Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Marzenia i plany, co mają z sobą wspólnego?
Czy robicie pod koniec roku, plany górskie na nowy, następny rok? Ja tak, choć nie jest to lista, której się kurczowo trzymam w późniejszych wyjazdach. A co do planów mają marzenia?
Od kilkunastu lat, moim marzeniem było pojechać w Bieszczady jesienią i odkąd zacząłem spisywać swoje plany, co roku, ze znakiem zapytania, na październik je na taką listę, wpisywałem.
Choć to właśnie jesienią dotarłem pierwszy raz w Bieszczady. Z rodzicami przyjechaliśmy chyba pod koniec września, gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Początek mieliśmy mokry, deszczowy. Ja byłem chory, do dziś najbardziej pamiętam, że się męczyłem, cały czas smarkałem. Mama straciła głos. Było mokro i zimno...ale poza pustkami na drogach, niewiele więcej pamiętam. Spaliśmy w Wetlinie, raz szliśmy chyba na trójstyk granic, potem przenieśliśmy się do Polańczyka, nad Solinę. Kolejnym razem dotarłem pod koniec czerwca 2003go roku, stopem...i się zakochałem w tych górach. Choć niewiele zdobyłem, na pewno wszedłem na Bukowe Berdo, spałem w nieistniejącej już bacówce. Zapach dymu z paleniska, woda sporo poniżej chatki, wieczorne słuchanie śpiewu przy świecach...
Po kilku latach wróciłem w ten zakątek Polski w majówkę, wszedłem na Wetlińską połoninę, idąc w sznurze turystów - zupełnie inny klimat, więc słuchając o tym jak te góry wyglądają jesienią, zacząłem marzyć, by właśnie następnym razem przyjechać tu na jesień.
Rok temu, nawet rozpocząłem poszukiwania kwater, jednak choroba pokrzyżowała plany, więc, znów przeniosłem je o rok.
W maju w końcu udało się pojechać, po kilkunastu latach, bo bałem się, że znów jesienią mogą być zakazy, może zdrowie nawalić i myślałem, że lepiej pojechać póki mogę, niż czekać znów nie wiadomo ile ( prolog majowy ).
Jednak w 2021 roku, udało się! W końcu, jesienią dojechałem, do tego z rodziną, w Bieszczady!!!
Na początku września zaklepuję kwaterę, nie było łatwo znaleźć wolny pokój. Teraz pozostaje odczekać i mieć nadzieję, że dopiszę pogoda. Oraz kolory. Dwa tygodnie przed oglądam prognozy. Pięknie! Ma lać . Liczę, że to jednak się zmieni, może choć deszczu nie będzie, na słońce nie liczę.
Kilka dni przed wyjazdem, okazuje się, że w tym samym terminie jedzie Sebastian, (kolega z forum GbG, polecam jego bloga https://sebastianslota.blogspot.com/ - pewnie za jakiś czas wrzuci swoją relację), więc się wstępnie umawiamy, że może jeden dzień wspólnie się przespacerujemy. Prognozy nagle się odwracają i dwa dni przed wyjazdem, pokazują temperaturę odczuwalną ciut na minusie z rana, a w dzień niewiele powyżej zera, ale od piątku do niedzieli ma być praktycznie bezchmurnie! No to teraz pytanie, będą kolory? Tydzień wcześniej byłem na Tule z Sokołem i tam kolory dopiero się zaczynają...no trudno, nie można mieć wszystkiego... Jednak w czwartek wieczorem, dowiaduję się, że w Bieszczady jedzie Neska z forum i po krótkiej wymianie wiadomości, mam potwierdzenie, że kolory w Biesach już atakują.
W piątek rano ruszamy. Początek drogi, to dojazd do Krakowa, oraz dalej autostradą na Rzeszów. Jednak za Dębicą, postanawiam odbić mając dość i hałasu i chamstwa na trasie; pojedziemy moim śladem z dojazdu w maju. Tak jak wtedy, znów się gubię i jadę...jak powinniśmy. Tu, na zadupiach następuje krótkie marudzenie za hamburgerem, szukając okazuję się, że najbliżej jest w Krośnie, więc zbaczamy na przerwę obiadową.
Od Sanoku jedzie się nam spokojnie, tylko kolory...są jeszcze mało jesienne. Planowałem się zatrzymać w punkcie widokowym nad Lutowiskami, ale widoczność jest słaba, więc nie stajemy, tylko jedziemy dalej. W końcu dojeżdżam do zjazdu z Wielkiej pętli Bieszczadzkiej. I się zaczyna! Głowa mi się kręci za widokami, bo już za Lutowiskami...widać, że kolory jesienne będą. Wilcza Góra, której stokiem się wspinamy jest cała w odcieniach żółci i czerwieni, brązach z resztkami zieleni!
Naszym celem jest Muczne i to właśnie w tym rejonie, kolory zaczynają atakować z każdej strony! W końcu dojeżdżamy pod kwaterę, wypakowujemy się i od razu ruszamy na spacer. Bo jest pięknie! Przepięknie! W końcu się marzenia spełniły!
Do tego prognozy się sprawdzają, jest zimno, wieje zimny wiatr, ale jest błękitne niebo!
Hotel w Mucznem. Już nowa, dawniejszy hotel gościł tu członków władzy PRLu, którzy urządzali sobie polowania w tutejszych lasach.
W roku 2003, pod hotelem wysiadałem z okazji i ruszałem do chatki pod Obnogą (relacja), dziś jednak nieśmiało rzucam propozycję dojścia do widocznej wieży na Jeleniowatym. Przed nami jakaś para rusza w las za stawem, potem się wraca, po krótkiej rozmowie, pokazuję im, że za niedaleko powinna leśna droga dojść do 'szlaku' na wieżę. Niestety po chwili córa marudzi coraz bardziej, ja robię skwaszoną minę, z wieży nici. Żona się jednak nade mną lituje i mówi, idź. Gdy to powtarza, ruszam przez las w kierunku drogi. Po kilku metrach wchodzę na stokówkę pokrytą dywanem liści i narzucam sobie szybkie tempo. Po chwili jednak muszę zrobić przerwę, niestety cukier leci mi na łeb na szyję w dół, zjadam batona a czekoladę jem, idąc powoli.
Omijam skrzyżowanie, gdzie kiedyś stała leśniczówka Brenzberg, pod którą w 1944 roku, oddziały UPA zabiły 74 osoby, uciekające przed frontem i rzezią na Wołyniu.
Całą drogę do góry idę z cukrem ok 70, więc gdy widzę między drzewami wieżę, czuję się uratowany. Dosłownie, bo wiem, że teraz trochę odpocznę, cukier mi odbije do normalnego poziomu.
Wieża powstała w miejscu, gdzie kiedyś stała przekaźnik telewizyjny. Stoi na najwyższym z kulminacji Jeleniowatego (907m npm), ma 34 metry wysokości. Teraz tylko muszę się zdobyć na ostatni wysiłek i wejść na szczyt, który wyrasta nad koronami drzew.
Niestety na wieży sporo nie wolno :
W końcu wdrapuję się. I padam, widoki powalają!:
Muczne pod pasmem Bukowego Berda. Z lewej Wołowy Grzbiet, Halicz, Kopa Bukowska, Bukowe Berdo i opadający grzbiet Bukowego Berda (Szołtynia).
I bliżej, od lewej - Wołowy Garb, Halicz, Kopa Bukowska.
Muczne.
Widok na południowy wschód.
Cerkiew w Sokolikach (Ukraina).
Na dolinę Sanu i pasmo Boberki, czyli Ukraina.
San, a więc granica polsko-ukraińska.
Widok na zachód, na połoniny...
Najwyższa, to zapewne połonina Caryńska, w środku kadru Wetlińska. Zapewne, znawcą aż takim Bieszczadzkich panoram nie jestem...
Ach te kolory!
Sms od żony, oraz zimny wiatr powodują, że nie czekam dłużej. Zaczynam schodzić. Spod wieży w dół prowadzi ścieżka, ale momentami jest stroma, więc nie chciałbym nią podchodzić. Za to nie robi takiego koła, więc dosłownie po ok 20stu minutach jestem na dole.
Nadal nie mogę uwierzyć, że się udało. Że w końcu zobaczyłem Bieszczady jesienią, że mogę pokazać je moim dziewczynom, że trafiliśmy z pogodą, i w sam środek kolorów!
Już się nie mogę doczekać dnia następnego. W planach, rodzinne wejście na połoninę...ale żeby nie było tak pięknie, to o ile dziś jest słodko, jutro, a właściwie, już wieczorem zrobi się kwaśno...
Czy robicie pod koniec roku, plany górskie na nowy, następny rok? Ja tak, choć nie jest to lista, której się kurczowo trzymam w późniejszych wyjazdach. A co do planów mają marzenia?
Od kilkunastu lat, moim marzeniem było pojechać w Bieszczady jesienią i odkąd zacząłem spisywać swoje plany, co roku, ze znakiem zapytania, na październik je na taką listę, wpisywałem.
Choć to właśnie jesienią dotarłem pierwszy raz w Bieszczady. Z rodzicami przyjechaliśmy chyba pod koniec września, gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Początek mieliśmy mokry, deszczowy. Ja byłem chory, do dziś najbardziej pamiętam, że się męczyłem, cały czas smarkałem. Mama straciła głos. Było mokro i zimno...ale poza pustkami na drogach, niewiele więcej pamiętam. Spaliśmy w Wetlinie, raz szliśmy chyba na trójstyk granic, potem przenieśliśmy się do Polańczyka, nad Solinę. Kolejnym razem dotarłem pod koniec czerwca 2003go roku, stopem...i się zakochałem w tych górach. Choć niewiele zdobyłem, na pewno wszedłem na Bukowe Berdo, spałem w nieistniejącej już bacówce. Zapach dymu z paleniska, woda sporo poniżej chatki, wieczorne słuchanie śpiewu przy świecach...
Po kilku latach wróciłem w ten zakątek Polski w majówkę, wszedłem na Wetlińską połoninę, idąc w sznurze turystów - zupełnie inny klimat, więc słuchając o tym jak te góry wyglądają jesienią, zacząłem marzyć, by właśnie następnym razem przyjechać tu na jesień.
Rok temu, nawet rozpocząłem poszukiwania kwater, jednak choroba pokrzyżowała plany, więc, znów przeniosłem je o rok.
W maju w końcu udało się pojechać, po kilkunastu latach, bo bałem się, że znów jesienią mogą być zakazy, może zdrowie nawalić i myślałem, że lepiej pojechać póki mogę, niż czekać znów nie wiadomo ile ( prolog majowy ).
Jednak w 2021 roku, udało się! W końcu, jesienią dojechałem, do tego z rodziną, w Bieszczady!!!
Na początku września zaklepuję kwaterę, nie było łatwo znaleźć wolny pokój. Teraz pozostaje odczekać i mieć nadzieję, że dopiszę pogoda. Oraz kolory. Dwa tygodnie przed oglądam prognozy. Pięknie! Ma lać . Liczę, że to jednak się zmieni, może choć deszczu nie będzie, na słońce nie liczę.
Kilka dni przed wyjazdem, okazuje się, że w tym samym terminie jedzie Sebastian, (kolega z forum GbG, polecam jego bloga https://sebastianslota.blogspot.com/ - pewnie za jakiś czas wrzuci swoją relację), więc się wstępnie umawiamy, że może jeden dzień wspólnie się przespacerujemy. Prognozy nagle się odwracają i dwa dni przed wyjazdem, pokazują temperaturę odczuwalną ciut na minusie z rana, a w dzień niewiele powyżej zera, ale od piątku do niedzieli ma być praktycznie bezchmurnie! No to teraz pytanie, będą kolory? Tydzień wcześniej byłem na Tule z Sokołem i tam kolory dopiero się zaczynają...no trudno, nie można mieć wszystkiego... Jednak w czwartek wieczorem, dowiaduję się, że w Bieszczady jedzie Neska z forum i po krótkiej wymianie wiadomości, mam potwierdzenie, że kolory w Biesach już atakują.
W piątek rano ruszamy. Początek drogi, to dojazd do Krakowa, oraz dalej autostradą na Rzeszów. Jednak za Dębicą, postanawiam odbić mając dość i hałasu i chamstwa na trasie; pojedziemy moim śladem z dojazdu w maju. Tak jak wtedy, znów się gubię i jadę...jak powinniśmy. Tu, na zadupiach następuje krótkie marudzenie za hamburgerem, szukając okazuję się, że najbliżej jest w Krośnie, więc zbaczamy na przerwę obiadową.
Od Sanoku jedzie się nam spokojnie, tylko kolory...są jeszcze mało jesienne. Planowałem się zatrzymać w punkcie widokowym nad Lutowiskami, ale widoczność jest słaba, więc nie stajemy, tylko jedziemy dalej. W końcu dojeżdżam do zjazdu z Wielkiej pętli Bieszczadzkiej. I się zaczyna! Głowa mi się kręci za widokami, bo już za Lutowiskami...widać, że kolory jesienne będą. Wilcza Góra, której stokiem się wspinamy jest cała w odcieniach żółci i czerwieni, brązach z resztkami zieleni!
Naszym celem jest Muczne i to właśnie w tym rejonie, kolory zaczynają atakować z każdej strony! W końcu dojeżdżamy pod kwaterę, wypakowujemy się i od razu ruszamy na spacer. Bo jest pięknie! Przepięknie! W końcu się marzenia spełniły!
Do tego prognozy się sprawdzają, jest zimno, wieje zimny wiatr, ale jest błękitne niebo!
Hotel w Mucznem. Już nowa, dawniejszy hotel gościł tu członków władzy PRLu, którzy urządzali sobie polowania w tutejszych lasach.
W roku 2003, pod hotelem wysiadałem z okazji i ruszałem do chatki pod Obnogą (relacja), dziś jednak nieśmiało rzucam propozycję dojścia do widocznej wieży na Jeleniowatym. Przed nami jakaś para rusza w las za stawem, potem się wraca, po krótkiej rozmowie, pokazuję im, że za niedaleko powinna leśna droga dojść do 'szlaku' na wieżę. Niestety po chwili córa marudzi coraz bardziej, ja robię skwaszoną minę, z wieży nici. Żona się jednak nade mną lituje i mówi, idź. Gdy to powtarza, ruszam przez las w kierunku drogi. Po kilku metrach wchodzę na stokówkę pokrytą dywanem liści i narzucam sobie szybkie tempo. Po chwili jednak muszę zrobić przerwę, niestety cukier leci mi na łeb na szyję w dół, zjadam batona a czekoladę jem, idąc powoli.
Omijam skrzyżowanie, gdzie kiedyś stała leśniczówka Brenzberg, pod którą w 1944 roku, oddziały UPA zabiły 74 osoby, uciekające przed frontem i rzezią na Wołyniu.
Całą drogę do góry idę z cukrem ok 70, więc gdy widzę między drzewami wieżę, czuję się uratowany. Dosłownie, bo wiem, że teraz trochę odpocznę, cukier mi odbije do normalnego poziomu.
Wieża powstała w miejscu, gdzie kiedyś stała przekaźnik telewizyjny. Stoi na najwyższym z kulminacji Jeleniowatego (907m npm), ma 34 metry wysokości. Teraz tylko muszę się zdobyć na ostatni wysiłek i wejść na szczyt, który wyrasta nad koronami drzew.
Niestety na wieży sporo nie wolno :
W końcu wdrapuję się. I padam, widoki powalają!:
Muczne pod pasmem Bukowego Berda. Z lewej Wołowy Grzbiet, Halicz, Kopa Bukowska, Bukowe Berdo i opadający grzbiet Bukowego Berda (Szołtynia).
I bliżej, od lewej - Wołowy Garb, Halicz, Kopa Bukowska.
Muczne.
Widok na południowy wschód.
Cerkiew w Sokolikach (Ukraina).
Na dolinę Sanu i pasmo Boberki, czyli Ukraina.
San, a więc granica polsko-ukraińska.
Widok na zachód, na połoniny...
Najwyższa, to zapewne połonina Caryńska, w środku kadru Wetlińska. Zapewne, znawcą aż takim Bieszczadzkich panoram nie jestem...
Ach te kolory!
Sms od żony, oraz zimny wiatr powodują, że nie czekam dłużej. Zaczynam schodzić. Spod wieży w dół prowadzi ścieżka, ale momentami jest stroma, więc nie chciałbym nią podchodzić. Za to nie robi takiego koła, więc dosłownie po ok 20stu minutach jestem na dole.
Nadal nie mogę uwierzyć, że się udało. Że w końcu zobaczyłem Bieszczady jesienią, że mogę pokazać je moim dziewczynom, że trafiliśmy z pogodą, i w sam środek kolorów!
Już się nie mogę doczekać dnia następnego. W planach, rodzinne wejście na połoninę...ale żeby nie było tak pięknie, to o ile dziś jest słodko, jutro, a właściwie, już wieczorem zrobi się kwaśno...
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Fajny choć dość rzadki wybór. Tym bardziej ciekawy.
Wieża to dla mnie zupełna nowość (doczytałem, że została zbudowana w 2020r.). Byłem na Jeleniowatym dwa razy, ale to było lata temu. Czy tam jest obecnie jakiś szlak, oznaczenia? Od Mucznego wejście było łatwe, ale drugi raz wchodziłem od strony Tarnawy i trochę się naszukałem ścieżki. Z tamtej wędrówki pamiętam jakiś taki niepokój leśnej wędrówki, potęgowany bardzo silnym zapachem zwierzyny. W końcu przez ścieżkę przebiegły dziki.
Kiedyś była tam taka tablica upamiętniająca tę historię, stoi jeszcze?
Efektowne! Fanem wież nie jestem, ale bez niej takie widoki byłyby nieosiągalne.
W kolory trafiłeś idealnie. Chyba znów wpiszę bieszczadzką jesień na listę ToDo
| Gór, co stoją nigdy nie dogonię... |
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Ale mało ludzi na szlaku dobrze że są tam spokojne miejsca jesienią jeszcze
"Historii nie da się przewidzieć, tyle wiem jako historyk..."
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Cz 2. Żubry, cerkwie, serpentyny i na koniec ekstra dodatek - Bieszczady objazdowo.
Gdy docieram z wieży do moich dziewczyn, okazuję się, że młoda smarka. Jak jest zimno, ja zawsze smarkam w górach. Ale wieczorem dołącza kichanie, a to oznacza u nas przeziębienie. Więc połonin...nie będzie...plany można podrzeć...
Noc jest średnia, no było to do przewidzenia, po pierwszych objawach. Młoda się rzuca, źle śpi, ja również pół nocy nie śpię, mam, jak to po sporym wysiłku, wpierw doły, potem góry (glikemia), pompa co chwila mnie budzi alarmami. Rano ledwo się zwlekamy na śniadanie, a to podawane jest tylko przez godzinę. W trakcie jedzenia zastanawiamy się, co tu dziś robić. Na mapie widzę niedaleko cerkiew, więc proponuję podjechać do niej, a potem przejechać się po bieszczadzkich serpentynach. Plan zaakceptowany, więc po jakimś czasie, kiedy na zewnątrz robi się ciut cieplej, zbieramy się do auta. Obok naszej kwatery jest punkt opłat za wejście do PN, pod nim widzimy tłum ludzi, stojący w kolejce. Pod Centrum Promocji Leśnictwa, stoi sznur aut, parking obok też już pełen. Jednak długo nie jedziemy, bo najpierw zatrzymujemy się koło pokazowej zagrody żubrów. Nie wszyscy są w sosie, niewielki mrozik, wcale nie zachęca do spacerów, więc powoli się wygrzebujemy z auta. Ale na widok bramy jak w Jurajskim Parku, a raczej ostrzeżenia na słupie przed, odzyskujemy humory, a nawet zaczęliśmy się bać :
Jest spokojnie, stoi kilka aut, akurat trafiamy, że na pierwszym tarasie jesteśmy sami. Tylko chyba nie ma żubrów...a nie, są!
Żubry, to największe ssaki lądowe żyjący w Europie. Na początku XX wieku, ostatnie stada żyły w Puszczy Białowiejskiej, w 1914 roku, żyło ich nieco ponad 700 osobników, jednak podczas I WŚ wybito praktycznie wszystkie (ostatniego wolnożyjącego żubra zabito w 1919, bądź 1921 roku). Dopiero potem postanowiono odtworzyć jego populację.
W Bieszczadach pokazową zagrodę utworzono w 2012 roku (czwarta w Polsce, po pierwszej w Puszczy Białowieskiej, druga w Wolińskim Parku Narodowym i trzeciej w Pszczynie - w tej byliśmy).
Dwa dorosłe osobniki stoją tyłem do nas przy paśniku, ale kawałek dalej leżą i pasą się młode. Idziemy je zobaczyć:
Podchodzimy na drugi taras, jednak tam nie ma nic ciekawego, a że w między czasie samiec z samicą odchodzą od karmnika, to wracamy popatrzeć na nie:
Samiec nie opuszcza samicę, cały czas przy niej stoi, wącha ją, obciera się. Więc nie ma sensu siedzieć i obserwować te zaloty. No i z lasu chłodem zawiewa, więc wsiadamy w auto, by młodą nie przewiało. Ma takie same przygody, jak ja. Ja byłem przeziębiony, gdy przyjechaliśmy tu pierwszy raz, smarkałem na potęgę, ona również nos ma coraz bardziej czerwony...
Pod zagrodę podjeżdża coraz więcej aut, oraz autobus, więc w samą porę opuszczamy zagrodę, zaraz nie będzie tu spokoju. Zresztą zjeżdżając do głównej trasy, mijają nas kolejne autobusy i sznur osobówek, ciekawe gdzie oni się pomieszczą w Mucznym...
Po krótkiej chwili dojeżdżamy do tablicy informującej o cerkwi i...serach owczych. Cerkiew stoi na wzgórzu, widać ją z drogi (jadąc od południa lepiej, no i po chwili jest zjazd). Podczas mojej wizyty na majówkę w Bieszczadach, jadąc z Brzegów Górnych, pamiętam, że pod nią podjechałem i ją obejrzałem z zewnątrz.
Zjeżdżamy i drogą z płyt, bardzo wyboistej powoli podjeżdżamy pod płot, wysiadamy i widzimy rusztowanie; okazuje się, że cerkiew jest otwarta, bo właśnie przyjechał jakiś człowiek i rozmawia z opiekunem cerkwi (?) o postępach prac. My za to mamy możliwość wejść do wnętrza.
Cerkiew św. Michała Archanioła w Smolniku, prawosławna, następnie greckokatolicka, a od roku 1974 kościół rzymskokatolicki, to czwarta budowla. Pierwsza wzmianka pochodzi z roku 1589 roku, obecny budynek stoi od 1791 roku (wcześniej dwie uległy albo powodzi, albo zostały spalone przez tatarów).
W latach PRLu używana jak wiele cerkwi, jako magazyn, ograbiona, zdewastowana...
Niestety, po przejęciu cerkwi przez parafię rzymskokatolicką, wnętrze zostaje dostosowane do własnych potrzeb, zacierając historyczny wygląd...
Rusztowanie po bokach, oraz doglądający remontu panowie...
Zwiedzamy. Można zabrać pamiątkę, wrzucając co łaska. Córka oczywiście chcę zabrać pamiątkę, więc wrzucamy kilka monet.
Ciekawe żyrandole. Pierwszy od wejścia ze świecami, drugi, na pierwszym planie już z żarówkami.
Idę jeszcze zrobić dwa zdjęcia widoków wokół, na cmentarz tym razem nie zaglądam. Trochę córa zaczyna marudzić, widać nie wyspanie zaczyna wychodzić...
Wokół stoi podobno kilka zachowanych nagrobków, robię tylko zdjęcie jednego, z boku:
Widok na południe, taki trochę inny, ciągną się płoty, porozdzielane pastwiska. Przed cerkwią, jest gospodarstwo, obok którego pasły się konie, można tam też kupić sery owcze, więc te płoty nie dziwią...
No dobra, czas ruszać, powoli zjeżdżamy i ruszamy ku kolejnej cerkwi. Dojeżdżając do Smolnika, mijaliśmy drogę na Dwernik i właśnie tam się teraz kierujemy, to znaczy dokładnie do wsi Chmiel. Po krótkiej chwili dojeżdżamy, niestety ta jest zamknięta...więc obchodzimy ją tylko wokół.
Cerkiew św. Mikołaja w Chmielu.
Greckokatolicka cerkiew wzniesiono w 1906 roku, w miejscu starej, z 1795r, a tą w miejsce jeszcze starszej z 1589roku. Dziś wokół znajduje się kilka nagrobków z przełomu XIX i XX wieku, oraz płyta nagrobna zawierająca inskrypcję w języku cerkiewnosłowiańskim, z 1644 roku:
Wsiadamy do auta i teraz jedziemy w kierunku Wetliny, przez przełom między Połoniną Wetlińską i Caryńską. Nie robiłem zdjęć po drodze, bo nastrój nam zaczyna siadać, więc jedyne o czym marzymy to zjedzenie jakiegoś ciacha i napicie się kawy, a szkoda, bo droga biegnąca nad potokiem Dwernik, wiedzie malowniczą doliną, do tego lasy na stokach są totalnie kolorowe. Co rusz, z niedowierzaniem kręcę głową, że takie widoki mi jest dane oglądać! I dopisuje kolejne miejsca na zaś, jako obowiązkowe do odwiedzenia.
Przy parkingu w Brzegach Górnych chwilę stoimy. Auta stoją prawie jedno na drugim, ludzi po drodze łazi od groma, do tego dojeżdża autobus. Uff, przejechaliśmy, ale z dziesięć minut nam to zabrało.
Wjeżdżamy na serpentyny. Znów staję na przystanku, by zrobić klasyczne zdjęcie:
i ruszamy dalej, mijając na zapchany parking na przełęczy Wyżniej. Zjeżdżamy co rusz wyprzedzając rowerzystów, którzy powodują, że za nimi ciągnie się sznur aut, na krętych drogach ciężko jest ich wyprzedzić, do tego niestety jeżdżą nie gęsiego, a obok siebie...
Wetlinę przejeżdżamy i zawracamy. Wydaje mi się, że pewnie znajdziemy jakieś miejsce z ciachem i kawą, ale okazuje się, że wszystkie lokale czynne od 13tej, a tu nie ma jeszcze południa. Zjadamy więc coś na poboczu swojego słodkiego, popijamy herbatą z termosu. Do Mucznego mamy 40 minut jazdy, więc stwierdzamy, że jedziemy do hotelu, gdzie zamówimy obiad, a potem na kwaterze się prześpimy, odsypiając noc. Znów przejeżdżamy serpentyny, mijamy kolejno zapchane parkingi, w Ustrzykach Górnych tablica elektroniczna przy drodze na Wołosate informuje o braku miejsc parkingowych w tejże miejscowości. Żona kręci głową, mówiąc, 'nie tak sobie te Bieszczady wyobrażałam'. Dokładnie tak samo było w majówkę, w 2006tym...
W restauracji jesteśmy 12,50, a dania obiadowe można zamówić od 13tej. Są zupy, więc zamawiamy po herbacie dla każdego, oraz żurek. By po tych kolejnych 10 minutach zamówić obiady .
Ceny spore. frytki na starej fryturze, żurek z parówkami...na kolejny dzień już wiemy, że poszukamy innego lokalu. Kierujemy się do pokoju, a mnie podczas obiadu przychodzi do głowy niecny plan. Jakby tak dziewczyny się położyły spać, to może ja bym na szybko wskoczył na Bukowe?
Gdy żonie wspominam o swoim pomyślę, widzę skwaszoną minę, ale po chwili mówi, idź. Zbieram się powoli, klnąc w myślach na siebie, bo znów nie pomyślałem z insuliną i po obiedzie zaaplikowałem sobie normalną dawkę. Zmniejszam bazę na minimum, wiedząc, że to i tak za późno. Znów będzie walka z cukrami...patrzę na żonę z wahaniem, ale ona mówi (no zła po trochu), mówię Ci, idź.
To idę.
Płacę w kasie za bilet wejściowy, powyżej budki robię powyższe zdjęcie (widać dach naszego pensjonatu - na szlak mam dosłownie dziesięć kroków ), zjadam batona i powoli zaczynam podejście. Mając w pamięci, wpadkę ze źle przyszykowaniem się z insuliną, idę powoli, a i tak doganiam trójkę młodych, którzy mnie wyprzedzili, gdy ja się dosładzałem. Oczywiście po chwili pompa wyje - alarm, cukier znów leci na łeb, na szyję. Dojadam znów batona, popijam herbatę by szybciej się węglowodany wchłonęły i po chwili znowu spokojnie ruszam. Przy tablicach informacyjnych z ławkami mijam turystów odpoczywających, oraz ową trójkę, idącą z przyczepionymi do plecaków pokrowców na ubrania (jakby sesja?). Z lasu ciemnego, wchodzę w buczynę, gdzie wśród koron widać błękit, a słońce wygląda jak gwiazdka:
Szlak znów zaczyna ostrą wspinaczkę, a ja cały czas idę znów z cukrem na zbyt niskim poziomie. Mija mnie rzeka ludzi wracających z połonin. Do góry idzie nas niewiele osób. Widzę na mapie w telefonie, że zaraz powinienem wyjść nad granicę lasu. Będzie widokowo, choć wcale nie lżej, a wręcz przeciwnie.
Tu muszę się zatrzymać i znów się dosłodzić. Czuję, że nie mam siły. Również się ubieram, bo czuje porywy zimnego wiatru. Gdy widzę nad sobą osoby stojące i robiące zdjęcie, zmuszam się do przejścia kilkunastu metrów, by w końcu wyjść nad las i zacząć chłonąć widoki:
Jest...no pięknie! Tylko wieje okrutnie, lodowaty wiatr. Okazuje się, że czapka została w pokoju. Mam tylko opaskę. Dziś cierpię z tego zapewne powodu, bo zaraz po powrocie rozbolało mnie gardło, leci mi katar...Powoli podchodzę na taki garb, od wschodu obserwuje kolorowe lasy będące już w cieniu połonin, ale z prawej się otwiera widok:
To mnie zatrzymuje na krótką chwilę. Chłonę widoki, żałując, że moje dziewczyny tego nie oglądają...
Ruszam dalej. Dochodzę do szlaku niebieskiego, który biegnie z Widełek. Pozwólcie, że teraz kilka zdjęć przemówi za mnie:
W stronę połonin.
Muczne w dole, oraz wieża na Jeleniowatym.
Bukowe Berdo, Krzemień oraz z prawej wyłania się Tarnica.
Tarnica. Widać ludzi.
Ścieżka na Bukowe Berdo.
Podchodząc do góry w lesie, w którym nie wiało prawie wcale, szedłem w polarze, powyżej lasu się ubrałem, jak większość turystów. Jednak wtedy dogoniła mnie jedna dziewczyna, która wchodziła w koszulce na ramiączkach, oraz krótkich spodenkach dżinsowych, pod którymi ma cienkie, czarne pończochy. Teraz mnie mija, włożyła bluzę, trochę się na oglądałem już dziwnych strojów, ale przyznaję, że aż mi się zimno zrobiło, gdy ją obserwowałem.
A wieje tak:
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=mk5_vsm ... el=MsApacz[/youtube]
Na filmie widać, też, choć przez krotką chwilę turystów. Większość z nich już schodzi w dół, tylko nieliczni idą dalej w stronę Bukowego, a może i dalej. Ja też stwierdzam, że nie ma sensu iść dalej. Nie chcę mi się samemu przechodzić aż do Krzemienia, choć to jedno z miejsc, gdzie będę chciał dotrzeć.
Rozglądam się, robię masę zdjęć i powoli zaczynam wracać.
Niedaleko odbicia żółtego szlaku jednak na chwilę przystaję i robię kilka zdjęć widoków na góry na zachód ode mnie:
I rozpoczynam zejście. Jeszcze przed wejściem w las, robię zdjęcie jak cień zaczyna zaglądać w doliny, oraz widzę sesję ślubną:
A potem pozostaje mi zejście na kwaterę, a zejście to prawie bieg
Tu chcę podziękować mojej żonie, że aż tak długo się nie boczyła na mnie .
Wieczór nam upływa na grach, wypiciu grzanego wina i myślach, co jutro? Gdzie iść? Gdzie podjechać?
Jak wcześniej pisałem, plany zostały zmięte i wyrzucone, ale na szczęście w okolicy jest jedno miejsce, gdzie sądzę, że warto podjechać.
Jak komuś mało, to więcej zdjęć z połonin jest walbumie.
Gdy docieram z wieży do moich dziewczyn, okazuję się, że młoda smarka. Jak jest zimno, ja zawsze smarkam w górach. Ale wieczorem dołącza kichanie, a to oznacza u nas przeziębienie. Więc połonin...nie będzie...plany można podrzeć...
Noc jest średnia, no było to do przewidzenia, po pierwszych objawach. Młoda się rzuca, źle śpi, ja również pół nocy nie śpię, mam, jak to po sporym wysiłku, wpierw doły, potem góry (glikemia), pompa co chwila mnie budzi alarmami. Rano ledwo się zwlekamy na śniadanie, a to podawane jest tylko przez godzinę. W trakcie jedzenia zastanawiamy się, co tu dziś robić. Na mapie widzę niedaleko cerkiew, więc proponuję podjechać do niej, a potem przejechać się po bieszczadzkich serpentynach. Plan zaakceptowany, więc po jakimś czasie, kiedy na zewnątrz robi się ciut cieplej, zbieramy się do auta. Obok naszej kwatery jest punkt opłat za wejście do PN, pod nim widzimy tłum ludzi, stojący w kolejce. Pod Centrum Promocji Leśnictwa, stoi sznur aut, parking obok też już pełen. Jednak długo nie jedziemy, bo najpierw zatrzymujemy się koło pokazowej zagrody żubrów. Nie wszyscy są w sosie, niewielki mrozik, wcale nie zachęca do spacerów, więc powoli się wygrzebujemy z auta. Ale na widok bramy jak w Jurajskim Parku, a raczej ostrzeżenia na słupie przed, odzyskujemy humory, a nawet zaczęliśmy się bać :
Jest spokojnie, stoi kilka aut, akurat trafiamy, że na pierwszym tarasie jesteśmy sami. Tylko chyba nie ma żubrów...a nie, są!
Żubry, to największe ssaki lądowe żyjący w Europie. Na początku XX wieku, ostatnie stada żyły w Puszczy Białowiejskiej, w 1914 roku, żyło ich nieco ponad 700 osobników, jednak podczas I WŚ wybito praktycznie wszystkie (ostatniego wolnożyjącego żubra zabito w 1919, bądź 1921 roku). Dopiero potem postanowiono odtworzyć jego populację.
W Bieszczadach pokazową zagrodę utworzono w 2012 roku (czwarta w Polsce, po pierwszej w Puszczy Białowieskiej, druga w Wolińskim Parku Narodowym i trzeciej w Pszczynie - w tej byliśmy).
Dwa dorosłe osobniki stoją tyłem do nas przy paśniku, ale kawałek dalej leżą i pasą się młode. Idziemy je zobaczyć:
Podchodzimy na drugi taras, jednak tam nie ma nic ciekawego, a że w między czasie samiec z samicą odchodzą od karmnika, to wracamy popatrzeć na nie:
Samiec nie opuszcza samicę, cały czas przy niej stoi, wącha ją, obciera się. Więc nie ma sensu siedzieć i obserwować te zaloty. No i z lasu chłodem zawiewa, więc wsiadamy w auto, by młodą nie przewiało. Ma takie same przygody, jak ja. Ja byłem przeziębiony, gdy przyjechaliśmy tu pierwszy raz, smarkałem na potęgę, ona również nos ma coraz bardziej czerwony...
Pod zagrodę podjeżdża coraz więcej aut, oraz autobus, więc w samą porę opuszczamy zagrodę, zaraz nie będzie tu spokoju. Zresztą zjeżdżając do głównej trasy, mijają nas kolejne autobusy i sznur osobówek, ciekawe gdzie oni się pomieszczą w Mucznym...
Po krótkiej chwili dojeżdżamy do tablicy informującej o cerkwi i...serach owczych. Cerkiew stoi na wzgórzu, widać ją z drogi (jadąc od południa lepiej, no i po chwili jest zjazd). Podczas mojej wizyty na majówkę w Bieszczadach, jadąc z Brzegów Górnych, pamiętam, że pod nią podjechałem i ją obejrzałem z zewnątrz.
Zjeżdżamy i drogą z płyt, bardzo wyboistej powoli podjeżdżamy pod płot, wysiadamy i widzimy rusztowanie; okazuje się, że cerkiew jest otwarta, bo właśnie przyjechał jakiś człowiek i rozmawia z opiekunem cerkwi (?) o postępach prac. My za to mamy możliwość wejść do wnętrza.
Cerkiew św. Michała Archanioła w Smolniku, prawosławna, następnie greckokatolicka, a od roku 1974 kościół rzymskokatolicki, to czwarta budowla. Pierwsza wzmianka pochodzi z roku 1589 roku, obecny budynek stoi od 1791 roku (wcześniej dwie uległy albo powodzi, albo zostały spalone przez tatarów).
W latach PRLu używana jak wiele cerkwi, jako magazyn, ograbiona, zdewastowana...
Niestety, po przejęciu cerkwi przez parafię rzymskokatolicką, wnętrze zostaje dostosowane do własnych potrzeb, zacierając historyczny wygląd...
Rusztowanie po bokach, oraz doglądający remontu panowie...
Zwiedzamy. Można zabrać pamiątkę, wrzucając co łaska. Córka oczywiście chcę zabrać pamiątkę, więc wrzucamy kilka monet.
Ciekawe żyrandole. Pierwszy od wejścia ze świecami, drugi, na pierwszym planie już z żarówkami.
Idę jeszcze zrobić dwa zdjęcia widoków wokół, na cmentarz tym razem nie zaglądam. Trochę córa zaczyna marudzić, widać nie wyspanie zaczyna wychodzić...
Wokół stoi podobno kilka zachowanych nagrobków, robię tylko zdjęcie jednego, z boku:
Widok na południe, taki trochę inny, ciągną się płoty, porozdzielane pastwiska. Przed cerkwią, jest gospodarstwo, obok którego pasły się konie, można tam też kupić sery owcze, więc te płoty nie dziwią...
No dobra, czas ruszać, powoli zjeżdżamy i ruszamy ku kolejnej cerkwi. Dojeżdżając do Smolnika, mijaliśmy drogę na Dwernik i właśnie tam się teraz kierujemy, to znaczy dokładnie do wsi Chmiel. Po krótkiej chwili dojeżdżamy, niestety ta jest zamknięta...więc obchodzimy ją tylko wokół.
Cerkiew św. Mikołaja w Chmielu.
Greckokatolicka cerkiew wzniesiono w 1906 roku, w miejscu starej, z 1795r, a tą w miejsce jeszcze starszej z 1589roku. Dziś wokół znajduje się kilka nagrobków z przełomu XIX i XX wieku, oraz płyta nagrobna zawierająca inskrypcję w języku cerkiewnosłowiańskim, z 1644 roku:
Wsiadamy do auta i teraz jedziemy w kierunku Wetliny, przez przełom między Połoniną Wetlińską i Caryńską. Nie robiłem zdjęć po drodze, bo nastrój nam zaczyna siadać, więc jedyne o czym marzymy to zjedzenie jakiegoś ciacha i napicie się kawy, a szkoda, bo droga biegnąca nad potokiem Dwernik, wiedzie malowniczą doliną, do tego lasy na stokach są totalnie kolorowe. Co rusz, z niedowierzaniem kręcę głową, że takie widoki mi jest dane oglądać! I dopisuje kolejne miejsca na zaś, jako obowiązkowe do odwiedzenia.
Przy parkingu w Brzegach Górnych chwilę stoimy. Auta stoją prawie jedno na drugim, ludzi po drodze łazi od groma, do tego dojeżdża autobus. Uff, przejechaliśmy, ale z dziesięć minut nam to zabrało.
Wjeżdżamy na serpentyny. Znów staję na przystanku, by zrobić klasyczne zdjęcie:
i ruszamy dalej, mijając na zapchany parking na przełęczy Wyżniej. Zjeżdżamy co rusz wyprzedzając rowerzystów, którzy powodują, że za nimi ciągnie się sznur aut, na krętych drogach ciężko jest ich wyprzedzić, do tego niestety jeżdżą nie gęsiego, a obok siebie...
Wetlinę przejeżdżamy i zawracamy. Wydaje mi się, że pewnie znajdziemy jakieś miejsce z ciachem i kawą, ale okazuje się, że wszystkie lokale czynne od 13tej, a tu nie ma jeszcze południa. Zjadamy więc coś na poboczu swojego słodkiego, popijamy herbatą z termosu. Do Mucznego mamy 40 minut jazdy, więc stwierdzamy, że jedziemy do hotelu, gdzie zamówimy obiad, a potem na kwaterze się prześpimy, odsypiając noc. Znów przejeżdżamy serpentyny, mijamy kolejno zapchane parkingi, w Ustrzykach Górnych tablica elektroniczna przy drodze na Wołosate informuje o braku miejsc parkingowych w tejże miejscowości. Żona kręci głową, mówiąc, 'nie tak sobie te Bieszczady wyobrażałam'. Dokładnie tak samo było w majówkę, w 2006tym...
W restauracji jesteśmy 12,50, a dania obiadowe można zamówić od 13tej. Są zupy, więc zamawiamy po herbacie dla każdego, oraz żurek. By po tych kolejnych 10 minutach zamówić obiady .
Ceny spore. frytki na starej fryturze, żurek z parówkami...na kolejny dzień już wiemy, że poszukamy innego lokalu. Kierujemy się do pokoju, a mnie podczas obiadu przychodzi do głowy niecny plan. Jakby tak dziewczyny się położyły spać, to może ja bym na szybko wskoczył na Bukowe?
Gdy żonie wspominam o swoim pomyślę, widzę skwaszoną minę, ale po chwili mówi, idź. Zbieram się powoli, klnąc w myślach na siebie, bo znów nie pomyślałem z insuliną i po obiedzie zaaplikowałem sobie normalną dawkę. Zmniejszam bazę na minimum, wiedząc, że to i tak za późno. Znów będzie walka z cukrami...patrzę na żonę z wahaniem, ale ona mówi (no zła po trochu), mówię Ci, idź.
To idę.
Płacę w kasie za bilet wejściowy, powyżej budki robię powyższe zdjęcie (widać dach naszego pensjonatu - na szlak mam dosłownie dziesięć kroków ), zjadam batona i powoli zaczynam podejście. Mając w pamięci, wpadkę ze źle przyszykowaniem się z insuliną, idę powoli, a i tak doganiam trójkę młodych, którzy mnie wyprzedzili, gdy ja się dosładzałem. Oczywiście po chwili pompa wyje - alarm, cukier znów leci na łeb, na szyję. Dojadam znów batona, popijam herbatę by szybciej się węglowodany wchłonęły i po chwili znowu spokojnie ruszam. Przy tablicach informacyjnych z ławkami mijam turystów odpoczywających, oraz ową trójkę, idącą z przyczepionymi do plecaków pokrowców na ubrania (jakby sesja?). Z lasu ciemnego, wchodzę w buczynę, gdzie wśród koron widać błękit, a słońce wygląda jak gwiazdka:
Szlak znów zaczyna ostrą wspinaczkę, a ja cały czas idę znów z cukrem na zbyt niskim poziomie. Mija mnie rzeka ludzi wracających z połonin. Do góry idzie nas niewiele osób. Widzę na mapie w telefonie, że zaraz powinienem wyjść nad granicę lasu. Będzie widokowo, choć wcale nie lżej, a wręcz przeciwnie.
Tu muszę się zatrzymać i znów się dosłodzić. Czuję, że nie mam siły. Również się ubieram, bo czuje porywy zimnego wiatru. Gdy widzę nad sobą osoby stojące i robiące zdjęcie, zmuszam się do przejścia kilkunastu metrów, by w końcu wyjść nad las i zacząć chłonąć widoki:
Jest...no pięknie! Tylko wieje okrutnie, lodowaty wiatr. Okazuje się, że czapka została w pokoju. Mam tylko opaskę. Dziś cierpię z tego zapewne powodu, bo zaraz po powrocie rozbolało mnie gardło, leci mi katar...Powoli podchodzę na taki garb, od wschodu obserwuje kolorowe lasy będące już w cieniu połonin, ale z prawej się otwiera widok:
To mnie zatrzymuje na krótką chwilę. Chłonę widoki, żałując, że moje dziewczyny tego nie oglądają...
Ruszam dalej. Dochodzę do szlaku niebieskiego, który biegnie z Widełek. Pozwólcie, że teraz kilka zdjęć przemówi za mnie:
W stronę połonin.
Muczne w dole, oraz wieża na Jeleniowatym.
Bukowe Berdo, Krzemień oraz z prawej wyłania się Tarnica.
Tarnica. Widać ludzi.
Ścieżka na Bukowe Berdo.
Podchodząc do góry w lesie, w którym nie wiało prawie wcale, szedłem w polarze, powyżej lasu się ubrałem, jak większość turystów. Jednak wtedy dogoniła mnie jedna dziewczyna, która wchodziła w koszulce na ramiączkach, oraz krótkich spodenkach dżinsowych, pod którymi ma cienkie, czarne pończochy. Teraz mnie mija, włożyła bluzę, trochę się na oglądałem już dziwnych strojów, ale przyznaję, że aż mi się zimno zrobiło, gdy ją obserwowałem.
A wieje tak:
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=mk5_vsm ... el=MsApacz[/youtube]
Na filmie widać, też, choć przez krotką chwilę turystów. Większość z nich już schodzi w dół, tylko nieliczni idą dalej w stronę Bukowego, a może i dalej. Ja też stwierdzam, że nie ma sensu iść dalej. Nie chcę mi się samemu przechodzić aż do Krzemienia, choć to jedno z miejsc, gdzie będę chciał dotrzeć.
Rozglądam się, robię masę zdjęć i powoli zaczynam wracać.
Niedaleko odbicia żółtego szlaku jednak na chwilę przystaję i robię kilka zdjęć widoków na góry na zachód ode mnie:
I rozpoczynam zejście. Jeszcze przed wejściem w las, robię zdjęcie jak cień zaczyna zaglądać w doliny, oraz widzę sesję ślubną:
A potem pozostaje mi zejście na kwaterę, a zejście to prawie bieg
Tu chcę podziękować mojej żonie, że aż tak długo się nie boczyła na mnie .
Wieczór nam upływa na grach, wypiciu grzanego wina i myślach, co jutro? Gdzie iść? Gdzie podjechać?
Jak wcześniej pisałem, plany zostały zmięte i wyrzucone, ale na szczęście w okolicy jest jedno miejsce, gdzie sądzę, że warto podjechać.
Jak komuś mało, to więcej zdjęć z połonin jest walbumie.
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
W sumie, to szukając kwater, dopiero tu znalazłem wolne pokoje. Niestety ale w Wetlinie i Ustrzykach G. oraz Wołosatym nie było w tym terminie wolnych miejsc, a nie chciałem dojeżdżać z jakiego daleka. A tak to blisko na Jeleniowate, na Bukowe Berdo.
Za Hotelem za mostkiem są wbite kijki, z dwa trzy ze strzałką i informacją o czasie (45 minut), potem idzie wyraźna ścieżka. Ja poszedłem zaś drogą leśną, na mapach jej nie ma i potem stokówką, skręcając przed tą polaną z tablicą, więc nie wiem czy ona dalej tam jest.
Dokładnie jak i ja. Ale widoki powalają z niej.
No cóż, pora dnia (zaczynam wchodzić po 16tej), miejscówka i kadrowanie tak by ludzi nie złapać. Wchodząc na Jeleniowatę kilkanaście osób minąłem.
Jednak to co zobaczyliśmy w sobotę rano pod budą z opłatami za wejście...ech szkoda gadać. Tłum.
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Wspaniały opis Waszej wycieczki. Bieszczady jesienią są chyba najpiękniejsze. Kolory jakie potrafi stworzyć natura są tak piękne, że można na nie patrzeć godzinami. My dwukrotnie byliśmy jesienią w Bieszczadach widzieliśmy ten spektakl kolorów w naturze. Bardzo dobre fotki zrobiłeś. Dzięki, że podzieliłeś się z nami Waszą wyprawą w góry, a o zdjęciach już nie wspomnę .
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
No więc idę po kawkę
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
A może by tak wszystko *pier***nąć i pojechać w Bieszczady!?
Kiedy trzeba wspiąć się na górę, nie myśl, że jak będziesz stał i czekał, to góra zrobi się mniejsza.
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
O tak!
Dziękuje i nie ma za co fajnie, że się podoba
O tak!
Kto jeszcze nie pił kawy, to zaraz wklejam trzecią część
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Cz 3 - ostatnia. W bieszczadzkim worku.
Rano w niedzielę znów na niebie gości błękit . Córa czuje się dużo lepiej, więc proponuję przejechać się, na sam skraj worka bieszczadzkiego, odwiedzić torfowisko i dojechać jak najdalej się da autem.
Po śniadaniu chwilę marudzimy, by się jeszcze cieplej na dworze/polu zrobiło. Pakujemy się, robimy herbatę. Ubieramy się też prawie, że zimowo. Pod spodnie zakładamy kalesony...no dokładnie to getry termiczne. Wsiadamy do auta i mijając sznur ludzi ciągnących do kasy biletowej zjeżdżamy do drogi, gdzie skręcamy na wschód. Mijamy miejsce, skąd biegnie oficjalny szlak na wieżę na Jeleniowatym i krętą drogą, o zaskakująco dobrej nawierzchni, do Tarnawy. Mijamy kościółek, mały z pustaków. Dziwnie on wygląda na tle wyglądu dawnych cerkwi, jakie budowane były na tych ziemiach od lat. Mijamy Bazę nad Roztokami, oraz stanicę konia huculskiego, w dawnych budynkach Igloopolu. Za Tarnawą Niżną, droga zakręca z wschodu na południe i wreszcie się pogarsza nawierzchnia. Tu też po wschodniej stronie Sanu, jest Ukraina, której to tereny obserwujemy powoli jadąc. Mijamy słupki biało czerwone po naszej stronie rzeki, oraz w tle żółto-niebieskie, ukraińskie. Postanawiam zrobić sobie zdjęcie z nimi w drodze powrotnej, a teraz jedziemy dalej. Po chwili dojeżdżamy do parkingu przy Torfowiskach w Tarnawie Wyżniej i zatrzymujemy się na zwiedzenie torfowiska. Na parkingu stoi kilka aut, jest pan sprzedający bilety wstępu, oraz pamiątki. Do nich na pewno wrócimy, to jest stały punkt programu wszelkich wycieczek z córą .
Tarnawa Niżna, którą minęliśmy to wieś nad górnym Sanem, który to jest wschodnią granicą Bieszczad Zachodnich, czyli tych gór, które leżą w naszym kraju, oraz po części na Ukrainie (Bieszczady składają się z dwóch pasm, wspomnianych Zachodnich, leżących wzdłuż granicy ze Słowacją oraz Wschodnich, leżących na Ukreinie). W 1921roku mieszkało w niej prawie 900 osób, dziś ok mieszka ok...40ci. Przed akcją Wisła, były to rejony, gdzie wioski były liczne, zresztą rejon ten był przed II WŚ dość liczebnie zamieszkany.
Torfowisko, leży na terenie dawnej wsi Tarnawa Wyżnia, którą w 1921 roku zamieszkiwało ponad 600 osób, w...110 ciu budynkach. Dziś po nich śladu już prawie nie ma...
Rejon jest tu pofałdowany, pięknie na tle pastwisk, łąk prezentują się szczyty Halicza i Rozsypańca, z lasami porastającymi dolne zbocza. Robię zdjęcia, bo uroku dodają małe chmurki, dosłownie jakby maźnięte niebo nad szczytami:
Zapłacone, więc idziemy:
Torfowisko jest suche, a przynajmniej takie sprawia wrażenie, dodatkowo poprzez jesienne ubarwienie, żółcie to wrażenie jest potęgowane i właśnie tu najpiękniej się prezentują szczyty z połoninami:
I te chmury!
Zakładam dłuższy obiektyw i z bliższa przyglądam się poszczególnym szczytom:
Halicz, wyłaniający się zza Wołowego.
Kopa Bukowska, oraz z prawej grzebień Krzemienia.
Kopa Bukowska, Krzemień i Bukowe Berdo.
Tu z lewej Rozsypaniec i Halicz po prawej.
I jeszcze raz, od lewej Rozsypaniec, Halicz, Kopa Bukowska, Krzemień i Bukowe Berdo.
Cześć północna trasy po torfowisku jest krótka, więc szybko, po zrobieniu sobie wspólnych zdjęć, ruszamy na drugą część. Ta trasa jest dłuższa i najpierw trzeba przejść nad strumieniem (porównując zdjęcia z internetu, widać, jak mało jest wody), by dotrzeć do bagiennych borów sosnowych, porośniętych również przez brzozę brodawkową i świerki.
Idzie się po kładkach, na której leży siatka:
Obok wiedzie droga, którą co jakiś czas przejeżdża samochód, motor. Widzimy też terenówkę Straży Granicznej. My tymczasem przechodzi bagienny bór i możemy popatrzeć na tereny dawnej wsi:
a nawet na zagranicę, oraz ładne kształtem drzewa rosnące nad rzeką:
Wracamy na parking, gdzie obok na ławkach zjadamy małe co nieco. Tuż obok nas parkuje auto z rejestracją z sąsiedniego miasta (my SO, oni SBE) i kierowca się uśmiecha, o Sosnowiec? Czeladź pozdrawia. Miły akcent.
Po zjedzeniu ruszamy dalej, tym razem do samego końca worka bieszczadzkiego, a raczej tak daleko jak wolno dojechać. Po dosłownie chwili, asfalt, kiepski ale jednak z dość stabilnym podłożem, się kończy a zaczyna się szuter. Jedziemy powoli, bo już za wsią, gdy się mijaliśmy z jadącym z naprzeciwka autem, przywaliłem w coś, co huknęło tak, że się mocno przestraszyliśmy, czy czegoś nie urwaliśmy. Więc nie dość, że tu trzęsie, to jeszcze trzeba wyszukiwać takiej nawierzchni by dojechać do domu, bez urwania niczego, co powoduje bardzo powolną jazdę. Oczywiście najwięcej emocji mają pasażerki , ja gdyby nie te grube kamienie...ech
Po "pół" godziny dojeżdżamy na parking w Bukowcu .
Bukowiec, wieś lokowana na prawie wołoskim w 1580 roku (info z tablicy mówi, że po roku 1533), oczywiście opustoszała po II WŚ. Pod koniec wojny zamieszkiwało wieś 529 osoby...
Jest budynek, w którym uiszcza się opłatę, obok stoi nowy budynek z wc (nie płatne), z lodowatą wodą w kranie. Córa kupuje koszulkę, oraz cztery pocztówki, które nigdy nie wyślemy nikomu. Przedstawiają one zdjęcia wilka, sarny, zająca i warchlaków. Fajne, więc nie dziwię się, że chce sobie zostawić.
Gdy one robią zakupy, ja wychodzę na polanę i robię zdjęcie, widok szczytów dalej mi się nie znudził:
następnie mijając rozlewisko powstałe dzięki bobrom, mijamy również tablicę informacyjną, na której są zdjęcia min willi Rubinsteinów, wraz z poglądową mapką. My tymczasem ruszamy na mały spacer, wybierając bardziej nasłonecznioną drogę. Nie planujemy dojść nigdzie daleko, bo minęło już południe, więc trzeba będzie wrócić na obiad. Jest dość ciepło, nie ma prawie wiatru, więc zdejmujemy kurtki i maszerujemy.
Pusta droga, kolorowe drzewa wokół, sielanka:
Niestety nie dla zaskrońca, którego ktoś przejechał. Tu jest zakaz ruchu, więc najpewniej to SG patrolująca teren. Po chwili ciszę przerywa głuchy pogłos. To pociąg! Ech chwile go słuchamy, ale poszliśmy drogą, nie tą przy granicy, a prowadzącą bardziej na zachód przez las, więc nie mam co myśleć o zrobieniu zdjęcia - bo to linia kolejowa biegnąca po stronie Ukraińskiej.
Robimy sobie kilka zdjęć, w tym praktycznie całą naszą rodzinę:
Naszego króla, zastępuje zdjęcie zająca
Wracając oglądamy sójki, które przed nami na drodze siadają:
I wracamy do auta. A ono jest super ukurzone , postanawiam nie myć auta przez jakiś czas, ale niestety w domu już deszcz spłukuje szybko ten bieszczadzki ślad
Gdy dziewczyny idą do toalety, ja robię jeszcze kilka zdjęć okolicy:
by w końcu ruszyć znów po szutrze na obiad do cywilizacji...
Choć po chwili zatrzymujemy się, by jeszcze zrobić zdjęcia widokom:
w kierunku gór...
oraz w kierunku Ukrainy...
Po drodze jeszcze staję zrobić zdjęcie zabudowaniom widocznym za granicą, ale omijam miejsce ze słupkami...no cóż, jeszcze tu wrócę!
Jedziemy na obiad do restauracji, którą sobie żona upatrzyła, pod nią musimy chwilę stać czekając na wolny stół, by w końcu zjeść min dzika (pyszny). Kupuję też napój z jałowca, podobno jest podobna do smaku oranżady. Tia, jak smak Karmi jest smakiem oranżady, to ja...
Przy obiedzie, żona rzuca pomysł, by może byśmy wszyscy poszli na wieżę na Jeleniowatą? Ja kontruje, a może na Bukowe?
Dojeżdżamy na kwaterę, chwila wahania, czy iść, tzn przekonania córki do pomysłu, bo gdzie to wiemy (wieża) i idziemy. Młoda marudzi, więc dostaje kijki i znów powtarzamy moją piątkową trasę. Opisywał jej nie będę powtórnie, wstawiam kilka zdjęć:
Tu było dosłownie 10 metrów chaszczowania, by dojść do stokówki.
Znów omijamy polanę, na której stała leśniczówka i kierujemy się na zachód i gdy obie dziewczyny mają serdecznie dość...widać wieżę. Córa dostaje speeda, zapomina o zmęczeniu, o marudzeniu, więc z marszu wchodzimy na samą górę. Znów kilka zdjęć wstawię:
Dziś jest kilka osób na wieży. Jesteśmy trochę później niż ja byłem w piątek więc dość szybko też zaczynamy schodzenie, bo widać, że cienie schodzą w doliny:
Córa się obawia ciemności, dopytuje się czy mamy czołówki, więc ją uspokajam, mamy. Ale tak się szybko schodzi, że po niecałej pół godziny jesteśmy na dole, a tam córa bierze aparat i robi kilka zdjęć, po czy m oświadcza, że muszę jej też kupić aparat. To zdjęcia jej autorstwa:
Mostek za hotelem i nakierowanie na ścieżkę na wieżę.
Księżyc nad pasmem Bukowego...
To koniec wycieczki, oraz zdjęć. Miałem nadzieję na zrobienie jeszcze kilku podczas powrotu, jednak córa po wycieczce znów jest markotna, więc w poniedziałek, wracając jedziemy najszybszą trasą, z przerwą w Rzeszowie na pizzę.
Jak podsumować ten wyjazd?
Słodko-kwaśny, słodko, bo trafiliśmy idealnie z pogodą i kolorami, ale przez przeziębienie córki nie weszliśmy wspólnie (kwaśno) jak było w planach na:
- Małą Rawkę
- Na Bukowe Berdo
- Nie podjechaliśmy na zaporę Solińską, ani na Sine Wiry (w drodze powrotnej).
Nie spotkałem się z Sebastianem, ani z Inez.
Nie ma jednak tego złego, bo wizyta w worku bieszczadzkim, była świetnym zastąpieniem połonin, dwie wizyty na wieży na Jeleniowatym, w tym jedna z moimi dziewczynami, oraz samotne wejście na Szołtynie jednak też sporo dla mnie znaczą.
Choć najwięcej słowa córy, której najbardziej się podobała...wieża
Ps no i znów podczas powrotu, nawigacja na gie, prowadzi mnie takimi zadupiami, że aż się mi gęba się śmieje. Bo znowu kolejne miejsca dopisuje do odwiedzenia, ale na to też kiedyś przyjdzie czas, więc zdradzać póki co nic nie będę
A skoro na jesienne Bieszczady czekałem ok 17tu lat...to TAM też w końcu dotrę.
Koniec.
Rano w niedzielę znów na niebie gości błękit . Córa czuje się dużo lepiej, więc proponuję przejechać się, na sam skraj worka bieszczadzkiego, odwiedzić torfowisko i dojechać jak najdalej się da autem.
Po śniadaniu chwilę marudzimy, by się jeszcze cieplej na dworze/polu zrobiło. Pakujemy się, robimy herbatę. Ubieramy się też prawie, że zimowo. Pod spodnie zakładamy kalesony...no dokładnie to getry termiczne. Wsiadamy do auta i mijając sznur ludzi ciągnących do kasy biletowej zjeżdżamy do drogi, gdzie skręcamy na wschód. Mijamy miejsce, skąd biegnie oficjalny szlak na wieżę na Jeleniowatym i krętą drogą, o zaskakująco dobrej nawierzchni, do Tarnawy. Mijamy kościółek, mały z pustaków. Dziwnie on wygląda na tle wyglądu dawnych cerkwi, jakie budowane były na tych ziemiach od lat. Mijamy Bazę nad Roztokami, oraz stanicę konia huculskiego, w dawnych budynkach Igloopolu. Za Tarnawą Niżną, droga zakręca z wschodu na południe i wreszcie się pogarsza nawierzchnia. Tu też po wschodniej stronie Sanu, jest Ukraina, której to tereny obserwujemy powoli jadąc. Mijamy słupki biało czerwone po naszej stronie rzeki, oraz w tle żółto-niebieskie, ukraińskie. Postanawiam zrobić sobie zdjęcie z nimi w drodze powrotnej, a teraz jedziemy dalej. Po chwili dojeżdżamy do parkingu przy Torfowiskach w Tarnawie Wyżniej i zatrzymujemy się na zwiedzenie torfowiska. Na parkingu stoi kilka aut, jest pan sprzedający bilety wstępu, oraz pamiątki. Do nich na pewno wrócimy, to jest stały punkt programu wszelkich wycieczek z córą .
Tarnawa Niżna, którą minęliśmy to wieś nad górnym Sanem, który to jest wschodnią granicą Bieszczad Zachodnich, czyli tych gór, które leżą w naszym kraju, oraz po części na Ukrainie (Bieszczady składają się z dwóch pasm, wspomnianych Zachodnich, leżących wzdłuż granicy ze Słowacją oraz Wschodnich, leżących na Ukreinie). W 1921roku mieszkało w niej prawie 900 osób, dziś ok mieszka ok...40ci. Przed akcją Wisła, były to rejony, gdzie wioski były liczne, zresztą rejon ten był przed II WŚ dość liczebnie zamieszkany.
Torfowisko, leży na terenie dawnej wsi Tarnawa Wyżnia, którą w 1921 roku zamieszkiwało ponad 600 osób, w...110 ciu budynkach. Dziś po nich śladu już prawie nie ma...
Rejon jest tu pofałdowany, pięknie na tle pastwisk, łąk prezentują się szczyty Halicza i Rozsypańca, z lasami porastającymi dolne zbocza. Robię zdjęcia, bo uroku dodają małe chmurki, dosłownie jakby maźnięte niebo nad szczytami:
Zapłacone, więc idziemy:
Torfowisko jest suche, a przynajmniej takie sprawia wrażenie, dodatkowo poprzez jesienne ubarwienie, żółcie to wrażenie jest potęgowane i właśnie tu najpiękniej się prezentują szczyty z połoninami:
I te chmury!
Zakładam dłuższy obiektyw i z bliższa przyglądam się poszczególnym szczytom:
Halicz, wyłaniający się zza Wołowego.
Kopa Bukowska, oraz z prawej grzebień Krzemienia.
Kopa Bukowska, Krzemień i Bukowe Berdo.
Tu z lewej Rozsypaniec i Halicz po prawej.
I jeszcze raz, od lewej Rozsypaniec, Halicz, Kopa Bukowska, Krzemień i Bukowe Berdo.
Cześć północna trasy po torfowisku jest krótka, więc szybko, po zrobieniu sobie wspólnych zdjęć, ruszamy na drugą część. Ta trasa jest dłuższa i najpierw trzeba przejść nad strumieniem (porównując zdjęcia z internetu, widać, jak mało jest wody), by dotrzeć do bagiennych borów sosnowych, porośniętych również przez brzozę brodawkową i świerki.
Idzie się po kładkach, na której leży siatka:
Obok wiedzie droga, którą co jakiś czas przejeżdża samochód, motor. Widzimy też terenówkę Straży Granicznej. My tymczasem przechodzi bagienny bór i możemy popatrzeć na tereny dawnej wsi:
a nawet na zagranicę, oraz ładne kształtem drzewa rosnące nad rzeką:
Wracamy na parking, gdzie obok na ławkach zjadamy małe co nieco. Tuż obok nas parkuje auto z rejestracją z sąsiedniego miasta (my SO, oni SBE) i kierowca się uśmiecha, o Sosnowiec? Czeladź pozdrawia. Miły akcent.
Po zjedzeniu ruszamy dalej, tym razem do samego końca worka bieszczadzkiego, a raczej tak daleko jak wolno dojechać. Po dosłownie chwili, asfalt, kiepski ale jednak z dość stabilnym podłożem, się kończy a zaczyna się szuter. Jedziemy powoli, bo już za wsią, gdy się mijaliśmy z jadącym z naprzeciwka autem, przywaliłem w coś, co huknęło tak, że się mocno przestraszyliśmy, czy czegoś nie urwaliśmy. Więc nie dość, że tu trzęsie, to jeszcze trzeba wyszukiwać takiej nawierzchni by dojechać do domu, bez urwania niczego, co powoduje bardzo powolną jazdę. Oczywiście najwięcej emocji mają pasażerki , ja gdyby nie te grube kamienie...ech
Po "pół" godziny dojeżdżamy na parking w Bukowcu .
Bukowiec, wieś lokowana na prawie wołoskim w 1580 roku (info z tablicy mówi, że po roku 1533), oczywiście opustoszała po II WŚ. Pod koniec wojny zamieszkiwało wieś 529 osoby...
Jest budynek, w którym uiszcza się opłatę, obok stoi nowy budynek z wc (nie płatne), z lodowatą wodą w kranie. Córa kupuje koszulkę, oraz cztery pocztówki, które nigdy nie wyślemy nikomu. Przedstawiają one zdjęcia wilka, sarny, zająca i warchlaków. Fajne, więc nie dziwię się, że chce sobie zostawić.
Gdy one robią zakupy, ja wychodzę na polanę i robię zdjęcie, widok szczytów dalej mi się nie znudził:
następnie mijając rozlewisko powstałe dzięki bobrom, mijamy również tablicę informacyjną, na której są zdjęcia min willi Rubinsteinów, wraz z poglądową mapką. My tymczasem ruszamy na mały spacer, wybierając bardziej nasłonecznioną drogę. Nie planujemy dojść nigdzie daleko, bo minęło już południe, więc trzeba będzie wrócić na obiad. Jest dość ciepło, nie ma prawie wiatru, więc zdejmujemy kurtki i maszerujemy.
Pusta droga, kolorowe drzewa wokół, sielanka:
Niestety nie dla zaskrońca, którego ktoś przejechał. Tu jest zakaz ruchu, więc najpewniej to SG patrolująca teren. Po chwili ciszę przerywa głuchy pogłos. To pociąg! Ech chwile go słuchamy, ale poszliśmy drogą, nie tą przy granicy, a prowadzącą bardziej na zachód przez las, więc nie mam co myśleć o zrobieniu zdjęcia - bo to linia kolejowa biegnąca po stronie Ukraińskiej.
Robimy sobie kilka zdjęć, w tym praktycznie całą naszą rodzinę:
Naszego króla, zastępuje zdjęcie zająca
Wracając oglądamy sójki, które przed nami na drodze siadają:
I wracamy do auta. A ono jest super ukurzone , postanawiam nie myć auta przez jakiś czas, ale niestety w domu już deszcz spłukuje szybko ten bieszczadzki ślad
Gdy dziewczyny idą do toalety, ja robię jeszcze kilka zdjęć okolicy:
by w końcu ruszyć znów po szutrze na obiad do cywilizacji...
Choć po chwili zatrzymujemy się, by jeszcze zrobić zdjęcia widokom:
w kierunku gór...
oraz w kierunku Ukrainy...
Po drodze jeszcze staję zrobić zdjęcie zabudowaniom widocznym za granicą, ale omijam miejsce ze słupkami...no cóż, jeszcze tu wrócę!
Jedziemy na obiad do restauracji, którą sobie żona upatrzyła, pod nią musimy chwilę stać czekając na wolny stół, by w końcu zjeść min dzika (pyszny). Kupuję też napój z jałowca, podobno jest podobna do smaku oranżady. Tia, jak smak Karmi jest smakiem oranżady, to ja...
Przy obiedzie, żona rzuca pomysł, by może byśmy wszyscy poszli na wieżę na Jeleniowatą? Ja kontruje, a może na Bukowe?
Dojeżdżamy na kwaterę, chwila wahania, czy iść, tzn przekonania córki do pomysłu, bo gdzie to wiemy (wieża) i idziemy. Młoda marudzi, więc dostaje kijki i znów powtarzamy moją piątkową trasę. Opisywał jej nie będę powtórnie, wstawiam kilka zdjęć:
Tu było dosłownie 10 metrów chaszczowania, by dojść do stokówki.
Znów omijamy polanę, na której stała leśniczówka i kierujemy się na zachód i gdy obie dziewczyny mają serdecznie dość...widać wieżę. Córa dostaje speeda, zapomina o zmęczeniu, o marudzeniu, więc z marszu wchodzimy na samą górę. Znów kilka zdjęć wstawię:
Dziś jest kilka osób na wieży. Jesteśmy trochę później niż ja byłem w piątek więc dość szybko też zaczynamy schodzenie, bo widać, że cienie schodzą w doliny:
Córa się obawia ciemności, dopytuje się czy mamy czołówki, więc ją uspokajam, mamy. Ale tak się szybko schodzi, że po niecałej pół godziny jesteśmy na dole, a tam córa bierze aparat i robi kilka zdjęć, po czy m oświadcza, że muszę jej też kupić aparat. To zdjęcia jej autorstwa:
Mostek za hotelem i nakierowanie na ścieżkę na wieżę.
Księżyc nad pasmem Bukowego...
To koniec wycieczki, oraz zdjęć. Miałem nadzieję na zrobienie jeszcze kilku podczas powrotu, jednak córa po wycieczce znów jest markotna, więc w poniedziałek, wracając jedziemy najszybszą trasą, z przerwą w Rzeszowie na pizzę.
Jak podsumować ten wyjazd?
Słodko-kwaśny, słodko, bo trafiliśmy idealnie z pogodą i kolorami, ale przez przeziębienie córki nie weszliśmy wspólnie (kwaśno) jak było w planach na:
- Małą Rawkę
- Na Bukowe Berdo
- Nie podjechaliśmy na zaporę Solińską, ani na Sine Wiry (w drodze powrotnej).
Nie spotkałem się z Sebastianem, ani z Inez.
Nie ma jednak tego złego, bo wizyta w worku bieszczadzkim, była świetnym zastąpieniem połonin, dwie wizyty na wieży na Jeleniowatym, w tym jedna z moimi dziewczynami, oraz samotne wejście na Szołtynie jednak też sporo dla mnie znaczą.
Choć najwięcej słowa córy, której najbardziej się podobała...wieża
Ps no i znów podczas powrotu, nawigacja na gie, prowadzi mnie takimi zadupiami, że aż się mi gęba się śmieje. Bo znowu kolejne miejsca dopisuje do odwiedzenia, ale na to też kiedyś przyjdzie czas, więc zdradzać póki co nic nie będę
A skoro na jesienne Bieszczady czekałem ok 17tu lat...to TAM też w końcu dotrę.
Koniec.
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Bardziej słodkie niż kwaśne, jak zawsze piękne Bieszczady. Zdjęcia rewelacyjne, tęsknota mnie ogarnia, ale to pomysł na następny rok (albo za kilkanaście lat ).
"...A przed nami nowe życia połoniny, blaski oraz cienie, szczyty i doliny.
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Jeszcze nas na torfowiskach nie było i trzeba będzie to jak najszybciej nadrobić, może uda to wykonać w przyszłym roku bo w Bieszczadach nie byliśmy już jakieś 6-7 lat. Hania może połączymy siły i coś razem zrobimy .
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Jak zwykle jestem zainteresowana, chociaż nie zawsze udaje nam się zgrać terminy.
Pomyślimy w przyszłym roku .
"...A przed nami nowe życia połoniny, blaski oraz cienie, szczyty i doliny.
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Re: Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
Ja też zamierzam tam wrócić. Może latem? No i też pytanie, kiedy, tam jest jednak kawał drogi, co pochłania strasznie dużo czasu, nawet osobiście wolałbym jechać krajowymi, niż autostradami, bo na nich to nudno jest, plus pełno kierowców z brakiem kultury i mózgu jeździ. A to zaś wydłuża czas...