wrzesien 2010- Kinburn, Arabatka i Krym

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

wrzesien 2010- Kinburn, Arabatka i Krym

Post autor: buba » 12 lipca 2011, 11:22

We wrzesniu postanowilismy dla odmiany pojechac na Ukraine ;) Poczatkowo były w planie Karpaty: Poloniny Hryniawskie, Burkut i Czemirne, opuszczone miasta i bazy pod Iwanofrankiwskiem i forty kolo Dubna... Jednak ,jako ze z dwóch tygodni wolnego zrobily się ponad trzy i wogole jakos zapragnelismy zaznac jeszcze tego roku lata, slonca i ciepla (a pogoda w Karpatah nie nastrajala optymistycznie) , wybor padl na cos bardziej na poludniu- na Chersonska obłast i Krym.

Wschodni klimat dopada nas bardzo szybko bo już w pociagu Wroclaw- Lwow. W Zabrzu do naszego przedzialu dosiada się Wiktor- Ukrainiec spod Rownego. Czestuje nas piwem (dla niego nie pierwszym tego dnia ;) ) i opowiada swoje losy. Przyjechal do Polski do pracy na budowie i wraca praktycznie bez kasy. Nasi rodacy zrobili go totalnie w ch..., Pracowal prawie 3 miesiace, ponoc od rana do wieczora i dowiedzial się na koniec , ze pieniedzy nie dostanie „bo styropian podrozal”. Jako ze umowy nie mial to dochodzic swoich praw nie było jak... Dobrze, ze trafil na niejakiego Mariusza, u którego popracowal jeszcze miesiac, bo gdyby nie ta druga praca to nawet by nie mial za co do domu wrocic. W Rownem czeka na niego zona i coreczka , których zdjecie pokazuje nam w komorce. Poznajemy tez historie Koli z Karpat, którego okradli na dworcu w Zabrzu i Wiktor musial mu kupic bilet powrotny do Iwanofrankiwska, bo jak tu nie wspomoc rodaka w potrzebie? Wiktor opowiada nam także o swoich wyjazdach do pracy na Syberie, o zmianach w postrzeganiu rzeczywistosci po kilku dniach spedzonych na gornej polce plackarty, o tajemniczej chorobie swojej coreczki i roznych przygodach na polskiej budowie. Koles był w Polsce pierwszy raz, spedzil 4 miesiace a tak się dobrze polskiego nauczyl ,ze naprawdę pełen podziw!

Nasz pociag mial mieć godzine opoznienia ,więc cieszymy się ze pospimy dluzej, jednak ku naszej rozpaczy stawia się we Lwowie punktualnie o 6 rano... Na dworcu zimno, 10 stopni, wieje jak szlag, chmury ciagna ciezkie brzuchy, co chwile leje.. Coraz bardziej się ciesze, ze zrezygnowalismy z tych Karpat...

Obrazek

Bilety do Chersona już mamy zakupione- dzieki kochanym mi i zibi z forum www.rosjapl.info/forum

Zatem pozostaje 8 dlugich godzin do odjazdu naszego pociagu ,więc zrzucamy plecaki w przechowalni i idziemy na miasto. Wrazenie robi pilnujacy przechowalni gosciu- maly, szczuply a 30kg plecak toperza wrzuca na gorna polke jak piorko!

Sniadanie jemy w puzatej chacie. Potem czas sobie umilamy zagladaniem w klimatyczne podworka, pelne starych aut, zarosnietych trawa i chwastem plyt , scian prezentujacych poklady farb z roznych epok czy powiewajacych na sznurkach gdzies pod niebem babcinych kwiecistych chust czy dziecinnych spioszek w sloniki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Na jednym z podworek zaczepia mnie jakas babka- co ja tu wlasciwie robie, kim jestem i kogo szukam. Odpowiedz, ze zwiedzam podworka i robie zdjecia starej architektury jakos do niej nie trafiaja – powtarza w kolko te same pytania z coraz większym zaniepokojeniem, zwłaszcza po tym jak wyczuwa we mnie obcokrajowca.. Do konca pobytu na owym podworku nie odstepuje mnie na krok, a gdy wychodze- jeszcze dlugo idzie za nami ulicami...

Znajdujemy również dwie mile knajpki. Jedna ze stolikami barowymi bez krzesel ,gdzie toperz wypija kawe. W drugiej rozsiadamy się na dluzej. To wybitnie typ knajpki ,gdzie się nie je, tylko „zakąsza”. Na stoly obok wjezdzaja rozne napitki w szklankach musztardowkach, jajeczka na wykalaczkach, ogorki ze sloika. Na sasiednim stoliku dwoch starszych panow w huculskich koszulach rozklada na stole gazete i kroi boczek w kosteczke, cebule w plasterki.
Obrazek

Zapach strawy i napitku, polaczony z ogolnym zapachem baru mlecznego roznosi się wokół. Waga jak trzeba, pani w fartuszku, wiatraczek furkocze, a rozliwny kwas w ponadgryzanych kufelkach smakuje jak nigdy dotad! Warta wspomnienia jest również trasa do kibelka, wymagajaca po drodze wykonania kilku ostrych zakretow i umiejetnosci lawirowania pomiedzy ogromnymi worami wypelnionymi tajemnicza zawartoscia, wielkich wag jak ze skupu zywca i innych zeliwnych machin kryjacych się w ciemnych czelusciach zaułkow.

No i myk, zrobila się 12.. Kiedy??

W centrum ktos na nas wpada z pytaniem: „Czy ty może jestes buba?” Sympatyczny pysk wydaje się być dobrze znajomy- to BasiaZ znana z roznych forow, która właśnie wraca z Krymu. Spotkanie krotkie, acz niezmiernie mile :)

Kupujac keczup zapoznajemy Michala, Polaka z pochodzenia, który pomaga w przydworcowym sklepiku. Gosc niezmiernie się cieszy, ze może z kimś pogadac po polsku. Opowiada o swoim ojcu zesłanym do Kazachstanu ,ktory spedzil tam 10 lat, a potem zjechal pol swiata z radzieckim wojskiem. Opowiada tez o swoim wojsku, jak sluzyl w Afganistanie- przy czym prezentuje na nodze slady po kulach. Michal nie lubi Rosjan, nazywa ich „czerwone pajaki” i bardzo się cieszy , ze w latach 90tych rosyjska armia opuscila Polske. A jeszcze bardziej nie znosi muzułmanow, takich jak np. jego szefostwo pochodzace z Azerbejdzanu. Kilka razy powtarza z duma co on z takimi robil w Afganistanie i gdzie jest ich miejsce.. Niestety mila i ciekawa pogawedka się konczy, bo pojawiaja się wspomniani Azerowie i zapedzaja Michala do roboty...

Zatem ruszamy na dworzec. W pociagu do Chersona buzuje ogien w samowarze, napelniajac caly wagon zapachem wiejskiej chaty, zywicznego drewna i dymu.

Obrazek

Szykujemy sobie niepospiesznie miejsca do spania...Nie chce spac na materacu (raz ze wole twarde poslanie, a poza tym te materace zawsze mi się zsuwaja z polki), więc wyciagam tylko poduszki, dla mnie i dla toperza, a materace odkladam na polki wspolpasazerow, jako ze kolo mojego plecaka już się nic nie zmiesci.
Cyrk zaczyna się gdy pozostali wspolpasazerowie ukladaja się do snu i siegaja po te „nasze” materace.. Co chwile ktos biegnie do prowadnika: „A ja nie mam poduszki”, „A ja dostalem sam materac!” Atmosfera udziela się kolejnym podroznym- już po chwili pol wagonu wydziera sobie poduszki, które nagle staja się ogromnie deficytowym i pożądanym towarem.

A potem to już plackartna normalka- grafik godzin otwarcia kibelka który zawsze skrupulatnie sporzadzam, szorstki koc, lvivskie z duzej butelki, oczekiwanie na stacyjki z dluzszym postojem i wypatrywanie na nich babuszek z wałówka, pierozki, wareniki, pani z wózeczkiem z czipsami, piwem, skarpetami i krzyzowkami oraz przygladanie się lokalnemu zyciu z pozycji górnopólkowej.

I jeszcze jedno- cos czego ostatnio mi strasznie brakuje w naszych pociagach! A było, bo dokladnie pamietam z dziecinstwa.. Te serwetki, szeleszczace papiery sniadaniowe i poplamione tluszczem gazety... Te jajka na twardo rozbijane z impetem o szybe, te pachnace pęta kielbasy z patyczkiem przywiazanym na koniuszku, te suszone ryby i wygrzewajace się w sloncu ogryzione ich szkielety, krojone pomidory i ogorki, łuskane boby, fasole i sloneczniki.. Ta herbata z cytryna ze szklanej butelki, szerokoryjkowe termosy pelne goracej zupy z makaronem, klusek czy mielonych kotlecikow. Te oblizywane z apetytem palce i umazane dzieciece buzie! Ten zapach stolowki z czasow letnich kolonii czy wczasow w latach 80tych, który roznosi się po calym pociagu. A najbardziej wiruje pod sufitem, nie mogac znalezc ujscia przez zabite okna, wywoluje nagłe napady glodu- gdy oczy nadaremnie wypatruja handlujacych babuszek..

Wysiadamy w miescie Mikolajew. Tu spotykamy się z Rogozem z forum www.rosjapl.info/forum
czyli Marcinem i reszta ekipy- Gosia i Jarkiem. Z Marcinem zgadalismy się wczesniej ,internetowo-telefonicznie, na wspolny, dwudniowy przejazd Mierzei Arabackiej. W międzyczasie plany ewoluuja- postanawiamy spedzic razem caly tydzien wloczac się po chersonskiej oblasti. Zatem pakujemy się do auta i ruszamy w strone Oczakowa. Po drodze zagladamy do rezerwatu Olwija- jest tam jakieś muzeum, troche wykopkow przedstawiajacych starozytne murki, znajdujemu nawet kurhan z dawnym stolem ofiarnym oraz sklep- pod ktorym zjadamy sniadanie :)

Oczakow jest dokladnie taki jak opowiadali o nim mi i zibi- czyli „miejsce ,w ktorym nic nie ma” :) Miasteczko polozone na brzegu morza robi wrazenie jakby ktos kiedys chcial tu zrobic kurort, ale nie zdazyl, zapomnial czy nagle zmienil zdanie... Ani to wczasowisko, ani rybacka wioska, raczej teren zawieszony w jakims niebycie bez przynaleznosci do jakiejkolwiek kategorii. Duzy zarosniety deptak, sporo opuszczonych domow, dokad by się nieposzlo to wychodzi się na jakas baze wojskowa. Prawie na kazdym domostwie pnie się winorosl i wisi kartka ze wynajmuja pokoje- tylko tych stad turystow nie widac ,którzy by mieli te wszystkie pokoje zamieszkiwac.. Może to nie sezon? Acz gdy mi i zibi tu byli to było podobnie- wtedy był lipiec ,więc pewnie przed sezonem. Teraz jest koniec sierpnia ,więc już pewnie po... Żartujemy , ze tegoroczny oczakowski sezon musial przypadac między 2 a 6 sierpnia ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Właśnie taką atmosferą wita nas to senne miasteczko ,gdy zajezdzamy w sloneczny sierpniowy poranek. Jakos droga nas zaprowadza do bazy „Dynamo”, więc tu pozostajemy na nocleg. Baza ,jak przystalo na Oczakow ,graniczy z terenem wojskowym.


Obrazek

Pani z recepcji usilnie probuje nas namowic do wykupienia i wyzywienia. Dziekujemy – mowiac ,ze cos zjemy na miescie, a pani usmiecha się tajemniczo.. Jak się potem okazuje , jej zachowanie nie było pozbawione sensu- znalezienie knajpy w Oczakowie graniczy prawie z cudem! Udaje nam się znalezc jedna- acz wielkosc porcji i witajacy nas zdziwiony wzrok kelnerow wskazuje raczej na istnienie w menu zakąsek pod wódke a nie dan obiadowych ;)

Odwiedzamy również plaze przy naszej bazie, gdzie można kupic od babek pyszne pierozki i „domasznie wino” a morze jest dość chlodne i objete we wladanie przez cale ławice zielonych glonow. Usilnie szukam meduz- odnajdujemy jedna, z która zaraz zawieram znajomosc delikatnie dziubiac ja palcem :)

Dużo niestety jest już zdechnietych :( Ponoc jak meduza urosnie za duza to ją rozrywaja morskie fale....

Obrazek

Popoludniem wyruszamy na poszukiwanie miejsca , skad by była szansa jutro na łódke na Kinburnska Kose. Przystan polozona najblizej naszej bazy wyglada bardzo obiecujaco- bardzo przypomina miejsce opisywane przez mi i zibi - do przystani trzeba przejsc wbrod przez wode. Zatem pytam kogoś wygladajacego na ratownika czy plywaja stad stateczki na Kinburn- „tak, plywaja”.- „a kiedy”- „a nie wiem”... Ruszamy więc poszukac innych portow..

Druga przystan jest ogromna, wylozona plytami.

Obrazek

Obrazek

Stoi na niej jakiś stateczek ,ale raczej pelni role jakby knajpy -chyba zamknietej.. Pusto, cicho, tylko wiatr przewala jakieś foliowe worki. Na koncu przystani siedzi dwoch rybakow ,więc ich zagaduje o transport na Kinburn. Twierdza ,ze łodki plywaja, i stad, i stamtad i wogole zewszad.. Ale kiedy? „No jak przyplyna to beda”.. Wpatrujemy się w bezkresna ton morza, rowna jak stol az do mierzei.. „A dzisiaj plywaly?” -- „Nie , dziś nie”..-- „A czemu dziś nie?” -- „Bo może w weekendy nie plywaja” – ”Ale dziś jest poniedzialek!!” – „To może tylko w weekendy plywaja?”

Do rozmowy wlacza się trzeci rybak, który właśnie przyszedl: „Riebjata, ja wam doradze.. Idzcie na przystan i jak tam nikogo nie ma to znaczy ,ze nie pojedzie, a jak ktos tam będzie to może pojedzie ,ale niekoniecznie..”

W kolejnych miejscach uzyskujemy zblizone informacje...

Na przystani Marcin wpada do otwartej studzienki.. Jego noga wyglada jakby wdepnal w mine przeciwpiechotna ,ale na szczescie sobie nic nie zlamal ani nie skrecil. Ciekawe czy kazdego milosnika wschodnich wojazy ta przygoda spotyka przynajmniej raz w zyciu?

Szukajac kolejnych przystani i zwiedzajac miasto trafiamy na stepowy brzeg i kolejna baze woskowa.
Obrazek

oraz na stateczki ,które już nigdzie nie popłyna...

Obrazek

W centrum bardzo przypada mi do gustu jeden pomnik

Obrazek

Mijamy tez stadion z wyobrazonymi na plocie roznymi dyscyplinami sportowymi. Zastanowienie wzbudza zwłaszcza jedna konkurencja (ta z prawej) ;)


Obrazek


Wracamy w kompletnych ciemnosciach- bardzo przydaje się latarka, gorskie buty. Żaluje ,ze nie zabralam kompasu bo totalnie się gubimy w plataninie uliczek. Dobrze , ze Marcin ma GPS gdzie zapisal lokalizacje naszej bazy..Bo z mapa to się kompletnie nic nie zgadza.. Zauwazamy pewna prawidlowosc- ulice są albo asfaltowe i zupelnie ciemne, albo blotniste, kamieniste z ogromnymi koleinami ale obsadzone gesto latarniami. Nigdy utwardzenie drogi nie idzie w parze ze swiatlem, więc bardzo ciezko domniemywac o ich glownosci.

Znajdujemy również bardzo skuteczny sposob szukania sklepu- na sluch, tam gdzie slychac najwieksze „umck, umck” tam będzie również i jedzenie.

Do snu graja nam stada cykad, ale niestety również deszcz, który moczy nasze pranie :(

Rano wstajemy z toperzem dosyć wczesnie . Nie wierzymy zbytnio w powodzenie tej akcji, ale postanawiamy sprawdzic czy na przystan nie przyplynela jakas łodka na Kinburn lub nie zabłąkala się jakas osoba która cos wie. Ku naszemu zdziwieniu na przystani stoi łódka , wokół zgromadzilo się już stadko ludzi. Pytam brodzacego w wodzie chlopaka kiedy odplywa- „Zaraz”... „Tzn za 10 min czy 30?”-- „Jakos tak”-- „A kiedy będzie następna?”-- „Nie wiem, może jutro?”

Zatem jak oszalali puszczamy się w galop w strone domku ,aby pobudzic reszte ekipy i zdążyc wrocic..

Gdy po chwili zbiegamy ze schodow na plaze - łodka jeszcze stoi , ale już wszyscy na pokladzie.. Brakuje nam jeszcze z 300m, gdy rozlega się buczek i zrzucaja cumy. Zaczynamy podskakiwac, krzyczec, machac rekami- dawno Oczaków nie mial takiego przedstawienia!! Zwyciestwo!! Zauwazyli nas!! Trzeba jeszcze pokonac ten odcinek przez wode- a ja glupia dlugie spodnie ubralam... Nie pozostaje nic innego jak je sciagnac, zarzucic na szyje i dalej kłusowac wodą.. Spuszczaja nam nawet schodki do wody. Gdy ledwo łapiac oddech mowie: „Dzieki, żescie poczekali”, jakas babka komentuje: „Jak mieli nie poczekac jak biegla do nich diewuszka bez spodni” ;) Odplywamy... Brzeg się oddala...Po chwili prawie caly stateczek schodzi ze smiechu , gdy chcac się upewnic pytam: „A ta łódka to na Kinburn, prawda?” Jakos z wrazenia zapomnielismy wczesniej spytac ;))

Obrazek

Mierzeja okazuje się być dalej niż się wydawalo- plyniemy chyba z 40 min.

Wita nas piaszczysty brzeg zarosły kolczasta roslinnoscia i drobnymi drzewkami.

Obrazek

Obrazek

To sam koniuszek kosy ,więc w zasiegu wzroku jest zarowno liman jak i otwarte morze.

Obrazek

Gdzieniegdzie widac rozbitych w krzakach biwakowiczow- namioty, ogniska, grile.. Nawet jedno auto zauwazylismy- więc rodzi się pomysl ,aby za kilka dni dotrzec tu na biwak droga lądowa.

Idziemy sobie dalej w trone koniuszka kosy, po drodze można naprawdę użyc na małżach (omułkach?) , jak i na meduzach!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Napotykamy także znaki informujace , ze kąpiele na samym krańcu kosy są bardzo niebezpieczne – nie mamy totalnie pojecia dlaczego tak jest, ale pogoda nie sprzyja aby to sprawdzac ;) Są tez jakieś inne zakazy. Teren wokól znaku jest ogrodzony płotem zrobionym z zardzewialej piły.

Obrazek

Fragmenty takich pił również stercza czasem z morza (więc to może one poluja na pływajacych?)

Na koncu kosy opuszczona barka, gdzie zjadamy sniadanie a potem raczymy się winem

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Na plazach ogromne stada przeroznego ptactwa

Obrazek

Dalej już się nie da na Kinburnskiej Kosie- czyli tam, gdzie fale bija z obu stron!

Obrazek

Mowili nam , ze nad Białym Czeremoszem beda barakobary i tam bezskutecznie ich szukalismy. A udalo się takowe znalezc właśnie tu, na Kinburnie! Z glodu i pragnienia nikt tu nie umrze. Stoi kilka jakby dawnych wagonow kolejowych, gdzie dziala kuchnia i można zakupic dania obiadowe. Oczywiscie milosnicy wszelakich napitkow rozniez nie beda rozczarowani! :)

Obrazek

Obrazek

My trafiamy do baru piwnego- wiaty, gdzie mozemy podziwiac ciekawe i przezorne rozbijanie namiotow. Odleglosc namiot- dystrybutor z piwem ok 1m. Również nie ma problemu , ze ktos po większej imprezie nie trafi z knajpy do swego domku :)

Obrazek


Podczas gdy reszta ekipy idzie posiedziec na stateczek, odwiedzamy z toperzem jeszcze jeden barakobar. Zaznajamiamy się z Sasza- sprzedawca, który mimo ze piwo się skonczylo, udowadnia nam ze walczac 15 min z dystrybutorem i piana można wyodrebnic jeszcze 2 piwa! Opowiada ,ze nudno mu tu siedziec samemu, ze woli jak jest troche więcej turystow bo zawsze weselej. Bardzo zachęca abysmy przyjechali tu autem.
Probuję się cos dowiedziec o ewentualnych polaczeniach na Tendre ,ale jest bardzo kiepsko. Sasza ma jednego znajomego, który tam plywa, ale bierze 500 dolarow za kurs. Fakt , ze trasa daleka bo z Oczakowa tam ,z powrotem i z oplynieciem kawalka mierzei to wychodzi kolo 100km, ale cena tez nie niska.. Nas by wyszlo 300zl na glowe, o ile reszta ekipy mialaby ochote poplynac. Pewnie jakby się tu dluzej posiedzialo, pointegrowalo z rybakami to by się i cos taniej znalazlo.. Problem taki ,ze wogole rzadko tam plywaja , glowne łowiska nie w tamta strone, „łobazu” i jego pracowanikow już dawno nie ma, trzech ludzi tam sezonowo mieszka + latarnik. Trzeba by mieć szczescie kogoś z nich złowic jak wraca z Oczakowa.. Ponoc na Tendrze są tez dwa nowe domki, wystawione przez „nowych ruskich” ale oni lataja tam helikopterem i tylko w sierpniu odwiedzaja swoje włości. Zatem tym razem rezygnujemy z Tendry- może kiedys....Sasza poddaje tez ciekawa propozycje- aby sprobowac kiedys uderzyc na Tendre od strony gdzie łączy się z lądem czy w rejonach Żelaznego Portu.. Z mapy wynika ,ze połwysep jest przerwany i jest praktycznie wyspą- ale Sasza się zarzeka ,ze widzial na Tendrze ciezarowke- więc raczej helikopterem jej nie przywiezli ;)

Troche mamy obawy ,ze sie zasiedzimy i stateczek do Oczakowa odplynie bez nas..Nic bardziej blednego- kapitan stateczku tez sie przysiada z piwkiem :)
Do imprezy dołacza takze turystka z Moskwy ,która przyjezdza tu kazdego roku oraz Swieta z chlopakiem. Swieta wyroznia się duzym dekoltem, który do zdjecia jeszcze sobie powieksza ;)

Obrazek

Obrazek

Kolejnego dnia przymierzamy się do odwiedzenia tej samej mierzei ,ale droga lądowa. Po drodze przejezdzamy przez Mikołajew coby zrobic zakupy. Nie wiem ile nam zejdzie na kosie i czy tam beda sklepy. Przyda sie troche zarcia, wina a Jarek postanawia zakupic lokalna karte do telefonu aby mieć internet. Pani w budce poleca mu siec „life:)” bo ponoc ma najtansze polaczenia. Sprawa wydaje się pozornie bardzo prosta: kupuje się karte, cos tam zdrapuje, wpisuje jakiś kod w telefon i jeszcze pani musi gdzies zadzwonic i odblokowac i już można szalec po necie o kazdej godzinie dnia i nocy.
Ale to nie jest koniec tej historii... Ta historia trwa dalej... Bo internetu jak nie było tak nie ma... Babka z budki uzbraja się w najmadrzejsza ze swoich min pt: ”jestem profesjonalna i na wszystkim się znam” i zaczyna zapamietale dziubac w klawiaturke jarkowego aparatu i wykonywac tajemnicze telefony. Nadal bez efektu. Okazuje się , ze trzeba w telefon wpisywac jakieś kombinacje literowo-cyfrowe pod nazwy uzytkownika, jakieś hasla, kody dostepu , które przychodza skads semesami. Poczatkowo staramy się pomoc Jarkowi w miare naszych mozliwosci: ja probujac wydobyc z pani co gdzie wpisac, a Marcin i toperz rozwazajac rozne funkcje budowy systemow komorkowych. Mija godzina, poltorej...

Obrazek

Naprawdę można podziwiac upór i zawzietosc, zarowno babki z okienka , jak i Jarka. Ja bym po 15min rzucila tym w kąt by zajac się czymś milszym i ciekawszym. A oni walcza dalej...Rozwazajac kolejne kombinacje.. Plyna kolejne minuty slonecznego popoludnia na uroczym skrzyzowaniu w centrum Mikołajewa. W koncu wszyscy maja już dość.. Babka po ponad dwoch godzinach w koncu się poddaje – odsylajac nas do jakiegos serwisu oddalonego stad o dwa przystanki jazdy autobusem. Na szczescie wyjazdowi do serwisu prawie wszyscy stawiaja zdecydowane veto, więc pojawia się przed nami niepowtarzalna szansa na opuszczenie w koncu tego miasta.

Po tych dlugich i zmudnych zmaganiach z udogodnieniami wspolczesnej cywilizacji, wjazd na Kinburnska Kose, w deszczu bo w deszczu, ale jawi się rajem!

Pierwsze wita nas pylistymi drogami Rybałcze- mila wioska na brzegu Dnieprowskiego Limanu. W niej pomnik gierojow

Obrazek

i sympatyczna sklepiko-knajpka przerobiona z dawnego domu kultury, o czym swiadcza rozkladane kinowe krzeselka. Delektujemy się tu piwkami i pożeramy pielmieni, a Marcin zapoznaje przed sklepem miejscowego numizmatyka, którego kolekcja po tym spotkaniu powieksza się o kilka polskich monet.

Obrazek

Obrazek

Glowna atrakcja Rybałcza- ażurowa latarnia morska o metalowej konstrukcji, pod która przyczail się malutki domek latarnika, okazuje się być dalej niż się nam wydawalo..

Obrazek

Obrazek

Nie mamy tyle szczescia co wedrowiec z Charkowa, obchodzacy pieszo caly kinburnski polwysep. On na brzegu w Rybalczu spotkal wsiadajacego do łodki latarnika, więc wkrecil się na impreze i jeszcze został zabrany na sam szczyt latarni, skad mogl podziwiac cala delte Dniepru... Tymczasem łódek niet, a co gorsza znowu zaczyna lać... :(

Zatem pakujemy się do auta i suniemy dalej. Ciekawe jest , ze prawie wszystkie znaki drogowe czy tabliczki na przystankach są postrzelane. Patrzac na przydrozne informacje o zasiegach kól mysliwskich – wychodzi , ze tutejsza zwierzyna albo dobrze zwiewa, jest jej malo lub po prostu znaki drogowe są wdzieczniejszym obiektem dla poczatkujacego strzelca ;)

Obrazek

Po drodze zbieramy drzewo na ognisko, mądre chlopaki ,ze zabraly siekiere! Zbieramy tez cala torbe szyszek- kto wie czy tam dalej będzie jaki chrust...

Gierojskie wita nas dziwnymi kontrastami- szeroka asfaltowa droga, wyjatkowo rowna i nie dziurawa, duze pobocza, pomalowana jak autostrada , a wokół duza ilosc chat ze strzecha.. I spore ilosci domowego ptactwa dziobiace po asfalcie, co swiadczy o niezbyt duzym ruchu...

Obrazek

Utwardzona droga konczy się za Gierojskim jak uciecie noza.. Dalej już tylko piaszczysta lub gliniasta koleina wijaca się wsrod lasu i jeziorek. Na oko dla osobowek nieprzejezdna, acz widzielismy tu i ówdzie bohaterskie łady i tavrie.

Obrazek

Mijamy po drodze ogromnego gruzawika, który bez problemu zjezdza w piach aby nas przepuscic, jak się z bliska okazuje jest to kursowy autobus- ma tabliczke „Gierojskoje- Wasilijewka”.. Nikt nie zdazyl wyjac aparatu.. :(

Fragmenty drogi do Wasilijewki są dwupasmowe , z pasem zieleni posrodku :)

Obrazek

Mijamy Wasilijewke kierujac się dalej w strone koniuszka kosy. Zachod slonca zastaje nas kawalek za wsia..Ech...Zabraklo tych dwoch godzin by odwiedzic Sasze...... Ale miejsce , które nam los wyznaczyl na biwak jest również bardzo urokliwe. Wysoki piaszczysty klif, niesamowicie pachnacy sosnowy las i widokowe wzniesienie – 12m n.p.m :) Jedyny problem, ze z mapy wynika , ze jest tu rezerwat, więc musimy zrezygnowac z ogniska. Ogien na brzegu byloby widac od Holej Prystani do Oczakowa.. Zatem pracowicie porabane drzewo oraz siatka szyszek wracaja na łono natury ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczorne jadło i winka konsumujemy więc przy swietle czolowek i samochodowej lampki

Obrazek

Niektorzy bardzo uskarżaja się na komary- mnie z nieznanych przyczyn prawie nigdy nie gryza :)
(zwłaszcza jak toperz jest w poblizu- wybieraja smaczniejszy obiekt ;) ) A faktycznie - stada lataja ich spore i ciche acz ciagłe bzzzzzzzzzzzzzz zlewa się z szumem fal uderzajacych o klifowy brzeg.

Caly wieczor towarzyszy nam burczenie silnika łodzi nieopodal na limanie- acz nie widac nigdzie nawet malenkiego swiatelka.. Domyslamy się , ze chyba kłusownicy wyplyneli na nocny połów.. Ale jak oni sobie pyskow nie porozbijaja w takiej kompletnej ciemnosci? Chyba ze łowia w noktowizorach ;)

Nocleg w takim miejscu należy do wybitnie udanych!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rano wracamy do Wasilijewki. Spedzamy troche czasu włóczac się po tej uroczej wiosce (cos w tym jest, ze wyboistosc drogi i klimat miejscowosci na jej koncu są zwykle wprost proporcjonalne) , a Wasilijewka zajmuje wysokie miejsce w tym rankingu :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kupujemy mleko i ser od babuszki, które są tak pyszne ze pochłaniamy je na miejscu.

Obrazek

Obrazek

Dziś czeka nas dluuuga droga- planujemy dotrzec az do Geniczewska.

Po drodze odwiedzamy pustynie pod Chersonem- zwana Oleszkowskie Piaski -ponoc najwieksza na Ukrainie. Ze zdjec w necie wyobrazalismy ja sobie jak Sahare- jednak w rzeczywistosci bardziej przypomina Błędowska ;) Acz są miejsca gdzie faktycznie zdjecia można porobic iście- piaszczyście pustynne ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niektorzy nie odmawiaja sobie przyjemnosci pobiegania boso, potarzania się w piachu czy turlania się z górki :)

Potem jedziemy glownie przez ogromne pola uprawne, gdzie cale stada ludzi zbieraja w ogromne wory przerozne warzywa. Owocuje to duza iloscia malowniczych, przydroznych bazarow , na których często się zatrzymujemy, zaopatrujac w rozne pysznosci: arbuzy, melony, pomidory, papryki, winogrona, brzoskwinie, cebule-taka czerwona i splaszczona grzbieto-brzusznie i bardzo slodka w smaku.

Obrazek

Stragany w duzej czesci robia wrazenie punktu zaopatrzenia hurtownikow- cebule kupuje się tu na worki, arbuzy i papryke na bagazniki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wielu handlarzy spedza tu również noce , o czym swiadcza miejsca noclegowe na obrzezu straganow czy prowizoryczne kuchnie polowe.

Obrazek

Obrazek

Dlugi czas jedziemy wzdluz krymskiego kanału- to dzieki niemu na tych suchych terenach tak rozwinelo się rolnictwo. Wiele razy mamy okazje widziec ogromne jezdzace machiny do nawadniania pol.
Jak widac – nie zapomniano o budowniczych wielkich i mniejszych kanałow

Obrazek

Większość tutejszych przystankow autobusowych rozni się od swoich braci z innych czesci Ukrainy- nie pokrywaja ich roznorodne mozaiki, a malowane są w sloneczniki.

Obrazek

Często przy nich są również kibelki- ten niestety nie nadaje się do odwiedzenia - jakiś jego uzytkownik troche za dużo wczesniej wypil ;) ;)

Obrazek

Kolejnym przystankiem jest miejscowosc Czkałowe- znajdujemy tu urocza knajpke, o nazwie cos jak „przydrozna” czy „drogowa”. W srodku klimaty baru mlecznego, mozaika na scianie z wyobrazonymi na niej kozakami, stare toaletki z lustrami oraz specyficzna umywalka. Reszcie ekipy jakos knajpka nie przypada do gustu, więc ida szukac szczescia dalej. Czkałowe jest jednak malutkie ,więc po chwili wracaja.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zjadamy tu barszcz i płow- na kazdej porcji na samym szczycie leza triumfalnie ulozone 3 kawalki miesa ;)

Napotykamy także w miasteczku pomnik gieroja sowieckiego sojuza. Czkałow był lotnikiem, udalo mu się bez przystankow przeleciec w latach trzydziestych trase Moskwa- Pietropawlowsk Kamczacki oraz Moskwa – USA. Zmarl mlodo, jeszcze przed wojna. Nic nie napisali wiecej o jego smierci, więc mamy przypuszczenia ,ze ktorys z kolejnych jego brawurowych lotow był mniej udany...


Obrazek

Czkałow ma w miare niebrzydka i sympatyczna twarz , co nieczesto zdarza się bohaterom z tutejszych pomnikow. Większość jest niezmiernie do siebie podobna- wyglada jak ciosane siekiera klony, o pyskach takich ze powinni je we wiadrze trzymac... Jakos tak przypomina się pewien dowcip ;)))
„-Wiesz, ze wZSRR wynaleziono uniwersalna maszynke do golenia? Wklada się twarz, naciska guzik a tam specjalne zestawy ostrzy myk myk ladnie cie ogola.
-Ale jak to? Przeciez kazdy ma inne rysy twarzy?
-Tak, ale tylko do pierwszego golenia” ;)

W dalszej drodze ktos rzuca stwierdzenie ,ze dawno nie sluchalismy zadnych wiadomosci ze swiata- kto wie co się wydarzylo a my zyjemy w nieswiadomosci. Niektorym nawet owa chmurka przypomina grzybek atomowy ;)

Obrazek

Mimo , ze do Krymu coraz blizej warunki pogodowe nie zapowiadaja naglej fali upałow, palącego słonca i sprzyjajacych warunkow do morskich kąpieli...

Obrazek

Na obrzezach Geniczeska wjezdzamy napoic auto- kierowcy się ciesza ze wreszcie „cywilizowana stacja”- shell. Jednak tranzakcja nie dochodzi do skutku- pracownicy nas informuja: „Teraz zamkniete bo będzie zmiana obslugi. Otwieramy za okolo pol godziny”

W Geniczesku idziemy z toperzem i Marcinem znalezc jakas kwatere. Babka na wejsciu zapowiada nam , ze „ona studentom nie wynajmuje”(hmmm.. jakieś zle doswiadczenia z przeszlosci? ;) Upewniajac się ze studentami nie jestesmy- mierzy nas wzrokiem i mowi ze nocleg 20 UAH (sami jestesmy w szoku , ze taka cene można gdzies przenocowac!). Gdy chwile pozniej Jarek zajezdza swoim wypasnym autem- mam wrazenie ze babka sobie niezle pluje w brode ze nie powiedziala 2-3 razy więcej ;)


Nocleg jest w budynku kolo prywatnego domu obrosnietego przepieknie winorosla, do pokoi wchodzi się z balkonu, również oplecionego pnączami.

Obrazek

Obrazek

Wynajmujaca kwatere babka przestrzega nas by nie pic wody z kranu- oni wprawdzie pija, ale turystom zwykle szkodzi zbyt duza zawartosc siarkowodoru. Zawartosc faktycznie musi być spora- wyprane koszulki zapodaja zgnilym jajem do kolejnego prania!

Wieczorem wybieramy się zwiedzac miasto i szukac plaży. Biorac pod uwage ciemnosci , które już spowily swiat, można jedynie stwierdzic ,ze miasto bardzo przypomina zwiedzany wczesniej Oczakow- ciemno jak w d.., a po trzecim zakrecie już kompletnie nie wiemy gdzie jestesmy ;) (Znowu marcin ratuje nas GPSem). Szukanie morza idzie nam dosyć koślawo, kazdy z nielicznych przechodniow kieruje nas w inna strone, a ułowienia niektorych nie należy do najprostszych zadan. Jedna dziewczyna na widok 5 cieni idacych tyralierą przechodzi na druga strone ulicy, a gdy ja również to robie, znacznie przyspiesza kroku. Na pytanie gdzie plaza, wskazuje jakiś kierunek i pospiesznie znika w ciemnosciach ;)

W koncu znajdujemy cos ,co w swietle latarki przypomina wode wieksza niż mijane wczesniej kałuze, jednak na miejska plaze to nie wyglada. Koleiniasta droga idaca nabrzezem, troche smieci, wodorostow, kamieni , kotów i wedkarzy. Swiecac latarka napotykamy na cztery pary kocich oczu- z czego jedne są w wodzie! Po blizszym przypatrzeniu stwierdzamy ze to nie kot- wyglada jak na wpol zdechla foka! Wszedzie totalna ciemnosc, latarka zaczyna migac sugerujac ,ze swiecenie może niedlugo się zakonczyc, plaza jest co najmniej dziwna, rozne mysli do glowy przychodza o potworach wylaniajacych się z odmętow ;) A dziwny obiekt nadal nam się przyglada i jakby się nawet troche poruszal.. Przelamujac rozne wewnetrzne bariery podchodzimy z toperzem do brzegu... Po blizszych ogledzinach „foka” okazuje się być butelka z owinietym wokół ogromnym kłębem wodorostow ;)

Stwierdzamy , ze dalsze zwiedzanie miasta o tej porze nie przyniesie oczekiwanych efektow ,więc wracamy na kwatere ,gdzie pozeramy ogromnego arbuza.

Rano spozniam się na wspolne sniadanie bo gadam z gospodynia. Pochodzi z polnocnego Uralu i zawsze marzyla aby zamieszkac gdzies gdzie jest cieplej i jasniej ,a Krym to jej się udal w szczegolnosci. Jak widac marzenia się czasem spelniaja- spotkala faceta z Chersona i już od dwudziestu paru lat cieszy się poludniowym sloncem. Dalej rozmowa schodzi na tematy polityczne- ze teraz na ukrainie zle się dzieje, ze kiedys za sojuza było lepiej, ze w Geniczesku dzialalo kilka zakladow przemyslowych, mlodzi mieli prace a nie wloczyli się bez celu po miescie, ze w dzieciach rozwijano rozne zainteresowania. W ich miescie dzialal dom kultury, hala sportowa, organizowano wycieczki, ze był szacunek do przeszlosci , ludzi starszych i zasluzonych. A teraz to mlodzi zadnych idealow nie maja i tylko kasa się dla nich liczy. I ze politycy chca podniesc wiek emerytalny,a ona na nich glosowala a teraz zaluje.. Bo teraz to maja fajnie- ida na emeryture 5 lat wczesniej niż w Polsce! Gospodyni interesuje się bardzo jak tam u nas w Polsce. Zwłaszcza czy to prawda , ze wszyscy Polacy tak plakali za zmarlym prezydentem, czy wszyscy są tacy pobozni jak pokazuja w telewizji i czy nam dobrze w UE.. No więc jej opowiadam..

Na sniadanie saira- rybka z puszki, chyba najsmaczniejsza jaka jadlam! Ale nie kazda- Marcin ma pelna racje- musi pisac ,ze rybka jest z Wladywostoku albo z Kamczatki. Jedlismy potem sairy z Charkowa i Kijowa i już smakowaly jak zwykla makrela...

Przedpoludnie spedzamy w dosyć nietypowy sposob. Przyczyna tego jest fakt, ze ponoc robia teraz w nowych autach bardzo dupiane lakiery, takie na bazie wody, które bardzo się rysuja, nie tylko od galezi czy krzewow ale nawet od ostow i kolczastych traw. Nawet auta majace sluzyc za terenowe, tzn majace wyzsze zawieszenie, reduktory i cale stada dodatkowych drążkow do zmiany biegow, maluje się takimi lakierami. Z tego właśnie powodu wlasciciel auta odmawia wjechania na bezdroza bez umycia i nawoskowania auta, gdyż to ma być ochrona- bo będzie się rysowal wosk a nie lakier. A porysowanie lakieru nie wchodzi z zadnym wypadku w gre....

Najpierw odwiedzamy myjnie. Rzuca się w oczy ciekawa reklama , ze „znizki w czasie deszczu”- sprytne! W Geniczesku nie często pada ;)

Obrazek

Musimy chwile poczekac przed myjnia bo jakiś „nowy ruski” wszczyna awanture- jego auto już się swieci jak psu jajca , a on nadal ma pretensje , ze jest niedomyte. Więc chlopaki z myjni się uwijaja polerujac zderzaki i felgi , a facet na nich pokrzykuje ,polerujac w miedzyczasie sloneczne okulary.
Madrze zrobili ci od myjni- zaraz obok jest bar z piwem :)

Następnie ruszamy na parking kolo stacji kolejowej celem nawoskowania pojazdu.
Jakby mi ktos jeszcze tydzien temu powiedzial, ze na wyjezdzie na Ukraine będę woskowac i polerowac auto to bym mu powiedziala aby zmienil dilera albo mniej przebywal na sloncu..A tu myk! i proszę... Życie bywa jednak takie nieprzewidywalne.. Ale kolektyw to kolektyw- razem jezdzimy to i razem woskujemy...Wiec macham sobie dzielnie szmatka , ale przed oczami caly czas wyswietla mi się cytat z ksiazki Hugo-Badera "Biała Goraczka" (gdy sponsorzy zaproponowali mu nowe lsniace auto na syberyjska podroz) „Oczyma wyobrazni widze ,jak podjezdzam nim do zruinowanego kołchozu „Mieczta Ilicza” i rozmawiam z chlopakami o zyciu”....

Obrazek

Obrazek

A nieopodal rozlewiska Siwaszu

Obrazek

Obrazek

Szukajac kibelka nad Siwaszowymi rozlewiskami, pelnymi kolczastych drapiacych ostow i pachnacych ziol- przypominaja mi się rozne dziecinne marzenia z odleglej przeszlosci.. Żółty atlas swiata, gdzie na okladce usmiechniety Chinczyk i Murzynek trzymaja globus.. Mialam chyba z 6-7 lat , gdy go dostalam od rodzicow pod choinke. Ogladalam go codziennie, a tata odpytywal mnie ze stolic i flag roznych krajow. Właśnie wtedy, w tym atlasie, znalazlam kilka miejsc, w które zamarzylo mi się pojechac: połslodkie- polslone Jezioro Aralskie, Kotlina Turfanska- depresja ,a wokół kilkutysieczne szczyty, wyspa Anegada- jedyna w swoim archipelagu bez miast i duzych drog oraz wąski , dlugi odcinek ladu oddzielajacy wody zalewu Siwasz od Azowskiego Morza- Mierzeja Arabacka...Dziecinne marzenia powinny się kiedys spelniac... A na Mierzeje Arabacka czas przyszedl właśnie dzisiaj :) :) :)

Obrazek

Poczatek Arabatki wyglada mocno zwyczajnie. Przekraczamy most i wjezdzamy na szeroka plytowa droge- ponoc skladniki do jej budowy zostaly pozyskane z rozebranego pobliskiego lotniska.

Obrazek

Wzdluz drogi dlugie rzedy pensjonatow zaslaniajacych morze, według tabliczek i reklam jeden od drugiego bardziej luksusowy i komfortowy. W Geniczeskiej Gorce odbijamy z glownej trasy na Priozernoje, celem zobaczenia tamtejszego slonego jeziora.

Mocno się zastanawiamy ,gdzie tu skolowac jakieś drewno .. Fajnie by wieczorem na Arabatce usiasc przy ognisku. Zmagania z jakims przydroznych uschnietym konarem koncza się niepowodzeniem.

Obrazek

Okolice Jeziora Geniczeskiego są niesamowite- plaski jak stol step, pylista droga...

Obrazek

Obrazek

Wyschniete brzegi jeziora, najpierw suchego blota, potem skrzącej się do slonca soli z rozrzuconych rownomiernie krysztalkow, az w koncu popękanej, calkowicie nasyconej sola ziemi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A na srodku jeziora cale połacie suchutkich ,chrupiacych desek! Jak manna z nieba! Na nasze ognisko!! Chyba kiedys był tu jakiś pomost, albo mocowania dla sieci? W czasach jak jezioro było większe..

Obrazek

Moczymy tez nogi w Siwaszu...Jest taki cudownie cieply!!

Wracamy do głownej drogi, mijamy Striełkowoje, gdzie bezskutecznie szukamy knajpy z czymś do jedzenia. Ale za to trafiamy na dom kultury ,gdzie jest akurat proba koncertu jakiejs lokalnej spiewaczki.

Obrazek


Za Strielkowym napotykamy na samotne gospodarstwo, gdzie kupujemy mleko.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest swieze- ale smakuje rybą!!! Nie wiem czy dieta krowy ma na to jakiś wpływ... Trawy to w tym rejonie nie ma za duzo... Czy taka czy inna przyczyna ,ale nie ryzykujemy picia większej ilosci tego mleka i na wszelki wypadek oddajemy je naturze.

I w ten oto malowniczy sposob wjezdzamy sobie na Krym!!!! :)

Obrazek

Już od dluzszego czasu, jeszcze w zamieszkanych terenach towarzyszy nam droga, pozornie rowna, ale która pokrywa osławiona „stiralnaja doska” czyli karbowana powierzchnia, jak tarka uzywana dawnymi czasy do prania. Jak to pisali w wielu relacjach, na Arabatce ma się wielki dylemat czy jechac szybko czy wolno. Jadac szybko nie odczuwa się „tarki” ,ale za to co jakiś czas są niespodzianki w postaci glebszych kolein, przepastnych dziur czy malych pagoreczkow na samym srodku drogi. Jadac wolno można spokojnie omijac nieliczne przeszkody, ale na tarce wszystko wpada w wibracje, które po dluzszym czasie skutkuja wyskakiwaniem kabli i wtyczek w silniku oraz przemieszczaniem się w aucie innych rzeczy , które przemieszczac się nie powinny ;) Jadac przekonujemy się ze owe relacje przesadzone nie były ;)

Obrazek

Obrazek

Dojezdzamy w miejsce gdzie Arabatka jest bardzo waska- jednoczesnie widac i morze ,i siwasz, jak i wystepuje bardzo dużo maloniczych malych slonych jezorek ,gesto zasiedlonych przez ptactwo.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze znajdujemy gruba rybacka line- więc probujemy się wczuc w ulubione klimaty „fetorsów” ;)

Obrazek

Obrazek

Obóz rozbijamy po azowskiej stronie. Stawiamy namioty.

Obrazek

Obrazek

Na początku nas troche razi , ze na plazy co kawalek leza skupiska plastikowaych butelek powiązanych sznurkiem- chyba uzywane jako plywaki do sieci. Jednak czas zmienia podejscie do tego widoku- te butelki okazuja się wybawieniem przy stawianiu namiotu. Przynajmniej dwie napelnione woda są konieczne do utrzymania jednego sledzia w piachu ,aby nie wyrwal go wiatr.

Obrazek

Wieczorem upragnione ognisko. Zdawalo się , ze mielismy dużo drewna ,ale jednak dość szybko się konczy. Zbieranie chrustu na mierzei uzyskuje dość „specyficzny” charakter- chlopaki przynosza wyschniete krowie placki (o dziwo nie pachnace ryba ;)) , które rewelacyjnie podtrzymuja ogien. Dym z ogniska przybiera nieznany mi wczesniej zapach- ani to kupa ani to dym, jakas zupelnie nowa jakosc!!!

Obrazek

Obrazek

Spozywamy naszego podluznego arbuza- kupilismy specjalnie takiego, myslac ze to może jakas inna odmiana, więc i smak będzie oryginalny. Jednak arbuz rozni się tylko ksztaltem, co nie zmienia faktu, ze jest bardzo pyszny.

Obrazek

Obrazek

I to wszystko pod tym rozgwiezdzonym niebem! Jeszcze nigdzie nie widzialam tylu gwiazd, normalnie ma się wrazenie jakby im było na niebie za ciasno, musialy się rozpychac i dlatego od czasu do czasu ktoras nie miala innego wyjscia jak spaść....

Niestety chłód szybko gasi plany nocnych kąpieli...

Poranek wita nas sloneczny, dopiero teraz można w pelni podziwiac w jak pieknym miejscu przyszlo nam spac!

Obrazek

Dzien zaczynamy od kapieli w azowskich falach.

Obrazek

Obrazek

Naprawdę bardzo ciezko rozstac się z tym miejscem.. Obiecujemy sobie z toperzem, ze wrocimy tu kiedys i spedzimy kilka dni!!

Na biwaku nie byliśmy sami – towarzyszyl nam jednorożec

Obrazek

Dalsza droga to znana nam już tarka, step, raz morze raz Siwasz, czasem samotne gospodarstwo na koncu swiata. Od Striełkowoje były 3 domy- to z rybnym mlekiem oraz te dwa:

Obrazek

Obrazek


Niestety większość ekipy jest zdecydowanie bardziej amatorami klimatyzacji niż otwartych na oścież okien ,więc nie mam wyjscia i wyprowadzam się w 2/3 na sloneczny swiat, gdzie pysk mi smaga stepowy pylisty wiatr zamiast lodowatego powiewu z pudelka ze sztucznym zapaszkiem..

Obrazek

Obrazek

Im blizej Solianoje tym więcej na brzegu biwakujacych, pojawiaja się motory, skutery jak również dzielne łady i zaporozce ochoczo zmagajace się z tarkowata nawierzchnia.

Mijamy Solianoje kierujac się w strone Twierdzy Arabat. Dużo z niej nie zostalo, ale piekne widoki i ogromne ilosci pachnacych ziol rekompensuja mala ilosc kamiennych scian.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nad Siwaszem lataja paralotnie i spadochroniki ,a w oddali majacza szpiczate sylwetki krymskich gor.. Może to Karadag ,w który chcemy się niebawem wybrac?

Obrazek

Obrazek

Dziś zamierzamy dotrzec na meteostacje Karabi. Po drodze mijamy Stary Krym z duza iloscia meczetow. Dalej jedziemy przez Biełogorsk, gdzie z daleka usmiecha się do nas imponujacych rozmiarow Biala Skala (nie martw się, wrocimy tu do ciebie!!) Dalej przez Gołowanowke, gdzie skrecamy na Pczelinoje. Jeszcze 10 km drogi do wsi, 10 km do meteostacji ,więc wydaje nam się , ze jestesmy już prawie na miejscu...Droga do Pczelinoje jest znaczona na mapach jako „ulepszona droga gruntowa”- tak tez wygladaja jej pierwsze 2 km...Potem zaczyna przypominac skrzyzowanie drogi zrywkowej w Bieszczadach z korytem wyschnietego potoku ;) Żłobione woda koleiny, w najlepszych miejscach dochodzace chyba do pol metra, ogromne kamulce ,które nijak wziac między kola, objechac czy wykopac..

Obrazek

Obrazek

Aby odciazyc auto wysiadamy i idziemy pieszo. Teraz dobitnie zrozumialam slowa tego goscia ,którego pytalam o dojazd na Karabi: „Nie, wasza skoda tam nie dojedzie, nie ma najmniejszych szans, nawet o tym nie mysl”. Jakos 2 km przed wsia robi się ciemno, kamulce coraz większe.. Więc na malej polance pod slupami postanawiamy rozbic namioty i przenocowac. Przy stawianiu namiotu mamy maly dylemat : czy lepiej mieć nas soba kable z pradem, czy lepiej postawic namiot blizej drogi , gdzie być może noca będzie sunął jakiś niezbyt trzezwy gruzawik bez swiatel? Wybieramy jednak kable...

Obrazek

W namiocie znajdujemy dosyć duzego owada o dosyć specyficznym wygladzie...

Obrazek

Wieczorem imprezka, dużo dobrych kahorow pokupowalismy , więc pijemy na trzy rece ;)

Obrazek

Rano, jeszcze przed sniadaniem biegniemy z toperzem zobaczyc wioske Pczelinoje- w koncu jestesmy tak blisko! (reszty ekipy okolica za bardzo nie interesuje...) Wioska jest tak urocza ze trudno to opisac! Chyba z 10 zamieszkanych domostw, kilka opuszczonych.. Środkiem drogi przechadzaja się cale stadka rozowych i łaciatych swinek, na plotach susza się garnki ,a wokół otwieraja się widoki na pelne białych skalek góry ,w których widac jaskinie i regularne otwory jakby skalnych miast..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Niebo jest bezkresnie niebieskie, sloneczko dogrzewa- chyba pierwszy taki naprawdę goracy dzien na tym wyjezdzie. Kwiczą biegajace wokół prosięta- normalnie można oszalec z radosci!!!

Wracamy na miejsce biwaku. Dziś rozstajemy się z reszta ekipy.. Oni jada w strone Eupatorii i Saki, aby odpoczac, pokąpac się w morzu i troche „popławic się w luksusie”. My natomiast ruszamy z plecakami ku szczytom Karabi Jajły, popławic się w chaszczu, pylistych drogach, pachnacych ziolach i gorskim wietrze....


Suniemy sobie z plecakami przez Pczelinoje w strone meteostacji. Już prawie wychodzimy z wioski , jak slyszymy ,ze jakas babka krzyczy „Riebiata!!!” i biegnie za nami. Jak się okazuje wraz z mężem prowadza tu schronisko i koniecznie chce nam je pokazac. Polowanie na turyste okazalo się skuteczne- miejsce nam się na tyle podoba ,ze decydujemy się zostac.

Obrazek

Babka przynosi nam mleko. Sączymy je na werandzie zaprzyjazniajac się z malutka sówka, która dzieci przyniosly ze zlamanym skrzydlem i pomieszkuje sobie teraz przy domu.

Obrazek

Po jakims czasie wraca gospodarz schroniska- Wołodia. Jak się okazuje jest lokalnym przewodnikiem ,który organizuje wycieczki po Karabi Jajle. Fakt- tą naziemna można sobie zwiedzac spokojnie samemu, lecz prawdziwa Karabi Jajła znajduje się przede wszystkim pod ziemia, jest tu ponad 300 jaskin, glownie o rozwinieciu pionowym, więc samodzielne zwiedzanie bez sprzetu może być dosyć utrudnione. A tu w schronisku Wołodia ma liny, uprzeze, drabinki, które udostepnia turystom.
Co ciekawe wiele jaskin jest nadal nie odkrytych, caly masyw ma strukture jakby pumeksu, tylko do wielu korytarzy nie ma dostepnych wejsc, lub są zbyt niewymiarowe by ulatwiac eksploracje ludziom ;) (albo to ludzie są niewymiarowi? ;) ) Co roku przyjezdzaja tu mlodziezowe obozy speleologiczne ,które odkopuja sobie „swoje” jaskinie, szukajac lokalizacji niedostepnych podziemnych korytarzy za pomoca jakiś „echosond”.

Wołodia pokazuje nam album ze zdjeciami z okolicznych jaskin i szczytow, kilka artykulow o Karabi z roznych rosyjskich gazet i proponuje, ze jakbysmy chcieli to mozemy się jutro gdzies razem wybrac. Jakie jutro??? Toz dzisiaj tez jest dzien!!!

Jako ze jest już sporo po poludniu mamy ograniczony wybor jaskin i tras- musi być blisko. Wołodia proponuje nam wąwoz i jaskinie Szan-Kaja, zwana również „Kamienny Dom Szamana”

Połozona jest w wąskim, skalistym wąwozie, calkowicie zarosnietym starymi bluszczami o grubych i pokreconych konarach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Aby do niej dotrzec trzeba pokonac kawalek drogi po skale. Aby nam ulatwic zadanie Wołodia rozwiesza drabinke i dodatkowo asekuruje nas lina.. Można się poczuc jak ostatnia ciamajda jak się wisi na drabince, probujac wsadzac nogi we wlasciwe szczebelki, łapy się rozjezdzaja na sliskiej skale, a Wolodia smiga po tej samej skale jak mucha – jednoczesnie zwijajac za nami line... Jakby podlegal jakims innych prawom ciążenia ;)


Obrazek

Obrazek


Odwiedzona przez nas jaskinia za czasow poganskich ,gdy zyli tu Taurowie (chyba o nich chodzi- Wolodia nazywa ich „Tawry”) sluzyla za swiatynie. Owe plemiona czcily byka- więc jest kamienna jakby rzezba przypominajaca to zwierze. Kiedys były tez bycze łby z rogami czy fragmenty kosci- jednak wielu turystom za bardzo się podobaly. Zostaly jakieś marne resztki malych kosci- na które Wolodia pilnie baczy czy nie chowamy ich do kieszeni ;)

Obrazek

Obrazek

Ponoc obecnie poganska religia zyskuje w Rosji wielu zwolennikow i nowych wyznawcow. Sporo ich przyjezdza tu do tej jaskini, palą swieczki, odprawiaja jakieś swoje tajemnicze nabozenstwa.

Wołodia twierdzi ,ze nie wyznaje zadnej religii. Twierdzi, ze madry i zaradny czlowiek „sam jest sobie bogiem” i powinien sam umiec na siebie i rodzine zarobic, zadbac, zyc w zgodzie z przyroda, umiec się leczyc ziolami i tak postepowac, aby nie czynic krzywdy innym. Uwaza ,ze rozne religie to „pojscie na łatwizne” bo ciagle oczekuje się wsparcia i pomocy od istot nadprzyrodzonych, zamiast samemu stawiac czoła problemom. Acz mam nieodparte wrazenie, ze właśnie o poganach wypowiada się z najwiekszym szacunkiem i sympatia.

Z bram jaskini roztacza się przepiekny widok na polnocna Karabi

Obrazek
Ostatnio zmieniony 12 lipca 2011, 11:29 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Post autor: buba » 12 lipca 2011, 11:28

Już wracajac zagladamy również do jaskini Kara-Murza, zwanej tez „Biezdonny Kołodiec”- jednej z glebszych w tych gorach, majacej cos ponad 100m glebokosci. Za poganskich czasow wrzucano tu zmarlych, twierdzac, ze oddaje się ich "matce-ziemii", gdyż jaskinia ma takie dno, ze nie slychac, ze cos na nie spada, co poteguje wrazenie „bezdennosci”

Obrazek

Odwiedzamy także poganskie kurhany-usypiska kamieni , zawsze z ładnym widokiem, zarowno te nalezace do moznowładcow, jak i zwyklych ludzi. Większość z nich jest już tysiace lat temu rozgrabiona i rozkopana na dziesiata strone, ale ponoc nadal są ochoczo penetrowane z wykrywaczem metalu przez poszukiwaczy skarbow. Legendy glosza, ze w najwiekszych ilosc zlota mogla dochodzic do 2 ton.

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Wołodia należy do ludzi bardzo rozmownych i ma dużo ciekawych rzeczy do opowiedzenia.

Mamy np. wyklad z ziololecznictwa. Chcialoby się to wszystko zapamietac i moc wprowadzic w życie... Tylko , ze spora ilosc pokazywanych roslin to endemity, typowe tylko dla tego pasma, a przynajmniej dla Krymu...Miejscowi praktycznie nie korzystaja z aptek tylko lecza się roslinami zebranymi na stepie. Wolodia jest wielkim przeciwnikiem wszelakiej chemii- zarowno w tabletkach, jak i w pozywieniu. Zbieramy „limoncziki” -roslinki o smaku cytryny stosowane do herbaty, ponoc pelne witamin, czubrice i inne zielska oraz debowe gałazki do bani, która planujemy wieczorem odwiedzic :)

W ogóle dąb był swietym drzewem pogan- chrzescijanie go karczowali, palili chcac wraz z nim wyplenic dawna religie, ale deby odrastaly. Tu na Karabi większość jest w postaci rosochatych krzewow. Wolodia również otacza deby wielka czcia, uwazajac je za drzewo bardzo przydatne czlowiekowi. Ponoc z zoledzi robi się tu kawe i mąke , z ktorej placki nie maja sobie rownych.

Rozmowy wkraczaja również na tematy polityczno-gospodarcze. Wołodia z rozrzewnieniem wspomina czasy sojuza, gdy w Pczelinoje był kolchoz, pasly się stada krow, koz i przede wszystkim koni. Wyrabiano tu kumys, były dwa sklepy, szkola, kazdy mial prace.. Teraz wies prawie opustoszala, a tereny prawie do Biełogorska kupił jakiś burżuj, z pochodzenia ruski, mieszkajacy w Londynie i o nazwisku jakby polskiego magnata...Na szczescie nie postawil jeszcze wszedzie tabliczek „teren prywatny-wstep wzbroniony” jak to bywa u nas, ale znacznie utrudnia życie mieszkancom. Nie pozwala hodowac zbyt duzych stad koni i bydla, robic sianokosow, czy wyrabiac kumysu. Kumys wyrabia tylko jego fabryczka w Zielonogorsku, ale do kumysu dolewaja krowiego mleka i jakiejs chemii i ponoc wogole nie przypomina w smaku tego trunku z kołchozu w Pczelinoje za radzieckich czasow. A miejscowy magnat tylko czasem przyjezdza tu na polowania, albo przysyla swoich ludzi aby pilnowali porzadku i kapowali czy nikt nie łamie zasad...

Wołodia opowiada także o swojej dawnej pracy w fabryce okretow w Feodozji. Wtedy ich statki oplywaly i podbijaly swiat. Teraz fabryka już nie istnieje a Ukraina nie produkuje zadnych swoich statkow. Właśnie z tej fabryki ma unikatowe drabinki do jaskin, do 50m szczebelkow na aluminiowych sznurach- na nich kiedys malowali statki. Można takie kupic w sklepach ze sprzetem wspinaczkowym ale są ciezsze, krotsze i piekielnie drogie..

Dowiadujemy się tez ciekawych szczegolow o turystach goszczacych latem w schronisku w Pczelinoje. O bogatych „nowych ruskich” co maja czas tylko na prace i kiedys przyslali tu swoje dzieci aby troche oderwaly się od stołecznego swiata murów, bram, zasieków, szyfrów i ochroniarzy. Czy o pewnym siebie cwaniaczku, który chcial na szybko zobaczyc najwieksza i najtrudniejsza jaskinie i uwazal , ze zabranie go tam będzie tylko kwestia kasy.. A jak wszedl do takiej o sredniej skali trudnosci to mial pelne gacie ze strachu, ze nawet nie wyszedl zbyt dobrze na zdjeciu, ktorym chcial się potem chwalic w miescie ;)

Wołodia nie popiera „miejskiego” wychowania dzieci- tu w Pczelinoje 10 letni chlopak to już jest meżczyzna, i wzrostem, i postawa, i psychika. Traktor umie prowadzic, swinie zabic, pole zaorac i zasiac, dach naprawic.. A większość miastowych to jeszcze „prawie w pieluche robi”.

Przestrzega nas również przed Tatarami, którzy ponoc tlumnie wracaja na Krym, a ukrainskie wladze im to ulatwiaj np. dajac za darmo mieszkania, zasiłki. Ponoc ci co wracaja to grupa negatywnie wyselekcjonowana- cwaniaczkow, przestepcow czy ludzi ,którzy nie odnalezli się gdzie indziej , nie maja nic do stracenia i ze trzeba na nic uwazac, bo sam naciął się kilka razy.. Nie mam pojecia ile w tym prawdy, a ile propagandy i zakorzenionych przez lata uprzedzen...

Już blisko wsi zbieramy owoce- ostrężyny, sliwki czarne , gruszki i moje ulubione mirabelki. Mało owocow lezy na ziemi, ponoc trzeba przychodzic na zbiory wczesnym rankiem, bo potem przychodza swinki z calej wsi i wszystko pozeraja, uwielbiaja owoce i zdrowe odzywianie :) Czego swinie nie zjadly albo pozniej opadlo my zbieramy i zjadamy ze smakiem :) Czlowiek nie swinia, wszystko zje... :)

W tutejszych gorach rosna jakieś dziwaczne rosliny z małymi wsciekle ostrymi rzepami czepiajacymi się skarpetek.. Można oskubac skarpetke a za 5min to samo...

Obrazek

Wieczorem idziemy do bani. Podczas gdy toperz już się caly rozplywa – mi jest cieplo i przyjemnie- wreszcie temperatura do zycia ;) Troche brakuje zimnego jeziora gdzies nieopodal- trzeba się schladzac polewajac woda z kubeczka... Ale ponoc za rok będzie już skonstruowany basenik :)

Obrazek

Obrazek

Potem przekonujemy się jak wielki błąd zesmy popelnili zamawiajac dwudaniowy obiad.. Najpierw wjezdzaja na stol lepioszki ze smietana i sliwkowym powidlem. Są tak pyszne i w takich ilosciach, ze na tym etapie można by zakonczyc obiad.. Nic bardziej blednego... Potem zupa- rownie pyszna z miesem, warzywami, taka zawiesista, ze lyzka stoi i ze smietana.. Z tym dajemy jeszcze rade...

Obrazek

Ale potem podaja mieso z makaronem.. I jeszcze gospodyni dogladaja czy wszystko zjedlismy, czy nam smakowalo i czy przypadkiem (ratunku!!!) nie chcemy dokladki! Po kryjomu chowamy kotlety do kieszeni i potem skarmiamy nimi zwierzyne i dlugo lezymy plackiem nie mogac się poruszyc... Chyba po raz pierwszy w zyciu jestesmy stanie zrozumiec powiedzenie, ze „na pierwszym kotlecie się siedzi a ostatni ma w zebach” ;)

Rano wstajemy wczesnie bo daleka przed nami droga. Ruszamy w czworke- bo caly dzien będzie nam towarzyszyc Striełka- wedrowny psiak z Pczelinoje.

Obrazek

Dzisiejszym celem jest jaskinia Bolszoj Buzłuk, zwana tez Śniezna Korolewa. Jaskinia jest nietypowa- nawet w upalne krymskie lato utrzymuja się w srodku lodowe sople i nawisy. Co dziwne nie jest wcale taka gleboka i jest zupelnie jasna- nie potrzeba uzywac latarek. Wpadaja do niej promienie slonca a 10m dalej czai się lód...

Krymskie jajły to zdecydowanie rodzaj gor dla mnie, jakieś 20min musimy się wspiąc pod gore, a potem już rozciaga się malowniczy plaskowyz i można isc, isc i isc podziwiajac widoki i nie meczyc wypluwajac płuca pod gore.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mijamy ciekawy szczyt Dinozawr

Obrazek

I inny, bezimienny, ale z czacha bawoła na szczycie ;)

Obrazek

Potem wlazimy do naszej jaskini. Tu chyba opis jest zbędny- bo zdjecia mowia same za siebie :)
Wspomne tylko, ze z początku mamy troche pełne gacie jak widzimy ziejący wielki otwor w głab ziemi, a Wołodia radosnie zaczyna rozwijac drabinke ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z bliska i po dokladnym przyjrzeniu się jaskinia przestaje przypominac wulkaniczny krater bez dna, są również mniej strome zbocza a wejscie wydaje się nawet calkiem realne.

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Przebywajac w tym miejscu, patrzac na lód, nacieki, chłodny oddech scian, mgłe kłebiąca się przy wejsciu- jakby duchy tego miejsca, sluchajac spadajacych kropli ,ale przede wszystkim ciszy...dzwoniacej w uszach ciszy... caly czas mam w oczach nasza Jaskinie Niedzwiedza, Raj czy niektore jurajskie, pelne barierek, elektrycznosci, schodkow, uchwytow, krat, kłodek, zakazow i wrzasku... Jak ludzie tak mogą spaprac piekne rzeczy wokół i jeszcze się tym cieszyc? A mgly i skalne stwory patrza się na mnie zdziwione- jakby zupelnie nieswiadome, ze nie caly swiat wyglada tak jak Karabi...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Obrazek

Potem zagladamy jeszcze do dwoch jaskin: Kastere i Monastyr Czokrak.. Czas nie pozwala już wlezc do srodka, ale może kiedys...

Wlazimy na gore Irtysz, która niedosc, ze ma tak fajnie się kojarzaca nazwe to jeszcze znajduje się w samym srodku Karabi :)

Obrazek

Wołodia pokazuje nam była baze radarowa na sasiednim pasmie. Kiedys wykrywala samoloty i statki na tysiace km, teraz jest jednym z większych krymskich skladow złomu, gdzie powazne wojny straznikow ze złomiarzami są ponoc na porzadku dziennym.


Dowiadujemy się tez o niesamowitym cyrku jaki tu panowal w sierpniu. Z powodu pozarow w Rosji zaczeli szalec tez tu na Krymie. Zamkneli i obstawili wojskiem wszystkie drogi prowadzace w gory. A Pczelinoje ma szczescie lezec w samiuśkich gorach... Wołodia rano pojechal na motorze z kumplem do Biełogorska, zrobili zakupy, obładowani wracaja glowna droga od Gołowanowki , a tu ich wojsko nie chce puscic bo gory zamkniete.. Na nic gadka ze oni tam mieszkaja- był rozkaz nie puszczac nikogo to nie puszczaja.. Zatem probuja od Zielonogorska, od Krasnosiełowki- wszedzie na nic, obstawione jakby wojna miala być.. Ale miejscowy sobie zawsze poradzi, kluczac caly dzien znalezli droge, której nikt nie pilnowal...Spokojnie wrocili nia do domu- ba! cale lato przywozili nia zaprzyjaznionych turystow na Karabi ;) Bo kordony wojska dostaly prikaz zabezpieczyc wszystkie dojazdowe drogi, a samego plaskowyzu nie pilnowal już nikt ;)
Pożarow na Karabi nie było zadnych przez cale lato- a ponoc na calym Krymie nie było ich więcej niż co roku..

Wracajac spotykamy rodzinke z Kijowa, facet, babka i dwoje dzieci. Szukaja wody- jakiegos zrodla bo sobie za malo wzieli i już ich suszyc zaczyna. Facetowi się geba nie zamyka- gada bez przerwy. Parę lat pracowal w Polsce, obecnie dużo czasu spedza w Niemczech. Teraz spedzaja cale lato z rodzina nad morzem w okolicach Rybaczie (widac ze nie kłamia – są wszyscy opalenie na skwarek). Dziś wybrali się na wycieczke bo tatus chcial pokazac dzieciom gory i jaskinie. Ogolnie jest to dosyć zarozumialy typ: „jestem najmadrzejszy na swiecie i na wszystkim się znam”. Nie bardzo przyjmuje do wiadomosci rozne sugestie odnosnie drogi powrotnej (a ida zupelnie nie w ta strone co by chcieli). Wołodia zabiera go na gorke i cos tam dlugo tlumaczy i pokazuje jak trzeba isc- ale chyba i tak nie skorzystali.. Mapy nie mieli..
Wolodia potem mowi , ze nie mieli najmniejszych szans dotrzec do swojej bazy przed zmrokiem.. Proponowal im nocleg u siebie w Pczelinoje i zeby rano poszli dalej.. Nie chcieli skorzystac...
Ciekawe czy mieli latarki....( choc raczej wielkosc ich plecakow wskazywala na przechowywanie tam chusteczek do nosa)

Fajna jest tez taka scena- dzieciak pyta ojca jak daleko na szczyt, przez który maja isc- na co ten bez zająkniecia „kilometrow piat' ''. Na co Wołodia ze zrezygnowana mina „co najmniej „diesiat' ''

Wracamy pelni wrazen, ale tak zmeczeni , ze padamy na pysk...Ostatkiem sil idziemy do bani i zjadamy obiad.. A tu gospodyni nas zaprasza na impreze- dziś są jej urodziny, zaprosila kilku sasiadow... Mimo, ze chcielibysmy poznac tych ludzi i nie sprawic gospodyni przykrosci, nie mamy zupelnie sily i odmawiamy... Jedynym marzeniem jest się polozyc, co tez pospiesznie czynimy... Nie zdazylam jeszcze dotknac glowa poduszki czy zamknac oczu a już lece w jakiś bezdenna ciemna przepasc, jakby skrzyzowanie lodowej jaskini z najglebsza sztolnia Karabi....

Jak się potem okazuje naszą decyzją odnosnie imprezy zyskujemy dozgonna wdziecznosc Wołodii ;) On tez padl zaraz po przyjsciu i nawet nie wychylil kielicha za zdrowie zony, która od rana zaczela mu robic wymowki. A tak zyskal niepodwazalny argument- „Widzisz, to nie moja zla wola. Turysty młode, a tez padły i nie przyszly” ;)

Wiedzac, ze nastepnego dnia idziemy na Biala Skale, Wołodia opowiada nam ze to miejsce „gralo” we wszystkich filmach kowbojskich czy indianskich kreconych w ZSRR. Bardzo nam poleca film „Kaukaska pliennica”,który tez wykorzystywal ten plener.

Dziś zegnamy to urocze miejsce... Gospodyni mimo naszych sprzeciwow odgrzewa nam szaszłyki z wczorajszej imprezy, wychylamy z Wołodia na pozegnanie po stakańczyku i ruszamy w strone Gołowanowki. Pogoda jak przystalo na krymski wrzesien, ciemno, leje, 15 stopni...

Ciekawe czy rodzinka z Kijowa się tam gdzie jeszcze błąka we mgle....

Obrazek

Obrazek

Droga do Gołowanowki blotnista i mglista... Spotykamy stadko lesnych swinek- czyzby wybraly wolnosc?

Obrazek

Na drodze do Biełogorska zaczepia nas taksowkarz czy nas nie podwiezc. Odmawiamy tlumaczac, ze my chcemy marszrutką , więc odjezdza...Jak się potem okazuje zatrzymuje marszrutke na nastepnym przystanku, zeby na nas poczekala...

Trasa autobusiku wiedzie wyboistymi drogami przez wszystkie okoliczne wioski. Co można zauwazyc- samochodowy klakson dobrze odstrasza swinie, krowy maja go w d..

W Biełogorsku siąpi i zimno... A więc zdechł nasz pomysl noclegu na Białej Skale i porannych widokow na Karabi Jajłe. Szukamy jakiegos hoteliku.. Ponoc takowego w miescie nie ma,więc sytuacja zaczyna wygladac nieciekawie zwłaszcza, ze deszcz wcale nie przestaje padac. Kilka osob zaczyna cos jednak wspominac o nowym wspanialym budynku w ich miescie gdzie planowany jest hotel , ale nie wiadomo czy już go otwarli. Ów budynek okazuje się być centrum handlowo-rozrywkowym: na parterze samoobslugowy market, na pietrze hotel, nocny klub, salon pieknosci, sala bankietowa itp.

Obrazek

Obrazek

Na pierwszy rzut oka wyglada niezbyt zachecajaco.... Ale jako ze nawet Włodzimierz Ilicz poleca ten przybytek, więc nie mamy wyboru ;)

Obrazek

Jestesmy jednymi z pierwszych gosci- hotelik dziala od tygodnia. Wszystko cuchnie swieza farba, nowoscia i remontem, dlugie korytarze zdaja się być jeszcze w budowie.

Obrazek

Obrazek

Na recepcji zaczyna mi się bardziej podobac- wogole zebym weszla to babki muszą odsunac worek z cementem i wykopac krzeslo spod stosu karniszy, drabin i listewek. No i obsluga jest przemila- 3 usmiechniete od ucha do ucha babeczki, opowiadajace o atrakcjach okolicy: Bialej Skale, zbiorniku, przeleczy za Aleksiejewka.. Nikt z nich tam nie byl- ale wiedza, ze tam jest pieknie.

Troche wpadaja w panike jak wnosimy do nowiutkiego pokoiku nasze ociekajace blotem plecaki, oraz buty utaplane w mieszaninie gliny i odchodow wszelakiego przydomowego inwentarza. Sugeruja, aby zostawic caly majdac w przedpokoju- „bo tu kafelki..”

My tymczasem idziemy pozwiedzac okolice. Pierwszym okresleniem jakie się nasuwa jest „zapyziałe miasteczko”, czyli takie jakie lubie najbardziej :)

Obrazek

Rzuca się w oczy, ze 90% jezdzacych tu samochodow to stare lady, moskwicze, zaporozce.. Glownie łady.. Innych aut prawie się nie widzi.
Dużo tu tez pomnikow i wogole pozostalosci czasow minionych..

Obrazek

Obrazek

Odwiedzamy knajpke, gdzie zbiera się przy piwie i koniaczku chyba pol miasta. Degustujemy piwo "krym" i "sarmat". „Krym” jest pyszne, a to drugie obrzydliwe...

Wieczorem odkrywamy, ze nasze wspaniale sliwki od Wołodii zmienily się w plecaku w mus sliwkowy i rozwazamy zrobienie kompotu. (wielkie podziekowania dla mi, za przepis na kompot z imbirem i gozdzikami- mniam!). Jako, ze nie wiemy czy w pokoju nie ma czujnikow dymu- kompot powstaje na balkonie.

Obrazek

Obrazek

Nie wiem czy z racji suszacego się prania, roznoszacego się wokół zapachu kompotu czy był jakiś inny ukryty powod- ale nasz balkon budzi ogromne zainteresowanie wszystkich przechodniow, nie ma takiego co by glowa mu się nie skrecila, a jeden ciekawski rowerzysta prawie nie wjezdza w drzewo i zalicza bliskie spotkanie z chodnikowymi plytami...

Rano piekna pogoda, więc ruszamy na Biala Skale. W jakims przewodniku wyczytalam ze idzie się tam z Czernopola co jest totalną bzurą (może dlatego, ze kolo Czernopola jest gora Ak, a Biala Skala to Ak-Kaja?)
Nadrabiamy więc z 10km drogi, ale przynajmniej polazilismy troche po zaułkach Biełogorska :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

w koncu lądujemy we własciwej miejscowosci pod sama Biała Skala.

Obrazek

Obrazek

Z wioski kreta droga pniemy się w gore- krajobraz pylisty i wygrzany słoncem

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Biała Skała to jakby uskok czy jakieś pękniecie terenu- z jednej strony chyba 100m przepasc, a z drugiej łagodnie rozlewajacy się plaskowyz az po horyznt.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na gorze spotykamy rodzinke z Moskwy, która przyjechala tu terenowka od strony plaskowyzu. Fotografuja swoj wehikuł w roznych ujeciach, na mrozacych krew w zyłach polkach skalnych i stromych podjazdach.

Obrazek

Obrazek

Wspolnie wypijamy winko (oni maja wytrawne, my słodkiego kahora) , gawedzimy o Krymie (oni bywaja tu przynajmniej 5 razy w roku), obiecujemy wymienic się fotkami i pisac do siebie maile. Troche mnie zalamuja mowiac, ze Karadag wciąż zamkniety :(

Obrazek

Gdzies w oddali szaleje burza...

Idziemy tez zobaczyc jaskinie, droga tam prowadzi bardzo malownicza sciezka u podnoza skaly

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Spotykamy tez grob- ktos albo dostal kamieniem w łeb, albo spadl z gory? Może wspinacz, albo wypil za dużo? Nie ma zadnej wzmianki kim był, ile mial lat... Przy krzyzu i kwiatach leza tez ciasteczka , cukierki i stoi pelen kubek wina.. Z braku innych przysmakow zostawiamy duchowi wędzony serek- do wina powinien pasowac...

Obrazek

Czas nas nagli , bo ostatnia marszrutka jest o 19. Ale postanawiamy wrocic tu jutro.

Ranek wita nas już nie tak pogodny jak wczoraj, ale i tak suniemy w strone Bialej Skaly.

Kawalek za wioska, nad rzeczka spotykamy malutkiego kotka, niby zwyczajne spotkanie, ale kotek idzie w nasza strone i rozpaczliwie miauczy... Wyglada jakby się zgubil.. Myslimy, ze pewnie gdzies w pobliskich krzakach siedzi jego mama i zaraz po niego przyjdzie. Oddalamy się pospiesznie, aby nie szedl za nami bo wtedy zgubi się na amen..

Dziś zmierzamy w przeciwna strone- pod dziwna konstrukcje, która przypomina radar.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A potem wzdluz Białej Skały szukajac jaskin i dziwnych skał

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Znajdujemy przyskalny jakby minitunel, wyscielony niesamowicie mieciutkim piaseczkiem (zmielona skałą?) , prawie bialym- lezy się w nim jak w puchu- i ciezko odmowic sobie radosci wytarzania się :) :)

Obrazek

Obrazek

Pogoda coraz gorsza, znad Bialej Skaly ciagna chmury z ciezkimi brzuchami, schodza mgly...

Obrazek

Wracajac do wioski, gdy mijamy mostek cieszymy się ze kota nie ma , ze szczesliwie wrocil do mamy..
Az nagle pod krzakiem widzimy zwiniety kłębuszek! Ten sam, pręgowany i rozpaczliwie miauczacy.. Tylko bardziej zmarzniety niż rano :( Idzie wieczor, zaraz zacznie lać, nie mozemy go tu tak zostawic.. Probuje mu dac troche chleba, ale mały nie chce..Wogole nie wiemy czy już je cos poza mlekiem.. Zabrany na rece wtula się w kurtke i mruczy.. Nie mozemy go zabrac.. Gdyby to było w Polsce to już bysmy mieli kota... Ale nie przewieziemy go przez granice. Poza tym jak go trzymac w hotelu w Biełogorsku, potem 2 godz w autobusie, dobe z plackarcie i 9 godzin w pociagu? To chyba niemozliwe... We wsi pusto, nie ma w zasiegu wzroku zadnej mile wygladajacej babuszki, której by można go oddac pod opieke.. Postanawiamy zostawic go w srodku wsi, kolo pasacego się cielaczka. Cielaczek zauwaza kota -chyba oba są soba tak samo zainteresowane jak i przestraszone.Pewnie ktos zaraz przyjdzie po cielaka i zauwazy małego...Moze wezmie do obory i da spodek mleka? Nie wiem czy wybralismy dobre rozwiazanie, ale zadne lepsze nie wpadlo nam do glowy..

Caly wieczor chodzimy jak struci bo martwimy się losem kotka....

W Biełogorsku na dworcu spotykam ciekawy kibelek- dużo kibelkow na Ukrainie jest ciekawych,ale ten bije wszelkie rekordy. Jak to mawiał Marcin- 150% klimatu ;)
Betonowe pomieszczenie, a w srodku trzy dziurki w ziemi, bez zadnych scianek między nimi. Do tego, ze nie ma przedniej scianki już przywyklam- ale tu nie ma tez bocznych i się można trącac łokciami ;) Podchodzac widze, ze korzysta jakas babuszka, więc grzecznie czekam przed. Za mna ustawia się już kolejka i jakas babka mnie strofuje: „diewuszka, na co czekasz, nie jest zajete, tam są 3 dziurki”. Pelna wspolnota-nawet kosz na srajtasme jest tylko jeden ;) i wspolnie się z niego korzysta. W srodku tez wszystko skolektywizowane- jedna drewniana połka na torebki, o dziwo jest papier toaletowy, który krazy z rąk do rąk. Babki podczas korzystania z przybytku gawedza sobie o żywieniu krów, od czego takowe maja wzdecia i jak leczyc chore kopyta. Jestem tez pelna podziwu dla jednej mlodej niewiasty, która potrafi skorzystac z tego kibelka na 15 cm obcasach.
Przy wyjsciu na scianie 3 gwozdzie na kapoty i nawet odlamek lustra, aby moc poprawic makijaz! I wąż z woda ! Bo po kazdym korzystaniu trzeba ladnie splukac cala podloge..

A jutro do Koktebela!!!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Post autor: buba » 12 lipca 2011, 11:31

Do Koktebela wjezdzamy wczesnym popoludniem. Mielismy w planie spedzic tu kilka dni- coby się wybrac do Tichej Buchty, na Karadag, może jeszcze gdzies w okoliczne gorki. Tymczasem wjezdzajac do miasteczka naszym oczom ukazuja się przepotworne tlumy, stada rozwrzeszczanej stonki oblegajacej wszystkie chodniki i skwerki, korki setek odpicowanych aut (gdzie starych ład praktycznie nie widac), budujace się pensjonaty, reklamy aqua parkow- masakra!!! Jak Zakopane w srodku sezonu... Pewnie zwiazane jest to poniekad z odbywajacym się tym terminie festiwalem jazzowym... 15 sekund w tej okolicy wystarcza ,aby podjac wlasciwa decyzje- trzeba się stad ewakuowac- nie wazne gdzie, byle szybko! Ewakuacja nie jest jednak taka prosta- na dworcu kolejki do kas po kilkadziesiat osob, autobusy wypchane po brzegi...

Decyzja jest prosta- idziemy pieszo do Kurortnoje. Jako ze przez Karadag nie można -tuptamy sobie asfaltem. Droga niestety jest ruchliwa i nie zawsze ma pobocze więc nieraz trzeba isc rowem. Po drodze cudne widoki na gory, skaly i winnice.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze mija nas jakiś facet limuzyna wypelnionym rodzinka , zwalnia i zagaduje „ te gory tam to Karadag?” My potwierdzamy, więc facet na to „aha” i zadowoleni odjezdzaja... Ciekawe czy w notesiku odznaczyl Karadag jako „zaliczony”...

W Szczebietowce rozsiadamy się pod cerkwia, zeby troche odpoczac. Od razu pojawia się jakiś uczynny dziadek zainteresowany naszym losem- „Riebiata, ale przystanek to jest tam”.

Obserwujemy także dzieci wracajace ze szkoly. Najlepsza jest dziewczynka z tornistrem, która zmierza chodnikiem w nasza strone. Zatrzymuje się w pewnej odleglosci, widac to wahanie na twarzy, po czym schodzi na ulice, omija nas szerokim łukiem, a bedac na naszej wysokosci zaczyna biec rozgladajac się trwoznie wokolo... Spoko...ale za 10 min to samo robi jedna babka ;) ;)

Poczatek Kurortnoje jest obiecujacy- malowniczo zarosnieta tabliczka i rownie zarosniety chodnik!
Tu nas chyba nie spotka rozczarowanie takie jak w Koktebelu

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z niesmakiem mijamy kilka pensjonacikow- jak z katalogu ofert dla „ludzi sukcesu”. Już prawie tracimy nadzieje na znalezienie czegoś fajnego- a tu zza zarosli wyłania się jakiś budynek. Zachaszczony beton, blacha falista, zardzewiale balkony...ech...pewnie od lat nieczynny..

Obrazek

Obrazek

Ale w oczy rzuca nam się suszace się na balkonach pranie!
Zagladamy więc do budki straznika z pytaniem czy są wolne miejsca. Straznik bierze telefon , gdzies dzwoni i dlugo opowiada, ze tylko dwie osoby, ze obcokrajowcy, ze im bardzo zalezy i tam po drugiej stronie ktos w koncu się zgadza. Zatem gosciu mowi, ze ok, ze nas zaraz zakwateruja i ze mam isc za nim. Toperz zostaje z plecakami a my wchodzimy do budynku. Jakiś dlugi ciemny korytarz z odrapanymi drzwiami- troche mi łyso, gdzie on mnie prowadzi? Na droge do recepcji to raczej nie wyglada.... Jeden zakret, drugi, jakas sala...

Obrazek

W koncu zatrzymujemy się przed jakimis drzwiami, on puka.. Kurcze.. Jak odezwa się jakieś meskie glosy to spierdzielam gdzie pieprz rosnie... A!! , Nie wspomnialam, ze gosc wyglada na Tatara- dokladnie takiego jak Wolodia nam mowil, ze należy na nich uwazac. Ciemny na gebie, w czapeczce, z koranem na szyi... Jakos jak Wolodia nam opowiadal to puscilam to mimo uszu- ot ruska propaganda coby niechec do Tatarow podsycac... A teraz mi się to jakos przypomnialo ;)
Tymczasem zza zlowrogich drzwi wychodzi mila starsza pani- recepcja już zamknieta a ona tu sprzata – więc po godzinach niejako wszystko jest w pod jej zarzadem :) Więc ona nas zakwateruje a zaplacimy jutro rano jak biuro otworza. Mozemy sobie wybrac ,który pokoj chcemy oraz na ktorym pietrze. Pokazuje nam kilka- w srodku trzy łozka, umywalka, dziwne plataniny rur i kabli- jasne, ze się podoba! A najlepszy jest patent na „żabki” do firanek! To się nazywa pomysłowosc :) :)

Obrazek

Wybieramy ten pokoj skad najblizej do kibelka! Babka nam jeszce dokladnie tlumaczy jak dojsc do prysznicy, ale brzmi to jak trasa dla harcerzy organizujacych podchody więc odpuszczamy- mamy morze, mamy umywalke, po cholere nam prysznic ;)
Nasze miejsce noclegowe nazywaja „Bywszyj Łagier Koktebel”, w momencie jak przyjechalismy jest prawie pusty, czasem przemknie się korytarzem jakas babcia. Widac, ze kiedys pręzniej działal- jakieś zamkniete na dawno nie otwieramy kłodki sale telewizyjne i inne pomieszczenia, schody niewiadomo dokad, stare amfiteatry, stadion z trybunami, zarosniete bluszczem kempingi.. Kwietniki z mozaika, rysunki pamietajace pewnie poprzedni ustroj..

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Także na recepcji wydaje się ze czas się tu zatrzymal..

Obrazek

Zatem szukamy plazy- pierwsza proba okazuje się nieudana- dochodzimy do miejsca skad już widac deptak i wode, ale droge przegradza nam bagnisty kanał ;) Ale już za drugim razem się udaje. Na nabrzezu mile knajpki z czeburiekami i innym zarciem , fajna stołowka z widokiem na fale, klimatyczne stragany z rybami i domasznim winem :)

Obrazek

Probujemy wodki z winogron- ponoc najlepsza jak się ja zagryza winogronkiem- faktycznie!!!

Fale na morzu są wielkie, toperz się kapie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na molo stada turystek robia sobie zdjecia na tle Karadagu- iscie jak na NK, w ponetnych pozach, z dekoltem do pasa lub w stringach-oczywiscie z najlepszego ujecia ;)

Inni tylko się przygladaja falom

Obrazek

Zakupujemy dwie ogromne najeżki- coby nam ladnie wisialy w pokoju u sufitu. Idac z kartonem pod pacha zaczyna nam pachniec wielka przygoda na granicy, więc piszemy smsy do znajomych, coby się upewnic ,ze najezka nie jest tu jakas chroniona czy zakazana.

Nad miejscowoscia goruje ogromny opuszczony, niedokonczony hotel - jeden z glownych celow naszego jutrzejszego dnia! Wczesniej wspominany chyba na forum i upatrzony na stronce http://urban3p.ru/object3804/

Obrazek

Rano fale jeszcze wieksze- ja wogole boje się wejsc glebiej niż do kolan, jako ze nawet toperz ma problem utrzymac się na nogach i morze rzuca w niego wielkimi kamieniami.

Obrazek

Obrazek

Idziemy zwiedzic opuszczony hotel- obiekt jest niepilnowany, az dziwne, ze nie spotykamy tam nikogo... Z dachu roztacza się cudny widok na okolice, na morze, Karadag, gory nad Lisia Buchta. Wygrzewamy się na rozgrzanych plytach kontemplujac widoki i rozpijajac domasznie winko.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W pewnym momencie spotyka nas wielkie nieszczescie- część pysznego winka wylewa się na beton :(

Obrazek
ale niektorzy zdaja się być z tego calkiem zadowoleni ;)

Obrazek

Następnie kierujemy się w strone Lisiej Buchty. To zatoczka polozaona malowniczo wsrod gor gdzie jest plaza nudystow , dzikie pola namiotowe, czy barko-sklepiki ,gdzie zakupujemy dużo wina- nawet może troche za dużo...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Toperz jest zachwycony plaza nudystow, pierwszy biegnie do kapieli- nic dziwnego, jako ze niedaleko pląsa w falach kilka jakiś niebrzydkich nudystek ;) Ja niestety nie nadaje się na nudyste we wrzesniowe popoludnie gdy temperatury takie ,ze chcialoby się nalozyc sweterek. Pozostaje mi więc pocieszac się na brzegu winkiem ;)

Wogole rzuca się w oczy, ze w tej zatoce nocuje sporo sympatycznych , otwartych ludzi, wielu nas pozdrawia czy zagaduje. Wracajac poznajemy milego brodacza z Charkowa, który sunie pieszo do Koktebela. Już w Kurortnym spotykamy jakas parę, która wraca do Lisiej Buchty z miasteczka i mimo ,ze się nie znamy rzucamy się sobie na szyje i zyczymy milych dalszych podrozy.
Oczywiscie zaraz pojawia się pomysl coby się przeniesc na nocleg do tamtej zatoki- acz z jednej strony troche zal oplaconego już noclegu w rownie klimatycznej bazie :) Drugim problemem jest ze wielu ludzi nas ostrzegalo, ze w Lisiej Buchcie często zdarzaja się kradzieze- smutne ze część ludzi jedzie aby odpoczywac i dobrze się bawic, a inni zeby cos buchnąć.. Są wprawdzie sposoby aby tego uniknac- trzeba albo jechac autem i wszystko cenne zamykac wewnatrz, albo jechac wieksza grupa i zawsze ktos zostaje aby mieć na baczeniu namioty. Jest jeszcze jedno wyjscie- często praktykowane przez znajomych jezdzacych na woodstock czy inne podobnego typu imprezy- zabierac najtansze rzeczy, które jak znikna to nie szkoda- trampki za 10zl, spiworek i namiot z biedronki itp..
Coz- zadne z trzech nie jest naszym przypadkiem....Wiec z zalem odpuszczamy- licho nie spi, a nie mamy ochoty kapac się na zmiane czy na imprezie zamiast się bawic ciagle zapuszczac zurawia na namiot... Skladamy sobie postanowienie ,ze przy nastepnym odwiedzeniu Krymu wybierzemy się autkiem na takowa plaze aby parę dni tam pomieszkac :)

Kolejnego dnia postanawiamy obejrzec Karadag z wody- jak z ladu się nie da... Odkrywamy, ze dziś plywaja stateczki na „Zlote Wrota”, do Koktebela czy Sudaku. W poprzednie dni nie plywaly z racji na wysoka fale. Wybieramy propozycje- wycieczka na „Zlote Wrota”( jedna z bardziej znanych skalek w okolicy- taka jak brama sterczaca z morza) z kapiela „na pelnym morzu”. Wyjazd jawi się nam jako wycieczka stateczkiem spacerowym dla stonki , gdzie się robi zdjecia, je kanapki z koszyka i wygrzewa w sloncu. Przekroj wspolpasazerow nas utwierdza, sporo malych dzieci, starsze panie, umalowane mlode babki w chmurze dezodorantu.
Jak bardzo można się pomylic..... ;)

Z brzegu morze wydaje się być spokojne jak jezioro, ale już niedlugo po odplynieciu fale się robia większe i większe i zaczyna ostro bujac! Łodka raz po raz wyskakuje sporo w gore i rownie ochoczo opada w dol, z początku bryzga na nas morska piana, z czasem przechodzac w fale zalewajace nas z glowa przy kazdym wyskoku. Buja jak szlag.. Już wiem, ze naleze do tego grona szczesliwcow, którzy na pelnomorskich rejsach odczuwaliby chorobe morska- przypomina mi się cale dzisiejsze sniadanie (wraz ze wczorajsza kolacja ;) ) Mokre jest już totalnie wszystko, pozalewalo aparaty wszystkim wycieczkowiczom- i nawet nie bardzo wiedza gdzie je schowac- w plecaku, w torbie, w pokrowcu na szyi- wszedzie nie bardziej sucho niż za burta ;) Ciezko robic zdjecia jak co chwila jakby ktos chlustał z wiadra. Zatem i te moje są niezbyt udane- zalany obiektyw nie bardzo było kiedy (i jak) wytrzec), przestal mi dzialac zoom, a w koncu i przestalo ustawiac ostrosc.. Ale jak tu nie zrobic zdjecia w takim momencie ;) Przydalby się taki worek jak ludziska na kajaki zabieraja... Zwłaszcza jak sobie przypominamy, ze w chlebaku plywaja nasze paszporty ;) Oczy zaczynaja piec od soli a po plecach plyna chlodne struzki wody..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ciekawsze od ogladania malowniczych skał Karadagu jest obserwowanie wspolpasazerow. Dzieci placza i zawodzą ze strachu, jakas babcia uspokaja wnuczka, ze wszystko jest pod kontrola, ale jest tak samo zielona jak on. Wnuczek pomiedzy jednym a drugim szlochnieciem zapewnia babcie, ze „jak wrocimy to ja już zawsze będę grzeczny”. Jakas kobieta trzyma w obieciach dziecko zawiniete w recznik razem z glowa. Druga proponuje, ze może się wszyscy razem pomodlimy. Inna na pytanie meza czemu nie oglada tych pieknych skal, na które się tak napalała- stwierdza, ze bardziej od skał interesuja ja kamizelki ratunkowe lezace na dziobie łódki (ja również ciesze się niepomiernie, ze siedze w pierwszym rzedzie i wspomniane kamizelki leza przy moich nogach).

Obrazek

Ktos zartuje, ze przeczytal ,ze w ofercie jest „kapiel na pelnym morzu”- acz on wyobrazal sobie to trochu inaczej ;) Ale coz jestesmy na morzu a ciezko znalezc osobe, która by się nie czula wykąpana...
A monotonny głos z charczacego glosnika powtarza: „na lewo widzimy skaliste formacje skalne pochodzenia wulkanicznego, rezerwat Karadag zalozono w ...roku, powierzchnia rezerwatu wynosi...”

Gdy ociekajac woda i wykrecajac aparat, dokumenty i kanapki wracamy na baze – zastanawiamy się czy zawsze tak wyglada wycieczka do Zlotych Wrot, czy my trafilismy na jakas wersje de-lux :)

Zachod slonca podziwiamy z dachu „naszego” opuszczonego hotelu- plama po wylanym winie zachowa się chyba do najblizszego deszczu..

Do naszej „bazy oddycha” kwateruja jakieś kolonie. Więc caly wieczor towarzysza nam nieludzkie wrzaski, tupoty w korytarzach, trzaskanie drzwiami raz po raz, piski, wycia oraz tysiace innych odglosow, które ciezko jest opisac. Czasem z ciaglego jazgotu można wyodrebnic jakieś: „Marina, ja tiebia liublju” czy „Dawaj naliwaj”.. Nie mija pol godziny a zatkane są już wszystkie kible i popsute wszystkie spluczki ;) Nie wiem ile liczy grupa,ale robi wrazenie ze są ich setki! Wybitnie przychodzi nam do glowy piosenka „dzieci wesolo wybiegly ze szkoly”...
Przychodzi nam jeszcze do glowy, ze musi panowac tu jakas zasada ,ze jak sie nie rąbnie 10 razy raz po raz drzwiami to koledzy maja cie za ciote.. ;)

Na kolejna wycieczke niby planowalismy Karadag- acz przypuszczalnie wogole jest zamkniety jeszcze z racji na pozary, no i wogole pomysl ,zeby isc za raczke z przewodnikiem nie bardzo przypada nam do gustu. Poczatkowo był pomysl aby to olac i isc na dziko... Acz informacja, ze rezerwat to kit a glownym powodem zamkniecia terenu jest baza wojskowa- coz lepiej zaplacic mandat niż się tlumaczyc ze się nie jest szpiegiem ;) Ostatecznie rezygnujemy z podboju Karadagu gdy zobaczylismy jak on wyglada.. Prawie same odkryte podejscia, a na dwoch szczytach budowle, z których jak beda chcieli to cie namierza ledwo wystawisz noge za Kurortnoje ;)

Zatem za cel dnia obieramy gorke nad Lisia Buchta o nazwie Diełamet-Kaja. Duza, skalista i wyglada na to ze będzie z niej piekny widok na malo dostepny Karadag. No i Lisia Buchte odwiedzimy po raz kolejny :) :) Droga na ta gorke należy do najbardziej obsranych jakie w zyciu widzialam- najpierw dominuja odchody ludzkie a im wyzej ku szczytowi przechodza w konskie- acz ich ilosc nie maleje. Widoki są niesamowite a tu pod nogi tez patrzec trzeba ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Obrazek

Obrazek

Po drodze łąki które przywodza na mysl wiosenne gorczanskie hale pełne krokusow ;)

Obrazek

Obrazek


Część podejscia na gorke wiedzie po skale. Na sam szczyt nie udaje się nam wejsc, dac się by i może dalo, ale skala jest na tyle stroma ze sobie odpuszczamy. Poza tym ciagna dosyć ciemne chmury, więc jakby polalo to po sliskich zboczach raczej nie byloby szans na zejscie z tej gorki...
A stad gdzie jestesmy widoki rownie przednie :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Wracamy pylista droga łaczaca Lisia Buchte z Kurortnoje.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tak jak w Kurortnoje raczej turysci mijaja się w milczeniu – tu prawie kazdy do nas macha, zagaduje a i prawie kazda geba wyglada sympatycznie. Najpierw mijamy stara łade na rosyjskich blachach, z drucianym bagaznikiem na dachu (marzy mi się takowy na skodusie) uginajacym się od plecakow, torb i innych tłumokow, a w srodku pięc gęb usmiechnietych od ucha do ucha! Mijamy jeszcze dwa auta, które na nasz widok zwalniaja, pasazerowie i kierowcy wychylajac się z okien by nas pozdrowic, pomachac, zapytac kto, skad dokad i wogole co tam u nas :) Mijamy tez obladowanego do granic mozliwosci rowerzyste który twardo zapycha pod gorke oraz goscia w hełmie jak z II wojny św pchajacego skuter, który chyba nie dał rady wciagnac pod gorke. Najzabawniejsza była dziewczyna, która za nim szla. Chyba byli razem, ale wygladała jak z innej bajki, stąpajac ostroznie by nie przykurzyc czystych bucikow. Nie wiem czy wspoltowarzysz ja uswiadomil dokad zmierzaja ;) Na koniec spotykamy goscia, który przedstawia się jako Roma z Doniecka. Zmierza ku morzu boso, w rozpietej koszuli ale w krawacie :) Widac, ze to nie pierwszy miesiac ,który spedza na sloncu, spalony jest sloncem na skwarek. Czestuje nas pozostalosciami z kisci winogron- klimat robi swoje- tak pysznych winogron jeszcze nigdy nie jadlam! Pyta czy byliśmy na festiwalu w Koktebelu , twierdzac, ze dla niego tam tez za duzy spęd- oraz ze nie takich ludzi się tam spodziewal. Gada do nas po angielsku ( i nawet ja go rozumiem ;) ) A toperzowi mowi, ze wyglada jak „gwiazda rock 'n' rolla” :)

I jeszcze jedno nasze spostrzezenie większość ludzi spotkanych w zatoce ma rozesmiane geby i wyglada na bardzo zadowolonych z zycia- musimy tu kiedys wrocic!

Przy drodze wisi na drzewie kartka „holowanie” i numer telefonu ;) Pewnie już niejednemu okazala się potrzebna. Droge w dol na bank pokona kazda osobowka. W gore może być gorzej, jest parę stromych podjazdow, jak jakieś autko ma slabszy silnik może nie wciagnac...

Obrazek

Schodzac mylimy jakos droge i schodzimy w sam srodek winnicy (już wiemy skad Roma mial taka dorodna kiść winogron!) Krazymy po winnicy jakieś pol godziny nie mogac się przebic do drogi, to sciezka zakreca w inna strone, to droge przegradza kanal.. Uznajemy, ze to musi być znak! Zeżeramy wielka i smakowita kisc winogron i od razu udaje nam się znalezc wyjscie z labiryntu!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczorkiem nie moge sobie odmowic pojezdzenia trojkolowym rowerkiem.(Toperz mowi ze specjalnie robil tak zdjecia zeby „uwzglednic na nich wiek innych jezdzacych” ;) )

Obrazek

Obrazek

Na deptaku można także wypozyczyc autka dla malych dzieci – od razu widac kto się najlepiej bawi ;)

Obrazek


Dziś opuszczamy Kurortnoje. Najpierw jedziemy do Feodozji. Znow pakujemy się w pojazd, którego konstruktor chyba nie przewidywal ze bagaz pasazera może wykraczac poza puderniczke i chustki do nosa.. Marszrutka zawozi nas na inny dworzec- kierowca nam wpiera, ze to ten wlasciwy. Potem się okazuje ,ze to taki dla marszrutek a do autobusowego jest kilka przystankow. Podrozy nie ulatwia karton z najezkami. Nasze plecaki lataja po calym autobusiku- ku rozpaczy roznych panienek w bialych i rozowych spodenkach, które z przerazeniem wolaja- zrobcie cos, zeby one (tzn plecaki) się na mnie nie przewracaly i odsuwaja się z odraza otrzepujac spodnie.

Dalej suniemy na Symferopol i Nikołajewke. Trafiamy na samych wrednych kierowcow, którzy najpierw kaza ładowac plecaki do srodka a gdy są już ulozone to sobie przypominaja ,ze maja jeszcze boczne luki... Luk jest za maly, plecak wchodzi na wcisk, ledwo się zamyka... Więc potem jade dwie godziny ze wzrokiem wbitym w ten luk, czy już trzeba podniesc wrzask bo plecak wykocił się na szose (ot.. taki maly uraz psychiczny z przeszlosci...). Drugi kierowca znowu na nas warczy, ze sami wyjmujemu sobie plecaki z bagaznika nie pytajac go o zgode. „Dzien buraka” czy jak???

Zatem trafiamy do Nikołajewki- dla odmiany tu płasko jak stoł. Po Kurortnym darmo wzrok szuka choc na chwile zaczepic się o jakiś pagorek!
Mijamy pomnik- ku pamieci jakiś-tam co zgineli na morzu. Pomnik jest ciekawszy od tylu niż od przodu! Widac, ze dzialo które tam wstawili jest prawdziwe!

Obrazek

Obrazek

Wokół oryginalna kosteczka brukowa

Obrazek

oraz zmutowane drzewo

Obrazek

Miejscowosc malo przypomina wioske czy miasteczko- raczej osiedle bezladnie rozrzuconych pensjonatow i baz oddycha skutecznie blokujacych swobodny dostęp do morza. Wciąż obrastajacy w kolejne nowobudujace się obiekty „lux” snobujace się jedne przed drugimi na wieksza ilosc kolumn, lwow na cokołach czy pozlacanych amorkow i tym podobnych roznorodnych wyznacznikow komfortu.

Obrazek

Gdy już troche zdegustowani przemierzamy miasteczko a plecaki zaczynaja nas wbijac w asfalt- rzuca nam się w oczy baza oddycha „Weteran”. Tworza ja male drewniane domki kempingowe, po czesci stare wagony kolejowe przerobione na ten cel, murowane domki kryte eternitem.



Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pomiedzy nimi przechadzaja się gruboogoniaste dobrze odkarmione koty. Mily dziadek ze strozowki zaprasza toperza do siebie a mnie w tym czasie oprowadza po bazie Tania- dziewczyna z Bialorusi, która swietnie mowi po polsku, jako ze 5 lat mieszkala w Warszawie.
W bazie większość stanowia starsi ludzie, którzy w duzej czesci przyjezdzaja tu za darmo lub za symboliczne kwoty. Milo popatrzec na parę 80 latkow, którzy z materacykiem suna za raczke na plaze, czy babuszki, które ,mimo ze z laseczka , to i tak ciesza się dreptaniem po morskim wybrzerzu i falach. Kwitna kontakty towarzyskie na przydomowych ławeczkach. We wspolnej kuchni bulgocza garnki z zupa mleczna, na sznurkach powiewa pranie a w korytku z kranami babcie szoruja pobgryzane zastawy stolowe w kolorowe kwiatki. Jest tez „sala telewizyjna” - namiot z szafa z telewizorem na klodke i rzedem kinowych krzesel- gdzie wieczorami puszczaja jakiś odpowiednik naszej telewizji „trwam” gdzie brodaty pop przemawia donosnym glosem lub tez dla odmiany pojawiaja się romantyczne seriale z bohaterami o sniadych twarzach..

Obrazek

Na srodku placu stoi stara łada żiguli, na siadnietych oponach, przykryta czesciowo folia- tak jakby ona tu tez odpoczywala na zasluzonej emeryturze...

Obrazek

A nasz domek jest najladniejszy! Caly pomalowany w kwiatki!

Obrazek

Na ziemi kolo innego domku napis „dziekujemy za wypoczynek”- caly wylozony z kapsli od piwa! To musialy być udane wakacje!!! :)

Obrazek

Obrazek

Tania stara nam się we wszystkim pomagac i dogadzac- jak jemy od razu proponuje talerze, przynosi nam czajnik , a po chwili z duma niesie nam nawet czajnik bezprzewodowy, taki o krotkim kablu... Tak.... Troche za krotki kabel, ale udaje mi się go wsadzic w kontakt...Z wyjeciem jest już gorzej, więc szamocac się z kablem oblewam sobie łape wrzatkiem.. Gdy stoje przy kranach z łapa wsadzona pod zimna wode wzbudzam ogromne zainteresowanie jednej z babuszek, która obserwuje ten niecodzienny „zabieg higieniczny”. Pyta czemu nie myje drugiej reki, więc je mowie ze druga już umyta. Jakos glupio mi się przyznac ,ze taka ze mnie ciamajda, ze oblałam się woda z czajnika ,bo nie umialam go wyciagnac z kontaktu.. Babcia nie daje za wygrana i podtrzymuje temat: ze ona tez nie lubi publicznych prysznicow bo się ich brzydzi. Ale ma inna metode- bierze dwa przescieradla, moczy we wiadrze, owija się jednym, potem namydla, owija drugim i już jest czysta, w izbie sucho, potem tylko myk! przescieradla do pralki! Potem się rozkreca i chyba opowiada mi cale swoje życie ,ale nawija jak katarynka więc większości nie rozumiem...

Wogole w tej bazie panuje taki niesamowity, niespotykany gdzie indziej spokoj.. Czas plynie jakos zupelnie inaczej i jakby przestawal mieć znaczenie.. Wszystko jakby się dzialo na zwolnionych obrotach,bez pospiechu i z zaduma. Posilki się spozywa z namaszczeniem i delektujac się kazdym kęsem, zawsze jest czas by pogadac z sasiadka, czy wziac na rece kota. Wogole koty maja się tu jak w raju- są karmione, pojone, noszone na rekach, drapane za uchem- to i wyrozniaja się piekna sierscia i mrucza radosnie! Ech... Gdybysmy wiedzieli, ze jest takie miejsce... Zaraz bysmy przywiezli tu to biedne kocię spod Bialej Skaly... Ale skad było wiedziec :(

Tego dnia odwiedzamy z toperzem stolowke w centrum Nikolajewki- pyszne zarcie, wesole babki w fartuszkach, wystroj i klimat jak z wczasow zapamietanych z glebokiego dziecinstwa- wielkie kotly, metalowe okapy, lepy na muchy, czerwony kompot i ziemniaczki „pire” jak z miksera, takie „ciap”. Zarcie takie dobre, ze wychodzac nie mozemy się ruszac.. Zwłaszcza nam przypada do gustu soljanka i regionalne surowki- jedna jakby z glona, a druga z czegoś co wyglada na rzodkiewke, ale smakuje krancowo inaczej.

Obrazek

Obrazek

Na stolowce jestesmy goscmi jeszcze wielokrotnie. Raz jestesmy swiadkami dziwnej sytuacji- przychodzi jakas baba- pijana albo wariatka i się awanturuje, rzuca krzeslami.. Zarowno obsluga jak i klienci ,których się czepila nie mogą jej wyprosic. Udaje się to dopiero gosciom w mundurach, którzy przyszli tu na obiad. Od razu widac w oczach większy szacunek, respekt, jakby troche strachu.. Tutaj mundur to mundur – babka zaraz się oddala..

Wieczorem idziemy w dal plaza. Trafiamy na klimaty postindustrialne, lwy na których nie można siadac, didżejow bawiacych swoim spiewem i dowcipami puste sale dyskotek, i ktorym pozostaje tylko za znudzonymi kelnerkami się ogladac... Hitem wieczoru jest jakieś specyficzne karaoke- stoi gosc z mikrofonem na kablu, patrzy w telewizor i drzacym łamiącym się glosem spiewa „Rasija radnaja maja” ,a wokół jezdza dzieci w autkach wynajmowanych na deptaku..

Obrazek

W nocy troche psuje klimat łupiaca nieopodal dyskoteka, ale stopery do uszu daja rade! Cudowny wynalazek!!!

Dziś wycieczka do miejsca bedacego naszym glownym powodem przyjazdu do Nikołajewki- ruin niedokonczonego sanatorium do leczenia blotem- na brzegu morza w drodze do Bieriegowa.
Znalezione na stronce http://urban3p.ru/object5295/

Po drodze mijamy drugi opuszczony obiekt, ale niestety za plotem i na terenie czynnej bazy wypoczynkowej.

Obrazek

Obrazek


„Nasz” jest totalnie opuszczony, widac tylko slady po bytnosci paintballowcow. Wylazimy na dach, gdzie się wygrzewamy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem idziemy na plaze- morze jest tutaj niesamowicie czyste i przejrzyste, ale zimne jak diabli!
Pożeramy na plazy dyńke- czyli melona- nasze glowne żarło na tym wyjezdzie :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z plazy widzimy jakiś spory pozar w oddali, kleby czarnego dymu.. Umieram ze strachu czy to nie nasz kemping- bo przeciez tam zostaly nasze wszystkie karty do aparatu ze zdjeciami z calego wyjazdu! Dlugo analizujemy ,w ktorym to miejscu się pali... Jak się potem okazuje był to bar- calkiem niedaleko naszej bazy

Wieczorem idziemy w strone Saki, gdzie klify staja się wyzsze i w promieniach zachodzacego slonca zyskuja niesamowity wrecz wyglad! '

Obrazek

Obrazek

Zachod slonca zastaje mnie w widokowo polozonym kibelku.

Obrazek

Amatorzy zycia nocnego w Nikołajewce również znajda cos dla siebie. Osrodkiem „kulturalno-oswiatowym” miasteczka jest „Night club 555”, którego to obecnosci nie da się nie zauwazyc (to oni łupia nam po nocach). Na codzien reklamuja się skromnie jako „Sushi bar”.
Można się zalapac na walki w blocie damskich gladiatorow i drugie- dla zaawansowanych cos z pilami i trumna ;)

Obrazek

Obrazek


Pozegnanie z morzem jest trudne... Jeszcze pol godzinki, może jeszcze 15 min w sloncu, z widokiem na drobne falki, i ciagnacy się po horyzont klifowy brzeg..

Obrazek

Na koniec wypozyczamy sobie jeszcze wodny rowerek :)

Obrazek

Dziś już poczatek powrotu- zmierzamy do Symferopola. W marszrutce przypada mi do gustu tabliczka- wreszcie wlasciwe podejscie do przystankow!
(Chcesz wyjsc? Krzycz!)

Obrazek

W Symferopolu na dworcu dzikie tlumy! Obsiadnięte szczelnie wszystkie lawki, murki, kwietniki.. Cudem udaje nam się dostac ostatni wolny pokoj w dworcowych „komnatach oddycha”. Jestesmy we 2 osoby w trojce, ciekawe czy nam kogo dokwateruja..Bo kiedys spiac w takim przybytku w Siankach w Karpatach dostalismy do pokoju babuszke z prosiakiem :) Troche nam to utrudnilo spanie, bo babuszka chrapala jak niedzwiedz, a zaniepokojony niecodziennym srodowiskiem prosiak kwiczal zalosnie. Ale nie zalowalismy takiego noclegu- klimat nie do pobicia i wspomnienia na cale życie! Wogole o przygodach w tych dworcowych hotelikach to by można osobna relacje napisac ;)
Tymaczasem w Symferopolu noc spedzamy spokojnie i bez przygod. Z okna widok na perony- kłębiące się stada ludzi, z okna to troche jak obserwowac mrowisko.. Świsty pociagow, turkot walizkowych koleczek na kostce i monotonne glosy megafonow...

Ogolnie udaje nam się wszystko zalatwic co było w planie- zakupic nowy kubeczek- nastepce biedaka zgubionego na pamietnej imprezie nad gorskim jeziorkiem w Karpatach, polecany przez Wołodie film „Kaukaska Pliennica”-(na tak pirackiej plycie , ze nie wiem czy wogole będzie się odtwarzal ;), cala torbe keczupow i sosow oraz dwa przewodniki po wschodniej Ukrainie, z uwzgednieniem donieckiej i ługanskiej oblasti. Tam gdzie chcemy się za rok wybrac, a polskie zrodla mowia tylko, ze „tam nic nie ma”. Tym samym zyskuje lekture na dlugie zimowe wieczory,a na przyszloroczna wyprawe pomoc w ustaleniu trasy i co najwazniejsze- sugestie odpowiedzi jak nas ktos spyta „a po co zescie tu wogole przyjechali?” Bo wiadomo, ze w karpaty się przyjezdza aby wedrowac z plecakiem po gorach, na Krymie jest morze i zabytki- a czego u licha może szukac zagraniczny turysta w malych miasteczkach Donbasu? ;)

W powrotnej podrozy plackarta spotyka nas wielkie rozczarowanie- nikt nie handluje pierozkami, nieliczne babuszki maja wareniki, wszyscy sprzedaja tylko owoce :(
Naprzeciw nas w wagonie siedzi jakas parka, która cala droge wydzwania do roznych hoteli probujac wynajac pokoj, pytajac o cene zwykle się dowiaduja ze 200-300 UAH od osoby... Skad oni te hotele pobrali? Im dalej tym są bardziej zaniepokojeni, ze nie beda mieli gdzie spac...
W wagonie jada tez z nami polscy turysci wracacy z Krymu, toperz upatruje ich po butach. Zobacz, dziewczyna ma gorskie buty- musi być z Polski ;) Potem razem jedziemy marszrutka do Szegini i sobie sympatycznie gadamy. Przed granica się rozdzielamy- oni jeszcze ida do sklepu. Chyba cale szczescie- oni mieli plecaki takiej wielkosci jak my ,kiedy idziemy na sobotni spacer do lasu w Olawie ;) Dziwnie bysmy wygladali razem- czworka turystow wracajacych z Krymu- tylko, ze dwoje ma takie plecaki jakby schowalo tam pol Ukrainy ;) Ciekawe ,kogo by przetrzepali na granicy ;)

Na granicy kolejka dosyć niemrawo się przesuwa, wszystkiego chyba ze dwie godziny stoimy.Czas plynie na milych pogawedkach z mrowkami, o tym co teraz się przenosi, jak to dawniej bywalo, można wysluchac rozne historie z zycia. Obserwujemy ciekawe zjawiska, których znaczenie nie do konca rozumiemy- niektorzy dochodza tylko do kolejki czekajacych na przejscie na polska strone, po czym domagaja się,aby straznicy z powrotem ich puscili na ukrainska.. I to nie jedna taka sytuacja- musi mieć jakiś ukryty cel.. Wszystkie mrowki chca nas przepuscic, pokrzykuja na straznikow, ze „Tu wasi turysci z Krymu wracaja ,pusccie ich bez kolejki” ,a tamci udaj,a ze nie slysza... Troche się przypomnial klimat graniczny za dawnych dobrych lat...

Celnik oczywiscie zadaje pytanie co w kartonie- wiec ja na to ,ze najeżki :) „A co to jest?”-- „No takie ryby”--- „Żywe?”---”No już nie”...Widac to przerazenie na twarzy celnika i oczy mowiace „K.... czemu na mojej zmianie!?!?”. Aby nie było niedomowien wyciagam moje szlicznosci z pudelka. Slychac tylko ciezkie westchnienie chlopaka i chichot mrowek :) Do rozmowy wlacza się druga babka -”Pusc ich, to nie jest chronione. My już to przerabiali. Wiesz co mysmy tu mieli? Jedni wiezli tego trzy pudla”.
Ale musial być wtedy cyrk!!! :) :)

Jeszcze tylko sforsowac cudowne nowe obrotowe drzwi budynku i już będziemy w Polsce... Ostatnia zapora nie jest taka latwa do pokonania.. O przejsciu z plecakiem na plecach można zapomniec.. Acz niosac go w rekach tez nie jest prosto.. Ciagnac, pchajac można dac rade... A najezki to chyba wtedy w zebach przenosic... A gitare gdzie wsadzic?
Oczywiscie drzwi się na nas zacinaja i potem biedna babuszka nie może wyjsc..

Już nawet jak siedzimy w marszrutce, tfu- busiku (tak,tak- to już polska...) to nam jeszcze co niektore zaprzyjaznione mrowki machaja i zycza szczesliwej podrozy :)

W Przemyslu gdy wpadamy na peron nasz pociag już jedzie... Mijaja nas wagony , a my smetnie patrzymy przed siebie – tak malo zabraklo, chyba w sekundach... W jednym oknie są konduktorzy i do nas pokrzykuja, czy my chcemy wsiasc. No jasne ze tak, ale już za pozno... A oni na to ze nie ma za pozno i za chwile pociag staje... Normalnie nie mozemy uwierzyc w nasze szczescie!!!! Po raz pierwszy udaje się nam zlapac pociag na stopa!!!!! Czy to nie cudowne?? :)

Milo nas przywital nasz kraj!! oby tak zawsze!!! do takiej polski zawsze się chce wracac :) :)

ale zal ze lato się konczy a wraz z nim i przyslugujace wolne dni... i hrywny trzeba chowac na dno szaf... bo następne wyprawy w kierunku wiadomym dopiero gdy zejda sniegi i blysnie wiosenne slonce...

choc,kto wie? ;)
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Anonymous

Post autor: Anonymous » 12 lipca 2011, 19:26

buba pisze:Nawet auta majace sluzyc za terenowe, tzn majace wyzsze zawieszenie, reduktory i cale stada dodatkowych drążkow do zmiany biegow, maluje się takimi lakierami. Z tego właśnie powodu wlasciciel auta odmawia wjechania na bezdroza bez umycia i nawoskowania auta, gdyż to ma być ochrona- bo będzie się rysowal wosk a nie lakier. A porysowanie lakieru nie wchodzi z zadnym wypadku w gre....
Bo teraźniejsze wersje terenówek już trudno nazwać terenówką.
Szczerze to właśnie to auto w tej relacji nie pasuje. Najsłabsza relacja :P
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Post autor: buba » 12 lipca 2011, 21:49

laynn pisze:Szczerze to właśnie to auto w tej relacji nie pasuje

auto wraz z jego zaloga towarzyszylo tylko przez 1/3 wyjazdu :P

laynn pisze:Bo teraźniejsze wersje terenówek już trudno nazwać terenówką.
Tez bym wolala uaza , luaza albo niwe :twisted:
Anonymous

Post autor: Anonymous » 12 lipca 2011, 21:59

buba pisze:auto wraz z jego zaloga towarzyszylo tylko przez 1/3 wyjazdu
Zauważyłem czytając, ale jakoś tak już na całość zaważyło :D
kiedyś uazem po okolicach Białegostoku się woziłem, fajne uczucie :) ,szczególnie jak się wyprzedza polem auta, które za wolno jadą droga gruntową :D jednak wolałbym coś nowszego, choć pewnie z produkcji do ok 2000 r, późniejsze już są za miejskie :D .
ODPOWIEDZ