horroru...
Obrazek

Leniuchowało się przyjemnie, ale zew przygody każe jechać dalej!

Około 20 kilometrów od Ulcinja znajduje się wioska Šas. A właściwie Shas, ponieważ wszyscy mieszkańcy są Albańczykami. Wszyscy także wyznają islam, co akurat nie musi być zasadą, ponieważ w gminie są miejscowości zamieszkałe wyłącznie przez Albańczyków-katolików.

W takiej sytuacji nie dziwi, że przydrożny pomnik ma napis tylko w języku albańskim:
Obrazek

Tekst brzmi mniej więcej tak: Na cześć naszych przodków Ilirów, którzy zbudowali miasto Shas, dowód (potwierdzenie) naszej kultury albańskiej.

I tu pojawia się pewien problem, bowiem kilkaset metrów od tego miejsca należy podejść ścieżką w górę i dostaniemy się do ruin średniowiecznego miasta Svač. Był to ośrodek państwa Zeta, a te założyli Słowianie, a nie żadni Ilirowie. Zatem albo mamy tutaj propagandowe przekłamanie albo chodzi o współczesną wioskę, która jest znacznie młodsza i ją faktycznie mogli zbudować Albańczycy. Tylko czemu stoi w miejscu, które prowadzi do miejscowości słowiańskiej?

Idziemy w leśne pustkowie. Okolica mocno zadrzewiona, mijamy boisko.
Obrazek
Obrazek

A potem spotyka nas największe rozczarowanie w czasie całego wyjazdu: zamknięta brama i tablica informująca, że teren jest niedostępny do końca 2019 roku. Powód? Przygotowanie do odwiedzin przez turystów. Do tej pory turystom "nieprzygotowanie" nie przeszkadzało... Stojąca przy drodze budka sugeruje, że w przyszłości zapewne pojawi się tu i obsługa biletowa.
Obrazek

Jestem wściekły! Co prawda brama nie jest wysoka, ale nie wiem, czy nie mają tam jakiś psów albo cieciów, a jeden mandat podczas wyprawy już zapłaciłem. Pozostaje obejść się smakiem... Robię tylko zdjęcie wystających nad drzewa ścian jednego z kościołów lub klasztorów. Trzeba będzie kiedyś zrobić drugie podejście.
Obrazek

Na osłodę serwujemy sobie widoki, bowiem wjeżdżamy na pobliskie pasmo Rumija. Na razie można popatrzeć w dół, w kierunku morza (z powodu kiepskiej przejrzystości praktycznie go nie widać).
Obrazek
Obrazek

Przy samotnym, opuszczonym budynku spotykam wystraszone stado owiec. Spokojnie, nie zjem was. Przynajmniej nie tym razem.
Obrazek

Tam musimy dotrzeć - na grań. Wbrew wrażeniu akurat te szczyty nie są jakieś bardzo wysokie - wznoszą się na 600-650 metrów nad poziom morza.
Obrazek

Po kilku minutach dojeżdżamy do punktu widokowego umieszczonego na ostrym zakręcie. Z przodu wyłania się panorama jeziora Szkoderskiego z albańskim brzegiem!
Obrazek
Obrazek

Albańskie wioski i Góry Przeklęte.
Obrazek

Znów trochę ponarzekam na ciężkie powietrze, ale widoki i tak są ładne. W dole sporo małych wysepek.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dojechaliśmy tu drogą R-15, którą można dojechać wzdłuż jeziora aż do Virpazaru. Ponoć jest wąska i dość niebezpieczna, przejazd nią zajmuje bardzo dużo czasu. Tym razem to nie nasz kierunek, ale może w przyszłości się ją wypróbuje.
Obrazek

Obok zakrętu znajdują się jakieś nadajniki, dzięki czemu z dołu miejsce to jest łatwe do zidentyfikowania.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

A z innej bajki - około 350 metrów na wschód przebiega granica czarnogórsko-albańska. Jesteśmy więc na samym skraju kraju. Nie widać słupków granicznych, ale z całą pewnością najbliższa przełęcz leży już w Albanii.
Obrazek

Jeszcze spojrzenie w kierunku południowym - jeśli dobrze się przyjrzeć, to ledwo, ledwo, majaczy brzeg Adriatyku. A to przecież jedynie 20 kilometrów od nas.
Obrazek

Pora wracać w dół. Podczas zjeżdżania cały czas towarzyszy nam widok na charakterystyczną górę w kształcie kopca, który trochę przypomina mi zarośniętą wersję Devils Tower z filmu Bliskie spotkania trzeciego stopnia ;).
Obrazek

Kopiec okazuje się nazywać Vladimir i mierzyć zawrotne 486 metrów. Inna charakterystyczna rzecz w okolicy to dwujęzyczne drogowskazy.
Obrazek
Obrazek

Vladimir nosi nazwę również osada przy skrzyżowaniu z główną drogą. Ktoś był dowcipny i ją przekreślił, a w zamian napisał Putin :D. Tylko wersja albańska nie pasuje, bo to jakieś Katërkollë.

Stąd do przejścia granicznego jest tylko kilka kilometrów. Kolejka samochodów mniejsza niż dwa lata temu, więc dość rychło pojawiamy się przed budynkami odpraw. Na wzniesieniu patrzy się groźnie wyglądająca stara wieża obserwacyjna.
Obrazek

Kontrola jest przeprowadzana z udziałem pograniczników z obu krajów, więc w praktyce wygląda to tak, iż Czarnogórcy za bardzo się wyjeżdżającymi nie interesują, a Albańczycy załatwiają turystów bardzo szybko. I w ten sposób ponownie znaleźliśmy się w kraju dwugłowego orła :).
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 05 listopada 2019, 17:40

Na wizytę w Albanii mamy nieco ponad 48 godzin. Niewiele, lecz taki jest urok objazdówek. Trzeba dobrze wykorzystać ten czas, ale przeważającą jego ilość zajmie... lenistwo ;).

Pierwsze miasto po przekroczeniu granicy z Czarnogórą to oczywiście Szkodra (Shkodër), witająca podróżnych twierdzą Rozafa umieszczoną na skale nad rzeką.
Obrazek

Zwiedzaliśmy ją w 2017 roku, podobnie jak włóczyliśmy się dość dokładnie po mieście, więc dzisiaj chciałem zobaczyć tylko kilka miejsc, które wówczas przeoczyliśmy. Jednym z nich jest Ołowiany Meczet (Xhamia e Plumbit). Nazwa pochodzi od materiału, którym pokryto kopuły.
Obrazek

Świątynię wybudowano pod koniec XVIII wieku, wzorując się na meczetach Stambułu. Kiedyś miała minaret, ale został on zniszczony w 1967 roku od uderzenia pioruna (wcześniej zdemontowali go Austriacy, jednak po wojnie go odbudowano). Bardzo ładny obiekt, któremu towarzyszy niewielki muzułmański cmentarz.
Obrazek

Meczet Ołowiany to również cenny zabytek, biorąc pod uwagę historię religijną Albanii w okresie komunistycznym. Enver Hodża wprowadził oficjalne państwo ateistyczne, co wiązało się z zamknięciem wszystkich świątyń w całym kraju. Szacuje się, iż zniszczono około 740 meczetów, a przetrwało jedynie 50, w większości w stanie ruiny. Tylko kilkanaście uznano za "zabytki kultury" i otoczono prowizoryczną opieką, wśród nich właśnie ten widoczny na zdjęciach. Nie oznaczało to przyzwolenia na kult - meczety miały być świecką pamiątką dawnych czasów. Wyjątek uczyniono dla meczetu Ethema Beja w Tiranie, gdzie mogli uczęszczać zagraniczni dyplomaci.
Obrazek

Akurat trafiamy na modlitwy, w środku siedzi kilkanaście osób. Pozostaje sfotografować dziedziniec przypominający pałacowe.
Obrazek

Po wyjściu wiernych liczyłem, że uda mi się zajrzeć do środka, ale widzę, że drzwi właśnie są zamykane. Już chciałem wracać do auta, gdy nagle jakiś facet pyta się mnie, czy nie chcę wejść, po czym woła do "klucznika", aby z powrotem otworzył i tym sposobem zaglądam do sali modlitewnej Ołowianego :).

Skromna, podobno z dobrą akustyką.
Obrazek

Zawsze zastanawiają mnie znajdujące się w meczetach napisy po arabsku. To jedyny dopuszczony język w islamskiej liturgii. Z pewnością większość Albańczyków go nie zna, więc jak wygląda taka modlitwa? Klepanie formułek z pamięci jak kiedyś w kościołach po łacinie?

Kolejnym etapem wizyty w Szkodrze będzie... wymiana waluty. W tym celu podjeżdżam do centrum, gdzie jakoś udaje mi się znaleźć miejsce do parkowania.

O mieście i jego historii pisałem trochę w czasie ostatniej wizyty, więc teraz tylko przypomnę, że:
* jest to czwarte miasto Albanii pod względem liczby mieszkańców (wtedy było trzecie),
* większość stanowią katolicy, tuż za nimi są muzułmanie,
* starówka pełna jest starych domów, z których część tak odnowiono, że człowiek ma wrażenie, iż znalazł się w jakimś innym, znacznie bogatszym kraju.

Auto zostawiam obok archikatedry św. Szczepana. W okresie budowy największa na Bałkanach, a za panowania Hodży sala do gry w koszykówkę i siatkówkę.
Obrazek

Idziemy do głównego deptaku pustymi ulicami - upał zniechęcał do spacerów...
Obrazek
Obrazek

Na deptaku (Rruga Kol Idromeno) też pustawo, za to klimat zupełnie niealbański.
Obrazek
Obrazek

No to próbujemy wymienić euro na leki. Kantorów nie widać, zostają banki, których jest kilka. Najpierw trzeba jednak do nich wejść, ale to nie takie proste jak u nas: podchodzimy do drzwi, naciskamy dzwonek, ochroniarz nas lustruje i ewentualnie wpuszcza do podwójnie zamkniętego przedsionka i dopiero potem możemy przekroczyć próg świątyni pieniądza. Czyżby mieli tu taki problem z napadami?

W pierwszym banku klapa, gdyż zepsuł się program komputerowy potrzebny do wymiany. W drugim waluty nie wymieniają. W trzecim kierują nas... do innych banków, a potem do kantoru, który podobno jest za rogiem w wąskiej uliczce. Faktycznie był, lecz... nieczynny! :P Mam wrażenie, że występuję w jakiejś durnej komedii.

Prawie się poddałem, ale widzę majaczący w oddali szyld Western Union. Tam w końcu się udaje i nawet nie policzyli prowizji, lecz całość zajęła z pół godziny. A gdy kiedyś mówiłem na kempingu, że nie potrafiłem w Szkodrze dostać leków, to patrzyli na mnie jak na wariata...

Pod katedrę wracamy mniej reprezentacyjnymi ulicami.
Obrazek
Obrazek

Opuszczamy centrum przez północne dzielnice, gdzie mijamy jakieś rozsypujące się fabryki. Ogólnie to całkiem tam fajnie.
Obrazek

Kilka kilometrów od miasta przez rzekę Kir przerzucono inną atrakcję turystyczną - kamienny most Mesi (Ura e Mesit).Wybudowali go Turcy około 1770 roku.
Obrazek

Mierzy ponad 100 metrów długości i składa się z 13 przęseł, środkowe jest wysokie na 12 i pół metra. Ładna sztuka.
Obrazek
Obrazek

Tylko gdzie jest rzeka? Wyschła... Kir jest ciekiem okresowym, a panująca od dawna susza spowodowała, że obecnie most biegnie nad korytem z kamieni.
Obrazek

Obok wznosi się nowa konstrukcja, a w dolu widać podstawy przęseł, być może wcześniejszego mostu lub jakiegoś przepustu. W każdym razie Ura e Mesit jest dostępny tylko dla niezmotoryzowanych (choć motorkiem pewnie by się po nim przejechało).
Obrazek
Obrazek

Ze Szkodry turyści docierają w to miejsce taksówkami, tymczasem my spotkaliśmy dziewczynę z Polski, która dojechała wiekowym składakiem ;).

Okolica także niczego sobie.
Obrazek
Obrazek

Bocznymi drogami kierujemy się w stronę jeziora Szkoderskiego...
Obrazek

...gdzie na samym brzegu działa znany mi już wypasiony kemping. Jeden z tych, co opisują w przewodnikach i w internecie jako "obowiązkowy do odwiedzenia". Nie wszystko mi tam pasuje, ale cenowo nie poraża i na krótki relaks nadaje się w sam raz.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Mamy bardzo uduchowionych sąsiadów ćwiczących jogę przed laptopem (z daleka wygląda, jakby kobieta nie miała majtek :D).
Obrazek

Po drugiej stronie jeziora góry Rumija. Centralnie w środku stoją nadajniki przy punkcie widokowym, na którym byliśmy kilka godzin wcześniej.
Obrazek

Szkoderskie ma wyższy poziom wody niż dwa lata temu. Wtedy za brzeg robiło błoto (częściowo zaschnięte), dzisiaj jest zalane. To też minus, bo nie można się przejść w bok, gdyż od razu zaczyna się człowiek zapadać w mokrym.
Obrazek
Obrazek

Sobotę wypełniają podobne czynności: opalanie się, czytanie, spożywanie alkoholi wszelakich, jedzenie i pływanie (woda cieplejsza niż w morzu, chyba najwyższa temperatura do kąpieli podczas całego wyjazdu).
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wreszcie popołudniu zaczyna mnie nosić. Jest bardzo fajnie, lecz nogi domagają się jakiegoś ruchu. Podobnie jak ostatnio postanawiam skoczyć do najbliższej wioski oddalonej o jakiś kwadrans spaceru pylistą drogą z pięknymi widokami na pasmo Dukagjin, część Gór Przeklętych.
Obrazek
Obrazek

Wioska nazywa się Omaraj. Jest tu sklep ze skromnym wyposażeniem, w których kupuję kilka rzeczy. Obok działa najczęściej występująca w Albanii prywatna inicjatywa gospodarcza, czyli myjnia!
Obrazek

Potem ładuję się do baru, gdzie zamawiam zimne piwo. Kufel wyciągany jest z lodówki, więc trzyma chłód.
Obrazek
Obrazek

Za barem, podobnie jak ostatnio, stoi butelka Soplicy orzechowej, a obok figurka Matki Boskiej jako pojemnik na wodę święconą. Oby się nikt nie pomylił! Nad wejściem do jednej z sal wisi charakterystyczny zegar.
Obrazek

Podczas powrotu na kemping kolory zaczynają się zmieniać. Mija mnie kilka pojazdów i rowerzysta, prawie wszyscy do mnie machają. Gdy rano biegałem to wesoło "przedrzeźniał" moje ruchy pasterz owiec. Nie wiem czy tu taki zwyczaj, czy ja tak dziwnie wyglądam? :D
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na horyzoncie twierdza Rozafa oddalona o 10 kilometrów.
Obrazek

Zdążyłem w sam raz na zachód słońca nad jeziorem.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

A w niedzielę składanie namiotu i pora jechać dalej! Jeszcze pożegnalne zdjęcie z faną :).
Obrazek

W Szkodrze dokonujemy większych zakupów w markecie obok stacji benzynowej popularnej, ale mrożącej krew w żyłach każdego faceta firmy Kastrati. Notabene barwy ma typowo górnośląskie :P. Jak widać zabudowa jest tu bardzo mieszana.
Obrazek

Siódmy dzień tygodnia oznacza w mieście takim jak Szkodra korki, pamiętam to z ostatniej wizyty. I faktycznie już w tym miejscu robi się zator i burdel, zatem zamiast przez ścisłe centrum postanawiam przejechać boczną, równoległą drogą. Przy okazji zobaczę, co tam słychać na peryferiach.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Odpowiednią atmosferę zapewnia "Radio Maria" :D. Ten Rydzyk to dotrze nawet na Bałkany!
Obrazek

Przejazd przez miasto zajął niecałe 20 minut, a więc całkiem przyzwoicie. Teraz można trochę przycisnąć gaz do dechy, gdyż droga SH1 przeważnie omija obszary zabudowane.

Za oknem Lezha z mauzoleum Skanderberga.
Obrazek

Przydrożne widoczki...
Obrazek
Obrazek

Okolicę zjazdu na Kruję: góry oraz wystawka sprzętu rolniczego przy rozpadającej się (i nadal działającej) tankszteli.
Obrazek
Obrazek

Logo sieci Eri Oil jest bardzo podobne do symbolu Aeroflotu, tylko sierp i młot zastąpiło euro :D.
Obrazek

Musimy przejechać przez Tiranę. To fajnie, chętnie zobaczę jak zmieniło się miasto w ciągu pięciu ostatnich lat. I dość szybko przeżywam szok - pojawiły się ścieżki rowerowe, a liczne tablice świetlne przypominają, aby uważać na użytkowników dwukołowców! Do tego wypasione przejścia dla pieszych, na których całe słupy zmieniają się na kolor czerwony albo zielony!
Obrazek

W okolicach placu Skanderberga mam dość nietypową sytuację... Stoję na światłach i widzę, jak między autami kręci się jakiś gówniarz i wciska ludziom usługę mycia szyb. Podchodzi do mnie i pokazuję mu stanowczo, że tego nie chcę! Ten nie reaguje, wylewa płyn i zaczyna szorować... No dobra, skoro ty tak, to jak też taki... Włącza się zielone, samochody ruszają, ja też. Dzieciak prawie uwiesił się klamki, potem biegł za mną dobre kilkadziesiąt metrów i wygrażał. A przecież wyraźnie dawałem do zrozumienia, że mnie jego mycie nie interesuje! Wydarzenie dość nerwowe, po którym przez jakiś czas nie mogłem powstrzymać się od złośliwego chichotu...

Chciałem zatrzymać się w stolicy na jakąś godzinkę albo dwie aby przejść się po "śródmieściu", ale mam ten sam problem co w Sarajewie: kompletny brak miejsc do parkowania! Wszystko zawalone totalnie! Wreszcie znajduję trochę placu obok politechniki, ale tam znowu wymagają opłat regulowanych przez sms! Tacy nowocześni, że zwykłe parkometry stały się zbędne, a telefony z zagraniczną kartą często okazują się w tym przypadku bezradne...

Ostatecznie zostawiam wóz na "lewo" i robię tylko kilka zdjęć. Główny gmach polibudy zaprojektowali w 1940 roku Włosi i sprawia bardzo przyjemne wrażenie.
Obrazek

Za rektoratem z czasów komunistycznych wyrasta nowa, imponująca, ciemnokolorowa konstrukcja! To... fragment stadionu narodowego.
Obrazek

Starą arenę rozebrano w 2016 roku, od tego czasu trwa stawianie nowej. Częścią kompleksu będzie ten oto wieżowiec sięgający 100 metrów. To aktualnie najwyższy budynek Albanii.

Cała okolica to zresztą nowe apartamentowce i biurowce wyskakujące jak grzyby po deszczu.
Obrazek

Jedziemy dalej, ale wydostanie się z centrum bez nawigacji to nie jest proste zadanie, nawet jeśli mamy pod ręką papierowe mapy. Z prawej widzę słynną piramidę, w której miało spocząć ciało Hodży. Udało mi się zajrzeć do środka w 2014 roku, teraz ogrodzono ją płotem. Ciekawe, czy w końcu mają pomysł co z nią zrobić?
Obrazek

Kręcę się po ulicach, które nagle kończą się przeszkodą w postaci rumowiska. Zawracam, kombinuję. Dzięki temu mam okazję dostrzec cztery minarety kolejnej budowanej nowości - Wielkiego Meczetu. To będzie potężny obiekt z 30-metrową kopułą i 50-metrowymi wieżami, pomieści 4,5 tysiąca osób. Największy na Bałkanach.
Obrazek

Pomysł postawienia ogromnego meczetu wzbudzał od początku kontrowersje, zwłaszcza wśród niemuzułmanów. To ogromny koszt, który w większości pokrywa rządowa organizacja turecka. Erdogan już tu nawet był, na rozpoczęciu budowy; Turcy od dłuższego czasu próbują związać bałkańskich muzułmanów wokół siebie. Ostatecznie przeważył argument, że od czasu upadku komunizmu powstała nowa katedra katolicka i prawosławna, a wyznawcy Allaha nie mają centralnej świątyni. W stolicy jest co prawda 8 meczetów (przed ateizacją było 28), ale dość niewielkich - np. zabytkowy meczet Ethema Beja mieści jedynie 60 wiernych...

Udaje nam się w końcu wydostać i nawet trafić na autostradę: A3 to funkiel nówka, otwarta latem tego roku. Mierzy niby jedynie 31 kilometrów, lecz prowadzi przez górzyste tereny na których trzeba było wykuć 2 tunele i przerzucić 21 wiaduktów.
Obrazek

Dzięki autobanie szybko znaleźliśmy się w Elbasanie. To druga próba odwiedzenia tego miasta; w 2014 roku było tak rozkopane i zakorkowane, że musieliśmy odpuścić. Dzisiaj wygląda zupełnie inaczej - szeroki bulwar prawie pozbawiony ruchu samochodowego pozwala w spokoju zlustrować mury twierdzy tworzącej starówkę.
Obrazek

Twierdzę wybudował w XV wieku Mehmed II Zdobywca, jednak mury otaczały istniejącą tu osadę już w czasach antycznych. Przetrwało ich całkiem sporo (ponad 300 metrów), a dodatkowo kilka baszt i bram miejskich. Od strony ulicy ustawiono pomniki albańskich bohaterów, jest też biała wieża zegarowa z końca 19. stulecia.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po wejściu przez główną bramę naszym oczom ukazują się wąskie uliczki pełne starych i całkiem współczesnych domów. Wśród nich stoją świątynie - m.in. Meczet Królewski (Xhamia Mbret), prawdopodobnie najstarszy w całym państwie (datowany jest na lata 80. XV wieku, czyli podobnie jak cała twierdza).
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W innym miejscu znajdował się kiedyś starożytny amfiteatr (Elbasan nazywał się wtedy Scampa), którego pozostałości zostały wkomponowane w ogródek jednej z restauracji.
Obrazek

Z kolei poza murami miejskimi odsłonięto fundamenty kościoła bizantyjskiego z V wieku.
Obrazek

Kawałek dalej trwa budowa nowoczesnego, wielkiego meczetu. Parę innych stoi już w Elbasanie, więc pozostaje pytanie czy rzeczywiście jest on potrzebny, czy może jak to było w wielu krajach (również w Polsce) po "wyrwaniu się z niewoli": bieda z nędzą, ale na świątynie i kasty kapłanów kasa zawsze się znalazła... Według badań ponad 60% Albańczyków określa się jako niepraktykujących, nawet jeśli uznaje się za wyznawców którejś z religii.
Obrazek

Opuszczając miasto widzimy inny zabytkowy meczet - Naziresha (Xhamia e Nazireshës). Wzniesiony w tzw. stylu sułtańskim w 1599 roku, rekonstrukcję wspierali Turcy (trzeba było odbudować minaret).
Obrazek

Obok niego jeszcze pięć lat temu stał... koń trojański. Teraz zostały po nim jedynie nogi :D.
Obrazek

Dalsza podróż w kierunku granicy macedońskiej będzie przyjemna, ponieważ droga przez większość czasu prowadzi górskimi dolinami wzdłuż rzeki Shkumbini. Za Elbasanem jest ona dość szeroka, a miejscami pogrodzona i płytka. Mieszkańcy urządzają sobie nad brzegami małe ogródki.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Widok na miasto Librazhd. Za wałami przeciwpowodziowymi świeżo założony park.
Obrazek

Później rzeki się zwęża, a sama droga staje się bardziej kręta. Tablice przypominają o ofiarach wypadków - w przypadku tej z lewej zginęło chyba kilka członków tej samej rodziny.
Obrazek
Obrazek

Cały czas towarzyszy nam nitka linii kolejowej do Podgradca, od jakiegoś czasu nieczynna. Co chwilę widzimy jakieś mosty albo tunele. Przez jeden z nich próbowałem przejść, ale w połowie zawróciłem, bo w środku stało dużo wody, a mokre podkłady sugerowały rychłą wywrotkę.
Obrazek
Obrazek

Po niecałej półtorej godziny od opuszczenia Elbasanu wspinamy się serpentynami na płaskowyż, na wysokość prawie 900 metrów. I zaraz potem pojawiają się niebieskie odcienie Jeziora Ochrydzkiego. Tak jakoś dziwnie przytłumione...
Obrazek

Odprawa graniczna znowu idzie sprawnie. Słupki po albańskiej stronie oznaczone są jeszcze literami RPSSH - Republika Popullore Socialiste e Shqipërisë.
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 11 listopada 2019, 23:22

Pierwszy raz zawitałem do Macedonii Północnej. Do tej pory zawsze była to po prostu Macedonia czy ściślej Republika Macedonii.
Obrazek

Na początku tego roku zakończył się trwający prawie trzy dekady idiotyczny spór grecko-macedoński o nazwę i symbolikę. Oficjalnie kompromisem, w rzeczywistości to Macedończycy dali od siebie znacznie więcej. W zamian za ustępstwa ze strony Skopje Grecy zgodzili się nie blokować dłużej integracji Macedonii z Unią oraz z NATO. Mieszkańcy byłej jugosłowiańskiej republiki mocno się podzielili w opiniach co do tego porozumienia, ale ostatecznie wszystko miała załagodzić świetlana przyszłość.

Jak zwykle okazało się, że polityka szybko odziera ze złudzeń. Podczas jesiennych rozmów przywódców EU Francja zatrzymała rozpoczęcie rokowań akcesyjnych z Macedonią Północną. I choć ewentualne przyjęcie kraju to i tak byłaby bardzo odległa przyszłość, to owa decyzja praktycznie całkowicie je uniemożliwia na całe lata świetlne. Efekt? Władimir otworzył szampana, proeuropejski rząd podał się do dymisji, a do głosu doszła ta strona, która twierdzi, że bliżej im do Moskwy niż Brukseli. Oj, nie wróży to dobrze spokojowi w tej części kontynentu...

W lipcu jeszcze nic o tym nie wiedziano; w kraju trwały wymiany tablic na aktualną nazwę państwa. Pojawiają się także zmienione tablice rejestracyjne - zamiast MK wchodzi NMK.
Obrazek

Zanim udamy się na nocleg zajeżdżamy do wioski Radožda (Радожда). Położona ona jest nad jeziorem Ochrydzkim tuż przy granicy z Albanią. Żeby jednak do niej dotrzeć należy najpierw dojechać prawie pod Strugę i potem cofać się wzdłuż brzegu - na mapie wygląda to tak, jakbyśmy nagle stęsknili się za Albańczykami i zaczęli wracać :D.

Szosa jest dość wąska i występują problemy z mijaniem się, tym bardziej, że całkiem spory tam ruch. Na szczęście przed nami jedzie busik wypełniony pasażerami z którym nikt z naprzeciwka nie próbuje się siłować, więc służy jako taran: pcha się do przodu, a my za nim!

Niemal na końcu wioski widzę interesujący mnie drogowskaz.
Obrazek

Rzymskie drogi to jeden z największych wynalazków starożytnego Imperium. Na Bałkanach jedną z głównych tras była Via Egnatia - prowadziła z Dyrrachium (Durrës) do Bizancjum, będąc przedłużeniem italskiej Via Appia. Jej fragmenty istnieją do dzisiaj, jeden z nich - kilkadziesiąt metrów - znajduje się w lesie nad zabudowaniami.
Obrazek

Takie spotkania z historią lubię najbardziej: intymny, nie zakłócany przez nic kontakt. Trudno uwierzyć, że chodzi się po tych samych kamieniach, co ludzie 2 tysiące lat temu (początki budowy Via Egnatia to I wiek przed naszą erą).
Obrazek

Widok na jezioro znad najbliższych domostw.
Obrazek

Inną atrakcją miejscowości jest skalna cerkiew (choć rozmiarowo to bardziej kaplica) pod wezwaniem Michała Archanioła. O tym obiekcie dowiedziałem się akurat z bałkańskiego bloga Rudej. Z drogi jest ona dość słabo widoczna, a prowadzi do niej 200 schodów.
Obrazek

Cerkiew wykuto w XIII lub w XIV wieku. Podobno w środku są cenne freski, ale drzwi zastaję zamknięte, więc pozostaje mi uwierzyć na słowo. Z góry rozciąga się ładna panorama Ochrydzkiego.
Obrazek

Ochryda (Охрид) i twierdza cara Samuela na drugim brzegu, oddalonym o około 12 kilometrów.
Obrazek

Radožda jest specyficzną wioską biorąc pod uwagę jej skład etniczny: 806 Macedończyków i jeden Serb. Żadnego Albańczyka! W tej części Macedonii to rzadki przypadek. Może kiedyś tu mieszkali, ale wywieziono ich spod samej granicy jako element niepewny?

Przy schodach prowadzących do świątyni działa restauracja serwująca ryby. Przyciąga do siebie cały tłum klientów z wielu krajów, ciężko tam nawet zaparkować. Ponieważ nie jestem kulinarnym sympatykiem stworzeń z łuskami, więc możemy ją sobie odpuścić.
Obrazek

Nocleg planowałem na obozie pionierów - ośrodku na obrzeżach Ochrydu, dobrze nam znanym, gdzie spaliśmy już kilka razy. W tym roku miałem jednak jakieś złe przeczucia, które potwierdziła niezwykle duża ilość samochodów stojących przed bramą. Po jej przekroczeniu było jeszcze gorzej: masa ludzi, nie widziana tutaj do tej pory! Recepcja zamknięta, wisi tylko kartka z numerem telefonu, którego zresztą nikt nie odbiera. Idziemy w stronę baru szukać obsługi i znajdujemy kobietę w wieku około trzydziestki, spędzającą przyjemnie czas na paleniu i rozmowie z przyjaciółmi. Wyraźnie jej przeszkodziliśmy i ledwie maskuje niechęć...

Miejsc w domkach, przyczepach i innych nie ma żadnych. Podobno, choć wydawało nam się, że nie do końca. Możemy rozbić się namiotem. Problem w tym, że pod tym względem jest tu kiepsko: namioty rozstawia się jedynie na trawniku między knajpą a ścieżkami prowadzącymi na plażę. W efekcie prawie przez całą dobę mamy hałas i tłumy przechodzących obok nas wczasowiczów. Do tego teren jest tak pofałdowany, jakby urzędowały na nim całe bandy kretów. Nie przez przypadek widzimy jedynie kilka namiotów, w tym jeden wygląda na koczowisko bezdomnego: rozszarpany, dookoła leżą śmieci i plastikowe butelki...

Krótka chwila do namysłu i decyzja: spadamy stąd! Niestety, często tak bywa, że wracając w okolicę, skąd mamy dobre wspomnienia, czeka nas duże rozczarowanie.

Podjeżdżamy do centrum Ochrydu na zakupy: tam też przewala się ludzkie morze... Najwyraźniej w Macedonii lipiec to znacznie bardziej turystyczny miesiąc niż sierpień.

Mamy opcję awaryjną: na zachodnim brzegu jeziora Ochrydzkiego działa kilka niewielkich kempingów. Co prawda to oznacza kolejne kilkanaście kilometrów do przejechania, ale trudno...

Mijamy rozbawioną i zatłoczoną Strugę (Струга) i docieramy do miejscowości Kališta (Калишта, alb. Kalisht), wioski położonej obok odwiedzonej wcześniej Radoždy. Jest już po 20-tej, gdy wpadamy na sympatycznie wyglądający kemping. Zaraz pojawia się właściciel, który wita nas z uśmiechem. Miejsca wolnego jest od cholery, zmieścimy się.
Patrzę na wiszący z boku szyld i zagaduję:
- A wolne pokoje macie?
- Mamy, lecz to kosztuje dużo więcej niż namiot.
- A ile?
- No, 20 euro...
Tyle samo zapłacilibyśmy na obozie pionierów, a to i tak podobno jedna z niższych stawek w okolicy. Oczywiście, że bierzemy!

Czasem początkowy minus wychodzi na późniejszy plus, więc już wkrótce zrzucamy bagaże w wygodnym pokoju na piętrze, a sami schodzimy do baru, na powitalny kieliszek domowej rakii ;).

Fajnie tutaj. Nasz dom oddziela od kempingu tylko droga (notabene poprowadzona w śladzie Via Egnatii). Sam kemping dzieli się na dwie części: w jednej znajduje się restauracja i plac dla kamperów, w drugiej pole na namioty i plaża.
Obrazek
Obrazek

Widok ze wspólnego balkonu, a niżej zdjęcie zrobione z naszego okna w drugą stronę.
Obrazek
Obrazek

Pewnym kłopotem jest sąsiedztwo: obok mieszka wujek właściciela kempingu, który właśnie wyprawia... wesele. Wujek, podobnie jak 90% mieszkańców Kališty, to Albańczyk, więc i impreza odbywa się w tym klimacie, a to oznacza, że musi być głośno! Muzykę zapewne słychać w całej wiosce, a my mamy do głośników najbliżej :D. Zabawa wygląda trochę inaczej niż nad Wisłą, bo kobiety i mężczyźni działają osobno, przynajmniej na zewnątrz. Panowie siedzą pod parasolami i dyskutują, panie pląsają w kółeczku w rytm swojego tańca. Na początku przyglądałem mu się z zainteresowaniem, lecz dość szybko mnie znudził, bo wyglądał cały czas tak samo: trzy kroki w prawo, jeden w lewo, trzy kroki w prawo, jeden w lewo. Wszystkie trzymają się za ręce uniesione w górę. Pierwsza i ostatnia osoba macha chusteczką, po czym co jakiś czas następuje zmiana prowadzącego. Niezależnie od lecącej muzyki, choć trzeba przyznać, iż każda puszczana piosenka była na to samo kopyto...
Obrazek
Obrazek

Młode, ładne Albanki ubrane po europejskiemu, żadnych chust czy koców. Ale alkoholu brak. Może pito w środku, gdzie Allah nie widział?

Larmo ucichło dokładnie o północy. Cisza trwała 8 godzin, po czym jeden z biesiadników zaserwował nam pobudkę przystępując z zapałem do koszenia trawy :D. W kolejny wieczór wesele trwało nadal, lecz tym razem byłem już zahartowany...

Jak już wspomniałem, miejscowość - w przeciwieństwie do Radoždy - zdominowana jest przez Albańczyków. Widać to na każdym kroku: na skrzyżowaniu w centrum powiewa albańska flaga, stoi pomnik upamiętniający albańskich partyzantów. Kawałek dalej wznosi się meczet. Na niektórych domach także łopoczą czerwono-czarne fany i napisy. Również w domu weselnym wisi baner. Myślałem, że może jakieś wezwanie do dżihadu, a to tylko "Witamy na weselu" :P.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ulicami przewalają się wypasione sportowe auta na blachach włoskich, niemieckich, szwajcarskich i austriackich; Macedończycy takimi nie jeżdżą.

Zabudowa w wiosce jest zróżnicowana: niektóre domy są wypicowane (choć często tylko z jednej strony), inne wyglądają, jakby zaraz miały się rozpaść.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Często budulec stanowił kamień, a ten budynek zdecydowanie mnie zachwycił!
Obrazek

Piękno i brzydota w jednym ujęciu.
Obrazek

W południowej części wioski prawdopodobnie zamieszkuje mniejszość macedońska. Pojawia się kilka wyblakłych flag na słupach i podwórzach, stoi także skromna cerkiew.
Obrazek
Obrazek

Na grobach wykute jest tylko jedno nazwisko. Czyżby wszyscy Macedończycy należeli do rodziny Tanaskoski??
Obrazek

Przy drodze działa niewielki sklepik. Zachodzę i kupuję piwo, po czym zagaduję sprzedawcę, czy mogę je wypić przy zadaszonym wejściu.
- Kein problem! - rozkłada w uśmiechu ręce.
Obrazek

Przyjechaliśmy tu głównie na wypoczynek, zatem większość poniedziałku mija na lenieniu się... Zejście do jeziora jest trochę strome, szybko robi się głęboko do pasa, co niektórych turystów razi. Większość się nie kąpie, tylko chodzi po kamienistej plaży i medytuje. Niektórzy bawią się w smarkanie do wody, inni rzucają kamienie, ktoś łowi ryby. Dominują goście z zachodniej Europy, Słowian brak, pomijając motocyklistę z Pszczyny, który wpadł na chwilę na obiad.
Obrazek
Obrazek

Doświadczamy spotkań z miejscową fauną: obok ciągle pływają kaczki, mniej barwne niż na Śląsku. W nieodległych szuwarach siedzi jakieś ptaszysko i suszy pióra.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Najwięcej emocji budzą węże wodne. Pojawiają się w różnych miejscach, grzeją się w słońcu, czasem widać jak suną tuż pod powierzchnią wody, potrafią wyskoczyć blisko człowieka. Nie mam zamiaru sprawdzać, czy są jadowite, więc trzymamy się od nich na odległość.
Obrazek

Na jeziorze ciągły ruch - w oddali płyną statki wycieczkowe, bliżej różne pontony i łodzie samosterujące.
Obrazek

Cały czas dobrze widać stąd Ochrydę, lecz już nam nie żal, iż tam nie spaliśmy. Jeszcze bliżej ciągną się zabudowania Strugi - wielki meczet i restauracja w kształcie namiotu.
Obrazek
Obrazek

A propos restauracji, to nie sposób zapomnieć o tej na kempingu: krótkie menu, ale jedzenie znakomite i obfite porcje. Wspaniała zwłaszcza była "domowa pizza", która okazała się wypasioną wersją byrka z serem i szpinakiem. Po prostu niebo w gębie! A jeśli dodamy do tego swojskie wino i rakiję (której, jak się okazało, nie doliczano nam do rachunku ;)) to można napisać, że byliśmy w kulinarnym raju.
Obrazek
Obrazek

Jezioro po zmierzchu oświetlone światłami z lokalu. W tle po lewej Struga, po prawej Ochryda.
Obrazek

Wystraszony tambylec i znajoma marka traktora.
Obrazek
Obrazek

Po dniu odpoczynku przyszła pora na dalszą drogę, ale zanim to nastąpi, to odwiedzimy jeszcze monastyr znajdujący się na obrzeżu wioski. Nosi on ogólne wezwanie Wniebowzięcia NMP i składają się na niego trzy cerkwie.
Obrazek
Obrazek

Najstarsza jest skalna świątynia Narodzenia Pańskiego (choć pojawiają się też informacje, że to cerkiew Bogurodzicy). Wykuto ją w XIII wieku i - jeśli wierzyć internetom - do dnia dzisiejszego nie przechodziła żadnych przekształceń. Z zewnątrz obłożona jest budynkiem, w środku możemy obejrzeć surowe cele mnichów oraz salę z ołtarzem ozdobioną średniowiecznymi freskami.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jesteśmy sami, nikt nam nie przeszkadza w delektowaniu się szczegółami. Jedyny minus to opłata za wstęp: niestety, Macedończycy są na tyle łasi na pieniądze, że wejście do praktycznie każdego zabytkowego kościoła wymaga sięgnięcia do portfela.

Pozostałe cerkwie są współczesne: centralną wybudowano w 1977 roku w miejscu wcześniejszej. Szczególną czcią otaczana jest ikona widoczna w lewym boku z czarnoskórą Maryją i Jezusem.
Obrazek
Obrazek

Skromna cerkiew św. Piotra i Pawła to już rok 1990. Stoi przy południowej bramie wjazdowej, którą z daleka także można wziąć za świątynię.
Obrazek
Obrazek

Oprócz obiektów przeznaczonych dla kultu są tu także budynki gospodarcze i noclegowe dla mnichów/mniszek. Podobno jest to także letnia siedziba metropolity Macedońskiego Kościoła Prawosławnego. Mercedesy i tutaj cieszą się powodzeniem ;).
Obrazek

Okolica klasztoru jest bardzo fotogeniczna. Z jednej strony mamy sielski krajobraz wybrzeża z szuwarami, skałami i rozsypującym się gospodarstwem...
Obrazek

Z drugiej strony - od Kališty - kompleks hotelowy z rozległym, pustym parkingiem. Widziałem tam tylko jeden autokar, na polskich rejestracjach. Obok niego znajduje się też plaża - nadzwyczaj skromna, lecz dzień wcześniej wracała z niej duża grupa nastolatków i najwyraźniej była zadowolona.
Obrazek
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 11 listopada 2019, 23:22

Bitola (Битола) jest jedną z tych miejscowości, które w przeszłości miały znacznie większe znaczenie niż obecnie. W tym przypadku historia zaczęła się w starożytności, kiedy to Grecy (a konkretnie Macedończycy) założyli tu miasto Heraclea Lyncestis, na krańcach swojego królestwa. Później przyszli Rzymianie, a dogodne położenie przy drodze Via Egnatia sprawiło, że Heraclea nadal się bogaciła i rozwijała.

Pozostałości antycznego ośrodka znajdują się na południe od współczesnego centrum. Właściwie mógłbym im poświęcić cały wpis, ale postaram się streszczać ;).
Obrazek

W czasach rzymskich powstały mury obronne, termy i najważniejszy obiekt - teatr. Wybudowano go w II wieku n.e. za panowania cesarzy Hadriana i Antonina Piusa.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Widok z korony teatru na dawne miasto i okoliczne góry.
Obrazek
Obrazek

Późny okres rzymski i początkowy bizantyjski to czas, kiedy Heraclea była ważnym ośrodkiem episkopalnym. Tutejsi biskupi wymieniani są wśród uczestników soborów powszechnych. Największe fundamenty w dolnej części Herclei to wielka bazylika wybudowana w IV lub V wieku w miejscu forum. Za nią rozciągał się pałac biskupi.
Obrazek

W jednym z przewodników lub blogów pisało iż większość terenu widać zza płotu, więc - w domyśle - nie ma co wchodzić do środka i płacić za bilet (120 denarów). Może i tak, ale na pewno nie zobaczymy najciekawszego, czyli pięknych mozaik! Choćby z ich powodu warto tu zajrzeć!
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Mozaiki służyły jako posadzki w małej i wielkiej mozaice oraz w siedzibie biskupa. Przewijają się na nich motywy roślinne i zwierzęce, pełne wczesnochrześcijańskiej symboliki. Mnie najbardziej podobał się "pojedynek" między bykiem a tygrysem :).
Obrazek
Obrazek

Miłośnicy antyku znajdują wiele innych smaczków, m.in. drogę z V wieku z rurami systemu kanalizacyjnego.
Obrazek
Obrazek

Upadek Heraclei przyniosły najazdy barbarzyńców oraz trzęsienie ziemi na początku 6. stulecia. Ostatnia znaleziona tu moneta datowana jest na 585 rok, wtedy najprawdopodobniej w okolicy osiedlali się już Słowianie
Następnie ruiny zniknęły z historii ludzkości na kilkanaście wieków, odkryto je dopiero w okresie międzywojennym.
Obrazek
Obrazek

Prawdziwy starożytny sierściuch :D.
Obrazek

Bitolę istniejącą do dziś założyli Bułgarzy, stawiając w niej wiele klasztorów i kościołów. Sama nazwa bitola/bitoła ma się wywodzić od słowa oznaczającego monastyr albo opactwo. Kolejnym etapem były rządy tureckie trwające ponad pół tysiąca lat. Pod ich koniec, na przełomie XIX i XX wieku, Bitola była znana jako "miasto konsulów", gdyż działały tu placówki dyplomatyczne z 12 państw. Ta tradycja została zachowana w mniejszej formie również obecnie: funkcjonuje konsulat grecki i bułgarski oraz honorowe przedstawicielstwa 11 krajów.

Nie zmienia to faktu, że współczesne miasto leży raczej w cieniu przeszłości i na uboczu, choć to drugi ośrodek miejski Macedonii.
Obrazek

Na pewno mieszkańcy, których jest blisko 75 tysięcy, nie narzekają na brak samochodów. Długo krążę aby znaleźć jakieś wolne miejsce do postawienia swojego wozu i w końcu parkuję przy blokowisku, obok śmietnika. Dobre i to.

Bitolę już kiedyś nawiedziliśmy i obejrzeliśmy kilka ciekawych obiektów zlokalizowanych w pobliżu głównego deptaka. Tym razem chciałem zerknąć na te, które wtedy się pominęło - np. meczet Ajdar Kadi (Ајдар Кади Џамија) z XVI wieku. Jeszcze niedawno był w fatalnym stanie, pomazany bohomazami, pozbawiony minaretu, a dziedziniec służył jako parking. W 2016 roku władze tureckie wyłożyły kasę na generalny remont i teraz prezentuje się pięknie.
Obrazek
Obrazek

Stare nagrobki, także po renowacji.
Obrazek

Przed bramą ustawiono prawosławną kapliczkę. To raczej nie przypadek.
Obrazek

Meczet leży na osiedlu, niemal między blokami, więc musimy wrócić do głównej drogi. Mijamy ten elegancki okaz jugosłowiańsko-włoskiej myśli motoryzacyjnej.
Obrazek

Łaźnia turecka, jedyna, która przetrwała z 10 dawnych przybytków. A dzisiaj "super dyskont".
Obrazek

Przy głównym rondzie widać następny meczet (Isak džamija), trochę starszy niż ten poprzedni. Na przekór demografii - muzułmanie w Bitoli stanowią mniej niż 10% obywateli - to właśnie islamskie zabytki są najbardziej widoczne w czasie zwiedzania.
Obrazek

Zrobiło się na tyle upalnie, że pies zaraz wypije całą wodę z fontanny.
Obrazek

Kupujemy co nieco w piekarni i do auta wracamy przez "dzielnicę handlową" - uliczki pełne sklepów z mydłem i powidłem. Zza domów wyłania się kolejny meczet, również z 16. stulecia.
Obrazek

Blok służył jako drogowskaz, bo obok niego zostawiłem samochód ;).
Obrazek

Zatrzymuję się jeszcze na przedmieściach obok cerkwi św. Nedelji (Dominiki).
Obrazek

Choć w bramę wchodzi sporo osób z bańkami na świętą wodę nie ona mnie jednak interesuje, lecz położony po drugiej stronie drogi cmentarz żydowski.
Obrazek

Jest to najprawdopodobniej jeden z najstarszych kirkutów na Bałkanach, możliwe, iż założono go już w XV wieku dla Sefardyjczyków, uciekinierów z Hiszpanii. Biały portal wejściowy wybudowano w 1929 roku, co przypominają pozacierane napisy.
Obrazek
Obrazek

Sto lat temu w Bitoli żyło ponad 10 tysięcy żydów, potem ich liczba spadała, ale na początku II wojny światowej nadal przekraczała 3 tysiące osób - najwięcej w całej Macedonii. Bułgarzy, którzy zajęli te tereny Jugosławii, najpierw utworzyli getto, a potem deportowali ich do Treblinki.
Cmentarz nie został zniszczony, lecz nagrobki zachowały się tylko na niewielkiej części i z tego miejsca są niewidoczne. Planowane jest utworzenie na nim jakiegoś "parku pamięci", a bramę połowicznie odnowiono z funduszy amerykańskiej ambasady (czasem można odnieść wrażenie, że Stany Zjednoczone bardziej się interesują takimi kwestiami niż przedstawiciele Izraela).
Obrazek

Opuszczamy Bitolę. Do następnego miasta mamy nieco ponad 40 kilometrów. Jedzie się bardzo przyjemnie z widokami na odległe góry, a w jednym miejscu mijam ogromną macedońską flagę.
Obrazek

Prilep (Прилеп) również jest jednym z największych skupisk ludzkich w kraju. Tym razem jednak omijamy centrum, robię tylko zdjęcie na sterczące w tle skały.
Obrazek

Na ich górze znajdują się ruiny twierdzy Markovi kuli (Маркови Кули), lecz dzisiaj nie mamy czasu na wspinaczkę do nich.
Obrazek

Moim celem jest natomiast dzielnica Warosz (Варош), najstarsza część Prilepu. Pełno tutaj wąskich uliczek, przy domach suszy się tytoń, którego miejscowa odmiana uznawana jest za jedną z najlepszych w Macedonii.
Obrazek

Schowało się tam kilka średniowiecznych cerkiewek, jak np. św. Nikoli z XIII wieku. Niestety, otoczone są murami, a bramy zamknięte, więc nie zobaczymy ich z bliska.
Obrazek

Podchodzimy wyżej nad zabudowania, pod skały twierdzy. Pojawiają się ładne widoki na Prilep i okolicę.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wydeptana wśród łąk ścieżka zaprowadzi nas do monastyru św. Michała Archanioła, jednego z najstarszych, bo funkcjonującego już w X wieku. Główna cerkiew nie jest aż tak leciwa, w obecnej formie ma "jedynie" 150 lat.
Obrazek

Klasztor jest ważnym punktem na prawosławnej mapie kraju (choć w tym momencie oprócz nas nie ma tu innych odwiedzających) i chyba z tego powodu jego mieszkańcom odbija palma. Wychodzi do mnie mniszka z surowym wyrazem twarzy (monastyr oficjalnie jest męski). Patrzy na mnie jak na intruza i jeszcze przed wejściem do cerkwi każe schować aparat do torby, abym broń Boże nie zrobił jakiegoś zakazanego zdjęcia. Wzruszyłem ramionami i dostosowałem się. I teraz, po kilku miesiącach, stwierdzam, że nie pamiętam wnętrz świątyni! Były tam jakieś freski, pewnie stare, ale nic wyjątkowego, skoro kompletnie wyleciały mi z pamięci.
Mniszka stanęła wyczekująco obok stoiska z dewocjonaliami, pewnie liczyła, że coś kupię. I gdybym był w normalnym klasztorze, to wysupłałbym kasę na jakiś drobiazg, a tak bez słowa obróciłem się na pięcie i wyszedłem. Zresztą okazało się, że wszystkie pieniądze zostawiłem na dole w samochodzie :D.
Obrazek

Spod bramy ponownie rozciąga się przyjemna panorama. Olać mniszki, choćby z powodu widoków warto tu zajrzeć.
Obrazek
Obrazek

Sam monastyr jest bardzo fotogeniczny, z daleka prezentuje się lepiej niż z bliska.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ruiny cerkwi św. Atanazego.
Obrazek
Obrazek

Schodzimy do samochodu, gdzie cykam zdjęcie działającego w pobliżu warsztatu. Wzbudziło to zainteresowanie jednego z mechaników, który spytał się, czy będą później w gazecie :P.
Obrazek

Ruszamy w dalszą podróż. Tutejsze góry mają ciekawą strukturę - same skały!
Obrazek
Obrazek

Droga ciągnie się na przełęcz, po czym zaczynamy zjeżdżać w dół. Przed nami dolina, a za nią kolejne pasma.
Obrazek

Gdy teren robi się bardziej płaski pojawia się autostrada A1, najdłuższa w Macedonii. Do niedawna nosiła nazwę Aleksandra Macedońskiego. Wiosną, w ramach zakopywania topora wojennego z Grecją, przemianowano ją na "Przyjaźń". Nie wszystkim się to spodobało, większość tablic została zamazana i upiększona przekleństwami oraz rysunkami męskiego przyrodzenia.
Obrazek

Kilometry zaczynają szybko umykać, coraz bliżej do stolicy, ale zanim tam dotrzemy, to chciałem jeszcze zahaczyć o Veles (Велес; zgodnie z polską transliteracją powinien być Wełes). Chwila nieuwagi i przegapiam odpowiedni zjazd z autobany. Dupa, następny jest o wiele dalej... A może jednak nie? Widzę drogowskaz kierujący na jakieś jezioro, więc skręcam.

Ledwo opuściłem autostradę, a znalazłem się na wąskiej, krętej drodze. Kilka skrzyżowań bez żadnych oznaczeń i staję na skraju skarpy! Chcieli wybudować most, postawili nawet przęsła, lecz na tym się skończyło!
Obrazek

Wyciągam GPS-a i po raz pierwszy w czasie tego wyjazdu wbijam punkt docelowy. Urządzenie prowadzi mnie bardzo dziwną trasą, ale po 20 minutach staję u wrót Velesu (Velesa?).
Obrazek

Miasto, jeden z największych ośrodków przemysłowych Macedonii, jest malowniczo położone: gdzie okiem sięgnąć wyskakują pagóry. Na jednym z nich bieleje ciekawa konstrukcja, cel moich odwiedzin.
Obrazek

Pomnik Kosturnica (Споменик Костурница) o niebanalnym kształcie. Prowadzą do niego lekko rozsypujące się schody.
Obrazek

Otwarto go w 1979 roku, po trzech latach budowy. Upamiętnia komunistycznych partyzantów walczących z Niemcami i Bułgarami. W Polsce zapewne podlegałby pod odpowiednią ustawę i miałby dużą szansę zostać zniszczony. Tutaj o niego dbają - inna sprawa, że Macedończycy innych partyzantów w czasie II wojny światowej nie mieli.
Obrazek
Obrazek

W środku pomnika znajduje się muzeum z mozaikami, także coś w rodzaju ossuarium, przynajmniej tak sugeruje angielska nazwa (Memorial Ossuary). Jest już jednak po godzinie 18-tej, więc drzwi do wnętrza są zamknięte. Pozostaje obejrzeć go z zewnątrz. Włażę też trochę wyżej, a z tej perspektywy przypomina on hełm albo latający spodek :D.
Obrazek
Obrazek

Jestem wielkim fanem tego typu architektury. Szkoda, że często znika ona z krajobrazu albo umiera z powodu zaniedbania. W okresie Jugosławii na pewno więcej się działo, niedaleko leży opuszczone centrum obsługujące niegdyś wizytujących, ale konstrukcja przeszła kilka lat temu remont i nie grozi jej zawalenie.

A okolica - jak już pisałem - cieszy oczy i obiektyw.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Brukowany plac przed wejściem na schody, obok niego zarastający trawą amfiteatr, po którym skacze ubrana na biało dziewczynka.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Mógłbym zatytułować ten dzień jako "Macedonia prawdziwa". Przyszło mi to na myśl czytając skład etniczny odwiedzanych miast: w każdym przytłaczającą większość stanowią Macedończycy. Albańczyków, Turków i innych muzułmanów albo w nich prawie nie ma albo są niewielką mniejszością (jak w Bitoli). Dzięki temu miejscowości te są wolne od konfliktów rozdzierających Skopje czy północno-zachodnią część kraju.
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 14 listopada 2019, 18:55

Skopje to dziwne miasto. Z jednej strony trzęsienie ziemi oraz czasy jugosłowiańskie zniszczyły niemal wszystkie zabytki i starsze budynki. Z drugiej - w XXI wieku pojawia się cała masa cudacznej, ocierającej się o kicz architektury "historycznej". Mimo to lubię stolicę Macedonii, ma w sobie coś, co przyciąga...

Nocujemy w hostelu położonym prawie w ścisłym centrum i już kilkaset metrów od nas ciągnie się monumentalny biały gmach - siedziba macedońskiego rządu. Wygląda jak klasyczny klasycyzm z XIX wieku, ale pozory mylą.
Obrazek

Jeszcze dekadę temu był to niczym nie wyróżniający się obiekt z dużymi oknami, przypominający biurowce z lat 80. XX wieku. Dzisiejszy wygląd to efekt całkowitego przebudowania fasady w stylu antyku. To pokłosie kontrowersyjnego projektu Skopje 2014.
Obrazek

W 2010 roku prawicowy rząd Macedonii rozpoczął szeroko zakrojony program rozbudowy stolicy. Planowano wznieść około 20 nowych budynków, do tego dwa razy tyle pomników. Wzorce czerpano głównie ze starożytności, czyli Królestwa Macedonii Filipa i Aleksandra Wielkiego. Ale to była tylko jedna część medalu: oprócz zabawy w budowniczych uruchomiono zupełnie nową politykę historyczno-kulturalną, na nowo napisano podręczniki i oficjalne dzieje kraju. Wszystko to musiało wywołać wściekłość u sąsiadów, głównie Greków. Współcześni Macedończycy to Słowianie, którzy przybyli na Bałkany w VI i VII wieku. Z Aleksandrem mają tyle wspólnego, co mieszkańcy Warszawy z Celtami i Wandalami (no dobra, z tymi ostatnimi mogą być pewne podobieństwa :P).

Ja zawsze traktowałem tę megalomanię budowlaną z przymrużeniem oka, ale podobno pewna część społeczeństwa rzeczywiście zaczęła wierzyć, że są potomkami antycznych zdobywców Persji i Indii. Nie od dziś wiadomo, że wielokrotnie powtarzane kłamstwo staje się prawdą.

Gdzieś przeczytałem, że Skopje ma najwięcej pomników na kilometr kwadratowy. Nie wiem, czy to prawda, ale faktycznie jest ich masa. Obok budynku rządowego uchował się jeden z poprzedniej epoki; jacyś partyzanci prą do boju.
Obrazek

Gdy w 1963 roku siły natury zrównały z ziemią większość miasta. Odbudowę przeprowadzono pod auspicjami ONZ, a brało w nim udział kilkadziesiąt krajów. Nowe budynki wznoszono tak, aby mogły przetrwać kolejne katastrofy. Wiele z nich reprezentuje brutalizm - to trudny w odbiorze styl, zwłaszcza, jeśli obiekty są zaniedbane. Katowicki dworzec był tego najlepszym przykładem...

Na zdjęciu poniżej brutalistyczna poczta główna.
Obrazek

Idziemy wzdłuż Wardaru. Po drugiej stronie rzeki stoi nowy ratusz oraz siedziba wodociągów. Za nimi twierdza, o kilka wieków starsza.
Obrazek

Teatr Narodowy jest kopią oryginału zniszczonego w czasie trzęsienia, więc wygląda trochę inaczej niż inne dzieła projektu - ładniej, mniej kiczowato. Za to budowany nowy most ma wykończenia nawiązujące do hełmów greckich hoplitów.
Obrazek
Obrazek

Plac Macedonia (Плоштад Македонија), największy w kraju. Kiedyś nudny jak flaki z olejem, nic go właściwie nie wyróżniało. Teraz na jego środku sterczy wysoki na ponad 14 metrów pomnik Wojownika na koniu, czyli Aleksandra Macedońskiego. Jest to jednocześnie podświetlana fontanna grająca muzykę.
Obrazek

Na jednej z sąsiednich ulic znajduje się kwintesencja stołecznego kiczu - łuk triumfalny Porta Macedonia.
Obrazek

Gdy z głównego placu odwrócimy się w kierunku rzeki to zobaczymy turecki kamienny most. On przetrwał trzęsienie ziemi, solidna konstrukcja. A za nim znowu budynek stylizowany na antyk, mieszczący muzeum archeologiczne, sąd konstytucyjny i archiwum państwowe.
Obrazek

Jaki jest stosunek społeczeństwa do Skopje 2014? Trzeba pamiętać, że od początku był to program realizowany przez jedną stroną sceny politycznej. W natrętnym wracaniu do starożytności widziano wspieranie macedońskiego nacjonalizmu, postawę antygrecką i antybułgarską oraz marginalizowanie Albańczyków. Od samego startu krytykowała go lewica i centrum, miłośnicy architektury pewnie także łapali się za głowy. I wreszcie rzecz prozaiczna: koszty! Szacuje się, że wydano od 80 do 500 milionów euro! Z pewnością można by je przeznaczyć lepiej w kraju tak niebogatym jak Macedonia. No i dość powszechne jest przekonanie, że całość to jedna wielka pralnia brudnych pieniędzy.

Po utracie władzy przez prawicę nowy rząd rozpoczął dialog z Grecją i zapowiedział wstrzymanie dalszych prac, usunięcie części pomników oraz zmianę niektórych nazw, lecz na razie żadnych poważniejszych ruchów nie uczyniono. Zresztą po fiasku zaproszenia Macedonii do rozmów unijnych (zablokowanych przez Francję) lewica może znów stać się opozycją i wtedy nie wiadomo co będzie się działo dalej z całą akcją...

Gdy zbliża się zmrok i zapalają się lampy kicz zaczyna zanikać, a nowe budynki i rzeźby nabierają pewnego uroku.
Obrazek
Obrazek

Kamiennym mostem przechodzimy na północny brzeg Wardaru. To są dzielnice zamieszkałe w większości przez Albańczyków i tam dominuje zabudowa z XX wieku i starsza.
Obrazek

Muzułmańskie stare miasto (Стара Чаршија) z ulicami wyłożonymi kamieniami, pełne sklepów z ciuchami i złotem oraz restauracji. Tam, gdzie w ciągu dnia stołują się miejscowi drzwi są już pozamykane, natomiast w rejonie bliższym rzeki ciągle działają dziesiątki lokali i czekają na turystów.
Obrazek
Obrazek

Z każdą kolejną wizytą widać postępująca komercjalizację, ale to proces nieunikniony. W czasie pierwszych odwiedzin w 2012 roku praktycznie nie pojawiali się tu cudzoziemcy, wszyscy woleli zostać po chrześcijańskiej stronie. Teraz co krok słychać zagraniczne języki, choć i tak znacznie mniej tu ludnie niż np. w Sarajewie.
Obrazek

Siadamy w jednym z przybytków pod rozłożonymi parasolami. Kelner zjawia się błyskawicznie.
- Piwo? - zagaduje podając kartę.
- Skopsko? - odpowiadam.
- Jak Skopje to musi być Skopsko - rzuca... po polsku. Najpopularniejszy chmielowy napój to dość ordynarny sikacz, lecz tym razem smakował znakomicie. Podobnie jak jedzenie.
Obrazek
Obrazek

Nie wszyscy byli tak zachwyceni; siedząca obok polskojęzyczna grupa większość żarcia... rozdała kotom. Bynajmniej nie wyglądały na wygłodzone.
Obrazek

Podczas krótkich rozmów z tambylcami szybko można wyczuć nieustający konflikt etniczny: kelner w restauracji był wniebowzięty, gdy podziękowaliśmy mu po albańsku, natomiast sprzedawca pocztówek gromił wzrokiem i syczał, że nie zna tego języka, Albańczyków nie lubi, a w ogóle to w Macedonii mówi się po macedońsku. No cóż, Bułgarzy by powiedzieli, że tak naprawdę w Macedonii gadają po bułgarsku :D.

Wracamy w kierunku placu Macedonia. Z bliska widać, że z dziesięcioletnich rzeźb całymi fragmentami odpada zewnętrzna powłoka.
Obrazek

Muzeum Archeologiczne, most i kompozycja "Gemidzii", przedstawiająca bułgarskich anarchistów z Salonik (według macedońskiej historiografii byli to oczywiście Macedończycy). Tylko ta ostatnia kosztowała prawie milion euro!
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Nie znam się na modzie, ale te kapcie wieczorowe były tu bardzo popularne.
Obrazek

Ostatnie zdjęcia robię siedzibie rządu. I ta w nocy wygląda naprawdę ładnie! Kojarzy mi się z zimą i świętami Bożego Narodzenia :D.
Obrazek
Obrazek

Noc miałem ciężką... Było mi strasznie ciepło, czułem dziwne skurcze w żołądku. Obudziłem się z bólem głowy, a brzuch coraz bardziej się burzył. Pojawiła się też gorączka, dreszcze... Zatrucie pokarmowe! Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Smaczne jedzenie z knajpy miało drugie oblicze... Może gdybym wypiłem do niego kielonka, jak w poprzednie dni, to nie byłoby tak źle, ale zapomniałem o nim!

Zmuszam się do wyjścia na miasto, mamy jeszcze zrobić zakupy. Na zewnątrz niespodzianka - niebo pokryły chmury, wygląda, jakby zaraz miał spaść deszcz.
Obrazek

Po drodze na wszelki wypadek wyglądam toalet. Ta nie była zbyt zachęcająca...
Obrazek

Partenon w Atenach? Nie, Skopje.
Obrazek

Plac Macedonia jeszcze pustawy... Budynek za jeźdźcem z reklamą Skopsko to pałac Ristik (Ристиќева палата) z 1926 roku. Jako jeden z nielicznych dużych obiektów nie został zniszczony w czasie trzęsienia ziemi.
Obrazek

Hotel "Marriott" to oczywiście nowa konstrukcja.
Obrazek
Obrazek

Detale pomnika Aleksandra.
Obrazek

Fasady niektórych bloków przypominają mi cygańskie pałace z Rumunii.
Obrazek

Zapomniany, wciśnięty między wyższe budynki "grecki" pawilon. To jeden z pierwszych obiektów z serii "Skopje 2014", kosztował jedynie 350 tysięcy euro.
Obrazek

Zatrucie pokarmowe narasta, czuję się coraz słabiej, ale dzielnie przechodzę na albańską stronę kupić pamiątki. Na moście słyszę rozmowę polskiej rodziny:
- Tam nie ma nic do jedzenia, musimy się wrócić do McDonald'sa.
Dzieciaki były zachwycone.
Obrazek

Mijam facetów grających w trzy karty; to zadziwiające, że nadal znajdują się frajerzy, których można dzięki niej oskubać.

Uliczki Starej Čaršiji też funkcjonują na pół gwizdka, jest za wcześnie.
Obrazek

Nowoczesne Muzeum Holokaustu oraz będąca w trakcie budowy kopia przedwojennego Domu Oficera. Miała być ukończona już 3 lata temu...
Obrazek
Obrazek

Czuwający nad miastem krzyż na górze Wodno (Vodno). Mierzy 66 metrów, jest więc jednym z najwyższych na świecie. Dziwnym trafem nie spodobał się skopskim Albańczykom.
Obrazek

Większe zakupy robimy w sklepie w centrum handlowym w pobliżu placu Macedonia. W pewnym momencie musiałem skorzystać z toalety. Gdy zobaczyłem jej stan to poczułem się jeszcze gorzej... Takiego syfu dawno nie widziałem!

Kupuję sobie jakiś bałkański jogurt. Działa nad wyraz skutecznie, ale niewiele pomaga: czuję się fatalnie, jestem słaby jakbym właśnie wrócił z tygodniowej libacji. Dobrze, że dzisiaj będę głównie siedział w fotelu i mam nadzieję, że nie padnę za kierownicą ;).

Zmieniając na chwilę temat - kocia rodzina blisko naszego hostelu.
Obrazek

Ze stolicy do granicy z Serbią jedzie się autobaną niecałą godzinę. Niedaleko przejścia zjeżdżam w bok, aby zerknąć na samotny zabytek - niszczejący turecki meczet. Nie wiadomo dokładnie kiedy powstał, potencjalna datacja waha się między XIV a XVII wiekiem (bardziej prawdopodobny jest ten drugi). Dziwne także, że stoi pośrodku niczego - najbliższe miejscowości są sporo oddalone.
Obrazek

Nie udało mi się do niego dostać - dostępu bronił częściowo płot, a częściowo głęboki na półtora metra rów wypełniony wodą. Będąc tak wyczerpany to pewno bym się w nim utopił :P.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 26 listopada 2019, 10:21

Dwunasty dzień objazdówki po Bałkanach i okolicach. Dzisiaj mamy do przejechania ponad 400 kilometrów, czyli jeden z najdłuższych odcinków na całej wyprawie.

Autostradowe przejście między Macedonią i Serbią to najbardziej oblężony punkt przekraczania graniczy w czasie wyjazdu. Można tu łatwo utknąć nawet na kilka godzin. My też wsiąkamy na... nieco ponad 20 minut. Cała odprawa idzie wyjątkowo sprawnie, Serbowie nawet nie chcą patrzeć na dokumenty. Jestem w lekkim szoku, ale generalnie wszystkie granice przekraczane były bezproblemowo.

W Serbii czeka miła niespodzianka, bo wreszcie ukończyli oni całą autostradę A1 z północy na południe (z wyjątkiem krótkiego odcinka obok Belgradu). Zamiast wlec się przez wioski i miasteczka można nacisnąć pedał gazu. Normalnie to lubię jeździć prowincją, ale nie dziś, gdy liczy się przede wszystkim czas, zwłaszcza, że wskutek zatrucia pokarmowego w Skopje ciężko mi się skupić za kierownicą.
Obrazek

Ruch na autobanie jest raczej niewielki. Normalnie pełno tutaj Turków i Kurdów pędzących z jednej ojczyzny do drugiej, ale widać, że lipiec to nie okres wędrówek azjatyckich ludów.

Stacja benzynowa Gazpromu. Serbowie kochają Rosjan i ich firmy też. Chciałem w ramach zemsty za zamach smoleński nie spuścić im wody w kiblu, ale niestety - sama się spuściła...
Obrazek

Jestem na tyle osłabiony, że robię przerwy częściej niż zwykle. Z parkingu pod Niszem przyglądam się górom na horyzoncie: ciekawe, skaliste wierzchołki.
Obrazek

W cieniu siedzi staruszka w chuście na głowie i z jakimiś tobołkami. Widząc nas podchodzi z woreczkiem, chce sprzedać paprykę i pomidory ze swojego ogródka. Na początku kręcę głową, ale ostatecznie pytam się o kwotę.
- Dwa euro.
Grzebię po kieszeniach, nie mamy takich drobniaków.
- A mogą być dinary?
- Mogą, to nawet lepiej - cieszy się babcia.
- A ile?
- Tyle, ile dacie.
Zbieram kwotę trochę niższą od eurowaluty, staruszka zadowolona pyta się jeszcze, czy nie mamy jakiejś wody, bo ona już nie posiada kompletnie nic. Mamy, małą butelkę wozimy aż ze Śląska. Czekała na ewentualne popijanie tabletek, a skorzystała z niej serbska emerytka. Kobieta wygląda na szczęśliwą, błogosławi nas na dalszą drogę i żegna się wylewnie. Dorobiła sobie trochę, a jej warzywa były tak słodziutkie, że nie pamiętam kiedy ostatnio takie jadłem!
Obrazek

Z autostrady zjeżdżamy dużo dalej na północy i wpadamy z wizytą do Smedereva (Смедерево). Największą atrakcją położonego nad Dunajem miasta jest potężna twierdza, a mimo to brak jakichkolwiek znaków do niej kierujących. Na szczęście kiedyś już tu byliśmy, więc jadąc na "czuja" udaje nam się podjechać w pobliże murów.
Obrazek

Twierdza należy do jednej z największych w tej części Europy. Wybudowano ją w XIV wieku, aby powstrzymać Turków. Ci jednak zdobyli ją co najmniej dwukrotnie. Większość jej terenu zajmuje ogromny, dzisiaj częściowo zalesiony dziedziniec, na którym znajdowało się chronione podgrodzie. Właściwy zamek ulokowano w jednym z trzech rogów i dodatkowo zabezpieczono wewnętrzną fosą, natomiast z zewnątrz opływał go Dunaj i rzeka Jezava.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Forteca przetrwała kilka wieków we względnie dobrym stanie aż do 1941 roku. W owym czasie służyła Niemcom jako wielki magazyn amunicji i ten nagle eksplodował 5 lipca. Siła wybuchu była tak duża, iż w ziemi powstał krater głęboki na 9, a szeroki na 50 metrów. Zniszczeniu uległa spora część miasta, zginęło dwa i pół tysiąca ludzi. Oczywiście uszkodzone były także mury i wieże, więc trudno się dziwić, że niektóre z nich wyglądają, jakby zaraz miały się przewrócić.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W tym miejscu kończą się Bałkany, a do końca I wojny światowej kończyła się także Serbia. Za Dunajem leżały już Austro-Węgry, konkretnie węgierski Banat.
Obrazek
Obrazek

Ten fakt z historii widać do tej pory - w miejscowościach na drugim brzegu (w Wojwodinie) stara architektura nadal bardziej przypomina państwo Habsburgów, a nie Serbię "właściwą".
Obrazek

Ruch na drogach jest niewielki, więc mogę bezproblemowo zatrzymać się nawet na moście. Pod moimi nogami płynie kanał Dunaj-Cisa-Dunaj.
Obrazek
Obrazek

Dziś będziemy nocować w znanym nam (i lubianym) kempingu na obrzeżach Beli Cerkvi (Бела Црква, Weißkirchen, Fehértemplom, Biserica Albă). Do centrum miasta nawet nie zajrzymy, gdyż interesują nas Belocrkvanskie jezera (Белоцркванска језера). Nad jednym z nich leży właśnie ów kemping.
Obrazek

Jeziora powstały w wyniku wydobycia żwiru, a teraz służą jako regionalna atrakcja turystyczna. Wśród gości przeważają Serbowie, lecz spotykamy też dużą grupę z Polski: kilka terenówek i tak ze 20 osób. Jeżdżą od jednego do drugiego ciekawego miejsca. Nie wyobrażam sobie spędzać w takim tłumie urlopu, ale co kto lubi...

Wskakujemy do wody: temperatura idealna, ani nie za ciepła, ani za zimna :D. Dobrze zrobi mojemu zatruciu, które, co prawda, powoli ustępuje, lecz nadal jeszcze trzyma. A potem idę porobić zdjęcia słonecznikom :). Góry na pierwszych dwóch ujęciach leżą u Rumunów - granica biegnie może ze 2 kilometry dalej.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Podobnie jak widziałem w kilku miejscach Bałkanów również i tu powstają nowiusieńkie ścieżki dla rowerzystów. Przy okazji także pieszy nie musi telepać się drogą.
Obrazek

Trabant w wersji dywanowej.
Obrazek

Do najbliższej restauracji należy odbyć 20 minutowy spacer. Na kolację przezornie rezygnuję z mięsa, za to po wegetariańskim posiłku nie pomijamy kielonka rakii. Strasznie szczypie w podrażnionym gardle, ale pomaga, bo rano po zatruciu nie ma już śladu :)!

Dzisiaj, dla odmiany, mamy niewiele kilometrów do przejechania. Kilkadziesiąt z nich to nadal będzie Wojwodina z miejscowościami posiadającymi oficjalne nazwy w dwóch, trzech czy jeszcze większej ilości języków.
Obrazek

W Stražy akurat dominują Rumunii. Z kolei Vršac kiedyś zamieszkiwali przede wszystkim Niemcy (Szwabi banaccy), dziś jest to miasto z dużą przewagą Serbów, ale są także liczni Węgrzy, a wpływy Rumunów są na tyle widocznie, że ich ojczyzna otworzyła tu swój konsulat.
Obrazek

Vršac jest znanym ośrodkiem winiarskim i przyglądając się okolicznym uprawom nie sposób tego pominąć. Natomiast w centrum zachowało się całkiem sporo zabudowy pochodzącej głównie z czasów panowania Franciszka Józefa. Najbardziej rzucają się w oczy trzy świątynie, a najwyższa z nich to neogotycki kościół św. Gellerta. Ponieważ kiedyś służył głównie Niemcom, więc teraz zastaliśmy zamknięte wrota.
Obrazek

Starsza, bo z XVIII wieku, jest serbska prawosławna cerkiew katedralna (Saborna crkva). Podkreślam, że serbska, bowiem w innej części stoi także rumuńska tego samego wyznania. Jednak również i tu nie wejdziemy, bo akurat zbliża się wesele, więc wystrojeni w narodowe barwy rodziny i państwo młodzi łażą tam i z powrotem. Wśród gości dominują drogie, sportowe wozy na zachodnich blachach. Chyba na ich kupno wydali wszystkie oszczędności i wielu z nich nie było już stać na zadbanie o siebie...
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po drugiej stronie drogi znajduje się siedziba prawosławnego biskupa Banatu.
Obrazek

Na końcu jednej z bocznych uliczek widać wieżę skromnego kościoła ewangelickiego.
Obrazek

Vršac, położony na uboczu i raczej rzadko odwiedzany przez turystów, wywarł dobre wrażenie. Ot, spokojna prowincjonalna miejscowość. Oprócz kościołów posiada kilka przyjemnych parków i duży ratusz.
Obrazek
Obrazek

W markecie robimy spore zakupy, a mimo to i tak zostaje sporo banknotów. Niskie nominały serbskich dinarów nie są zbyt wiele warte, ale za to ładne i kolorowe, idealne na pamiątkę :P. Przy okazji można zapoznać się z miejscowymi bohaterami - np. brodaty jegomość z zielonym tłem to Piotr II Petrowić-Niegosz będący... władcą Czarnogóry. Właśnie jego pochowano na górze Lovćen.
Obrazek

Zanim opuścimy miasto podjeżdżamy na pobliskie wzgórze z ruinami zamku.
Obrazek

Zamek powstał prawdopodobnie w XV wieku, jako dodatkowa serbska twierdza po zdobyciu przez Turków Smedereva. Pozostała z niego głównie wieża, kilka lat temu częściowo zrekonstruowana. Zwiedzanie wnętrz jest możliwe tylko w weekendy.
Obrazek

Ciekawsze są widoki spod murów. To doskonałe miejsce aby przekonać się, jak płaska jest Wojwodina. Jedyne wzniesienia w tej części kraju to Góry Wrszackie (Vršačke planine, Munţii Vârşeţ), na których skraju właśnie się znaleźliśmy.
Obrazek
Obrazek

Niewielkie lotnisko Vršač. Używane głównie do szkolenia pilotów, ale podobno ma status międzynarodowy i lądują na nim małe samoloty, "taksówki powietrzne".
Obrazek
Obrazek

Oddalone o 12 kilometrów stawy hodowlane. Na drugim zdjęciu zabudowa miasta i publiczne kąpielisko w lewym, górnym rogu.
Obrazek
Obrazek

Wracamy w dół i kierujemy się na północ. Do granicy jest stąd kawałeczek, nieco ponad dyszkę. Po drodze nie mijamy już żadnych miejscowości, lecz jeszcze przez jakiś czas mamy za sobą Vršačką kulę.
Obrazek

Przejście jest raczej mało popularne, ale ponieważ wkraczamy na teren EU, to spodziewałem się zaglądania do bagażnika i dociekliwych pytań stawianych przez Rumunów. A tu totalna olewka - raz, dwa, trzy i proszę jechać. Nawet o zigaretten się nie spytali! Znany świat zaczyna odchodzić w przeszłość!
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 02 grudnia 2019, 11:06

Na rumuńskich drogach witają nas ogromne krzyże! O Boże, takiego powitania to nawet w Polsce nie zaznałem!
Obrazek
Obrazek

Według pierwotnych planów wakacyjnego wyjazdu to właśnie Rumunia miała być jednym z głównych celów. Potem dużo się pozmieniało, padło na kierunek bałkańsko-adriatycki. Jednak było mi żal, bowiem w tym roku wypada dziesięciolecie od pierwszych odwiedzin kraju Draculi. No i jakże tak, w żaden sposób tego nie uczcić? Postanowiłem więc zahaczyć o nią chociażby na trochę, na jeden nocleg. No i zobaczyć przy okazji coś nowego, gdyż w tej części jeszcze nie byliśmy...

A rumuński Banat to równie pomieszana mozaika narodowościowa, co u Serbów. W pierwszej większej miejscowości (Denta) co prawda nieco ponad połowę mieszkańców stanowią Rumuni, ale drudzy w kolejności są... Bułgarzy Banaccy! Nawet nie wiedziałem, że takowi istnieją! Skąd się tu wzięli? Podobnie jak np. Chorwaci w Burgenlandzie - opuścili swoje ziemie uciekając przed Turkami po nieudanym powstaniu. Teraz mieszka ich tutaj stosunkowo niedużo, ale jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku stanowili ponad 90% ludności wioski. Oprócz nich w Dencie żyje sobie kilkuset Węgrów, Serbów i garstka Niemców. Z tego też powodu w pobliżu jednego skrzyżowania stoją aż trzy kościoły: serbska cerkiew prawosławna, rumuńska cerkiew prawosławna (pierwsze zdjęcie) i świątynia bułgarska (drugie zdjęcie). Ta ostatnia prawdopodobnie jest obrządku katolickiego, bowiem tutejsi Bułgarzy, w przeciwieństwie do rodaków znad Morza Czarnego, są owieczkami w zagrodzie papieża.
Obrazek
Obrazek

W miarę szybko dojeżdżamy do Timișoary (Temesvár, Temeschwar; w przeszłości polska nazwa także pochodziła od węgierskiej). Trzecie największe miasto Rumunii posiada masę zabytków i chciałem spędzić w nim trochę czasu, ale za długo zabawiliśmy w Wojwodinie, dlatego mamy do dyspozycji... niecałą godzinę. Jadąc na wyczucie udaje mi się zaparkować blisko starówki. Wychodząc z auta widzę na tablicy informację, że strefa płatnego parkowania dostępna jest tylko za pomocą smsa. Niech to szlag - pomyślałem. - Znowu będą problemy.

To była zła wiadomość, a dobrą umieszczono na końcu - samochody na zagranicznych rejestracjach opłaty nie muszą uiszczać :D. Takie podejście do turystów to ja rozumiem!

Pierwszy budynek jaki mijamy to okazały sobór Trzech Świętych Hierarchów z pięknymi, kolorowymi płytkami pokrywającymi dachy. Wybudowany został w latach 1936-1941 i reprezentuje tzw. styl neo-mołdawski (de facto łączący w sobie wiele różnych cech architektonicznych). Warto przyjrzeć się detalom.
Obrazek
Obrazek

Z zewnątrz sprawia wrażenie nieco zdeformowanego - zbyt wąskiego w stosunku do wysokich wież. Za to w środku magia: przyciemnione wnętrza wypełnione złotem!
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ze schodów świątyni patrzymy na zielony deptak.
Obrazek

Między trawnikami wyrasta kolumna z wilczycą rzymską (ustawiona w 1926 roku) - Rumunii nadal wierzą, że pochodzą od starożytnych Daków, mimo, że ta teoria kupy się nie trzyma.
Obrazek

Na końcu ulicy rozlewa się Piaţa Victoriei zamknięty z jednej strony budynkiem Opery Narodowej. Miejsce to związane jest z historią prawie najnowszą, a mianowicie rewolucją rumuńską w 1989 roku. Zaczęła się ona właśnie w Timișoarze, a iskrą, która podpaliła lont, była próba eksmitowania z parafii pastora węgierskiego pochodzenia László Tőkésa. W jego obronie stanęli również Rumuni i inne narodowości miasta. Próby spacyfikowania protestów przez służby pochłonęły ponad 60 ofiar śmiertelnych, ale nie udało się zdławić gniewu społeczeństwa. Na tym placu zebrał się kilkudziesięciotysięczny tłum, a opera była prawdopodobnie pierwszym publicznym budynkiem opanowanym przez wściekłych ludzi. 20 grudnia stolica Banatu została ogłoszona wolnym miastem, wtedy jeszcze jedynym. I choć całość wydarzeń związanych z obaleniem Ceauşescu jest mocno kontrowersyjna i powinna być traktowana raczej jako pucz jednej z rządzących klik przeciwko drugiej, to w Timișoarze wystąpienie z pewnością miało charakter spontaniczny, a miejscowość określają jako "miasto-męczennik".
Obrazek

Idziemy kawałek na dalej na "mniejszy rynek" - Piaţa Libertăţii. Kiedyś nosił imię księcia Eugeniusza Sabaudzkiego i został wytyczony w XVIII wieku. Temesvár był wówczas dość silną twierdzą na rubieżach Cesarstwa. Widoczna po lewej stronie kolumna maryjna jest typowym obiektem z okresu habsburskiego, a za nią czerwony stary ratusz.
Obrazek

Biały budynek to dawna siedziba komendanta garnizonu, a następnie wojskowe kasyno. Powstał w tym samym stuleciu co plac (jest więc jednym z najstarszych), wznosząc go wykorzystano część tureckiego meczetu. Obecnie działa tam muzeum militarne.
Obrazek

Spoglądam na zegarek - musimy wracać. Taka krótka wizyta to jedynie liźnięcie tematu, zachęta do kolejnych odwiedzin.
Obrazek

Przy wyjeździe z miasta tworzą się niezłe korki i chaos, ale ostatecznie udaje nam się wydostać całkiem sprawnie.

W sumie najszybsza trasa prowadziłaby autostradą, lecz jakoś tak trafiam na krajówkę.
Obrazek
Obrazek

Z kilku przecinanych miejscowości ciekawa wydaje się Vinga (w przeszłości Theresiopolis, Theresienstadt). Już z daleka widać dwie świątynie: dużą katolicką i mniejszą prawosławną.
Obrazek

W czasach austro-węgierskich dominowali w niej, podobnie jak w Dencie, Bułgarzy. Zapewne Niemcy i Węgrzy również byli w większości katolikami, więc dlatego postawili tak wysoki kościół. Dzisiaj przeważają Rumuni, lecz pozostałe narodowości także są obecne.
Obrazek

Dlaczego w ogóle ja się tak śpieszę? Otóż zarezerwowałem nocleg w kolejnym dużym mieście - Aradzie (to jedna z niewielu miejscowości, która nazywa się tak samo w różnych językach). No i powinniśmy tam dotrzeć maksymalnie do godziny 19-tej, inaczej trzeba będzie wydzwaniać do osoby odpowiedzialnej za klucze. Na szczęście udaje się być punktualnie, nawet z lekkim zapasem :D.

Dostajemy fajny pokój w obiekcie, będącym połączeniem jakiegoś dawnego zakładu i kamienicy. To apartament z pokojem i wyposażoną kuchnią, nową łazienką, telewizorem, klimatyzacją i widokiem za okno w klimatach jakie lubię. I wszystko to w cenie rozbicia namiotu na kempingu nad Balatonem :P.
Obrazek

Dodatkowym plusem jest spelunka z tanim piwem zaraz obok kręconych schodów prowadzących na nasz korytarz. Grzech byłoby nie skorzystać! Jako turyści od razu przyciągamy uwagę niejakiego Cristiana vel Cristofa, będącego w stanie mocno zawianym. Wyraźnie mu się nudzi, przesuwa i sprząta cudze kufle, wypytuje o godzinę, opowiada po rumuńsku o swoim zawodzie (zdaje się, że kierowcy ciężarówek), a potem po angielsku upewnia się, czy go zrozumieliśmy :P. Samozřejmě!
Obrazek

Arad to mniejsze i trochę brzydsze rodzeństwo Timișoary. Posiada o połowę mniej mieszkańców i skromniejszą tkankę zabytkową, ale także jest na czym oko zawiesić. Tu również wyraźnie widać habsburskie dziedzictwo, inne w architekturze od zabudowy Wołoszczyzny czy Mołdawii.
Obrazek
Obrazek

Podobnie jak w przypadku "większej" siostry również Arad był kiedyś jedną wielką mieszanką etniczną, ale zdecydowanie przeważali Węgrzy (w Temesvárze najwięcej było Niemców) i właściwie nigdy nie powinien znaleźć się w granicach Rumunii. No, ale wielka polityka nie przejmuje się takimi pierdołami jak skład narodowościowy czy sympatie ludności...

Obecność Madziarów w Aradzie jest ciągle mocno widoczna - nietypowy kościół Antoniego Padewskiego, wciśnięty pomiędzy kamienice, ozdobiony jest wielkim węgierskim napisem.
Obrazek
Obrazek

Zbliża się wieczór, więc młodzież starsza i młodsza zaczyna zbierać się na ulicach i wysiadywać w różnych miejscach, jak np. schody kolumny. Za skrzyżowaniem słońce kończy doświetlać klasycystyczny teatr, otwarty w 1874 roku przez Franciszka Józefa. Początkowo była to scena węgiersko-niemiecka, pierwsze rumuńskie spektakle odbyły się dopiero po ostatniej wojnie (i wkrótce zlikwidowano te w innych językach). Na patrona wybrano Ioana Slavivi, pisarza urodzonego niedaleko Aradu.
Obrazek

Potężny eklektyczny ratusz ("pałac administracyjny") z XIX wieku. I położony w sąsiedniej uliczce Pałac Kultury, misz-masz stylowy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pomnik ofiar rewolucji 1989. Arad to także "miasto-męczennik", drugie w kolejności wyzwolone spod władzy komunistycznego Bukaresztu.
Obrazek

Dziś kolacja mniej bałkańska (bo w końcu na Bałkanach nie jesteśmy), lecz mici musiało się znaleźć na talerzu ;).
Obrazek

Rano kontynuujemy zwiedzanie: położony niedaleko noclegowni rynek to otoczony kamienicami skwer z trawnikami i masywnym Pomnikiem Nieznanego Żołnierza z lat 60.. Z tyłu stały namioty i budki, chyba szykowali się na weekendową imprezę.
Obrazek
Obrazek

Z licznych aradzkich świątyń udało nam się zajrzeć jedynie do prawosławnej katedry. Wnętrze ładne, choć poza ikonostasem jakoś tam pustawo.
Obrazek

Naprzeciwko soboru działa targ ze wszystkim i niczym.
Obrazek

Przypadkowo trafiamy na duży plac nazywany Parkiem Pokoju. W środku wznosi się zielony, wysoki pomnik z kobietą trzymającą wieniec laurowy, którą otaczają postacie zastygłe w dramatycznych pozach.
Obrazek
Obrazek

W tym momencie musimy cofnąć się do wydarzeń sprzed ponad półtora wieku: w czasie rewolucji węgierskiej Arad pełnił ważną rolę, bowiem przez pewien okres stacjonował tu powstańczy rząd. Jak wiadomo w 1849 roku węgierski zryw został stłamszony, głównie dzięki pomocy Rosjan. Pomimo, że car sugerował, aby okazać pokonanym łaskę, austriaccy dowódcy przystąpili do bezpardonowych represji. Dwunastu rewolucyjnych generałów i jeden pułkownik zostali skazani na śmierć i 6 października powieszeni w Aradzie (to do dzisiaj na Węgrzech dzień żałoby narodowej). Od tego momentu znani są jako trzynastu męczenników z Aradu.

Przy płaskorzeźbach oficerów wyryto ich nazwiska: Schweidel, Poltenberg, Lahner... Część z nich bynajmniej nie była etnicznymi Madziarami.
Obrazek

Późniejsze Austro-Węgry stały się tak liberalnym państwem, że pozwoliły na wzniesienie pomnika upamiętniającego zabitych, a więc niejako przyznały się, iż popełniły przed laty zbrodnię. To rzecz raczej rzadka, również współcześnie.

Statua Wolności została odsłonięta w 1890 roku. Po przekazaniu miasta Rumunii została ona zdemontowana i schowana w cytadeli: Rumuni nie mają powodów do ciepłego wspominania powstania, bowiem Kossuth i spółka lansował teorię Wielkich Węgier bez prawa autonomii dla mniejszości. Pomnik powrócił na to miejsce piętnaście lat temu jako symbol rumuńsko-węgierskiego pojednania, w tle łopoczą flagi obu państw. A ceglany budynek to wieża wodna.
Obrazek

Aby trochę zrównoważyć proporcje do pomnika węgierskiego dodano łuk triumfalny, który - z tego co próbowałem się doczytać - poświęcony jest rumuńskim ofiarom rewolucji. Rumunii, wobec nieprzejednanej postawy Węgrów w stosunku do niemadziarskich narodowości, wspomagali Habsburgów. I, pisząc dość brutalnie, dali się wydymać, bowiem zamiast wdzięczności Siedmiogród i tak oddano na powrót pod rządy Budapesztu.
Obrazek

Idźmy dalej. Przy skrzyżowaniu widzimy zamknięty kościół ewangelicki.
Obrazek

Ciekawostka transportowa: tutejsza sieć tramwajowa jest najstarsza na terenie Rumunii w dzisiejszych granicach, otwarto ją w 1869 roku (jako drugą na Węgrzech). Początkowo konna, potem rolę zwierząt przejęły silniki, natomiast elektryfikacji dokonano dopiero w XX wieku (jedni piszą, że już w 1913, inni, że po II wojnie światowej). Szyny mają nietypowy rozstaw - 1000 mm, po tym jak w 1944 roku zaczęto używać zdobycznych wagonów ukraińskich korzystających z takiej właśnie szerokości.
Obrazek

Budynek szkoły ze 130 letnią historią.
Obrazek
Obrazek

Arad rozciąga się na pograniczu dwóch krain - większość miasta wraz ze starówką to Kriszana, natomiast południowe dzielnice leżą jeszcze w Banacie. Granicę wyznacza rzeka Mureș (Marusza).
Obrazek
Obrazek

Jedynym ważniejszym obiektem po banackiej stronie jest wybudowana w zakolu rzeki twierdza z XVIII wieku. Niestety, nadal używa jej wojsko, więc nie można wejść na środka.
Obrazek

Wracamy do Kriszany, przyglądając się rzędom zabytkowych fasad. Czasem mignie jakaś stara tablica, np. ta: Zum goldenen A B C.
Obrazek
Obrazek

W jednym z dziedzińców ukryła się dwustuletnia synagoga, a w innym podwórzu zieleń zaczęła pożerać samochód.
Obrazek
Obrazek

W korytarzu obok naszego apartamentu uważnie studiuję mapę ekonomiczną Socjalistycznej Republiki Rumunii z 1977 roku - gospodarka rozwijała się dobrze, ludzie radośnie płodzili się jak króliki (bo zakazano antykoncepcji) i wszystko zmierzało ku świetlanej przyszłości, tylko coś nie wyszło...
Obrazek

Potem pakowanie się i opuszczamy miasto. Na ulicach zaczynają się zwiększony ruch, ale jednak udaje nam się wyjechać dość szybko Na jednym ze skrzyżowań podziwiamy nową katedrę prawosławną, dość bezpłciową w swoim wyglądzie.
Obrazek

Kierujemy się na północ drogą DN79 - chciałem nią jechać już dwa lata temu, lecz wtedy zatrzymał mnie gigantyczny zator na podwójnym przejeździe kolejowym i zmieniłem trasę. Dzisiaj nic nam nie przeszkadza... To rejon pogranicza rumuńsko-węgierskiego, gdzie ciągle w wielu miejscowościach mniejszość węgierska staje się większością i nie zmieniają tego wielkie niebiesko-żółto-czerwone flagi umieszczone na poboczach.
Obrazek

Przejeżdżamy głównie przez wioski. Większe skupisko ludzkie to Salonta (Nagyszalonta). Z kilkunastu tysięcy mieszkańców ponad połowa to Węgrzy i wyznawcy kalwinizmu.
Obrazek
Obrazek

Tu urodził się poeta János Arany, a pamięć o nim jest dobrze widoczna: został patronem liceum, w wieży - będącą pozostałości po dawnej twierdzy - urządzono jego muzeum.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pomnik żydowskich obywateli z Salonty.
Obrazek

Mieli oni wybitnego pecha, ponieważ w okresie II wojny światowej miasto na kilka lat powróciło do Węgier. Kiedy Niemcy zaczęli okupację Królestwa i do władzy doszli strzałokrzyżowcy, wyznawców judaizmu wygnano do getta w Oradei, a kolejnym etapem była podróż do Auschwitz. Gdyby Salonta pozostała w granicach Rumunii, Żydzi mieliby większe szanse przeżycia.

W dawnej synagodze modlą się dzisiaj baptyści. Podobno kilku starszych w wierze nadal tutaj mieszka.
Obrazek

Suniemy dalej przed siebie. W Oradei (Nagyvárad), jak w każdym dużym ośrodku, witają liczne centra handlowe. Nie czas na zwiedzanie centrum (po 10 latach od pierwszej wizyty), chcemy tylko zrobić zakupy. Na półkach można czasem wypatrzeć jakiś polski produkt, a do tego przyjemnego napoju zachęca sugestywna reklama :D.
Obrazek
Obrazek

Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów po rumuńskich drogach...
Obrazek

Satu Nou / Kügypuszta (94%), Tămășeu / Paptamási (91%), Ianca / Jankafalva (86%), Diosig / Bihardiószeg (56%). Liczby w nawiasach pokazują procent Węgrów. Człowiek znów się zastanawia, kto tak durnie wyznaczył granicę? Odpowiedź jest prosta i zawsze taka sama: ważni politycy z dalekich stron. Czy to Europa czy Afryka czy inne rejony, dla nich istniała tylko mapa na której kreślono linie. Stosunki narodowościowe i powiązania gospodarcze nie miały żadnego znaczenia...

W Săcueni (Székelyhíd) odbijamy z krajówki w lewo, na boczną szosę. Przepływająca pod mostem rzeczka (kanał?) kusi w upale niebiesko-zielonym chłodem, lecz nie tym razem.
Obrazek
Obrazek

Do przejścia granicznego już tylko kawałeczek...
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
jedrek4
Turysta
Turysta
Posty: 157
Rejestracja: 26 września 2018, 19:27

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: jedrek4 » 02 grudnia 2019, 18:33

W sumie trasa ta sama, tylko ja robiłem je w przeciwną stronę :) Niedosyt i tak pozostał mimo, że tych wyjazdów było kilka.
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: W stronę ciepła - wakacyjna objazdówka po 10 krajach.

Post autor: Pudelek » 09 grudnia 2019, 13:09

Kontrola na granicy rumuńsko-węgierskiej była najbardziej skrupulatna podczas całego wyjazdu, choć to przecież dwa kraje unijne. Węgierski pogranicznik kazał otwierać bagażnik, zaglądał w różne zakamarki, uważnie lustrował dokumenty... A na koniec podszedł z alkomatem i kazał dmuchać! Takiej akcji jeszcze nie miałem! Na szczęście trwało to krótko, bowiem przejście graniczne Săcueni - Létavértes nie jest zbytnio oblegane.

Po kilku kilometrach ze zdziwieniem spojrzałem na niebo: o ile w Rumunii tworzyło prawie idealny błękit, o tyle u Węgrów horyzont zaczął nieprzyjemnie ciemnieć. Taka zmiana przy zmianie państwa?
Obrazek

Trochę czasu krążymy po Debreczynie szukając miejsca na wymianę waluty i w końcu udaje nam się znaleźć kantor w jakimś osiedlowym centrum handlowym. Potem wjeżdżamy na drogę nr 471 prowadzącą w stronę Kraju Brzóz (Nyírség). Szosa ta jest w wiecznym remoncie, kopią na niej od co najmniej dwóch lat. Biorąc pod uwagę, że liczy około 50 kilometrów, a nadal nie jest ukończona, to tempo mają zawrotne.
Obrazek

Dopiero po pewnym czasie śmiga się nówką... Do czasu zanim znowu zacznie się sypać.
Obrazek

W Nyíradony zatrzymuję się na chwilę przy cerkwi greckokatolickiej. W środku właśnie rozpoczyna się nabożeństwo, ale tłumów nie ma, choć jeszcze kilka starszych kobiet spieszy w kierunku drzwi.
Obrazek
Obrazek

Przed świątynią w cieniu drzewa siedzi Murzyn. To chyba nadal dość rzadki widok na węgierskiej prowincji. Obok, na wykostkowanym placyku, ustawiono pomnik powstania z 1956 roku.
Obrazek

Jedziemy dalej. W mijanych przysiółkach czasem trafi się jakiś wóz z poprzedniej epoki. Sielsko. Myślę sobie, że mógłbym tak powłóczyć się kilka dni bez celu i tylko odwiedzać przypadkowe madziarskie wioski, siadać pod sklepem albo przy spelunce. Ale druga strona podróżniczego serca miałaby wyrzuty, że jednak nie zapuszczam się gdzieś w inne dalsze miejsce ;). Grunt to jakoś zrównoważyć...
Obrazek

Las słoneczników wyższych od człowieka. A niebo w tle cały czas powoli ciemnieje...
Obrazek

W Nyírbogát na skrzyżowaniu znajdował się kiedyś jakiś niepoprawny politycznie pomnik: górę już ściągnięto, gwiazdę i miejsce po inskrypcji starannie zatynkowano. Tyle, że Armia Czerwona rzeczywiście Węgrów wyzwalała: przede wszystkim od strzałokrzyżowców czyli własnych nazistów. Po obaleniu regenta Horthy'ego Niemcy oddali in wewnętrzną władzę; trwała ona tylko 160 dni, ale zdążono wymordować kilkadziesiąt tysięcy żydów i innych przeciwników narodowego socjalizmu. Jeszcze więcej wysłano do obozów zagłady. Zabijano wewnętrznych i rasowych wrogów nawet wtedy, kiedy Sowieci stali za miedzą. A to, że potem zaczął się kolejny terror, to inna sprawa...
Obrazek

W Nyírbátor jesteśmy około 19-tej. Zajeżdżamy na kemping przy kompleksie basenów termalnych; tradycyjnie o tej porze nie ma już nikogo z obsługi mówiącego w innym języku niż węgierski. To jednak dziwne, biorąc pod uwagę, że spora część klienteli jest cudzoziemcami.

Namiot rozbijamy na niewielkim wzniesieniu, co rychło okazuje się błogosławionym pomysłem! Ledwie naciągnęliśmy ostatnie linki, a niebo spadło nam na głowę! Dosłownie! Takiej ulewy, wiatru i gradobicia dawno nie przeżyłem! Nie dziwię się, że Galowie z komiksów o Asteriksie i Obeliksie tego się bali!
Obrazek

Waliło z góry około pół godziny. Kilka razy przestawiałem samochód, bo z drzew leciały na dach gałęzie. Zastanawialiśmy się czy nasz namiot w ogóle to przetrwa... Przetrwał, lecz nie bez strat - w niektórych miejscach przy szwach puściło i trochę do środka wody się dostało. Nie jakoś strasznie, lecz trzeba było poprzestawiać karimaty. Namiot liczy sobie ponad 10 lat, jest już więc trochę zużyty, a sądzę, że przy takich opadach i nowe konstrukcje miałyby problemy.

Znacznie gorzej wyglądali sąsiedzi. Jedna z węgierskich rodzin odkryła, że mieszka na jeziorze. Podobnie jak właściciele kampera, którzy w panice uciekali nim spod brzóz. Grupie Polaków z podkarpackiego wiatr porozwalał przedsionki przymocowane do przyczep i bungalowów. Chyba każdy z nocujących miał coś zalane albo urwane...
Obrazek

Niby się uspokoiło, lecz w oddali dalej się błyska i słychać grzmoty, czasem coś siąpi. W takiej sytuacji na kolację do miasteczka podjeżdżamy autem, gdyż pieszy spacer (to około 3 kilometrów) groziłby prysznicem.

A na stole - jak to u Węgrów - ląduje gulasz.
Obrazek

Przy okazji morduję... ślimaki. Wyszedłem na dwór trochę się poruszać i nie zauważyłem, że sporo tych zwierzątek wypełzło po deszczu na chodnik. Zorientowałem się dopiero słysząc dźwięk pękających skorupek! To moje drugie morderstwo na wyjeździe - poprzednio, też na Węgrzech, rozjechałem gołębia.

Sobotni poranek jest słoneczny. Ludzkość przystąpiła do gremialnego suszenia, a ja wyciągam zapasy na dzisiejszy dzień :) (niektóre targam jeszcze ze Śląska).
Obrazek
Obrazek

Głównym zajęciem dnia ma być moczenie się w basenach termalnych. Dziś dodatkowo odbywają się na nich zawody, końcówka jakiegoś triatlonu. Umęczeni zawodnicy są tuż przed metą zmuszani do rozmaitych czynności: piłowania drewna, skakania po ściance czy wspinania się po linie na oczach roznegliżowanych kibiców.
Obrazek

Wszystko filmuje TVP.
Obrazek

Przez kilka godzin utrzymuje się letnia pogoda, ale licho nie śpi.
Obrazek

Po południu znowu się zaciąga, przychodzi burza, ratownicy wyganiają ludzi z wody.
Obrazek
Obrazek

Ledwie wróciliśmy na kemping, a... tak, walnęło z grubej rury, tfu, chmury! To niesamowite! Ostatni deszcz przeżyliśmy dwa tygodnie wcześniej - na Węgrzech. Potem kilkanaście dni pięknej pogody, wracamy do kraju papryki i, jak na zamówienie, znów leje, grzmi, podtapia... To nie może być przypadek, chyba Bóg nie kocha Orbána i spuszcza plagi na jego poddanych. Tylko dlaczego przy okazji obrywa się także turystom??
Obrazek

Momentami jednocześnie padało i świeciło słońce... Na szczęście tym razem namiot lepiej zniósł te pieszczoty.
Obrazek

Mimo wszystko do miasta także dzisiaj pojedziemy samochodem. Ulice mokre, niektóre pozalewane. Słychać wycie syren strażackich. Do Penny Marktu ciężko dojść suchą stopą. W sumie i tak tam nie wejdziemy - w środku tłum Cyganów i wypitych żuli, a działa tylko jedna kasa.
Obrazek

Tuż przed zachodem słońce znajduje dziurę w chmurach i przez chwilę ładnie doświetla cerkiew unicką. To jedyna świątynia w Nyírbátor do której nie udało mi się zajrzeć do środka.
Obrazek

Wieczór spędzamy w zadaszonej kempingowej świetlicy wraz z dużą grupą wesołych Węgrów (na dworze oczywiście lało). Towarzystwo trunków nie oszczędza, więc powoli się wykruszają. Po godzinie zostają najbardziej wytrzymali. Jeden z najmocniej wypitych Madziarów poczuł chęć bratania się i częstował arbuzami, proponował również nocny wypad na (zamknięte) baseny aby popływać :D. Wyperswadowaliśmy mu to razem z jego trzeźwą koleżanką :P.

I nastała ostatnia niedziela... Dzień, w którym trzeba wracać do domu. Jeszcze poranna kąpiel, pakowanie się i ruszamy. Nie przewiduję żadnego specjalnego zwiedzania, lecz, oczywiście, jeśli zobaczę coś ciekawego, to zatrzymam się i zerknę.

Staję już po kilkunastu kilometrach w wiosce Kállósemjén. Przy głównej drodze wybudowano dwa kościoły - ten po lewej jest greckokatolicki, a ten po prawej chyba łaciński. Obok także pełno pomników wojennych, a z krzaków wyskakuje św. Stefan.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Największym mijanym miastem będzie Nyíregyháza, licząca ponad 100 tysięcy mieszkańców, siedziba komitatu. Rzecz jasna nie mamy na tyle wolnego czasu aby zgłębić jej ulice, ale czujne oko wypatrzyło taki oto ciekawy pomnik:
Obrazek
Obrazek

Byłem przekonany, że to jacyś bohaterscy honvedzi, a okazali się... kozakami! Wysoki obelisk stanął na placu przy ulicy Martina Lutra w 1945 roku. Zniszczono go w czasie powstania (ocalała jedynie głowa), ale rychło odbudowano. Uniknął orbanowskiej dekomunizacji, ponieważ wpisany jest na listę zabytków jako wybitne dzieło socrealizmu. Zachowano godło ZSRR i napisy, natomiast pozbyto się innej kamiennej tablicy ustawionej na tle kościoła ewangelickiego.
Obrazek
Obrazek

Migawki z dalszej drogi: w Nyírtelek kompozycja złożona z pocisków przeciwlotniczych S-200 i 2K11 Krug (ten mniejszy). Ma przypominać dawną wieloletnią obecność w miejscowości węgierskiej armii, która m.in. przechowywała i konserwowała tu broń rakietową.
Obrazek

Powoli zbliżamy się w kierunku Tokaju. Góra o takiej samej nazwie wydaje się z daleka prawdziwym olbrzymem.
Obrazek

Z bliska już takiego wrażenia nie sprawia, w końcu to tylko 512 metrów. Jak przystało na najsłynniejszy w kraju region winiarski wszędzie widać winnice, a na każdym kroku zapraszają do zakupów szacownych trunków.
Obrazek
Obrazek

Nasz wóz sunie przed siebie, do Szerencs. Robimy duże zakupy za resztę forintów, a w pobliżu sklepu są również dwa obiekty godne uwiecznienia!

Pierwszy z nich to kościół z niebanalną architekturą.
Obrazek

Drugi wziąłem początkowo za coś religijnego, lecz to brama powitalna regionu Tokaju, wpisanego na listę UNESCO. W jednej z wież działa podobno informacja turystyczna.
Obrazek

Z Szerencs już niedaleko do granicy słowackiej. Obieram mało tłoczną drogę prowadzącą przez Abaújszántó i Gönc. Bardzo przyjemna, z ciągłymi widokami na Góry Zemplińskie. Znaleźliśmy się na Podkarpaciu :D.
Obrazek
Obrazek

Pomnik powstania węgierskiego. Chyba w Abaújszántó.
Obrazek

Za wielkim przydrożnym krzyżem można zerknąć na ruiny zamku Boldogkő.
Obrazek
Obrazek

W Vizsoly stoją blisko siebie trzy kościoły: dwa katolickie (w tym jeden unicki) oraz ewangelicki. Zwłaszcza ten ostatni jest interesujący, gdyż to świątynia gotycka z XIII/XIV wieku. Naprzeciwko mieści się także muzeum, w którym można obejrzeć egzemplarz pierwszej drukowanej Bibli w języku węgierskim z 1590 roku. Tłumaczenia dokonał jeden z miejscowych pastorów.
Obrazek

Kurde, ładna okolica, podoba mi się. Trzeba będzie kiedyś przyjechać na dłużej!

Budynki graniczne reprezentują obraz nędzy pozakrywany reklamami. I oby tak zostało na stałe, bez konieczności ich remontu.
Obrazek

Liczyłem, że przez Słowację przejedziemy sprawnie. Niestety, chyba połowa narodu wybrała się tego dnia na niedzielne przejażdżki, dawno takiego ruchu u nich nie widziałem. Dodajmy do tego liczne remonty, wiecznie budowaną autostradę, konieczność przejazdu przez miasta i czas ucieka szybciej niż sądziłem. Dwa korki przed Żyliną, jeden na kilka kilometrów. Bez żadnego powodu, po prostu tyle aut! Masakra.

Do domu dotarliśmy późno. Kolejna wyprawa zakończona, bagażnik pełen zagranicznych produktów, głowa pełna wrażeń, a aparat tysięcy zdjęć. I już się człowiek nie może doczekać kolejnej :).

Na koniec zdjęcie z parkingu gdzieś w okolicach Popradu.
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
ODPOWIEDZ