26.01.2013 r. - Tatry Wysokie - Kozi Wierch
: 28 stycznia 2013, 16:43
Witam.
Od dawien dawna czaiłem się na Tatry, niestety pogoda jakoś ostatnimi czasy nie dopisywała, aż tu nagle ten weekend zapowiadał się interesująco, więc nie można było zmarnować takiej okazji. Miał to być tatrzański zimowy debiut w tym sezonie, w tamtym roku zacząłem o wiele wcześniej, ale co tam, lepiej późno niż wcale. Usiłowałem namówić parę chętnych na ten wyjazd, lecz z różnych względów mało kto był zdecydowany . Tak też udało mi się namówić, aż jedną osobę, która mam nadzieję tego nie żałuje
Wyruszamy więc z niejaką Anią (laweną) o 3:15 z Tychów, plan gdzie pójdziemy powstaje dopiero w samochodzie, bo póki co zaplanowana była tylko niedziela... wcześniej więc trzeba było się rozgrzać. Tak też pada propozycja Koziego Wierchu, Ania nigdy nie tam nie była, więc pomyślałem, że to ją zadowli...
Docieramy więc do Palenicy, około 7:00 wychodzimy na szlak w stronę Wodogrzmotów, pogoda póki co taka jakaś niemrawa, ale z każdym krokiem zaczyna się przejaśniać. Przy Wodogrzmotach obieramy kierunek na Dolinę Pięciu Stawów, jaka tam droga każdy wie... docieramy więc bez większych przygód do schroniska, chociaż bez raków i czekanów sie nie obeszło...
W schronisku przeszło półgodzinna przerwa, po czym kilka zdjęć ze stawu i ruszamy...
Śnieg taki sobie, rewelacji nie ma, bo po pierwsze jest go strasznie mało, więc cała kosodrzewina i pełno kamieni jeszcze wystaje, a po drugie jakiś taki strasznie kruchy i sypki, ale idzie się całkiem nieźle, bo przynajmniej nie ma się za bardzo w czym zapadać...
Na Kozi niestety szlak nieprzetarty w ogóle, a raczej świeżo przysypany, pomimo, że wielkiego wiatru nie było... i tu mnie nachodzi myśl, żeby wejść, na szczyt, lewą stroną żlebu, kiedyś już tak wchodziłem i dotarłem bez problemów... tak też początkowo poszliśmy, ale schodzący z góry dwaj turyści, zasugerowali nam w myślach, żeby jednak przejść na prawą stronę... więc prześlimy i to był w sumie błąd ale o tym później
Na razie sobie idziemy spokojnie, w końcu po wydeptanych schodkach, przez schodzących turystów.
Pogoda zaczyna się pogarszać, ale póki co nie jest źle, więc mozolnie pniemy się w górę. A czym wyżej tym gorzej...
Przez te nadciągające z zachodu chmury, coraz bardziej zaczyna nam brakować motywacji... aż tu nagle obracam się za siebie i reakcja mogła być tylko jedna: "o ku..."
Trochę po tych Tatrach chodzę, ale z racji tego, że w tamtym roku, trochę niedoświadczony byłem, to zawsze takie widoki mnie omijały, więc pierwszy raz w Tatrach coś takiego widziałem, no może drugi, ale za pierwszym razem tak jakoś nie wyraźnie było Od razu niewidaomo skąd sił przybyło i iśc dalej się zachciało...
Jak natchnieni idziemy więc w stronę szczytu i podziwiamy widoki...
Czym wyżej tym chmury, jakby coraz niżej, a szczyty coraz bardziej się wyłaniały... od słońca robiło się też coraz cieplej i przyjemniej, że właściwie wszystko już człowiekowi jedno, patrząc dookoła Ale nie, umierać jeszcze nie chcieliśmy dlatego poszliśmy sobie dalej do góry...
W końcu docieramy na grań, myśląc, że to już szczyt, a tutaj mały wałek szczyt na wyciągnięcie ręki, nie wiem ile to było, na oko wydawało się 20 metrów, ale niestety nie strawersowaliśmy tego, bo wydawało się to zbyt niebezpieczne... zresztą chyba nikt tego dnia tego nie zrobił, bo śladów żadnych nie było... dlatego też wspomniałem na początku, o tym błędzie, bo tym moim szlakiem, trawersowanie przy szczycie byłoby zbędne... ale co tam, w tej chwili to się w ogóle nie liczyło, bo było po prostu pięknie Pozostała więc sesja na przedszczycie
Zapomniałem dodać, że było z nami jeszcze jedno stworzenie, wiewiórka Ani, chociaż mi to za cholerę wiewiórki nie przypomina... ale ponoć, to właśnie ona
A tutaj nasz jutrzejszy cel... ale o tym w osobnej relacji, bo skład się trochę zmienił, ludzi przybyło, więc to całkiem inna wycieczka była...
Czas nadszedł, trzeba było zejść w końcu z powrotem, ale było to już bardzo spokojne zejście, przy zachodzącym słońcu i wschodzącym księżycu...
Czas w ogóle nie miał już znaczenia, w dodatku księżyc tak jasno wszystko oświetlał, że teoretycznie do samego parkingu dało się zejść bez używania czołówek, ale na wszelki wypadek przy schronisku je założyliśmy.
Do schroniska już nie wchodziliśmy, bo jak najszybciej chcieliśmy już być na prakingu... po drodzę jeszcze zaliczyliśmy trochę dupozjazdów zimowym szlakiem z Piątki, Ani bardzo się podobało, przy okazji trochę pohamowała czekanem Nawet w lesie było w sumie jasno, szło się lekko i przyjemnie. O 20:30 dotarliśmy na parking w Palenicy. Wycieczka trwała więc tylko 13 i pół godziny... ale jak to w zimie idzie się często trochę dłużej...
Podsumowując, otwarcie sezonu zimowego było rewelacyjne i lepszego bym nie mógł sobie wyobrazić... tym bardziej, że Tatry Wysokie w Polsce to moje ulubione góry, w które zawsze mnie bardzo ciągnie... No i dzięki jedynej chętnej czyli Ani udało się tą sobotę wykorzystać, bo samemu bym nigdzie nie pojechał, bo by mi się nie chciało, więc wielkie dzięki
Dziękuję za uwagę
Od dawien dawna czaiłem się na Tatry, niestety pogoda jakoś ostatnimi czasy nie dopisywała, aż tu nagle ten weekend zapowiadał się interesująco, więc nie można było zmarnować takiej okazji. Miał to być tatrzański zimowy debiut w tym sezonie, w tamtym roku zacząłem o wiele wcześniej, ale co tam, lepiej późno niż wcale. Usiłowałem namówić parę chętnych na ten wyjazd, lecz z różnych względów mało kto był zdecydowany . Tak też udało mi się namówić, aż jedną osobę, która mam nadzieję tego nie żałuje
Wyruszamy więc z niejaką Anią (laweną) o 3:15 z Tychów, plan gdzie pójdziemy powstaje dopiero w samochodzie, bo póki co zaplanowana była tylko niedziela... wcześniej więc trzeba było się rozgrzać. Tak też pada propozycja Koziego Wierchu, Ania nigdy nie tam nie była, więc pomyślałem, że to ją zadowli...
Docieramy więc do Palenicy, około 7:00 wychodzimy na szlak w stronę Wodogrzmotów, pogoda póki co taka jakaś niemrawa, ale z każdym krokiem zaczyna się przejaśniać. Przy Wodogrzmotach obieramy kierunek na Dolinę Pięciu Stawów, jaka tam droga każdy wie... docieramy więc bez większych przygód do schroniska, chociaż bez raków i czekanów sie nie obeszło...
W schronisku przeszło półgodzinna przerwa, po czym kilka zdjęć ze stawu i ruszamy...
Śnieg taki sobie, rewelacji nie ma, bo po pierwsze jest go strasznie mało, więc cała kosodrzewina i pełno kamieni jeszcze wystaje, a po drugie jakiś taki strasznie kruchy i sypki, ale idzie się całkiem nieźle, bo przynajmniej nie ma się za bardzo w czym zapadać...
Na Kozi niestety szlak nieprzetarty w ogóle, a raczej świeżo przysypany, pomimo, że wielkiego wiatru nie było... i tu mnie nachodzi myśl, żeby wejść, na szczyt, lewą stroną żlebu, kiedyś już tak wchodziłem i dotarłem bez problemów... tak też początkowo poszliśmy, ale schodzący z góry dwaj turyści, zasugerowali nam w myślach, żeby jednak przejść na prawą stronę... więc prześlimy i to był w sumie błąd ale o tym później
Na razie sobie idziemy spokojnie, w końcu po wydeptanych schodkach, przez schodzących turystów.
Pogoda zaczyna się pogarszać, ale póki co nie jest źle, więc mozolnie pniemy się w górę. A czym wyżej tym gorzej...
Przez te nadciągające z zachodu chmury, coraz bardziej zaczyna nam brakować motywacji... aż tu nagle obracam się za siebie i reakcja mogła być tylko jedna: "o ku..."
Trochę po tych Tatrach chodzę, ale z racji tego, że w tamtym roku, trochę niedoświadczony byłem, to zawsze takie widoki mnie omijały, więc pierwszy raz w Tatrach coś takiego widziałem, no może drugi, ale za pierwszym razem tak jakoś nie wyraźnie było Od razu niewidaomo skąd sił przybyło i iśc dalej się zachciało...
Jak natchnieni idziemy więc w stronę szczytu i podziwiamy widoki...
Czym wyżej tym chmury, jakby coraz niżej, a szczyty coraz bardziej się wyłaniały... od słońca robiło się też coraz cieplej i przyjemniej, że właściwie wszystko już człowiekowi jedno, patrząc dookoła Ale nie, umierać jeszcze nie chcieliśmy dlatego poszliśmy sobie dalej do góry...
W końcu docieramy na grań, myśląc, że to już szczyt, a tutaj mały wałek szczyt na wyciągnięcie ręki, nie wiem ile to było, na oko wydawało się 20 metrów, ale niestety nie strawersowaliśmy tego, bo wydawało się to zbyt niebezpieczne... zresztą chyba nikt tego dnia tego nie zrobił, bo śladów żadnych nie było... dlatego też wspomniałem na początku, o tym błędzie, bo tym moim szlakiem, trawersowanie przy szczycie byłoby zbędne... ale co tam, w tej chwili to się w ogóle nie liczyło, bo było po prostu pięknie Pozostała więc sesja na przedszczycie
Zapomniałem dodać, że było z nami jeszcze jedno stworzenie, wiewiórka Ani, chociaż mi to za cholerę wiewiórki nie przypomina... ale ponoć, to właśnie ona
A tutaj nasz jutrzejszy cel... ale o tym w osobnej relacji, bo skład się trochę zmienił, ludzi przybyło, więc to całkiem inna wycieczka była...
Czas nadszedł, trzeba było zejść w końcu z powrotem, ale było to już bardzo spokojne zejście, przy zachodzącym słońcu i wschodzącym księżycu...
Czas w ogóle nie miał już znaczenia, w dodatku księżyc tak jasno wszystko oświetlał, że teoretycznie do samego parkingu dało się zejść bez używania czołówek, ale na wszelki wypadek przy schronisku je założyliśmy.
Do schroniska już nie wchodziliśmy, bo jak najszybciej chcieliśmy już być na prakingu... po drodzę jeszcze zaliczyliśmy trochę dupozjazdów zimowym szlakiem z Piątki, Ani bardzo się podobało, przy okazji trochę pohamowała czekanem Nawet w lesie było w sumie jasno, szło się lekko i przyjemnie. O 20:30 dotarliśmy na parking w Palenicy. Wycieczka trwała więc tylko 13 i pół godziny... ale jak to w zimie idzie się często trochę dłużej...
Podsumowując, otwarcie sezonu zimowego było rewelacyjne i lepszego bym nie mógł sobie wyobrazić... tym bardziej, że Tatry Wysokie w Polsce to moje ulubione góry, w które zawsze mnie bardzo ciągnie... No i dzięki jedynej chętnej czyli Ani udało się tą sobotę wykorzystać, bo samemu bym nigdzie nie pojechał, bo by mi się nie chciało, więc wielkie dzięki
Dziękuję za uwagę