W pogoni za cykadami (2022)

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 04 października 2022, 12:17

Po dwóch latach kiszenia się w Polsce wreszcie staje przed nami możliwość wyjazdu za granicę na normalnych zasadach. Ruszamy więc do kraju plażowych ognisk, niezadeptanych gór i postindustrialnych jaskiń. Śladem miejsc, które powinny zadowolić każdego miłośnika wyboistych dróg, zarośniętych ruin i wyludnionych wsi. Do snu grają nam cykady, morze wreszcie jest ciepłe, a dolewa nam tylko co drugi dzień. A i busio rozpada się grzecznie, dopiero w drzwiach warsztatu wiejskiego mechanika - czyli jak za starych dobrych lat!

Ale trzeba tam jeszcze jakoś dojechać. Droga przed nami daleka i sama w sobie pełna atrakcji.

No więc po kolei :)

Przejazd przez Polskę jest jak zwykle niełatwy, jako że chcemy ominąć autostrady, eski i co większe miasta. Mając upatrzone boczne drogi też można się zdziwić np. droga z Kęt do Żywca nr 948 okazuje się być zamknięta. Udaje się przebić na nielegalu do Porąbki, przez błota i wystające metr nad ziemię studzienki kanalizacyjne. Trochę otuchy dodaje nam fakt, że sporo miejscowych robi to samo. W końcu przez zamglone i siąpiące deszczem górskie wioski docieramy na granicę w Korbielowie. Po drodze mijaliśmy zbiory chrustu - jak widać lokalna ludność korzysta z dobrych rad polityków.

Obrazek

Na Słowacji od razu jedzie się łatwiej. Przede wszystkim jest bardziej pusto - jakby 3/4 aut zniknęło. Śmiejemy się, że tu jest mniej aut na czynnej drodze niż w Polsce na tej zamkniętej ;) I fajne drutowiska nieraz się trafiają!

Obrazek

Jedziemy przez Namestovo, Lokce, Oravski Podzamok. W tym ostatnim jest fajny zamek, przynajmniej z daleka tak wygląda - siedzi na wysokiej skale i z tej odległości nie widać, że pewnie jest upiornie turystyczny.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Często spotykamy też takie "chochoły", przypominające skrzyżowanie świątecznej choinki, umajonej kapliczki i wiechy na budowie. Gdzieś mi się obiło o uszy, że u naszych południowych sąsiadów mają w zwyczaju wieszać takowe z okazji 1 maja, ale nie mam pewności.

Obrazek

Obrazek

Potem odbijamy na boczne drogi - Pribis, Pucov. Między wsiami Pokryvac a Osadka otwierają się przed nami cudne widoki na parujące góry, przewalające się chmury, wirujące mgły i wreszcie solidnie przebijające się promienie słońca.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z przełęczy do Osadki schodzi przefajny, pokruszony asfalt, przywodzący na myśl wspomnienia z dawnych Bieszczad...

Obrazek

Obrazek

Naszym dzisiejszym celem są Kalameny. Niedawno się dowiedziałam, że tu mają ciepłe źródła - czyli coś, co buby uwielbiają! Źródła ostatecznie okazują się być ledwo letnie, co w chłodny wieczór jest trochę rozczarowaniem (jako, że cały czas miałam w oczach temperatury z Istisu czy Zuara ;) - https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... ie-do.html ) No ale lepsze to niż lodowaty górski potok. No i woda ma fajny aromat.

Obrazek

Obrazek

Nad jeziorkiem można biwakować, ale nie zostajemy tu - mamy pecha, że akurat jest sobota. Ludzi jest sporo, głównie Polacy z łupiącą muzyką z "termosów" trzymanych pod pachą nieraz nawet w wodzie.

Przy źródłach jest tez miniwyciąg i budka babci pobierającej opłaty.

Obrazek

Jedziemy w rejony wsi Jałovec koło Liptovskiego Mikulaszu, gdzie rozkładamy się w cichym i ustronnym miejscu pod ogromnymi świerkami. Między drzewami majaczą widoki na Tatry, ale my głównie skupiamy się na dmuchaniu w gasnące ognisko.

Obrazek

Ranek okazuje się pieknie słoneczny, więc możemy się nacieszyć otaczającym nas krajobrazem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Krajobraz staje na wysokości zadania fundując też podkład dźwiękowy - gdzieś niedaleko pasą się owieczki i dzwonią na potęgę. Chyba każda owca cały czas podskakuje - tak to brzmi! :)

Obrazek

Z samej drogi co chwilę rozpościera się ciekawy krajobraz, więc toperz jest już trochę zły, że co chwilę domagam się stawania na środku szosy i biegam w kółko z aparatem. Nawet coś mówił, że pomysł z klapkami na oczy dla koni był naprawdę niegłupi! ;)

Obrazek

Obrazek

Mijamy miasteczko Partizanska Lupca, które zwraca uwagę przestronnością i panującą tam pustką. Jest ogromny plac, pomnik gwiaździsty, biały kościół przypominający obronną warownię - i praktycznie jakby wymiotło ludzi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jedziemy krętą doliną w stronę wsi Liptovska Lużna. Droga okazuje się bardziej boczna niż się spodziewaliśmy - jak jakaś bieszczadzka stokówka. Tempo przemieszczania drastycznie maleje - nawet jak na nasze dość mało rygorystyczne w tej kwestii założenia ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzieś na tym etapie podróży pojawia się pierwszy nieśmiały problem z busiowym kółkiem. Na jednym z długich zjazdów zaczyna śmierdzieć. Zatrzymujemy się. Kółko jest gorące, felga dosłownie parzy. No nie powinno tak być. A przed nami jeszcze wiele górskich dróg... Stoimy więc jakiś czas, żeby kółko ochłodło, a ciepły dzień temu niezbyt sprzyja. Lokalne Cyganięta mają za to nowy cel w życiu - pomacać kółko turysty. Widoki mamy ładne.

Obrazek

W okolicach Vyhnego zatrzymujemy się w wiacie przy sztolni.

Obrazek

Obrazek

Wygląda na to, że mają (lub mieli) tutaj sporo takowych kopalni. Ta przy wiacie miała akurat za patrona św. Antoniego, którego wyobrażenie oddano za pomocą kolorowej płaskorzeźby. Napisali też, że jakąś rekonstrukcję robiono tu w 2010 roku. Ciekawe czy polegała ona na wmontowaniu kraty, której wcześniej nie było?

Obrazek

To samo miejsce w czasach nieco dawniejszych. Zdjęcia pochodzą z tablicy stojącej przy wiacie.

Obrazek

Obrazek

Jest też mapka okolicznych wyrobisk.

Obrazek

Pewnie są gdzieś po lasach jakieś dzikie wejścia do nich. Pewnie część nadaje się do połażenia bez specjalnego sprzętu czy umiejętności. Ale jednego to wymaga napewno - czasu. Wszędzie jest mnóstwo ciekawych miejsc, które by się chciało zobaczyć, a o większość człowiek się tylko otrze, tylko powącha z daleka - bo musi coś wybrać. Wybór jednego powoduje automatyczne odpuszczenia drugiego. Nie ma innej opcji... Klimat górniczy tych ziem liznęliśmy więc w sposób niezmiernie powierzchowny. Obiecujemy sobie, że kiedyś tu wrócimy.

Acz do dziury położonej nieopodal nie omieszkalismy zaglądnąć. Niestety płytka...

Obrazek

Obrazek

W Banskiej Stiavnicy też widzimy sporo szybów dawnych kopalń. Przy jednej budynki zasiedlili Cyganie, więc roi się jak w ulu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Granice z Węgrami przekraczamy w Komarnie - mostem przez Dunaj.

Obrazek

Obrazek

Jakoś tak się składa, że każde moje spotkanie z tą rzeką jest bardzo pozytywne. I tym razem nie jest inaczej. Z mostu roztaczają się widoki na stare barki, przeładunki, wagony, dźwigi - portowy klimat jak się patrzy!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pierwszy raz widzę takie krzywe cysterny!

Obrazek

Są też barki pływające i te zacumowane od dawna na środku nurtu, które stopniowo obrastają mułem, zielenią i ptakami, zmieniając się powoli w wyspy. Szkoda, że nasza Odra tak nie wygląda - byłoby pomysłów na wiele weekendowych wypadów!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nas tymczasem poganiają terminy - jak zaczniemy roztkliwiać się nad każdą barką to w 3 tygodnie nie dojedziemy na miejsca przeznaczenia. Ba! A tu jeszcze w tym przedziale czasowym trzeba i wrócić! ;) Ze smutkiem więc macham z oddali dunajskim klimatom - może kiedyś? A tymczasem przed nami Węgry i również coś związanego z konstrukcjami na wodzie! :)


cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 05 października 2022, 17:16

Naszym głównym, tegorocznym celem na trasie przez Węgry jest osiedle położone na jeziorze Bokod, niedaleko miasteczka Oroszlany. Sztuczne wyspy, półwyspy, skrzypiące drewniane pomosty i dziesiątki malutkich domków letniskowych sprawiających wrażenie, że unoszą się na wodzie.

Początki tego miejsca sięgają roku 1960. Wcześniej była tu tylko łąka i przepływająca przez nią rzeka Altal-er. Wtedy właśnie zbudowano tamę, w celu spiętrzenia wody i utworzenia jeziora, którego celem było chłodzenie turbin powstającej obok elektrowni. Dzięki owej przemysłowej działalności woda okazała się nigdy nie zamarzać i mieć temperaturę dogodną do mnożenia się ryb. Nic więc dziwnego, że miejsce okazało się rajem dla wędkarzy i dla ich potrzeb powstało nawodne osiedle. Zagęszczenie domków letniskowych przypomina klimaty ogródków działkowych - nie ma tu mowy o wielkiej przestrzeni czy specjalnej prywatności, ale jest za to pełna dowolność w kształcie czy urządzeniu domków.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rozmieszczenie domków jest dosyć bezładne - część ma wspólne pomosty, część osobne. Niektóre mostki są długie, inne krótkie. Część zabudowań w ogóle jest na wyspach i można tam dotrzeć wyłącznie łodziami. Wszystkich pomostów jest ponoć około 400. Widać też wpływ czasu i właścicieli - niektóre domki nie zmieniły się zapewne od 50 lat, inne są świeżo odnowione i przekształcane prawie w wille. Horyzont zamyka oczywiście ogromna bryła elektrowni, z wniesionymi ku niebu kominami. Kominy nie dymią - od 2015 roku elektrownia już nie działa. Nie wiem dlaczego, czy się zepsuła czy Węgrom prąd jest już niepotrzebny? Jedno jest pewne, że ryby zapewne nie są tym faktem zachwycone, bo zimą muszą marznąć.

Obrazek

Trafiamy tu w niedzielne popołudnie. Miejsce jest rojne i gwarne. Chyba pół Węgier postanowiło tu dzisiaj zjechać. Ludzie grillują, piorą, biesiadują, bujają w hamakach - no i oczywiście wędkują. Inni postanawiają w tym czasie coś wyremontować, aby wypoczynek pozostałych nie był przypadkiem zbyt błogi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeszcze inni (tak jak i ja) włóczą się po nabrzeżu i zapuszczają żurawia na kładki i jezioro. Spacerują zakochane parki, strzelając sobie kolejne słitfocie z buziaczkiem. Przechadzają się rodziny z dziećmi, które za wszelką cenę poszukują materiału na piaskową babkę. Nie brakuje też kolesi z kratami piwa, szukających miejsca, gdzie by tu przysiąść na drewnie i majtając nóżkami nad wodą obalać kolejne puszki.

Interesy tych dwóch grupy (tych z domków i tych z brzegów) są wyraźnie ze sobą w konflikcie. Ci z brzegów chcieliby tu spędzić miło czas, a ci z domków też pragną spokoju, więc starają się uniemożliwić innym wchodzenie na pomosty. Można zrozumieć racje jednych i drugich. Ot tak to jest jak jest za ciasno... Tak jak z chomikami - w za małej klatce też zaczynają się gryźć... Na wielu kładkach już daleko od domków stoją tabliczki, że zamknięte, prywatne i dużo innych, pewnie mało przyjemnych wyznań, których szczęśliwie nie rozumiem. Inni idą dalej niż tabliczkowanie i na pomostach pojawiają się trudne do sforsowania płoty i bramy najeżone kolcami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest jeszcze jedna opcja zabezpieczenia przed nieproszonymi gośćmi - zwodzone mosty!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzie nieraz zwraca uwagę ciekawy obciążnik.

Obrazek

Są pomosty proste jak strzała...

Obrazek

oraz takowe bardziej pogięte...

Obrazek

Otoczone barierkami...

Obrazek

czy z poręczą utworzoną przez grube gałęzie drzew.

Obrazek

Z podjazdem...

Obrazek

albo bocznym balkonikiem - coby pewnie móc przysiąść wygrzewając się do słonka i jednocześnie nie tamować przejścia na głównej trasie ruchu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czasem balkonik już mocno zbutwiał i niedługo przerodzi się w karmę dla ryb.

Obrazek

Mosteczki bywają nieraz zarosłe trzcinami, jakby nikt tu dawno nie bywał...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Faliste paliki niektórych kładek, nadgryzione już zębem czasu i pokryte patyną lat, przypominają mi długie kładeczki przez liman w pododeskiej Rasejce ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... sejka.html ) i Katrance ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... ranka.html )

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czasem płycizny zaczynają porastać różne grążele.

Obrazek

Niektóre domeczki nie mają połączenia z brzegiem - ot sztuczne wyspy sterczą z jeziora! Na wyspach domki występują pojedynczo lub stadnie po kilka sztuk.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dotrzeć więc tam można tylko łodzią (albo wpław, acz to jest chyba rzadziej praktykowane ;)

Obrazek

Wszelakie pływadła są więc popularnym fragmentem miejscowego krajobrazu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Łódka w garażu! :)

Obrazek

Niektóre wodne pojazdy sprawiają wrażenie mniej lub bardziej zapomnianych i porzuconych.

Obrazek

Obrazek

Rekwizyty związane z rybołóstwem też napotykamy na każdym kroku - wędki, siatki, podbieraki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Są też place zabaw!

Obrazek

Acz nie tylko nadwodnymi atrakcjami człowiek żyje - jak widać bez telewizora ani rusz!

Obrazek

Zagadują mnie jacyś wędkarze. Ja dzielnie nauczyłam się po węgiersku dwóch zwrotów, co umożliwia mi dosyć okrojoną formę komunikacji. Oni: "ymbfrurbdbh hhytvyshazy". Ja: "dzień dobry". Oni: "ambrfguzyy ablablamffff", ja: "nie rozumiem" ;) Nie wiem czy oni mnie zrozumieli, ja ich niestety nie. Nie wiem więc, czy mozna to uznać za rozmowę? Jakiś kontakt był ;) Acz nie udało się zbyt dużo dowiedzieć i wymienić ważnych informacji. A może kolesie wiedzieli czy np. jakiś domek jest na wynajem? "Rozmowa" kończy się więc zanim się zaczęła - na wymiania uśmiechów i machaniu sobie łapką.

Jak się potem okazuje, są tutaj i ogłoszenia o wynajmie domków, ale akurat te obiekty w nich pokazane zupełnie mi się nie podobają. Ot zwykła odpicowana dacza, zupełnie pozbawiona tego kolorytu, o który tu chodzi. Acz nocleg w takowym może być dobra opcją posiadając np. ponton czy inną łódkę. Normalnie człowiek z ulicy nie bardzo może korzystać z jeziora (były tabliczki, że tylko za zgodą stowarzyszenia), więc zapewne szybko by go zwinęli. A nocując w wynajętym obiekcie - nabywasz takowe prawo i mogłoby byc ciekawie powłóczyć się między domkami od strony wody i pozapuszczać żurawia w te miejsca zupełnie odcięte od lądu.

Może ktoś z czytających się skusi, więc zamieszczam plakacik nadrzewny. Skądinąd dopiero w domu mogłam rozkminić ofertę, że chodzi o wynajem, a nie np. sprzedaż domku czy montaż nowych pokryć dachowych.

Obrazek

Kolejnego dnia zwiedzamy drugą stronę zbiornika. Stąd dla odmiany nie widać kominów elektrowni, ale za to jest wielka rura. Jezioro przecina taśmociąg, który dostarczał węgiel brunatny do elektrowni z kopalni Markushegy.

Obrazek

Rura jest naprawdę solidna i ma okienka. Położone w jej cieniu domki zyskują dodatkowo osobliwy klimat!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Fragment rury przebiega również nad lądem i tutaj można się jej dokładniej przyjrzeć. Hmmm... Elektrownia już nie działa kilka lat, więc i podajnik węgla jest nieczynny? Ciekawe czy byłaby opcja dostać się do tej rury i nią przejść nad jeziorem! To by dopiero była atrakcja!

Obrazek

A tu jest mój faworyt! Gdyby mi ktoś powiedział: "buba, jeden domek możesz sobie wybrać i będzie twój" - to po dokładnych oględzinach brzegów nie miałabym wątpliwości i chwili wahania!
Szeroki, tarasowaty pomost, a na nim pordzewiały wagon. Czy to może paka z ciężarówki? Widok na wielką rurę i pozostałości pomostu obok. Ideał domku letniskowego! Ale chyba nie był na sprzedaż... Poza tym za daleko by było na weekendowe imprezy ;)

Obrazek

Ech! Ale gdyby tak można go wynająć na dzień czy dwa! Tu niestety ogłoszeń brak...

Obrazek

Oprócz rury jezioro przecina także betonowy murek, na którego możliwe zastosowanie i przyczynę wybudowania w ogóle nie mam pomysłu.

Obrazek

Obrazek

Ze względu na małą ilość miejsca w domkach (i ich położenie) spora część infrastruktury związanej z ich funkcjonowaniem przenosi się na brzegi. Są to np. kibelki. Wychodzi na to, że każda chałupka ma swój własny wychodek, najczęściej zamykany na kluczyk.

Obrazek

Obrazek

Na stałym lądzie znajdują się również ławeczki, wiaty, miejsca ogniskowe czy grille.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Acz często na wszelki wypadek opatrzone napisami, aby trzymać się od nich z daleka.

Obrazek

Są tu również ogródki kwiatowe i inne ozdoby.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest to rejon, gdzie dobrze się hodują koty.

Obrazek

Niektóre domki są podpisane - rozumiem, że to coś w stylu wizytówki właściciela. Acz nie jest to bardzo częsty zwyczaj.

Obrazek

Niektóre pomosty zatonęły. Nie wiem czy na takowym też stał kiedyś domek czy był przeznaczony dla innego zastosowania.

Obrazek



Całe to miejsce, to zabudowane domkami na palach jezioro, bardzo mi przypomina jeden liman i okolice położonego w Naddniestrzu miasta Dniestrowsk.

Obrazek

Obrazek

Również tam była ogromna elektrownia, więc może geneza powstania nawodnego osiedla była taka sama jak w wersji węgierskiej? Szlag wie... W Dniestrowsku zapewne dogadywanie z miejscowymi szło by mi o niebo lepiej, ale oglądaliśmy ową osadę przez liman, co zdecydowanie utrudniało kontakty nie mniej niż nieznany język ;)

Jakby ktoś był ciekawy naszego nadgranicznego biwaku z widokiem na Dniestrowsk - to tutaj jest relacja: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... em-na.html

A jeśli ktoś zna jeszcze inne miejsca w tym klimacie (a wydaje mi się, że jeśli powstały dwa - to musi być ich więcej) - to będę bardzo wdzieczna za jakąkolwiek podpowiedź czy sugestię.


cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 08 października 2022, 17:52

Będąc w wiosce na palach nad jeziorem Bokod (opisanej w poprzedniej relacji), zaglądamy i do pobliskiego miasteczka zwanego Oroszlany. Na pierwszy rzut oka widać, że jest to miejscowość o tradycjach górniczych. Na każdym kroku stoją jakieś wagoniki czy inne symbole kopalnianej przeszłości.

Obrazek

Obrazek

Jest też bardzo dynamiczny pomnik z bojowymi górnikami, którzy zgodnie zamierzają w coś przywalic kilofem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pobliskie osiedle ma ciekawą zabudowę. Niskie, pawilonowate budynki przeplatają się tu z blokami ozdobionymi płaskorzeźbami - i to regularnie: blok - pawilon - blok - pawilon - itd.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Krótki przegląd naściennych płaskorzeźb, przedstawiających chyba codzienne życie okolicy z czasów powstania osiedla. Chodzimy, gapimy się i wymyślamy głupie historyjki, w których tworzeniu przoduje kabak ;)

"A ja mam rybę!!! I nie oddam!" Sieć była chyba dziurawa i ta większa ryba spierdzieliła w siną dal!

Obrazek

Dwójka ludzi próbuje wymienić między sobą jakieś owoce, a w tym czasie kobitka między nimi wysadza dziecko.

Obrazek

Dziewczęta próbują odgonić gołębie, a one ciągle do nich wracają.

Obrazek

Jedna gra, a dwóch się nudzi i rozważa jakby tu iść na piwo.

Obrazek

Koleś ma chyba bardzo tępą tą kosę??

Obrazek

Tu ciężko wnioskować w jaką porę roku przeprowadza się owe prace ogrodowe. Jeden w kurtce, drugi porozbierany do rosołu.

Obrazek

W kole gospodyń wiejskich są dziś tańce!

Obrazek

Nie wiem czy to najdogodniejszy strój sportowy, ale co kto lubi.

Obrazek

Pan porwał dziecko. Matka prosi, żeby oddał i nie zjadał. Jest nadzieja - poprzednia kobitka odzyskała swoje niemowlę.

Obrazek

Osiedla na Węgrzech niby są podobne do naszych, ale sprawiają sympatyczniejsze wrażenie, bo są bardziej zielone. Nie widać ogłowionych drzew, wszystko rośnie jakby bujniej.

Obrazek

Mają też fajne trzepaki! (albo to jest drążek do podciągania?)

Obrazek

Tu też jedna ciekawostka. Kilkakrotnie widzieliśmy przy blokach czarne flagi. Co to może oznaczać? Że ktoś tu umarł? Kabak sugeruje, że ten dom okupują piraci. Przy dokładnych oględzinach flagi - czaszki nie znaleźlismy, więc to chyba błędny trop? ;)
No i skrzynki pocztowe mają na zewnątrz klatek schodowych!

Obrazek

Miasteczko wieczorem pustoszeje tzn. dotyczy to chodników, skwerków, ale nie szos. Tu zaczyna się ruch o niebo większy niż za dnia. Szybszy, bardziej nerwowy, z piskiem na zakrętach. Wyjątkowo wpada nam w oczy kolorowa skoda felicja, jeszcze bardziej pordzewiała niż nasza pod koniec swojej kariery i sklejona z większej ilości różnobarwnych części. W środku siedzi czterech rumianych, rozśpiewanych kolesi, w złotych łańcuchach na szyjach i o karnacji nieco ciemniejszej niż średnia krajowa. Mijają nas kilkanaście razy, za kazdym machając, gwiżdżąc i wznosząc jakieś okrzyki. Dopiero po pewnym czasie łapiemy się na tym - że te skody są dwie!! Bo jedna ma żółty dach, a druga dach zielony, a żółte drzwi! Liczymy, że na którymś etapie zobaczymy je obie jednocześnie, ale niestety się nie udaje.

Jak zwykle w tym kraju mamy problem ze znalezieniem miejsca na nocleg. Próbujemy stanąć na błotnistym parkingu nad jeziorem. Nie jest tu zbyt przytulnie, blisko szosy i jeszcze nad głowami trzeszczą nam druty wysokiego napięcia, które robią tu zakręt, więc totalnie nie ma opcji stanąć daleko od nich.

Obrazek

Już się zmierzcha, a w ciemności to na bank nic lepszego nie znajdziemy. Jest jakaś wiatka, kręcą się wędkarze, więc wydaje się wyglądać ok. Już zaczynam rozkładać bambetle do spania, gdy pojawia się ona - wściekła baba. Zaczyna nam machać przed oczami breloczkiem z niebieską rybką (zupełnie jak w amerykańskich filmach gangsterskich policjanci machają swoimi odznakami) i twierdzi, że tu nie wolno stawać, biwakować, a rybka ma chyba obrazować, że jest to miejsce tylko dla członków jakiegoś tajnego stowarzyszenia. Pogadać nic więcej się nie da, bo jej poziom wypowiadania się po angielsku ogranicza się do "no kemping" i "go out". Niby można by ją olać, zrzucając to na brak porozumienia, ale baba mordę ma taką, że szlag wie, czy w nocy nie poprzebija opon. Dwa inne auta na parkingu zostają, acz nie wiemy - może oni mają święte rybie amulety?

Nie mając zbytnio dużego wyboru i pola manewru, zaglądamy zaraz obok w dróżkę przebiegającą skrajem pola uprawnego. I tu jest super! Dużo lepiej niż pod skwierczacymi drutami strzeżonymi przez rybiego szeryfa.
Idzie burza. Dziwna taka, bardzo elektryczna. Błyska się prawie ciągle, ale nie ma grzmotów. Wieje wspaniały wiatr - silny, porywisty i przyjemnie ciepły. Odzywają się pierwsze cykady! Dźwięk, za którym obłędnie tęskniliśmy przez ostatnie dwa lata. Dźwięk będący dla nas symbolem wolności, czekających nas przygód i tego, że nam kupry w nocy nie zmarzną! :) A teraz z dnia na dzień powinno być cykania coraz więcej i ta cudowna muzyka coraz bardziej donośna!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A poza tym to przez Węgry tylko jechaliśmy. Boczne drogi, monotonny krajobraz pól uprawnych, ludnych wsi i plaskatego horyzontu. Zawsze mam takie wrażenie z przejazdu przez ten kraj - jakby się taśma zwijała spod kół, a my stali w miejscu. Kilometry lecą a pejzaże bez zmian. Dwa razy trafił się ciekawy pomnik z użyciem starego sprzętu.

Obrazek

Obrazek

A! I mieliśmy pewien zdecydowanie pozytywny węgierski incydent. Przy tankowaniu okazało się, że benzyna jest prawie o połowę tańsza niż we wszystkich pozostałych krajach przez jakie przejeżdżaliśmy. Ki diabeł?? Obiło się nam o uszy, że była jakaś akcja obniżania cen paliwa, ale tylko dla miejscowych. Czy więc typowi lokalsi jeżdżą starymi, niebieskimi busami i pokazują na migi, co i gdzie tankowali? A może na bocznych drogach, z dala od popularnych turystycznie atrakcji, gdzie rzadko pojawia się ktoś nietutejszy - nie mają odpowiednich procedur dla obcokrajowców? Co ciekawe - na powrocie sytuacja się powtarza. Miło.


cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 11 października 2022, 19:53

Zaraz po wjeździe do Rumunii szukamy miejsca na biwak. Nocujemy nad rzeką Mures, przy moście położonym na skraju miasteczka Pecica.

Obrazek

Obrazek

Nurt rzeki jest podzielony na szereg odnóg między piaszczystymi wyspami.

Obrazek

Wieczorem pod most przyjeżdżają dwa busy z przyczepami wyładowanymi złomem. Wysiadają z nich cygańskie rodziny i zabierają się za robotę. Faceci klepią w przywiezione metalowe dobro. Zupełnie nie mamy pojęcia co oni robią. Początkowo myśleliśmy, że próbują rozebrać most, ale jednak wygląda to na jakieś bardziej wyszukane przedsięwzięcie. Może ubijają ten złom, żeby był mniej objętościowy i lepiej układał się na przyczepach? Szlag wie... Wiadomo jedynie, że tłuką się długo i zapamiętale. Kobity piorą w rzece, karmią dzieci, przechadzają się i zbierają kamienie rzeczne. Dzieciarnia gra w piłkę. Jesteśmy świadkami wielkiego nieszczęścia - jedną z piłek porwał rzeczny prąd... Donośny płacz wydobywający się z kilku gardzieli niesie się po okolicy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cykady nie próżnują i próbują zagłuszyć te miarowe, metaliczne łup łup brzdęk.

Tu po raz pierwszy spotykamy się z rośliną, która będzie nas (a głównie mnie) prześladować do końca wyjazdu. To coś wygląda jak zboże i rośnie pomiędzy trawą. W dotyku jest ostre, ostowane. Wystarczy przejść po trawie, aby fragmenty łusek powbijały się w skarpetki czy wskoczyły jakims cudem do wnętrza butów i zaczęły upiornie kłuć. Cały wyjazd więc skubię skarpetki, klnę na czym świat stoi i skubię, skubię, a nogi mam i tak całe podziubane kolcami. Co to za licho ta roslina?? Niestety nie zrobiłam zdjęcia...

Z Pecicy, jak mozna się domysleć, suniemy na południe. W Sanpetru German mijamy fajny przejazd kolejowy, pełen rozjazdów, semaforów i silosów w tle. Część torów zarasta trawa, a inne są czynne i właśnie manewruje po nich lokomotywa.

Obrazek

Obrazek

Mają tu moje ulubione słupy - te z porcelanowymi lub szklanymi izolatorami. Sporo uwagi poświeciłam im w relacji z wędrówki linią kolejową koło Pilchowic - tutaj: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... kie-i.html. Rumuńska konstrukcja jest wyjatkowo opasła, wielopoziomowa - jak wieżowiec!

Obrazek

Obrazek

Piekny jest też mechanizm opuszczania szlabanu!

Obrazek

Lokalni Cyganie oprócz łupania złomu wożą też kanapy. Kto by pomyślał, że na furze można tak wygodnie i mięciutko posiedzieć!

Obrazek

Obrazek

No właśnie - furmanki! Pojazd, który praktycznie zniknął z krajobrazu Rumunii. W 2016 roku spotykalismy ich masę. Teraz tylko z rzadka jakieś niedobitki... A może to kwestia regionu, który przemierzamy??

Bosca. Pomnik jakby robotnika drogowego kującego asfalt?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mają tu też żołnierza, trzymającego w łapie granat. Wygląda jakby obie rzeźby wyszły spod ręki tego samego artysty.

Obrazek

Obserwujemy też ciekawą scenkę. Babeczka z ogromnym tłumokiem z sianem usiłuje złapać stopa. Mamy wrażenie, że ma małe szanse - w końcu nam się nieczęsto chcą zatrzymywać, bo mamy za duże plecaki. Babka stoi przy drodze jakieś 5 minut, po czym zatrzymuje się auto i ładuje pakunek na dach. Cóż... Może w Rumunii by nas podwozili, mimo rozmiaru bagażu?

Obrazek

Obrazek

Mocno krętą drogą docieramy do górniczego miasteczka Anina. Wśród lesistych wzgórz sterczą szyby kopalniane i inne fragmenty opuszczonych, przemysłowych budynków.

Obrazek

Obrazek

Droga pomiędzy Aniną a Iablanitą, przez Bozovici, Prilipet oferuje bardzo miłe i sielskie krajobrazy. Mijamy kilka furmanek, bulaste snopki siana czy bacóweczki o niezwykle długich werandach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dłuższą przerwę na naszej trasie zapodajemy w rejonie Baile Herculane. Jest to miejscowość położona w skalistym wąwozie wśród gór. Od dawien dawna pełni funkcję kurortowe, jako że występują tu ciepłe źródła. Pierwsze wrażenie z tego miejsca mamy niezbyt pozytywne. Wieżowce - hotele, a u podnóża cmentarz. Tak... Beton za życia i beton po śmierci...

Obrazek

Mijamy te paskudztwa i wbijamy dalej - wgłąb doliny. Tu klimaty zaczynają się poprawiać.

Obrazek

Mamy namiar na ogólnodostepne ciepłe źródła, których stopień zagospodarowania jest dla nas akceptowalny. Znajdujemy dwa takie stanowiska. Pierwsze jest bardziej funkcjonalne, a drugie o niebo klimatyczniejsze, więc w obu spędzamy sporo czasu, nie mogąc się zdecydować co wybrać :)

W pierwszym są dwa baseny. Jeden mocno ciepły, a drugi mega gorący.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest też obok lodowata rzeka, w której można się schłodzić i zimny prysznic z rur, zasysających wodę z owej rzeki.

Obrazek

Obrazek

Drugie miejsce jest położone pod mostem, co przywołuje bardzo dobre skojarzenia - ze źródłami z Armenii w grotach pod Czarcim Mostem.

Obrazek

Obrazek

Basenik i otaczający go balkonik są wykute w skale (albo to beton, ale już tak stary, że upodobnił się do naturalnej skały ;) Woda niestety jest chłodniejsza niż w niebieskich wannach.

Obrazek

Obrazek

Mocząc się w wodzie można wejść do takowej "jaskinio - sztolni" :)

Obrazek

Sama droga do źródła też jest fajna - prowadzi skrajem urwiska pod wielką rurą.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mieliśmy informacje jeszcze o trzecim zgrupowaniu źródeł, ale ich nie znajdujemy. Są tylko strome schody, kładka przez rzekę i coś na kształt przepompowni - być może owe źródło siedzi w środku i właśnie w taki sposób je zagospodarowano?

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Mamy dziś dylemat gdzie spać. Szosa jest tu wąska, praktycznie bez pobocza. Trzeba zaparkować na pasie ruchu. Rozważamy czy może szukać jakiegoś kempingu, a może jednak wrócić na przydrożne zatoczki, jakie mijaliśmy wcześniej? Powoli jednak dochodzi do nas, że to właśnie tutaj jest ten specyficzny, niepowtarzalny klimat, którego zawsze szukamy. Być w Baile Herculane i nie biwakować na szosie, to tak jak być w przysłowiowym Rzymie i nie widzieć papieża! :) Latem to tutaj ponoć powstaje całe miasteczko namiotowe, wycinające z ruchu połowę drogi (a nieraz i więcej ;))

Teraz jest początek czerwca, więc jeszcze nie ma dramatu, ale teren najbliżej źródeł jest już obstawiony przez samochody wyraźnie stacjonarne. Ktoś czyta książkę, ktoś robi żarcie na stoliku, ktoś moczy stopy w miednicy i rozgląda się gdzie położył pumeks - czy na zderzaku czy może wsadził za rejestrację? Wszędzie się suszą ręczniki i mokre gacie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Głównie biwakują tu rumuńscy emeryci, którzy w całej masie charakteryzują się tym, że są bardzo sympatyczni i spragnieni integracji. Próbują nawiązywać z nami rozmowy i nie przejmują się trudnościami w komunikacji. Pierwszy zagaduje mnie dziadek z szarego, bardzo wiekowego mercedesa - jeszcze tego modelu, ktory ma pionowe podłużne światła. Dziadek ma na imię Beniamin i przyjeżdża tu od 30 lat. Usłyszał, że rozmawiam z kabakiem w nieznanym mu języku, więc się zainteresował skąd nas przywiało. Moja zdolność rozmawiania po angielsku jest dosyć szczątkowa, ale dziadkowa też, więc jakoś nam idzie i o dziwo poruszamy bardzo dużo tematów. Zaczyna się oczywiście od źródeł, które fajniejsze, że cieplejsze są lepsze na stawy, ale szkodliwe jak ktoś ma chore serce. Jest też o biwakowaniu, że dalej wgłąb doliny jest kemping, ale większosći emerytów nie stać, aby tam spędzić dwa czy trzy tygodnie, więc mieszkają w samochodach na szosie. Dziadek przedstawia też jakąś bardzo alternatywną historię Europy. Że najpierw Polska okupowała Rosję, a potem Rosja postanowiła się zemścić i okupowała Polskę. A potem wszystkich uratowała Rumunia, ale świat się na tym nie poznał i nikt tego nie docenił.

Dziadek Beniamin chyba szybko podzielił się z kumplami informacjami o swoich nowych znajomych (albo po prostu fama się rozniosła), ale zaczynają ku nam schodzić kolejni kuracjusze, zaciekawieni nietypowymi gośćmi.

Zagaduje nas dwóch dziadków z ręcznikami. "Żółty ręcznik" był pułkownikiem i uczył się w szkole w Moskwie, bo tam ponoć szkolili wyższych oficerów w tamtych czasach. To opowiada jego kolega, ten z ręcznikiem czerwonym. "Żółty ręcznik" mijał nas też już wcześniej i zagadywał po rosyjsku tzn. raczej deklamował: "Tu nikt nie jest pijany, tylko wiatr tak nami zarzuca". Dziadkiem akurat nie rzucało, ale widać tą frazę najlepiej zapamiętał z czasów pobierania nauk za wschodnią granicą. Nic więcej powiedzieć nie potrafi, więc jedynie do siebie machamy, udajemy owo "zarzucanie" i pękamy ze śmiechu. "Czerwony ręcznik" jest bardziej oblatany w obcych językach, więc dość długo gada z toperzem. Opowiada między innymi, że tu wąwozie występują ujemne jony, ponoć to jedno z dwóch takich miejsc w Rumunii - drugie jest gdzieś wysoko w górach. I owe jony powodowały, że niegdyś przyjeżdżali tu czescy szachiści i warcabiści, żeby im się lepiej myślało, więc i grało w swoje mądre gry.

Jeden młodszy koleś uparł się, że jesteśmy Czechami i próbuje nam odśpiewać czeski hymn. Wymienia też z dumą jakiś czeskich sportowców, o których nigdy nie słyszałam. Ale ja to się nawet na naszych sportowcach nie znam ;)

Miłośnik starej motoryzacji również znajdzie coś dla siebie w tej dolinie! Iż Jupiter! Nieprawdaż, że piekny? Nie wiem czemu, ale motocykle z bocznymi przyczepkami są jakoś szczególnie bliskie memu sercu! Przepraszam za tak dużą ilość zdjęć, ale nie mogłam się oprzeć jego urokowi! (toperz się śmiał, że brakuje tylko fotki spod spodu ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zmierzch w wąskiej dolinie zapada dość wcześnie. Tylko szczyty gór wciąż się złocą w słońcu.

Obrazek

Są też świetliki! Ale nieco inne niż u nas. Mają cieplejsze i bardziej migające światło. Włóczą się też bezpańskie psy, ale zachowują się kulturalnie, nie podchodzą, nie ujadają, patrzą tylko z oddali czekajac na jakiś smakołyk. Spaceruje tu też jakaś paniusia z dwoma pupilami - te dla odmiany ujadają i szarpią się na smyczach jakby je ogniem przypalano. Z okazów zwierzyny toperz też wypatrzył karalucha na asfalcie. Mam nadzieję, że nie przywieziemy do domu zwierzątek pamiątkowych.

Do ciepłych basenów idziemy też po zmroku.

Obrazek

Jest wtedy super efekt - takiej buchającej pary.

Obrazek

Obrazek

Nie wspominałam jeszcze chyba, że toperz niedługo przed wyjazdem złamał sobie palec u nogi, więc kuśtyka z takim owiniętym. Nie umyka to uwadze lokalnych kuracjuszy, z których spora część też przyjeżdża tu z różnymi chorobami kości czy stawów. Palec toperza wzbudza więc powszechne zainteresowanie i chęć służenia poradą. Jeden z miejscowych np. pokazuje na migi, że nie należy zbyt długo siedzieć w źródle, bo potem lekarz piłą tarczową utnie ten palec! Jedno co jest pewne - koleś w udawaniu piły jest mistrzem! Wydaje dźwięki zupełnie jak piła, po prostu nie do rozróżnienia! Skądinąd więc ciekawe czy rozmowa była podszyta chęcią dobrej rady czy raczej potrzebą zaprezentowania niecodziennej umiejętności?

W nocy jakieś psy, nie wiem czy te bezpańskie czy paniusiowe (czy może wszystkie naraz) zaczynają przeraźliwie wyć. Może wilki albo niedźwiedzie podchodzą do wioski?

Rano wypatrzyliśmy też węża za murkiem.

Obrazek

Dobrze, że nikogo nie upalił, bo na tym murku sporo siedzieliśmy wieczorem.

Obrazek

Murek ulubiły sobie tez inne, bardzo fotogeniczne gady.

Obrazek

Obrazek

Rano jedziemy zobaczyć opuszczone łaźnie. Idę zrobić im zdjęcie z góry, ze zbocza, którym przebiega szosa. Mijam pewnego faceta. Stoi na poboczu i wrzeszczy coś do telefonu. Wygląda na to, że właśnie tłumaczy kumplowi jak należy komuś zdjąć skalp albo go wypatroszyć. I tu włażę ja... Koleś obrzuca mnie spojrzeniem z mieszaniną wściekłości i przestrachu. Wygląda jakby był porządnie zły, że ktoś właśnie poznał jego pełną emocji tajemnicę... Widać, że nie może tego tak zostawić, bo coś do mnie zagaduje, pokazując na miasto i siląc się na uśmiech. Ja rozkładam ręce, że nic nie rozumiem. Gęba faceta się rozświetla, wszystkie złe emocje znikają w jednej chwili. Słychać takie puffff... gdzie schodzi nadmiar powietrza. Dopytuje jeszcze raz po angielsku: "Nie jesteś stąd? Aha! Nic nie rozumiesz po rumuńsku? O jaka szkoda! A skąd jesteś? A pięknie u nas, co? Baile Herculane to najlepszy kurort w Rumunii. Wody, źródła i posąg Herkulesa! Życze miłego wypoczynku, co za miły dzień i jakie to szczęście, że Bóg ma nas w swojej opiece!". Żegnamy się w miłych nastrojach a ptaszki nam śpiewają.

A! Prawie bym z tego wszystkiego zapomniała zrobić zaplanowane fotki!

Obrazek

Obrazek

Dachy łaźni.

Obrazek

Moje łaźnie okazują się być w remoncie :( Cóż za niefart! Znów się spóźniłam... Zwiedzania wnętrz więc nie będzie... Wszystkie wejścia zatkane, a nawet jakby wleźć przez jaką dziure, to co za atrakcja zobaczyć betoniarkę...

Obrazek

Obrazek

Możemy się nacieszyć jedynie owym budynkiem z zewnątrz, gdzie zachowało się jeszcze sporo nieodnowionych, porośnietych pnączami rzeźb.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Poniżej, w dolinie potoku, widać baseniki samoróbki, gdzie ludzie sobie grzeją kupry w ciepłych wodach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zabudowa miasteczka w tej części jest miła, pałacykowa i taka jakby trochę zapomniana.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pewnie jakby się powłóczyć po dolinie to niejedno źródełko by jeszcze znalazł! No ale my myślami już jesteśmy w Bułgarii! :)

W rejonie Obarsia de Camp zwraca uwagę kolorowy przystanek autobusowy.

Obrazek

Zaraz obok stoi też opuszczony budynek, chyba dawnej przydrożnej knajpy. Nie omieszkam go zwiedzić.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem suniemy już bez dłuższych postojów ku granicy. Na jednej z przydrożnych zatoczek zatrzymujemy się na ostatnie przed granicą siku.

Obrazek

Na zdjęciu widać jak toperz zagląda pod busia, który zaczyna wydawać dość niepokojące odgłosy. Początkowo, jeszcze przed wyjazdem z domu, zwracało uwagę takie miarowe "tutu tutu", troche jakby jechał pociąg. Najpierw słyszał to tylko toperz i zrzucał na pompę, która niedawno była naprawiana. Nasza pompa jest, oględnie mówiąc, nie do końca kompatybilna z tym modelem auta, więc jej regulacja dostarcza mechanikom sporych problemów i nie zawsze końcowy efekt prac (więc i dźwięk) jest zgodny z ideałem. Ja mam dużo mniej wyczulony słuch na dziwne dźwięki z granicy słyszalności, więc dłużej mogłam jechać z błogą nieświadomością, że coś jest nie tak jak powinno. No i owe "tutu" zaczęło się nasilać, a kręte, górskie drogi w lasach koło Aniny miały chyba na to spory wpływ. Toperz zaczyna się skłaniać, że owe "tutu" jest jednak związane z kołami, a nie pompą, a najbardziej podejrzane jest lewe przednie. Od tego czasu wsłuchujemy się już wszyscy w trójkę w busiową melodię, żeby nie powiedzieć orkiestrę wszelakich zgrzytów, których paleta będzie się stopniowo rozwijać ;)

Im bliżej granicy tym częściej pojawiają się całe kolumny tirów - jadących, stojących na poboczach, korkujących miasta. Tir rzecz normalna w przygranicznych terenach, jednak tym razem jeszcze nie wiemy czego to jest przedsmak...

Obrazek


cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 13 października 2022, 19:59

Granicę przekraczamy mostem na Dunaju (kolejnym na tym wyjeździe), położonym między miejscowościami Calafan a Vidin. Korek tirów do granicy zaczyna się jakieś 10 km przed mostem. Jednolity pociąg kontenerów. Na granicy stoimy z godzinę lub dłużej, bo nie wiedzieć czemu wywrotki, lawety pełne aut albo coś na kształt stara, wszystko co nie jest tirem, stoi na pasie dla osobówek i go tarasuje. Babka z okienka mówi do nas po polsku. Nie wiem czy bułgarscy pogranicznicy mają obowiązkowy kurs naszego języka, ale wygląda to dziwnie. I to już drugi raz mamy taki przypadek. Kabak wreszcie jest zachwycony, że na granicy coś się dzieje. Już od początku wyjazdu dopytuje się nas kiedy będzie granica, ale taka normalna. Wygląda na to, że ta bułgarska spełniła jej oczekiwania :) Nawet pytali co mamy w torbach i mogła pokazać wszystkie swoje maskotki!

Za mostem sprawa z tirami wygląda jeszcze makabryczniej - korek wypełnia całą obwodnicę Vibinu i sięga aż po Dunavci. Tiry wyłączają z ruchu cały jeden pas drogi na przestrzeni kilkunastu kilometrów. Z tego powodu policja kieruje ruchem i puszcza raz jednych, raz drugich. Stoją więc też korki zwykłych aut, które blokuje policja. Normalnie cyrk na kółkach. Próbujemy odbić na boczne drogi i objechać ten cały kociokwik, ale okazuje się to nie być najlepszym pomysłem. Wiele tirów też wpadło na ten pomysł i spotkało się ze swoimi pobratymcami jadącymi z przeciwka. Droga wąska, wiec mijanka się nie udała, jedna naczepa wpadła do rowu. Nie ma opcji przejechać, trzeba wracać do głównej drogi, częściowo tyłem i zdać się łaskę policyjnej nawigacji.

Tiry mają blachy z połowy Europy, ale nie tylko, Azerbejdżan, Kazachstan też widzieliśmy. Najwięcej jest chyba tureckich, austriackich i ukraińskich. Polaka wypatrzyliśmy tylko jednego. Wykorzystując bezczynność w korku mył tira wodą z rowu. Mopa przywiązał do kilkumetrowego kija. Nie wiem jak tir, ale on sam był umyty dokumentnie.

Z tymi tirami był naprawdę jakiś armagedon! W kolejnych dniach, już wiele dziesiątków kilometrów od granicy, znów widzieliśmy całe ich gąsienice po horyzont. Zawczasu policja ustawiały tiry sunące ku granicy w ogromne kolumny, ale tam gdzie akurat są drogi dwupasmowe, szerokie pobocza albo jakieś parkingi. Mogli opuszczać te miejsca dopiero, gdy gdzieś dalej zrobiło się miejsce. Całkiem mądre rozwiązanie, aby uniknąć zakorkowania całego kraju.

Obrazek

Nie wiem dokładnie jaka była przyczyna tego zagęszczenia ciężarówek. Obiło sie nam o uszy, że są obecnie utrudnienia w transporcie na Morzu Czarnym, inni mówili o zmianie przepisów i sposobu kontroli na granicach, co powoduje duże opóźnienia.

Na obrzeżach wioski Sratsimir mijamy ogromne, opuszczone silosy, do których przytyka wieżowiec.

Obrazek

Obrazek

I wszystko otwarte na oścież, można wejść do środka budynków, wspiąć się schodami na samą górę silosa! Witamy w Bułgarii!!! W kraju, gdzie praktycznie w każdej wsi można by przez dwa dni zwiedzać opuszczone miejsca. Gdybyśmy zatrzymywali się przy każdym interesującym budynku, to nad morze nie dojechalibyśmy za pół roku ;) Zdajemy sobie z tego sprawę, acz z drugiej strony mam też świadomość, że każde z tych setek miejsc, gdyby było u nas, stanowiło by rewelacyjny pomysł na wycieczkę weekendową!

Obrazek

Obrazek

No ale co jak co - silosów odpuścić sobie nie możemy. Widok z góry jest fajny, ale potwierdza nasze najgosze obawy - tam gdzie jedziemy horyzont jest czarny. Nosz k...!!! Jechać ponad 1500 km na południe, żeby ci zaś dolało????

Obrazek

Tereny, przez które jedziemy (główną drogą nr 1!) są przestrzenne, puste i jakby wyludnione. Mijamy kolejne wioski, które wyglądają często na niezamieszkałe. Domy sprawiają wrażenie jakby ktoś pół roku temu zamknął je na klucz i zniknął. Ulicami tylko przedburzowy wiatr miecie liśćmi czy styropianowymi kubeczkami po kawie, które tutaj jest chyba w modzie wywalać z okien samochodu. Aut też nas mija niewiele. Od kiedy zniknęły tiry (a w którymś momencie się zdematerializowały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki), całą szosę mamy praktycznie dla siebie. I teraz pytanie - czy tutaj naprawdę jest pusto? Czy tu właśnie jest normalnie, a to my zamieszkując obecną Polskę mamy przekręcone postrzeganie rzeczywistości. Bo u nas obecnie wieś czy miasteczko = ciągłe remonty, wizgi kosiarek, ujadanie psów, 5 trąbiących aut siedzących w zderzaku i ludzie biegający w kółko jak nakręceni. Obecność niezniszczonych drzew, wyższej trawy czy nie śmierdzącej świeżą farbą elewacji podświadomie postrzega się jako atrybuty miejsca zapomnianego i opuszczonego. Jedziemy więc rozglądając się wokoło, wsłuchując w dzwoniącą w uszach ciszę, przenikając wzrokiem ten bezmiar spokoju i zastanawiając się po raz kolejny czy istnieje rzeczywistość obiektywna, czy wszystko jest jedynie kwestią porównania z czymś innym i wybrania punktu odniesienia.

Ogólnie więc mówiąc - już trzeci raz jesteśmy w Bułgarii (poprzednio w 2005 i 2016 roku) i niezmiennie się nam tu podoba! No ale świat rajem nie jest i zawsze coś musi być do dupy, a dziś ten punkt wzięła na swoje barki pogoda. Do Belogradczika wjeżdżamy już w szarościach i potokach deszczu.

Na biwak mamy upatrzone dwa miejsca za miastem. Pierwsze jest super, ale zachciewa się nam oglądać i drugie. Drugie miejsce okazuje się być totalnie beznadziejne, a dodatkowo busio prawie grzęźnie w świeżo utworzonej przez opad mazi koloru ceglastego. Ponad kilometr wracamy na wstecznym. Rozkładamy się pod wcześniej upatrzonym dębem, przy wiacie z kominkiem i huśtawką na drzewie i zachodzimy w głowę co nam w ogóle odbiło, że mogliśmy próbowac szukać innego miejsca, gdy to jest idealne.

Obrazek

Obrazek

Tymczasem w kółku busia coś zaczyna bardziej stukać. Może opona jest uszkodzona? Od teraz codziennie ją oglądamy, analizując rysy czy istnienie potencjalnych wybuleń. Jedno jest pewne - jazda tyłem po grząskiej glinie nie wpłynęła korzystnie na kondycję biednego busia. Widocznie busio popiera maksymę: "ni szagu nazad" i bardzo nie lubi się cofać ;)

Cały wieczór leje. Jak w Karpatach... Ale fakt - jest o niebo cieplej, można chodzić w bluzie. W tej chwili deszcz nas bardzo nie martwi, mamy miejscówkę, gdzie możemy palić ognisko pod dachem. Pieczemy więc grzanki i gotujemy kilka czajników herbaty.

Obrazek

Obrazek

Po wieczornych deszczach przychodzi słoneczny poranek. Możemy więc w pełni docenić w jak ładnym miejscu przyszło nam dziś nocować!

Obrazek

Obrazek

W czasie śniadania odwiedza nas takowy jegomość. Kabak karmi go serem tzn. próbuje, bo jegomość jeść nie chce...

Obrazek

Czasem trzeba też znaleźć chwilę na porządne sprzątanie i trzepanie dywanów ;)

Obrazek

Idziemy na spacer w skałkowate tereny położone nad naszym biwakowiskiem. Są cudne, rude i puste. Mijamy kilka dogodnych punktów widokowych niespapranych barierkami. Każdy może podejść do przepaści na tyle blisko, na ile ma potrzebę i chęci. Taka drobna rzecz a zwraca uwagę i bardzo cieszy. I nic nie zasłania krajobrazu!

Obrazek

Obrazek

Ciekawe mają tu kształty skałek. Wszędzie można się dopatrywać jakiś gęb, dziwnych zamków, zaklętych w kamień światyń - lub co tam komu akurat w danym momencie po myślach chodzi. Kabak np. twierdzi, że dużo formacji przypomina kupę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dalszy plan tworzą wyższe, lesite góry. Z tej odległości sprawiają wrażenie dzikich i nie porytych działalnością człowieka. Czy tak jest w rzeczywistości? Może kiedyś będzie okazja sprawdzić. To chyba Stara Planina, pasmo, które się ciągnie przez całą Bułgarię.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ścieżki też mają tu ceglasta barwę! Nawet te w lesie!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jedna z bardziej urokliwych półek skalnych - duży taras cały pokryty porostami o aromacie tymianku. Tu robimy pierwszy popas.

Obrazek

A drugi pod taką pionową skałką. Zbyt duża ilość ładnych miejsc powoduje kłopoty z wyborem ;)

Obrazek

Widziana z bliska struktura skałek - kamyczki pozlepiane gliną. Do wspinaczki toto się raczej mało nadaje ;)

Obrazek

Obrazek

Krajobraz na tej trasie ma raczej mało kolorow, dominuje rudość skał i zieleń dębów. Acz czasem trafi się żółty, pachnący dywan.

Obrazek

Gdzieniegdzie między skałami majaczą dachy jakiś niewielkich zabudowań, wiejskie chatki albo bacówki?

Obrazek

Jest też widoczna jakaś wypaśna knajpa.

Obrazek

Ciepłym słoneczkiem cieszymy się z godzinę czy dwie. Powoli horyzonty granatowieją i nadciągają kolejne burze. Góry w oddali spowijają juz mgły. Chmury wirują, powietrze co chwilę rozcinają błyskawice, a echo wśród skał powtarza łoskot grzmotów. Fajnie jest! Zwłaszcza jak całe widowisko jest wciąż daleko, a nam dogrzewają w kupry ciepłe promienie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Potem jedziemy do miasteczka. Po drodze mijamy wozy wracające z sianokosów.

Obrazek

Obrazek

Jak na miejsce bardzo turystyczne to Belogradczik prezentuje się nadpodziw sympatycznie. Wiele elementów zabudowy wkomponowane jest pomiędzy skałki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mają tu też betonowy pomnik, który wącha swoją rękę.

Obrazek

Zarosłymi schodami wspinamy się pod mury twierdzy.

Obrazek

Obrazek

Na zboczach dominują gliniane, wiejskie chatki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widoki z góry pokazują, że to całkiem spora miejscowość.

Obrazek

Obrazek

Taki zestaw kempingowy to ja rozumiem! :)

Obrazek

Przed nami twierdza Kaleto, zbudowana jeszcze w czasach rzymskich. W kolejnych wiekach była rozbudowywana, a ostatni raz wykorzystywana zgodnie z wojennym przeznaczeniem była w XIX wieku. Miejsce wydawało się idealne do celów obronnych - naturalne, kilkudziesięciometrowe skały ułatwiały zagospodarowanie terenu i utrudniały włażenie osób niepowołanych. Murami musieli wzmocnić jedynie niektóre części wzgórza.

Obrazek

Obrazek

Kamienie obrobione ręką człowieka świetnie wkomponowano w otoczenie - i kolorem i formą pasują tu jak ulał!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na twierdzy nie mamy już słonka. Burzowe chmury podlazły bardzo blisko. Nie wiemy ile mamy jeszcze czasu zwiedzania na sucho.... Może pół godziny, a może 5 minut? Przyjemniej by się wygrzewać na ciepłej skale, ale niezaprzeczalne jest, że granat przewalających się chmur i smugi zlew znaczących horyzont znacznie zwiększają koloryt i atmosferę takich miejsc.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I może właśnie dlatego, że pogoda oględnie mówiąc "nie jest idealna", na twierdzy jest w miarę pusto? Może też dlatego z praktycznie wszystkimi innymi bywalcami skał nawiązujemy jakieś miłe interakcje? Mijamy wycieczkę szkolną z Sofii, klasa 4. Tu głównie nasze żabie czapki budzą furorę, pożyczamy je więc kilku dzieciakom do zdjęć. Pani wychowawczyni jest chyba na nas trochę zła, bo planowała szybką ewakuację klasy z zamku zanim zacznie lać, a tu się napatoczyli jacyś debile w zielonych czapkach i wszystkie misterne plany legły w gruzach.

Jest też para na romantycznej randce. Bułgar i Rosjanka. Poznali się na Tinderze. Są też austriaccy emeryci, którzy miesiąc temu kupili kampera i wyruszyli w świat na wycieczkę beż powrotu - bo mieszkanie już sprzedali. A poza tym to tylko skały i pioruny. Polujemy na fotki z błyskawicą, ale one nie chcą współpracować. Na dodatek zaczyna lać. Zwijamy się w dół i chowamy pod parasole i zadaszenia budek z pamiątkami. Skutkuje to dwoma butelkami domowego wina i dwustronnym różówym jednorożcem ;)

Kolejną falę zwiększenia opadu przeczekujemy w niedokończonym domu z cegły - zaraz pod murami twierdzy. Miejsce przestronne, suche i co wręcz dziwi - bardzo czyste. Nie ma żadnych śmieci. Jakby tu nikt nie bywał, nie ma nawet ściennych napisów!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze mijamy tinderową parkę. Babeczkę chyba bardzo cieszy ciepły deszcz, bo rozebrała się juz do stanika i tańczy wśród padających kropli. Może ona jest z jakiegoś Norylska i napawa się tym, że świat może być taki nielodowaty? Jej znajomy też się cieszy, acz mam wrażenie, że mniej deszczem, a bardziej widokiem roznegliżowanej koleżanki.

Na wyjeździe z miasteczka zaglądamy na jeszcze jeden punkt widokowy. Skąpane w deszczu skały, mgły w oddali i woda zalewająca obiektyw.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W samym tym Belogradcziku można by spędzić tydzień i łazić po tych skalnych pagórach! Trochę nam więc żal opuszczać to miejsce, ale wzywają kolejne, niegorsze! Patrzymy więc w dal nieco tęsknie jak ten skalny ludek i... suniemy ku kolejnym przygodom!

Obrazek

Obrazek




cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 16 października 2022, 20:16

Suniemy przez uśpione, skąpane w deszczu wioski, Izvos, Borovica. Tylko oburzone koty z ociekającym futrem przemykają przez drogę. Kolejnym bardzo dużym plusem Bułgarii jest powszechna dostępność otwartych kontenerów na śmieci. W Polsce to na każdym wyjeździe mamy ogromny problem co zrobić z naszym cieknącym i zaczynającym śmierdzieć workiem. Podrzucać na osiedlach pod kratę? Rozpruć i wciskać w wąskie szczelinki parkowych czy przystankowych kubełków? Tu tego problemu nie ma - śmietników jest więcej niż ludzi. Nie ma też problemu z ich znalezieniem - czasem wręcz stoją na środku szosy.

Obrazek

Na główną drogę włączamy się w miasteczku Rużnici. Tu też jest pusto. Jakby ktoś pstryk! i wyłączył ruch! Wręcz się zastanawiamy czy nie przegapiliśmy jakiegoś zakazu wjazdu, objazdu czy informacji po bułgarsku, że poruszający się tu śmiałkowie zaraz wpadną w czarną dziurę.

Bułgarskie drogi mają też to do siebie, że omijają centra większych miejscowości. Szukanie sklepu według zasady "jak zobaczymy sklep to się zatrzymamy" musiałoby się skończyć śmiercią głodową. Sklepu nigdzie nie ma w zasięgu wzroku, a kilometry lecą. Decydujemy się więc zjechać do Montany i tam aktywnie takowego poszukać. Tak Montana! Przed oczami zaraz staje mi opuszczony dom pod Lewinem Brzeskim i koczująca tam ekipa niedoszłych autostopowiczów! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... zonym.html ) Ależ to było miłe spotkanie!

Montana wita nas blokowiskami utopionymi w deszczu.

Obrazek

Lokalny market też sprawia wrażenie nieco opuszczonego. Jestem jego jedyną klientką. Market widmo! Tylko znudzony personel dłubie w zębach. Przyćmione światło, w połowie tylko zapełnione półki i pustka... Był kiedyś w Polsce taki sklep - Lider Price się nazywał i on właśnie tak wyglądał. A może tylko oddział bytomski? ;) Uwielbiałam do niego chodzić, często zaglądałam tam wracając ze szkoly. Nawet nie żeby coś kupić, ale powłóczyć się po ledwo oświetlonej hali fabrycznej między stalowymi półkami i czasem natknąć na porzucony wózek widłowy.

Za Montaną ktoś włączył ruch. Teraz nerwowość na drodze stara się odkuć za cały spokój jaki towarzyszył nam od rana. Jadąc w kierunku Vracy cały czas mamy na dupie rozpędzonego tureckiego tira, który trąbi, miga światłami, a kierowca chyba już się porobił w portki z oburzenia, że ktoś śmie jeździć w porywach osiemdziesiątką. Kilkakrotnie zjeżdżamy na pobocze czy w zatoczki autobusowe, aby tych oszołomów przepuścić - niech jadą sobie w cholere! Acz prawie natychmiast pojawiają się następne ciężarówki - i to zupełnie identyczne! Biały tir na tureckich blachach z wyrywnym debilem w środku. Ile takowych przepuściliśmy? 5? 10? A źródełko nie wysycha i ciągle wypluwa kolejnych... Wiele jest takich momentów w życiu, gdy teoria symulacji i poczucie bycia na planie gry komputerowej zdaje się bardziej pasować do okoliczności, niż taka rzeczywistość o jakiej się powszechnie mówi...

W tle zaczynają się pojawiać skaliste góry, które od czasu do czasu rozświetla słońce.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jedna z wielu ruinek na obrzeżach Vracy.

Obrazek

Przez miasto przemykamy kierując się na Zgorigrad i malownicze białe zbocza. Przy serpentynach nad jedną z dolin stajemy na nocleg. Towarzyszy nam pasterz z owcami i kozami.

Obrazek

Część z tej chudoby to chyba jakieś skrzyżowanie z dzikimi kozicami, bo wspinaczka na pionowe skały nie stanowi dla nich problemu. Przynajmniej za naszego pobytu żadna nie spadła, a chyba grały tam w berka ;)

Obrazek

Jest to jedno z bardziej widokowych miejsc, gdzie przyszło nam biwakować na tym wyjeździe. W kategorii kwiecistych łąk też miałoby wysoką pozycję!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Siedzi tu w krzakach blok betonu, jakby dawna podpora jakiegoś masztu? Ktoś fajnie ustylizował to na domek!

Obrazek

Obrazek

Za stolik służy nam taki punkt.

Obrazek

Oprócz beczenia i dzwoneczków towarzyszą nam oczywiście tutułowe cykady. Również echo gdaczących kur ze Zgorigradu niesie się wsród skał. Wieczór mija nam na degustacjach pamiątek z Belogradczyka.

Obrazek

Rano budzimy się w chmurach. Jak zupełnie inaczej wygląda to miejsce! Tak jakby góry były dwa razy wyższe i bardziej przepaściste. Jest w nich jakaś tajemniczość i niedostępność (której wczoraj zdecydowanie nie było ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Śniadanie zjadamy w busiu. Wiata niestety przecieka. Deszcze w Bułgarii są nagłe i niesamowicie obfite. Idziesz do kibla zadowolona, że akurat nie pada i nagle w jednej sekundzie włącza się wodospad nad twoją głową. Wracasz w postaci całkowicie wykąpanej. Albo wyjmujesz z busia torbę, aby ją przełożyć w inne miejsce i pstryk! chowasz już całkowicie ociekająca. Tak... Spalone słońcem, wygrzane suchorośla mówili... Trudne do wytrzymania upały na tym strasznym południu... Bez klimy zdechnąć można... Jasne... Jak tak dalej pójdzie to będzie trzeba webasto nocami odpalać... I kupić nowe parasole, bo te co mamy już nam połamał wiatr...

Na wyjeździe z miasteczka żegna nas takowy betonowy jegomość w kasku.

Obrazek

Gdy wyjeżdżamy z Vracy w kierunku północnym rzuca się nam w oczy wieżowiec, którego stan zarośnięcia i szarości okien sugeruje, że obiekt ten może nie być używany. Tak trafiamy, zupełnym przypadkiem, w miejsce zwane Studencki Grad. Jest to cały kompleks, który był (lub miał być) miasteczkiem akademickim, ale coś poszło nie tak.

Nasza przygoda z tym miejscem zaczyna się od opuszczonej pętli trolejbusów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzieś w oddali przeziera zamglone miasto.

Obrazek

Część tutejszych budynków czy placów zajmują obecnie jakieś warsztaty, złomowiska czy magazyny, ale na szczęście ich pracownicy nie należą do osób wścibskich i nadgorliwych - zajmują się swoją robotą, a co dzieje się poza zakładem im przykładnie wisi. Zwiedzamy więc swobodnie i nikt nam nie zakłóca sielanki dnia dzisiejszego.

Zaraz obok stoi ów wieżowiec - obecnie zamieszkany chyba tylko przez gołębie. Ich gruchanie aż dudni po okolicy, bo ogromny, pusty budynek działa jak głośnik!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Różne detale zaobserwowane w najbliższej okolicy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dogodnych wejść do środka nie namierzamy. Jedne drzwi sprawiają wrażenie niezamkniętych, ale przy próbach otwarcia na więcej niż 5 cm okazują się być zatarasowane od środka pryzmą dziesięciu stołów. Bywają otwarte okna, ale na pierwszym piętrze, co przekracza nasze umiejętności teleportacji. Większość okien parteru ma kraty.

Obrazek

Obrazek

Ale wejść się da, co kilka miesięcy później udowodnił kolega Piotrek! (pozdrawiamy!! :)

Poniżej kilka zdjęć zrobionych przez Piotrka. Z dachu wieżowca - za dnia:

Obrazek

I nocą.

Obrazek

Widok z dachu na inne opuszczone budynki Studenckiego Gradu.

Obrazek

Zdjęcia z wewnątrz wieżowca:

Obrazek

Obrazek

My tymczasem, nie mając sukcesów w przenikaniu do wnętrz wieżowca, postanawiamy odwiedzić kolejne budynki. Są mniejsze i przypominają szkoły, sale gimnastyczne, a między nimi rozciagają się zarastające boiska.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Każde okno inne!

Obrazek

Tu kiedyś trzymano jakieś zwierzaki.

Obrazek

Życie jak widać toczy się nadal, więc być może dalej te sale gimnastyczne służą za obory? ;)

Obrazek

Wokół całego kompleksu wije się droga z połamanego asfaltu, przebijając się przez zielony tunel.

Obrazek

Obrazek

Oczu jednak nie należy wznosić zbyt wysoko, bo teren jest pełen otwartych studzienek kanalizacyjnych. Jazda przypomina więc slalom gigant z gałęziami drapiącymi w dach i włażącymi przez okna. Dzień dzisiejszy nauczył nas, że nie należy jeść kanapek w samochodzie przy otwartych oknach. Kabakowi gałąź wyrwała z rak kanapkę! Ja wiem, że są na świecie mięsożerne rośliny, ale żeby porywały chleb z kiełbasą?? Skandal! I to takie okazy wśród roślin ruderalnych? Jak to podróże kształcą, również w dziedzinie botaniki! :P

Nie udaje się jednak objechać terenu dookoła - przed nami rozłozyła się kałuża wielka jak jezioro, rozlewająca się na całą drogę. Woda jest mętna i dosyć głęboka, a co gorsza nie widać ile na jej dnie jest otwartych studzienek... Zawrócić w owym tunelu nie bardzo się da, zwłaszcza krowiastym busiem. Przychodzi się cofać - już trzeci raz na tym wyjeździe. Toperz chce mi urwać głowę, że znowu wpuściłam nas w maliny - i to takie dosłowne. Kolczaste krzaki z czerwonym owocem również tu występują.

Ufff... Busio wyjechał i nic sobie nie urwał! Obiecujemy sobie, że na jakiś czas damy sobie spokój z opuszczonymi. Ale zapominamy, że to Bułgaria, tutaj się tak po prostu nie da! ;)


cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 19 października 2022, 20:37

Za Vracą skręcamy w boczne drogi. Jedziemy trasą przez Gorno Pesztene, Tiszevica, Virovsko, Gabare. Znów wpadamy w krainę wyludnioną i zapomnianą. Co drugi dom sprawia wrażenie niezamieszkanego i pożeranego przez roślinność. Co ciekawe - te domy są w dobrym stanie, zamknięte, okna nie rozbite, wnętrza niewypatroszone, a jak zerknąć przez brudne szyby - to pełne mebli i codziennych sprzętów. Jakby ktoś właśnie na chwilę wyszedł i nie wrócił przez kilka lat. U nas opuszczony dom we wsi zazwyczaj oznacza kompletną ruinę, wygrzmocone okna, wyprute kable ze ścian i nasrane na środku. Może po prostu nie ma komu niszczyć, bo wszyscy wyparowali??

W Virovsku zatrzymujemy się na dłuższą chwilę. Rzuca się w oczy spory komunistyczny pomnik stojący w centrum wsi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W tle dom kultury. Chyba nie opuszczony, ale też taki nie do końca czynny.

Obrazek

Zasiedziały w busiu kabak leci na plac zabaw.

Obrazek

Jest też drugi piętrowy budynek. Były w nim sklepy, a kiedyś to nawet poczta! Jeden sklep chyba nadal jest czynny, acz w tej chwili jest akurat zamknięty.

Obrazek

Obrazek

Wszystko jest tu oblepione czymś, co przypomina nasze nekrologi. Ogłoszenia wiszą na dawnym sklepie obuwniczym, na drzewach, przystankach autobusowych czy furtkach pustych domów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ja pierdziuu! Co to jest?? To nic dziwnego, że tutaj jest tak pusto, skoro wszyscy już przenieśli się na tamten świat. Ale czemu u licha wszyscy tak nagle i naraz? Może tu mieli zatrutą wodę albo jakąś lokalną zarazę? Przez chwilę czuje jak zimny pot spływa mi po plecach. Może jednak lepiej nie włóczyć się po tej wsi i jak najszybciej stąd spadać??? Dokładniejsze wczytanie się w ogłoszenia rozwiewa jednak wątpliwości i wytwory bujnej wyobraźni - mają tu po prostu inne zwyczaje w tym temacie. Nekrologi są często wywieszane w rok, dwa czy dziesięć po czyjejś śmierci, ot tak na pamiatkę i dla przypomnienia. Nie są również zdejmowane te stare, wiszą aż spadną, spłowieją i zetrze je czas. Najstarszy spotkałam chyba z 2014 roku.

Mimo tego spostrzeżenia jednak osobliwe wrażenie nie ustępuje. Dziwnie się wchodzi na teren opuszczonego gospodarstwa widząc wlepione w ciebie oczy dawnych mieszkańców. Tu np. jeden z domów wyglądających na niezamieszkały...

Obrazek

Szyby częściowo zatkane jakąś ceratą, przygotowane drewno zaczęły pokrywać rude porosty. Wybetonowane podwórko popękało, a w szczelinach osiedliły się zioła często sięgające już po pas.

Obrazek

A przy furtce wita cię z uśmiechem pani Jekaterina.

Obrazek

Wychodzi na to, że oficjalnie nie zamieszkuje tu już od 4 lat. Ale w tym momencie jakoś mam wątpliwości czy aby napewno i czy jednak nie odwiedza swoich włości w mgliste, pochmurne poranki, zwłaszcza jak jacyś przybysze cholera wie skąd próbują jej wbijać na podwórko. Patrzymy sobie przez chwilę głęboko w oczy i mimo chwilowego wahania jednak zew eksploratora zwycięża - lekko drżącą ręką naciskam klamkę... Ufff... na szczęście zamknięta. Przez płot nie będę sadzić, mam niewygodne do tego spodnie ;)))

Świadomość tego, że zwiedzasz dom ludzi, którzy już odeszli - to jedno. Ale jednak obraz jakoś bardziej przemawia do psychiki. To takie wybitne odarcie z anonimowości. Dom przy ulicy na jakimś bułgarskim zadupiu, gdzie jesteś pewnie pierwszy i ostatni raz, przestaje być tylko budynkiem, gdy wiesz, że mieszkało tam 5 osób, jak wyglądali, ile mieli lat żegnając się z tym światem. I od ilu lat hula po ich obejściu tylko wiatr...

Przez pół godziny kręcenia się po miejscowości spotykamy troje ludzi. Dwóch panów w odblaskwoych kamizelkach zbierających śmieci i grabiących trawę oraz przemykającą na rowerzę babeczkę, od ktorej dowiaduje się, że sklep jest czynny od 15. Mówię jej, że jesteśmy z Polski, że jedziemy nad morze. Ona, że porządkuje tu dom po babci. Teraz mieszka w mieście Plewen. Na tym niestety porozumienie polsko- bułgarsko- migowe się kończy. Babka mi coś jeszcze opowiada, co chyba dotyczy jakiegoś wzgórza w sąsiedniej wsi, ale już nic niestety nie rozumiem. Pokazywała na mapę, że tam jest górka i żeby tam iść (albo właśnie nie iść?) i przy tym się nadymała jak balon. Nie skumałam co to mogło obrazować. Potem rysowała mi patykiem na ziemi jakieś postacie takie też jak nadmuchane, powtarzając "Gabare gora chołm werch, skok, ne ne ne" i podskakiwała na jednej nodze. Na wszelki wypadek jednak wzgórza nad Gabare będziemy omijać ;)

A poza tym to miejscowość wypełnia tylko świergot ptactwa. Ptaków jest tu wiele rodzajów - od gołębi, przez dzięcioły, bociany do tych pięknie śpiewających. Cała okolica wręcz trzęsie się od ćwierkania i kląskania. Ptaki chyba nie lubią ludzi i jakoś im się nie dziwię, biorąc pod uwagę jak nasz gatunek ostatnimi czasy kompulsywnie niszczy zieleń wokół siebie.

Dawna budka z piwem? A może przystanek autobusowy?

Obrazek

I kolejne wsie, gdzie domy zerkają nieśmiało zza zwartej ściany zieloności.

Obrazek

Tu chyba jednak ktoś pomieszkuje, bo pasie się stadko kóz... A może to dzikie kozy?

Obrazek

Kiedyś był tu jakiś napis, jednak obecnie nie jesteśmy juz w stanie nic odczytać.

Obrazek

Kozy dzwonią dzwoneczkami uwiązanymi na szyjach i chyba znalazły najbardziej smakowite drzewko w okolicy. Obserwując z jakim apetytem pochłaniają liście - sami się robimy głodni.

Obrazek

Obrazek

Z cukierni jednak już nie skorzystamy ;)

Obrazek

Obrazek

Kolejne puste domy...

Obrazek

Zwraca uwagę, że to wszystko nie były jakieś maluteńkie przysiółki czy zabite dechami dziury, gdzie psy dupami szczekają, a domy to lepianki z gliny czy słomy. Wsie są spore, budynki tu wszędzie stoją porządne, murowane, piętrowe, wręcz wille! Każda kolejna wieś wiązała się z obecnością sklepów (nie tylko spożywczych). Domy kultury, poczty, cukiernie, knajpy. Tylko ludzi wywiało...

Wieś Gabare jednak obala mity i wita nas wzmożonym i zróżnicowanym ruchem. Co trzeba przyznać - furmanki obecnie łatwiej napotkać w Bułgarii niż w Rumunii.

Obrazek

Ważny moment w podróży. Chwila warta zapisania w annałach każdej wyprawy. Pierwszy osioł na trasie.

Obrazek

Ot takie skrzyżowanie. Jedno z wielu tego dnia na naszych krętych ścieżkach.

Obrazek

Obrazek

W Lepicy mijamy ryneczek, na którym stoi budynek z wieżą. Ratusz? Zegar raczej nie działa.

Obrazek

Jest też pomnik kobiety z piłką. Opisów brak.

Obrazek

W Czerwen Brjag zatrzymujemy się dla pozwiedzania ogromnego, komunistycznego pomnika.

Obrazek

Obrazek

Pomnik stoi na wzgórzu, więc mamy widoki na całe miasteczko.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wielki koleś na wzgórzu jest na tyle dynamicznie wykonany - ze swoimi wyłupiastymi oczami i rozdziawioną paszczą, że ma się wrażenie, że już za chwilę, już za momencik, on się naprawdę poruszy. A im dłużej świdrujemy w niego oczami, tym bardziej to odczucie narasta. Kabak: "Ciekawe miejsce, ale może już chodźmy stąd. On się chyba nie cieszy, że my tu jesteśmy. Jeszcze nas nie goni, ale jak zacznie - to będzie za późno".

Po schodach w dół zbiegamy ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pustka, przestrzeń, rozległe place...

Obrazek

I przypominajka, że jesteśmy w UE, coby nam się nie wydawało ;)

Obrazek

Nad Kuninem mijamy nieczynne kamieniołomy, w których rozważamy nocleg.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Miejsce całkiem rokuje, zwłaszcza, że są zadaszone fragmenty łatwo dostępnych ruin, a znów się zanosi na porządne zlewy wieczorem. A i widoki stąd są całkiem niczego sobie!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest jednak jeszcze wcześnie. Zjeżdzamy do Kunina, wioseczki położonej w cieniu ogromnych skał.

Obrazek

Przebiega tu też linia kolejowa, której przyglądamy się z wiaduktu. Na takie pociągi to można się gapić godzinami. I bardzo by się chciało nimi pojeździć!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na horyzoncie majaczą kolejne ruiny, ale jak już wspominałam, nie ma opcji, aby tutaj oglądać wszystko co fajne, ciekawe i pociągające. Klęska urodzaju! :)

Obrazek

Obrazek

Planowaliśmy jechać stąd do Karlukova, ale droga okazuje się być jakimś polnym śladem po traktorze. Mamy więc spory kawałek do objechania i do jaskini Prohodnej zawijamy od strony Lukovitu. Po drodze zaglądniemy jeszcze pod wodospad.



cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 21 października 2022, 21:09

"Między wioskami Reselec i Breste jest wodospad Skoka". Już nie wiem od kogo mam tą informację i w jakich okolicznościach się o tym dowiedziałam - gdzieś ginie w pomroce dziejów ten wpis w notesie. Pochodzi jeszcze z czasów przed naszym wyjazdem do Bułgarii w 2016 roku (wtedy nie było nam tu po drodze). Nie wiem czemu wydaje mi się, że będzie to jakieś turystyczne miejsce, ot wodospad, pewnie ogrodzony barierkami, parking, pamiątki, jedna fotka i jedziemy dalej. Rzeczywistość jednak nam szykuje bardzo miłą niespodziankę! :)

Betonowa, prawie biała szosa prowadzi przez ukwiecone łąki wśród skał...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wodospadu nie widać ani nie słychać. Nie ma parkingów ani budek z lodami. Może jednak pomyliłam miejsca? Znajdujemy ledwo dostrzegalną dróżkę niknącą gdzieś w chaszczach. Może to tam?? Idziemy, idziemy a wodospadu nie ma. Kręcimy się tam i z powrotem zanikającą ścieżynką, prawie zaglądamy pod kamienie czy tam się nie ukrył ;) Nie no dupa, coś musiałam pomylić... i tak bywa. Nagle dostrzegamy ścieżkę w dół! Ależ z nas jełopy! Wszyscy w trójkę sobie ubrdaliśmy, że ten wodospad będzie NAD nami, a on jest POD!!!!!

Obrazek

Ścieżka w dół jest bardzo z pieca na łeb, więc nie schodzi się nią łatwo, zwłaszcza w sandałach i ze złamanym palcem. Idę więc sama na przeszpiegi. Miejsce okazuje się tak cudne, że nie ma opcji innej, że idziemy tam wszyscy, choćby trzeba było zjeżdżać na tyłku z nogami do góry! ;)

Teren przypomina dżunglę. Nad rzeczką zwieszają się pokręcone drzewa oplecione pnączami. Powietrze jest dziwne, bo łączy aromat butwiejącego zaduchu ze świeżością morskiej bryzy. Wiem, że to głupio brzmi, ale tam właśnie tak było!

Obrazek

Obrazek

Jest i długo poszukiwane miejsce! :)

Obrazek

Odkrywamy, że za owym wodospadem jest jaskinia! O ja cie! Mamy kolejny punkt do naszej Muminkowej relacji! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -i-my.html ) Bo zupełnie tak jak one wchodzimy w ciemne czeluście pod spadające z wysokości potoki! :)

kadr z filmu "Łzy Smoka Edwarda"
Obrazek

Obrazek

kadr z filmu "Cudowny szmaragd"
Obrazek

Obrazek

kadr z filmu "Cudowny szmaragd"
Obrazek

Obrazek

W jaskini wprawdzie nie ma ani smoka Edwarda ani magicznego szmaragdu, ale znajdujemy inny, nie mniejszy skarb! Ważka! Właśnie wylazła ze swojej wylinki i nie ucieka. Suszy skrzydełka! Po raz pierwszy mam okazję oglądać ważkę w dwóch osobach!

Obrazek

A jak już się znudziliśmy ważką, to się po prostu gapimy na cieknącą wodę, a pnącza i glony falują w jej rytm.

Obrazek

Obrazek

Nie omieszkamy też zażyć kąpieli. Woda, jak można się domyślać, jest upiornie lodowata! Trzy dni temu moczyliśmy się we wrzątku, więc dziś coś dla odmiany. A niektórzy się dziwią "jak można na wyjazd bez łazienki" - ot właśnie tak! :)

Obrazek

Żaby się wypluskały, żaby jadą dalej! :)

Obrazek


cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 26 października 2022, 18:30

Podjeżdżamy do naszej pierwszej bułgarskiej jaskini zwanej Prohodna. Ogromny, trawiasty parking sugeruje, że czasem bywa tu tłumnie. My jednak mamy szczęście, nie wiem czy ma na to wpływ dzień tygodnia, godzina czy pogoda, ale w okolicy jest tylko kilkunastu wspinaczy.

Jaskinia robi na nas spore wrażenie - to niezaprzeczalnie największa komora jaką w życiu widziałam! Coś niesamowitego! Już same wejścia przytłaczają swoim rozmiarem. Bo jak nazwa wskazuje są one dwa - korytarz gigant przebija się przez owo wzgórze na wylot. Jaskinia ma ponoć wysokość około 30 metrów, ale wydaje się jakby to było jeszcze więcej. Warto np. zwrócić uwagę, że na pierwszym zdjęciu są dwa człowieczki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I jeszcze te oczy w środku! W różnych ujęciach. Ponoć najfajniej się prezentują z pełnią księżyca, ale my wylosowaliśmy inną opcję otaczającej aury... ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przyszliśmy tu w miarę na sucho, ale potem znowu zaczyna lać. "Mamo! Ta jaskinia płacze!" - zauważa kabak. I nie jest to komentarz naciągany, to rzeczywiście tak wygląda! Potoki "łez" są dopasowane gabarytami do rozmiarów obiektu. Ech te bułgarskie zlewy! Szybko wymywa wspinaczy, którzy właśnie głównie do tych oczu lubili włazić po sznurkach.

Obrazek

My snujemy się po jaskini dość długo, ciesząc się możliwością spaceru z dachem nad głową. Oczy oczami, ale inne ciekawe formy skalne też tu mają.

Obrazek

Obrazek

To na przykład wygląda jak zastygły lawowy potwór! Taka czacha - oczy, nos, reszta zanurzona w mule... I próbuje podnieść łapy!

Obrazek

Jakaś boczna niewielka wnęka.

Obrazek

Jest tutaj wyraźnie zwyczaj układania kamyków w wieże. Dzisiaj ilość takowych wzrosła chyba stukrotnie. Jak kabak się już do czegoś dorwie to zazwyczaj robi to bardzo zapamiętale :) Tylko patrzeć jak cała podłoga będzie wysprzątana, a wokół bedą się wznosić piramidy ;)

Obrazek

W końcu i nas wywiewa lodowaty wiatr. Przeciągi to tutaj mają nieziemskie! Jednocześnie towarzyszy im odgłos jakby świstania, jakby gwizdów na jakąś całkiem znaną melodię? Cóż można powiedzieć - osobliwym doświadczeniem jest być w przeogromnej, gwizdającej jaskini, która jeszcze na ciebie patrzy! :) Jednocześnie jest to miejsce zdecydowanie przyjazne. Gdyby nie odczucie obiektywnego chłodu, to mogłabym tu spać. Nie ma wrażenia niepokoju czy jakiejś złej energii (to tak w kontekście kolejnych jaskiń, które jeszcze odwiedzimy ;)

Spływamy do busia... Ech...człowiek jedzie tak daleko, żeby się wygrzać i nacieszyć pachnącymi suchoroślami i zaś mu praktycznie codziennie dolewa! Może ja pojadę na Saharę to tam tropikalna dżungla wyrośnie za mojego pobytu?

Przy pobliskiej szosie stoi też coś, będące skrzyżowaniem przystanku PKS i tablicy edukacyjnej. Zadaszony, malutki budyneczek, oklejony zdjęciami jaskini i jej opisami. Jest też gdzie usiąść. Na siłę można by zanocować. Robimy sobie tu wieczorną imprezę, bo w busiu to jednak trochę ciasno za długo siedzieć. Śmiejemy się, że jaskinia okazała się za duża, busio za mały i jedynie PKS spełnia nasze wygórowane wymagania odnośnie właściwego rozplanowania przestrzeni. Zaciszny, z drzwiczkami, stylizowany chyba na pasterską chatę. Idealny na taką piździawicę jaką zafundował nam dzisiejszy wycieczór.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rano na parkingu robi się gęsto. Głównie od kóz i owiec! Takie poranki to ja rozumiem! :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Stwierdziliśmy, że temat bułgarskich jaskiń to zdecydowanie to czego nam trzeba, więc w kolejne dni będziemy kontynuować w tym duchu!


cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 28 października 2022, 13:45

Na południowych obrzeżach Lukovitu skręcamy w stronę betonowych parkingów, które jak się okazuje zarasta trawa. Stoi tu spory kompleks, ponoć zawierający strzelnice. Nie wiem czy można go nazwać opuszczonym, ale chyba nie jest obecnie używany zgodnie z przeznaczeniem. Jesteśmy jedynymi użytkownikami parkingu. Na jego skraju rosną całkiem pokaźne dziewanny (albo coś bardzo podobnego)

Obrazek

Dalej nikła ścieżka prowadzi na skaliste zbocze zarosłe różnymi tymiankami i inną płożącą się roślinnością o aromatycznym zapachu.

Obrazek

Kwiaty tutejszych łąk utrzymane są głównie w tonacjach płowo - żółtych.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mijamy obły pagórek, w którego wnętrzach siedzi bunkierek albo inna piwniczka.

Obrazek

W dali po wyższych szczytach przewalają się chmury. Tu gdzie jesteśmy akurat nie leje, ale mamy spore przeczucie, że pogoda na dzień dzisiejszy jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wszystko na to wskazuje, że musimy zejść na samo dno wąwozu. Łapiąc się skał i kolczastych kłączy (oraz starając się nie złapać za ogon jakiegoś węża) spełzamy w dół, w kanioniastą dolinę.

Obrazek

Obrazek

Schodzimy do mosteczku na mętnej rzece.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W wąwozie stoi kamienna wiata z kominkiem. Wyposażona jest nie tylko w przygotowane drewno na opał czy kije na kiełbaski, ale nawet ma apteczkę. Być może często imprezowicze trafiają siekierą w nogę a nie w pieniek?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dalej dnem kanionu prowadzą drewniane mosteczki przyczepione do skał i malowniczo wiszące nad wodą. To właśnie ich obecność nas tutaj sprowadza. Mostki są kręte i widać często prowizorycznie naprawiane, gdy jakiś kawałek odpadnie. Poręcze są miejscami szorstkie porowatością starego drewna i porostów, a zaraz obok wyglancowane na błysk setkami rąk. Widać, w których miejscach są bardziej potrzebne i częściej używane. Kształt poręczy jest często wymuszony falistością pni, z których je wykonano. Deski chrupią pod nogami na tysiące melodii. Rzeczka szemrze i pachnie zmielonym błotem z pewnym dodatkiem aromatu minerałow - coś jak woda w pijalni w jakiejś Piwnicznej czy Krynicy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W miejscach gdzie rzeka oddala się od zboczy wędrujemy ścieżkami. Część skał i drzew cudnie oplatają pnącza.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wśród tej plątaniny bluszczy czai się kolejna atrakcja! Jaskinia o niezwykle wdzięcznej nazwie - Temna Dupka! :)

Obrazek

Obrazek

Niewielka jest (jak na tutajsze warunki). Przypomina raczej takie zwykłe jaskinie jak widywalismy np. na Jurze, a nie te tutejsze hangary giganty. Wędrujemy sobie więc zawiłymi korytarzykami w poszukiwaniu nietoperków i ciekawych nacieków.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obok jest miejsce, gdzie w sezonie chyba działają knajpy albo jakieś sklepiki z pamiątkami.

Obrazek

Obrazek

Jest też możliwość wypożyczenia rowerków wodnych i łódek (o czym informują liczne plakaty). Zamiast iść mostkami można więc pochlupac po wodzie i z tej perspektywy przemierzyć kanion. Moją uwagę zwróciła tratwa - domek! Ciekawe czy można w niej nocować jak w tratwach na Biebrzy?

Obrazek

Miejsce sprawia wrażenie dość popularnego turystycznie w niektórych okresach, więc można domniemywać, że musi być jeszcze jakaś inna trasa dojściowa, bo nasza ścieżka nie nosiła śladów wielkiego wydeptania.

Pobliską wnękę skalną ktoś stylizuje na cerkiew, upiększając ściany wizerunkami świętych. Widać, że sprawa jest w toku, a pogłowie świętych rośnie wraz z zapałem artysty.

Obrazek

Obrazek

Wracamy tą samą drogą. Na jednej ze skalnych półek robimy sobie piknik.

Obrazek

Gdzieś między trawami rzuca się w oczy kamień. O ja cie! Coś nam to przypomina! Kabak twierdzi, że to dziecko jaskini Prohodnej i jeszcze jest małe. Ale sprawa jest w toku. Rośnie.

Obrazek



cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 31 października 2022, 11:46

Mniej lub bardziej wyboiste drogi wiodą przez niewielkie wsie i miasteczka. Gdzieś na trasie mijamy pomnik z dynamicznymi postaciami i lekko już odpadłymi literami napisów. W Bułgarii o pomniki z tamtych czasów nikt specjalnie nie dba, ale też nie widać, aby je aktywnie niszczono. Po prostu sobie stoją. Nikogo w tyłek nie gryzą, a jak je zeżre erozja to pewnie też nikt płakać nie będzie. Nie widziałam pomnika pomazanego farbą czy porozbijanego, jak również takowego, żeby pod nim składano kwiaty.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W miejscowości Pordim spędzamy dłuższą chwilę. Przy stacji kolejowej trochę źle skręcamy - główna droga przez miasteczko jakoś straszliwie kręci. Acz nie ma złego co by na dobre nie wyszło, w całkiem w fajne klimaty nas rzuciło! :) Skoro już los tak chciał, to w zarośniętym wagonie zjadamy drugie śniadanie. Właśnie zaczęło padać, a to daje nam szansę, że wnętrze busia nie będzie zalane jogurtem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kolejny pomnik do kolekcji - ten dodatkowo charakteryzujący się dość wydziwiastym kształtem.

Obrazek

Obrazek

Co ciekawe nie upamiętnia poległych w II wojnie światowej, ale tych z czasów dużo dawniejszych, wspomina wojny rosyjsko - tureckie w XIX w. Opis w dwóch językach. Tabliczki wydają się zdecydowanie nowsze niż sam beton budowli.

Obrazek

Obrazek

Mają tu też samolot. Gdy tam byliśmy wydawało się nam, że jest za płotem na terenie jakiś zakładów. Po powrocie na zdjęciach z internetów wynikało, że można do niego podejść i nawet wdrapać się na skrzydło. Wnętrza są jednak zaspawane.

Obrazek

Jest też całkiem sympatyczna cerkiew. Głównie mi sie spodobała kamienna dzwonnica - z daszkiem, który zaczął się już zielenić.

Obrazek


Między wioskami Aleksandrovo a Devetaki znajduje się jaskinia Devetaszka. To najbardziej turystyczna i zagospodarowana jaskinia z tutaj przez nas odwiedzonych. Pojawiają się tablice z opisami, psujące krajobraz barierki, bilety wstępu czy kramy z pamiątkami, gdzie zakupujemy wisiorki z fosforyzujcymi nietoperzami. Jaskinia jest ogromna, ma dziury w suficie, więc wydaje się, że będzie to powtórka z Prohodnej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

No a jednak nie do końca... Już na wejściu uderza nas aromat bunkra. Przed oczami staje Zeljava ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... ary-i.html ) czy poradzieckie bazy gdzieś w Pribałtice. ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... lesne.html )
To nie jest zapach jaskini! Prohodna czy Temna Dupka pachniały skałą, ziemią, minerałami. Tu zapach przesiąkniety jest betonem, metalem, jakby chemikaliami. Wizualnie też pojawiają się elementy wyraźnie wyprodukowane przez człowieka, świadczące o niegdysiejszym zagospodarowaniu tego miejsca zapewne nie na potrzeby turystyczne.

Przy samym wejściu stoi domeczek. Wcale nie taki malutki, ale w porównaniu z ogromem jaskini wygląda jak psia buda ;)

Obrazek

Obrazek

Obecnie jest zamknięty, acz napisy na wewnętrznych ścianach świadczą, że nie zawsze tak bywało. Teraz do środka można by się dostać przez dziurę, ale mieści się tylko kabak ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W ścianach jaskini można dojrzeć różne kable czy przyłącza ekektryczne.

Obrazek

Im dalej podążamy wgłąb tym więcej pojawia się ogromnych, betonowych kręgów - jakby podstumenty pod jakieś beczki czy silosy?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Strop jaskini stopnio się obniża, wnętrza przestają być przestronne i jasne, a przemysłowy zapach nasila się... Wąskie korytarze ciągną się jeszcze ponoć przez prawie 2 km, ale w czerwcu wejście tam nie jest rekomendowane ze względów na okres lęgowy nietoperzy, więc nie zapuszczamy się daleko. Nietoperzy jest niewiele. Może są mądre i wbiły gdzieś głębiej, gdzie leniwym turystom już się nie chce łazić.

W głównej komorze jaskini są też porobione kamienne murki z korytarzykami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Najciekawsze wydają się nam dwa małe korytarzyki (oczywiście przegrodzone szlabanikiem i oznaczone międzynarodowymi symbolami szlaku bubowych atrakcji ;) Przejścia prowadzą do bocznych komór o bardzo dużym stopniu zamglenia i zapylenia.

Obrazek

Obrazek

W podłodze każdego z niewielkich pomieszczeń jest ów betonowy krąg, który tutaj zajmuje prawie całe pomieszczenie.

Obrazek

Ze ścian zwieszają się metalowe jakby drabinki, po których można by się wspiąć do okienek, być może prowadzących na kolejne poziomy jaskini.

Obrazek

Obrazek

Rozważamy, czy może tędy są jakieś przejścia do korytarzyka idącego pod pułapem jaskini? Zauważyliśmy tam równe, jakby sztucznie zrobione wycięcie pod sufitem. Ale czy tam coś jest, czy to tylko nasza bujna wyobraźnia podpowiada takowe rozwiązania?

Obrazek

Są też takie otwory gdzieś pod sklepieniem. Naturalne, sztuczne, szlag wie...

Obrazek

Nie wiem czy wspomniałam, że przez jaskinię przepływa potok i robią się w nim fajne baseniki.

Obrazek

Obrazek

W bliskim sąsiedztwie jaskini są też takowe chaotycznie rozrzucone betonowe płyty, jakby tu kiedyś stały jakieś budynki i złożyły się jak domki z kart... Odkryłam je w krzakach idąć do kibelka! ;)

Obrazek

Obrazek

Po powrocie postanowiłam poczytać więcej o tej jaskini i pochodzeniu jej betonowych artefaktów. Faktycznie "nos" nas nie zawiódł i skojarzenia zapachowe były jak najbardziej właściwe. Po wojnie przez długi czas Devetaszka służyła za tajną wojskową bazę, głównie paliwową, a owe tajemnicze kręgi były podstumentami zbiorników. W różnych okresach magazynowano tu również inne rzeczy - od broni po żywność. Obecność tak dużego, chłodnego magazynu nie mogła się marnować. Z czasów owej bazy pochodzi również most prowadzący do jaskini - faktycznie taki za duży i za solidny jak na kładkę dla turystów. Do jaskini prowadził ponoć również most kolejowy, ale został już rozebrany. Baza, jak wszystkie podobne, przestała istnieć w latach 90-tych, ale cysterny walały się po okolicy jeszcze ponoć koło roku 2000. Teraz zostały już tylko betonowe kręgi. No i zapach, który jak widać wkręca się w ściany i jeszcze przez długie lata może być wyniuchany przez sympatyków gatunku :)

Było jeszcze jedno z nietypowych dla jaskiń zastosowań. W 2011 roku Devetaszka była wykorzystywana jako plener filmowy produkcji "Niezniszczalni 2" i ponoć miało się to wiązać z dosyć dużym skandalem, który skończył się dla filmowców grzywną, bo ekipa jakoś bardzo ową jasknie zdemolowała. Nie znalazłam już dokładnych informacji na czym to polegało - czy po prostu naśmiecili i nasrali po kątach, czy dla potrzeb filmu wykuwali sobie nowe korytarze albo wysadzali mosty? Napewno nietoperze dały dyla tak hałasowali. Acz widać Bułgarzy są wciąż dumni z tego faktu, że owa ekipa tu była, bo plakat reklamujący film wisi na bilbordzie przed jaskinią. Kupa kupą, ale sława sławą ;)


cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 02 listopada 2022, 20:24

Jak już wspominałam, przy Devetaszce stoją różne tablice - z historią jaskini, z opisem gatunków nietoperzy i szlag wie z czym jeszcze. Jedna z tablic przedstawia inne jaskinie występujące w najbliższej okolicy. Większe i mniejsze, położone blisko szosy albo daleko w górach, dostępne dla każdej ciamajdy i takie, gdzie trzeba się wykazać wspinaczką lub posiadaniem odpowiedniego sprzętu. Moją uwagę przykuwa jedna z nich. Jedna jedyna po prostu wskakuje w oczy jakby ktoś ją podświetlił od spodu. Nie miałam jej w planach i nigdy o niej nie słyszałam. Zdjęcie przedstawia ogromną komorę z gładką płytą podłogi - jak lodowisko. Z opisu wynika (na ile umiem czytać po bułgarsku ;) ), że miejsce spełnia wszystkie nasze wymogi - niedaleko stąd, niedaleko od drogi (ba! chyba pod sam wlot można podjechać) i wejście bez żadnych utrudnień. Zwą ją Czavdarska. W opisach w internecie przewija się częsciej nazwa jaskinia Mandrata (пещера Мандрата) lub Lażenskata (Лъженската пещера), acz tam, na tablicy przy Devetaszce, występowała jedna nazwa - stąd miejsce to dla mnie zawsze pozostanie Czavradską (od wioski Czavdarci leżącej nieopodal)

Cieszę się przeogromnie. Jest to coś, co praktycznie najbardziej lubię na wyjazdach. Nie tylko realizację założonego planu, ale niespodzianki na trasie, zaskoczenia i atrakcje wyskakujące spontanicznie. Ten plan, który los pisze sam.

Nitka starego, poprzerastanego trawą asfaltu wije się w pagórkowatym terenie, mija małe zagajniki i ociekające deszczem skałki.

Obrazek

Zapach tajnej bazy już tutaj unosi się w powietrzu. Nie wiem czy tak pachną jakieś odpady wywalone w krzaki czy sama świadomość, że do górskiej jaskini nikt pod bramę asfaltu nie prowadzi. Czy raczej nie prowadził dawniej, bo teraz to różne odchyły występują i są wdrażane rozwiązania nie zawsze mające sens. No ale asfalt pod naszymi stopami kilkadziesiąt lat ma... Idziemy pieszo, bo droga jest wąska i nie wiemy jak wygląda - w razie jakiejś wtopy busio nie zawróci.

Wlot do jaskini (jak przystało na te okolice) jest spory, ale dużo mniejszy niż w Devetaszce czy Prohodnej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ale nie wielkość jest mocą tego miejsca... Po wejściu całkiem zbieramy szczęki z podłogi... Ta "równa podłogowa tafla" to betonowa płyta, którymi jest wyłożona pierwsza ogromna komora. Panuje tu straszna wilgoć i zapylenie, co uniemożliwia zrobienia zdjęcia z błyskiem, a i światło latarki rozprasza się kilka metrów od ciebie na ścianie pyłu, nie wchodzi w grę więc dobre oświetlenie dalszych ścian czy sufitów. Stają mi przed oczami ogromne komory sztolni w gruzińskim Khaiszi ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... olnie.html ) , gdzie z identycznego powodu nie mogłam zrobić zdjęcia oddającego ogrom pomieszczeń.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jaskinia jest z gatunku ciemnych - nie ma dziur w suficie. Pewnie z tego powodu niegdyś wnętrza oświetlały latarnie.

Obrazek

Takie warunki w wielkim, zamkniętym pomieszczeniu dają odczucie lekkiego osaczenia, bo widoczność jest mocno ograniczona. Wzrok bardzo powoli się przyzwyczaja do patrzenia w dal przez pył, bez wyostrzania się na wirujące w powietrzu drobiny. Poza tym panuje tu ogromny smród. Mamy różne hipotezy na temat jego pochodzenia. Mogli tu składować jakieś nawozy. Może to gówna nietoperzy, których jest tu totalne zatrzęsienie i od ich pisku trzęsą się ściany. Mogą to też być kupy ludzkie, bo komora z betonową płytą usiana jest też gęsto kupkami papieru, a domniemujemy, że lokalne skrzydlaste takowego nie używają. Miejsce przed jaskinią nosiło też ślady użytkowania imprezowego, więc może początek jaskini jest uznaną powszechnie srajnią?

Idziemy dalej. Nacieki na ścianach mają niesamowite kształty i też wyglądają jak zrobione z gówna albo przynajmniej z gliny i błota. Wiele z nich ma w sobie jakąś drapieżność lub przypomina zarysy postaci. Konie, duchy, anioły, pazury - czego my tu nie widzimy! Albo wpatrzone w nas oczy - niby trochę podobne w kształcie do tych z Prohodnej, ale jakieś zdecydowanie mniej przyjazne...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W sufitach widać okrągłe wgłębienia, póki co są to tylko wnęki, ale może to właśnie proces formowania się jaskiniowych oczu? ;)

Obrazek

Obrazek

Rozważamy czy zaraz się to wszystko nie urwie i nie poleci nam na łeb, jako że co chwilę słychać takie CIAP, bo z góry leci coś zdecydowanie większego niż kropla wody i o nieco gęstszej konsystencji. Może zjawiska krasowe, a może dobrze odżywiony nietoperz? ;) Świeże ciapnięcia mają barwy od bieli po ciemny brąz...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niektóre części jaskini są przegrodzone ceglanymi ściankami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Betonowe schody prowadzą do kolejnych, podziemnych światów.

Obrazek

"Tu chyba jest ta baza UFO" - zauważa kabak. Oglądała kiedyś z babcią w telewizji taki program: "Starożytni Kosmici" i tam była mowa o bazach obcych w głębi ziemi. Wloty do tych baz miały być ukryte w górach, wśród skał lub w jakiś na wpół opuszczonych kamieniołomach. No więc już wiemy, że to było w Bułgarii, między Czavdarcami a Aleksandrowem ;) Ufoki ufokami, ale ta jaskinia jest najdziwniejszą w jakiej byłam i skłamałabym twierdząc, że takie komentarze kabaka spływają po mnie jak woda po kaczce i nie robią wrażenia. Inaczej patrzę na to teraz, pisząc sobie w domciu relację i czytając w necie o owej jaskini opisy innych ludzi. Wśród ciemności, nieznanego smrodu i odgłosów rozpływającej się mazi ścian i sufitów... hmmm... jakby to ująć - umysł staje się bardziej otwarty :)

Obrazek

Industrialny klimat nie zanika po opuszczeniu pierwszej, płytowej komory. Idzie on dalej wgłąb. Walący z wnętrza jaskini potok ujęty jest w rury i betonowe koryta.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po murku trzeba obowiązkowo przejść przynajmniej 10 razy tam i z powrotem. Wycieczki z niespełna siedmiolatkiem mają swoje prawa ;)

Obrazek

Jaskiniowy korytarz prowadzi dalej. Tam zdaje się już znikać przemysłowy nalot i miejsce staje się tylko malowniczą, górską jaskinią.

Obrazek

Obrazek

Dalej już nie idziemy. Nie to, że nie podejmuje próby, ale zapadając się w mazi po kolana zapał nieco opada. Płynąca korytarzem rzeka jest otoczona namulonym piachem, który nie bardzo jest jak ominąć. Trzeba by brnąć nim, a to chyba nawet powrót po gumiaki nam nie umożliwi. Trzeba byc mieć chyba wodery. Stamtąd właśnie płynie ta woda, która w kolejnej komorze jest ujmowana w rury i betonowe koryta.

I tam, w tej ciemności, której nie przenika nasze światło, co chwilę coś robi "umpfff". Jest to dźwięk regularny, który przebija się głośnością przez jednolite odgłosy lejącej się wody. Może to od ścian odpadają kawałki błota i tak brzmią waląc się w koryto mulistego strumienia? Może tak ściany powtarzają piski nietoperzy? Stamtąd co chwilę wylatują ich całe klucze. Tu nietoperki nie latają pojedynczo - jak już to chmara dziesięciu naraz.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wycofujemy się nie obejrzawszy jaskini do końca. Pozostaje więc niedosyt i nutka tajemnicy, na bazie której można sobie potem snuć domysły i wieczorne opowieści. Miejsce pozostanie w naszej pamięci jako najbardziej niesamowite z całego wyjazdu. Miejsce jednocześnie fascynujące i przerażające, gdzie identycznej mocy siła jednocześnie pcha cię wgłąb jak i próbuje przekonać do jak najszybszej ewakuacji na światło dzienne. Miejsce ciekawie łączące klimat dzikiej przyrody i starego industrialu przypominajacego o ludzkiej działalności. I myślę, że Czavdarska, mimo swej dość posępnej atmosfery na długo pozostanie moją ulubioną jaskinią. Może nie taką, w której bym chciała spędzić noc i zapodać biwak, ale takiej, która zostawiła w pamięci niezacieralny ślad. Bo napewno była "jakaś".

Z nalotów, który na nas skapywał czyścimy sie jeszcze długo. Niektórych fragmentów ubrania nie mogę doprać nawet kilka dni później w ciepłej wodzie z proszkiem. Jest pokryte mazią - ni to śluz, ni to żywica. Jakby ktoś cię osmarkał, ale tak trochę na plastikowo. Dopiero kilkudniowe odmaczanie w słonej, morskiej wodzie rozpuszcza to dziwne coś. Kabacze buty trzeba niestety wyrzucić, bo mimo kilkakrotnego prania śmierdzą tak potwornie jakby coś zdechło i leżało na słońcu przez miesiąc...

Jak tylko wracamy do domu to przekopuję internet w poszukiwaniu informacji o tej jaskini. Polskie źródła są mocno zdawkowe, więc próbuję się zarejestrować na bułgarskich forach miłośników podziemi. Z informacji tam zawartych wynika, że ponoć dobrym pomysłem jest wjechanie do pierwszej komory autem i próba zrobienia zdjęć przy maksymalnym świetle reflektorów. Swój przemysłowy charakter jaskinia uzyskała dzięki mieszczącej się tutaj niegdyś mleczarni. Potem był też magazyn i pieczarkarnia. Walący z wnętrza lodowaty potok, przeciągi i zimna temperatura wnętrza ułatwiały przechowywanie produktów. W latach 2009-2012 jaskinię próbowały zagospodarować na swoją bazę jakieś kluby motocyklowe, robiąc imprezy czy koncerty na kilkaset osób. Jednak w miarę rośnięcia tych imprez spowodowało to konflikty z miejscowymi i policją. Pewnie to taki odpowiednik dawnych festiwali bunkrowych na MRU - niesamowity klimat + ból d... tych co zazdrościli.

Moja bytność na bułgarskim forum nie trwała długo - po kilku dniach mnie wywalili. Nie wiem czemu kilka moich zdjęć + pytania o jaskinie wywołały sporą gównoburzę, gdzie część forumowiczów odnosiła sie do mnie z dużą dozą sympatii, a część wręcz przeciwnie (oględnie mówiąc ;)) Niestety administracja poparła tych drugich... O co chodziło - chyba nigdy się nie dowiem (w politykę ani sprawy obyczajowe się nie wdawaliśmy ;) ) Niestety nie porobiłam kopii zapasowych naszych "rozmów", a po kilku dniach moje konto zniknęło. Założyłam oczywiście nowe, ale okazało się, że zniknął cały, czavdarski wątek mający kilka stron. Ciężko rozkminić o co poszło, kogo i czym mogłam tak szybko urazić. Dyskusje na forach w oparciu jedynie o googlowy translator niestety nie umożliwiają zrozumienia niuansów ;) Internetowa odsłona mojej Czavdarskiej została więc również owiana nutką tajemniczości, pasując jak ulał do swojej przedstawicielki w realu ;)

Nocujemy niedaleko Aleksandrowa na ogromnych betonowych placach wśród pól.

Obrazek

Ponoć to ruiny "oranżerii" jak potem rano nam mówił zbieracz ślimaków.

Obrazek

Obrazek

Wieczór mija przyjemnie na obserwacji burzanów, które wręcz roją się od świetlików. Dziesiątki i setki osobników, błyskających, o ciepłym świetle.

A rano co? Niespodzianka! Leje!

Poławiaczy ślimaków jest dwóch. Każdy ma wiadro, kijek i grubą rękawicę, jakby te ślimaki kąsały albo przynajmniej parzyły. Pierwszy zagaduje nas rano. Jego monologu (mimo najlepszych chęci) nie możemy skumać. Koleś nawet nie próbuje dobierać słów czy mówić wolniej, zaczyna tylko krzyczeć jakby brak zrozumienia leżał wyłącznie w naszym upośledzeniu słuchu. Drugi pojawia się za jakąś godzinę i co ciekawe - idąc dokładnie po śladach pierwszego ma w wiadrze dużo więcej ślimaków. Wygląda więc na to, że pierwszy ich nie zbierał tylko rozrzucał. Ten drugi też do nas podchodzi tzn. głównie do busia i próbuje rozkminić naszą rejestrację. Mówi, że stawiał na Palestynę, sugerując się literami i wyglądem kierowcy ;) Z tym ślimakołowem udaje się wymienić szeregiem informacji (bo rozmową nadal nie bardzo można to nazwać). Acz koleś jest napewno bardziej bywały w świecie, a przede wszystkim się stara. Twierdzi, że zna bardzo dużo obcych języków tzn. angielski, niemiecki, rosyjski, turecki, włoski a polski trochę też. Co do ostatniego myśleliśmy, że ściemnia zupełnie, ale na odchodnym nam powiedział "do widzenia". Z jego opowieści udaje się zrozumieć, że ślimaki oddaje się do skupu za 1 lewa za kilogram. Potem one jadą tirami do Włoch. Duże trafiają na stoły a mniejsze mieli się jako dodatek do kremów na zmarszczki. I we Włoszech kilogram kosztuje już 10 euro, a kasę zgarnia pośrednik. Ba! Ponoć są całe mafie ślimakowe. On sam chętnie woziłby do Włoch swój urobek, ale nie ma ani tira ani znajomości. A bez tych drugich strach się brać za handel. Ogólnie nie lubi obecnej Bułgarii. Mówi, że tu gdzie się znajdujemy była kiedyś "oranżeria", w której pracowała cała ich wieś. Hodowali pomidory. Ale potem "poszły komunisty a przyszły satanisty" i wszystko "w pizdu". Tylko ciągle pada i jest dużo ślimaków. Taki kraj. Koleś wnioskuje, że w Polsce musi być dobrobyt. "Bo tu stoicie już którąś godzinę, ślimaki wam łażą po aucie, a wy ich nie zbieracie". Mówimy, że po prostu boimy się lokalnej mafii i to przysłania nam żądze zarobku. Chyba zrozumiał, bo się śmieje. Ot taka ślimakowa pogawędka.

Potem długo jedziemy, nawet w miarę głównymi drogami - Wielkie Tyrnowo, Omurtag, Trgowiszcze, ocieramy się o obrzeża Szumenu. Cały czas pada i jest dużo ślimaków. Mafii na szczęscie nie spotykamy, a przynajmniej nie nawiązujemy z nią kontaktu.



cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 10 listopada 2022, 18:55

Kierujemy się na wschód, aby w końcu kiedyś dojechać do morza. Cały czas leje, więc nie sprzyja to częstym postojom i zwiedzaniu okolicy. Na popas zatrzymujemy się przy dużym kompleksie pomników. Jest tu wręcz cały park utworzony na tej osnowie - kaplica, rzeźby, tablice, zarosłe pnączami armaty, a między tym ławeczki. Widać, że miejsce tworzono z dużym rozmachem. Sporo wylano tu betonu, wyłożono płyt chodnikowych, nastawiano masztów na flagi czy latarni. Teraz wszystko malowniczo zarosło, a posadzone niegdyś tuje zmieniły się w duże, szumiące drzewa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzieś w oddali majaczą zabudowania jakiejś wioski.

Obrazek

Na dłużej zatrzymujemy się niedaleko Madary, aby pozwiedzać tamtejsze skały. Są one znane głównie z rzeźby jeźdźca, którego podobizna uważana jest za symbol Bułgarii i występuje nawet na miejscowych monetach.

Obrazek
zdjęcie ze strony: https://www.kurslewa.pl/lew-bulgarski-bgn/

Płaskorzeźba zawiera konia, jeźdźca, psa i lwa traktowanego włócznią, acz tego ostatniego to juz dosyć słabo widać i trzeba uwierzyć na słowo, że to lew. Wszyscy zachwycają się tym miejscem głównie dlatego, że jest stare - datowane chyba na VIII wiek.

Obrazek

Naskalny konik widziany bardziej z oddali.

Obrazek

Miejsce nieszczególnie przypadło nam do gustu. Bardzo rozdmuchane turystycznie - parkingi, knajpy, bilety, stada wycieczek, a obiektywna atrakcyjnośc to taka sobie średnia. No ale skoro już tu jesteśmy to połazimy sobie po okolicznych skałkach. Czasem nawet w pozornie nieciekawych miejscach można wyniuchać coś fajnego!

Na szczyt skalnej ściany prowadzą wykute schody i tuneliki, miejscami udekorowane metalem w postaci mostków czy poręczy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widoczki na otaczający nas skalny masyw.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Plenery nieco dalsze - na zamglone góry zamykające horyzont.

Obrazek

Na gigantyczny pomnik twórców państwa bułgarskiego, położony na obrzeżach Szumenu (zdjęcie na baaardzo dużym zoomie)

Obrazek

Na beton miejskiej zabudowy.

Obrazek

Obrazek

Na tajemnicze kręgi w zbożu :P

Obrazek

czy sunącą polami gąsienicę pociągu.

Obrazek

Obrazek

Na szczycie skały jest płasko. Nie jest to więc typowa góra, ale raczej uskok terenu, który opada ostro w dolinę tylko w jedną stronę. Na górze są pozostałości twierdzy z XIV wieku, acz wygląda nieco jakby ją zbudowali wczoraj. Nie kojarzy mi się z ruiną z dawnych lat, a raczej z pryzmami kostki bauma przygotowanymi do wykładania chodników - jakie to często spotykam na osiedlu.

Obrazek

Tu ponoć była cerkiew.

Obrazek

Utworzono tam taki prowizoryczny ołtarzyk.

Obrazek

Obrazek

Rozważamy nocleg na opuszczonym kempingu. Fajne miejsce, zagladamy w różne zaułki. Niestety przez mokrą pogodę nie bardzo było gdzie dogodnie stanąć. Trawiaste miejsca zmieniły się w grząskie bagna i przez noc mogły by nas "wsysnąć", a stojąc na twardszych miejscach blokujemy przejazd. Po mocno wygniecionych w błocie i trawie koleinach widać, że przebiega tu droga. Wprawdzie mała szansa, aby dziś cokolwiek jechało, ale czasem lubi być pech.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ostatecznie kończymy dzień w zatoczce przydrożnej "pod skażoną świnią" - jak potem we wspomnieniach nazywamy to miejsce ;)

Obrazek

Obrazek

Mamy tu okazję obserować urazy psychiczne u dziecka, spowodowane działaniami władz w ostatnich latach. Ponoć przyglądając się zabawie niejedno można zaobserwować... Zwierzątka złapały świnię i przemocą ubrały jej maseczkę.

Obrazek

Świnia nie chce nosić maseczki i ucieka po całym busiu. Goni ją policja. Początkowo ukrywa się pod poduszką, ale to nie pomaga, policjanci próbują ją przywiązać do kija taśmą klejącą, zakleić jej ryjek i zamknąc w walizce na kwarantanne - ma tam siedzieć do końca wyjazdu i nie zobaczy morza. Świnia ostatecznie uciekła, a skuteczność jej ucieczki poraziła nawet nas. Wpadła pomiędzy fotel kierowcy a skrzynie. Mimo kilkakrotnie podejmowanych prób nie możemy jej wydłubać do końca wyjazdu. Trzeba by chyba wymontowac fotel. Widać świnka wybrała wolność i pustelnicze życie z dala od nękających świat problemów...

Potem kierujemy się juz ku morzu. W Dobriczu kupujemy bardzo pyszne wino w lokalnej fabryczce. Dalej kulamy się przez pola uprawne i małe, senne wioski. Największe wrażenie robi na nas wieś Twardica, która wygląda jakby właśnie znikneła, wyparowała, zapadła się pod ziemie. Najpierw mijamy tabliczkę, że wieś się zaczyna. Wąska szosa wije się wśród zarośli, słupów elektrycznych i zwiędłych latarń. Nie mijamy żadnego domu. Wokół cisza - tylko liście szumią. Jest za to przejście dla pieszych - znikąd donikąd. A potem wieś się kończy. Ki diabeł?? O co tu chodzi? Ukradli wieś??? Jak ktoś jest ciekawy można "przejechać" strzałką przez wioskę na googlemaps i zobaczyć jak to przedziwnie wygląda:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po powrocie do domu sprawdzam na satelitarnych mapach i wychodzi na to, że jakby odbić w bok to tam gdzieś jakieś domy są. Jednak z głównej drogi są niewidoczne i robi to dość osobliwe wrażenie.

Nie zatrzymywaliśmy się tam jednak, nie zjeżdżaliśmy w boczne drogi, nie węszyliśmy po kątach. Nasze myśli raczej krążyły wokół tego, żeby dojechać do Szabli i znaleźć mechanika. Busiowe kółko zaczęło dziś wydawać nową paletę dźwięków - paskudne zgrzyty przy skręcaniu. Mniejsze o te enigmatyczne "tutu", które były wcześniej czy jakieś popiskiwanie na granicy słyszalności, które rejestruje tylko ucho toperza. No ale to już brzmi niedobrze... Zaglądamy kilkakrotnie busiowi pod brzuszek, porównując koło zgrzytające z tym cichym. Jedna osoba trzyma łeb pod spodem, druga ciągnie za kierownicę - coby sprawdzić skąd zgrzyt dochodzi. Wychodzi na to, że jest tam taki jakby drążek i na nim powinna być guma - przy drugim kole jest. A tu z tej gumy zostały tylko zetlałe fragmenty. Czy ta guma jest bardzo potrzebna? I czy nasza diagnoza jest w ogóle właściwa? Przeprowadzamy jeszcze teleporady z kilkoma znajomymi, którzy znają się na autach, ale na odleglość cieżko o jednoznaczną opinie - cóż trzeba walić do miejscowego. Niech popatrzy fachowym okiem.

W mijanych wioskach ciężko znaleźć żywą duszę, a co dopiero takie wyszukane wymagania, żeby osobnik znał sie na autach i miał warsztat. Trzeba było jednak w Dobriczu szukać mechanika a nie wina ;) A teraz to już musimy się dokulać do Szabli... Nie ma wyjścia. Dobrze, że droga jest w miarę prosta, więc za dużo skręcać nie trzeba. Mamy ogromną nadzieję, że nie staniemy tu gdzieś w polach z odpadniętym kółkiem, gdy upragnione morze mamy już na wyciągnięcie ręki. To by był straszliwy niefart! A może dramatyzujemy? A busiowi się np. piach się pod kołpak nasypał? Chociaż hmmm... busio przecież nie ma kołpaków! ;)

W końcu ona - Szabla! Ufff! Jest dobrze! Teraz to i piechotą nad morze zajdziemy! Można więc powiedzieć, że dojechalim! Juhuuuu! :)

Ale mechanika znaleźc trzeba. Zawijamy pod dom mający na płocie sugerującą zawieszkę. Mechanik wpełza pod busia i coś tam maca, kręci kierownicą, kilkakrotnie kopie w koło albo nim potrząsa w inny sposób. Twierdzi, że faktycznie osłona drążka jest nieco zmurszała, ale co drugie auto tak ma, więc to nie jest duży problem. Jak lubimy perfekcję to można wymienić tą część kiedy wrócimy do domu, ale nie ma co wydziwiać teraz i się martwić, 2 tysiące kilometrów powinniśmy przejechać. Jak jesteśmy ostrożni to warto unikać bardzo wyboistych dróg, zakopywania się w piasku, wyjątkowo krętych serpentyn, bo spokojna jazda wydłuży życie lekko nadwątlonego elementu. Piszczenia łożyska w ogóle nie słyszy (podobnie jak ja), a prawdę mówiąc ono ostatnio trochę mniej piszczy niż pod Belogradczikiem. Ogólnie mówiąc mechanik bierze nas za hipochondryków, ktorzy wsłuchują się w auto i szukają problemów, których nie ma, zamiast cieszyć się wakacjami. Musimy uwierzyć na słowo, no bo co nam innego pozostaje? Koleś wyglądał sensownie i wzbudzał zaufanie, więc też nie mamy powodów, aby mu nie wierzyć. A póki co przed nami morze i busio trochę odpocznie, bo przez najbliższy tydzień czekają go dużo krótsze trasy lub w ogóle ich brak.

cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 14 listopada 2022, 17:38

Centrum Szabli zostaje za nami. Suniemy boczną drogą w stronę płowych łąk, za którymi zaczyna być widoczne coś zdecydowanie niebieskiego. Morze!!! Dojechalim!!! Naszym celem jest osada turystyczna (ciężko nazwać to wioską, bo chyba tu nie ma mieszkalnych, całorocznych domów, tylko obiekty pod wynajem dla wczasowiczów). Nie wiem również jak naprawdę ta miejscowość się nazywa. Na różnych mapach spotykało się odmienne nazwy: Dobrudża, Szablińska Kosa, a gdzie indziej w ogóle uważa się to za dzielnicę Szabli.

Centralny plac miejscowości już sugeruje, że trafiliśmy we właściwe miejsce! :)

Obrazek

Mamy upatrzony ośrodek "Panorama" - stare, drewniane domeczki położne na samym brzegu morza, na niewysokiej skarpie. Chyba nawet bliżej do bijacych fal niż z plażowych domków z pododeskiej Zatoki! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... atoka.html )

Obrazek

Większość domków jest jeszcze pusta. Recepcja jest zamknięta, wywieszono tylko kontaktowe numery telefonów. Na szczęście nawiązujemy kontakt z babeczką zamieszkującą jeden z domków. Babka jest Rumunką, ale ma męża Bułgara. Tu jest jej ukochany koniec świata, gdzie zaszywa się z dziećmi na całe lato, aby odpocząć od zgiełku miasta i cywilizacji. Ona daje nam numer telefonu do opiekunki tego miejsca (co ciekawe chyba inny niż wisiał na recepcji), ale kurde... Nie dogadamy się przez telefon. Nie ma szans. Prosimy więc, żeby ona zadzwoniła. Ona też twierdzi, że nie mówi dobrze po bułgarsku - no ale na pewno o niebo lepiej niż my! Upewnia się jeszcze czy my przypadkiem nie jesteśmy z Ukrainy (na tyle się upewnia, że nie poprzestaje na naszej deklaracji, ale idzie obejrzeć blachy auta). Ponoć wszyscy tutaj bardzo się obawiają przyjezdnych stamtąd, że się zakwaterują, a potem odmówią opuszczenia obiektu, płacenia, a eksmitowanie czy dochodzenie swoich praw finansowych może być utrudnione. Nie wiem na ile są to jakies opowieści z mchu i paproci, a na ile rzeczywiście ktoś takie problemy tu miał. No ale blachy z gwiazdkami ją uspokajają i wszystko miło nam załatwia. Opiekunka obiektu już o nas wie i przyjedzie osobiście o 19, aby dopełnić formalności zakwaterowania. Dziękujemy więc sąsiadce za pomoc i idziemy się powłóczyć po okolicy. Mamy jeszcze 3 godziny. Pyliste drogi prowadzą nas w różne zaułki i labirynty osady.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Im dłużej tu jesteśmy tym nasz zachwyt przybiera na sile. Morze jest seledynowe i ciepłe. Muszelek nie brakuje!

Obrazek

Dodatkowo wszędzie jesteśmy otoczeni tą ulubioną przez nas atmosferą pustki i zapomnienia, tej podróży w czasie, której zawsze usilnie szukamy i nie łatwo ją znaleźć. Poza tym wszystko co trzeba do życia w pełnej wygodzie też tu jest - busio dojechał i sie nie zakopał, jest gdzie spać, jest co żryć. Do tego jeszcze wino domowe, ciepłe morze i dużo kierunków, gdzie można się wybrać na spacer. Żyć nie umierać. Zostajemy tu na 4 dni. Byle tylko było słonecznie!

Babeczka od domków zjawia się trochę przed czasem. Dostajemy śliczną chatynkę - z werandą i widokiem na morze. Zresztą wszystkie domeczki tu tak wyglądają.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Busia możemy postawić zaraz obok. Polecane jest jedynie trzymać go nie bliżej niż 5 metrów od skarpy, coby się nie obwaliła. Ponoć osobówki stawiają i na samej krawędzi, ale taki tłusty busio to nigdy nie wiadomo!

Obrazek

Obrazek

Opiekunka domków faktycznie gada tylko i wyłącznie po bułgarsku. Mamy plan odnaleźć naszą Rumunkę i znów ją wykorzystać jako tłumacza, ale gdzieś się zawieruszyła. Domek jest zamknięty. Widać na plaży kąpiące się dzieciaki, więc chyba poszła tam. Trudno. Musimy dać radę sami. Babka z ośrodka jest niesamowita. Odwala taką pantomimę, że w zabawie w kalambury zawsze by zgarniała nagrody. Wszystko można zrozumieć o co nas pyta czy co nam chce przekazać - od tego w jaki sposób korzystać z prysznica, do tego która knajpa jest tańsza i jakie ryby poleca.

Rozkładam bambetle, a toperz z kabakiem idą po muszelki. Jestem więc sama w całym dużym ośrodku na skarpie. Można tu doświadczyć niecodziennego zjawiska - dzwoni w uszach cisza. Tylko regularny chlupot fal za plecami. Piękne i niesamowicie rzadkie są takie miejsca niezapaskudzone hałasem. Tyle się obecnie mówi o nie śmieceniu w sensie rzeczowym - żeby puszki po piwie nie rąbnąć w krzaki. Natomiast dużo gorsze zasyfianie świata wokół niepotrzebnymi dźwiękami - szczekaniem radia, łupaniem muzyki, wyciem kosiarek czy darciem mordy, jest już jak najbardziej dopuszczalne i ba! nawet porządane. Bo "cisza aż strach".

Moje cieszenie się miejscem wypranym z dźwięków też nie trwa długo ;) Napatoczyła się jakaś kobita. Próbuje mnie o coś spytać. O coś co jest na morzu. Albo za morzem? Tak pokazuje. Szlag wie o co chodziło. Nie umiem w ogóle zidentyfikowac języka w jakim do mnie mówi. Trzy słowa porozumienia, żesmy znalazły. Jedno to "auto", bo coś pokazuje na busia gestami, że fajny, że duży, że można spać w środku. Potem "foto" - robię jej takowe na tle morza. I trzecie to "sport" - pokazuje na kijki, że z nimi chodzi, a ja jej, że ja wolę pływanie. Ot... I tyle żeśmy "pogadały".

Nasz klimatyczny ośrodek widziany od strony plaży. Nieprawdaż, że ze skarpą prezentuje się jeszcze ładniej?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ze skarpy jest jedno wytyczone zejście oraz kilka dzikich, gdzie się po prostu zjeżdża na tyłku a w górę wspina.

Obrazek

Domki naszego ośrodka widziane "od tyłu", od strony przeciwnej niż szumi morze.

Obrazek

Obrazek

Oczywiście robię solidne pranie! Wreszcie mam wody pod dostatkiem i dużą miednicę. Wcześniej to tylko jakieś drobne przepierki ukradkiem na stacjach benzynowych albo w lodowatych potokach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kabak mi pozazdrościł. Też musi mieć swoje pranie i swoje linki. Dzieki jej linkom można się zabić wchodząc do domku, ale też miło patrzeć, że jej się tutaj tak podoba i że tak fajnie się bawi!

Czasem trzeba też wysuszyć dziecko ;)

Obrazek

Nie tylko pranie się buja na linkach! :)

Obrazek

Obrazek

Wieczorem komary chcą nas zjeść. Przestrzegała nas opiekunka ośrodka, żebyśmy kupili cysternę repelentów. Okropnie żałuję, że nie mam filmu z ukrytej kamery jak ona nam pokazywała setki komarów, które po zachodzie słońca wychodzą z każdej dziury i z bzykotem atakują. Boki można było zrywać, zwłaszcza z mistrzostwa z jakim oddawała dźwięk owych komarów!

Piękny dziś mamy księżyc. Prawie pełnia. Cudny jest wieczór, gdzie w zależności od miejsca pobytu albo fale zagłuszają cykady, albo na odwrót.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mały, jasny baraczek pośrodku ciemności nadbrzeżnej.

Obrazek

W domku i przyległościach mamy współlokatorów. Czasem znamy ich nazwy, inny razem niekoniecznie. Są ślimaki, które kabak codziennie ratuje i przenosi z miejsca na miejsce. Powód jest różny - żeby ich nikt nie rozdeptał, żeby nie wyschły, żeby miały więcej jedzenia. Czasem w nasłonecznionych miejscach ślimaki są też podlewane. Jak rabatki ;) A potem się dziwić, że parapety rdzewieją ;) Może juz tu kiedyś była jakaś siedmioletnia dziewczynka??

Obrazek

Nazwa własna tego wielonoga, który nas odwiedza wieczorami w domku, jest wciąż dla mnie tajemnicą. Jak również czy on przypadkiem nie kąsa. Na wszelki wypadek staramy się od niego (i jego rodziny) trzymać z daleka.

Obrazek

Kolejny dzień spędzamy głównie na kąpielach, wygrzewaniu do słońca i snuciu się po najbliższej okolicy.

Nadmorskie skarpy porastają całe łany ziół!

Obrazek

Obrazek

Maki nawet na chodnikach się tutaj dobrze hodują!

Obrazek

Obrazek

Nie możemy się też wciąż nazachwycać tym seledynowym kolorem morza! I jest on taki jakiś mleczny, jak nieraz bywają kamieniołomy. Morze o barwie wody z Rokitek - to jest coś!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Plażowanie na całego! Nawet zamek zbudowaliśmy! :)

Obrazek

Knajp obczailiśmy w tej miejscowości sześć - 3 czynne, 2 opuszczone i jedną nie do końca zdiagnozowaną.

Z działających knajp mamy bar rybny - ten budyneczek w środku zdjęcia. Rybki mają smaczne, wybór spory, ale wszystko dosyć drogie. Tylko raz tu gościmy. Jest fajnie, ale jakoś nas nie urzekło. Babka z "Panoramy" również nie polecała tego miejsca - w swojej pantomimie spluwała przez ramię ;) Kiedyś może było tu bardzo fajnie - zanim wycieli wszystkie drzewa...

Obrazek

Obrazek

Mają tu nawet monitoring, acz w takiej odsłonie budzi on moje całkiem ciepłe odczucia :)

Obrazek

Są więc bardzo duże plusy tego miejsca - cały teren podsufitowy jest we władaniu jaskółek. Latają, poćwierkują, super sprawa!

Obrazek

Druga knajpa położona jest dla odmiany w miejscu bardzo cienistym.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Drzewa w barwach maskujących.

Obrazek

Tu zaglądamy najczęściej. Tu też są ryby. I jest taniej, obsługa milsza. Tylko zamiast jaskółek są tłuste koty (może to ma ze sobą jakiś związek? ;)

Obrazek

Nasza ulubiona potrawa to smażony ostrobok (Сафрид Пържен). Chyba najsmaczniejsza ryba jaką jadłam!

Obrazek

Przy knajpie działa kemping na samej skarpie, z widokiem na morze. Położony równie fajnie jak nasze domki.

Obrazek

Zauważamy jednak pewne wady tego miejsca w kategorii noclegowej ;)

Obrazek

Obrazek

Teren trawiasty przeznaczony jest wyłącznie dla namiotów. Auta trzeba zostawiać na parkingu przy barze. Kamperów nie stwierdzono.

Któregoś razu, gdy idę do tej knajpki, słyszę z niej muzykę. Po polsku. Leci stara piosenka Rodowicz: "To był maj, pachniała Saska Kępa.." Przez chwilę mam takie dziwne uczucie zawieszenia. Ejjj.... może ja wcale nie przyjechałam do Bułgarii, ale jakoś magicznie przeniosłam się nad polski Bałtyk w lata 70te? Są czasem takie dziwne mgnienia, jakby zadrgania czasoprzestrzeni. Trwa to kilka sekund, ale zdaje się cie przenosić w jakąś równoległą rzeczywistość. Pół godziny później idziemy do tej knajpy i zjadamy tam pyszne rybki, ale z głośnika dudni już klasyczna anglojęzyczna łupanka.

Droga do baru. Własnie tu idąc usłyszałam wspomnianą piosenkę.

Obrazek

Jest też taki Neptun. Bar typowo piwny.

Obrazek

Obrazek

A obok huśtawka!

Obrazek

Był też taki. Wyglądał na czynny, ale akurat był zamknięty. Może otwierają tylko w sezonie? Albo barman akurat poszedł siku?

Obrazek

Jedna z opuszczonych knajp jest położona na samej plaży i malowniczo porasta ją bluszcz. Kształtem przypomina takie wielkie komunistyczne stołówki.

Obrazek

Obrazek

Na tyłach wala się sporo słomianych parasoli plażowych, też już chyba wyłączonych z użytkowania. Choć szlag wie? Może w sezonie je postawią na plaży?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Opuszczona nieopuszczona, ale świezy klombik jest! :)

Obrazek

Drugi nieczynny obiekt to "klub" - więc nie wiem czy jest to tożsame z barem? Może to znaczy, że knajpa, ale dodatkowo można potańczyć? Przedstawia się przyjemnie. Szkoda, że wejść można jedynie przez okno i spożywać wałówę przyniesioną samemu... Tu żyją zarówno koty jak i jaskółki. Nie wiem czy w zgodzie, ale w jakims tam współistnieniu pozwalającym zauważyć oba gatunki, bez wyraźnej dominacji żadnego z nich.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Idę też obczaić plażowy bunkier.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Można wejść do środka, ale trzeba by się wręcz wczołgiwać, bo drzwiczki są niewielkie.

Obrazek

Obrazek

Nie powstrzymało to jednak tych co zapragnęli w środku nasrać albo ukryć trupa. Cieniste wnętrza wypełniają tysiące much i zapach panuje też taki nie bardzo... Odpuszczam więc zwiedzanie, ale głównie dlatego, że głupia jestem i przylazłam tu boso. Nie mam ochoty wleźć ani na szkło ani w kupę.

Zaglądamy też w różne zaułki naszego przysiółka. Są tu jeszcze dwa czynne ośrodki domków. Jeden fajny, cienisty...

Obrazek

...drugi już "nowoczesny", z drzew zostały same kikuty :(

Obrazek

Inne jeszcze są użytkowane przez prywatne osoby i przekształcone na dacze. Zazwyczaj domki należą do starszych ludzi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Plener jakiegoś domorosłego artysty.

Obrazek

Nie wiem z czym to jest związane, ale w wielu miejscach Bułgarii na śmietnikach są namalowane podobizny kotów. Może dlatego, że dzikie koty lubią się tu stołować?

Obrazek

Są też ośrodki całkowicie opuszczone i zapomniane. Ten mi się bardzo podobał - z domkami w postaci kopniętych trójkątów. Takiego kształtu jeszcze nigdzie wcześniej nie napotkałam.

Obrazek

Obrazek

Mieli tu wielką szachownicę.

Obrazek

I plac zabaw. U nas w "Panoramie" nie ma hustawek ani zjeżdżalni, więc pewna osoba z ekipy używa sobie tutaj. Bardzo się kabakowi podoba, że jest inaczej niż zwykle np. zjeżdżać można tylko na kucaka na butach, a huśtawki bardziej zgrzypią niż się huśtają.

Obrazek

Część domków w tej okolicy wygląda jakby je zrobili z jakiś kontenerów.

Obrazek

Obrazek

Są też domki położone w takim buszu, jakby tu nikt nie bywał od wielu lat... W przyczepie był kalendarz z 2008 roku.

Obrazek

Obrazek

Napotkaliśmy też dawny basen. Zawsze się zastanawiam co kieruje osobami, które jadą nad morze i kąpią się w basenie...

Obrazek

Część ośrodków jest w trakcie burzenia. Domki rozwalone, drzewa oczywiście w pień.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zostają puste, łyse place i rozorana ziemia... Smutno...

Obrazek

Od strony jeziora można napotkać wrośnięte w trawę łódki.

Obrazek

Obrazek

Idziemy na spacer plażą w kierunku południowym. Więcej osób tu wędkuje niż plażuje.

Obrazek

Obrazek

Idąc w tą stronę plaża zawiera coraz mnie piasku, a coraz więcej "muszelkownika".

Obrazek

Miejscami skorupy tworzą wręcz nawisy i klify. Muszelki to tutaj można zbierać nie tyle łopatą co spychaczem albo koparką.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Staramy się zbierać tylko te najładniejsze. Wychodzi chyba z 8 kg ;)

Obrazek

Obrazek

Napotykamy też instalację artystyczną na wydmie. Chwilę wcześniej kabak znalazł piłkę na plaży, więc dajemy ją do zabawy lalce. No bo tak głupio, że takie niemowlę ma do zabawy tylko flaszkę Finlandii. To nie przystoi! Niech chociaż ma wybór! :P

Obrazek

Obrazek

Popołudniem nadciągają fronty burzowe. Nad morzem pojawia się kula z chmur, z której się błyska.

Obrazek

Od strony lądu tworzy się za to chmura o kształcie kilkugłowego smoka. Z tej sie nie błyska, ale dla odmiany grzmi. Skubane podzieliły się funkcjami.

Obrazek

Straszy tak pół dnia, ale ostatecznie nam nie dolewa. Chmury jak się pojawiły - tak i znikają.

Któregoś dnia przez osadę przemyka też furmanka ciągnięta przez osła z ogromną, powiewającą flagą UE. Ki diabeł??? Tak abstrakcyjna scenka, że aż mi z wrażenia ręce zadrżały, aparat ostrości nie złapał i zdjęcie wyszło jak zrobione kartoflem. No ale dowód jest, że nie zmyślam! ;)

Obrazek

Gdzieś czytałam/słyszałam, że w tej okolicy są też bajora błotne, gdzie jest przyjęte zażywać błotnych kapieli. Rozpytywaliśmy w kilku miejscach, ale nikt nic nie wiedział i patrzyli na nas jakbyśmy pytali o grillowane jednorożce. Ludzi usmarowanych błotem również nie napotkaliśmy. Na brzegach przymorskiego jeziora wpadaliśmy jedynie w zwarte łany tataraku. Więc nie wiem czy to ściema, dobrze ukryte miejsce dla prawdziwych koneserów, czy może my jesteśmy niemoty i nie mogliśmy znaleźć?



cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Turysta
Turysta
Posty: 2216
Rejestracja: 05 lipca 2011, 11:35
Kontakt:

Re: W pogoni za cykadami (2022)

Post autor: buba » 16 listopada 2022, 21:03

Kolejny dzień nadchodzi pochmurny i niestety sporo chłodniejszy. Duje dość mocno, więc na spacer bierzemy latawiec.

Obrazek


Idziemy dla odmiany na północ, w stronę Ezerca. Sama miejscowość jest położona z kilometr wgłąb lądu, a w okolicach plaży nie ma prawie nic. I to "prawie" chcemy zobaczyć! :)

W bardzo dalekiej oddali widać ogromne maszyny. To chyba musi już byc po rumuńskiej stronie? Może to już jakies portowe dźwigi w Konstancy? Bo bliżej to nie mam pojęcia gdzie by mogły mieszkać takie giganty??

Obrazek

Obrazek

Na tutejszym wybrzeżu, jeśli się komuś znudzi zbieranie muszelek, zawsze można się przerzucić na zdechłe delfiny. Tego też jest dostatek. Jeden okaz jest spory i taki dość świeży. Zębisty skubaniec! Kabak więc się upiera, że to na pewno rekin! ;)

Obrazek

W różnych miejscach są też kawałki, już dosyć fragmentaryczne. A może to jakiś inny gatunek wodnego stworzenia?

Obrazek

Obrazek

Już po powrocie czytałam, że w wyniku wojny toczonej na Ukrainie zginęło tysiące delfinów :( Takie są ponoć bułgarskie i tureckie szacunki. Przyczyną są ponoć głównie okręty wojenne, łodzie podwodne i używane przez nie sonary, powodujące zaburzenia echolokacji i tym samym kłopoty z delfinim przemieszczaniem, omijaniem przeszkód czy szukaniem pożywienia. Miny morskie czy inne torpedy też mają swój udział, ale ponoć dużo mniejszy. Część wyrzuconych na brzegi delfinów miała też ponoć charakterystyczne poparzenia wskazujące na używanie bomb fosforowych, które się palą również pod wodą. Nie wiem co akurat zaszkodziło okazom, które spotykamy na trasie do Ezerca, ale czyni to wygląd plaży nieco... specyficznym...

Oprócz delfinów można też znaleźć buty zasiedlone przez muszle. Kabak twierdzi, że jeśli utopce istnieją - to takowe obuwie wśród nich to największy szyk!

Obrazek

A poza tym to normalnie, jak to na plaży - łódki, liny okrętowe...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Są też glony stylizowane na siatkę maskującą albo obłe, wypłukane przez fale korzenie...

Obrazek

Obrazek

Są też kamienie, które wybitnie się na nas gapią. Motyw jaskini Prohodnej nas jakoś cały czas prześladuje ;)

Obrazek

Czasem błyśnie słońce, więc niektórzy zażywają kąpieli w pianie.

Obrazek

Bardzo ciekawą tu mają strukturę plaży. Wygląda to jak normalny piasek, ale są to bardzo drobniusio zmielone muszelki. Wizualnie nie ma to żadnego znaczenia, ale jest pewna różnica funkcjonalna. Jak się chodzi boso, mokrymi nogami po piasku - to piasek się do stóp przykleja, a potem jak noga obeschnie, to piasek odpada. A to coś ni cholery odpaść nie chce. Nogi trzeba oskrobywać patykiem, a i tak niewiele to pomaga. Wczoraj się zastanawiałam co to za dziwo - widziałam na plaży kolesia, który skrobał stopy nożem. Nie wiedzieliśmy czy to pedicure po bułgarsku, czy może jakieś niestandardowe upodobania kulinarne i pozyskiwanie pasty do kanapek? ;) A otóż nie!! On się zapewne próbował pozbyć tych muszelek!

Obrazek

Plaże miejscami są dosyć zatłoczone.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mewy zazwyczaj zwiewają szybciej niż kormorany. I trudniej je podejść.

Obrazek

Tu widzimy miejsce, gdzie jezioro Ezerec podpełza prawie do samej plaży. Nie wygląda to jednak jakoś bardzo spektakularnie - ot bajoro na wydmie.

Obrazek

Na horyzoncie zaczynają majaczyć jakieś zabudowania.

Obrazek

Idę tam sama. Toperza jeszcze boli złamany palec, a kabak twierdzi, że woli pobabrac się w piasku i zbudować tunel.

Na brzegu jest malutka osada. Kilka domeczków i wagoników.

Obrazek

Obrazek

Busio by tu raczej nie dojechał, piaszczysto - błotniste drogi wykazują duży stopień zakopliwości.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dziś przy żadnym z domków nie widać lokatorów. Osada jest pusta. W porastających nabrzeże ostach huczy tylko wiatr przewalający po niebie ciemne chmury...

Obrazek

Obrazek

Jest porządna wiata, przed którą zapewne nie raz płonęło ognisko.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Są też instalacje artystyczne - okno na świat...

Obrazek

ławka zrobiona z deski snowbordowej...

Obrazek

Obrazek

Wystawka butów - zapewne takowych wyrzuconych przez morze. Zaraz mi się przypomina moja zabawa z Albanii, na plażach koło Fier! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... bania.html )

Obrazek

Jest też jakieś urządzenie, którego pochodzenia i przeznaczenia nie potrafię rozkminić.

Obrazek

A tu kolejny plażowy bunkier, pomalowany w kolorowe i z lekka psychodeliczne obrazki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Grunt to maskowanie stosowne do sytuacji ;)

Obrazek

Wejście do wnętrza jest tutaj całkiem dogodne.

Obrazek

Gdy łażę sobie w kółko po plaży, spoglądając to w piasek to w niebo, zagaduje mnie znienacka jakiś koleś. Jedna z dwóch osób siedzących na tej dzikiej plaży. Widziałam ich z daleka już wcześniej, ale teraz mnie zaskoczył, gdy tak wyrósł nagle obok mnie. "To ty zgubiłaś telefon? Szukasz go? Leżał tu w piasku.". Odruchowo kręcę głową, że nie (co akurat przez miejscowego mogłoby zostać opacznie zrozumiane) i wyrwana ze swoich myśli delfinowo - bunkrowych, nie mogę ogarnąć, jakim cudem tak nagle zaczęłam rozumieć lokalsów???

Telefon więc znów ląduje w kieszeni chłopaka, a on kontynuuje: "Ty też chyba jesteś nietutejsza?" Chłopak i dziewczyna są z Ukrainy. Wyruszyli w podróż w połowie lutego. Zazwyczaj wyjeżdżali dopiero wiosną, ale w tym roku zaczęło coś śmierdzieć w powietrzu już dużo wcześniej. Niepokojące informacje ze świata polityki skłoniły ich do szybkiej decyzji, że nie ma na co czekać. Spakowali się więc jak co roku wyruszając w świat, pozałatwiali co się dało i zwinęli żagle z rodzinnego Konotopu z dwutygodniowym zapasem. Luty spędzili u znajomych na skłocie w Bukareszcie, a z początkiem wiosny, już wiedząc, że ta podróż może być dłuższa od poprzednich, postanowili jechać do Turcji. Mieli plan tam się zahaczyć do jakiejś pracy w nadmorskich kurortach. W ogóle w ich opowieściach Turcja jawi się jako ziemia obiecana, a Erdogan to jakieś skrzyżowanie dobrego dżina ze świętym Mikołajem. Problem jedynie taki, że ich do Turcji nie wpuszczono. W informacji turystycznej w Warnie dowiedzieli się jakie wizy trzeba załatwić, przez internet wypełnili jakieś formularze, kasę przesłali, a na granicy ich zawrócili. Czy z racji jakiejś pomyłki w papierach? Czy może posiadania niewłaściwych paszportów? Tego już nie wiedzą. W paszportach mają pieczątki chyba z połowy świata - pół godziny je oglądamy. Podsuwają mi jakieś stronki o procedurze wjazdu do Turcji, ale kumam z nich jeszcze mniej niż oni. Ponoć jakby płyneli promem do Turcji albo lecieli samolotem, to tych wiz by nie trzeba. Ale na to potrzeba dużo kasy, której póki co nie mają. Tym więc sposobem moi nowi znajomi, Danił i Katja, zostali w Bułgarii. Włóczą się więc po wybrzeżu, czasem gdzieś dorywczo pracują (cały marzec Danił przekładał worki w porcie w Warnie), a od lipca mają nagrane jakieś zbiory owoców tu w okolicy. Jakieś mandarynki czy inne melony. Śpią w namiocie albo w licznych w Bułgarii ruinach. Piją wino i patrzą na bijące fale. A jak im się robi nudno, głodno czy zimno, to sobie zaraz myślą o godzinie policyjnej w rodzinnym mieście, braku możliwości wyjazdu nad morze, zaminowanych plażach czy groźbie mobilizacji. Wtedy zaczynają kochać bułgarski deszcz i zgniłe owoce znalezione na śmietniku pod marketem w Szabli. Mają pomysł jeszcze wkręcenia się na towarowy prom do Gruzji (a jak się nie uda wkręcić, to zarobienia na bilet na prom osobowy) i potem stamtąd znów próbować szczęścia na granicy tureckiej. Co ich opętało z tą Turcją?? W Gruzji zostać nie chcą. Tylko Turcja Turcja Turcja. Jest jedno jedyne eldorado dla młodzieży z Konotopu! Chcą się tam spotkać ze znajomymi, ale że tamci przebywają czasowo w Estonii, więc drogę do raju mają jeszcze bardziej zawiłą...

Danił i Katja zeszłe lato spędzali w Meksyku, dwa lata temu w Brazylii opiekowali się jakimś miejscem mocy - był to ponoć jedyny kraj, który ich wpuścił w czasie obłędu, jaki wtedy ogarnął świat. Zwykle wyjeżdżali na 6-7 miesięcy. Teraz szacują, że trzeba liczyć 2-3 lata. Ekipa oczywiście dobrze zna krymską Lisią Buchtę czy klify Lebiediwki - tam spędzali lato w czasach licealnych, gdy daleki świat wydawał im się jeszcze zbyt odległy. Mamy więc wspólne tematy i możemy powspominac stare, dobre czasy sielskiego i spokojnego ukraińskiego wybrzeża...

Żegnamy się. Może jeszcze gdzieś kiedyś na siebie wpadniemy. Polecałam im festiwale w Wolimierzu ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... cji_4.html ) , na bank by im się tam spodobało! :) Na odchodnym Danił jeszcze krzyczy: "A Krym powinien być turecki!!"

Wracam. Toperz znów powie, że poszła na chwilę a zeżarło ją na dwie godziny ;)

cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."

na wiecznych wagarach od życia..
ODPOWIEDZ