A tak to się zaczęło:
W zasadzie relacja już jest napisana – przez uczestników . Mi zostaje tylko zebrać to do kupy i dorzucić trzy grosze od siebie. Żeby to uskutecznić pozwolę sobie tutaj też zamieścić te fotorelacje już udostępnione w „relacjach cząstkowych” ale w porządku chronologicznym, a także linki do tych relacji.Grochu pisze:Podczas sobotniej biesiady urodzinowej Ingi i Jagody na Małej Fatrze w ubiegły weekend rozmowa przez chwilę zeszła na tematy tatrzańskie. Przy tej okazji skonstatowałem, że nigdy w życiu jeszcze moja noga nie stanęła na Gubałówce. Oczywiście natychmiast postanowiłem naprawić owo haniebne faux pas. W sukurs przychodzi mi fakt, iż od 30 lipca mam 2 tygodnie urlopu, z czego przynajmniej połowę zamierzam wykorzystać w Tatrach. Stąd narodził się „Gubałówka Project”.
Ja sam fotek mam niewiele, bo miałem do dyspozycji tylko komórkę. Przez kilka dni korzystałem z aparatu Katarynki ( za co w tym miejscu dziękuję bardzo Kasiu ) ale nie znam się na tym ustrojstwie, więc z góry zastrzegam, że moje fotki – zarówno te komórkowe jak i aparatowe – nie są najwyższych lotów. Ale krytyki nijakiej w tym temacie nie zniesem, więc nawet nie próbować .
UCZESTNICY:
1.Grochu 30.07-07.08.12. - 9 dni;
2.roblat 30.07-31.07.12. - 2 dni;
3.Katarynka 02.08-05.08.12. - 4 dni;
4.Panda 02.08-05.08.12. - 4 dni;
5.Iwon 05.08-05.08.12. - 1 dzień;
6.HalinkaŚ 05.08-05.08.12. - 1 dzień;
7.Kazik M 05.08-05.08.12. - 1 dzień;
8.goska 05.08-05.08.12. - 1 dzień;
9.Marta 05.08-05.08.12. - 1 dzień;
10.tatromaniak 05.08-06.08.12. – 2 dni.
Dzień Pierwszy – którego w ogóle miało nie być, a okazał się „treningiem rozgrzewkowym”.
Pierwotnie planowałem tylko dojechać na miejsce popołudniu, ale ciągnęło … Poza tym roblat miał tylko dwa dni wolne, więc postanowiliśmy startnąć przed świtem by rano być na miejscu. Ruszyliśmy o 4.00 z niepokojem po drodze obserwując nieboskłon. Niskie chmury nabrzmiałe deszczem nie wróżyły nic dobrego. Podhale powitało nas ulewą Z kwaśnymi minami zaczęliśmy rozważać jak zagospodarować czas. Co prawda na każdy dzień był „plan B”: „W razie niepogody penetracja lokalnych źródeł capovaneho piva”, ale….tak od rana??? Stanęło, że odwiedzimy popradzki aquapark a potem jakiś pub, disco itp. Jednak po drugiej stronie Tatr przestało padać a w serca wstąpiła nadzieja . W trakcie krzątaniny na campingu pogoda wyraźnie się poprawiała, więc w końcu ok. 10.00 postanowiliśmy ruszyć na szlak bez konkretnego planu – postawiliśmy na improwizację: zatańczymy jak nam chmury zagrają Szczegółowy opis trasy podał Robert, więc nie będę się tu rozwijał. Dodam tylko, że bardzo trzeba było czatować na rzadkie i krótkotrwałe przebłyski tego, co skrywała chmura. Zostało mi tylko opowiadać Robertowi co mógłby widzieć . Wróciliśmy ok. 18.00 mimo wszystko zadowoleni, że dało radę zrobić nawet porządną rozgrzewkę i dzień minął dużo milej niż się zapowiadał .
Dzień Drugi – który miał być „treningiem aklimatyzacyjnym” i takim się okazał.
Po otwarciu oczu ( i uszu ) stwierdziłem, że nie leje. I nawet dość jasno jest. Zaintrygowany wywaliłem głowę z namiotu. O ja Cię! Zobaczyłem słońce, bezchmurne niebo a pod Tatrami poranne mgły . Co prawda od wschodu jakieś chmurzyska się rozwijały, ale powoli i ich konfiguracja rokowała całkiem pogodną pierwszą połowę dnia – przynajmniej po zachodniej stronie. Wybór więc mógł być tylko jeden: Krywań - najbardziej oddalony od „waty”.
O 8.45 ruszyliśmy na szlak od Trzech Sudniczek. Pogoda śliczna i w miarę zdobywania wysokości Robert mógł wreszcie nabierać pojęcie, gdzie się znajduje. Wyraźnie mu się to podobało, a ja w duchu myślałem ile jeszcze mamy czasu, nim te chmurzyska znad Tatr Bielskich się tu przywloką. Ciut przed regulaminowym czasem (3,45h ) dotarliśmy na szczyt, ale chmury od wschodu już wpełzały na masyw Krywania. Zdążyliśmy pooglądać panoramę Tatr Zachodnich, Niżnych, M. i W. Fatry i spiskiej krainy. To, co najlepsze: panorama Tatr Wysokich biednego Roberta znowu ominęło. A tyle mu się po drodze nagadałem, że ze względu na nieco odosobnioną lokalizację i zadowalającą wysokość Krywań to szczyt z którego – przynajmniej moim zdaniem – najpiękniej całe Wysokie Tatry widać. Z upływem czasu przestawało być widać nawet i to, co widać było. Jeszcze czekaliśmy z nadzieją, że może coś się od wschodu odsłoni, ale jak usłyszałem, że gdzieś na dole od południa „dupnęło” to orzekłem, że spieprzamy. Burza na Krywaniu? . Na parkingu zameldowaliśmy się o 16.25. Ciut ponad 7,5 godziny, więc całkiem przyzwoicie .
Po powrocie na camping roblat musiał wracać do domu, więc zostałem sam. Tylko aniołek słała mi tam z góry ( tzn. z Chaty Teriego, nie z nieba ) smętne sms-y w których wylewała żale na podłą pogodę. Było się trzymać Grocha .
Relacja Roberta:
viewtopic.php?t=7535&start=0
Foto roblat:
http://eth.pl/groch/
Dzień Trzeci – który miał być „treningiem ogólnym” a stał się „syndromem dnia trzeciego”.
Piękny wschód słońca, bezchmurne niebo – tylko mgły i czapa w Tatrach Bielskich. Idealna powtórka z dnia poprzedniego. Zdecydowałem się na Sławkowski. Elektrićka podrzuciła mnie do S. Smokowca skąd wystartowałem niebieskim szlakiem prawie dokładnie o 9.00. Raźno ruszyłem do przodu, by zdążyć na szczyt przed chmurami. Na Slavkovskej Wyhliadce okazało się, że chmury nadciągają szybciej niż myślałem, więc nie zwlekając zwiększyłem tempo. Gdy zacząłem „graniować” poczułem już solidne zmęczenie. Wkrótce bardzo solidne, już dość często musiałem przystawać. Trochę mnie to dziwiło, com taki słaby, ale w końcu zrzuciłem to na wczorajszy Krywań i „syndrom trzeciego dnia”. Chmury nieubłaganie się zbliżały, więc parłem dalej. Dopiero na szczycie wyszła na jaw przyczyna zmęczenia: była 12.20. Wlazłem w 3h 20min, a szlakowskaz przy dworcu pokazywał 5.15 . Aż się ludzi obok spytałem o godzinę bo pomyślałem, że mi się coś w komórkowym zegarze spieprzyło. Nie, zdecydowanie nie mogę sam chodzić po górach. Na szczycie pobiesiadowałem trochę polując na co ciekawsze widoczki, bo chmura już bezlitośnie zaczęła panować nad okolicą. W końcu się zebrałem jak widoków na widoki już nie było. Zszedłem do Magistrali, stamtąd na Hrebeniok, dalej do Długiego Wodospadu i żółtym do Tatrzańskiej Leśnej. Szlak opuściłem przy asfalcie o 17.15. Potem jeszcze godzina dreptania asfaltem do T. Łomnicy i na camping, na zasłużony odpoczynek. Byłem już bardzo zmęczony. Dopadł mnie „syndrom trzeciego dnia”. Wieczorem zdzwoniłem się z Pandami na Czerwoną Ławkę na dzień następny, choć miałem spore obawy w jakim stanie się obudzę.
Kilka fotek (komórka):
https://picasaweb.google.com/1020245576 ... czyt010812#