16-21.08.2016 - Wędrówki po Alpach Stubajskich.
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
16-21.08.2016 - Wędrówki po Alpach Stubajskich.
Piętnastego późnym popołudniem z Katowic odbieramy Paulinę i wyruszamy do Austrii w Alpy Stubajskie na trekking. Plany mamy ambitne, a co da się zrobić to jak zwykle zweryfikuje pogoda i kondycja.
Alpy Stubajskie położone są pomiędzy doliną Ötz i doliną Wipp z przełęczą Brenner/ Brennero.
W czwartek rano po całonocnej jeździe przyjeżdżamy do Nederu, wsi położonej w dolinie Stubaj. Nasze plany oparliśmy o tzw. Stubajską trasę wysokogórską, tylko my ją rozszerzyliśmy o wejścia na poszczególne szczyty. Na płatnym parkingu Zegger zostawiamy samochód i po krótkim odpoczynku zabieramy nasze plecaki, a są cholernie ciężkie i ruszmy na szlak.
Maszerujemy pod górę doliną Pinnistal, nad którą wznoszą się skalne ściany Kirchdach Spitze. Pierwszym naszym celem jest Innsbrucker Hütte, schronisko położone na wysokości 2369, wynika z tego, że mamy do pokonania „tylko” 1400 m przewyższenia. Pogoda jest wzorcowa, słońce daje równo. Mijamy po drodze (na nasze szczęście) kilka bacówek, w których uzupełniamy płyny (lokalne knajpki górskie). Pierwszą jest Herzebner Almwirt (1338 m).
Chwilę odpoczywamy i spożywamy zimne napoje. Ruszmy dalej i mijamy kolejną knajpkę Issenangeralm (1380 m), tu się nie zatrzymujemy ponieważ jest zbyt blisko pierwszej.
Powyżej Pinnis Alm naszym oczom ukazuje się potężny szczyt Habichtu (3277 m).
Kolejną bacówką z lokalnymi napojami i posiłkami jest Alpangasthaus „Pinnis” (1550 m).
Tu robimy sobie dłuższą przerwę, bo jak pisałem wcześniej słoneczko świeci cudnie, a my czujemy zmęczenie po nie przespanej nocy. Po odprężających 30 minutach podążamy dalej i zbliżamy się do końca doliny, gdzie stoi ostatnia bacówka – Karalm (1737 m).
Stąd podchodzimy licznymi serpentynami na Pinnisjach (2370), wąski przesmyk pomiędzy doliną Pinnistal, a Gschnitztal.
Schronisko jest trochę poniżej przesmyku u podnóża Habichta, a Ilmspitze. Po około 5 godzinach dochodzimy do schroniska Innsbrucker Hutte (2369 m).
Po zakwaterowaniu i dobrej kolacji udajemy się na spoczynek. A muszę zaznaczyć, że prysznic z gorącą wodą można wziąć za 1 euro na 30 sekund. Dziewczyny były ”bardzo” zadowolone zwłaszcza z tych 30 sekund. W schronisku jest komplet gości, my śpimy w zakątku „Gąski”, 3 osobowe łoże mamy.
W obiekcie jest bardzo słaba informacja o prognozach pogody na kolejne dni. Z gazetki dowiedzieliśmy się, że jutro do południa ma być względna pogoda, później ma padać deszcz. W planach mieliśmy zdobycie Habichta (5 h) i przejście z Innsbucker Hütte do Bremer Hütte kolejne siedem godzin. Idziemy spać, rano zdecydujemy co robimy dalej.
Kolejny dzień wita nas mgłą. Postanawiamy zdobyć Jastrzębią Górę – Habicht( 3277 m).
Po śniadaniu wychodzimy na dobrze oznakowany szlak, który prowadzi najpierw skalistym terenem, potem łatwą wspinaczką przez rumowiska skalne.
Następnie pokonujemy pozostałości po lodowcu i przed nami pozostał ostatni odcinek trasy.
Ściana skalna, która jest zabezpieczona linami.
Tak osiągamy szczyt, na którym stoi metalowy krzyż. Spędzamy kilkanaście minut na kulminacji skąd podziwiamy widoki na otaczające górę szczyty.
Wracamy do schroniska tą samą drogą. Podejmujemy decyzję, że śpimy jeszcze jedną noc w Innsbucker Hütte, a rano (ze względu na prognozy pogody) schodzimy do Nederu. Po zejściu do parkingu jedziemy do Neustift im Stubaital, gdzie w informacji turystycznej sprawdzamy pogodę na kolejne dni. Prognoza w południowo-zachodniej części Alp Stubajskich jest zachęcająca w wyniku czego postanawiamy zaatakować najpierw najwyższy szczyt - Zuckerhütl (3507).
Tu fotki z pierwszych dwóch dni:
https://goo.gl/photos/ThuJqXeu4FDKHksh8
Alpy Stubajskie położone są pomiędzy doliną Ötz i doliną Wipp z przełęczą Brenner/ Brennero.
W czwartek rano po całonocnej jeździe przyjeżdżamy do Nederu, wsi położonej w dolinie Stubaj. Nasze plany oparliśmy o tzw. Stubajską trasę wysokogórską, tylko my ją rozszerzyliśmy o wejścia na poszczególne szczyty. Na płatnym parkingu Zegger zostawiamy samochód i po krótkim odpoczynku zabieramy nasze plecaki, a są cholernie ciężkie i ruszmy na szlak.
Maszerujemy pod górę doliną Pinnistal, nad którą wznoszą się skalne ściany Kirchdach Spitze. Pierwszym naszym celem jest Innsbrucker Hütte, schronisko położone na wysokości 2369, wynika z tego, że mamy do pokonania „tylko” 1400 m przewyższenia. Pogoda jest wzorcowa, słońce daje równo. Mijamy po drodze (na nasze szczęście) kilka bacówek, w których uzupełniamy płyny (lokalne knajpki górskie). Pierwszą jest Herzebner Almwirt (1338 m).
Chwilę odpoczywamy i spożywamy zimne napoje. Ruszmy dalej i mijamy kolejną knajpkę Issenangeralm (1380 m), tu się nie zatrzymujemy ponieważ jest zbyt blisko pierwszej.
Powyżej Pinnis Alm naszym oczom ukazuje się potężny szczyt Habichtu (3277 m).
Kolejną bacówką z lokalnymi napojami i posiłkami jest Alpangasthaus „Pinnis” (1550 m).
Tu robimy sobie dłuższą przerwę, bo jak pisałem wcześniej słoneczko świeci cudnie, a my czujemy zmęczenie po nie przespanej nocy. Po odprężających 30 minutach podążamy dalej i zbliżamy się do końca doliny, gdzie stoi ostatnia bacówka – Karalm (1737 m).
Stąd podchodzimy licznymi serpentynami na Pinnisjach (2370), wąski przesmyk pomiędzy doliną Pinnistal, a Gschnitztal.
Schronisko jest trochę poniżej przesmyku u podnóża Habichta, a Ilmspitze. Po około 5 godzinach dochodzimy do schroniska Innsbrucker Hutte (2369 m).
Po zakwaterowaniu i dobrej kolacji udajemy się na spoczynek. A muszę zaznaczyć, że prysznic z gorącą wodą można wziąć za 1 euro na 30 sekund. Dziewczyny były ”bardzo” zadowolone zwłaszcza z tych 30 sekund. W schronisku jest komplet gości, my śpimy w zakątku „Gąski”, 3 osobowe łoże mamy.
W obiekcie jest bardzo słaba informacja o prognozach pogody na kolejne dni. Z gazetki dowiedzieliśmy się, że jutro do południa ma być względna pogoda, później ma padać deszcz. W planach mieliśmy zdobycie Habichta (5 h) i przejście z Innsbucker Hütte do Bremer Hütte kolejne siedem godzin. Idziemy spać, rano zdecydujemy co robimy dalej.
Kolejny dzień wita nas mgłą. Postanawiamy zdobyć Jastrzębią Górę – Habicht( 3277 m).
Po śniadaniu wychodzimy na dobrze oznakowany szlak, który prowadzi najpierw skalistym terenem, potem łatwą wspinaczką przez rumowiska skalne.
Następnie pokonujemy pozostałości po lodowcu i przed nami pozostał ostatni odcinek trasy.
Ściana skalna, która jest zabezpieczona linami.
Tak osiągamy szczyt, na którym stoi metalowy krzyż. Spędzamy kilkanaście minut na kulminacji skąd podziwiamy widoki na otaczające górę szczyty.
Wracamy do schroniska tą samą drogą. Podejmujemy decyzję, że śpimy jeszcze jedną noc w Innsbucker Hütte, a rano (ze względu na prognozy pogody) schodzimy do Nederu. Po zejściu do parkingu jedziemy do Neustift im Stubaital, gdzie w informacji turystycznej sprawdzamy pogodę na kolejne dni. Prognoza w południowo-zachodniej części Alp Stubajskich jest zachęcająca w wyniku czego postanawiamy zaatakować najpierw najwyższy szczyt - Zuckerhütl (3507).
Tu fotki z pierwszych dwóch dni:
https://goo.gl/photos/ThuJqXeu4FDKHksh8
Czekam na dalszy ciąg, bo bardzo mnie ten rejon interesuje. Strasznie żałuję, że nie mogłam się wybrać razem z Wami .
Może uda mi się za rok, a będę bogatsza o Wasze doświadczenia.
Może uda mi się za rok, a będę bogatsza o Wasze doświadczenia.
"...A przed nami nowe życia połoniny, blaski oraz cienie, szczyty i doliny.
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Po przepakowaniu plecaków i małych zakupach jedziemy autobusem 590 Sztubajską doliną spoglądając przez szyby na mijające wioski, zielone łąki, wodospady i majestatyczne szczyty gór do Mutterbergalm. Po alpejsku wjeżdżamy kolejką do Dresdner Hütte. Okazały budynek wybudowano w 1875 r. na lodowcu Stubaj.
Po zakwaterowaniu (dostajemy 6 osobowy pokój) idziemy na wycieczkę pod pobliską skałę wspinaczkową.
Pogoda z biegiem dnia poprawia się i pełni optymizmu, że jutro będzie ładna idziemy na późny obiad. Schronisko przypomina bardziej górską restaurację, ale to ze względu na bliskość kolejki i tras narciarskich. Najważniejsze jest jednak to, że za 1 euro „moczyliśmy” się aż 4 minuty. Luksus ,jak przypomnimy sobie poprzednie schronisko. Współlokatorzy nie sprawiają problemu i grzecznie wszyscy idziemy spać o przyzwoitej porze. Poznaliśmy sympatycznego Niemca, z którym jeszcze nie raz się spotkamy. Jest jeszcze jedna ważna sprawa – informacja o pogodzie jest bieżąco wyświetlana na monitorze przy recepcji.
Rano wychodzimy na szlak, który wiedzie serpentynami w górę.
Mijamy po drodze kompleks narciarski i przy pośredniej stacji kolejki Eisgrat wchodzimy na lodowiec Schaufel.
Podchodzimy do knajpki Jochdohle (3200). Obok restauracji górskiej znajduje się platforma widokowa , która wystaje poza krawędź skały. Co chwilę pojawiająca się mgła uniemożliwiła nam podziwianie widoków z tego miejsca. Siadamy w Jochdohle i zjadamy dobre śniadanie.
Planowaliśmy inną trasę na dzisiejszy dzień. Chcieliśmy wejść poprzez nieczynną stację kolejki krzesełkowej Fernau i dalej trasą Heinricha Kliera do przełęczy Pfaffenjoch. Tam mieliśmy wejść na lodowiec Sulzenau i dalej na Zuckerhutl. Po około 40 minutach dochodzi do nas wspomniany Niemiec, który również podąża w tą samą stronę. Idziemy dalej i zaczynamy szukać drogi przez lodowiec Gaiske. Okazuje się, że tym szlakiem najlepiej iść późną wiosną lub wczesnym latem. Droga bezpieczna już nie istnieje.
Oznakowana przez lodowiec jest tylko w kierunku Hidesheimer Hütte. Podejmujemy decyzję, że idziemy do schroniska i tam przenocujemy, a rano zaatakujmy Zuckerhütla. Podążamy przez Gaiskeferner i dalej przez rumowisko skalne i ubezpieczonymi ścieżkami schodzimy do uroczo położonego obiektu.
Hidesheimer (2900 m) jest zupełnie inne niż poprzednie, już po przekroczeniu progu widać, ze jesteśmy w górskim schronisku.
Na miejscu jesteśmy przed południem. Dostaliśmy 7 osobowy pokój, który dzieliliśmy jak się później okaże z Węgrami. Po uzupełnieniu płynów i konsultacji z obsługą schroniska wychodzimy zdobyć Gampsplatzl (3018). Szlak nie jest trudny. Schodzimy za znakami około 200 m do górskiego strumienia, spokojnie omijamy Plaffenfener i cudownie położone polodowcowe jeziorko.
Podchodzimy pod siodło. Na sam szczyt szlaku nie ma. Wejść oczywiście mogą, ale tylko alpiniści ze sprzętem wspinaczkowym.
Widoki mamy wspaniałe i warto było tu przywędrować.
Wracamy tą samą drogą do schroniska. Najpierw w dół, a potem do góry. Tu spotykamy naszego znajomego Niemca z przyjaciółmi i przewodnikiem, który jutro ich poprowadzi na Cukrową Czapkę. Przewodnik jest bardzo miły i pokazuje nam jakim szlakiem będą wędrować i co najważniejsze posiada mapę AV, która jest dokładniejsza od map Kompassu.
Mapa Kompassu ma wiele rzeczy już nieaktualnych. W miłym towarzystwie i przy 4 daniowej kolacji (zupa, drugie danie, surówka i ciasto) spędzamy wieczór. Trochę później niż zazwyczaj idziemy spać. W schronisku nie ma pryszniców, są tylko długie umywalki z zimną wodą. Wczesnym rankiem budzą nas współlokatorzy (Węgrzy), którzy jako pierwsi wychodzą na szlak. My stanowimy grupę nr 2, a za nami maszerują Niemcy. Od schroniska kierujemy się delikatnie w dół, mijamy małe jeziorko.
Wąską ścieżką i następnie skalną rysą schodzimy do potoku.
Przechodzimy przez metalową kładkę i przez rumowisko skalne osiągamy Pfaffenferner, który w powrotnej drodze da „nam popalić”. Owym lodowcem podchodzimy na Pfaffenjoch (3213 m).
Po drugiej stronie przełęczy maszerujemy lodowcem Sulzenau, który wraz z dwoma innymi lodowcami wyrzeźbiły swoim ciężarem płytę hali Sulzenau.
Panorama na lodowcu ze sterczącymi lodowymi szczytami jawi się jak zjawisko z nie tego świata.
A charakterystyczny szczyt Zuckerhütl rozpoznać można bez problemu. Tak docieramy do siodła (Plaffensattel, 3344 m) położonego pomiędzy Zuckerhütl, a Wilder Pfaff. Tu zostawiamy plecaki i zaczynamy podejście na Cukrową Czapkę. Śnieżny wierzchołek, który wznosi się ponad lodowcem jest najwyższym szczytem Alp Stubajskich. Paulina z racji swojego większego doświadczenia prowadzi nas na szczyt.
Trawersujemy blokowe zbocze góry. Po drodze mijamy schodzących Węgrów, pozdrawiamy się i po około 20 minutach wspinaczki osiągamy szczyt – Zuckehütl (3507).
Pogoda dopisała nam, widoki mamy imponujące m in. na Wilder Pfaff (3456 m, zamierzamy tam wejść), z jednej strony błyszczą Dolomity, a z drugiej Alpy Zillertalskie .
Obok pokazują się Wysokie Taury. Kulminację wieńczy metalowy krzyż. Przez dobrą chwilę szczyt mamy tylko dla siebie i możemy spokojnie tym faktem cieszyć się. Ja osobiście byłem trochę zestresowany drogą powrotną (pojawiający się lęk wysokości), ale co tam warto było się trochę bać dla pięknych widoków. W powrotnej drodze mijamy naszych znajomych Niemców, gratulujemy sobie wejścia i powoli schodzimy na dół. Na przełęczy chwilę odpoczywamy. Jeszcze jeden szczegół, wszystkie grupy, które wchodziły na górę były z przewodnikami, tylko my tak samotnie. Teraz wiemy skąd wzięła się nazwa zdobytej niedawno góry. Nieustraszony róg pokryty firnem jak głowa cukru z jednej strony, uroczy z innej stromy i skalisty, natomiast z kolejnej surowy. Mieliśmy przyjemność obejrzeć ową górę z kilku stron. Szczytowi Zuckerhutl należy się miano władcy Tyrolu. Idziemy na przeciwległy szczyt Wilder Pfaff Podchodzimy blokową granią za kopczykami kamiennymi. Wejście nie sprawia żadnych trudności. Po około 20 minutach osiągamy górę – Wilder Pfaff (3456), na której również stoi krzyż.
Panorama jaka rozpościera się z kulminacji jest piękna.
Zastanawiamy się jak teraz zejść, którą drogę powrotną wybrać. Zejście do Müllerhütte i przez Fergerstube i Lübecker Weg do Sulzenauhütte, gdzie można przenocować. Wydaję się dość ciekawe, ale lodowiec wygląda na bardzo przewiany i niebezpieczny. Kolejnym wariantem jest zejście przez lodowiec Sulzenau i dalej jak poprzednio. Schodzimy do przełęczy i lodowcem w dół, ale po około 45 minutach zejścia okazuje się, że szczeliny tak szeroko się otwarły i uniemożliwiają dalszą wędrówkę, a poza tym pojawiać się zaczął czysty lód. Trudno wchodzimy z powrotem do góry i wracamy identyczną drogą do schroniska i dalej do Jochdohle. Teraz pozostaje nam tylko zejście do Dresdner Hütte. Na powrocie łapie nasz deszcz. Droga przez topniejące lodowce w deszczu to brodzenie w wodzie i mokrym śniegu. Dopiero poniżej Station Eisgrat wchodzimy na utwardzoną drogę. Zmoknięci dochodzimy do schroniska Dresdner. Bierzemy pokój 3 osobowy. Po jedenastu godzinach marszu w zmiennych warunkach pogodowych należy nam się ten luksus.
Mamy również wielką radość z możliwości czterominutowej kąpieli za jedyne jedno euro. Wiem, że się powtarzam, ale po obmyciu się w poprzednim schronisku i przemoknięciu taka kąpiel to czysta przyjemność. Zmęczeni ale szczęśliwi ze zdobycia dwóch ciekawych szczytów udajemy się na dobrą kolację, potem na spoczynek. Rano dalej pada deszcz, schodzimy więc w deszczu do Müterbergalm.
Zejście zajmuje nam około godziny.
Przy stacji kolejki oczekujemy na autobus, który zawiezie nas do Nederu, gdzie mam samochód. Dopiero na dole przestaje padać, pogoda się poprawiła i nawet wyszło słońce. Czegoś brakowało by, gdybyśmy przeszli cały szlak i nie zmokli. Tradycji musiało stać się zadość. Pięknie dziękujemy Paulinie za towarzystwo, dobre rady i miłe rozmowy.
Tu komplet fotek:
https://goo.gl/photos/ThuJqXeu4FDKHksh8
Po zakwaterowaniu (dostajemy 6 osobowy pokój) idziemy na wycieczkę pod pobliską skałę wspinaczkową.
Pogoda z biegiem dnia poprawia się i pełni optymizmu, że jutro będzie ładna idziemy na późny obiad. Schronisko przypomina bardziej górską restaurację, ale to ze względu na bliskość kolejki i tras narciarskich. Najważniejsze jest jednak to, że za 1 euro „moczyliśmy” się aż 4 minuty. Luksus ,jak przypomnimy sobie poprzednie schronisko. Współlokatorzy nie sprawiają problemu i grzecznie wszyscy idziemy spać o przyzwoitej porze. Poznaliśmy sympatycznego Niemca, z którym jeszcze nie raz się spotkamy. Jest jeszcze jedna ważna sprawa – informacja o pogodzie jest bieżąco wyświetlana na monitorze przy recepcji.
Rano wychodzimy na szlak, który wiedzie serpentynami w górę.
Mijamy po drodze kompleks narciarski i przy pośredniej stacji kolejki Eisgrat wchodzimy na lodowiec Schaufel.
Podchodzimy do knajpki Jochdohle (3200). Obok restauracji górskiej znajduje się platforma widokowa , która wystaje poza krawędź skały. Co chwilę pojawiająca się mgła uniemożliwiła nam podziwianie widoków z tego miejsca. Siadamy w Jochdohle i zjadamy dobre śniadanie.
Planowaliśmy inną trasę na dzisiejszy dzień. Chcieliśmy wejść poprzez nieczynną stację kolejki krzesełkowej Fernau i dalej trasą Heinricha Kliera do przełęczy Pfaffenjoch. Tam mieliśmy wejść na lodowiec Sulzenau i dalej na Zuckerhutl. Po około 40 minutach dochodzi do nas wspomniany Niemiec, który również podąża w tą samą stronę. Idziemy dalej i zaczynamy szukać drogi przez lodowiec Gaiske. Okazuje się, że tym szlakiem najlepiej iść późną wiosną lub wczesnym latem. Droga bezpieczna już nie istnieje.
Oznakowana przez lodowiec jest tylko w kierunku Hidesheimer Hütte. Podejmujemy decyzję, że idziemy do schroniska i tam przenocujemy, a rano zaatakujmy Zuckerhütla. Podążamy przez Gaiskeferner i dalej przez rumowisko skalne i ubezpieczonymi ścieżkami schodzimy do uroczo położonego obiektu.
Hidesheimer (2900 m) jest zupełnie inne niż poprzednie, już po przekroczeniu progu widać, ze jesteśmy w górskim schronisku.
Na miejscu jesteśmy przed południem. Dostaliśmy 7 osobowy pokój, który dzieliliśmy jak się później okaże z Węgrami. Po uzupełnieniu płynów i konsultacji z obsługą schroniska wychodzimy zdobyć Gampsplatzl (3018). Szlak nie jest trudny. Schodzimy za znakami około 200 m do górskiego strumienia, spokojnie omijamy Plaffenfener i cudownie położone polodowcowe jeziorko.
Podchodzimy pod siodło. Na sam szczyt szlaku nie ma. Wejść oczywiście mogą, ale tylko alpiniści ze sprzętem wspinaczkowym.
Widoki mamy wspaniałe i warto było tu przywędrować.
Wracamy tą samą drogą do schroniska. Najpierw w dół, a potem do góry. Tu spotykamy naszego znajomego Niemca z przyjaciółmi i przewodnikiem, który jutro ich poprowadzi na Cukrową Czapkę. Przewodnik jest bardzo miły i pokazuje nam jakim szlakiem będą wędrować i co najważniejsze posiada mapę AV, która jest dokładniejsza od map Kompassu.
Mapa Kompassu ma wiele rzeczy już nieaktualnych. W miłym towarzystwie i przy 4 daniowej kolacji (zupa, drugie danie, surówka i ciasto) spędzamy wieczór. Trochę później niż zazwyczaj idziemy spać. W schronisku nie ma pryszniców, są tylko długie umywalki z zimną wodą. Wczesnym rankiem budzą nas współlokatorzy (Węgrzy), którzy jako pierwsi wychodzą na szlak. My stanowimy grupę nr 2, a za nami maszerują Niemcy. Od schroniska kierujemy się delikatnie w dół, mijamy małe jeziorko.
Wąską ścieżką i następnie skalną rysą schodzimy do potoku.
Przechodzimy przez metalową kładkę i przez rumowisko skalne osiągamy Pfaffenferner, który w powrotnej drodze da „nam popalić”. Owym lodowcem podchodzimy na Pfaffenjoch (3213 m).
Po drugiej stronie przełęczy maszerujemy lodowcem Sulzenau, który wraz z dwoma innymi lodowcami wyrzeźbiły swoim ciężarem płytę hali Sulzenau.
Panorama na lodowcu ze sterczącymi lodowymi szczytami jawi się jak zjawisko z nie tego świata.
A charakterystyczny szczyt Zuckerhütl rozpoznać można bez problemu. Tak docieramy do siodła (Plaffensattel, 3344 m) położonego pomiędzy Zuckerhütl, a Wilder Pfaff. Tu zostawiamy plecaki i zaczynamy podejście na Cukrową Czapkę. Śnieżny wierzchołek, który wznosi się ponad lodowcem jest najwyższym szczytem Alp Stubajskich. Paulina z racji swojego większego doświadczenia prowadzi nas na szczyt.
Trawersujemy blokowe zbocze góry. Po drodze mijamy schodzących Węgrów, pozdrawiamy się i po około 20 minutach wspinaczki osiągamy szczyt – Zuckehütl (3507).
Pogoda dopisała nam, widoki mamy imponujące m in. na Wilder Pfaff (3456 m, zamierzamy tam wejść), z jednej strony błyszczą Dolomity, a z drugiej Alpy Zillertalskie .
Obok pokazują się Wysokie Taury. Kulminację wieńczy metalowy krzyż. Przez dobrą chwilę szczyt mamy tylko dla siebie i możemy spokojnie tym faktem cieszyć się. Ja osobiście byłem trochę zestresowany drogą powrotną (pojawiający się lęk wysokości), ale co tam warto było się trochę bać dla pięknych widoków. W powrotnej drodze mijamy naszych znajomych Niemców, gratulujemy sobie wejścia i powoli schodzimy na dół. Na przełęczy chwilę odpoczywamy. Jeszcze jeden szczegół, wszystkie grupy, które wchodziły na górę były z przewodnikami, tylko my tak samotnie. Teraz wiemy skąd wzięła się nazwa zdobytej niedawno góry. Nieustraszony róg pokryty firnem jak głowa cukru z jednej strony, uroczy z innej stromy i skalisty, natomiast z kolejnej surowy. Mieliśmy przyjemność obejrzeć ową górę z kilku stron. Szczytowi Zuckerhutl należy się miano władcy Tyrolu. Idziemy na przeciwległy szczyt Wilder Pfaff Podchodzimy blokową granią za kopczykami kamiennymi. Wejście nie sprawia żadnych trudności. Po około 20 minutach osiągamy górę – Wilder Pfaff (3456), na której również stoi krzyż.
Panorama jaka rozpościera się z kulminacji jest piękna.
Zastanawiamy się jak teraz zejść, którą drogę powrotną wybrać. Zejście do Müllerhütte i przez Fergerstube i Lübecker Weg do Sulzenauhütte, gdzie można przenocować. Wydaję się dość ciekawe, ale lodowiec wygląda na bardzo przewiany i niebezpieczny. Kolejnym wariantem jest zejście przez lodowiec Sulzenau i dalej jak poprzednio. Schodzimy do przełęczy i lodowcem w dół, ale po około 45 minutach zejścia okazuje się, że szczeliny tak szeroko się otwarły i uniemożliwiają dalszą wędrówkę, a poza tym pojawiać się zaczął czysty lód. Trudno wchodzimy z powrotem do góry i wracamy identyczną drogą do schroniska i dalej do Jochdohle. Teraz pozostaje nam tylko zejście do Dresdner Hütte. Na powrocie łapie nasz deszcz. Droga przez topniejące lodowce w deszczu to brodzenie w wodzie i mokrym śniegu. Dopiero poniżej Station Eisgrat wchodzimy na utwardzoną drogę. Zmoknięci dochodzimy do schroniska Dresdner. Bierzemy pokój 3 osobowy. Po jedenastu godzinach marszu w zmiennych warunkach pogodowych należy nam się ten luksus.
Mamy również wielką radość z możliwości czterominutowej kąpieli za jedyne jedno euro. Wiem, że się powtarzam, ale po obmyciu się w poprzednim schronisku i przemoknięciu taka kąpiel to czysta przyjemność. Zmęczeni ale szczęśliwi ze zdobycia dwóch ciekawych szczytów udajemy się na dobrą kolację, potem na spoczynek. Rano dalej pada deszcz, schodzimy więc w deszczu do Müterbergalm.
Zejście zajmuje nam około godziny.
Przy stacji kolejki oczekujemy na autobus, który zawiezie nas do Nederu, gdzie mam samochód. Dopiero na dole przestaje padać, pogoda się poprawiła i nawet wyszło słońce. Czegoś brakowało by, gdybyśmy przeszli cały szlak i nie zmokli. Tradycji musiało stać się zadość. Pięknie dziękujemy Paulinie za towarzystwo, dobre rady i miłe rozmowy.
Tu komplet fotek:
https://goo.gl/photos/ThuJqXeu4FDKHksh8
Przede wszystkim gratulacje dla dzielnej ekipy
W swoich planach biorę pod uwagę Habicht, ale Zuckerhutl wydaje mi się poza zasięgiem. Nie wiem, czy bym się odważyła.
Ze względu na bieżące modyfikacje planów zapewne nie mieliście rezerwacji w schroniskach. Czy jest duże niebezpieczeństwo, że nie będzie wolnych miejsc?
Nosiliście ze sobą śpiwory lub wkładki do śpiworów? Czy jest dodatkowa opłata za pościel i te śliczne kocyki widoczne na zdjęciu?
W swoich planach biorę pod uwagę Habicht, ale Zuckerhutl wydaje mi się poza zasięgiem. Nie wiem, czy bym się odważyła.
Ze względu na bieżące modyfikacje planów zapewne nie mieliście rezerwacji w schroniskach. Czy jest duże niebezpieczeństwo, że nie będzie wolnych miejsc?
Nosiliście ze sobą śpiwory lub wkładki do śpiworów? Czy jest dodatkowa opłata za pościel i te śliczne kocyki widoczne na zdjęciu?
"...A przed nami nowe życia połoniny, blaski oraz cienie, szczyty i doliny.
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Han-Ka dziękujemy za miłe słowa. Napiszę tak, co do Habichta to sprawa prosta, tylko kawałek pola lodowego i reszta ubezpieczona linami, można spokojnie przypiąć się jak do ferraty. Jeśli chodzi o Zuckerhutl to jest trochę trudniej, do przejścia dwa lodowce, może nie zbyt trudne, ale to zawsze lodowce i trzeba je przechodzi wcześnie rano. Od przełęczy kawałek po lodowcu, potem już wspinaczka, brak liny, są tylko miejsca gdzie można się wpiąć do asekuracji liną. Oznakowanie jest też słabe, wydaje mi się, że chodzi tu o korzystanie z usług przewodnika. Technicznie nie jest bardzo trudny, są miejsca bardziej eksponowane, ale da się przejść. Skoro ja z lękiem przestrzeni dałem radę to dla Ciebie nie powinno być problemu. Widoki wynagradzają wszelakie trudu.
Noclegi mieliśmy tylko w pierwszym schronisku zarezerwowane, reszta to na bieżąco, a ostatni to już zupełnie z marszu. To są potężne schroniska po 100-120 miejsc noclegowych. My mieliśmy tylko wkładki do śpiwora, koce są tam przypisane do materaca i za nie się nie płaci. Watro mieć AV, to zawsze taniej o 10 euro na każdym noclegu.
Noclegi mieliśmy tylko w pierwszym schronisku zarezerwowane, reszta to na bieżąco, a ostatni to już zupełnie z marszu. To są potężne schroniska po 100-120 miejsc noclegowych. My mieliśmy tylko wkładki do śpiwora, koce są tam przypisane do materaca i za nie się nie płaci. Watro mieć AV, to zawsze taniej o 10 euro na każdym noclegu.
No prawie za nic, chyba że nie będę się myć .PiotrekP pisze:za nie się nie płaci
Jaki mieliście sprzęt? Mam na myśli uprzęże i lonże oraz raki i czekany. Kaski widziałam na zdjęciu, więc o to nie pytam.
"...A przed nami nowe życia połoniny, blaski oraz cienie, szczyty i doliny.
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Haniu my mieliśmy wszystko, tzn. uprząż, lonże i czekan z rakami. Praktycznie uprzęży i lonży nie użyliśmy. Raki i czekan tylko w powrotnej drodze na lodowcu. Nie wiązaliśmy się liną przechodząc po lodowcu. Zresztą i inni też tak robili. Byli i tacy co wiązali się, ale to bardziej był przerost formy nad treścią. W jednym miejscu było niebezpiecznie i tam można by było się wiązać, poza tym trudność nie odbiegało od wejścia na Wołowiec zimą. Kaski obowiązkowo, były miejsca gdzie sypało się i to całkiem pokaźne kawałki, skała miejscami luźna.
- heathcliff
- Członek Klubu
- Posty: 2738
- Rejestracja: 27 maja 2009, 20:24
- Kontakt:
Gratki dla Ekipy, miło było czytać i oglądać Wasze zmaganiaPiotrekP pisze: Zuckehütl (3507)
Przytulam żonę i jestem szczęśliwie wolny... Ile wyjść tyle powrotów życzy heathcliff
https://plus.google.com/117458080979094658480
https://plus.google.com/117458080979094658480