Grossglockner (3798 m) - Wyjazd szkoleniowy 26.04-03.05.2008
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Grossglockner (3798 m) - Wyjazd szkoleniowy 26.04-03.05.2008
Przesuwamy się w strefie półmroku. Ostatnie gwiazdy gdzieś przepadły, przykryte zapewne dywanem z chmur, a może wygasły, jak żarówki pod sufitem. Zmęczenie wciąż stara się zamknąć moje oczy, uśpić czujność. Cicho sza. Sen jest podły. Pożera i trawi świadomość. Bezkrwawo i cicho rozszarpuje myśli. Obiecuje błogość, niebyt i ciszę. Kroczymy w mroku ustępującej nocy. Za nami pełne wygód schronisko Luckerhaus wciąż drzemie, ścięte mrozem.
Opada kurtyna. Za plecami eksploduje słońce. Wyrzyna się zza góry niczym pierwszy ząb. Jest godzina 5 rano 30 kwiecień 2008 roku, a my mozolnie, krok za krokiem wspinamy się do góry. To czwarty dzień w krainie wielkich gór, dotychczas znanych z opowiadań. Po raz pierwszy w Alpach. Przed nami 900 m do schroniska Stüdlhütte na wysokości 2800 m n.p.m., a potem dalej przez lodowiec do schronu Erzherzog-JohannHüte. Zadziwiająca jest ta ludzka zuchwałość, wiara w pozorne spętanie szczytów, a przecież otrząsają się z nas tak niedbale. Poprzedniej nocy słyszeliśmy złowrogi pomruk Wielkiego Dzwonnika. Niech dzisiaj zachowa milczenie.
Z nieba spada na nas żar, chyba z tysiąc stopni. Wypala z nas wodę, chęci, siły i wiarę. Po każdym kroku zapadam się po kolana. Ciężka lina, śpiwór, ubrania, jedzenie, izotoniczne płyny. To przepis na 30 kilogramów w plecaku. Mimo to trwam, podsycany w uporze nieprawdopodobnym widokiem. Grossglockner niczym Kolos Rodyjski w rozkroku, zewsząd obsypany śniegiem i lodem piętrzy się i wzbudza niekłamany zachwyt.
Wkraczamy na ostrze grani, które niewielkimi problemami ma nas wprowadzić na szerokie, podszczytowe plateau. To tutaj, na wysokości 3500 m n.p.m. kończy się nasza wspinaczka. Błękitne niebo sinieje, kotłuje się, rozpędza i wściekle zaczyna bić lodowatym wiatrem. Znikamy we wnętrzu schronu Johan-Hute. Za oknem zmierzch, śnieg i zniechęcenie. Zimno, ale solidne schronienie cementuje to złudne poczucie bezpieczeństwa. Dobranoc.
Dwie noce w schronie. Sen i gotowanie to jedyne konkretne zajęcia. Za oknem „dupówa”. Czasami trzeba wyjść się wypróżnić. Nie jest źle. Ubikacja znajduje się w podziemiach schronu, a śnieg na wodę tuż za drzwiami. Idziemy wtedy na salony, bo „trza być w butach na weselu”. Wesołe jest tupanie moich skorup o kamienną posadzkę. Bez botków może przyduże, ale jedyne nie zamarzają – z założenia. Skarpetki suszymy w śpiworach – nic wielkiego – tylko tak schną. Wieczorem 1 maja przychodzi Węgierka. Samotnie wdrapała się na wielką górę. Widzieliśmy ją podczas rekonesansu. Wtedy ustrzeliliśmy najlepsze zdjęcia. Po kilku zdawkowych rozmowach i poczęstunku gorącą herbatą zasnęła.
Zmieniam się, i chyba wiem dlaczego. To banalne, znaleźć w „Zagubionych” odpowiedź na tak kluczowe pytanie. Gdzieś ten głęboko zdeponowany gniew, to zawsze towarzyszące mi poczucie irytacji przepadło – chyba na zawsze, co? Może przestałem być zagubiony, może przestałem szukać. Naiwnie brzmi. Każdy ma w sobie coś z ignorancji.
Grań „Małego Glocka” jest eksponowana. Świeży śnieg nie ułatwia sprawy. Idziemy z lotną asekuracją, bardziej chyba dla zasady. Z grani widzimy pielgrzymkę. Zagrajmy w węża. Kogo pierwszego połknie góra? Niebawem zderzymy się z realiami najwyższego szczytu Austrii. Ostatnia ścianka, na oko między II a III w skali UIAA. Szczytujemy. Pogoda jest dla nas łaskawa. Panorama wszechświata hipnotyzuje, otępia. Radość jest ogromna, choć osiągnięcie niewielkie. Spoglądam na północną ścianę. Tu giną błahe sprawy i rodzi się prawdziwa poezja.
Schodzimy. Mijanka jak na zakorkowanej Zakopiance. Co głupszy przewodnik próbuje mnie zepchnąć w otchłań. Sorry. – To jego jedyne słowo. Wylewny był.
Teraz mkniemy przez krainę pełną zielonych pól, przystrzyżonych drzew, wygładzonych dróg. Wszystko płynie. Wokół prawdziwe pole bitewne Don Kichota - setki wiatraków. Kolosy, które pchają naszą starą poczciwą Ziemię na orbicie. A za nami przeszłość. Czy to było realne?
Piotr Picheta
źródło: http://www.goryonline.com/gory,738,278, ... blogi.html
zdjęcia również na www.picasaweb.google.com/piotrpicheta3
Opada kurtyna. Za plecami eksploduje słońce. Wyrzyna się zza góry niczym pierwszy ząb. Jest godzina 5 rano 30 kwiecień 2008 roku, a my mozolnie, krok za krokiem wspinamy się do góry. To czwarty dzień w krainie wielkich gór, dotychczas znanych z opowiadań. Po raz pierwszy w Alpach. Przed nami 900 m do schroniska Stüdlhütte na wysokości 2800 m n.p.m., a potem dalej przez lodowiec do schronu Erzherzog-JohannHüte. Zadziwiająca jest ta ludzka zuchwałość, wiara w pozorne spętanie szczytów, a przecież otrząsają się z nas tak niedbale. Poprzedniej nocy słyszeliśmy złowrogi pomruk Wielkiego Dzwonnika. Niech dzisiaj zachowa milczenie.
Z nieba spada na nas żar, chyba z tysiąc stopni. Wypala z nas wodę, chęci, siły i wiarę. Po każdym kroku zapadam się po kolana. Ciężka lina, śpiwór, ubrania, jedzenie, izotoniczne płyny. To przepis na 30 kilogramów w plecaku. Mimo to trwam, podsycany w uporze nieprawdopodobnym widokiem. Grossglockner niczym Kolos Rodyjski w rozkroku, zewsząd obsypany śniegiem i lodem piętrzy się i wzbudza niekłamany zachwyt.
Wkraczamy na ostrze grani, które niewielkimi problemami ma nas wprowadzić na szerokie, podszczytowe plateau. To tutaj, na wysokości 3500 m n.p.m. kończy się nasza wspinaczka. Błękitne niebo sinieje, kotłuje się, rozpędza i wściekle zaczyna bić lodowatym wiatrem. Znikamy we wnętrzu schronu Johan-Hute. Za oknem zmierzch, śnieg i zniechęcenie. Zimno, ale solidne schronienie cementuje to złudne poczucie bezpieczeństwa. Dobranoc.
Dwie noce w schronie. Sen i gotowanie to jedyne konkretne zajęcia. Za oknem „dupówa”. Czasami trzeba wyjść się wypróżnić. Nie jest źle. Ubikacja znajduje się w podziemiach schronu, a śnieg na wodę tuż za drzwiami. Idziemy wtedy na salony, bo „trza być w butach na weselu”. Wesołe jest tupanie moich skorup o kamienną posadzkę. Bez botków może przyduże, ale jedyne nie zamarzają – z założenia. Skarpetki suszymy w śpiworach – nic wielkiego – tylko tak schną. Wieczorem 1 maja przychodzi Węgierka. Samotnie wdrapała się na wielką górę. Widzieliśmy ją podczas rekonesansu. Wtedy ustrzeliliśmy najlepsze zdjęcia. Po kilku zdawkowych rozmowach i poczęstunku gorącą herbatą zasnęła.
Zmieniam się, i chyba wiem dlaczego. To banalne, znaleźć w „Zagubionych” odpowiedź na tak kluczowe pytanie. Gdzieś ten głęboko zdeponowany gniew, to zawsze towarzyszące mi poczucie irytacji przepadło – chyba na zawsze, co? Może przestałem być zagubiony, może przestałem szukać. Naiwnie brzmi. Każdy ma w sobie coś z ignorancji.
Grań „Małego Glocka” jest eksponowana. Świeży śnieg nie ułatwia sprawy. Idziemy z lotną asekuracją, bardziej chyba dla zasady. Z grani widzimy pielgrzymkę. Zagrajmy w węża. Kogo pierwszego połknie góra? Niebawem zderzymy się z realiami najwyższego szczytu Austrii. Ostatnia ścianka, na oko między II a III w skali UIAA. Szczytujemy. Pogoda jest dla nas łaskawa. Panorama wszechświata hipnotyzuje, otępia. Radość jest ogromna, choć osiągnięcie niewielkie. Spoglądam na północną ścianę. Tu giną błahe sprawy i rodzi się prawdziwa poezja.
Schodzimy. Mijanka jak na zakorkowanej Zakopiance. Co głupszy przewodnik próbuje mnie zepchnąć w otchłań. Sorry. – To jego jedyne słowo. Wylewny był.
Teraz mkniemy przez krainę pełną zielonych pól, przystrzyżonych drzew, wygładzonych dróg. Wszystko płynie. Wokół prawdziwe pole bitewne Don Kichota - setki wiatraków. Kolosy, które pchają naszą starą poczciwą Ziemię na orbicie. A za nami przeszłość. Czy to było realne?
Piotr Picheta
źródło: http://www.goryonline.com/gory,738,278, ... blogi.html
zdjęcia również na www.picasaweb.google.com/piotrpicheta3
Ostatnio zmieniony 11 lipca 2008, 13:41 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.
TEŻ chcę taki wyjazd szkoleniowy fajna relacja GRATULACJE
KOCHAJ ŚNIEG UNIKAJ LAWIN
http://www.firebirds.pl/
http://www.firebirds.pl/
dziękuję i zapewniam, że to nic trudnego.. pojechaliśmy w 5 osób, jednym samochodem na gaz było trudno, ale...TEŻ chcę taki wyjazd szkoleniowy fajna relacja GRATULACJE
no właśnie, koszt całości wyszedł około 350 zł. Tyle musiałem wsadzić złotówek.
Prawda, że tanio?
dodać można byłoby jeszcze sporo.. to krótka relacja na potrzeby blogu. Piszę relację w formie opowiadania. Może kiedyś powstanieIce-Breaker pisze:Nic dodać nic ująć - GRATULUJE - Super super super ........
podziękowałwebak79 pisze: moje gratulacje
Pozdrawiam wszystkich, którzy poświęcili czas moim wypocinom
- janek.n.p.m
- Członek Klubu
- Posty: 2035
- Rejestracja: 07 października 2007, 12:43
już twoją wyprawę wcześniej poznałem z twojej galerii, ale fajnie sobie poczytać
"Żaden zjazd przygotowaną trasą narciarską nie dostarcza tak głębokiego przeżycia jak, najkrótsza nawet, narciarska wycieczka. Wystarczy, że zjedziecie na nartach z przygotowanej trasy, a potem w dziewiczym śniegu nakreślicie swój ślad. Jaką radość, jaki entuzjazm wywoła spojrzenie za siebie, na ten ślad na śniegu, na to małe dzieło sztuki!? To może pojąć jedynie sam jego autor". T. Hiebeler
żałuje tylko, że nie mieliśmy okazji wtedy porozmawiać. W tym czasie robiłem porządek ze sprzętem, pakowałem się i takie tam.Brawo, ale na ten temat już rozmawialismy.
Dobra robota.
jak tekst się podobał to dobrze pozdrawiamjuż twoją wyprawę wcześniej poznałem z twojej galerii, ale fajnie sobie poczytać
podziękowałMarshal1423 pisze:Gratuluję Rewelacja
Żebyśmy jeszcze wiedzieli, że mamy okazję się tam spotkać. Ale moja głupota: krakowska rejestracja, Twój kolega mówi o wyjeździe do Gruzji, że to Wasz alpejski debiut- a dalej nie skojarzyłem.PiotrP pisze:żałuje tylko, że nie mieliśmy okazji wtedy porozmawiać. W tym czasie robiłem porządek ze sprzętem, pakowałem się i takie tam.
Życie nie zaczyna się powyżej 5000 mnpm. Powyżej 7000 mnpm tym bardziej...