buba w kajaku
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
buba w kajaku
Po raz drugi mieliśmy okazję używać tego środka transportu. Poprzednio rok wcześniej, w czerwcu 2021, płynelismy rzeką Wkrą. RELACJA: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -spyw.html
Nigdy nie sądziłam, że spływ kajakowy może mieć tyle wspólnego z wesołym miasteczkiem i popularną atrakcją ze zderzającymi się samochodzikami. Tu jest to samo - tylko na wodzie! I o tyle ciekawiej, że kajaki są mniej ogumowane, więc przeżycia są bardziej wyraziste A może to tak wygląda tylko w upalne wakacyjne weekendy, gdy żądnych przygód kajakarzy jest więcej niż wody?
Z dodatkowych atrakcji lunaparkowych można wymienić także zjeżdżalnię, z której korzysta się razem ze swoim kajakiem. Ale po kolei
Czas akcji: początek lipca roku 2022.
Miejsce akcji: Mała Panew - bardzo urokliwa rzeczka, co daje się zaobserwować zwłaszcza w tych krótkich momentach, gdy akurat widać ją spod pływadeł i ludzkich cielsk.
Trasa: z Kolonowskiego do Krasiejowa.
Poniżej trochę fotek robionych w nielicznych momentach o większej sielskości i szerokiej przestrzeni.
Jeden z mostów na trasie - chyba kolejowy i chyba opuszczony.
Krajobraz z suchym konarem.
Krajobraz z kiścią liścia.
Krajobraz z glonem czy tam inną rzęsą wodną.
Buba z wiosłem. Cieszy ryja
Jedna z piaszczystych skarp. Miła, sielska, wygrzana... Wyłazimy - ale tu ładnie!
Niestety niedługo zostaniemy zadeptani i trzeba będzie podjąć przyspieszoną ewakuację. Niesamowity jest instynkt stadny u ludzi - w pustym miejscu nigdy by się nie zatrzymali. Ale jeśli ktoś tam jest - Ooooo! To tam musi być coś ciekawego! Tam musi byc fajnie, bezpiecznie i pewnie coś rozdają za darmo. A im większy tłum się kręci, tym więcej kolejnych przybywa...
No nic nie poradzimy. Taki termin. Następny postój musimy chyba zrobić na grzęzawisku wśrod baszczu Sosnowskiego. Ale póki co wokół tylko płowe trawy.
Acz np. to miejsce ma potencjał piknikowy! Więcej niż dwa kajaki ciężko upchać!
W Staniszczu Małym jest "próg wodny" - mały wodospadzik, ktory pokonuje się po zjeżdżalni. Wszystko się oczywiście z lekka korkuje.
Tutaj muszę podjąć trudną decyzję - czy chcę sobie zjechać ze zjeżdżalni czy chce mieć zjeżdżalnię na zdjęciu. Zawrócić się nie da... Miłość do zdjęć zwycięża. Biegnę więc brzegiem. Co ciekawe - więcej takich desperatów nie ma. Wszyscy zostają w kajakach.
Pod mostem.
No i w końcu ona - zjeżdżalnia!
Już za chwileczkę, już za momencik.
Ziuuuuuuuu!!!!
Kajak odpływa, bo prąd jest tutaj dość silny. A ja odkrywam, że za zjeżdżalnią... nie ma ścieżki na brzegu!!!!!! Jest za to chaszcz po szyję, pełen pokrzyw i kolczastych malinisk! Normalnie przez takie tereny człowiek się przedziera po malutku, wybierając drogę, patrząc gdzie stąpa... Ale ja tutaj muszę biec! Bo inaczej oni mi uciekną! Próbuję więc osiągnąć jak największą prędkość, kolce wyrywają mi mięso, drapia nie tylko po nogach ale nieraz i po pysku! Gdy dopadam kajaka (na szczęście uchwycili się jakiejś gałęzi i czekają) wyglądam jak po ataku wściekłych wilkołaków. Później nogi leczę jeszcze kilka dni, bo mam wszędzie takie napuchłe, czerwone, wściekle swędzące parówy (nie licząc normalnych bąbli czy szram) Naprawdę nie wiem co za świństwo tam rosło... Na spływy kajakowe chyba jednak trzeba ubierać długie spodnie z grubego materiału i solidne, skórzane buty za kostkę. Zresztą - jak na wszelakie inne okoliczności. Bo czy idziesz na plażę czy w gości do rodziny i tak zawsze kończy się tak samo
A to jest miejsce, w którym spędzamy dosyć dużo czasu. Łapiemy się traw i czekamy...
Woda bulgocze, słonko dogrzewa. A my czekamy i czekamy. Bo na wycieczkę wybraliśmy się w dwa kajaki i zaginęło pływadło z naszymi współtowarzyszami. Nie ma! Co oni tam robią? Co za czarna dziura ich pochłonęła?? Płynęli przecież zaraz za nami! W końcu toperz zostaje pilnować kajaka i kabaka, a ja wracam pod prąd brodząc. Jak woda okaże się za wysoka - to będę musiała przedzierać się brzegiem. No ale moim odartym ze skóry nogom i tak już chyba nic nie zaszkodzi, więc mi wsio rybka. Grunt, żeby ich w miarę szybko znaleźć. Coś się chyba musiało stać?? No bo nie zatrzymali by się na piknik nie dając nam znać...
Mała Panew, niby taka ładniusia i milusia rzeczka, okazuje się być bardzo podstępna i złodziejska! Ukradła spodnie! A było to tak: drugi kajak płynący za nami miał przewieszone przez burtę spodnie. Zamoczyły się na jakims bryzgu wcześniej i terez suszyły się do słonka. Przepływając przez kolejną przeszkodę (pewnie jakiś zatopiony pień) kajak się przewrócił, a nasi współtowarzysze wraz ze swoimi bagażami wykocili się do wody. Głęboko nie było, nurtu silnego równiez brak, więc szybko udało się pozbierać pływające kanapki, buty i plecaki - ale spodnie zniknęły! Kit ze spodniami, portki jak portki, ale w kieszeniach był portfel i telefon. Kieszenie solidnie zamykane, nie było opcji aby z nich coś wypadło. No ale całe portki pochłonęła otchłań! Właściciel więc nie kontynuuje spływu tylko przeczesuje okoliczny nurt, dno i zarośla w poszukiwaniu zguby. Prąd chyba nie uniósł gdzieś dalej, jak czekaliśmy nieco niżej - to na bank ktoś z naszej trójki by zauważył przepływające gacie. Szukamy wspólnie jeszcze z pół godziny. Rozpytujemy ludzi czy ktoś coś nie widział. Nie ma. Nosz kurde! Diabeł ogonem przykrył! No cóż, płyniemy dalej, nie będziemy tu zimować... No ale sielska atmosfera nieco się zważyła, zwłaszcza właściciel spodni na dobre stracił humor
A okolica przed nami jest bardzo malownicza - zaczynają się piaszczyste skarpy, co w połączeniu z błękitem nieba i obłoczkami, tworzy bardzo piękną całość. A i ludzi zrobiło się nagle jakby mniej. Może tam były jakies wiry, ktore pożarły nie tylko portki, ale i 3/4 spływowiczów?? Czy możemy się czuć "cudem ocaleni"??
Nigdy nie sądziłam, że spływ kajakowy może mieć tyle wspólnego z wesołym miasteczkiem i popularną atrakcją ze zderzającymi się samochodzikami. Tu jest to samo - tylko na wodzie! I o tyle ciekawiej, że kajaki są mniej ogumowane, więc przeżycia są bardziej wyraziste A może to tak wygląda tylko w upalne wakacyjne weekendy, gdy żądnych przygód kajakarzy jest więcej niż wody?
Z dodatkowych atrakcji lunaparkowych można wymienić także zjeżdżalnię, z której korzysta się razem ze swoim kajakiem. Ale po kolei
Czas akcji: początek lipca roku 2022.
Miejsce akcji: Mała Panew - bardzo urokliwa rzeczka, co daje się zaobserwować zwłaszcza w tych krótkich momentach, gdy akurat widać ją spod pływadeł i ludzkich cielsk.
Trasa: z Kolonowskiego do Krasiejowa.
Poniżej trochę fotek robionych w nielicznych momentach o większej sielskości i szerokiej przestrzeni.
Jeden z mostów na trasie - chyba kolejowy i chyba opuszczony.
Krajobraz z suchym konarem.
Krajobraz z kiścią liścia.
Krajobraz z glonem czy tam inną rzęsą wodną.
Buba z wiosłem. Cieszy ryja
Jedna z piaszczystych skarp. Miła, sielska, wygrzana... Wyłazimy - ale tu ładnie!
Niestety niedługo zostaniemy zadeptani i trzeba będzie podjąć przyspieszoną ewakuację. Niesamowity jest instynkt stadny u ludzi - w pustym miejscu nigdy by się nie zatrzymali. Ale jeśli ktoś tam jest - Ooooo! To tam musi być coś ciekawego! Tam musi byc fajnie, bezpiecznie i pewnie coś rozdają za darmo. A im większy tłum się kręci, tym więcej kolejnych przybywa...
No nic nie poradzimy. Taki termin. Następny postój musimy chyba zrobić na grzęzawisku wśrod baszczu Sosnowskiego. Ale póki co wokół tylko płowe trawy.
Acz np. to miejsce ma potencjał piknikowy! Więcej niż dwa kajaki ciężko upchać!
W Staniszczu Małym jest "próg wodny" - mały wodospadzik, ktory pokonuje się po zjeżdżalni. Wszystko się oczywiście z lekka korkuje.
Tutaj muszę podjąć trudną decyzję - czy chcę sobie zjechać ze zjeżdżalni czy chce mieć zjeżdżalnię na zdjęciu. Zawrócić się nie da... Miłość do zdjęć zwycięża. Biegnę więc brzegiem. Co ciekawe - więcej takich desperatów nie ma. Wszyscy zostają w kajakach.
Pod mostem.
No i w końcu ona - zjeżdżalnia!
Już za chwileczkę, już za momencik.
Ziuuuuuuuu!!!!
Kajak odpływa, bo prąd jest tutaj dość silny. A ja odkrywam, że za zjeżdżalnią... nie ma ścieżki na brzegu!!!!!! Jest za to chaszcz po szyję, pełen pokrzyw i kolczastych malinisk! Normalnie przez takie tereny człowiek się przedziera po malutku, wybierając drogę, patrząc gdzie stąpa... Ale ja tutaj muszę biec! Bo inaczej oni mi uciekną! Próbuję więc osiągnąć jak największą prędkość, kolce wyrywają mi mięso, drapia nie tylko po nogach ale nieraz i po pysku! Gdy dopadam kajaka (na szczęście uchwycili się jakiejś gałęzi i czekają) wyglądam jak po ataku wściekłych wilkołaków. Później nogi leczę jeszcze kilka dni, bo mam wszędzie takie napuchłe, czerwone, wściekle swędzące parówy (nie licząc normalnych bąbli czy szram) Naprawdę nie wiem co za świństwo tam rosło... Na spływy kajakowe chyba jednak trzeba ubierać długie spodnie z grubego materiału i solidne, skórzane buty za kostkę. Zresztą - jak na wszelakie inne okoliczności. Bo czy idziesz na plażę czy w gości do rodziny i tak zawsze kończy się tak samo
A to jest miejsce, w którym spędzamy dosyć dużo czasu. Łapiemy się traw i czekamy...
Woda bulgocze, słonko dogrzewa. A my czekamy i czekamy. Bo na wycieczkę wybraliśmy się w dwa kajaki i zaginęło pływadło z naszymi współtowarzyszami. Nie ma! Co oni tam robią? Co za czarna dziura ich pochłonęła?? Płynęli przecież zaraz za nami! W końcu toperz zostaje pilnować kajaka i kabaka, a ja wracam pod prąd brodząc. Jak woda okaże się za wysoka - to będę musiała przedzierać się brzegiem. No ale moim odartym ze skóry nogom i tak już chyba nic nie zaszkodzi, więc mi wsio rybka. Grunt, żeby ich w miarę szybko znaleźć. Coś się chyba musiało stać?? No bo nie zatrzymali by się na piknik nie dając nam znać...
Mała Panew, niby taka ładniusia i milusia rzeczka, okazuje się być bardzo podstępna i złodziejska! Ukradła spodnie! A było to tak: drugi kajak płynący za nami miał przewieszone przez burtę spodnie. Zamoczyły się na jakims bryzgu wcześniej i terez suszyły się do słonka. Przepływając przez kolejną przeszkodę (pewnie jakiś zatopiony pień) kajak się przewrócił, a nasi współtowarzysze wraz ze swoimi bagażami wykocili się do wody. Głęboko nie było, nurtu silnego równiez brak, więc szybko udało się pozbierać pływające kanapki, buty i plecaki - ale spodnie zniknęły! Kit ze spodniami, portki jak portki, ale w kieszeniach był portfel i telefon. Kieszenie solidnie zamykane, nie było opcji aby z nich coś wypadło. No ale całe portki pochłonęła otchłań! Właściciel więc nie kontynuuje spływu tylko przeczesuje okoliczny nurt, dno i zarośla w poszukiwaniu zguby. Prąd chyba nie uniósł gdzieś dalej, jak czekaliśmy nieco niżej - to na bank ktoś z naszej trójki by zauważył przepływające gacie. Szukamy wspólnie jeszcze z pół godziny. Rozpytujemy ludzi czy ktoś coś nie widział. Nie ma. Nosz kurde! Diabeł ogonem przykrył! No cóż, płyniemy dalej, nie będziemy tu zimować... No ale sielska atmosfera nieco się zważyła, zwłaszcza właściciel spodni na dobre stracił humor
A okolica przed nami jest bardzo malownicza - zaczynają się piaszczyste skarpy, co w połączeniu z błękitem nieba i obłoczkami, tworzy bardzo piękną całość. A i ludzi zrobiło się nagle jakby mniej. Może tam były jakies wiry, ktore pożarły nie tylko portki, ale i 3/4 spływowiczów?? Czy możemy się czuć "cudem ocaleni"??
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: buba w kajaku
No w rzeczy samej lunaparkowo. Zapraszam w moje okolice, jest spokojniej: Liswarta, Warta. Może gdzieś w maju.
Re: buba w kajaku
Problem tylko taki, ze w maju zazwyczaj jest jeszcze dosc chłodno...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: buba w kajaku
Może być czerwiec, ale z tych chłodem to bez przesady. Są tu tacy co całą zimę pływają. Ja za zimowym pływaniem nie przepadam, ale nie tyle z powodu zimna co tej smutnej szarzyzny.
Re: buba w kajaku
To nie wielka wyprawa śladem odległych krain. To rzeka, która przepływa przez nasze miasto. A w odróżnieniu od Odry (będącej świadkiem wielu spacerów, ognisk i biwaków) - tą latami traktowaliśmy jakoś po macoszemu. Ot monotonny kanał walący przez centrum...
To co mamy w zasięgu ręki potrafi bardzo zaskoczyć, a pozory często mylą.
Zaczyna się niepozornie. W miejscu, które dobrze znamy i mijaliśmy setki razy.
Jednak dopiero w tym roku po raz pierwszy się dowiadujemy, że można tu wypożyczyć kajaki na spływ do Siechnic.( https://znurtem.pl )
Zaczyna się normalnie - ot taka rzeka jakiej się spodziewaliśmy.
Dzielna ekipa w komplecie!
Płyniemy... Brzegi stają się coraz mocniej zarosłe tatarakiem. Gęsty tunel szuwarów momentami zamyka się nam nad głowami. Prześwit pomiędzy bujną roślinnością niekiedy spada poniżej metra i jest dokładnie taki, że mieści się tam jeden kajak. Z trzcin sypią się na nas dziwne robaczki - jaskrawo zielone, maleńkie gąsieniczki, które wprawdzie nie gryzą, ale poruszając się straszliwie łaskoczą. Wodne trawy falują w toni lub płyną po powierzchni, próbując wyprzedzić nasze pływadła.
Przez prawie 4 godziny nie widzimy ludzkich osad. Jedynie mosty i druty przypominają nam, że otacza nas cywilizacja.
Czasem na trasie występują urozmaicenia np. widać drzewa.
Pod jednym takowym, malowniczo wygiętym, robimy sobie popas. Ogólnie mało jest miejsc, gdzie można dogodnie przybić do brzegu i w miarę suchą nogą wyjść na ląd.
Mijamy też sporo suchych drzew, zastanawiąjąc się co jest przyczyną ich padnięcia. Czy za bardzo je podlewa i korzenie im przegniły? Czy może okresowo woda w rzeczce jest, oględnie mówiąc, niezbyt czysta, bo coś spuścili?
Są też gdzieniegdzie suche trzciny.
Pewnie by się nieźle jarały. Oglądałam kiedyś taki przerażający filmik, chyba znad delty Dunaju, gdzie łodzie płyną wąską odnogą, a po bokach płoną trzcinowiska. Do tego dym i blask odbijający się w wodzie. Jak z innego świata - widok upiorny, acz mający w sobie też coś fascynującego (zwłaszcza jak się podziwia siedząc w fotelu). Biorąc pod uwagę, że filmik trafił do netu - to chyba jednak przeżyli.
W płytszych zatoczkach możemy się nacieszyć pływającymi liśćmi jakiś grążelopodobnych roślinek.
A tu jakiejś rzęsy narosło.
Bardziej mnie też cieszą kłęby wodnej trawy, z której staram się robić wszelaki użytek!
Używam jej też do maskowania kajaka. Bo on taki plastikowy, z jakimiś numerkami/napisami - psuł mi zdjecia!
Z ptactwa tylko jeden łabędź się trafił. Bobrów czy jakiś innych wydrowatych też nie stwierdzono.
Drugi raz wyłazimy na skarpę wśród pól.
Krajobraz urozmaicają czasem mijane mosty.
Zaraz za kolejowym kończy się nasz spływ. Bo dalej jest jaz.
Kilkanaście lat temu doszło tu do wypadku - kajak przegapił miejsce parkowania i zleciał z jazu. Roztrzepani kajakowicze przeżyli, natomiast organizator spływu, który skoczył im na pomoc już nie... Daje do myślenia, że taka mała, spokojna, sielankowa rzeczka też czasem pokazuje swe mroczne oblicze i zapoluje na jakąś ofiarę...
Jazy, nawet te malutkie, są szczególnie wredne i owianę złą sławą, bo z dużą siłą wciągają pod wodę i potem mielą w kółko tym co chwyciły w swe łapska. Ponoć, żeby się wyrwać z takiego jazowego kołowrotu trzeba nie płynąć ku powierzchni, ale jak najblizej dna, bo tam siła wody jest mniejsza. No ale widać nie jest to takie proste...
Mija kilka dni jak znów wracamy na Oławkę. Tym razem w innej nieco ekipie, bo kabak został u dziadków, a nam będzie towarzyszyć tata i brat toperza.
Od rana zarzucają nas alertami: "Dziś upiorny upał. Unikaj słońca, wysiłku fizycznego i odwodnienia". Zrezygnuj z życia - tak będzie dla ciebie najbezpieczniej....
Stoimy pod drzewem. Leje. Krótki acz intensywny opad z pluskiem uderza w rzeczną toń i okoliczne szuwary. Ciemne barwy horyzontu i chłodny wiatr będą nam towarzyszyć cały spływ. Ot - równoległe rzeczywistości z ekranu telefonu i świata namacalnego znów się totalnie rozjechały. Zresztą nie pierwszy raz...
Ponowne spotkanie z naszą rzeką jest więc krańcowo inne niż tydzień temu. Zniknęły robaczki i duszny aromat butwiejących roślin. Jest ponuro, jakby trochę jesiennie. Mroczne tunele trzcin i granat szybko sunących chmur. Suche konary nadbrzeżnych drzew wyciągają się ku niebu, jakby chciały te chmury złapać.
Krwiożercze słońce tym razem znów nas nie zabiło, a kurtki się bardzo przydały.
Zwykle nad głowami mamy dach z trzcin, ale nieraz i drzewa pochylają się nad wodą.
Największy deszcz przeczekujemy w ulubionej zatoczce.
Piknik
Brodząc wśród traw...
A tu się zaciął obiektyw - ale wyszło dosyć ciekawie
I tak to było na tych spływach
To co mamy w zasięgu ręki potrafi bardzo zaskoczyć, a pozory często mylą.
Zaczyna się niepozornie. W miejscu, które dobrze znamy i mijaliśmy setki razy.
Jednak dopiero w tym roku po raz pierwszy się dowiadujemy, że można tu wypożyczyć kajaki na spływ do Siechnic.( https://znurtem.pl )
Zaczyna się normalnie - ot taka rzeka jakiej się spodziewaliśmy.
Dzielna ekipa w komplecie!
Płyniemy... Brzegi stają się coraz mocniej zarosłe tatarakiem. Gęsty tunel szuwarów momentami zamyka się nam nad głowami. Prześwit pomiędzy bujną roślinnością niekiedy spada poniżej metra i jest dokładnie taki, że mieści się tam jeden kajak. Z trzcin sypią się na nas dziwne robaczki - jaskrawo zielone, maleńkie gąsieniczki, które wprawdzie nie gryzą, ale poruszając się straszliwie łaskoczą. Wodne trawy falują w toni lub płyną po powierzchni, próbując wyprzedzić nasze pływadła.
Przez prawie 4 godziny nie widzimy ludzkich osad. Jedynie mosty i druty przypominają nam, że otacza nas cywilizacja.
Czasem na trasie występują urozmaicenia np. widać drzewa.
Pod jednym takowym, malowniczo wygiętym, robimy sobie popas. Ogólnie mało jest miejsc, gdzie można dogodnie przybić do brzegu i w miarę suchą nogą wyjść na ląd.
Mijamy też sporo suchych drzew, zastanawiąjąc się co jest przyczyną ich padnięcia. Czy za bardzo je podlewa i korzenie im przegniły? Czy może okresowo woda w rzeczce jest, oględnie mówiąc, niezbyt czysta, bo coś spuścili?
Są też gdzieniegdzie suche trzciny.
Pewnie by się nieźle jarały. Oglądałam kiedyś taki przerażający filmik, chyba znad delty Dunaju, gdzie łodzie płyną wąską odnogą, a po bokach płoną trzcinowiska. Do tego dym i blask odbijający się w wodzie. Jak z innego świata - widok upiorny, acz mający w sobie też coś fascynującego (zwłaszcza jak się podziwia siedząc w fotelu). Biorąc pod uwagę, że filmik trafił do netu - to chyba jednak przeżyli.
W płytszych zatoczkach możemy się nacieszyć pływającymi liśćmi jakiś grążelopodobnych roślinek.
A tu jakiejś rzęsy narosło.
Bardziej mnie też cieszą kłęby wodnej trawy, z której staram się robić wszelaki użytek!
Używam jej też do maskowania kajaka. Bo on taki plastikowy, z jakimiś numerkami/napisami - psuł mi zdjecia!
Z ptactwa tylko jeden łabędź się trafił. Bobrów czy jakiś innych wydrowatych też nie stwierdzono.
Drugi raz wyłazimy na skarpę wśród pól.
Krajobraz urozmaicają czasem mijane mosty.
Zaraz za kolejowym kończy się nasz spływ. Bo dalej jest jaz.
Kilkanaście lat temu doszło tu do wypadku - kajak przegapił miejsce parkowania i zleciał z jazu. Roztrzepani kajakowicze przeżyli, natomiast organizator spływu, który skoczył im na pomoc już nie... Daje do myślenia, że taka mała, spokojna, sielankowa rzeczka też czasem pokazuje swe mroczne oblicze i zapoluje na jakąś ofiarę...
Jazy, nawet te malutkie, są szczególnie wredne i owianę złą sławą, bo z dużą siłą wciągają pod wodę i potem mielą w kółko tym co chwyciły w swe łapska. Ponoć, żeby się wyrwać z takiego jazowego kołowrotu trzeba nie płynąć ku powierzchni, ale jak najblizej dna, bo tam siła wody jest mniejsza. No ale widać nie jest to takie proste...
Mija kilka dni jak znów wracamy na Oławkę. Tym razem w innej nieco ekipie, bo kabak został u dziadków, a nam będzie towarzyszyć tata i brat toperza.
Od rana zarzucają nas alertami: "Dziś upiorny upał. Unikaj słońca, wysiłku fizycznego i odwodnienia". Zrezygnuj z życia - tak będzie dla ciebie najbezpieczniej....
Stoimy pod drzewem. Leje. Krótki acz intensywny opad z pluskiem uderza w rzeczną toń i okoliczne szuwary. Ciemne barwy horyzontu i chłodny wiatr będą nam towarzyszyć cały spływ. Ot - równoległe rzeczywistości z ekranu telefonu i świata namacalnego znów się totalnie rozjechały. Zresztą nie pierwszy raz...
Ponowne spotkanie z naszą rzeką jest więc krańcowo inne niż tydzień temu. Zniknęły robaczki i duszny aromat butwiejących roślin. Jest ponuro, jakby trochę jesiennie. Mroczne tunele trzcin i granat szybko sunących chmur. Suche konary nadbrzeżnych drzew wyciągają się ku niebu, jakby chciały te chmury złapać.
Krwiożercze słońce tym razem znów nas nie zabiło, a kurtki się bardzo przydały.
Zwykle nad głowami mamy dach z trzcin, ale nieraz i drzewa pochylają się nad wodą.
Największy deszcz przeczekujemy w ulubionej zatoczce.
Piknik
Brodząc wśród traw...
A tu się zaciął obiektyw - ale wyszło dosyć ciekawie
I tak to było na tych spływach
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..