22.08.2010r.-Austriacki "Matterhorn"-Glödis 3206m.
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
22.08.2010r.-Austriacki "Matterhorn"-Glödis 3206m.
Ten szlachetny szczyt, nazywany austriacką piramidą, lub bardziej lansowo - austriackim Matterhornem, „dręczył” mnie od dwóch lat.
Rok 2008 – świeży śnieg i oblodzony szlak – wycof już spod krzyżówki szlaków Kalser Törl – Glödis na wysokości 2500m.
Rok 2009 – pogoda kryształ, idę pełen nadziei na victorię, ok.150m przed siodełkiem chmura z mleczną mgłą zakrywa ferratę i szczyt, 1godz. oczekiwania, wycof.
Rok 2010 – po noclegu w schronisku Lienzer Hütte (1977m. npm.), pobudka tuż przed świtem. Po wczorajszej typowo górskiej burzy, która jeszcze dudni w uszach i mruży oczy błyskiem, dokładny look na niebo. Szary błękit bez najmniejszego śladu chmur zwiastuję otwarte okno pogodowe. Słońce leniwie budzi dzień, skromnie oświetlając cel wyprawy…
Szybko, szybko… poranna toaleta, szybkie śniadanko (ach, te nieocenione kaszki „Mleczny Start”), kawa. Plecaki spakowane od wczoraj, kanapki na drogę też. Jeszcze tylko herbata w termos i w drogę…
Szlak zaczyna się nudnawo. Spacerowy, choć lekko w górę, zboczem doliny Debanttal. Pierwsze promienie słońca zaczynają oświetlać drogę, dając do zrozumienia, że nie będzie dziś zbyt chłodno… Po 45min. docieramy do pierwszego skrzyżowania szlaków na ok.2180m. npm. Stąd przez przełęcz Schobertörl można do Hochschoberhütte i na Hochschober 3240m., lub tak jak my na Glödis. W 15min. od krzyżówki docieramy do końca doliny Debanttal, przechodzimy przez urokliwe wypłaszczenie i mostek na strumieniu Debantbach. Od tego miejsca szlak kończy swe leniwo-spacerowe oblicze. Zaczyna się piąć jak na górski szlak przystało. Po 2godz. marszu docieramy do drugiej krzyżówki szlaków na 2500m. npm. Można iść w lewo na Kalser Törl, przejść tą przełęcz i dotrzeć do doliny Lesachtal i schroniska Lesachalmhütte 1818m. npm. My oczywiście idziemy w prawo. Ostro w górę, choć serpentynami. Po 45min. od krzyżówki kończy się soczysta alpejska zieleń. Zaczyna się świat skał, głazów i kamieni… Na szczęście cały masyw Glödis jest mocno nasączony strumykami i nie trudno tu znaleźć życiodajną wodę. Alpejska „żywa” woda, wypływająca prawie wprost z kamieni cudnie gasi pragnienie w ten słoneczny rozgrzany dzień. Jeszcze sporo drogi do siodełka i początku ferraty. Należy wzmóc czujność, bo szlak zaczyna kluczyć pomiędzy głazami i czasem ciężko dojrzeć znaki… Na szczęście przed nami sporo człowieków idzie w górę…
Nareszcie. Po 4godz. ( z dwoma małymi odpoczynkami ) od wyjścia ze schroniska docieramy do siodełka na 2900m. npm. gdzie zaczyna się „ferratowe” wejście na szczyt. Tu dłuższy popas – po pierwsze mały głód doskwiera, więc kanapkę czas łyknąć, po drugie ubrać się trza w rynsztunek ferratowy i kask na łysinkę założyć, coby przypadkowo spadający kamyczek łysinki nie zarysował, bo źle słoneczne promienie odbijać będzie…
No to START na ferratę. Ferrata nazywa się SüdGrat. Niezbyt wyszukana nazwa biorąc pod uwagę, że i tak jest poprowadzona granią południową…
Zaczyna się niewinnie od drabinki ze stalowych stopni wkutych w skałę. Ciut wyżej już lepiej. Wąski „chodniczek” pomiędzy skałami, na lewo i prawo ostre skały, no i zlecieć byłoby gdzie… dlatego uprząż na bioderkach i lonża u pasa…
Po 20min. wspinaczki, wpinania i wypinania, docieram do przełączki Rindler Schartl. Tu, na krótkim odcinku, ferrata rozdziela się na dwie części: jedna to ta na której jestem – nazwijmy ją „główna”, druga – nazwijmy ją „boczna” to linowy most i krótka pionowa skala. Można więc iść „główną” lub „boczną”, która zresztą, po wdrapaniu się na ową pionową skałę, łączy się z „główną”. Ja wybieram wariant drogi „główną”.
Oczywiście pisanie, że pnie się ostro w górę, że wąska grań, że ostre skały, że z lewa i z prawa przepaść, jest tak oczywiste, że oczywiście rozpisywać się na ten temat nie będę…
Po niecałej godzinie od rozpoczęcia „ferratowania”, z nieukrywaną radością w sercu, odpinam się od ferrytowej liny, by stanąć przy szczytowym krzyżu (niestety powalonym przez burzę, która przeszłą nad szczytem tydzień temu). Przez chwilę, w ciszy i spokoju, napawam się moim „szczytowaniem” i widokami nieziemskimi na Świat…Ok. koniec lenistwa, czas na małe conieco i piciu. Czas też chwycić aparat i focić, i focić, i focić…
A jest co: Grossglockner, Grossvenediger, Böses Weibl, Hochschober, Petzeck...
I całe morze gór i dolin wokół…
Jeszcze tylko kilka zdjęć na szczycie dla lansu i czas na zejście.
Zejście oczywiście tą samą ferratą co i wejście, więc oczywiście nie będę pisał, że też oczywiście tak samo trudne i męczące jako i wejście.
Po 45min. wchodzenia opuszczam ferratę i jestem na siodełku. Mała przekąska + herbata i zejście w dolinę, do schroniska tym samym szlakiem jako i wejście.
Ogólnie: fajna całodniowa wyprawa, warunek – pogoda musi być kryształ.
Czasy: Schronisko – siodełko, początek ferraty: 4 godz.
Odpoczynek i ubiór ferratowy na siodełku: 25 min.
Start ferraty – Szczyt: 1 godz.
Lansowy pobyt na szczycie: 40 min.
Zejście ze szczytu: 45 min.
Małe conico na siodełku i wyskoczenie z uprzęży: 15min.
Powrót do schroniska: 3 godz.
Razem: ok.10 godz.
Oczywiście można to zrobić w 8, może nawet 7 godzin… tylko po co
Zdjęcia tu:
http://picasaweb.google.com/krolik.mare ... is3206mNpm#
Rok 2008 – świeży śnieg i oblodzony szlak – wycof już spod krzyżówki szlaków Kalser Törl – Glödis na wysokości 2500m.
Rok 2009 – pogoda kryształ, idę pełen nadziei na victorię, ok.150m przed siodełkiem chmura z mleczną mgłą zakrywa ferratę i szczyt, 1godz. oczekiwania, wycof.
Rok 2010 – po noclegu w schronisku Lienzer Hütte (1977m. npm.), pobudka tuż przed świtem. Po wczorajszej typowo górskiej burzy, która jeszcze dudni w uszach i mruży oczy błyskiem, dokładny look na niebo. Szary błękit bez najmniejszego śladu chmur zwiastuję otwarte okno pogodowe. Słońce leniwie budzi dzień, skromnie oświetlając cel wyprawy…
Szybko, szybko… poranna toaleta, szybkie śniadanko (ach, te nieocenione kaszki „Mleczny Start”), kawa. Plecaki spakowane od wczoraj, kanapki na drogę też. Jeszcze tylko herbata w termos i w drogę…
Szlak zaczyna się nudnawo. Spacerowy, choć lekko w górę, zboczem doliny Debanttal. Pierwsze promienie słońca zaczynają oświetlać drogę, dając do zrozumienia, że nie będzie dziś zbyt chłodno… Po 45min. docieramy do pierwszego skrzyżowania szlaków na ok.2180m. npm. Stąd przez przełęcz Schobertörl można do Hochschoberhütte i na Hochschober 3240m., lub tak jak my na Glödis. W 15min. od krzyżówki docieramy do końca doliny Debanttal, przechodzimy przez urokliwe wypłaszczenie i mostek na strumieniu Debantbach. Od tego miejsca szlak kończy swe leniwo-spacerowe oblicze. Zaczyna się piąć jak na górski szlak przystało. Po 2godz. marszu docieramy do drugiej krzyżówki szlaków na 2500m. npm. Można iść w lewo na Kalser Törl, przejść tą przełęcz i dotrzeć do doliny Lesachtal i schroniska Lesachalmhütte 1818m. npm. My oczywiście idziemy w prawo. Ostro w górę, choć serpentynami. Po 45min. od krzyżówki kończy się soczysta alpejska zieleń. Zaczyna się świat skał, głazów i kamieni… Na szczęście cały masyw Glödis jest mocno nasączony strumykami i nie trudno tu znaleźć życiodajną wodę. Alpejska „żywa” woda, wypływająca prawie wprost z kamieni cudnie gasi pragnienie w ten słoneczny rozgrzany dzień. Jeszcze sporo drogi do siodełka i początku ferraty. Należy wzmóc czujność, bo szlak zaczyna kluczyć pomiędzy głazami i czasem ciężko dojrzeć znaki… Na szczęście przed nami sporo człowieków idzie w górę…
Nareszcie. Po 4godz. ( z dwoma małymi odpoczynkami ) od wyjścia ze schroniska docieramy do siodełka na 2900m. npm. gdzie zaczyna się „ferratowe” wejście na szczyt. Tu dłuższy popas – po pierwsze mały głód doskwiera, więc kanapkę czas łyknąć, po drugie ubrać się trza w rynsztunek ferratowy i kask na łysinkę założyć, coby przypadkowo spadający kamyczek łysinki nie zarysował, bo źle słoneczne promienie odbijać będzie…
No to START na ferratę. Ferrata nazywa się SüdGrat. Niezbyt wyszukana nazwa biorąc pod uwagę, że i tak jest poprowadzona granią południową…
Zaczyna się niewinnie od drabinki ze stalowych stopni wkutych w skałę. Ciut wyżej już lepiej. Wąski „chodniczek” pomiędzy skałami, na lewo i prawo ostre skały, no i zlecieć byłoby gdzie… dlatego uprząż na bioderkach i lonża u pasa…
Po 20min. wspinaczki, wpinania i wypinania, docieram do przełączki Rindler Schartl. Tu, na krótkim odcinku, ferrata rozdziela się na dwie części: jedna to ta na której jestem – nazwijmy ją „główna”, druga – nazwijmy ją „boczna” to linowy most i krótka pionowa skala. Można więc iść „główną” lub „boczną”, która zresztą, po wdrapaniu się na ową pionową skałę, łączy się z „główną”. Ja wybieram wariant drogi „główną”.
Oczywiście pisanie, że pnie się ostro w górę, że wąska grań, że ostre skały, że z lewa i z prawa przepaść, jest tak oczywiste, że oczywiście rozpisywać się na ten temat nie będę…
Po niecałej godzinie od rozpoczęcia „ferratowania”, z nieukrywaną radością w sercu, odpinam się od ferrytowej liny, by stanąć przy szczytowym krzyżu (niestety powalonym przez burzę, która przeszłą nad szczytem tydzień temu). Przez chwilę, w ciszy i spokoju, napawam się moim „szczytowaniem” i widokami nieziemskimi na Świat…Ok. koniec lenistwa, czas na małe conieco i piciu. Czas też chwycić aparat i focić, i focić, i focić…
A jest co: Grossglockner, Grossvenediger, Böses Weibl, Hochschober, Petzeck...
I całe morze gór i dolin wokół…
Jeszcze tylko kilka zdjęć na szczycie dla lansu i czas na zejście.
Zejście oczywiście tą samą ferratą co i wejście, więc oczywiście nie będę pisał, że też oczywiście tak samo trudne i męczące jako i wejście.
Po 45min. wchodzenia opuszczam ferratę i jestem na siodełku. Mała przekąska + herbata i zejście w dolinę, do schroniska tym samym szlakiem jako i wejście.
Ogólnie: fajna całodniowa wyprawa, warunek – pogoda musi być kryształ.
Czasy: Schronisko – siodełko, początek ferraty: 4 godz.
Odpoczynek i ubiór ferratowy na siodełku: 25 min.
Start ferraty – Szczyt: 1 godz.
Lansowy pobyt na szczycie: 40 min.
Zejście ze szczytu: 45 min.
Małe conico na siodełku i wyskoczenie z uprzęży: 15min.
Powrót do schroniska: 3 godz.
Razem: ok.10 godz.
Oczywiście można to zrobić w 8, może nawet 7 godzin… tylko po co
Zdjęcia tu:
http://picasaweb.google.com/krolik.mare ... is3206mNpm#
- Załączniki
-
- Glodis_F.jpg
- (120.87 KiB) Pobrany 808 razy
Ostatnio zmieniony 23 października 2019, 20:15 przez Królik, łącznie zmieniany 1 raz.
- janek.n.p.m
- Członek Klubu
- Posty: 2035
- Rejestracja: 07 października 2007, 12:43
Królik piękne zdjęcia jak i teren
"Żaden zjazd przygotowaną trasą narciarską nie dostarcza tak głębokiego przeżycia jak, najkrótsza nawet, narciarska wycieczka. Wystarczy, że zjedziecie na nartach z przygotowanej trasy, a potem w dziewiczym śniegu nakreślicie swój ślad. Jaką radość, jaki entuzjazm wywoła spojrzenie za siebie, na ten ślad na śniegu, na to małe dzieło sztuki!? To może pojąć jedynie sam jego autor". T. Hiebeler
- malgosiadg
- Turysta
- Posty: 929
- Rejestracja: 03 kwietnia 2009, 11:47
Re: 22.08.2010r.-Austriacki "Matterhorn"-Glödis 32
świetna relacja Króliku - rzeczowa i dowcipna (że o braku emotikonek nie wspomnę ). Przeczytałam z przyjemnością, chociaż w Alpach nigdy nie byłam i pewnie nie będę. Ciekawa jestem jak oceniasz alpejskie schroniska i czy rzeczywiście powyżej 3000m n.p.m. oddycha się inaczej.
widać, że nazwę wymyślił facet
akurat, bardzo śmieszneKrólik pisze:Oczywiście pisanie, że pnie się ostro w górę, że wąska grań, że ostre skały, że z lewa i z prawa przepaść, jest tak oczywiste, że oczywiście rozpisywać się na ten temat nie będę…
Królik pisze:Böses Weibl
widać, że nazwę wymyślił facet
„Życia nie mierzy się ilością oddechów, ale ilością chwil, które zapierają dech w piersiach.”
Dzięki Wam za słowa uznania, ale z wrodzonej skromności napiszę, że nie po to pisałem relację
Więcej wiary malgosiadg więcej wiary.malgosiadg pisze:chociaż w Alpach nigdy nie byłam i pewnie nie będę.
Jakoś nie zauważyłem, no chyba że to "inne" oddychanie przychodzi dopiero po przekroczeniu 3,5tyś. Pytaj Halicza on był wyżejmalgosiadg pisze:czy rzeczywiście powyżej 3000m n.p.m. oddycha się inaczej.
malgosiadg pisze:Królik powiedział/-a:
Böses Weibl
widać, że nazwę wymyślił facet