Bałkańska majówka po raz drugi
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Bałkańska majówka po raz drugi
W tym roku na majowke, podobnie jak rok temu, wybralismy sie na Bałkany. W tej samej ekipie. Trasa troche inna i sporo dluzsza. Jedziemy przez Slowacje, Wegry, Serbie, Czarnogore, Albanie, Macedonie, Serbie, Wegry, Slowacje.
Wyjezdzamy sobie w piatek kolo poludnia coby to i wyspac sie a i dojechac na miejsce noclegu- do wiaty w Skawicy, na spokojnie i przed zmrokiem. Wspanialy plan niestety bierze w leb bo zachcialo sie nam wjezdzac na autostrade zamiast jechac jak nalezy co bardziej zapadlymi wsiami. I co- i dupa. Stoimy w korku chyba z 5 godzin bo na odcinku Wroclaw- Gorny Slask sa 4 wypadki, w tym dwa z ofiarami smiertelnymi, auta lezace na dachu, powyrywane barierki, ogolnie masakra. Jadace auta zachowuja sie jakby pragnely by tych wypadkow bylo wiecej, kleja sie do zderzaka jak g...do buta, zapierniczaja ile fabryka dala, czuc straszna nerwowowsc na wszystkich drogach. Bo dlugi weekend, bo malo czasu, bo trzeba gnac na oslep. Ludzie jakby sie jakiegos szaleju nazarli. Jakos tak daje do myslenia ten dzisiejszy przejazd przez kawalek Polski. Ludzie mowia ze niebezpiecznie podrozowac do roznych krajow, chodzic po sztolniach czy wysokich gorach.. A tu nie wiem czy najwiekszym zagrozeniem nie jest przejazd autem przez glowne drogi w weekend majowy...
Do wiaty w Skawicy docieramy juz ciemna noca. Na miejscu spotykamy sie z Ziutka i Grzesiem. Jest wieczorne ognicho, jest cala bateria grzesiowych nalewek ale i tak wygania nas do namiotu zimno waskiej doliny nad szumiacym potokiem. W namiocie tez dzis nie jest zbyt cieplo. Boje sie troche ze kabak zmarznie wiec biore ją do mojego spiwora. Ukladam na brzuchu, zamek nawet udaje sie dopiac. Spi slodko, posapuje, czasem zawierzga nozkami. Jejku- ale grzeje jak termoforek! Toperz troche zmarzl dzisiejszej nocy- a my nie!!!!
Gdy wstaje o 6 do kibla to namiot jest caly bialy, trawa tez. Wszedzie lezy szron… Brrrr… Jak to dobrze ze jedziemy na poludnie!
Dzien wstaje pogodny i cieply.Dzis jedziemy trasa z widokami na Tatery. Tu widziane z polskiej strony- o matko- ale tam sie musi teraz roic!
A tu wjezdzamy na Slowacje.
Od momentu przekroczenia granicy wpadamy jakby w inny swiat. Przestaje sie kłębic na drogach, w miasteczkach. Tiry nie kleja sie do zderzakow- ba! na naszej drodze nie ma ich wcale. W mijanych wioskach rosnie trawa, nie wygolona do samej ziemi. Rowy przy drogach jakby plytsze, mniej reklam. Chyba jakas dobra trase wybralismy. Trase pusta, kręta i dosc obfita w cyganskie osiedla.
Na Wegry wjezdzamy malym przejsciem granicznym kolo Aggtelek.
Jako ze pora pozna to szukamy noclegu. Wegry sa dosc slabym miejscem pod biwaki- albo wies, albo pole uprawne, albo las-chaszcz, czasem trafi sie boczna droga do wiezy widokowej ale zawsze jest szlaban. Ostatecznie jedziemy w rejon promu na rzece Sajo miedzy wioskami Muhi i Korom. Prom to prom. Prom cie nigdy nie zawiedzie a przypromowe okolice sa przyjazne bubom. I tym razem jest to dobry wybor. W ostatnich przeblyskach slonca stawiamy namiot. Prom w nocy odpoczywa. Rzeka pluszcze, slychac odglosy spiewow i fajerwerkow z drugiego brzegu- jakas impreza tam trwa. Ptactwo kwiczy jak w ptaszarni. Jak rok temu w opuszczonym przylotniskowym miescie Sarmellek. Jakies typowe dla Wegier wrzeszczace nocne ptaki. Cykad brak. Znow chlodno. Znow kabak na brzuchu. Jak daleko na poludnie trzeba odjechac aby zgubic te zimne noce?
Rzeka jest dosyc mulista i nie zacheca do kapieli ani robienia prania. Piore wiec w skladanej misce w wodzie mineralnej. Ludziska od promu patrza na nasz biwak i nas jak na kosmitow ktorzy wyladowali tu w nocy.
Wegry to bardzo zapromowany kraj- z samej mojej mapy naliczylam ich chyba kolo 40. Moze kiedys przyjedziemy po prostu powozic sie promami? Przemykamy przez caly kraj prawie bez postojow. Przed serbska granica mijamy opuszczona stacje benzynowa.
Fajne miejsce na nocleg-jest dach! A! Bo zapomnialam napisac ze zaczelo lac! Ale jeszcze trochu wczesna godzina wiec suniemy dalej. Granice przekraczamy za wsia Tompa. Na granicy luz, nawet do bagaznika nie zagladaja. Widac nikt nie przemyca Arabow w ta strone. Fajna mine ma Serb gdy toperz podaje mu trzy paszporty a on jak byk widzi w skodusi dwie osoby. Robi surykatke, wyciaga glowe - ki diabel? Kabak staje na wysokosci zadania i zaczyna buczec. Serb cieszy ryja- zmiana jednak bedzie spokojna.
Na granicy widac slynny wegierski zasiek kolczasty. W widlach zasieku od serbskiej strony jest mini oboz uchodzcow. Taki pokazowy. Kilka namiotow, suszace sie pranie, smutne dzieci, dlugi barak i eskorta policji. Wyglada troche jak teatrzyk, specjalnie tak wyeksponowany aby kazdy przekraczajacy granice widzial ze taki problem w obecnej Europie istnieje. Miejsce jest wyjatkowo niefajne pod oboz, bloto, glina, a z dwoch stron ten plot. 100metrow dalej byloby o niebo wygodniej, ale o ile mniej widowiskowo.
W mokrej Suboticy zatrzymujemy sie na obiad. Pljeskawica w wersji hamburgerowej. Miasto puste i niezwykle zielone. Wszedzie klomby, krzewy, drzewa ktorych korony tworza wrecz dachy i pergole. Widac ze nie jest (tak jak polskie miasta) we wladaniu ludzi ktorzy nienawidza przyrody.
W ryneczku stoi spory drugowojenny pomnik, ktory ide obejrzec.
Umieszczona plaskorzezba przypomina jakies zapasy, sumo, zatloczony autobus w chodzinach szczytu albo orgie? ale jakos nic kojarzacego sie bezposrednio z wojna...
Jedziemy szukac spania gdzies za Nowym Sadem. Wjezdzamy w gory ktore otaczaja nas zwartym zielonym zamglonym kozuchem. I bardzo mokrym. W jakiejs wypasnej knajpie pytamy o kemping znaczony na mojej mapie. Mamy jechac mala droga w strone wsi Vrdenik. Ruch na drogach jest duzy. Chyba maja tu jakies lokalne Zakopane bo wszedzie malo zachecajace knajpy i hotele przescigajace sie w ilosci gwiazdek. Gdziezesmy sie wepchali?
Mijamy jakies pole biwakowe. Na ladna pogode przefajne, dwie wiaty, stoliki i przy kazdym kamienny gril-kominek. Teraz blota po kostki, z nieba i drzew leja sie potoki wody. Idziemy poszukac czy nie ma jakiejs wiaty nadajacej sie pod nocleg. Wiaty niestety sa takie bez scian. Jedna zasiedlila grupa mlodych Serbow. Owineli ją cala folia a w srodku susza sie jakies rzeczy rozwieszone doslownie wszedzie. Grunt mlaska pod nogami i jest lekko grzaski. Kawalek dalej napotykamy szczatki dwoch namiotow wdeptane w bloto. Chyba ich zmylo… i chyba rozwloczone pod naszymi nogami tropiki to resztki poprzedniego lokum ekipy z wiaty. Ogledziny miejsca sa utrudnione tym ze wlasnie zrobilo sie ciemno. Nieeee, biwak w takich okolicznosciach przyjemny nie bedzie. Szukamy kwatery.. Znow pytamy w jakiejs restauracji z bialymi obrusami. Probuje sobie przypominac rozne angielskie slowa ktore nigdy nie byly mi potrzebne acz okazuje sie ze po polsku tez troche nas rozumieja. Gosc za barem jest bardzo mily, mowi ze nam pomoze i obdzwania roznych znajomych. Ostatecznie mamy sie udac do Wioletty, wlazimy za jakas wysoka brame, do pokoju wedrujemy balkonikiem wylozonym dywanem. Za noc, za 4.5 osoby mamy zaplacic kolo 100zl. Pokoj nam sie bardzo podoba bo jest tam SUCHO. Na kolacje zjadamy rozne smakolyki - oprocz jednego Ziutowego sera plesniowego. Ogolnie wszyscy lubimy takie sery ale ten dojrzal ciut za bardzo. Wprawdzie jeszcze nie ucieka ale np. dochodzimy do wniosku ze chyba trzeba sie dzis umyc bo panuje w pokoju wokol nas jakis taki dziwny zapach- a to ten ser!!!!!
Kabaczek nie chce isc spac, zlazi z lozka i dokazuje chyba do polnocy , wykazujac szczegolna atencje do kabli. Ziuta w telefonie sprawdza prognoze pogody -ponoc ma lac jeszcze przynajmniej przez tydzien na calych Balkanach- od Wegier po Grecje. Prognozy czesto sa chybione ale i tak morale ekipy nie szybuje zbyt wysoko i zaciaga mułem
Rano leje dalej. Sniadanie zjadamy w zadaszonej czesci ogrodu a gospodarz przynosi nam rakije i pisanki.
Zabawne jest to ze przynosi trzy kieliszki rakiji. Wczoraj nas nie widzial bo kwaterowala nas chyba jego zona. Dzis nam odniosl 5 paszportow. Sa dwa auta wiec dwoch kierowcow. Prosta matematyka
Suniemy dalej przez mokry szary swiat. Na krotki postoj stajemy przy ruinach. Kolo Kosilijeva. To nawet nie ruiny a niedokonczone dwa pustostany.
Wlaze do srodka jak to mam w zwyczaju, acz nie spodziewam sie rewelacji. Ot pewnie ceglane sciany i puste otwory ktore zapewne zostalyby oknami w jakiejs rownoleglej rzeczywistosci. Pierwszy budynek rzeczywiscie wlasnie taki jest. Wiec do drugiego troche nie chce mi sie isc- ale skoro juz tu jestem.. Wlaze.. Po schodkach, skret w prawo… i szok! Uchylone drzwi. A za nimi normalne okno. Wiatr wwiewa do srodka firane. Dywanik. Kanapa. Krzesla. Kredens pelny poprzewracanych kubeczkow i garnuszkow. Wydarte ze sciany kable. Rozrzucone sprzety. Chyba gospodarz opuscil to miejsce. Ostatni kalendarz scienny wskazuje rok 2011. Jak widac zrobil tu sobie calkiem przytulne gniazdko- wprawil okno, zamykane na zamek drzwi, doprowadzil elektrycznosc. W jednym pokoiku, bo po reszcie budynku hula wiatr. I nie jest to typowe lokum bezdomnego, w stylu barłóg, rozrzucone flaszki, nasrane w kącie. Ktos tu probowal sobie normalnie zyc..
Na podlodze i stole lezy troche rozrzuconych zdjec. W kredensie jest caly album. Glownie usmiechniety mlody chlopak z bujna czupryna. Z wojska, ze slubu, przed domem z samochodem yugo, z plakatami w tle albo swietymi obrazami, gdzies w podrozy, na rynku. Jakies dziecko, jakas kobita w dlugim plaszczu, jakies mocno wypite geby na jakiejs imprezie. Jakby skrotowo ujete czyjes zycie. Zdjecia wygladaja na stare. Jakies lata 70-80 te.
Jest tez jakies pismo urzedowe ale ani nazwy miejscowosci ani pieczatki nie umiem odcyfrowac
Czemu ten ktos znalazl sie nagle tu w tej ruinie? Jakies wojenne zawirowania? Zaluje teraz ze nie zmienilam ustawien w aparacie i nie porobilam odwzorowania zdjec w lepszej jakosci. Ze nie sprawdzilam z tylu- moze byly daty? Ale jakos trzesly mi sie tam łapy i czulam na plecach czyjs wzrok…
Niedaleko wsi Dracid za Valijevem zatrzymujemy sie na kawe w malutkiej knajpce w jakims przysiolku.
Knajpke prowadzi starenki dziadek. Porozumiewanie z nim jest bardzo ograniczone. Wnetrze baru jest ciemne i osmolone piecykiem kozą.
Kawe sami sobie nalewamy z imbryczka- dziadek wpuszcza nas na zaplecze. Zakąszamy Ziutowym makowcem- jeszcze z Polski.
Duzo jezdzacych tu aut jest z jakiejs nieznanej mi dotychczas firmy o logu “TAM”.
Sa tez yugo, zastawy, ład wiecej niz w Polsce. I stare renaulty tez sie nieraz zdarzaja.
Sporo aut jezdzi z naklejka YU a nie SRB. Niektore sa faktycznie stare a niektore bynajmniej nie 30 letnie, wiec chyba po prostu wskazuja na sympatie polityczno-historyczne wlascicieli.
No i moje ulubione kablowiska! Uzyje na nich na tym wyjezdzie!
Potem suniemy gorami. Zielone, strome, pelne kamieniolomow, wygladajace na niedzwiedzionosne.
Za Zlatiborem mijamy swietne miejsce na nocleg. Nad rzeczka, przy starym moscie, cofnieta od glownej drogi mila łączka. Tylko zeby tej sciany deszczu nie bylo… Znow chyba dzis jestesmy skazani na kwatere… Ze smutkiem opuszczamy to mile miejsce… Moze kiedys tu wrocimy? Na wszelki wypadek wrzucam do rzeki 20 groszy…
W Prijepolje mijamy pomnik walk z okresu II wś. Rzezby, tablice, plaskorzezby, wkomponowane w ruiny. Jakis miejscowy, widzac ze łaże z aparatem krzyczy ze to byl wojskowy szpital. Dotarla do mnie ta tresc. Potem dopiero sobie uswiadamiam jaki dziwny mix jezykowy koles zastosowal “sałdackij hospital”
Miasto polozone jest pod wielka skala
Granica z Czarnogora jest symboliczna. Znow sie trzeba prosic o pieczatki
cdn
Wyjezdzamy sobie w piatek kolo poludnia coby to i wyspac sie a i dojechac na miejsce noclegu- do wiaty w Skawicy, na spokojnie i przed zmrokiem. Wspanialy plan niestety bierze w leb bo zachcialo sie nam wjezdzac na autostrade zamiast jechac jak nalezy co bardziej zapadlymi wsiami. I co- i dupa. Stoimy w korku chyba z 5 godzin bo na odcinku Wroclaw- Gorny Slask sa 4 wypadki, w tym dwa z ofiarami smiertelnymi, auta lezace na dachu, powyrywane barierki, ogolnie masakra. Jadace auta zachowuja sie jakby pragnely by tych wypadkow bylo wiecej, kleja sie do zderzaka jak g...do buta, zapierniczaja ile fabryka dala, czuc straszna nerwowowsc na wszystkich drogach. Bo dlugi weekend, bo malo czasu, bo trzeba gnac na oslep. Ludzie jakby sie jakiegos szaleju nazarli. Jakos tak daje do myslenia ten dzisiejszy przejazd przez kawalek Polski. Ludzie mowia ze niebezpiecznie podrozowac do roznych krajow, chodzic po sztolniach czy wysokich gorach.. A tu nie wiem czy najwiekszym zagrozeniem nie jest przejazd autem przez glowne drogi w weekend majowy...
Do wiaty w Skawicy docieramy juz ciemna noca. Na miejscu spotykamy sie z Ziutka i Grzesiem. Jest wieczorne ognicho, jest cala bateria grzesiowych nalewek ale i tak wygania nas do namiotu zimno waskiej doliny nad szumiacym potokiem. W namiocie tez dzis nie jest zbyt cieplo. Boje sie troche ze kabak zmarznie wiec biore ją do mojego spiwora. Ukladam na brzuchu, zamek nawet udaje sie dopiac. Spi slodko, posapuje, czasem zawierzga nozkami. Jejku- ale grzeje jak termoforek! Toperz troche zmarzl dzisiejszej nocy- a my nie!!!!
Gdy wstaje o 6 do kibla to namiot jest caly bialy, trawa tez. Wszedzie lezy szron… Brrrr… Jak to dobrze ze jedziemy na poludnie!
Dzien wstaje pogodny i cieply.Dzis jedziemy trasa z widokami na Tatery. Tu widziane z polskiej strony- o matko- ale tam sie musi teraz roic!
A tu wjezdzamy na Slowacje.
Od momentu przekroczenia granicy wpadamy jakby w inny swiat. Przestaje sie kłębic na drogach, w miasteczkach. Tiry nie kleja sie do zderzakow- ba! na naszej drodze nie ma ich wcale. W mijanych wioskach rosnie trawa, nie wygolona do samej ziemi. Rowy przy drogach jakby plytsze, mniej reklam. Chyba jakas dobra trase wybralismy. Trase pusta, kręta i dosc obfita w cyganskie osiedla.
Na Wegry wjezdzamy malym przejsciem granicznym kolo Aggtelek.
Jako ze pora pozna to szukamy noclegu. Wegry sa dosc slabym miejscem pod biwaki- albo wies, albo pole uprawne, albo las-chaszcz, czasem trafi sie boczna droga do wiezy widokowej ale zawsze jest szlaban. Ostatecznie jedziemy w rejon promu na rzece Sajo miedzy wioskami Muhi i Korom. Prom to prom. Prom cie nigdy nie zawiedzie a przypromowe okolice sa przyjazne bubom. I tym razem jest to dobry wybor. W ostatnich przeblyskach slonca stawiamy namiot. Prom w nocy odpoczywa. Rzeka pluszcze, slychac odglosy spiewow i fajerwerkow z drugiego brzegu- jakas impreza tam trwa. Ptactwo kwiczy jak w ptaszarni. Jak rok temu w opuszczonym przylotniskowym miescie Sarmellek. Jakies typowe dla Wegier wrzeszczace nocne ptaki. Cykad brak. Znow chlodno. Znow kabak na brzuchu. Jak daleko na poludnie trzeba odjechac aby zgubic te zimne noce?
Rzeka jest dosyc mulista i nie zacheca do kapieli ani robienia prania. Piore wiec w skladanej misce w wodzie mineralnej. Ludziska od promu patrza na nasz biwak i nas jak na kosmitow ktorzy wyladowali tu w nocy.
Wegry to bardzo zapromowany kraj- z samej mojej mapy naliczylam ich chyba kolo 40. Moze kiedys przyjedziemy po prostu powozic sie promami? Przemykamy przez caly kraj prawie bez postojow. Przed serbska granica mijamy opuszczona stacje benzynowa.
Fajne miejsce na nocleg-jest dach! A! Bo zapomnialam napisac ze zaczelo lac! Ale jeszcze trochu wczesna godzina wiec suniemy dalej. Granice przekraczamy za wsia Tompa. Na granicy luz, nawet do bagaznika nie zagladaja. Widac nikt nie przemyca Arabow w ta strone. Fajna mine ma Serb gdy toperz podaje mu trzy paszporty a on jak byk widzi w skodusi dwie osoby. Robi surykatke, wyciaga glowe - ki diabel? Kabak staje na wysokosci zadania i zaczyna buczec. Serb cieszy ryja- zmiana jednak bedzie spokojna.
Na granicy widac slynny wegierski zasiek kolczasty. W widlach zasieku od serbskiej strony jest mini oboz uchodzcow. Taki pokazowy. Kilka namiotow, suszace sie pranie, smutne dzieci, dlugi barak i eskorta policji. Wyglada troche jak teatrzyk, specjalnie tak wyeksponowany aby kazdy przekraczajacy granice widzial ze taki problem w obecnej Europie istnieje. Miejsce jest wyjatkowo niefajne pod oboz, bloto, glina, a z dwoch stron ten plot. 100metrow dalej byloby o niebo wygodniej, ale o ile mniej widowiskowo.
W mokrej Suboticy zatrzymujemy sie na obiad. Pljeskawica w wersji hamburgerowej. Miasto puste i niezwykle zielone. Wszedzie klomby, krzewy, drzewa ktorych korony tworza wrecz dachy i pergole. Widac ze nie jest (tak jak polskie miasta) we wladaniu ludzi ktorzy nienawidza przyrody.
W ryneczku stoi spory drugowojenny pomnik, ktory ide obejrzec.
Umieszczona plaskorzezba przypomina jakies zapasy, sumo, zatloczony autobus w chodzinach szczytu albo orgie? ale jakos nic kojarzacego sie bezposrednio z wojna...
Jedziemy szukac spania gdzies za Nowym Sadem. Wjezdzamy w gory ktore otaczaja nas zwartym zielonym zamglonym kozuchem. I bardzo mokrym. W jakiejs wypasnej knajpie pytamy o kemping znaczony na mojej mapie. Mamy jechac mala droga w strone wsi Vrdenik. Ruch na drogach jest duzy. Chyba maja tu jakies lokalne Zakopane bo wszedzie malo zachecajace knajpy i hotele przescigajace sie w ilosci gwiazdek. Gdziezesmy sie wepchali?
Mijamy jakies pole biwakowe. Na ladna pogode przefajne, dwie wiaty, stoliki i przy kazdym kamienny gril-kominek. Teraz blota po kostki, z nieba i drzew leja sie potoki wody. Idziemy poszukac czy nie ma jakiejs wiaty nadajacej sie pod nocleg. Wiaty niestety sa takie bez scian. Jedna zasiedlila grupa mlodych Serbow. Owineli ją cala folia a w srodku susza sie jakies rzeczy rozwieszone doslownie wszedzie. Grunt mlaska pod nogami i jest lekko grzaski. Kawalek dalej napotykamy szczatki dwoch namiotow wdeptane w bloto. Chyba ich zmylo… i chyba rozwloczone pod naszymi nogami tropiki to resztki poprzedniego lokum ekipy z wiaty. Ogledziny miejsca sa utrudnione tym ze wlasnie zrobilo sie ciemno. Nieeee, biwak w takich okolicznosciach przyjemny nie bedzie. Szukamy kwatery.. Znow pytamy w jakiejs restauracji z bialymi obrusami. Probuje sobie przypominac rozne angielskie slowa ktore nigdy nie byly mi potrzebne acz okazuje sie ze po polsku tez troche nas rozumieja. Gosc za barem jest bardzo mily, mowi ze nam pomoze i obdzwania roznych znajomych. Ostatecznie mamy sie udac do Wioletty, wlazimy za jakas wysoka brame, do pokoju wedrujemy balkonikiem wylozonym dywanem. Za noc, za 4.5 osoby mamy zaplacic kolo 100zl. Pokoj nam sie bardzo podoba bo jest tam SUCHO. Na kolacje zjadamy rozne smakolyki - oprocz jednego Ziutowego sera plesniowego. Ogolnie wszyscy lubimy takie sery ale ten dojrzal ciut za bardzo. Wprawdzie jeszcze nie ucieka ale np. dochodzimy do wniosku ze chyba trzeba sie dzis umyc bo panuje w pokoju wokol nas jakis taki dziwny zapach- a to ten ser!!!!!
Kabaczek nie chce isc spac, zlazi z lozka i dokazuje chyba do polnocy , wykazujac szczegolna atencje do kabli. Ziuta w telefonie sprawdza prognoze pogody -ponoc ma lac jeszcze przynajmniej przez tydzien na calych Balkanach- od Wegier po Grecje. Prognozy czesto sa chybione ale i tak morale ekipy nie szybuje zbyt wysoko i zaciaga mułem
Rano leje dalej. Sniadanie zjadamy w zadaszonej czesci ogrodu a gospodarz przynosi nam rakije i pisanki.
Zabawne jest to ze przynosi trzy kieliszki rakiji. Wczoraj nas nie widzial bo kwaterowala nas chyba jego zona. Dzis nam odniosl 5 paszportow. Sa dwa auta wiec dwoch kierowcow. Prosta matematyka
Suniemy dalej przez mokry szary swiat. Na krotki postoj stajemy przy ruinach. Kolo Kosilijeva. To nawet nie ruiny a niedokonczone dwa pustostany.
Wlaze do srodka jak to mam w zwyczaju, acz nie spodziewam sie rewelacji. Ot pewnie ceglane sciany i puste otwory ktore zapewne zostalyby oknami w jakiejs rownoleglej rzeczywistosci. Pierwszy budynek rzeczywiscie wlasnie taki jest. Wiec do drugiego troche nie chce mi sie isc- ale skoro juz tu jestem.. Wlaze.. Po schodkach, skret w prawo… i szok! Uchylone drzwi. A za nimi normalne okno. Wiatr wwiewa do srodka firane. Dywanik. Kanapa. Krzesla. Kredens pelny poprzewracanych kubeczkow i garnuszkow. Wydarte ze sciany kable. Rozrzucone sprzety. Chyba gospodarz opuscil to miejsce. Ostatni kalendarz scienny wskazuje rok 2011. Jak widac zrobil tu sobie calkiem przytulne gniazdko- wprawil okno, zamykane na zamek drzwi, doprowadzil elektrycznosc. W jednym pokoiku, bo po reszcie budynku hula wiatr. I nie jest to typowe lokum bezdomnego, w stylu barłóg, rozrzucone flaszki, nasrane w kącie. Ktos tu probowal sobie normalnie zyc..
Na podlodze i stole lezy troche rozrzuconych zdjec. W kredensie jest caly album. Glownie usmiechniety mlody chlopak z bujna czupryna. Z wojska, ze slubu, przed domem z samochodem yugo, z plakatami w tle albo swietymi obrazami, gdzies w podrozy, na rynku. Jakies dziecko, jakas kobita w dlugim plaszczu, jakies mocno wypite geby na jakiejs imprezie. Jakby skrotowo ujete czyjes zycie. Zdjecia wygladaja na stare. Jakies lata 70-80 te.
Jest tez jakies pismo urzedowe ale ani nazwy miejscowosci ani pieczatki nie umiem odcyfrowac
Czemu ten ktos znalazl sie nagle tu w tej ruinie? Jakies wojenne zawirowania? Zaluje teraz ze nie zmienilam ustawien w aparacie i nie porobilam odwzorowania zdjec w lepszej jakosci. Ze nie sprawdzilam z tylu- moze byly daty? Ale jakos trzesly mi sie tam łapy i czulam na plecach czyjs wzrok…
Niedaleko wsi Dracid za Valijevem zatrzymujemy sie na kawe w malutkiej knajpce w jakims przysiolku.
Knajpke prowadzi starenki dziadek. Porozumiewanie z nim jest bardzo ograniczone. Wnetrze baru jest ciemne i osmolone piecykiem kozą.
Kawe sami sobie nalewamy z imbryczka- dziadek wpuszcza nas na zaplecze. Zakąszamy Ziutowym makowcem- jeszcze z Polski.
Duzo jezdzacych tu aut jest z jakiejs nieznanej mi dotychczas firmy o logu “TAM”.
Sa tez yugo, zastawy, ład wiecej niz w Polsce. I stare renaulty tez sie nieraz zdarzaja.
Sporo aut jezdzi z naklejka YU a nie SRB. Niektore sa faktycznie stare a niektore bynajmniej nie 30 letnie, wiec chyba po prostu wskazuja na sympatie polityczno-historyczne wlascicieli.
No i moje ulubione kablowiska! Uzyje na nich na tym wyjezdzie!
Potem suniemy gorami. Zielone, strome, pelne kamieniolomow, wygladajace na niedzwiedzionosne.
Za Zlatiborem mijamy swietne miejsce na nocleg. Nad rzeczka, przy starym moscie, cofnieta od glownej drogi mila łączka. Tylko zeby tej sciany deszczu nie bylo… Znow chyba dzis jestesmy skazani na kwatere… Ze smutkiem opuszczamy to mile miejsce… Moze kiedys tu wrocimy? Na wszelki wypadek wrzucam do rzeki 20 groszy…
W Prijepolje mijamy pomnik walk z okresu II wś. Rzezby, tablice, plaskorzezby, wkomponowane w ruiny. Jakis miejscowy, widzac ze łaże z aparatem krzyczy ze to byl wojskowy szpital. Dotarla do mnie ta tresc. Potem dopiero sobie uswiadamiam jaki dziwny mix jezykowy koles zastosowal “sałdackij hospital”
Miasto polozone jest pod wielka skala
Granica z Czarnogora jest symboliczna. Znow sie trzeba prosic o pieczatki
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Caly czas jedziemy wzdluz cudnej linii kolejowej. Tunele , poltunele i wiadukty.
Chyba w polowie takie metro srodgorskie przebiegajace wewnatrz skal. Trasa wiedzie z Belgradu w Serbii do Baru w Czarnogorze. Nie wiem czy cala jest drozna, nie wiem czy mozna przejechac ja ciagiem czy jedynie jakies wybrane kawalki. W strefie miedzygranicznej (bo granice sa tu spory kawalek od siebie oddalone) widzimy na wiadukcie pociag. Taka rozklekotana osobowka pomalowana w grafiti.
Dojrzewa w nas plan aby przyjechac tu za rok i sie tym pociagiem przejechac. Najchetniej tam i spowrotem. Nie wiem czy mozna nim granice przekraczac- na mapie nie mam znaczonego przejscia kolejowego.
Kawalek za Bilejo Polje zatrzymujemy sie na nocleg w przydroznym motelu. Motel jest chyba nowy, wyglada jakby jeszcze nie do konca dzialal. W knajpie maja tylko rakije i kawe. Dobra jest rakija jablkowa i gruszkowa, za sliwkowa jakos nie przepadam. Dziadek z obslugi pije z nami.
Na obiad polecaja nam knajpe 300 metrow dalej. Ziuta z Grzesiem ida. My zostajemy- nie usmiecha sie nam lazic poboczem ruchliwej drogi i to jeszcze po ciemku i w deszczu. W kabinie prysznicowej odgrzewamy sobie fasolke. Rano na sniadanie zjadamy mieso z wczorajszego obiadu Ziuty i Grzesia. Dostali takie ogromne porcje ze nie byli w stanie tego przejsc.
W kibelku mozna dostrzec bardzo ciekawy patent- zarowka oswietlajaca pomieszczenie wisi na kablu ktory jest przymocowany do klamki okna. Tym samym zarowka nie spada a i okno jest uchylone tyle co nalezy.
Kabaczek na poczatku wyjazdu podchodzila nieco nieufnie do Ziuty. Przelom nastepuje chyba drugiego dnia kiedy Ziuta skarmia kabaka galaretka z miesa. Od tego czasu nastepuje wielki wybuch milosci niemowlecia do matki chrzestnej. Chyba mamy przekupne dziecko…
Pogoda sie chyba ustabilizowala. Jednolita czapa chmur a i opad ciagly, stabilny, o sredniej mocy. Troche zal tych cudnych gor, skal i przeleczy przez ktore jedziemy i widac tylko biala zaslone mgly. Pranie nie schnie, w skodusi zaczyna pachniec piwnicą.
Im dalej jest jednak lepiej. Coraz czesciej pokazuja sie pękniecia w podniebnej oponie, wylaza szczyty olesione i skaliste pokryte sniegiem.
Najladniejszy widok roztacza sie z przeleczy miedzy Kolasinem a Medurecje. Zwracaja uwage niesamowite wioski jakby poprzyklejane do stromych zboczy. Ciekawe czy prowadza tam drogi? Moze kiedys bedziemy bardzo bogaci, kupimy sobie niwe i wszedzie tam pojedziemy!
Droga biegnie widokowym zboczem , raz po raz wpadajac w półtunele.
Na przeleczy jest knajpa. W zaleznosci od preferencji i mozliwosci pijemy tam kawe, rakije lub soczek.
Wjezdzamy tez w kanion rzeki Moraca- wodospady, skaly i blekitna wstega rzeki bardzo na dole.
Przed Podgorica rzeka Moraca tez prezentuje sie ladnie, choc skalne sciany sa tu juz duzo nizsze. Ale tez do ewentualnej kapieli ciezko by zejsc..
I jest nad nia wiszacy kibelek! Hmmm.. a wygladala na taka czysta
Z Cetinje jedziemy w strone Kotoru kreta gorska droga. Widok w strone Cetinje.
Biorac pod uwage rodzaj rozrzuconych smieci jest to chyba ulubione miejsce wszystkich okolicznych zakochanych parek…
Wszedzie wokol sa gory, gory i jeszcze wiecej gor. Nazwa kraju chyba zobowiazuje
Dzwiecza dzwoneczki naskalnych owiec i koz zywiacych sie aromatycznymi suchoroslami
Mijamy cos wygladajacego na bezobslugowa chatke turystyczna ale akurat mamy na zderzaku jakiegos narwanego miejscowego i zupelnie nie ma jak sie zatrzymac na serpentynach.
Sa tez ruiny jakiejs osady, gdzie szkielety budynkow przeplataja sie z malymi bunkierkami w albanskim stylu.
Sa tez parkingi, gdzie jest w zwyczaju zostawic auto na ..hmm.. dosc dlugo..
W wiosce w dolinie zagladamy do milej knajpki. Obok niej stoja ruiny blokow i sympatyczne auta. Podoba mi sie ten sposob wozenia kola zapasowego
Zjadamy tu jagniecine. Zamawiam sobie tez kieliszek rakiji gruszkowej. Łykajac spodziewalam sie takiej jak wczoraj. Ta ma chyba z 80%. Oczy wychodza mi z orbit, przez dluzsza chwile nie moge zlapac oddechu ani nic powiedziec. Dobra byla!
Lekko zasiedziany kabak biega po podlodze w kolko. Jestesmy jedynymi goscmi wiec nikomu to nie przeszkadza oraz minimalizuje szanse rozdeptania.
Knajpa jest obwieszona czym sie da- flagami, makatkami, plakatami, koszulkami, starymi sprzetami. Ogolnie jest to jedno z tych miejsc gdzie nie mozna sie nudzic a wzrok ciagle zaczepia sie na czyms innym. Napewno jest totalnym przeciwienstwem monotonii pustych scian. Jest tez kominek i mily zapach drewna- palonego, swiezego i impregnowanego
Dosc dziwny jest regal gdzie stoja same alkohole i Putin miedzy nimi. Hę? Czy moze to tak, ze Rosjanie sa czestymi goscmi tego lokalu i chodzi o to aby ich skusic do łykniecia kolejki za swojego wodza?
Jest tez szafka gdzie za szybka sa wyeksponowane banknoty z roznych krajow. Sa forinty, korony, ruble, dolary, dinary, hrywny. Nie ma zlotowek! Skandal. Zostawiam 10 zl.
Mijamy jaskinie o rozmiarze XXXL w ktorej chlupocze woda i wiruja mgly
Tam gdzie jeszcze przed chwila byla jednolita biala sciana - zaczynaja sie pokazywac kolejne pasma gor. Jakos tak jest ze na styku ladnej i brzydkiej pogody sa zawsze najciekawsze widoki.
Zatrzymujac sie co chwile na zdjecia, na podziwiania, na radosc ze przestalo padac, jedziemy powoli w strone Zatoki Kotorskiej, gdzie mamy namierzone kilka fortow. Okolice ktoregos z nich beda dzis naszym noclegiem! Na pohybel kwaterom i hotelom! Nie pada! Jest cieplej! Znow bezkresna wolnosc i nocleg pod dachem z miliona gwiazd!
cdn
Chyba w polowie takie metro srodgorskie przebiegajace wewnatrz skal. Trasa wiedzie z Belgradu w Serbii do Baru w Czarnogorze. Nie wiem czy cala jest drozna, nie wiem czy mozna przejechac ja ciagiem czy jedynie jakies wybrane kawalki. W strefie miedzygranicznej (bo granice sa tu spory kawalek od siebie oddalone) widzimy na wiadukcie pociag. Taka rozklekotana osobowka pomalowana w grafiti.
Dojrzewa w nas plan aby przyjechac tu za rok i sie tym pociagiem przejechac. Najchetniej tam i spowrotem. Nie wiem czy mozna nim granice przekraczac- na mapie nie mam znaczonego przejscia kolejowego.
Kawalek za Bilejo Polje zatrzymujemy sie na nocleg w przydroznym motelu. Motel jest chyba nowy, wyglada jakby jeszcze nie do konca dzialal. W knajpie maja tylko rakije i kawe. Dobra jest rakija jablkowa i gruszkowa, za sliwkowa jakos nie przepadam. Dziadek z obslugi pije z nami.
Na obiad polecaja nam knajpe 300 metrow dalej. Ziuta z Grzesiem ida. My zostajemy- nie usmiecha sie nam lazic poboczem ruchliwej drogi i to jeszcze po ciemku i w deszczu. W kabinie prysznicowej odgrzewamy sobie fasolke. Rano na sniadanie zjadamy mieso z wczorajszego obiadu Ziuty i Grzesia. Dostali takie ogromne porcje ze nie byli w stanie tego przejsc.
W kibelku mozna dostrzec bardzo ciekawy patent- zarowka oswietlajaca pomieszczenie wisi na kablu ktory jest przymocowany do klamki okna. Tym samym zarowka nie spada a i okno jest uchylone tyle co nalezy.
Kabaczek na poczatku wyjazdu podchodzila nieco nieufnie do Ziuty. Przelom nastepuje chyba drugiego dnia kiedy Ziuta skarmia kabaka galaretka z miesa. Od tego czasu nastepuje wielki wybuch milosci niemowlecia do matki chrzestnej. Chyba mamy przekupne dziecko…
Pogoda sie chyba ustabilizowala. Jednolita czapa chmur a i opad ciagly, stabilny, o sredniej mocy. Troche zal tych cudnych gor, skal i przeleczy przez ktore jedziemy i widac tylko biala zaslone mgly. Pranie nie schnie, w skodusi zaczyna pachniec piwnicą.
Im dalej jest jednak lepiej. Coraz czesciej pokazuja sie pękniecia w podniebnej oponie, wylaza szczyty olesione i skaliste pokryte sniegiem.
Najladniejszy widok roztacza sie z przeleczy miedzy Kolasinem a Medurecje. Zwracaja uwage niesamowite wioski jakby poprzyklejane do stromych zboczy. Ciekawe czy prowadza tam drogi? Moze kiedys bedziemy bardzo bogaci, kupimy sobie niwe i wszedzie tam pojedziemy!
Droga biegnie widokowym zboczem , raz po raz wpadajac w półtunele.
Na przeleczy jest knajpa. W zaleznosci od preferencji i mozliwosci pijemy tam kawe, rakije lub soczek.
Wjezdzamy tez w kanion rzeki Moraca- wodospady, skaly i blekitna wstega rzeki bardzo na dole.
Przed Podgorica rzeka Moraca tez prezentuje sie ladnie, choc skalne sciany sa tu juz duzo nizsze. Ale tez do ewentualnej kapieli ciezko by zejsc..
I jest nad nia wiszacy kibelek! Hmmm.. a wygladala na taka czysta
Z Cetinje jedziemy w strone Kotoru kreta gorska droga. Widok w strone Cetinje.
Biorac pod uwage rodzaj rozrzuconych smieci jest to chyba ulubione miejsce wszystkich okolicznych zakochanych parek…
Wszedzie wokol sa gory, gory i jeszcze wiecej gor. Nazwa kraju chyba zobowiazuje
Dzwiecza dzwoneczki naskalnych owiec i koz zywiacych sie aromatycznymi suchoroslami
Mijamy cos wygladajacego na bezobslugowa chatke turystyczna ale akurat mamy na zderzaku jakiegos narwanego miejscowego i zupelnie nie ma jak sie zatrzymac na serpentynach.
Sa tez ruiny jakiejs osady, gdzie szkielety budynkow przeplataja sie z malymi bunkierkami w albanskim stylu.
Sa tez parkingi, gdzie jest w zwyczaju zostawic auto na ..hmm.. dosc dlugo..
W wiosce w dolinie zagladamy do milej knajpki. Obok niej stoja ruiny blokow i sympatyczne auta. Podoba mi sie ten sposob wozenia kola zapasowego
Zjadamy tu jagniecine. Zamawiam sobie tez kieliszek rakiji gruszkowej. Łykajac spodziewalam sie takiej jak wczoraj. Ta ma chyba z 80%. Oczy wychodza mi z orbit, przez dluzsza chwile nie moge zlapac oddechu ani nic powiedziec. Dobra byla!
Lekko zasiedziany kabak biega po podlodze w kolko. Jestesmy jedynymi goscmi wiec nikomu to nie przeszkadza oraz minimalizuje szanse rozdeptania.
Knajpa jest obwieszona czym sie da- flagami, makatkami, plakatami, koszulkami, starymi sprzetami. Ogolnie jest to jedno z tych miejsc gdzie nie mozna sie nudzic a wzrok ciagle zaczepia sie na czyms innym. Napewno jest totalnym przeciwienstwem monotonii pustych scian. Jest tez kominek i mily zapach drewna- palonego, swiezego i impregnowanego
Dosc dziwny jest regal gdzie stoja same alkohole i Putin miedzy nimi. Hę? Czy moze to tak, ze Rosjanie sa czestymi goscmi tego lokalu i chodzi o to aby ich skusic do łykniecia kolejki za swojego wodza?
Jest tez szafka gdzie za szybka sa wyeksponowane banknoty z roznych krajow. Sa forinty, korony, ruble, dolary, dinary, hrywny. Nie ma zlotowek! Skandal. Zostawiam 10 zl.
Mijamy jaskinie o rozmiarze XXXL w ktorej chlupocze woda i wiruja mgly
Tam gdzie jeszcze przed chwila byla jednolita biala sciana - zaczynaja sie pokazywac kolejne pasma gor. Jakos tak jest ze na styku ladnej i brzydkiej pogody sa zawsze najciekawsze widoki.
Zatrzymujac sie co chwile na zdjecia, na podziwiania, na radosc ze przestalo padac, jedziemy powoli w strone Zatoki Kotorskiej, gdzie mamy namierzone kilka fortow. Okolice ktoregos z nich beda dzis naszym noclegiem! Na pohybel kwaterom i hotelom! Nie pada! Jest cieplej! Znow bezkresna wolnosc i nocleg pod dachem z miliona gwiazd!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Na nocleg wybieramy fort Gorazda, chyba najbardziej znany i najlatwiej dostepny z okolicznych. Popoludniem dosc sporo ludzi kreci sie w rejonie, zarowno w celu zwiedzajacym jak i piknikowym. Mijamy jakas rosyjska rodzinke gdzie ojciec tlumaczy synom rozne zawilosci zwiazane z militariami a babka ma tak znudzona mine ze az zastanawiam sie czy nie warto jej zrobic zdjecia pt. “Nuda wylewajaca sie uszami”. Jest tez grupka miejscowych chlopaczkow w obloku konopnego dymu.
Fort jest dosc spory, ma kilka poziomow, jest gdzie polazic.
Spora czesc obrastaja bujne bluszcze
Nizsze kondygnacje sa zamieszkane przez takich to lokatorow
Najfajniesze ze mozna wyjsc na dach, posiedziec na metalowych kopułkach a wokol gory, chmury, morze. Co kto lubi, do wyboru do koloru.
Gdzies nad zatoka jest lotnisko i co chwile z chmur wylania sie jakis nisko latajacy samolot
Fort obrastaja jalowce i inne suchorosla. Balkanskich klimatow oczywiscie nie moze zabraknosc- pod jalowcami jest skladowisko starych sedesow
Zachod slonca jest jakis taki mazisty, rozmazany, tak ladny ze az lekko zapodaje kiczem
Wieczorem zapodajemy ognicho, acz z opalem w rejonie jest dosc problem, troche sie trzeba naszukac. Pod nami swietlista zatoka obrosla hotelami, knajpami, apartamentami i innymi temu podobnymi obiektami ponoc atrakcyjnymi dla turystow
Noc jest ciepla i pada tylko przez chwile. Chyba idzie ku dobremu. Ranek tez w miare pogodny
Humory dopisuja
Milo wstawac majac taki widok po wyjsciu ze spiwora. Nie wiem czy jakikolwiek hotel jest w stanie to zastapic
Kolejny fort ktory zwiedzamy jest na sasiedniej gorce i zwie sie Vrmac. Niby jest zamkniety ale mozna wejsc przez okno.
Kible
W srodku najciekawsze sa stanowiska strzalowe z zachowana duza iloscia zardzewialego metalu
Kopułka
Solidny hak
Drzwi
Zlomiarstwo widac w Czarnogorze poki co nie jest w modzie
W jednym z pomieszczen sa chyba resztki dawnej kaplicy, bo ze scian patrza na nas powazne gęby swietych.
Widoki spod fortu
Kawalek dalej sa opuszczone budynki ktore kiedys sluzyly chyba za wojskowe magazyny. Mozna tam znalezc duzo butow, masek gazowych, stare dokumenty z czasow jeszcze jugoslawianskich, a niektore z nich obite sa chinskimi pieczatkami.
Jest tez maly opuszczony domek z kamiennym stolem w ogrodzie.
Spotykamy zorganizowana grupe- lokalna przewodniczka oprowadza kilku zachodnich turystow. Opowiada im np. ze caly ten przyfortowy teren mozna kupic za 25 milionow euro.
Oprocz nich spotykamy jeszcze stado bydla ktore wypasa sie na okolicznych łąkach. Sa zarono krowy, byki jak i calkiem malutkie cielaczki.
Potem jedziemy jeszcze do fortu Traste. Ten jest polozony najbardziej na uboczu. Prowadzi do niego wyboista kamienista droga zbudowana jakby na nasypie. Z gatunku skodusionieprzejezdnych.
Fort jest chyba najgorzej zachowany, ma pozawalane czesciowo stropy.
Na scianie fortu sa napisy po angielsku i rosyjsku zeby nie smiecic. Jest tez w wersji obrazkowej, jesli ktos by akurat nie znal wyzej wymienionych jezykow- przekreslona swinia
Po drodze spotykamy ogromnego zolwia. Nigdy bym nie pomyslala ze zolwie tak szybko biegaja! A! I jeszcze jedno- branie zolwia do reki grozi powaznym niebezpieczenstwem, o czym sie w bardzo traumatyczny sposob przekonalam. Istnieje duzo prawdopodobienstwo zostania osikanym.
Sa tez motyle
W rejonie sporo jest starych aut poukrywanych przy malych, kretych, stromych uliczkach
Ponoc trabanty nazywano kiedys "mydelniczkami". Mnie ta nazwa pasowalaby idealnie do tego:
Pierwsze osly na trasie
Potem szukamy tunelu. W tym procesie trafiamy do kamieniolomu,o ciekawych uzebrowaniach scian. Nawiazujemy gadke z robotnikami. Niestety nic nie wiedza o tunelu w rejonie a i nie bardzo jest jakas sensowna droga aby nia zjechac nad morze.
Drugi tunel udaje sie odnalezc. W odroznieniu od zwiedzanych rok temu podobnych w Chorwacji, ten ma boczne odgalezienia, komory, tuneliki. Morze wlewajace sie do tunelu jest nieziemsko niebieskie.
Tunel otacza placyk z betonowych plyt gdzie cumuja lodki. Ekipa z jednej z zaglowek fajnie spiewa na glosy jakas piosenke o Kozakach.
Sa tez kibelki srodmorskie, ktorych usytulowanie troche nas zniecheca do kapieli w tym miejscu
Gdzies z gory widzimy wysepke z fortem Mamula i jakies jeszcze umocnienia na polwyspie.
Na nocleg wracamy na zwiedzany rano fort Vrmac. I dzis znow spotykamy przy forcie konopna mlodziez. Machamy juz do siebie jak starzy znajomi.
Dalej za fortem sa jeszcze inne opuszczone budynki, obrosle buszem jakiegos pnacza.
Wieczor jest bardzo wietrzny a niebo zdaje sie płonac
Rano o 6 budzi nas muczenie. Niedaleko namiotu kreci sie byk i nawoluje stado. Na szczescie jest jeszcze dosc mlody, nie ma zlych zamiarow i po chwili idzie muczec za droge. Ale i tak juz po spaniu bo jakos z bykiem w rejonie to ja juz zasnac nie umiem. Majac wiec wiecej czasu niz zwykle robie duze pranie.
Jedna z krow jest bardziej ciekawska od pozostalych. Bardzo interesuja ją nasze obozowisko. Skrada sie od drzewa do drzewa udajac ze sie czochra o kore
cdn
Fort jest dosc spory, ma kilka poziomow, jest gdzie polazic.
Spora czesc obrastaja bujne bluszcze
Nizsze kondygnacje sa zamieszkane przez takich to lokatorow
Najfajniesze ze mozna wyjsc na dach, posiedziec na metalowych kopułkach a wokol gory, chmury, morze. Co kto lubi, do wyboru do koloru.
Gdzies nad zatoka jest lotnisko i co chwile z chmur wylania sie jakis nisko latajacy samolot
Fort obrastaja jalowce i inne suchorosla. Balkanskich klimatow oczywiscie nie moze zabraknosc- pod jalowcami jest skladowisko starych sedesow
Zachod slonca jest jakis taki mazisty, rozmazany, tak ladny ze az lekko zapodaje kiczem
Wieczorem zapodajemy ognicho, acz z opalem w rejonie jest dosc problem, troche sie trzeba naszukac. Pod nami swietlista zatoka obrosla hotelami, knajpami, apartamentami i innymi temu podobnymi obiektami ponoc atrakcyjnymi dla turystow
Noc jest ciepla i pada tylko przez chwile. Chyba idzie ku dobremu. Ranek tez w miare pogodny
Humory dopisuja
Milo wstawac majac taki widok po wyjsciu ze spiwora. Nie wiem czy jakikolwiek hotel jest w stanie to zastapic
Kolejny fort ktory zwiedzamy jest na sasiedniej gorce i zwie sie Vrmac. Niby jest zamkniety ale mozna wejsc przez okno.
Kible
W srodku najciekawsze sa stanowiska strzalowe z zachowana duza iloscia zardzewialego metalu
Kopułka
Solidny hak
Drzwi
Zlomiarstwo widac w Czarnogorze poki co nie jest w modzie
W jednym z pomieszczen sa chyba resztki dawnej kaplicy, bo ze scian patrza na nas powazne gęby swietych.
Widoki spod fortu
Kawalek dalej sa opuszczone budynki ktore kiedys sluzyly chyba za wojskowe magazyny. Mozna tam znalezc duzo butow, masek gazowych, stare dokumenty z czasow jeszcze jugoslawianskich, a niektore z nich obite sa chinskimi pieczatkami.
Jest tez maly opuszczony domek z kamiennym stolem w ogrodzie.
Spotykamy zorganizowana grupe- lokalna przewodniczka oprowadza kilku zachodnich turystow. Opowiada im np. ze caly ten przyfortowy teren mozna kupic za 25 milionow euro.
Oprocz nich spotykamy jeszcze stado bydla ktore wypasa sie na okolicznych łąkach. Sa zarono krowy, byki jak i calkiem malutkie cielaczki.
Potem jedziemy jeszcze do fortu Traste. Ten jest polozony najbardziej na uboczu. Prowadzi do niego wyboista kamienista droga zbudowana jakby na nasypie. Z gatunku skodusionieprzejezdnych.
Fort jest chyba najgorzej zachowany, ma pozawalane czesciowo stropy.
Na scianie fortu sa napisy po angielsku i rosyjsku zeby nie smiecic. Jest tez w wersji obrazkowej, jesli ktos by akurat nie znal wyzej wymienionych jezykow- przekreslona swinia
Po drodze spotykamy ogromnego zolwia. Nigdy bym nie pomyslala ze zolwie tak szybko biegaja! A! I jeszcze jedno- branie zolwia do reki grozi powaznym niebezpieczenstwem, o czym sie w bardzo traumatyczny sposob przekonalam. Istnieje duzo prawdopodobienstwo zostania osikanym.
Sa tez motyle
W rejonie sporo jest starych aut poukrywanych przy malych, kretych, stromych uliczkach
Ponoc trabanty nazywano kiedys "mydelniczkami". Mnie ta nazwa pasowalaby idealnie do tego:
Pierwsze osly na trasie
Potem szukamy tunelu. W tym procesie trafiamy do kamieniolomu,o ciekawych uzebrowaniach scian. Nawiazujemy gadke z robotnikami. Niestety nic nie wiedza o tunelu w rejonie a i nie bardzo jest jakas sensowna droga aby nia zjechac nad morze.
Drugi tunel udaje sie odnalezc. W odroznieniu od zwiedzanych rok temu podobnych w Chorwacji, ten ma boczne odgalezienia, komory, tuneliki. Morze wlewajace sie do tunelu jest nieziemsko niebieskie.
Tunel otacza placyk z betonowych plyt gdzie cumuja lodki. Ekipa z jednej z zaglowek fajnie spiewa na glosy jakas piosenke o Kozakach.
Sa tez kibelki srodmorskie, ktorych usytulowanie troche nas zniecheca do kapieli w tym miejscu
Gdzies z gory widzimy wysepke z fortem Mamula i jakies jeszcze umocnienia na polwyspie.
Na nocleg wracamy na zwiedzany rano fort Vrmac. I dzis znow spotykamy przy forcie konopna mlodziez. Machamy juz do siebie jak starzy znajomi.
Dalej za fortem sa jeszcze inne opuszczone budynki, obrosle buszem jakiegos pnacza.
Wieczor jest bardzo wietrzny a niebo zdaje sie płonac
Rano o 6 budzi nas muczenie. Niedaleko namiotu kreci sie byk i nawoluje stado. Na szczescie jest jeszcze dosc mlody, nie ma zlych zamiarow i po chwili idzie muczec za droge. Ale i tak juz po spaniu bo jakos z bykiem w rejonie to ja juz zasnac nie umiem. Majac wiec wiecej czasu niz zwykle robie duze pranie.
Jedna z krow jest bardziej ciekawska od pozostalych. Bardzo interesuja ją nasze obozowisko. Skrada sie od drzewa do drzewa udajac ze sie czochra o kore
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Rano odkrywam ze chyba mi sie zepsula ladowarka do bateryjek w aparacie- wyglada na to ze nie laduje.. No to na poczatku wyjazdu zostalam z dwoma bateryjkami. Na ile tego starczy? Na 4-5 dni? Zatem trzeba oszczedzac.. Przypominaja mi sie wiec czasy wyjazdow z workiem klisz- kazde zdjecie zanim je zrobie dlugo przemyslam, czy z tej czy z innej strony. Oprocz tego na szczescie mam “małpke” ktora dziala nawet na baterie paluszki, wiec zaopatruje sie w ich duza ilosc. Wiec od teraz czesc zdjec bedzie sporo brzydszych. Ale grunt ze bedzie.
Mijamy wielka, ruchliwa Budve, gdzies z gory miga nam widoczek na wyspe sw. Stefana.
Potem jedziemy wzdluz jeziora Szkoderskiego. Droga waska i bardzo widokowa. Na jeziorze migaja nam wysepki a prawie na kazdej jest kosciolek. Albo inna ruinka
Mijane wioski sa malutkie, czasem troche opuszczone
Drzewa baobaboksztaltne
W Ostros sa cztery knajpy ale w zadnej nie ma jedzenia. Niet sezona.
Za Arbnez, na samym zakrecie jest knajpa “Panorama”.
Nazwa nieprzypadkowa- widok z tarasu maja tu niesamowity.
Wlasciciel jest przemily, zagaduje, co chwile cos nam przynosi, a to kocyk, a to poduszke z szelkami dla kabaka. I gada do nas prawie po polsku. Tzn takim lekko polsko-czeskim ale bez problemu mozna go zrozumiec. Zjadamy wielki talerz lokalnych ryb, zarowno tych z jeziora jak i z morza.
Na koniec dostajemy po kielichu domowego wina. Gospodarz zaprasza nas na nocleg do swojego pensjonatu, a gdy mowimy ze sypiamy w namiotach - proponuje gratisowy nocleg na parkingu przed budynkiem Ale jest jeszcze dosc wczesnie wiec planujemy dzis wjechac do Albanii. Poza tym- tak spac na parkingu? )))
Granice przekraczamy kolo godziny jako ze ustawiamy sie na pasie ktory nie wiedziec czemu stoi. Drugi, obok, jedzie.. Ale zmienic juz sie nie da bo nikt nie wpusci. Stoimy wiec i kwitniemy. Granica czarnogorsko-albanska jest wspolna- dwa okienka kolo siebie, pod jednym daszkiem. Mijamy Szkodre, Leże.
Dokladnie sie rozgladam jako ze ta sama trasa jechalam pare lat temu. Zmienilo sie sporo. Wszedzie jest asfalt zamiast pylistego szutru, nie widac zbyt duzo osiolkow, ryksz, busikow trojkolowcow. Wystajace z dachow pręty i butle z woda bez zmian. Kury na przydroznej taczce tez na posterunku.
Asfalt maja tu teraz taki jakiego nie cierpie najbardziej. Niby rowny, niby nowy, niby swiezo zapodany. Bez uroku i klimatu, smierdzacy jeszcze nowoscia. Usypiajacy czujnosc. A potem nagle dziura na pol metra. Albo podluzne uskoki w moscie gdzie wpada pol kola. Chyba wyciete pod jakies kable albo rury.
Stacje benzynowe o ciekawych nazwach
Gdzies po drodze mijamy kloszarda w ciekawym stroju- ma na glowie wiadro.
Wymyslilismy sobie ze od Leże skrecimy nad morze. Jest tam niezaduze miasteczko Shengjin, za nim jest latarnia morska. Moze bedzie fajne miejsce pod biwak na plazy? O my naiwni…
Wjezdzajac do Shengjin juz widac ze z biwakiem zbyt dobrze nie bedzie.. Miasto wyglada jak spora ilosc obecnych nadmorskich miejscowosci tego kraju- jak skrzyzowanie galerii handlowej czy wypasnego kurortu z taborem cyganskim albo obozem uchodzcow. Hotele pna sie pod niebo, stoja jeden na drugim, jakby rozmnazaly sie przez pączkowanie, jakby jeden urastal na drugim spychajac go na bok. Jak jakas narosl, jak jakis zlosliwy parch zjadajacy wybrzeze w sposob zupelnie niezaplanowany i niekontrolowany. Czesc hoteli jest wykonczona i lsni zlotosciami i chromoniklowym blaskiem, inne dopiero stawiaja a wokol bujaja sie wielkie łapy dzwigow. Czesc budynkow zamarla w postaci niewykonczonej i powoli popada w ruine. Sa knajpy ociekajace od nowego plastiku i o nazwach tryskajacych europejskoscia - “Paris Club”, “Paradise forever” i inne dziwolagi w jezyku zdecydowanie nielokalnym. Wsrod tej betonowej dzungli wije sie fragmentaryczny asfalt o poziomie dziurawosci ktorego by sie nie powstydzil opuszczony kolchoz na srodkowej Ukrainie czy mala rybacka osada.. W hotele wmieszane sa domy roznej wielkosci ktore wygladaja jak przeniesione z rownoleglej rzeczywistosci.
To wszystko troche zadziwia ale jest typowe dla calego kraju- a przynajmniej jego nadmorskiej, kurortowo-turystycznej czesci. To miasto jednak znacznie odroznia sie od pozostalych ktore mijalismy (i mijac bedziemy). Po pierwsze spowija je won padliny unoszacej sie znad smietnikow. Kwasno-slodki obrzydliwy smrod. Wypatroszone kubly innych miast jednak dawaly smieciami a nie trupem. Drugie to zwracaja uwage ludzie snujacy sie ulicami. Nie ida, nie zajmuja sie swoimi sprawami. Stoja lub siedza i sie gapia. Dominuja grupki mezczyzn w roznym wieku, ktorzy smiejac sie glupkowato lub poziewujac odprowadzaja nas wzrokiem, pokazuja sobie palcami, łypia wilkiem. Mlodych dziewczyn praktycznie brak. Przemyka wprawdzie jakas postac z kilkorgiem dzieci i facetem. Z bramy wyglada grupka pomarszczonych staruszek. Karnacja mijanych ludzi waha sie od normalnej bałkanskiej do bardzo ciemnej, wrecz popielatej. Nie naleze raczej do ludzi ktorzy jak zobacza biedniejsza czy menelska dzielnice to wpadaja w panike. Albo alergicznie reaguja na smrod czy brud.. Tu jednak wlacza mi sie jedna funkcja. Obsesyjna. Spierdalac. I to jak najszybciej. Chocby za rogiem byla najpiekniejsza z plaz z napisem “zapraszamy bube”. Spierdalac. Nie wazne gdzie. Wazne zeby jak najdalej stad. Toperz odbiera to miejsce tak samo… Mijane dzis miasto chyba bylo miejscem w ktorym czulam sie najbardziej nieswojo z dotychczas odwiedzonych. To miasto bylo jakies złe. Jakies bardzo złe.. Sa rzeczy nienamacalne, niematerialne, ktore sie po prostu czuje. I nie odda tego zaden opis ani zdjecie...
Zawsze mi sie wydawalo ze samochod odgradza od klimatu odwiedzanych miejsc. Ze idac pieszo albo podrozujac lokalna komunikcja czlowiek chlonie kazdym kawalkiem atmosfere , a siedzac otoczony blachami i to poruszajacymi sie dosc szybko- jest mocno odciety. Bo teraz jest tu a za chwile jest hen! gdzies daleko. Ale dzis skodusia nas nie odizolowala. Klimat wpelz szczelinami i otoczyl nas ze wszystkich stron.
Jako ze oglednie mowiac “okolica nie rokuje noclegowo” wracamy w strone Leże. W polowie drogi miedzy miastami mignal nam szyld “kemping”. Jakies pawiloniki, placyk z mojej “ulubionej” kostki bauma, palmy sztuczne i prawdziwe, boisko wylozone plastikowym dywanem imitujacym trawe i basen w budowie. W Albanii tez chyba ciut inaczej rozumieja slowo “kemping”. Jako miejsce gdzie mozna postawic kampera albo wynajac pokoj. Dlugo tlumaczymy ze chcemy postawic namiot. Gdziekolwiek. Moze byc na boisku, moze byc na parkingu. Bo miejsca na namioty nie przewidzieli. Dlugo kreca nosem na nasze dziwne zwyczaje. A! i my jeszcze nie zdazylismy pozyskac albanskiej waluty. Za cala ekipe placimy wiec 20 euro. Oczywiscie przeplacamy dwukrotnie (na scianie wisi cennik w lekach). Nie mam o to zalu do obslugi. Jelenie sa do skubania. Przyjechaly durne turysty z wrażą zachodnia waluta- niech placa. W pelni popieram proceder promowania platnosci w walutach narodowych. Jak ktos w Polsce probuje w euro placic to tez mi sie noz w kieszeni otwiera.
Obsluga pokazuje nam lazienki, kuchnie i kible, gasi swiatlo, wychodzi i zamyka za soba zelazna brame. Gdzie jak gdzie, ale tu akurat bardzo sie ciesze ze zaplacilismy za ten nocleg. Ta zamknieta zelazna brama i mur oblozony tluczonym szklem jest dla mnie wart 20 euro. Ba! Jest dla mnie wart 10 razy wiecej.
Juz po ciemku rozstawiamy namiot. Wieczor jest wrecz upalny. Dopiero tu czuc inna strefe klimatyczna. Wieje wiatr jak z pieca. Graja cykady. Lataja swietliki. Dosc wczesnie kladziemy sie spac.
Kemping o poranku
Z ciekawostek urzadzenia kempingu. W kiblu (takim kucanym) zauwazamy ze jest prysznic. Poczatkowo myslimy ze to dla muzulmanow zeby sobie rytualnie tylek obmywali. Ale nigdzie indziej zadnych prysznicow w budynkach sanitarnych nie ma. A gosc z obslugi mowil ze sa prysznice, ze jest ciepla woda z dachowego baniaka. Wiec chyba mamy tu dwa w jednym- kibel z prysznicem. Odplyw jest, jednoczesnie sie spluka jak ktos wczesniej nie trafil w dziure. Coz za swietna gospodarnosc mala powierzchnia!
Jest tez specjalny kibel dla inwalidow. Ta osobna kabina charakteryzuje sie tym ze na klasycznej dziurze w podlodze postawiono sedes do siadania. Troche sie rusza bo nie jest przybetonowany ale raczej nikt z niego nie upadnie bo nie ma gdzie (malo miejsca). Glownie jest to chyba przeznaczone dla niepelnosprawnych ktorzy nie maja nog. Ci co posiadaja nogi maja bowiem problem. Nogi sie nie mieszcza i nie da sie zamknac drzwi.
Do sniadania zamierzam zjesc papryczke. Kupilam jeszcze w Czarnogorze sliczne jasnozolte papryczki. Okazuja sie one byc czuszkami, bardzo mocno ostrymi (zawsze myslalam ze czuszki sa wylacznie czerwone). Owe moje papryczki sa tak zjadliwe ze ich moc zostaje na rekach i nie odpuszcza po umyciu rąk mydlem. A ja po umyciu rąk postanowilam umyc gebe. Zawsze powtarzam ze nadmiar higieny jest szkodliwy. I tak rowniez jest w tym przypadku. Nikomu nie polecam zatrzec uczu czuszka. Ratunku! Przez pol godziny nie moge otworzyc oczu. Udaje sie na ulamek sekundy i znow sie same zamykaja, zaciskaja i sila woli nie potrafie nic z tym zrobic. Pali jak ogniem! Na slepo wracam do ekipy opowiedziec o lazienkowym nieszczesciu. Kilkakrotnie toperz przelewa mi oczy woda mineralna. Jakos powoli odpuszcza ale czuje to jeszcze kolejnego dnia. Skadinad papryczki sa bardzo smaczne i dodaja uroku kanapkom. Ale od dzis kazdy je bierze do reki przez worek albo kilkakrotnie zlozona srajtasme.
Suniemy na poludnie. Po Durres krecimy chyba z godzine. Znaki sa zupelnie z dupy ustawione. Kołujemy probujac roznych uliczek. Trafiamy na jakies trakty przypominajace pasy startowe lotniska. Wokol niska zabudowa oczywiscie w stanie niedokonczonej ulgi podatkowej. Przez tutejsze autostrady co chwile przebiegaja dzieci albo dziadek z kosa. Coz maja robic- nigdzie nie widzialam kladki dla pieszych. Lsniace auta smigaja stopiecdziesiatka obok pasacych sie baranow czy jezdzacych rowerow. Totalna wolna amerykanka!
Aha! Aby pojechac z Durres w kierunku Fier trzeba jechac za drogowskazami “na plaże”. Stajemy gdzies w miescie na kawe. Posiadowke w knajpie umilaja nam wycia wiertarek. Albanskie miasto = jeden wielki plac budowy. Z okna knajpy widzimy jak w cieniu wielkich nowych hoteli dwoch chlopaczkow probuje wyciagnac pilke z mętnej kaluzy wielkosci jeziora. Jeden wchodzi po kolana. Pilka uratowana.
cdn
Mijamy wielka, ruchliwa Budve, gdzies z gory miga nam widoczek na wyspe sw. Stefana.
Potem jedziemy wzdluz jeziora Szkoderskiego. Droga waska i bardzo widokowa. Na jeziorze migaja nam wysepki a prawie na kazdej jest kosciolek. Albo inna ruinka
Mijane wioski sa malutkie, czasem troche opuszczone
Drzewa baobaboksztaltne
W Ostros sa cztery knajpy ale w zadnej nie ma jedzenia. Niet sezona.
Za Arbnez, na samym zakrecie jest knajpa “Panorama”.
Nazwa nieprzypadkowa- widok z tarasu maja tu niesamowity.
Wlasciciel jest przemily, zagaduje, co chwile cos nam przynosi, a to kocyk, a to poduszke z szelkami dla kabaka. I gada do nas prawie po polsku. Tzn takim lekko polsko-czeskim ale bez problemu mozna go zrozumiec. Zjadamy wielki talerz lokalnych ryb, zarowno tych z jeziora jak i z morza.
Na koniec dostajemy po kielichu domowego wina. Gospodarz zaprasza nas na nocleg do swojego pensjonatu, a gdy mowimy ze sypiamy w namiotach - proponuje gratisowy nocleg na parkingu przed budynkiem Ale jest jeszcze dosc wczesnie wiec planujemy dzis wjechac do Albanii. Poza tym- tak spac na parkingu? )))
Granice przekraczamy kolo godziny jako ze ustawiamy sie na pasie ktory nie wiedziec czemu stoi. Drugi, obok, jedzie.. Ale zmienic juz sie nie da bo nikt nie wpusci. Stoimy wiec i kwitniemy. Granica czarnogorsko-albanska jest wspolna- dwa okienka kolo siebie, pod jednym daszkiem. Mijamy Szkodre, Leże.
Dokladnie sie rozgladam jako ze ta sama trasa jechalam pare lat temu. Zmienilo sie sporo. Wszedzie jest asfalt zamiast pylistego szutru, nie widac zbyt duzo osiolkow, ryksz, busikow trojkolowcow. Wystajace z dachow pręty i butle z woda bez zmian. Kury na przydroznej taczce tez na posterunku.
Asfalt maja tu teraz taki jakiego nie cierpie najbardziej. Niby rowny, niby nowy, niby swiezo zapodany. Bez uroku i klimatu, smierdzacy jeszcze nowoscia. Usypiajacy czujnosc. A potem nagle dziura na pol metra. Albo podluzne uskoki w moscie gdzie wpada pol kola. Chyba wyciete pod jakies kable albo rury.
Stacje benzynowe o ciekawych nazwach
Gdzies po drodze mijamy kloszarda w ciekawym stroju- ma na glowie wiadro.
Wymyslilismy sobie ze od Leże skrecimy nad morze. Jest tam niezaduze miasteczko Shengjin, za nim jest latarnia morska. Moze bedzie fajne miejsce pod biwak na plazy? O my naiwni…
Wjezdzajac do Shengjin juz widac ze z biwakiem zbyt dobrze nie bedzie.. Miasto wyglada jak spora ilosc obecnych nadmorskich miejscowosci tego kraju- jak skrzyzowanie galerii handlowej czy wypasnego kurortu z taborem cyganskim albo obozem uchodzcow. Hotele pna sie pod niebo, stoja jeden na drugim, jakby rozmnazaly sie przez pączkowanie, jakby jeden urastal na drugim spychajac go na bok. Jak jakas narosl, jak jakis zlosliwy parch zjadajacy wybrzeze w sposob zupelnie niezaplanowany i niekontrolowany. Czesc hoteli jest wykonczona i lsni zlotosciami i chromoniklowym blaskiem, inne dopiero stawiaja a wokol bujaja sie wielkie łapy dzwigow. Czesc budynkow zamarla w postaci niewykonczonej i powoli popada w ruine. Sa knajpy ociekajace od nowego plastiku i o nazwach tryskajacych europejskoscia - “Paris Club”, “Paradise forever” i inne dziwolagi w jezyku zdecydowanie nielokalnym. Wsrod tej betonowej dzungli wije sie fragmentaryczny asfalt o poziomie dziurawosci ktorego by sie nie powstydzil opuszczony kolchoz na srodkowej Ukrainie czy mala rybacka osada.. W hotele wmieszane sa domy roznej wielkosci ktore wygladaja jak przeniesione z rownoleglej rzeczywistosci.
To wszystko troche zadziwia ale jest typowe dla calego kraju- a przynajmniej jego nadmorskiej, kurortowo-turystycznej czesci. To miasto jednak znacznie odroznia sie od pozostalych ktore mijalismy (i mijac bedziemy). Po pierwsze spowija je won padliny unoszacej sie znad smietnikow. Kwasno-slodki obrzydliwy smrod. Wypatroszone kubly innych miast jednak dawaly smieciami a nie trupem. Drugie to zwracaja uwage ludzie snujacy sie ulicami. Nie ida, nie zajmuja sie swoimi sprawami. Stoja lub siedza i sie gapia. Dominuja grupki mezczyzn w roznym wieku, ktorzy smiejac sie glupkowato lub poziewujac odprowadzaja nas wzrokiem, pokazuja sobie palcami, łypia wilkiem. Mlodych dziewczyn praktycznie brak. Przemyka wprawdzie jakas postac z kilkorgiem dzieci i facetem. Z bramy wyglada grupka pomarszczonych staruszek. Karnacja mijanych ludzi waha sie od normalnej bałkanskiej do bardzo ciemnej, wrecz popielatej. Nie naleze raczej do ludzi ktorzy jak zobacza biedniejsza czy menelska dzielnice to wpadaja w panike. Albo alergicznie reaguja na smrod czy brud.. Tu jednak wlacza mi sie jedna funkcja. Obsesyjna. Spierdalac. I to jak najszybciej. Chocby za rogiem byla najpiekniejsza z plaz z napisem “zapraszamy bube”. Spierdalac. Nie wazne gdzie. Wazne zeby jak najdalej stad. Toperz odbiera to miejsce tak samo… Mijane dzis miasto chyba bylo miejscem w ktorym czulam sie najbardziej nieswojo z dotychczas odwiedzonych. To miasto bylo jakies złe. Jakies bardzo złe.. Sa rzeczy nienamacalne, niematerialne, ktore sie po prostu czuje. I nie odda tego zaden opis ani zdjecie...
Zawsze mi sie wydawalo ze samochod odgradza od klimatu odwiedzanych miejsc. Ze idac pieszo albo podrozujac lokalna komunikcja czlowiek chlonie kazdym kawalkiem atmosfere , a siedzac otoczony blachami i to poruszajacymi sie dosc szybko- jest mocno odciety. Bo teraz jest tu a za chwile jest hen! gdzies daleko. Ale dzis skodusia nas nie odizolowala. Klimat wpelz szczelinami i otoczyl nas ze wszystkich stron.
Jako ze oglednie mowiac “okolica nie rokuje noclegowo” wracamy w strone Leże. W polowie drogi miedzy miastami mignal nam szyld “kemping”. Jakies pawiloniki, placyk z mojej “ulubionej” kostki bauma, palmy sztuczne i prawdziwe, boisko wylozone plastikowym dywanem imitujacym trawe i basen w budowie. W Albanii tez chyba ciut inaczej rozumieja slowo “kemping”. Jako miejsce gdzie mozna postawic kampera albo wynajac pokoj. Dlugo tlumaczymy ze chcemy postawic namiot. Gdziekolwiek. Moze byc na boisku, moze byc na parkingu. Bo miejsca na namioty nie przewidzieli. Dlugo kreca nosem na nasze dziwne zwyczaje. A! i my jeszcze nie zdazylismy pozyskac albanskiej waluty. Za cala ekipe placimy wiec 20 euro. Oczywiscie przeplacamy dwukrotnie (na scianie wisi cennik w lekach). Nie mam o to zalu do obslugi. Jelenie sa do skubania. Przyjechaly durne turysty z wrażą zachodnia waluta- niech placa. W pelni popieram proceder promowania platnosci w walutach narodowych. Jak ktos w Polsce probuje w euro placic to tez mi sie noz w kieszeni otwiera.
Obsluga pokazuje nam lazienki, kuchnie i kible, gasi swiatlo, wychodzi i zamyka za soba zelazna brame. Gdzie jak gdzie, ale tu akurat bardzo sie ciesze ze zaplacilismy za ten nocleg. Ta zamknieta zelazna brama i mur oblozony tluczonym szklem jest dla mnie wart 20 euro. Ba! Jest dla mnie wart 10 razy wiecej.
Juz po ciemku rozstawiamy namiot. Wieczor jest wrecz upalny. Dopiero tu czuc inna strefe klimatyczna. Wieje wiatr jak z pieca. Graja cykady. Lataja swietliki. Dosc wczesnie kladziemy sie spac.
Kemping o poranku
Z ciekawostek urzadzenia kempingu. W kiblu (takim kucanym) zauwazamy ze jest prysznic. Poczatkowo myslimy ze to dla muzulmanow zeby sobie rytualnie tylek obmywali. Ale nigdzie indziej zadnych prysznicow w budynkach sanitarnych nie ma. A gosc z obslugi mowil ze sa prysznice, ze jest ciepla woda z dachowego baniaka. Wiec chyba mamy tu dwa w jednym- kibel z prysznicem. Odplyw jest, jednoczesnie sie spluka jak ktos wczesniej nie trafil w dziure. Coz za swietna gospodarnosc mala powierzchnia!
Jest tez specjalny kibel dla inwalidow. Ta osobna kabina charakteryzuje sie tym ze na klasycznej dziurze w podlodze postawiono sedes do siadania. Troche sie rusza bo nie jest przybetonowany ale raczej nikt z niego nie upadnie bo nie ma gdzie (malo miejsca). Glownie jest to chyba przeznaczone dla niepelnosprawnych ktorzy nie maja nog. Ci co posiadaja nogi maja bowiem problem. Nogi sie nie mieszcza i nie da sie zamknac drzwi.
Do sniadania zamierzam zjesc papryczke. Kupilam jeszcze w Czarnogorze sliczne jasnozolte papryczki. Okazuja sie one byc czuszkami, bardzo mocno ostrymi (zawsze myslalam ze czuszki sa wylacznie czerwone). Owe moje papryczki sa tak zjadliwe ze ich moc zostaje na rekach i nie odpuszcza po umyciu rąk mydlem. A ja po umyciu rąk postanowilam umyc gebe. Zawsze powtarzam ze nadmiar higieny jest szkodliwy. I tak rowniez jest w tym przypadku. Nikomu nie polecam zatrzec uczu czuszka. Ratunku! Przez pol godziny nie moge otworzyc oczu. Udaje sie na ulamek sekundy i znow sie same zamykaja, zaciskaja i sila woli nie potrafie nic z tym zrobic. Pali jak ogniem! Na slepo wracam do ekipy opowiedziec o lazienkowym nieszczesciu. Kilkakrotnie toperz przelewa mi oczy woda mineralna. Jakos powoli odpuszcza ale czuje to jeszcze kolejnego dnia. Skadinad papryczki sa bardzo smaczne i dodaja uroku kanapkom. Ale od dzis kazdy je bierze do reki przez worek albo kilkakrotnie zlozona srajtasme.
Suniemy na poludnie. Po Durres krecimy chyba z godzine. Znaki sa zupelnie z dupy ustawione. Kołujemy probujac roznych uliczek. Trafiamy na jakies trakty przypominajace pasy startowe lotniska. Wokol niska zabudowa oczywiscie w stanie niedokonczonej ulgi podatkowej. Przez tutejsze autostrady co chwile przebiegaja dzieci albo dziadek z kosa. Coz maja robic- nigdzie nie widzialam kladki dla pieszych. Lsniace auta smigaja stopiecdziesiatka obok pasacych sie baranow czy jezdzacych rowerow. Totalna wolna amerykanka!
Aha! Aby pojechac z Durres w kierunku Fier trzeba jechac za drogowskazami “na plaże”. Stajemy gdzies w miescie na kawe. Posiadowke w knajpie umilaja nam wycia wiertarek. Albanskie miasto = jeden wielki plac budowy. Z okna knajpy widzimy jak w cieniu wielkich nowych hoteli dwoch chlopaczkow probuje wyciagnac pilke z mętnej kaluzy wielkosci jeziora. Jeden wchodzi po kolana. Pilka uratowana.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Przy wielkim rondzie za Durres zatrzymujemy sie przy straganach z owocami. Nabywamy melona, twarde gruszki i pomarancze o smaku fanty. Obok stoi opuszczony zajazd/hotel/knajpa. Obiekt jest stylizowany na zamko-palacyk otoczony palmami
Na dachu jest ogromny taras. Swietna miejscowka na namiot! Jakby ktos np. autostopem jechal tedy - wieczorkiem sie wemknac, namiot przysloniety murkami, a rano blisko trasy!
Widok z tarasu
W Fier szukamy opuszczonej fabryki ktora w duzej czesci dziala. Ciekawy jest domek w otoczeniu wielkich kominow. W cieniu fabrycznego monstrum toczy sie wiejskie zycie- biegaja kury, babcia kopie w ogrodku, pasie sie wylinialy osiol.
Jest wprawdzie kilka zruinowanych hal i wiez ale tylko maly fragment.
Przed glowna brama wjazdowa na teren fabryki toperz wypatrzyl knajpe. Nie ma wprawdzie ani szyldu ani zadnej innej informacji ale widac stoliki i dystrybutor z piwem- znaczy knajpa.
A jako ze wlasnie godzina jest dobra na poszukiwanie jedzenia chcemy tam zajrzec. Ziutom jednak miejsce sie nie podoba, mowia ze smierdza wyziewy z fabryki i odmawiaja wyjscia z auta. Troche aromatu industrialnego jest w powietrzu, to prawda. Ale napewno duzo mniej niz mialam przyjemnosc wąchac codziennie przez pierwsze 7 lat zycia Bar wydaje sie jednak na tyle klimatyczny ze nie moge odpuscic, wbijam wiec sama, choc na chwile. Wnetrze przypomina nieco bar mleczny.
Za stolikami siedzi czterech gosci w roboczych ubraniach i wciaga miecho plywajace w czerwonym sosie na glebokich talerzach. W sosie maczaja grube pajdy chleba. Calosc zapijaja kuflowym piwem- wiec widac sa po robocie. Albo panuja tu inne zwyczaje na temat trzezwosci w miejscu pracy. Obiekt widac jest stolowka robotnicza. W jednej ze scian jest okienko przez ktore widac wnetrze kuchni. Piecyk z fajerkami, trzy kuchenki gazowe , stosy talerzy i babki w fartuszkach i podomkach (jakie u nas mialy w zwyczaju nosic panie sprzatajace albo woźne). Jak na stolowce na koloniach Mowie wiec ladnie “mireditia”, pani mi odpowiada z usmiechem i na tym sie konczy moja zdolnosc porozumiewania w tym kraju. Probuje wiec roznych jezykow ktore moga sie wydawac popularniejsze od polskiego a znam choc kilka slow, ale pożądanego skutku nie odnosi. Wiec dalej mowie do nich po polsku, starajac sie duzo pokazywac. Pokazuje na miske. Babka mowi gestem ze nie. Pokazuje wiec na talerz. Babka biegnie do gara i mi naklada. Pytam ile place, pokazuje pieniadze, niech sobie wybierze ile potrzebuje. Babka mowi (tzn pokazuje) ze nie trzeba placic, ze mam zjesc gratisowo. Siadam przy stoliku, chłepcze z michy. Dobre! Smakuje troche jak jagniecina. Kurcze, ale nie moge tu siedziec bo reszta na mnie czeka. Pakuje wiec miecho na wynos, mowie ladnie “falieminderit”, macham uchachanej babce i robotnikom i sie zmywam. Toperz sie ze mnie smieje ze biorac pod uwage poziom porozumienia to dobrze ze nie wrocilam z malym Murzyniatkiem na reku
Potem odwiedzamy jeszcze inna knajpe. Co ciekawe w owym przybytku- mozna siedziec na dworze, w ogrodku, a metr obok przejezdza pociag. Mozna sie poczuc jak na peronie. Pociag przypomina te woodstockowe sklady- dykta w oknach, pomalowany w wesole grafiti! A moja durna “małpa” oczywiscie nie zlapala ostrosci
Mijane dzis miasta - Durres, Fier sa normalne. Ludzie chodza po ulicach, i baby i faceci. Grupki sie czyms zajmuja, graja w karty, pija cos w knajpach. Ktos niesie siatki, ktos kula przed soba opone w strone klatki schodowej. Ktos zamiata ulice, ktos gada przez telefon. Normalne miasta. A nie ze wszyscy stoja i sie gapia jak wol na malowane wrota.. Nieeeee... cos wczoraj z tym Schengjin bylo nie tak…
Z ciekawostek- w rejonie zauwazam mode aby parkowac auta na przejazdach kolejowych. Nie wiem czy z szlabanem nad glowa czuja sie lepiej?
Na nocleg suniemy nad morze. Zgodnie z poleceniem i wskazowkami Krwawego milo jest za wioska o nazwie Topoje. Po drodze sielskie klimaty wiejskie, mozna sie poczuc jak gdzies na Ukrainie. Stop. Nieprawda. Na Ukrainie nie ma osiolkow
Brzeg morza jest plaski, piaszczysty i zgodnie z bałkanska moda nieco zasmiecony. Teren przymorski jest nieco młakowaty i pociety kanałami
Do morza dojezdza sie droga obsadzona przez krzywe rosochate drzewa iglaste. Chyba silne wiatry nie sa tu rzadkoscia.
Na plazy stoi jakis budynek wygladajcy na wojskowy, jakby radar czy jakas stacja pomiarowa? Kreca sie tam jakies osoby w moro, jest pies, szlaban i gosc co przyglada sie nam z lornetki.
Dalej stoi kilka opuszczonych , w roznym stopniu zruinowych domkow. Na samej plazy. Nie wiem czy jakies dawne knajpy, dacze czy rybackie budy. Jeden z domkow zasiedlamy. Na duzym drewnianym pachnacym drewnem tarasie stawiamy namiot.
Nasz cyganski tabor
Kabacza zagrodka sypialna
Ostatnio przed wyjazdem czytalam zarabista relacje o wyprawie wzdluz wybrzezy Morza Łaptiewow i tam wlasnie tak wygladalo. Dziko, pusto, tylko opuszczone resztki baz geologow i duzo rozrzuconego sprzetu. Z ta roznica ze tu cieplo i mozna sie kapac!
Okolica jest dosc popularna wsrod mieszkancow Fier. Po plazy przechadzaja sie grupki, mlodziezy, rodziny z dziecmi, zakochane parki. Widac ze na takie miejsca tez jest zapotrzebowanie- a nie tylko na mrowiska hotelowe. Na piknik przyjechala tez rodzinka mercedesem. I wjechali ciut za gleboko w plaze. Zakopali sie. Silnik ryczy, kola mielą piach, miny smutne. Machaja cos do nas. Toperz lapie wiec łopate i biegna z Ziutami do nich.
Łopata jednak pomaga niewiele, mercedes siadl po oski. Jedynym ratunkiem wydaje sie lina i Misiek. Dzielny Misiek myk! i wyciaga miejscowych. Rodzinka wystawila za tlumacza okolo 10-letniego chlopca- ponoc uczy sie w szkole angielskiego. Chlopak wydusza z siebie tylko yyyyyy i udaje niesmialego. Cos przeczuwam szlaban na komputer i duzo łez nad ksiazkami…
Kapiemy sie! Morze jest czyste, cieple i cholernie slone.
I ma duze plywy. Wieczorem z morza wystaja ruiny. Daleko dosc od brzegu. Rano mozna do nich dojsc sucha stopa.
Nie ma to jak cieply wieczor o zapachu wodorostu...
Wieczorem lataja swietliki. Ale jakies inne niz u nas. Jakies wieksze, o duzo silniejszym swietle. I nie swieca w sposob ciagly tylko mocno blyskaja i gasną. Dlugo siedzimy na drewnianym pomosciku, gadamy i spiewamy do gitary, wsrod szumu fal i pogodnego rozgwiezdzonego nieba.
W “naszym” plazowym domku o poranku drze sie kilka gatunkow ptactwa. Wyglada na to ze gdzies tu maja gniazdka. Chyba sie czuja oburzone faktem ze ktos wlazi do domku i np. przebiera mokre gacie na suche. Albo co gorsza gotuje wode na herbate...
Poranny rekonesans terenu okolonamiotowego wypadl pomyslnie
Na plazy i wydmowych polach jak juz wspominalam wala sie troche smieci. Zdarzaja sie plastikowe butelki, kawalki opon, jakas folia. Normalnie. Ale oprocz tego jest strasznie duzo butow! Dominuja buty letnie typu klapek ale sa rowniez zimowe czy adidasopodobne. Łaże wiec po plazy i zbieram buty. Ukladam je na tarasie. Ludzie nad morzem czesto zajmuja sie zbieractwem. Wybieraja z plazy muszelki, bursztyny, kamyczki. Buty zbieram po raz pierwszy w zyciu. Nie wiem czy jest tu zwyczaj ze zamiast pieniazka do fontanny wrzuca sie buta do morza zeby tu wrocic, czy w rejonie sie rozbil statek wiozacy transport obuwniczy ale sprawa jest przeciekawa i podejrzana!
Nad ranem po morzu plywaja rybacy. Czesc z nich zachowuje sie w sposob przewidywalny i klasyczny tzn korzysta z dobrodziejstw sieci.
Potem jednak chowaja siec, wyciagaja dlugi kij i sporo czasu z calej sily tłuka tym kijem w wode wokol łodzi. Potem chowaja kij i odplywaja.
W oddali na brzegu morza i nad przymorskimi rozlewiskami stoja jakies dziwne konstrukcje. Bardzo zaluje ze nie mamy tyle czasu aby do nich na spokojnie podejsc. Korzystam jedynie z dobrodziejstw duzego zoomu w aparacie ( na takie okazje trzymam wlasnie moje zdychajace bateryjki). Sa to jakies budynki w stanie lekko rozpadajacym sie. Czesc z nich sprawia wrazenie uzywanych do jakis celow. Czy robia za suszarnie ryb lub sieci, czy na jakies magazyny, czy na schronienie w razie deszczu - nie udaje sie nam wydedukowac. Jakby daszki plazowe? jakby wiatki dla turystow tylko scisniete w gromady? Konstrukcje sa zelektryfikowane. Wybrzeze rozlewisk dokladnie i rowno oblozone oponami. Wszystko to jakby lekko wirowalo, gieło sie na wietrze, pełgalo jak jakas fatamorgana.
Ciezko opuscic to miejsce. Cieple, wygrzane i jakies takie mile i przyjazne. Siedzimy, kapiemy sie, wygrzewamy chyba do 13. Zostaloby sie tu chetnie jeszcze jeden dzien, ale wzywaja kolejne miejsca i plany a czas nieublagalnie goni. Daleko ta Albania…
W nadmorskim rejonie spotykamy jeszcze kilka bunkrow. Sa dosc duze jak na albanskie konstrukcje tego typu.
Tu cos zyje...
Najwiekszy chyba kiedys sluzyl za knajpe. Dzis bywaja tu milosnicy artystycznych grafiti i sympatycy dzwieku tluczonego szkla. Pod nogami az chrupie.
cdn
Na dachu jest ogromny taras. Swietna miejscowka na namiot! Jakby ktos np. autostopem jechal tedy - wieczorkiem sie wemknac, namiot przysloniety murkami, a rano blisko trasy!
Widok z tarasu
W Fier szukamy opuszczonej fabryki ktora w duzej czesci dziala. Ciekawy jest domek w otoczeniu wielkich kominow. W cieniu fabrycznego monstrum toczy sie wiejskie zycie- biegaja kury, babcia kopie w ogrodku, pasie sie wylinialy osiol.
Jest wprawdzie kilka zruinowanych hal i wiez ale tylko maly fragment.
Przed glowna brama wjazdowa na teren fabryki toperz wypatrzyl knajpe. Nie ma wprawdzie ani szyldu ani zadnej innej informacji ale widac stoliki i dystrybutor z piwem- znaczy knajpa.
A jako ze wlasnie godzina jest dobra na poszukiwanie jedzenia chcemy tam zajrzec. Ziutom jednak miejsce sie nie podoba, mowia ze smierdza wyziewy z fabryki i odmawiaja wyjscia z auta. Troche aromatu industrialnego jest w powietrzu, to prawda. Ale napewno duzo mniej niz mialam przyjemnosc wąchac codziennie przez pierwsze 7 lat zycia Bar wydaje sie jednak na tyle klimatyczny ze nie moge odpuscic, wbijam wiec sama, choc na chwile. Wnetrze przypomina nieco bar mleczny.
Za stolikami siedzi czterech gosci w roboczych ubraniach i wciaga miecho plywajace w czerwonym sosie na glebokich talerzach. W sosie maczaja grube pajdy chleba. Calosc zapijaja kuflowym piwem- wiec widac sa po robocie. Albo panuja tu inne zwyczaje na temat trzezwosci w miejscu pracy. Obiekt widac jest stolowka robotnicza. W jednej ze scian jest okienko przez ktore widac wnetrze kuchni. Piecyk z fajerkami, trzy kuchenki gazowe , stosy talerzy i babki w fartuszkach i podomkach (jakie u nas mialy w zwyczaju nosic panie sprzatajace albo woźne). Jak na stolowce na koloniach Mowie wiec ladnie “mireditia”, pani mi odpowiada z usmiechem i na tym sie konczy moja zdolnosc porozumiewania w tym kraju. Probuje wiec roznych jezykow ktore moga sie wydawac popularniejsze od polskiego a znam choc kilka slow, ale pożądanego skutku nie odnosi. Wiec dalej mowie do nich po polsku, starajac sie duzo pokazywac. Pokazuje na miske. Babka mowi gestem ze nie. Pokazuje wiec na talerz. Babka biegnie do gara i mi naklada. Pytam ile place, pokazuje pieniadze, niech sobie wybierze ile potrzebuje. Babka mowi (tzn pokazuje) ze nie trzeba placic, ze mam zjesc gratisowo. Siadam przy stoliku, chłepcze z michy. Dobre! Smakuje troche jak jagniecina. Kurcze, ale nie moge tu siedziec bo reszta na mnie czeka. Pakuje wiec miecho na wynos, mowie ladnie “falieminderit”, macham uchachanej babce i robotnikom i sie zmywam. Toperz sie ze mnie smieje ze biorac pod uwage poziom porozumienia to dobrze ze nie wrocilam z malym Murzyniatkiem na reku
Potem odwiedzamy jeszcze inna knajpe. Co ciekawe w owym przybytku- mozna siedziec na dworze, w ogrodku, a metr obok przejezdza pociag. Mozna sie poczuc jak na peronie. Pociag przypomina te woodstockowe sklady- dykta w oknach, pomalowany w wesole grafiti! A moja durna “małpa” oczywiscie nie zlapala ostrosci
Mijane dzis miasta - Durres, Fier sa normalne. Ludzie chodza po ulicach, i baby i faceci. Grupki sie czyms zajmuja, graja w karty, pija cos w knajpach. Ktos niesie siatki, ktos kula przed soba opone w strone klatki schodowej. Ktos zamiata ulice, ktos gada przez telefon. Normalne miasta. A nie ze wszyscy stoja i sie gapia jak wol na malowane wrota.. Nieeeee... cos wczoraj z tym Schengjin bylo nie tak…
Z ciekawostek- w rejonie zauwazam mode aby parkowac auta na przejazdach kolejowych. Nie wiem czy z szlabanem nad glowa czuja sie lepiej?
Na nocleg suniemy nad morze. Zgodnie z poleceniem i wskazowkami Krwawego milo jest za wioska o nazwie Topoje. Po drodze sielskie klimaty wiejskie, mozna sie poczuc jak gdzies na Ukrainie. Stop. Nieprawda. Na Ukrainie nie ma osiolkow
Brzeg morza jest plaski, piaszczysty i zgodnie z bałkanska moda nieco zasmiecony. Teren przymorski jest nieco młakowaty i pociety kanałami
Do morza dojezdza sie droga obsadzona przez krzywe rosochate drzewa iglaste. Chyba silne wiatry nie sa tu rzadkoscia.
Na plazy stoi jakis budynek wygladajcy na wojskowy, jakby radar czy jakas stacja pomiarowa? Kreca sie tam jakies osoby w moro, jest pies, szlaban i gosc co przyglada sie nam z lornetki.
Dalej stoi kilka opuszczonych , w roznym stopniu zruinowych domkow. Na samej plazy. Nie wiem czy jakies dawne knajpy, dacze czy rybackie budy. Jeden z domkow zasiedlamy. Na duzym drewnianym pachnacym drewnem tarasie stawiamy namiot.
Nasz cyganski tabor
Kabacza zagrodka sypialna
Ostatnio przed wyjazdem czytalam zarabista relacje o wyprawie wzdluz wybrzezy Morza Łaptiewow i tam wlasnie tak wygladalo. Dziko, pusto, tylko opuszczone resztki baz geologow i duzo rozrzuconego sprzetu. Z ta roznica ze tu cieplo i mozna sie kapac!
Okolica jest dosc popularna wsrod mieszkancow Fier. Po plazy przechadzaja sie grupki, mlodziezy, rodziny z dziecmi, zakochane parki. Widac ze na takie miejsca tez jest zapotrzebowanie- a nie tylko na mrowiska hotelowe. Na piknik przyjechala tez rodzinka mercedesem. I wjechali ciut za gleboko w plaze. Zakopali sie. Silnik ryczy, kola mielą piach, miny smutne. Machaja cos do nas. Toperz lapie wiec łopate i biegna z Ziutami do nich.
Łopata jednak pomaga niewiele, mercedes siadl po oski. Jedynym ratunkiem wydaje sie lina i Misiek. Dzielny Misiek myk! i wyciaga miejscowych. Rodzinka wystawila za tlumacza okolo 10-letniego chlopca- ponoc uczy sie w szkole angielskiego. Chlopak wydusza z siebie tylko yyyyyy i udaje niesmialego. Cos przeczuwam szlaban na komputer i duzo łez nad ksiazkami…
Kapiemy sie! Morze jest czyste, cieple i cholernie slone.
I ma duze plywy. Wieczorem z morza wystaja ruiny. Daleko dosc od brzegu. Rano mozna do nich dojsc sucha stopa.
Nie ma to jak cieply wieczor o zapachu wodorostu...
Wieczorem lataja swietliki. Ale jakies inne niz u nas. Jakies wieksze, o duzo silniejszym swietle. I nie swieca w sposob ciagly tylko mocno blyskaja i gasną. Dlugo siedzimy na drewnianym pomosciku, gadamy i spiewamy do gitary, wsrod szumu fal i pogodnego rozgwiezdzonego nieba.
W “naszym” plazowym domku o poranku drze sie kilka gatunkow ptactwa. Wyglada na to ze gdzies tu maja gniazdka. Chyba sie czuja oburzone faktem ze ktos wlazi do domku i np. przebiera mokre gacie na suche. Albo co gorsza gotuje wode na herbate...
Poranny rekonesans terenu okolonamiotowego wypadl pomyslnie
Na plazy i wydmowych polach jak juz wspominalam wala sie troche smieci. Zdarzaja sie plastikowe butelki, kawalki opon, jakas folia. Normalnie. Ale oprocz tego jest strasznie duzo butow! Dominuja buty letnie typu klapek ale sa rowniez zimowe czy adidasopodobne. Łaże wiec po plazy i zbieram buty. Ukladam je na tarasie. Ludzie nad morzem czesto zajmuja sie zbieractwem. Wybieraja z plazy muszelki, bursztyny, kamyczki. Buty zbieram po raz pierwszy w zyciu. Nie wiem czy jest tu zwyczaj ze zamiast pieniazka do fontanny wrzuca sie buta do morza zeby tu wrocic, czy w rejonie sie rozbil statek wiozacy transport obuwniczy ale sprawa jest przeciekawa i podejrzana!
Nad ranem po morzu plywaja rybacy. Czesc z nich zachowuje sie w sposob przewidywalny i klasyczny tzn korzysta z dobrodziejstw sieci.
Potem jednak chowaja siec, wyciagaja dlugi kij i sporo czasu z calej sily tłuka tym kijem w wode wokol łodzi. Potem chowaja kij i odplywaja.
W oddali na brzegu morza i nad przymorskimi rozlewiskami stoja jakies dziwne konstrukcje. Bardzo zaluje ze nie mamy tyle czasu aby do nich na spokojnie podejsc. Korzystam jedynie z dobrodziejstw duzego zoomu w aparacie ( na takie okazje trzymam wlasnie moje zdychajace bateryjki). Sa to jakies budynki w stanie lekko rozpadajacym sie. Czesc z nich sprawia wrazenie uzywanych do jakis celow. Czy robia za suszarnie ryb lub sieci, czy na jakies magazyny, czy na schronienie w razie deszczu - nie udaje sie nam wydedukowac. Jakby daszki plazowe? jakby wiatki dla turystow tylko scisniete w gromady? Konstrukcje sa zelektryfikowane. Wybrzeze rozlewisk dokladnie i rowno oblozone oponami. Wszystko to jakby lekko wirowalo, gieło sie na wietrze, pełgalo jak jakas fatamorgana.
Ciezko opuscic to miejsce. Cieple, wygrzane i jakies takie mile i przyjazne. Siedzimy, kapiemy sie, wygrzewamy chyba do 13. Zostaloby sie tu chetnie jeszcze jeden dzien, ale wzywaja kolejne miejsca i plany a czas nieublagalnie goni. Daleko ta Albania…
W nadmorskim rejonie spotykamy jeszcze kilka bunkrow. Sa dosc duze jak na albanskie konstrukcje tego typu.
Tu cos zyje...
Najwiekszy chyba kiedys sluzyl za knajpe. Dzis bywaja tu milosnicy artystycznych grafiti i sympatycy dzwieku tluczonego szkla. Pod nogami az chrupie.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W miescie Vlora sa bardzo dziwne drogi. Skrecamy w taka jedna. Na kilkusetmetrowym odcinku sa takie wykroty ze skodusia ledwo co przepelza, wjezdzajac w kaluze doznaje takich przechylow ze robimy zaklady- przewroci sie na bok czy nie. Potem kilometr wysranego nowiuskiego asfaltu jak z folderku reklamujacego szczesliwe i bogate zycie na zachodzie i bęc! przelom na 30 cm gleboki w poprzek calej jezdni. Potem znow nitka asfaltu ktory w mgnieniu oka przechodzi w droge jak po ostrzale bombowym.
Czemu taka mozaika? Czemu klada fragmenty rowniusiej drogi zamiast zasypac zuzlem dziury na calej dlugosci? Ale to nie tylko drogi. W bryzgach blota z kaluz przegladaja sie nowowymalowane hotele ktore pasuja tu jak piesc do nosa. Pod nimi stoja jakies lsniace limuzyny ktore chyba znalazly sie tu przez teleportacje. Kawalek dalej stoja ruiny skad wylewa sie niewyobrazalny smrod i łażą jakies zakwefione baby wsrod ton smieci. Cala nadmorska Albania tak wyglada. Jak losowe zestawienie jakis stop-klatek wyrwanych z innego swiata. Czlowiek jest przywykly do jakiejs ciaglosci obrazu, do jakiegos uporzadkowania klimatow. A Albania totalnie to burzy, miesza w dowolnych proporcjach i rozkladzie, tu na kazdym kroku jest losowy i przypadkowy mix- kalejdoskop przeciwstawnych obrazow. Ciezko jakos do tego przywyknac ze to az tak migocze, zmienia sie co kilkaset metrow. W zaden sposob nie moge tego zakwalifikowac do znanego mi dotychczas krajobrazu- “albo tak, albo tak”. A moze wlasne na tym polega urok Albanii? Na tym ze nie wiesz co zobaczysz za zakretem? Zapewne wlasnie tak jest ale poki co ciezko mi sie do tego ustosunkowac bo kreci mi sie w glowie.
Wszystko wokol sprawia wrazenie jednego wielkiego remontu. W remoncie sa nawet plaze. Wszystko przekopane i wlozone w ziemie drzewka. Przywiazane sznurami. Zeby nie uciekly. Kiedys pewnie bylo tu ladnie. Moze w przyszlosci dla niektorych tez bedzie. Poki co- jest dziwnie...
Po drodze mijamy cos. Na pierwszy rzut oka przywodzi na mysl stacje benzynowa. Ale chyba nia nie jest. Nie ma zadnym baniakow.. Czym wiec jest? nie mamy pomyslu..?
Jedziemy do Zwernac. Nad morską zatoczką stoi sobie tam klasztorek. Zainteresowal nas tym ze prowadzi do niego mostek- kladka. Kilka lat temu owa kladka byla w remoncie. Obecnie- wyglada mocno malowniczo. Gdyby tak wlasnie wygladaly wszystkie remonty bylabym ich goraca orendowniczka
Mostek nie dochodzi do samego klasztorku, jest przerwany. Nie udalo nam sie ustalic czy mnisi nie chca zbyt duzych mas zwiedzajacych czy po prostu chodzi o kase i platny przewoz turystow lodka.
Przy wiejsciu na most jest knajpa. Taka z przyczepy. Calkiem przyjemna. Kawe tu pijemy.
W Albanii zwracaja uwage rejestracje samochodow. Starsze z flaga kraju w kolorach naturalnych, ktore sa choc odrobine jakies. I nowe, juz totalnie zunifikowane, takie jak sa wymuszone u wszystkich.
Na widok tych dwoch aut stojacych kolo siebie, zaraz staja mi przed oczami nasze rejestracje sprzed kilkunastu lat. Jeszcze w ładusi takie mielismy. Czarne, chyba jako jedyni w Europie. Oprocz kwadratowych, jeszcze radzieckich, spotykanych czasem na Ukrainie, chyba Polska byla jedynym krajem w rejonie z czarnymi rejestracjami. Ale juz jest lepiej. Bo wszystko dostaje jeden schemat, jeden szablon, jeden ten sam niebieski filtr. Czy Polska czy odlegla od niej Albania. Biel tla, czarne litery czy cyfry. I symbole utrzymane w kolorystyce uwielbionego blekitu, niezaleznie od kraju. Dlaczego wszystko musi byc przycinane na jeden wymiar? Czemu minimum odmiennosci nie moze sie uchowac. Straszne jest to dazenie do ugniecenia wszystkiego w jednolita, bezksztaltna, bezduszna maź...
Potem szukamy pewnego miejsca. Ponoc fajnego na nocleg. Gdzies w necie ktos kiedys mi polecil. Teren rzeczywiscie ladny, widokowy, pusty, klimatyczny. Ale dla pieszych lub rowerzystow. Ostatecznie motocyklistow lub terenowki. Skodusi tu wciagnac nie ma szans. Nawet na sznurku. Z zalem opuszczamy to miejsce..
Okolice zamieszkuje jakis egzotyczny ptaszek
Na nocleg stajemy na plazy przed Vlora. Sosnowy lasek nad zatoka. W dali widac miasto i ogromne statki. Kawalek dalej majaczy jakas knajpa czy kemping.
Miejsce gdzie sie osiedlamy jest bardzo zasmiecone. Pol godziny sprzatania i zapelnienie 5 workow powoduje jednak ze nadaje sie do zasiedlenia. Worki stawiam obok pod drzewem. Wiem ze reszta ekipy patrzy na mnie jak na jakas durna ze zamiast se usiasc to biegam w kolko jak kot z pecherzem. Wiem ze to nic nie zmieni. Ze dzien, dwa i zwierzeta to znow rozwlocza. Ale moze choc dzis bedzie milej nam tu spac?
Albania ma cos w sobie co budzi w czlowieku zle instynkty, cos co budzi w czlowieku swinie. Nigdy u siebie poki co tego nie zaobserwowalam, inne mialam nawyki, co innego wpajano mi w dziecinstwie. A tu jednak pojawia sie jakis dziwny glos- po co bedziesz zakopywac ta pieluche? Rzuc za siebie. Po kiego diabla chowasz ta butelke do auta? Walnij w krzaki- juz czterdziesci tam jest. I tak jest syf. Twoj smiec niczego nie zmieni a bedzie ci latwiej. Staram sie z tym walczyc ale widze ze nieraz przegrywam. Od dziecka mnie uczono ze smieci wywala sie do smietnika. A tu - smietnik jest wszedzie wokol..
W nocy kwiczy jakis dziwny ptak. Wydaje odglosy pipipi. Zupelnie jak drzwi nowego autobusu ktore maja sie zaraz otworzyc albo jak ktos za blisko nich stanal. Az nie chce mi sie wierzyc ze cos takiego wydaje z siebie zwierzatko a nie elektronika. Kolo drugiej w nocy po plazy jezdzi terenowka. Tam i spowrotem. Raz po raz w namiot uderza snop swiatla z reflektorow. Bum bum umck umck ciagnie sie jeszcze dlugo. Ot sobota i jej prawa…
Suniemy dalej na poludnie. Mijamy dziki wal gor niedostepnego polwyspu Karaburun
Na serpentynach za wsia Dukat dostrzegam komunistyczna mozaike. Stajemy kawalek dalej i jako ze jedyna interesuje sie takimi rzeczami, samotnie cofam sie w celu obejrzenia i sfotografowania.
Ziuta za mna wola ze widziala tam gdzies polskich motocyklistow i zeby ich pozdrowic od rodakow. Ide wiec, wypatruje, i zanim udaje mi sie przekazac pozdrowienia slysze okrzyk- “a ja cie znam! Z netu! Ty jestes buba!”. Eeeeeeeeee… To mnie calkowicie zbija z tropu. W Albanii? Na zadupiu? Swiat jest jednak maly! Chlopakow jest 3 sztuki. Marcin, Filip i imienia trzeciego kolegi zapomnialam.
Probuje ich namowic na wspolny biwak w Porto Palermo ale maja juz zaklepane 2 noclegi w Sarandzie. Chwile wiec gawedzimy i robimy sobie wspolne fotki z motorami. Gada sie na tyle milo ze chetnie bym jeszcze wiecej czasu spedzila z poznana ekipa ale mam swiadomosc ze reszta na mnie czeka i pewnie zaraz mnie zlinczuje
Tymczasem okazuje sie ze plyn w chlodnicy Miska sie zagotowal wiec mamy wymuszony dluzszy postoj. Wykorzystujemy go na wizyte w knajpie.
Kelner z owej knajpy jest symbolem tego ze znajomosc jezyka to jedno a umiejetnosc porozumeinia to rzecz zupelnie inna. Koles robi cuda ze swoja nikla znajomoscia angielskiego. Postanawia nam wyjasnic wszystkie dania z karty. Przy miesach z wolowiny ryczy “muuuuuu”. Na deser w prezencie dostajemy cos przepysznego. Ponoc to baklawa, ale pozniej jadlam baklawe i wcale dobra nie byla. A to cos jest najpyszniejszym deserem jaki dotychczas jadlam. A ja nie przepadam za slodyczami. A tego bym zezarla wiadro!
Wspinamy sie na przełęcz Llogara (pomiedzy Dukat a Dhermi), powoli i z przystankami aby wystudzic Miska. Zar sie rzeczywiscie leje z nieba a skalisty lancuch gor hamuje jakiekolwiek podmuchy wiatru. W krajobrazie dominuja skaly i roslinnosc chwytajaca sie stromych zbocz
Na przeleczy stoi tez ruina. Nie wiem czym byla za czasow swej swietnosci ale jest dosc spora. Swoim zwyczajem postanawiam ja zwiedzic. Ide w jej strone ale uderza mnie smrod. Chyba ktos tam zyje. Moze lepiej nie wlazic komus do domu? Wtedy zauwazam chlopca- widmo. W czerwonej bluzie. Najpierw pojawia przy ruinach. Potem podchodzi do samochodow. Staje obok i patrzy. Nic nie mowi, nic nie robi tylko wlepia wzrok w auta. Jak jakies zombi. Odruchowo zamykamy wszystkie drzwi. Niebawem odjezdzamy a chlopiec znika nagle jak i sie pojawil…
Pod przelecza znow sie zatrzymujemy. W dali majacza greckie kwadratowe wyspy. Blizej mozna oko zawiesic na bunkierkach. Ponoc ostatnio znikaja z albanskiego krajobrazu, zarowno niszczone jako “ponoc nieestetyczne dla zagranicznich turystow” jak i kute przez lokalna odmiane zlomiarzy wyciagajacych z nich zatopiony metal.
Mijamy wawozy i miasteczka przyklejone do skalnych zbocz
Jest tez mila stacja benzynowa na skraju kamieniolomu gdzie Ziuty tankuja wode z weza do chlodnicy
Przy drodze stoi tez jakis pomniczek przywodzacy na mysl klimaty z poprzedniej epoki
A my ciągniemy na poludnie...
cdn
Czemu taka mozaika? Czemu klada fragmenty rowniusiej drogi zamiast zasypac zuzlem dziury na calej dlugosci? Ale to nie tylko drogi. W bryzgach blota z kaluz przegladaja sie nowowymalowane hotele ktore pasuja tu jak piesc do nosa. Pod nimi stoja jakies lsniace limuzyny ktore chyba znalazly sie tu przez teleportacje. Kawalek dalej stoja ruiny skad wylewa sie niewyobrazalny smrod i łażą jakies zakwefione baby wsrod ton smieci. Cala nadmorska Albania tak wyglada. Jak losowe zestawienie jakis stop-klatek wyrwanych z innego swiata. Czlowiek jest przywykly do jakiejs ciaglosci obrazu, do jakiegos uporzadkowania klimatow. A Albania totalnie to burzy, miesza w dowolnych proporcjach i rozkladzie, tu na kazdym kroku jest losowy i przypadkowy mix- kalejdoskop przeciwstawnych obrazow. Ciezko jakos do tego przywyknac ze to az tak migocze, zmienia sie co kilkaset metrow. W zaden sposob nie moge tego zakwalifikowac do znanego mi dotychczas krajobrazu- “albo tak, albo tak”. A moze wlasne na tym polega urok Albanii? Na tym ze nie wiesz co zobaczysz za zakretem? Zapewne wlasnie tak jest ale poki co ciezko mi sie do tego ustosunkowac bo kreci mi sie w glowie.
Wszystko wokol sprawia wrazenie jednego wielkiego remontu. W remoncie sa nawet plaze. Wszystko przekopane i wlozone w ziemie drzewka. Przywiazane sznurami. Zeby nie uciekly. Kiedys pewnie bylo tu ladnie. Moze w przyszlosci dla niektorych tez bedzie. Poki co- jest dziwnie...
Po drodze mijamy cos. Na pierwszy rzut oka przywodzi na mysl stacje benzynowa. Ale chyba nia nie jest. Nie ma zadnym baniakow.. Czym wiec jest? nie mamy pomyslu..?
Jedziemy do Zwernac. Nad morską zatoczką stoi sobie tam klasztorek. Zainteresowal nas tym ze prowadzi do niego mostek- kladka. Kilka lat temu owa kladka byla w remoncie. Obecnie- wyglada mocno malowniczo. Gdyby tak wlasnie wygladaly wszystkie remonty bylabym ich goraca orendowniczka
Mostek nie dochodzi do samego klasztorku, jest przerwany. Nie udalo nam sie ustalic czy mnisi nie chca zbyt duzych mas zwiedzajacych czy po prostu chodzi o kase i platny przewoz turystow lodka.
Przy wiejsciu na most jest knajpa. Taka z przyczepy. Calkiem przyjemna. Kawe tu pijemy.
W Albanii zwracaja uwage rejestracje samochodow. Starsze z flaga kraju w kolorach naturalnych, ktore sa choc odrobine jakies. I nowe, juz totalnie zunifikowane, takie jak sa wymuszone u wszystkich.
Na widok tych dwoch aut stojacych kolo siebie, zaraz staja mi przed oczami nasze rejestracje sprzed kilkunastu lat. Jeszcze w ładusi takie mielismy. Czarne, chyba jako jedyni w Europie. Oprocz kwadratowych, jeszcze radzieckich, spotykanych czasem na Ukrainie, chyba Polska byla jedynym krajem w rejonie z czarnymi rejestracjami. Ale juz jest lepiej. Bo wszystko dostaje jeden schemat, jeden szablon, jeden ten sam niebieski filtr. Czy Polska czy odlegla od niej Albania. Biel tla, czarne litery czy cyfry. I symbole utrzymane w kolorystyce uwielbionego blekitu, niezaleznie od kraju. Dlaczego wszystko musi byc przycinane na jeden wymiar? Czemu minimum odmiennosci nie moze sie uchowac. Straszne jest to dazenie do ugniecenia wszystkiego w jednolita, bezksztaltna, bezduszna maź...
Potem szukamy pewnego miejsca. Ponoc fajnego na nocleg. Gdzies w necie ktos kiedys mi polecil. Teren rzeczywiscie ladny, widokowy, pusty, klimatyczny. Ale dla pieszych lub rowerzystow. Ostatecznie motocyklistow lub terenowki. Skodusi tu wciagnac nie ma szans. Nawet na sznurku. Z zalem opuszczamy to miejsce..
Okolice zamieszkuje jakis egzotyczny ptaszek
Na nocleg stajemy na plazy przed Vlora. Sosnowy lasek nad zatoka. W dali widac miasto i ogromne statki. Kawalek dalej majaczy jakas knajpa czy kemping.
Miejsce gdzie sie osiedlamy jest bardzo zasmiecone. Pol godziny sprzatania i zapelnienie 5 workow powoduje jednak ze nadaje sie do zasiedlenia. Worki stawiam obok pod drzewem. Wiem ze reszta ekipy patrzy na mnie jak na jakas durna ze zamiast se usiasc to biegam w kolko jak kot z pecherzem. Wiem ze to nic nie zmieni. Ze dzien, dwa i zwierzeta to znow rozwlocza. Ale moze choc dzis bedzie milej nam tu spac?
Albania ma cos w sobie co budzi w czlowieku zle instynkty, cos co budzi w czlowieku swinie. Nigdy u siebie poki co tego nie zaobserwowalam, inne mialam nawyki, co innego wpajano mi w dziecinstwie. A tu jednak pojawia sie jakis dziwny glos- po co bedziesz zakopywac ta pieluche? Rzuc za siebie. Po kiego diabla chowasz ta butelke do auta? Walnij w krzaki- juz czterdziesci tam jest. I tak jest syf. Twoj smiec niczego nie zmieni a bedzie ci latwiej. Staram sie z tym walczyc ale widze ze nieraz przegrywam. Od dziecka mnie uczono ze smieci wywala sie do smietnika. A tu - smietnik jest wszedzie wokol..
W nocy kwiczy jakis dziwny ptak. Wydaje odglosy pipipi. Zupelnie jak drzwi nowego autobusu ktore maja sie zaraz otworzyc albo jak ktos za blisko nich stanal. Az nie chce mi sie wierzyc ze cos takiego wydaje z siebie zwierzatko a nie elektronika. Kolo drugiej w nocy po plazy jezdzi terenowka. Tam i spowrotem. Raz po raz w namiot uderza snop swiatla z reflektorow. Bum bum umck umck ciagnie sie jeszcze dlugo. Ot sobota i jej prawa…
Suniemy dalej na poludnie. Mijamy dziki wal gor niedostepnego polwyspu Karaburun
Na serpentynach za wsia Dukat dostrzegam komunistyczna mozaike. Stajemy kawalek dalej i jako ze jedyna interesuje sie takimi rzeczami, samotnie cofam sie w celu obejrzenia i sfotografowania.
Ziuta za mna wola ze widziala tam gdzies polskich motocyklistow i zeby ich pozdrowic od rodakow. Ide wiec, wypatruje, i zanim udaje mi sie przekazac pozdrowienia slysze okrzyk- “a ja cie znam! Z netu! Ty jestes buba!”. Eeeeeeeeee… To mnie calkowicie zbija z tropu. W Albanii? Na zadupiu? Swiat jest jednak maly! Chlopakow jest 3 sztuki. Marcin, Filip i imienia trzeciego kolegi zapomnialam.
Probuje ich namowic na wspolny biwak w Porto Palermo ale maja juz zaklepane 2 noclegi w Sarandzie. Chwile wiec gawedzimy i robimy sobie wspolne fotki z motorami. Gada sie na tyle milo ze chetnie bym jeszcze wiecej czasu spedzila z poznana ekipa ale mam swiadomosc ze reszta na mnie czeka i pewnie zaraz mnie zlinczuje
Tymczasem okazuje sie ze plyn w chlodnicy Miska sie zagotowal wiec mamy wymuszony dluzszy postoj. Wykorzystujemy go na wizyte w knajpie.
Kelner z owej knajpy jest symbolem tego ze znajomosc jezyka to jedno a umiejetnosc porozumeinia to rzecz zupelnie inna. Koles robi cuda ze swoja nikla znajomoscia angielskiego. Postanawia nam wyjasnic wszystkie dania z karty. Przy miesach z wolowiny ryczy “muuuuuu”. Na deser w prezencie dostajemy cos przepysznego. Ponoc to baklawa, ale pozniej jadlam baklawe i wcale dobra nie byla. A to cos jest najpyszniejszym deserem jaki dotychczas jadlam. A ja nie przepadam za slodyczami. A tego bym zezarla wiadro!
Wspinamy sie na przełęcz Llogara (pomiedzy Dukat a Dhermi), powoli i z przystankami aby wystudzic Miska. Zar sie rzeczywiscie leje z nieba a skalisty lancuch gor hamuje jakiekolwiek podmuchy wiatru. W krajobrazie dominuja skaly i roslinnosc chwytajaca sie stromych zbocz
Na przeleczy stoi tez ruina. Nie wiem czym byla za czasow swej swietnosci ale jest dosc spora. Swoim zwyczajem postanawiam ja zwiedzic. Ide w jej strone ale uderza mnie smrod. Chyba ktos tam zyje. Moze lepiej nie wlazic komus do domu? Wtedy zauwazam chlopca- widmo. W czerwonej bluzie. Najpierw pojawia przy ruinach. Potem podchodzi do samochodow. Staje obok i patrzy. Nic nie mowi, nic nie robi tylko wlepia wzrok w auta. Jak jakies zombi. Odruchowo zamykamy wszystkie drzwi. Niebawem odjezdzamy a chlopiec znika nagle jak i sie pojawil…
Pod przelecza znow sie zatrzymujemy. W dali majacza greckie kwadratowe wyspy. Blizej mozna oko zawiesic na bunkierkach. Ponoc ostatnio znikaja z albanskiego krajobrazu, zarowno niszczone jako “ponoc nieestetyczne dla zagranicznich turystow” jak i kute przez lokalna odmiane zlomiarzy wyciagajacych z nich zatopiony metal.
Mijamy wawozy i miasteczka przyklejone do skalnych zbocz
Jest tez mila stacja benzynowa na skraju kamieniolomu gdzie Ziuty tankuja wode z weza do chlodnicy
Przy drodze stoi tez jakis pomniczek przywodzacy na mysl klimaty z poprzedniej epoki
A my ciągniemy na poludnie...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Z racji ze zepsuli picase a linki z googla w ktorego picasa sie zmienila na tym forum nie dzialaja, nie moge wkleic tu bezposrednio dalszej czesci relacji bo zdjecia sie nie otwieraja. Wklejam wiec linka:
http://jabolowaballada.blogspot.com/201 ... i-cz7.html
http://jabolowaballada.blogspot.com/201 ... i-cz7.html
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
-
- Turysta
- Posty: 216
- Rejestracja: 16 listopada 2011, 10:11
Ranek wstaje bardzo pogodny. Z miejsca naszego noclegu pieknie widac osniezone pasmo gor Nemecke ze szczytem Drites- tak przynajmniej mowi o nich moja mapa.
Ide zrobic pranie w rzece ktorej temperatura szokuje. Wyglada jak zwykly gorski strumien a woda jest letnia! To ze wzgledu na polozone wyzej w kanionie cieple zrodla.
Na druga strone rzeki mozna przelezc przez turecki kamienny most ktory charakteryzuje sie tym ze jest stromy, wybrzuszony i bardzo sliski. Chyba ladniej prezentuje sie z boku niz jak sie na niego wylezie.
Ponizej znajduja sie baseny gromadzace ciepla wode z zrodel i zapodajaca mocno siarkowodorem. Woda ma na tyle przyjemna temperature ze nawet kabaczek sie do niej przekonuje.Woda jest przyjemnie ciepla ale nie taka goraca jak w zrodlach z Karabachu
Nie jestesmy tutaj sami!
Potem ide jeszcze z Ziuta wglab kanionu, rzeką, wodą i kicajac po kamieniach. Wawoz dopiero tu zaczyna wygladac coraz ladniej, wysokie skaly byly praktycznie spod mostu niewidoczne. Im dalej tym kanion sie zwęża a sciany rosna, a wystajace z nich korzenie robia niesamowite wrazenie.
Odkrywamy tez kolejne zrodlo, tez z basenikiem, dziksze i duzo mocniej walące aromatem siarki. Zawartosc basenu splywa potem do rzeki powodujac ze nagle lodowata woda staje sie milo cieplutka.
Fakt ten wykorzystuja bialo-zielone glony ktore bujnie porastaja kamienie w tym miejscu. Oglonione kamienie sa tak sliskie ze prawie nie da sie po nich chodzic (chyba ze na 4 łapach)
Przy wlocie miedzy skaly jest knajpka w ktorej wypijamy kawe.
Ide tez pozwiedzac tutejsze groty.
Jedna jest zakratowana a w srodku widac miejsca do spania.
Tunele wyzej to krotkie, czesto ocembrowane jakby schrony gdzie ludziska trzymaja jakies materialy budowlane.
Niedaleko wawozu widac na wzgorzach wioske Benje- Novoselje, polozona na zboczu, skladajaca sie glownie z kamiennych pietrowych domow. Niestety nie mamy czasu na dokladniejsza eksploracje. Droga jest totalnie nieskodusiowa a zapodajac z buta zapewne potrzeba by calego dnia… Moze kiedys..
Aha! to juz tradycja na wycieczkach objazdowych. Rozkleil mi sie but. Nigdy idac z plecakiem. Objazdowo- zawsze. Moze w skodusi panuje jakis dziwny mikroklimat ktorego kleje nie lubia?
cdn
Ide zrobic pranie w rzece ktorej temperatura szokuje. Wyglada jak zwykly gorski strumien a woda jest letnia! To ze wzgledu na polozone wyzej w kanionie cieple zrodla.
Na druga strone rzeki mozna przelezc przez turecki kamienny most ktory charakteryzuje sie tym ze jest stromy, wybrzuszony i bardzo sliski. Chyba ladniej prezentuje sie z boku niz jak sie na niego wylezie.
Ponizej znajduja sie baseny gromadzace ciepla wode z zrodel i zapodajaca mocno siarkowodorem. Woda ma na tyle przyjemna temperature ze nawet kabaczek sie do niej przekonuje.Woda jest przyjemnie ciepla ale nie taka goraca jak w zrodlach z Karabachu
Nie jestesmy tutaj sami!
Potem ide jeszcze z Ziuta wglab kanionu, rzeką, wodą i kicajac po kamieniach. Wawoz dopiero tu zaczyna wygladac coraz ladniej, wysokie skaly byly praktycznie spod mostu niewidoczne. Im dalej tym kanion sie zwęża a sciany rosna, a wystajace z nich korzenie robia niesamowite wrazenie.
Odkrywamy tez kolejne zrodlo, tez z basenikiem, dziksze i duzo mocniej walące aromatem siarki. Zawartosc basenu splywa potem do rzeki powodujac ze nagle lodowata woda staje sie milo cieplutka.
Fakt ten wykorzystuja bialo-zielone glony ktore bujnie porastaja kamienie w tym miejscu. Oglonione kamienie sa tak sliskie ze prawie nie da sie po nich chodzic (chyba ze na 4 łapach)
Przy wlocie miedzy skaly jest knajpka w ktorej wypijamy kawe.
Ide tez pozwiedzac tutejsze groty.
Jedna jest zakratowana a w srodku widac miejsca do spania.
Tunele wyzej to krotkie, czesto ocembrowane jakby schrony gdzie ludziska trzymaja jakies materialy budowlane.
Niedaleko wawozu widac na wzgorzach wioske Benje- Novoselje, polozona na zboczu, skladajaca sie glownie z kamiennych pietrowych domow. Niestety nie mamy czasu na dokladniejsza eksploracje. Droga jest totalnie nieskodusiowa a zapodajac z buta zapewne potrzeba by calego dnia… Moze kiedys..
Aha! to juz tradycja na wycieczkach objazdowych. Rozkleil mi sie but. Nigdy idac z plecakiem. Objazdowo- zawsze. Moze w skodusi panuje jakis dziwny mikroklimat ktorego kleje nie lubia?
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Miedzy Petranem a Carshove i dalej droga na Erseke to zupelnie inna Albania niz ta nadmorska, pelna hoteli pod niebo i gnijacych smieci o smrodzie padliny. Tu dominuja gory, czesto dosc wysokie i o tej porze roku skapane w sniegu, zakrety, chybotliwe kladki nad potokami, owce, osły i muły. Droga nie da sie jechac szybko bo co chwile wyskakuje sie pod niebo na wyboju lub trafia na odcinek gdzie ktos zwinal asfalt i zabral w nieznanym kierunku. I to chyba jest jedna z wiekszych zalet tego miejsca. Wreszcie mozna zwolnic, bo inaczej sie nie da. Mamy malo czasu i daleko do domu ale pospiech nic nie da bo rzeczy niezaleznych od nas nie przeskoczymy.
Mijamy wioski przylepione do gorskich zboczy
Stan i nawierzchnia drogi zmienia sie tu jak w kalejdoskopie. To jedna z tych drog ktora dba o to aby nawet najbardziej zmeczony kierowca nie usnal, zaskakujac w kazdej chwili. Tu nie ma miejsca na monotonie, na rutyne, tu kazdy kilometr jest innym swiatem. Raz wasko, raz szeroko, raz asfalt z rolki, potem pryskajacy szuter lub wądoly jak po bombach. A moze osuwisko? Gdy zdaje sie ze stan drogi sie normuje w sukurs przychodza owce badz osly wylewajace sie z poboczy na jezdnie.
Co rusz mijamy jakies bunkry
ciekawe przydrozne kapliczki lub groby
albo wałęsajace sie luzem zwierzeta gospodarskie
W Leskowik mijamy jakas szkole gdzie dzieciaki przygotowuja sie do jakiegos apelu. Machaja choragiewkami, wiencami, rozwieszaja jakies tasmy. Co chwile jednak ktores odraca sie w strone drogi. Widac przejezdzajace auta i wysiadajacy z nich dziwni ludzie sa duzo ciekawsi niz szkolna uroczystosc.
Oprocz szkoly zwracaja tu uwage klimatyczne stare busy, niestety juz nie na chodzie
oraz budynek z kolumnada zaadaptowany na stajnie. Czym byl gdy powstawal? nie mamy pojecia…
Jest tu takze stacja benzynowa gdzie dystrybutory siedza schowane w budynku albo takowa wsrod zaroslego kwiata zuzlu
Za Leskowikiem, przed Barmasz mijamy skrzyzowania gdzie zatrzymuja sie rozklekotane marszrutki a z nich wysypuja dzieciaki z tornistrami i zwartym szeregiem uderzaja w boczne drogi, do jakis odleglych wiosek gdzie zawieszenie ani skodusi ani autobusiku nie daloby rady. Jedno z takich skrzyzowan- gdzies posrod gor, gdzies posrod niczego…
Gdzies kawalek dalej stoi wsrod pustki kaplica
albo ruiny o charakterze jakby fortow posrod łąk
Przed Barmasz idziemy do knajpy.
Za cholere nie mozemy sie dogadac na temat co maja tu do jedzenia. Ni na migi, ni gadajac. Sciana. Gosc wiec gestami zaprasza na zaplecze, do kuchni. I wszystko pokazuje.
Ziutka po zajrzeniu do wszystkich garow wybiera potrawy. Tzn wybieramy prawie wszystkie jakie tu maja. Sa rozne przysmaki regionalne- papryki z serkiem jogurtowym i oliwkami, mieso mielone uformowane w kielbaski na ostro, zapiekany makaron z jajkiem i fasola z cebula. Na koniec dostajemy gratis chyba kozia maslanke. W smaku jakby to powiedziec- orginalna!
A kabaczę dostaje mandarynke! Pierwsza mandarynka w zyciu i od razu taka smaczna!
W Barmasz przy drodze stoi pomnik partyzantow. Wiadomo z jakich czasow.
Pod nim kreci sie kilka oslow. Albo to sa muły? Chyba nie odrozniam osla od mula. Zwracaja uwage siodla. Nie skorzane, nie parciane. Takie zawierajace w sobie kratownice z drewna a i jakis komponent siana (slomy?) takze tam jest. Wszystko zbite solidnymi gwozdziami
Kabaczek dosiada jednego z nich!
W Borowym kolejny pomnik, tez partyzantow.
W Erseke zycie plynie spokojnie i swojsko.
W Erseke Ziuta z Grzesiem ida do sklepu. Do skodusi podchodzi babka z mocno przetrzebionym uzębieniem i ogromna ochota na pogadanie z przybyszami. Na migi wypytuje o imie i wiek kabaka, pokazuje tez ze ona ma troje dzieci ale sa juz dorosle. Potem cos bylo o dwojce malych wiec wnioskujemy ze wnuki. Pyta tez skad jestesmy ale chyba nie slyszala o Polsce. Cos opowiada nam jeszcze pokazujac w kierunku jednego z domow ale niestety juz nic nie rozumiemy. Mowi jeszcze ze zna rosyjski, tzn uczyla sie go w szkole. Powtarza z usmiechem od ucha do ucha: diewoczka, szkola, ulica, babuszka. A potem deklamuje wiersz. Nawet calkiem do sensu. O szkole i dzieciach sadzacych winogrona. Powtarza “szkola, szkola” i pokazuje gestami ze byla wtedy mala. Ciekawe co spowodowalo ze akurat ten wierszyk zapamietala? Moze deklamowala go na jakiejs waznej akademii? A moze musiala sie nauczyc na jakas poprawke aby zaliczyc klase? Niestety dalsze proby porozumienia ktore nie dotycza szkoly, dzieci i winogron spelzaja na niczym. Z innymi jezykami obcymi babka nigdy nie miala stycznosci. Na koniec gdy juz ruszamy i jej machamy przez otwarte okna- babka doznaje olsnienia! Kolejna fraza z dawnych lat gdzies sie przebila. Wola za nami “Pust wsiegda budiet solnce!”
Ziucie w sklepie porozumienie idzie podobnie. Mowi po angielsku ze chce wino. Babka przynosi mala wode mineralna, po czym gdy wychodzi na jaw niezgodnosc to wymienia ją na duza. “Nie, nie woda, “Aqua neee- alkohol” - “Aaa, rakija?”. Ostatecznie jednak zakupy uwienczone sukcesem. Ziuta wraca z winem.
Czlowiek bez znajomosci jezyka w danym kraju jest jak duch.. Niby jest, niby widzi i slyszy a jest jakby za szyba.. Niby stapa po ziemi i mija lokalsow ale jakby oddzielala go sciana.. Podaza jakby tunelem stworzonym przez wlasne mysli czy rozmowy ze znajomymi. Ogromnie zazdroszcze ludziom ktorzy maja takie zdolnosci by w kilka miesiecy nauczyc sie jezyka kraju do ktorego jada.. Bo to jest zupelnie inna jakosc podrozowania, to jest inny swiat...
Na przeleczy Qafa e Qarrit zastaje nas zmierzch. Nic tu nie ma oprocz kamieniolomu, ladnych widokow i policyjnego postu. Kontroluja tu wszystkie przejezdzajace auta, kaza pokazywac bagaznik. Nas nie sprawdzaja, kaza jechac dalej. Babka mowi po angielsku. Pytamy czy mozemy tu sie rozbic na nocleg. Sa niezmiernie zdziwieni pytaniem, ale sie zgadzaja. Smiejemy sie ze w nocy moze byc jak w tym dowcipie “Maly woz, Wielkie Woz, oooo radiowoz!”
Kamieniolom
Policja stoi przy drodze cala noc. Rano przychodzi inna zmiana i stoja dalej. Az sie cos we mnie wyrywa aby isc do nich, z flaszka, herbata lub czekolada i pogadac. Na pewno sie nudza na nocnej sluzbie gdy ilosc przejezdzajacych samochodow drastycznie spada. Widac ze i oni ukradkiem z ciekawoscia na nas zerkaja, jak sie wypakowujemy czy krecimy wokol namiotow. Niestety na jakiekolwiek gadki oprocz wymiany uprzejmosci czy podstawowe pytania -porozumienie jest zbyt male. Siedzimy wiec sami i snujemy przypuszczenia- czy tu jakis szlak przemytniczy czy moze przechodza przez granice uchodzcy? Granica z Grecja jest stad niedaleko…
O poranku wdrapuje sie na pobliska gorke celem zobaczenia widoczku.
Na przeleczy zyja pod kamieniami jakies wielkie wije. W takich norkach mieszkaja. I sa bardzo niebezpieczne! Toperz mnie wola bo zauwazyl wielki i tlusty okaz. Gdy biegne na spotkanie osuwa mi sie spod nog droga i wale noga w kamienie z takim impetem ze mam sliwe 20 na 20 cm a boli mnie jeszcze przez kilka miesiecy. Na dluzsza chwile robi mi sie ciemno w oczach i nie moge sie podniesc z osuwiska… A kto winny? wiadomo ze wij!
cdn
Mijamy wioski przylepione do gorskich zboczy
Stan i nawierzchnia drogi zmienia sie tu jak w kalejdoskopie. To jedna z tych drog ktora dba o to aby nawet najbardziej zmeczony kierowca nie usnal, zaskakujac w kazdej chwili. Tu nie ma miejsca na monotonie, na rutyne, tu kazdy kilometr jest innym swiatem. Raz wasko, raz szeroko, raz asfalt z rolki, potem pryskajacy szuter lub wądoly jak po bombach. A moze osuwisko? Gdy zdaje sie ze stan drogi sie normuje w sukurs przychodza owce badz osly wylewajace sie z poboczy na jezdnie.
Co rusz mijamy jakies bunkry
ciekawe przydrozne kapliczki lub groby
albo wałęsajace sie luzem zwierzeta gospodarskie
W Leskowik mijamy jakas szkole gdzie dzieciaki przygotowuja sie do jakiegos apelu. Machaja choragiewkami, wiencami, rozwieszaja jakies tasmy. Co chwile jednak ktores odraca sie w strone drogi. Widac przejezdzajace auta i wysiadajacy z nich dziwni ludzie sa duzo ciekawsi niz szkolna uroczystosc.
Oprocz szkoly zwracaja tu uwage klimatyczne stare busy, niestety juz nie na chodzie
oraz budynek z kolumnada zaadaptowany na stajnie. Czym byl gdy powstawal? nie mamy pojecia…
Jest tu takze stacja benzynowa gdzie dystrybutory siedza schowane w budynku albo takowa wsrod zaroslego kwiata zuzlu
Za Leskowikiem, przed Barmasz mijamy skrzyzowania gdzie zatrzymuja sie rozklekotane marszrutki a z nich wysypuja dzieciaki z tornistrami i zwartym szeregiem uderzaja w boczne drogi, do jakis odleglych wiosek gdzie zawieszenie ani skodusi ani autobusiku nie daloby rady. Jedno z takich skrzyzowan- gdzies posrod gor, gdzies posrod niczego…
Gdzies kawalek dalej stoi wsrod pustki kaplica
albo ruiny o charakterze jakby fortow posrod łąk
Przed Barmasz idziemy do knajpy.
Za cholere nie mozemy sie dogadac na temat co maja tu do jedzenia. Ni na migi, ni gadajac. Sciana. Gosc wiec gestami zaprasza na zaplecze, do kuchni. I wszystko pokazuje.
Ziutka po zajrzeniu do wszystkich garow wybiera potrawy. Tzn wybieramy prawie wszystkie jakie tu maja. Sa rozne przysmaki regionalne- papryki z serkiem jogurtowym i oliwkami, mieso mielone uformowane w kielbaski na ostro, zapiekany makaron z jajkiem i fasola z cebula. Na koniec dostajemy gratis chyba kozia maslanke. W smaku jakby to powiedziec- orginalna!
A kabaczę dostaje mandarynke! Pierwsza mandarynka w zyciu i od razu taka smaczna!
W Barmasz przy drodze stoi pomnik partyzantow. Wiadomo z jakich czasow.
Pod nim kreci sie kilka oslow. Albo to sa muły? Chyba nie odrozniam osla od mula. Zwracaja uwage siodla. Nie skorzane, nie parciane. Takie zawierajace w sobie kratownice z drewna a i jakis komponent siana (slomy?) takze tam jest. Wszystko zbite solidnymi gwozdziami
Kabaczek dosiada jednego z nich!
W Borowym kolejny pomnik, tez partyzantow.
W Erseke zycie plynie spokojnie i swojsko.
W Erseke Ziuta z Grzesiem ida do sklepu. Do skodusi podchodzi babka z mocno przetrzebionym uzębieniem i ogromna ochota na pogadanie z przybyszami. Na migi wypytuje o imie i wiek kabaka, pokazuje tez ze ona ma troje dzieci ale sa juz dorosle. Potem cos bylo o dwojce malych wiec wnioskujemy ze wnuki. Pyta tez skad jestesmy ale chyba nie slyszala o Polsce. Cos opowiada nam jeszcze pokazujac w kierunku jednego z domow ale niestety juz nic nie rozumiemy. Mowi jeszcze ze zna rosyjski, tzn uczyla sie go w szkole. Powtarza z usmiechem od ucha do ucha: diewoczka, szkola, ulica, babuszka. A potem deklamuje wiersz. Nawet calkiem do sensu. O szkole i dzieciach sadzacych winogrona. Powtarza “szkola, szkola” i pokazuje gestami ze byla wtedy mala. Ciekawe co spowodowalo ze akurat ten wierszyk zapamietala? Moze deklamowala go na jakiejs waznej akademii? A moze musiala sie nauczyc na jakas poprawke aby zaliczyc klase? Niestety dalsze proby porozumienia ktore nie dotycza szkoly, dzieci i winogron spelzaja na niczym. Z innymi jezykami obcymi babka nigdy nie miala stycznosci. Na koniec gdy juz ruszamy i jej machamy przez otwarte okna- babka doznaje olsnienia! Kolejna fraza z dawnych lat gdzies sie przebila. Wola za nami “Pust wsiegda budiet solnce!”
Ziucie w sklepie porozumienie idzie podobnie. Mowi po angielsku ze chce wino. Babka przynosi mala wode mineralna, po czym gdy wychodzi na jaw niezgodnosc to wymienia ją na duza. “Nie, nie woda, “Aqua neee- alkohol” - “Aaa, rakija?”. Ostatecznie jednak zakupy uwienczone sukcesem. Ziuta wraca z winem.
Czlowiek bez znajomosci jezyka w danym kraju jest jak duch.. Niby jest, niby widzi i slyszy a jest jakby za szyba.. Niby stapa po ziemi i mija lokalsow ale jakby oddzielala go sciana.. Podaza jakby tunelem stworzonym przez wlasne mysli czy rozmowy ze znajomymi. Ogromnie zazdroszcze ludziom ktorzy maja takie zdolnosci by w kilka miesiecy nauczyc sie jezyka kraju do ktorego jada.. Bo to jest zupelnie inna jakosc podrozowania, to jest inny swiat...
Na przeleczy Qafa e Qarrit zastaje nas zmierzch. Nic tu nie ma oprocz kamieniolomu, ladnych widokow i policyjnego postu. Kontroluja tu wszystkie przejezdzajace auta, kaza pokazywac bagaznik. Nas nie sprawdzaja, kaza jechac dalej. Babka mowi po angielsku. Pytamy czy mozemy tu sie rozbic na nocleg. Sa niezmiernie zdziwieni pytaniem, ale sie zgadzaja. Smiejemy sie ze w nocy moze byc jak w tym dowcipie “Maly woz, Wielkie Woz, oooo radiowoz!”
Kamieniolom
Policja stoi przy drodze cala noc. Rano przychodzi inna zmiana i stoja dalej. Az sie cos we mnie wyrywa aby isc do nich, z flaszka, herbata lub czekolada i pogadac. Na pewno sie nudza na nocnej sluzbie gdy ilosc przejezdzajacych samochodow drastycznie spada. Widac ze i oni ukradkiem z ciekawoscia na nas zerkaja, jak sie wypakowujemy czy krecimy wokol namiotow. Niestety na jakiekolwiek gadki oprocz wymiany uprzejmosci czy podstawowe pytania -porozumienie jest zbyt male. Siedzimy wiec sami i snujemy przypuszczenia- czy tu jakis szlak przemytniczy czy moze przechodza przez granice uchodzcy? Granica z Grecja jest stad niedaleko…
O poranku wdrapuje sie na pobliska gorke celem zobaczenia widoczku.
Na przeleczy zyja pod kamieniami jakies wielkie wije. W takich norkach mieszkaja. I sa bardzo niebezpieczne! Toperz mnie wola bo zauwazyl wielki i tlusty okaz. Gdy biegne na spotkanie osuwa mi sie spod nog droga i wale noga w kamienie z takim impetem ze mam sliwe 20 na 20 cm a boli mnie jeszcze przez kilka miesiecy. Na dluzsza chwile robi mi sie ciemno w oczach i nie moge sie podniesc z osuwiska… A kto winny? wiadomo ze wij!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Droga z przeleczy do Korczy okazuje sie miec nawierzchnie tego rodzaju ze rozwiniecie predkosci powyzej 30 km/h jest niemozliwe. Wiec sobie pelzniemy
Choc z niektorymi ograniczeniami to chyba przesadzaja jednak…
W mijanych wsiach jest moda aby jedno z pieter domu bylo przewiewne i przeznaczone na skladzik.
Dzis mamy w planie opuscic juz Albanie i kierujemy sie w strone granicy z Macedonia. Co chwile otwieraja sie malownicze widoczki na jezioro Prespanskie.
W rejonie mijamy duzo pojazdow zaprzegowych i podrozujacych wierzchem, konno lub oślo. Zdarzaja sie rowniez riksze towarowe.
Jest tez zolw pelzajacy po szosie. A ja sie nic nie ucze. Znow wzielam go do łapy i znow mnie obsikal…
Granica macedonska jest jedyna na naszej trasie gdzie dokladnie lustruja nam bagaznik, rowniez dachowy. Dalej jedziemy droga miedzy jeziorem Prespanskim a Ochrydzkim. Zapewne jest to bardzo widokowa trasa gdyby dopisywala pogoda. Dzis krajobrazy sa oglednie mowiac srednie.
Glowna droga przez Macedonie na trasie Ochrid, Kiczewo, Zajas jest dosyc monotonna- oble wzgorza porosniete gestym lisciastym lasem, wygladajace dosc niedzwiedziowo. Sporo gorek jest zrytych ogromnymi kamieniolomami o barwie ciemnej cegly. Wogole ziemia tu w rejonie wyglada wypisz wymaluj jak pod Nowa Ruda. W rejonie Kiczewa i Zajasu (Zajasa?) pojawia sie duzo meczetow i albanskich flag. Flagi sa rowniez malowane na mostach, slupach, przystankach autobusowych. Widac ze mieszkajaca tu albanska mniejszosc bardzo chce podkreslic swoja odrebnosc.
Wypatrzona na mapie przelecz Straza okazuje sie nieprzydatna noclegowo, jest cala zarosnieta stacjami benzynowymi, knajpami i hotelami. Zaczyna padac, a znad okolicznch gor unosza sie mgly. Nie pada nawet mocno ale caly swiat jest przesiakniety wilgocia.
W zapadajacym zmierzchu trafiamy do wsi Mavrovo nad jeziorem o tej samej nazwie. Biwak stawiamy na trawiastym, nieco zasmieconym brzegu jeziora. Chyba to jedno z niewielu takich miejsc, brzegi pokrywa albo kozuch roslinnosci albo zabudowa kurortowa, o tej porze roku sprawiajaca wrazenie opuszczonej.
Rano kabaczę dostaje glupawki i chyba godzine z chichotem dokazuje po namiocie. Najbardziej cieszy ją podskakiwanie na dmuchanym materacu jak na trampolinie, szeleszczenie spiworem, albo proba wejscia pod karimate.
Dzis odnajdujemy glowny cel macedonskiej trasy- zatopiony kosciolek! Stan wody jest bardzo wysoki w porownaniu do zdjec kosciolka sprzed kilku lat gdzie wrecz dalo sie dojsc sucha stopa i zajrzec do srodka
Nieopodal zwraca uwage orginalny plot- chyba ktos zlikwidowal wypozyczalnie nart
Poza tym we wsi jest jeszcze pomnik w klimatach socrealizmu- koles o wielkich stopach ze swidrem w łapach.
Kolejny dzien to zapychanie przez Serbie glownymi drogami na polnoc, caly czas w ulewnym deszczu. Na jednej ze stacji benzynowych parkuje kolo nas bus na macedonskich blachach. W srodku siedzi jakas grupa ludzi o kolorze skory zdecydowanie innym niz te spotykane zazwyczaj na Balkanach. Do szyb przyklejaja sie dzieciaki, rozplaszczaja sobie nosy, zza firanek łypia faceci. Nie, nie spojrza- gapia sie jak wół na malowane wrota. W tym wzroku jest cos takiego cyganskiego, jakby taksujacego, jakby oceniajcego. Bardzo mi sie ten bus nie podoba wiec gdy toperz idzie zaplacic za benzyne natychmiast zamykam od srodka wszystkie drzwi. Gdy tylko toperz niknie za zakretem wysiada dwoch gosci i zaczyna szarpac za klamke skodusi. Chyba ich troche zaskoczylo ze zamkniete. Cos sie naradzaja. Przez odkrecona pol centymetra szybke pytam o co chodzi. Łamanym angielskim mowia ze chcieli tylko o cos spytac. Gdy toperz pojawia sie na horyzoncie pospiesznie oddalaja sie i nikna w zatloczonym busie. Bylo to drugie miejsce (po nadmorskim Szengjin z polnocnej Albanii) gdzie spotkalam ludzi o szarych twarzach. Nie Murzynow, nie mulatow, nie ludzi o urodzie kaukaskiej czy srodziemnomorskiej, nie przypominalo to Zydow czy Iranczykow. Kolor ich twarzy byl szary, nie czarny, brazowy czy sniady.. Nie wiem skad pochodza szarzy ludzie. Ale mam nadzieje ze nigdy wiecej ich nie spotkam. Na obrzezach Belgradu zastaje nas zmierzch. Deszcz zaczyna przypominac wodospad. Probujemy jechac za tablicami na Nowy Sad, albo “tranzyt”. Wycieraczki nie daja rady zbierac wody. Zza sciany deszczu nie widac juz tablic. Na kolejnych i kolejnych rondach i rozjazdach skrecamy losowo. Czy nie jezdzimy w kolko? nie wiem. Wszedzie jest tak samo, rozblyski reflektorow dziesiatkow i setek aut, zabudowa przedmiesc i woda, woda, tysiace i miliony litrow wody. Nie ma szans na fajny biwak, nie ma szans na wyjechanie z tego zakichanego miasta, zaraz nam jeszcze cos w dupe wjedzie bo mimo sliskiej nawierzchni ciagle mamy kogos w bagazniku. Na nocleg zatrzymujemy sie w obiekcie zwanym Villa Vertigo. Nie nalezy on do obiektow noclegowych jakie lubie najbardziej - ale jest. I jest tam sucho. I nie ma tam ludzi o szarych mordach..
Ranek okazuje sie pogodny. Wsrod ogromnych wszechobecnych kaluz opuszczamy juz bez problemow Belgrad. W czasie jazdy skodusia zaczyna piszczec i zgrzytac na piatym biegu. Toperz podejrzewa ucieczke oleju ze skrzyni biegow wiec szukamy mechanika. Pada na miasteczko Temerin. W pierwszym zakladzie mechanicznym nie m szefa, jest tylko dwoch podrostkow z ktorymi nie udaje sie porozumiec. W drugim zajmuja sie tylko ogumieniem i juz jakis gosc biegnie z wezem aby dopompowac kola. W trzecim udaje sie i wylozenie sprawy nie nastrecza trudnosci. Mechanik postanawia sie przejechac skodusia aby naocznie (a raczej tu nausznie) zdiagnozowac problem. Slychac dokladnie. Sprawdza olej- jest. Tylko ze jest juz gesty i calkiem srebrny. Ponoc to znaczy ze metal sie sciera i przechodzi do oleju. Wiec raczej niedobrze. Piątke juz ponoc calkiem szlag trafil ale pozostaje biegi dzialaja dobrze. Mechanik poleca nam jechac nie szybciej niz 70 km/h i co dwie godziny stanac na dluzej by ochlodzic i dac odpoczac calosci. Tym sposobem mamy duza szanse dojechac do Polski. A w domu warto pomyslec o nowej skrzyni. Na tej naszej jezdzimy juz 7 lat. Tak, to ta ktora zbieralismy z drogi pod Osmołoda a potem byla spawana przez Walerke. Ta sama. Jezdzila bezawaryjne, az do dzis. Wiec chyba i tak nie mamy na co narzekac. Gosc za poswiecony czas i obejrzenie skodusi nie chce zadnej zaplaty, opowiada za to toperzowi o swoich dwoch malych synkach i bracie ktory gdzies sluzy w wojsku i nosi takie same ciapkowane gacie jak toperz.
Toczymy sie wiec autostrada w porywach siedemdziesiatka, wyprzedzaja nas ciezarowki i pordzewiale zastawy. Osly i riksze nas nie wyprzedzaja ale pewnie tylko dlatego ze ich tu nie ma. Czujemy sie jak niegdys w iranskim tirze wypelnionym betonem, ktory jechal, jechal a licznik kilometrow stal w miejscu. Jedynie przesuwajace sie drzewa na poboczu sugerowaly ze jednak wykonujemy jakis ruch. Podczas gdy skodusia odpoczywa - żenska czesc ekipy majówkowej wygrzewa sie na Miśku
Na Wegrzech chcemy spac w opuszczonym poradzieckim miescie kolo Kumnadoras, ale mimo ladnego widoku przez pola na opuszczone bloki teren jest zamkniety i czesciowo uzytkowany. Moze da rade dojsc przez chaszcze od tylu jak do łotewskiej Skrundy i zwiedzic ale na nocleg, zwlaszcza z autami to raczej odpada. Pozostaje nam wiec znow szukac miejsca pod namiot kolo promu, tym razem na rzece Tisza, miedzy Arokto a Tiszasege.
Sam prom jest ciekawy - ma kolo z łopatkami ktore mieli wode i jest ozdobiony skrzynkami z kwiatkami.
Kiedys byl mocowany na linach- teraz chyba od tego odeszli bo wszedzie leza rozrzucone, juz lekko wrosniete w ziemie sznury..
Po drodze kilkakrotnie mijalismy napisy w dziwnej czcionce
W slowackiej Niznej Slanie odwiedzamy jeszcze ruiny poprzemyslowe, acz nie wszedzie daje rade wejsc bo czesc obiektu jest chroniona a w czesci Cyganie pozyskuja jakies materialy wtorne i ich starszyzna uwaza obiekt za “swoj”. Jeden mlodszy Cygan chce od nas kupic skodusie. Przypomina mi sie dowcip pt: “Jak Cygan kupowal sierp” wiec raczej sie oddalamy dziekujac odmownie za proby transakcji
KONIEC
Choc z niektorymi ograniczeniami to chyba przesadzaja jednak…
W mijanych wsiach jest moda aby jedno z pieter domu bylo przewiewne i przeznaczone na skladzik.
Dzis mamy w planie opuscic juz Albanie i kierujemy sie w strone granicy z Macedonia. Co chwile otwieraja sie malownicze widoczki na jezioro Prespanskie.
W rejonie mijamy duzo pojazdow zaprzegowych i podrozujacych wierzchem, konno lub oślo. Zdarzaja sie rowniez riksze towarowe.
Jest tez zolw pelzajacy po szosie. A ja sie nic nie ucze. Znow wzielam go do łapy i znow mnie obsikal…
Granica macedonska jest jedyna na naszej trasie gdzie dokladnie lustruja nam bagaznik, rowniez dachowy. Dalej jedziemy droga miedzy jeziorem Prespanskim a Ochrydzkim. Zapewne jest to bardzo widokowa trasa gdyby dopisywala pogoda. Dzis krajobrazy sa oglednie mowiac srednie.
Glowna droga przez Macedonie na trasie Ochrid, Kiczewo, Zajas jest dosyc monotonna- oble wzgorza porosniete gestym lisciastym lasem, wygladajace dosc niedzwiedziowo. Sporo gorek jest zrytych ogromnymi kamieniolomami o barwie ciemnej cegly. Wogole ziemia tu w rejonie wyglada wypisz wymaluj jak pod Nowa Ruda. W rejonie Kiczewa i Zajasu (Zajasa?) pojawia sie duzo meczetow i albanskich flag. Flagi sa rowniez malowane na mostach, slupach, przystankach autobusowych. Widac ze mieszkajaca tu albanska mniejszosc bardzo chce podkreslic swoja odrebnosc.
Wypatrzona na mapie przelecz Straza okazuje sie nieprzydatna noclegowo, jest cala zarosnieta stacjami benzynowymi, knajpami i hotelami. Zaczyna padac, a znad okolicznch gor unosza sie mgly. Nie pada nawet mocno ale caly swiat jest przesiakniety wilgocia.
W zapadajacym zmierzchu trafiamy do wsi Mavrovo nad jeziorem o tej samej nazwie. Biwak stawiamy na trawiastym, nieco zasmieconym brzegu jeziora. Chyba to jedno z niewielu takich miejsc, brzegi pokrywa albo kozuch roslinnosci albo zabudowa kurortowa, o tej porze roku sprawiajaca wrazenie opuszczonej.
Rano kabaczę dostaje glupawki i chyba godzine z chichotem dokazuje po namiocie. Najbardziej cieszy ją podskakiwanie na dmuchanym materacu jak na trampolinie, szeleszczenie spiworem, albo proba wejscia pod karimate.
Dzis odnajdujemy glowny cel macedonskiej trasy- zatopiony kosciolek! Stan wody jest bardzo wysoki w porownaniu do zdjec kosciolka sprzed kilku lat gdzie wrecz dalo sie dojsc sucha stopa i zajrzec do srodka
Nieopodal zwraca uwage orginalny plot- chyba ktos zlikwidowal wypozyczalnie nart
Poza tym we wsi jest jeszcze pomnik w klimatach socrealizmu- koles o wielkich stopach ze swidrem w łapach.
Kolejny dzien to zapychanie przez Serbie glownymi drogami na polnoc, caly czas w ulewnym deszczu. Na jednej ze stacji benzynowych parkuje kolo nas bus na macedonskich blachach. W srodku siedzi jakas grupa ludzi o kolorze skory zdecydowanie innym niz te spotykane zazwyczaj na Balkanach. Do szyb przyklejaja sie dzieciaki, rozplaszczaja sobie nosy, zza firanek łypia faceci. Nie, nie spojrza- gapia sie jak wół na malowane wrota. W tym wzroku jest cos takiego cyganskiego, jakby taksujacego, jakby oceniajcego. Bardzo mi sie ten bus nie podoba wiec gdy toperz idzie zaplacic za benzyne natychmiast zamykam od srodka wszystkie drzwi. Gdy tylko toperz niknie za zakretem wysiada dwoch gosci i zaczyna szarpac za klamke skodusi. Chyba ich troche zaskoczylo ze zamkniete. Cos sie naradzaja. Przez odkrecona pol centymetra szybke pytam o co chodzi. Łamanym angielskim mowia ze chcieli tylko o cos spytac. Gdy toperz pojawia sie na horyzoncie pospiesznie oddalaja sie i nikna w zatloczonym busie. Bylo to drugie miejsce (po nadmorskim Szengjin z polnocnej Albanii) gdzie spotkalam ludzi o szarych twarzach. Nie Murzynow, nie mulatow, nie ludzi o urodzie kaukaskiej czy srodziemnomorskiej, nie przypominalo to Zydow czy Iranczykow. Kolor ich twarzy byl szary, nie czarny, brazowy czy sniady.. Nie wiem skad pochodza szarzy ludzie. Ale mam nadzieje ze nigdy wiecej ich nie spotkam. Na obrzezach Belgradu zastaje nas zmierzch. Deszcz zaczyna przypominac wodospad. Probujemy jechac za tablicami na Nowy Sad, albo “tranzyt”. Wycieraczki nie daja rady zbierac wody. Zza sciany deszczu nie widac juz tablic. Na kolejnych i kolejnych rondach i rozjazdach skrecamy losowo. Czy nie jezdzimy w kolko? nie wiem. Wszedzie jest tak samo, rozblyski reflektorow dziesiatkow i setek aut, zabudowa przedmiesc i woda, woda, tysiace i miliony litrow wody. Nie ma szans na fajny biwak, nie ma szans na wyjechanie z tego zakichanego miasta, zaraz nam jeszcze cos w dupe wjedzie bo mimo sliskiej nawierzchni ciagle mamy kogos w bagazniku. Na nocleg zatrzymujemy sie w obiekcie zwanym Villa Vertigo. Nie nalezy on do obiektow noclegowych jakie lubie najbardziej - ale jest. I jest tam sucho. I nie ma tam ludzi o szarych mordach..
Ranek okazuje sie pogodny. Wsrod ogromnych wszechobecnych kaluz opuszczamy juz bez problemow Belgrad. W czasie jazdy skodusia zaczyna piszczec i zgrzytac na piatym biegu. Toperz podejrzewa ucieczke oleju ze skrzyni biegow wiec szukamy mechanika. Pada na miasteczko Temerin. W pierwszym zakladzie mechanicznym nie m szefa, jest tylko dwoch podrostkow z ktorymi nie udaje sie porozumiec. W drugim zajmuja sie tylko ogumieniem i juz jakis gosc biegnie z wezem aby dopompowac kola. W trzecim udaje sie i wylozenie sprawy nie nastrecza trudnosci. Mechanik postanawia sie przejechac skodusia aby naocznie (a raczej tu nausznie) zdiagnozowac problem. Slychac dokladnie. Sprawdza olej- jest. Tylko ze jest juz gesty i calkiem srebrny. Ponoc to znaczy ze metal sie sciera i przechodzi do oleju. Wiec raczej niedobrze. Piątke juz ponoc calkiem szlag trafil ale pozostaje biegi dzialaja dobrze. Mechanik poleca nam jechac nie szybciej niz 70 km/h i co dwie godziny stanac na dluzej by ochlodzic i dac odpoczac calosci. Tym sposobem mamy duza szanse dojechac do Polski. A w domu warto pomyslec o nowej skrzyni. Na tej naszej jezdzimy juz 7 lat. Tak, to ta ktora zbieralismy z drogi pod Osmołoda a potem byla spawana przez Walerke. Ta sama. Jezdzila bezawaryjne, az do dzis. Wiec chyba i tak nie mamy na co narzekac. Gosc za poswiecony czas i obejrzenie skodusi nie chce zadnej zaplaty, opowiada za to toperzowi o swoich dwoch malych synkach i bracie ktory gdzies sluzy w wojsku i nosi takie same ciapkowane gacie jak toperz.
Toczymy sie wiec autostrada w porywach siedemdziesiatka, wyprzedzaja nas ciezarowki i pordzewiale zastawy. Osly i riksze nas nie wyprzedzaja ale pewnie tylko dlatego ze ich tu nie ma. Czujemy sie jak niegdys w iranskim tirze wypelnionym betonem, ktory jechal, jechal a licznik kilometrow stal w miejscu. Jedynie przesuwajace sie drzewa na poboczu sugerowaly ze jednak wykonujemy jakis ruch. Podczas gdy skodusia odpoczywa - żenska czesc ekipy majówkowej wygrzewa sie na Miśku
Na Wegrzech chcemy spac w opuszczonym poradzieckim miescie kolo Kumnadoras, ale mimo ladnego widoku przez pola na opuszczone bloki teren jest zamkniety i czesciowo uzytkowany. Moze da rade dojsc przez chaszcze od tylu jak do łotewskiej Skrundy i zwiedzic ale na nocleg, zwlaszcza z autami to raczej odpada. Pozostaje nam wiec znow szukac miejsca pod namiot kolo promu, tym razem na rzece Tisza, miedzy Arokto a Tiszasege.
Sam prom jest ciekawy - ma kolo z łopatkami ktore mieli wode i jest ozdobiony skrzynkami z kwiatkami.
Kiedys byl mocowany na linach- teraz chyba od tego odeszli bo wszedzie leza rozrzucone, juz lekko wrosniete w ziemie sznury..
Po drodze kilkakrotnie mijalismy napisy w dziwnej czcionce
W slowackiej Niznej Slanie odwiedzamy jeszcze ruiny poprzemyslowe, acz nie wszedzie daje rade wejsc bo czesc obiektu jest chroniona a w czesci Cyganie pozyskuja jakies materialy wtorne i ich starszyzna uwaza obiekt za “swoj”. Jeden mlodszy Cygan chce od nas kupic skodusie. Przypomina mi sie dowcip pt: “Jak Cygan kupowal sierp” wiec raczej sie oddalamy dziekujac odmownie za proby transakcji
KONIEC
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..