Wyjechaliśmy w piątek o 10.00 na miejscu byliśmy o 2.00 w nocy.
Zjawa z Limonką przywitali nas na miejscu.
Rozbijanie namiotów i kapiel w naturalnym basenie termalnym w Kalmenach prawie do świtu.
Wstepny mój plan był taki że pierwszą noc mielismy spać na dole drugą w okolicy szczytu Chocza na Srednej Polanie.
Postanowiono zmienić miejsce biwaku z soboty na niedzielęna rzecz kolejnego noclegu przy źródełku.
Demokracja no cóż zostalem przegłosowany. Z pozytywnnym niespodziewanym na koniec skutkiem.
Zjawa zostawił namiot rozbity przy źródełku. Jak się ostatecznie okazało nikt go stamtą nie ruszył.
To jest korzyść marketowych namiotów za 25 PLN
Wejście na Chocza rozpoczeliśmy w sobotę około 12.00 czerwonym szlakiem. Postanowiłem że samochody zostawimy na niestrzeżonym
ale monitorowanym parkingu przy hotelu Lucky Kupele. Słowacja jest dość bezpieczna ale jeśli trzeba ryzykować to zawsze wolę
zostawić w bardzeij cywilizowanej okolicy. Czekał nas spacer szlakiem asflaltem do wejścia na scieżkę dokładnie (sprawdziłem na zegarku) 12 minut.
Niestety co mnie dośc mocno zdziwiło kolega Maciej miał dość duże objekcje do tego asfaltowego spacerku.
Zbytnio Ja sie tym nie przejołem stwierdziwszy że moim marzeniem było właśnie tam zostawić wóz :-).
Natomist widzałem że Angelice zdeczka podnisło się ciśnienie na skutek ciągłego słuchania żartobliwych lecz ciągłych docinek pod moim adresem.
Maciek jego żona Zjawa i Limonka poszli pierwsi i wkrótce mocno nas wyprzedzili. Poczekali na nas przy paśniku.
Pierwsze nasze wspólne zdjęcie
W zasadzie przez całą drogę szlismy na samym końcu. Wcale nam się nie spieszyło .
Chcieliśmy jak najdłużej spędzić w górach wiedzać że nie będziemy nocować.
Przed samym wejściem na przełęcz Vraca dogoniliśmy Limonkę i Zjawę.Krótka sesja fotograficzna i dalej w drogę.
Krótki odpoczynek na przełęczy Vraca. Dalej wejście na szczyt. Tutaj zauważłem że w Limonce obudziła się żyłka fotografa fauny i flory.
Nie przepuściła żadnego kwiatuszka. Postanowiłem również tak jak ona trochę zarchiwizować tych rosnącvych rarytasów.
Weszliśmy po krótkiej chwili na szczyt. Znowu słychac było dzwięk migawek
Obydwoje z Limonką obfotografowaliśmy wszystko w koło a nawet Siebie przy okazji.
Krótki odpoczynek i ruszyliśmy w drogę powrotną. Podczas zejścia jeszcze przez chwilę bylismy wszyscy razem potem zostaliśmy znowóż sami.
Przepakowaliśmy z Angeliką trochę plecaki i wolno zaczeliśmy schodzić w dół.
W drodze powrotnej w momencie gdy weszliśmy w wyższy las gdzieś na wysokości 1200 npm usłyszeliśmy szelest liści i gałęzi.
Zatrzymaliśmy się i obróciliśmy gdyż zaciekawiło kto lub co tak hałasuje. Obydwoje oniemieliśmy i osłupialiśmy z wrażenia. Dwa może trzy metry od ścieżki którą schodziliśmy jeszcze przed momentem stoi duży niedżwiedz. Zatrzymaliśmy się i patrzyliśmy na niego 2-3 sekundy z odległości 15-20 m
Widzimy że po skośnie rusza biegiem jakby zdaje się w naszym kierunku. My rura dawaj sprintem w dół. Przebiegliśmy z 50-60 metrów. Cały czas słyszymy głośny szelest łamanyg gałęzi za sobą. Na momencik zatyrzymujemy się widzimy że niedzwiedz skręca bardzej na lewo i biegnie dalej ale już nie w naszym kierunku.
Widzimy i oglądamy go uciekającego i biegnącego w dół zbocza. W tym czasie co my 50 metrów przebiegliśmy niedziwiadek pokonał może na oko drugie tyle.
Popatrzyliśmy przez moment dalej jednak dla bezpieczeństwa zaczeliśmy uciekać nie wiedząc jakie są ostateczne plany niedzwiedzia.
Zbiegając w dól zaczeliśmy też mocno hałasować i wydzierać się okropicznie. Tak na postrach
Zbiegaliśmy jeszcze ze 150 -200 metrów. Gdyby za nami pobiegłnie z pewnością było by żadnych szans.
Cieszę się że nie zauważyliśmy go podczas schodzenia gdy był z pewnością 3-5 metrów od nas.
Kamuflaż rewelacyjny. Wolę nie myślęc co by patrząć mu prosto w ślepia.
Niedzwiedż był mocno wychudzony. Uwgę zwracały potężne łapska. Nie wyglądał jak misio z ogrodu zoologicznego.
Dalej po chwili uspokojenia oddechu podązyliśmyw dół.
Zeszliśmy ze szlaku szukając drogi powrotnej przy wykorzystaniu dróg leśnych w okolicy Turnickiej Magury.
Ccieliśmy dojśc bezpośrednio do Luciek. Mapa wskazywała że jest to możliwe nam się jednak nie udało.
Wiem jednak gdzie skręcić by wyjść ścieżką w parku koło hotelu.
Opłacało się gdyż zaprocentowało to wspanialymi widokami Chocza i Jastrabej Doliny schodzącej od Chocza oraz Sielnickich Virchów.
Tak na marginesie super droga na przejażdżkę rowerową albo spacer na śladówkach zimą.
Zresztą w okolicy Chocza jest wiela takich dróg.
W koncu doszliśmy do Luciek. Reszta ekipy czekała na nas w barze.
Podjechaliśmy na polane przy źródełku rozbiliśmy namiotu i po długaśnych rozmowach poszliśmy spać.
Uwaga - miejsce nie nadaje się na nocleg z soboty na niedzielę.
Co chwila podjeżdżały tabuny rozwrzeszczenych słowaków z radiami samochodowymi puszczanymi na cały regulator.
I tak do piątej rano poźniej nie pamiętam bo w końcu zasnołem. Chcieliśmy wstać o 6.00-6.30. Jednakże dopiero 0 7.30 udało się otworzyć oczy.
8.00 ostateczna pobudka. Śniadanko i szybko poszliśmy z z Angeliką Limonką i Zjawą na Liptovsky Hrad.
Przejście zajeło nam trzy godziny z czego godzina na fotografowanie storczyków i innych okolicznych atrakcji.
0 godz 13.00 ruszyliśmy z Maćkiem i jego żoną w drogę powrotną.
Wyjazd uważam do udanych a patrząc się na sobotnie zdarzenie do niecodziennych.
Trzeba przyznać że 25 lat trzeba było chodzić by spotkać w górach niedziwedzia.
Ślady spotykałem wiele razy ale widzieć i to jeszcze z tak małej odległości robi wrażenie.
Nigdy z pewnością tego nie zapomnimy.
Szkoda że tego dnia nie pusciłem totolotka może też by się poszczęściło
Tutaj fotorelacja
http://picasaweb.google.pl/b.mikucki/20 ... pOPwqaMhwE#