Tatry 23.01.2010
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Tatry 23.01.2010
To miał być rekreacyjny spacerek przez Dolinę Małej Łąki do Doliny Strążyska. Jednak jak się sami przekonaliśmy chwila nieuwagi i plany drastycznie ulegają zmianie. No, ale do rzeczy.
Wyruszyliśmy sobie spokojnie, około 10.30 z Krzeptówek w stronę szlaku, po drodze mijając chatę Sabały i inne urokliwe domostwa. Pogoda piękna, słonko przyświecało, mrozik leciutki, po drodze mijamy pare spacerujących osób. Przy wejściu do TPN-u informacja o zagrożeniu lawinowym, budka zamknięta na cztery spusty. No to idziemy spokojnie. Pierwsze rozwidlenie szlaków, trasa wcześniej ustalona więc bez zastanowienia wybieramy żółty. Bez wielkiego pośpiechu docieramy do Doliny witani cudownym widokiem na otaczające lasy i szczyty. Klimacik bajkowy, wyciągam aparat by uwiecznić chwilę, tudzież na pamiątkę "szlakowskazy", małżonek wypoczywa pod drzewkiem, chwila na relaks i ruszamy dalej. Na prawo biegnie sobie lisek, więc parę minut rozmowa schodzi na temat dzikich zwierzów. Mijamy kolejną tablicę ostrzegającą przed lawinami, chwilę się zastanawiam no ale idziemy dalej pochłonięci rozmową. Pare metrów pod górkę, mijamy dwóch panów rozgrzewających się jakimś specyfikiem. Do Doliny wg znaków mieliśmy dojść za około godzinkę. Mija ok. 20 minut, lekko zasapana pytam męża czy daleko jeszcze. Oczywiście jest tam 1 raz, więc nie bardzo się orientuje. Ok. Po kolejnych 10 min podchodzenia nachodzi mnie myśl, że chyba idąc do Doliny nie powinniśmy stale iść w górę. Przystajemy na moment, pstryk pstryk zdjęcia, rozglądam się dookoła- jesteśmy dość wysoko. Mijamy "zakręt" 90 stopni, znak "halt" i wychodzimy spośród drzew. Za plecami widok na dolinę, która jest bardzo, bardzo daleko w dole. I już wiem, że poszliśmy źle. Mąż patrząc na mapę potwierdza moje przypuszczenia. Po lewej stronie dosłownie na wyciągniecie ręki widzimy krzyż na Giewoncie. Dookoła głucha cisza, zaczęłam się trochę bać. Mąż stwierdza, żebyśmy poszli jeszcze kawałek, może uda nam się dojść do Przełęczy Kondrackiej i tam niebieskim szlakiem zejdziemy do schroniska. Idziemy jeszcze chwilkę, dochodząc do dość stromego odcinka, idziemy jeszcze jakieś 5 m wbijając mocno kijki dla podpory, bo pojawia się oblodzenie. I wtedy mąż decyduje, że zawracamy, bo nawet jeśli jakimś cudem udałoby nam się wdrapać do góry bez raków to nie wiadomo jak będzie tam z zejściem. Zawracamy do Doliny w milczeniu. Dopiero na dole oddycham z ulgą. Będąc na górze otoczona z 3 stron szczytami, mając za sobą daleko w dole Dolinę istotnie się wystraszyłam. Może na kimś, komu zimą góry nie są obce nie robi to wrażenia. We mnie ta wycieczka wywołała respekt dla gór. Nie zapomnę tej lekcji nigdy.
Zastanawia mnie tylko co padło nam obojgu na oczy, że patrząc na znaki nie zauważyliśmy, że czarny prowadzi w lewo, a wyruszyliśmy na wprost przed siebie przekonani, że dobrze idziemy.
Pare zdjęć z naszej "pomyłkowej" wycieczki do obejrzenia tu:
http://picasaweb.google.pl/KruczkiDwa/Tatry230110#
Wyruszyliśmy sobie spokojnie, około 10.30 z Krzeptówek w stronę szlaku, po drodze mijając chatę Sabały i inne urokliwe domostwa. Pogoda piękna, słonko przyświecało, mrozik leciutki, po drodze mijamy pare spacerujących osób. Przy wejściu do TPN-u informacja o zagrożeniu lawinowym, budka zamknięta na cztery spusty. No to idziemy spokojnie. Pierwsze rozwidlenie szlaków, trasa wcześniej ustalona więc bez zastanowienia wybieramy żółty. Bez wielkiego pośpiechu docieramy do Doliny witani cudownym widokiem na otaczające lasy i szczyty. Klimacik bajkowy, wyciągam aparat by uwiecznić chwilę, tudzież na pamiątkę "szlakowskazy", małżonek wypoczywa pod drzewkiem, chwila na relaks i ruszamy dalej. Na prawo biegnie sobie lisek, więc parę minut rozmowa schodzi na temat dzikich zwierzów. Mijamy kolejną tablicę ostrzegającą przed lawinami, chwilę się zastanawiam no ale idziemy dalej pochłonięci rozmową. Pare metrów pod górkę, mijamy dwóch panów rozgrzewających się jakimś specyfikiem. Do Doliny wg znaków mieliśmy dojść za około godzinkę. Mija ok. 20 minut, lekko zasapana pytam męża czy daleko jeszcze. Oczywiście jest tam 1 raz, więc nie bardzo się orientuje. Ok. Po kolejnych 10 min podchodzenia nachodzi mnie myśl, że chyba idąc do Doliny nie powinniśmy stale iść w górę. Przystajemy na moment, pstryk pstryk zdjęcia, rozglądam się dookoła- jesteśmy dość wysoko. Mijamy "zakręt" 90 stopni, znak "halt" i wychodzimy spośród drzew. Za plecami widok na dolinę, która jest bardzo, bardzo daleko w dole. I już wiem, że poszliśmy źle. Mąż patrząc na mapę potwierdza moje przypuszczenia. Po lewej stronie dosłownie na wyciągniecie ręki widzimy krzyż na Giewoncie. Dookoła głucha cisza, zaczęłam się trochę bać. Mąż stwierdza, żebyśmy poszli jeszcze kawałek, może uda nam się dojść do Przełęczy Kondrackiej i tam niebieskim szlakiem zejdziemy do schroniska. Idziemy jeszcze chwilkę, dochodząc do dość stromego odcinka, idziemy jeszcze jakieś 5 m wbijając mocno kijki dla podpory, bo pojawia się oblodzenie. I wtedy mąż decyduje, że zawracamy, bo nawet jeśli jakimś cudem udałoby nam się wdrapać do góry bez raków to nie wiadomo jak będzie tam z zejściem. Zawracamy do Doliny w milczeniu. Dopiero na dole oddycham z ulgą. Będąc na górze otoczona z 3 stron szczytami, mając za sobą daleko w dole Dolinę istotnie się wystraszyłam. Może na kimś, komu zimą góry nie są obce nie robi to wrażenia. We mnie ta wycieczka wywołała respekt dla gór. Nie zapomnę tej lekcji nigdy.
Zastanawia mnie tylko co padło nam obojgu na oczy, że patrząc na znaki nie zauważyliśmy, że czarny prowadzi w lewo, a wyruszyliśmy na wprost przed siebie przekonani, że dobrze idziemy.
Pare zdjęć z naszej "pomyłkowej" wycieczki do obejrzenia tu:
http://picasaweb.google.pl/KruczkiDwa/Tatry230110#
- Załączniki
-
- DSC_10111.jpg (50.48 KiB) Przejrzano 1480 razy