15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
laynn
Turysta
Turysta
Posty: 546
Rejestracja: 07 stycznia 2020, 9:52
Kontakt:

15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: laynn » 19 maja 2021, 11:59

W końcu dotarłem w Bieszczady. Po 15tu latach. Choć bardzo, ale to bardzo mi się nie chciało.
Obrazek

W Bieszczadach byłem dotąd trzykrotnie. Pierwszy raz z rodzicami i bratem, początkiem lat dziewięćdziesiątych. Jesienią. Było zimno, mokro i...pusto. Pamiętam jak jechaliśmy z wycieczki na kwaterę i przez kilka kilometrów nikogo na drodze nie spotkaliśmy. A jak już, to albo Uaz WOPistów, bądź buchankę.
Kolejny wizyta była to wynikiem nadmiaru czasu, chęcią zaznania przygody i poznaniu tych gór samemu ( relacja - Bieszczady stopem ). Po niej nabrałem ochoty na odwiedzenie tego skrawka kraju jesienią, wpierw jednak nadarzyła się okazja dotrzeć w majówkę 2006go roku. Chciałem znajomych wyciągnąć w góry, ale oni gdy usłyszeli, że wyjechać chcę od razu, a dzwoniłem pod wieczór, to...namówili mnie na imprezę. Po niedługim czasie, gdy nie udało mi się nikogo namówić na wyjazd, wracałem do domu, przed skręceniem w swoją ulicę hamuje i...redukcja i jadę w góry! Ruszyłem ok 23ciej. Dojechałem nad ranem i za Cisną przy jednej z dróg położyłem się w aucie dospać do rana. A potem przeżyć szok - każdy parking był już po 8ej przepełniony. Na szlaku do Chatki Puchatka sznur ludzi, pod chatką kolejka do bufetu na kilkadziesiąt osób. Więc zrobiłem w tył zwrot, w kilku miejscach upewniłem się, że noclegu nie znajdę, zjadłem obiad i po 24 godzinach od wyruszenia z domu, powróciłem do niego.
Potem przez lata na jesień planowałem pojechać zobaczyć kolory jesieni bieszczadzkiej, ale zawsze sprawy bieżące, te mniej i więcej ważne przeszkadzały. Pod koniec ubiegłego roku nawet dzwoniłem i pisałem z pytaniem o kwatery...by rodzinnie spędzić październik na kwarantannie. Na obecny rok w końcu planowałem skorzystać z kilu dni wolnego w czerwcu i rozpocząłem już jesienią studiowanie map i planowanie wycieczek wśród zielonych lasów i połonin. Jednak w pracy okazało się, że urlop muszę wykorzystać w maju, a gdy wiosna zaczęła marudzić z przyjściem, wiedziałem, że zielone połoniny, to mrzonka. Tydzień przed urlopem nagle zrobiło się na trzy dni upalnie i pięknie, na nizinach wybuchła zielona bomba, ale od połowy tygodnia miało nastąpić znów oziębienie... W poniedziałek rezerwuje nocleg. A w środę stwierdziłem, że góry nie zając, nie uciekną, pojadę innym razem, bo po co wędrować po szarych górach, do tego prognozy pokazywały możliwość opadów i burz, a jeszcze doszło zmęczenie. Jednak na myśl, że znów może minąć kilka miesięcy, lat, spowodowała, że w piątek zamiast po pracy cieszyć się wolnym, odpoczywać, pojechałem robić zakupy na drogę, a później rozpocząłem pakowanie. O 20tej padłem i zasnąłem...
O 2giej się obudziłem. Z emocji nie mogłem usnąć i praktycznie o 3ciej wyłączyłem budzik przy pierwszych dźwiękach. Zjadłem śniadanie. Dopakowałem jedzenie i trzeba było teraz bagaże znieść do auta. Bagaże, bo zabrałem się w dwa plecaki, jeden do zabierania w góry i do schroniska, gdy w drugim miałem mieć rzeczy zapasowe.
O dziwo praktycznie punktualnie jak planowałem, bo o 4.01 ruszyłem. Mijając Kraków obserwowałem wschód słońca i...ziewałem. Więc zaraz za dawną stolicą polski, zjechałem na stację i zakupiłem kawę. Pijąc ją połykałem kolejne kilometry autostrady, wspominając jak kiedyś się długo jechało starą 94ką...Gdy dojeżdżałem do Dębicy, zza nią wyłonił się garb gór, ja już stwierdziłem, że to wymarzone Bieszczady...a to wzgórza Pogórza Strzyżowskiego. Zresztą, wpierw muszę przejechać przez mylnie zaliczane do Bieszczad Góry Sanocko-Turczańskie (tak, jadąc nad Solinę, nie jesteś w Bieszczadach - a w Górach S-T).
Po zjeździe z autostrady, wjeżdżam na krajówkę. Ech no tą drogą, to bym cały dzień jechał. Wiem, że są osoby, które nie lubią nawigacji, zresztą sam kilkanaście lat temu uważałem ją za fanaberię, ale mnie chyba ta popularna na "gie" lubi, bo bardzo często mnie prowadzi po jakiś mniej znanych rejonach polski i tak też tym razem zrobiła. Kazała mi zjechać z dk94 i przeciąć pogórze. Od razu wjeżdżam w soczyście zielony las, z którego dalej drogą jadę po zielonych pagórach z pięknymi widokami:
Obrazek
Gdzieś na Pogórzu Strzyżowskim o 5.32 rano.

Za mną...ciemne chmury. To mój wehikuł:
Obrazek

Jak chwilę temu zachwalałem nawigację (wrócę do tych pochwał w opisie powrotu), tak teraz telefon mi się zawiesił i kawałek musiałem się wracać. Po wyjeździe na trochę główniejszą drogę prawie przejeżdżam bociana. Ot i dzieci by nie było :D , na szczęście po dość mocnym hamowaniu, udaje się uniknąć bliższego spotkania.
Kolejne minuty, kilometry mijają mi na słuchaniu mojej klasyki podróżnej czyli trochę Na Bani, Moonspella, Tiamatu i pani Loreny McKennıt i tak mijam kolejne wsie i miasta. Mijając Zagórz, mą uwagę przyciągają ostre, zalesione szczyty Gór Słonych, wchodzące w skład Gór Sanocko-Turczańskich (w domu po powrocie przeglądam informacje, patrzę na szlaki - zaintrygowały mnie te widoki). Szybko mijam Lesko, próbując przypomnieć sobie, gdzie wsiadłem do ostatniego auta, które złapałem na stopa w 2003(?) roku, niestety nie wyłapałem tego miejsca, więc szybko dojeżdżam do Ustrzyk Dolnych, gdzie robię małą przerwę na siku i hot doga, notabene, to na przeciw tej stacji benzynowej, łapałem stopa wracając z tamtej wycieczki.
Mijam miasto skrótem i powoli zaczynam się zachwycać, powoli mija zmęczenie a zaczyna się ekscytacja i ciekawość przygody jaka mnie czeka. Kolejna przerwa, krótka bo zaczynam się śpieszyć, na parkingu przed ( i nad ) Lutowiskami i podziwiam widok:
Obrazek

Na zdjęciu powyżej widać z prawej masyw Otrytu, leżący bądź to w Bieszczadach (a dokładnie w Bieszczadach Zachodnich), którego stokami północnymi, biegnie granica Gór Sanocko - Turczańskich, bądź zaliczany do Gór ST, gdy granica biegnie linią Sanu. Środkiem biegnie droga, zwaną Wielką Pętlą Bieszczadzką, a moim dzisiejszym początkiem przygody. Więc po kilku chwilach, gdy stoję i chłonę widok, ruszam. Przejeżdżam koło tablic, oznajmiających, że wjeżdżam do Bieszczadzkiego Parku Narodowego, następnie znak zakazujący używania sygnałów dźwiękowych i jadąc doliną wzdłuż wód rzeki Wołosatki dojeżdżam do mojego dzisiejszego celu.
Obrazek

Ustrzyki Górne - parking przy czerwonym szlaku na Szeroki Wierch, w tle Wielka Rawka...ze śniegiem...
ciąg dalszy nastąpi :)
Awatar użytkownika
laynn
Turysta
Turysta
Posty: 546
Rejestracja: 07 stycznia 2020, 9:52
Kontakt:

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: laynn » 19 maja 2021, 19:12

Na Szeroki Wierch a gdzie potem...to się zobaczy.
W Ustrzykach Górnych parkuję na błotnistym klepisku, opłacam haracz (20 zeta), przepakowuje się i ruszam na szlak.
Obrazek

Mijając Lutowiska powoli zostawiałem za sobą bujną zieleń, oraz i coraz słabiej świecące słońce. Robi się ponuro, chłodno, termometr pokazuje 12stopni. Zdejmuję zieloną koszulę przypominającą flanelę i wkładam polar. Wygląd wyglądem, a ma być wygodnie ;) . Przepakowuje rzeczy, zabierając tylko to co najpotrzebniejsze, zabieram kijki (moje odkrycie, czy też przekonanie się do nich nastąpi na tym wyjeździe) i ruszam, upewniając się, do której otwarty będzie sklep. Chwilę później z przejeżdżającego auta dwie dziewczyny dopytują się czy dobrze jadą do wejścia na szlak. Potwierdzam, one odjeżdżają, a ja się uśmiecham z lekkim przekąsem, bo na parking mogły by mnie podrzucić. Jednak to tylko kilkaset metrów, więc zanim one się namyślą (stoją przed parkingiem chwile), doganiam je i opłacam wejście do parku. Udaje mi się kupić bilet ulgowy (posiadam orzeczenie o st. niepełnosprawności, choć nie przy sobie), zaoszczędzając 4złote.
Tak na prawdę pierwsze plany zakładały przejście w rejon połonin z Ustrzyk Dolnych, ale stopniowo je urealniałem, dostosowując do czasu jaki będę miał. Ale od początku liczyłem, że od rana do wieczora będę wędrował, jednak zmiana wyjazdu na zimny do tego maj, spowodowała, że planując ostatecznie ten wyjazd, zaklepałem sobie nocleg w Bacówce pod Małą Rawką, a trasy planowałem jako pętle. Tylko, że te wychodziły po nawet ponad 30kilometrów, a ja stwierdziłem, że kurde nie mam już lat młodzieńczych, biegać, ścigać się, czy też startować w rajdach nie mam zamiaru, a moim celem jest iść i się nacieszyć widokami. Więc mój cel na dziś, to iść tyle, ile będę chciał. Wstępnie myślałem o powrocie przez Bukowe Berdo, potem stwierdziłem, że to jednak za długo (jak na dzień po nieprzespanej nocy i podróży), więc może na nie podejdę. Idąc jednak stwierdzam, że gdzie dojdę, to dojdę i już. Przejmować się tym teraz nie zamierzam.
Początek szlaku wiedzie w lesie, są porobione co chwila stanowiska ścieżki dydaktycznej, na pierwszym takim punkcie nawet wchodzę nad moczary, potem jednak tylko czytam co na tych małych tabliczkach jest napisane. Las wita mnie, póki co wiosenny, kwitnącymi kaczeńcami, a buki się zieleniąc:
Obrazek

A jako, że buczyny, to moje ulubione lasy, robię kilka zdjęć (no dobra, tak na prawdę, to przerwy od podchodzenia, czoło mi dość szybko wilgotnieje, aż w końcu po prostu się ze mnie leje pot). Pojawia się też taki deptak, podest, który ułatwia wędrówkę, po śliskim błocie:
Obrazek

Przede mną, idzie jeden turysta, za mną gonią mnie trzy turystki, które mnie wyprzedzają, przy mojej pierwszej przerwie. Zdejmuję polar, jest mi gorąco (od podchodzenia ;) ) i ruszam powoli do góry. Przed wiatą wyprzedzam odpoczywające dziewczyny a po chwili mijam i wiatę, nie czuję potrzeby zrobienia przerwy, więc tylko robię zdjęcia i dalej powoli ciągnę.
W lesie za wiatą, pod powalonym konarem wtem coś śmiga. Przystaję i obserwuję chwilę jakiegoś gryzonia, mysz? Nornica? Ktoś wie?
Obrazek

Mijam polankę zarośniętą szczawiem i w lesie powyżej doganiam idącego turystę. Chwilę rozmawiamy, czy będzie nam dane coś zobaczyć, jednak obecna pogoda, raczej temu przeczy, ale mamy nadzieję, że coś tam pooglądamy. Po chwili mam alarm pompy, cukier spadł, więc muszę się jednak dosłodzić. Znów doganiają mnie trzy mijane turystki, a chwile później, te dziewczyny z auta. Mijając mnie, mówią ze śmiechem, że jednak idą. Po krótkiej chwili ruszam za nimi. Wpierw trzeba pokonać ostatnie schodki:
Obrazek

by wyjść na polanę, z której widać co przede mną, do tego jeszcze sporo nade mną:
Obrazek

Ależ mam emocje, w końcu ujrzę, przypomnę sobie widok połonin. Więc ostatnie metry pokonuje mocno pod górę, by na opadającym grzbiecie, lekkim wypłaszczeniu móc się odwrócić i podziwiać widoki. Bo coś tam widać, nie jest źle!
Obrazek
Z lewej w chmurze Rawki, następnie Wyżniańska Przełęcz, na wprost połonina Caryńska, z lewej widoczne też Ustrzyki Górne. Widać również ścieżkę, oraz trzy mijane turystki.

Wieje zimny wiatr, więc zakładam polar i na to softshela. Ruszam dalej. Na jednym z czterech wierzchołków Szerokiego Wierchu (1240 m n.p.m) dołączam do "gonionego" przeze mnie turysty i ponawiamy rozmowę. Słucham, gdzie pan był, że po Bieszczadach chodził z żoną po wielokroć, a teraz przyjechał się oczyścić, gdyż jesienią pochował swą małżonkę. Siedząc na ławkach, obserwuje jego wzruszenie. Chwilę milczymy, pozwalając wiatru porwać te słowa i wybrzmieć wzruszeniu, które zakończy ciche wzdychnięcie...
Po chwili, po zjedzeniu kanapek, zbieramy się do drogi. Ja robię sobie pierwsze zdjęcie pamiątkowe:
Obrazek

Chmura, która nas otaczała powoli odchodzi, jednak zasłania grzbiet Bukowego Berda. Idąc szlakiem, wśród rozstępujących się chmur, odczuwam taki magiczny moment, który zawsze będzie mi się kojarzył z Tatrami. I ten zapach wiatru, wiosny...
Obrazek

Dla mnie też jest to taka trochę podróż do uspokojenia myśli, do oczyszczenia głowy, a rozmowa, oraz ta sytuacja sprzed chwili, jeszcze to potęguje. Przyjechałem tu z okazji swojej niedawnej czterdziestki, oraz po to aby jakoś uporządkować swe myśli, wspomnienia i właśnie chyba takiej pogody mi było trzeba...
Mijam siodło między szczytami, za Wołosatem powoli się przejaśnia, choć graniczne szczyty dalej otulają ciemne i chłodne chmury:
Obrazek

Przede mną krótkie podejście po schodkach, którymi wejdę na drugi pod względem wysokości, szczyt pasma Szerokiego Wierchu, tak właśnie podpisany na mapach, najwyższe wzniesienie pasma to Tarniczka, za którą leży najwyższy szczyt polskiej części Bieszczad.
Obrazek

Na szczycie leży powalona wieża triangulacyjna. Szybkie zdjęcie i ruszam dalej.
Obrazek

We mgle pokonujemy małe siodło między szczytami, bo tu doganiam mojego niedawnego rozmówce, mijając płat śniegu. A w nim mój towarzysz dostrzega ślady...niedźwiedzia:
Obrazek

Chyba młody zwierz, a kawałek dalej, przy szlaku zrobił kupę:
Obrazek

Pod Tarniczką zaczyna się przejaśniać. Widać szlak z Wołosatego, powoli też odsłania się Bukowe Berdo.
Obrazek
Tarniczka, a w chmurze Tarnica.

Obrazek
Bukowe Berdo jeszcze zakryte.

Obrazek

Widać szlak z Wołosatego. Tarnica również się odsłania.
Tu chwilę rozmawiamy o szlakach, o schodkach, o tym gdzie warto pójść, kiedy nie warto w Bieszczady przyjeżdżać. Ja się biję z myślami, gdzie iść. Wiem jedno, nie chcę wracać tą samą trasą. Tylko, przez Bukowe? Zejść do Wołosatego? A wchodzić na Tarnicę?
Po chwili się zbiera i wraca. On po wielokroć tu wędrował, ciśnienia nie ma, a na kilometrach mu nie zależy. Tu się żegnamy. Ja robię jeszcze zdjęcie panoramy Bukowego i schodzę z postanowieniem, że do Widełek za daleko (to znaczy, zostało by jeszcze wrócić do UG), na Tarnicę patrząc na sznurek turystów też nie zamierzam wchodzić. Schodzę po schodach na przełęcz Pod Tarnicą, gdzie kilka sekund się namyślam i...
Obrazek
i link do panoramy :
https://photos.app.goo.gl/CA62egU4foRa7o318

Panorama masywu Bukowego Berda. Kiedyś nim wędrowałem, bardzo chcę wrócić, ale...poczeka na mnie.
...jednak tabliczka z informacją o 15minutach drogi na szczyt, nie daje mi spokoju. A wejdę!
Po chwili robię zdjęcie krzyża, by dosłownie po 5ciu minutach ruszyć z powrotem. Po drodze mijam ekipę, która naprawia schody, wyrzucając większe kamienie, a zasypując stopnie drobniejszymi kamieniami.
Ruszam ku Wołosatemu. Zejście jest błotniste i śliskie. Już wiem, skąd kilka osób ma slady na spodniach, a nawet bluzach brązowe smugi. Tu doceniam te kijki, które tyle lat uważałem za zbędny balast. Schodząc dość szybko wytracam wysokość, nie przejmując się błotem. Przede mną dziewczyna zastanawia się jak ominąć błoto, ja ją wyprzedzam idąc środkiem ścieżki, na chwilę następuje cisza za mną, po czym słyszę cichy śmiech i wyjaśnienia, z czego, a raczej z kogo się śmieje (ze mnie :D ).
Na chwilę słońce się gdzieś musiało przebić przez te kłęby chmurzysk, bo przełęcz Beskid zostaje ładnie podświetlona:
Obrazek

Wchodzę w las. Ale jaki! Normalnie chyba to tu mieszkają enty, a Tolkien się na nim wzorował pisząc o Starym Lesie!:
Obrazek

Mijam wiatę, znów się nie zatrzymując i szybko schodzę w dół. Powoli się robię głodny. Dość szybko osiągam wieś Wołosate, dziś zamieszkaną przez kilkadziesiąt osób, a dawnie, przed I WŚ mieszkało w niej ponad tysiąc ludzi. Była to wieś bojkowska.
Szukam w niej po pierwsze jakiegoś busa, bądź knajpy, gdzie mógłbym coś zjeść, bo normalnie czuję, że mi brzuch do pleców przywiera, a ja bym zjadł konia z kopytami!
Przy Punkcie Informacji i Edukacji, parking zapełniony po brzegi. Ale jest otwarta pizzeria. Wkraczam.
Zamawiam ciemnego kozla, frytki i w lekkim chłodzie konsumuje pod parasolami. Od razu czuje się lepiej. Teraz czas ruszyć na parking. Posilony nie myślę nawet o złapaniu stopa. Idę dolina, rozmyślając o tym, jak wyglądało tu życie przed wojnami, czy też w okresie między wojennym. Jakby wyglądało to miejsce, gdyby nie akcja Wisła...
Mijam Zachowawcza Hodowla Konia Huculskiego, następnie torfowisko i powoli zbliżam się do końca dzisiejszej wycieczki.
Obrazek
Torfowisko Wołosate.

Idę drogą, obserwując Caryńską Połoninę, która wznosi się nad Ustrzykami...
Obrazek

W końcu dochodzę do celu, jednak te sześć kilometrów trochę się dłużyło, a na pewno spowodowało, że znów zgłodniałem. Mijam przy krzyżówce Straż Graniczną, zamieniam kilka słów, pan się pyta skąd idę, czy z Tarnicy, czy z dalsza. Opisuje skąd idę, mówię, że marzy mi się coś zjeść, napić piwa i iść spać, bo nie śpię od połowy nocy, dostaje pozdrowienia i w końcu na parkingu zrzucam z siebie plecak.
Obrazek

Idę do sklepu po zaopatrzenie na wieczór, kupuję pamiątki dla moich dziewczyn, a potem coś jeszcze zjeść. I tak kończy się ta wycieczka, bo nie dzień...
Awatar użytkownika
laynn
Turysta
Turysta
Posty: 546
Rejestracja: 07 stycznia 2020, 9:52
Kontakt:

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: laynn » 20 maja 2021, 13:35

Pod Bacówką, czyli dotarcie na nocleg, oraz plany na wejście na Małą Rawkę.
Znajduję w Ustrzykach knajpę i zamawiam pierogi plus herbatę. W końcu można coś zjeść na "mieście". Następnie wracam do auta, mijając pod sklepem jednego z bieszczadzkich zakapiorów, rozmawiających z turystami. Akurat przechodząc usłyszałem, "to dajcie na piwo" :D
Obrazek

Podjeżdżam pod przełęcz Wyżniańską, gdzie na parkingu zostawiam auto. Nie ma obsługi, więc parkuję z boku, przepakowuje znów plecak, dorzucając ciuchy na przebranie, śpiwór, maszynkę i czajnik, oraz jedzenie. Biorę też kupione zapasy na wieczorne posiedzenie w bacówce i zarzucam dużo cięższy plecak na ramiona i ruszam, spoglądając, na połoninę Wetlińską. Do bacówki mam kilkadziesiąt metrów przewyższenia i niecałe pół godziny marszu, więc liczę, że jakoś dojdę. Jednak zjedzone pierogi, wypite piwo po dojechaniu, ciążą w brzuchu i idzie się mi ciężko.
Więc z wielką radością przystaje, gdy tylko otwierają się widoki, na dolinę potoku Wołosatka i Tarnicę, robię kilka zdjęć:
Obrazek

Obrazek
Niżej zieleni się, wyżej widać, że wiosna dociera tam powoli. Tarnica z prawej (dolne zdjęcie).

Obrazek

Droga do schroniska to schroniska.

Prognozy przepowiadały, że ok 18tej miało wyjść słońce, co zaczyna się spełniać. Las od razu nabiera żywych kolorów:
Obrazek

Pod bacówkę dochodzę znów cały mokry. Ramiona nieprzyzwyczajone bolą od ciężaru plecaka. Pod budynkiem są wystawione stoliki, jadalnia zamknięta, a zamówienia przyjmowane są z korytarza. Na ławkach siedzi kilka osób, zresztą nie tylko ja startowałem z parkingu pod bacówkę. Podchodzę pod okienko i wspominam o rezerwacji i wtedy obsługa kieruje mnie do jadalni, gdzie załatwiam kwestię meldunku. Pan przyjmując pieniądze za nocleg, przeprasza, że tak drogo w stosunku do warunków, 50 złotych. Szczerze to liczyłem, że będzie i drożej, więc mówię, że ja nie narzekam, a jak jest woda, to dla mnie bajka. Woda jest, od 19tej i 7mej do wyczerpania jest nawet ciepła, choć podobno raczej nie zdarza by się wyczerpała. No i najważniejsze, dla nocujących jedzenie jest tańsze, a :piw4 zamiast 9ciu złotych, kosztuje 7. No to dobra wiadomość ;) .
Zanoszę plecak do pokoju, pokój nr 3, 7mio osobowy, jestem póki co sam (i to się nie zmieni), lekkie rozpakowanie i kładę się na chwilę na łóżku. Po chwili jednak się zwlekam i idę na dół, korzystając z promocji :D :
Obrazek

W sali oprócz mnie siedzi dwóch facetów. Nikogo więcej, później już po ciemku dociera rodzina z 5ciorgiem dzieci, najmłodsze w wózku. Wypijam kozla, co powoduje u mnie opadanie powiek. Idę do pokoju, poleżeć, by poczekać na ciepłą wodę. Zasypia mi się jednak, więc idę wziąć prysznic w lodowatej wodzie i ubieram się na czystko, biorę aparat i idę połazić po okolicy. No a co z wejściem na Małą i może Wielką Rawkę? Miałem to w planach, ale jestem zbyt zmęczony i po prostu mi się nie chce, a że stwierdziłem, iż nic na siłę...więc plany, planami, a ja robię na co mam ochotę. Złotych kalesonów nie dostanę, poza tym śnieg widoczny na połoninie, mnie całkowicie zniechęca. No dobra bardziej te blisko siebie położone poziomice na mapie, co odzwierciedla rzeczywistość. Jest strome podejście :D .
Obrazek
Bacówka mniej więcej w środku kadru stoi zakryta drzewami. A szlak odbija w prawo i potem za garbem wspina się na widoczną u góry połoninę.

Obrazek
Połonina Caryńska, a droga prowadzi do małej górki, Wierchu Wyżniańskiego.

Obrazek
Wetlińska dymi jak wulkan.
Obrazek

Idę się przejść w stronę tego łąkowego szczytu. Widzicie płaty śniegu na Małej Rawce?:
Obrazek

Powoli słońce zaczyna zachodzić nad lasami, więc światło robi się coraz miększe. Niestety, że mi sił też ubywa. I cukier spada.
Gorzej, że idąc do Ustrzyk sensor (od pompy) się aktualizował, potem był ok, a po dotarciu do bacówki, znów pompa nie zatwierdziła pomiaru z glukometra, co oznacza wywalenie sensora, więc będąc bez podglądu glikemii nie czułem spadku cukru. Zjadam batona i powoli kieruje się do bacówki.
Obrazek
Wetlińska raz jeszcze.
Pod bacówką robię ostatnie zdjęcia i idę coś zjeść. Jestem zmęczony i nie mam ochoty schodzić do auta, gdzie czeka zapasowy sensor, więc trudno, noc prześpię po staremu.
Obrazek
Caryńska praktycznie spod bacówki.

Obrazek
Las porastający zbocza Caryńskiej.
Pod bacówką turystów już nie ma, jest cicho i spokojnie. Robię kolację i idę na ostatnie piwo na jadalnie. Biorę jeszcze wiśniówkę, ale na jadalni nikogo nie ma, poza wspomnianymi wcześniej chłopakami, a ci siedzą w swoim kącie i najwidoczniej nie mają ochoty na integrację, więc szybkie piwo, dwa kielonki i idę spać. Przy okazji siedzenia samotnie, dopada mnie myśl, a może by jutro popołudniu wrócić do domu?
Niestety noc mam ciężką. Najpierw budzi mnie dotarcie wspomnianej rodziny. Kto nocował w takij bacówce, wie jak słychać skrzypiące schody, podłogi, słychać tupot nóg, oraz rozmowy. Więc właśnie taki gwar mnie wybudza.
Dwie godziny później wstaje otworzyć okno, bo mimo zakręcenia kaloryferów, jest bardzo gorąco w sali. Cukier wysoki, więc korekta. O 3ciej ostatnia pobudka, cukier bardzo wysoki, znów korekta, która rano objawia się niskim cukrem, przez co po pobudce zjadam ostatnie batony zapasowe. Zarówno padnięty sensor, jak i brak batonów niejako zmieniają plany, bo najważniejsze jest dotarcie do auta, celem założenia nowego sensora i doekwipowanie plecaka o odpowiednie ilości węglowodanów.
Awatar użytkownika
Dziadek;)
Moderator
Moderator
Posty: 1152
Rejestracja: 20 maja 2014, 15:14

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: Dziadek;) » 20 maja 2021, 21:17

Strasznie impulsywny jesteś ..tak nagle podjęta decyzja ..po 15 latach :))))
Gratulację fajny wyjazd fajne zdjęcia :spoko:
>Nec temere, nec timide. Bez zuchwałości, ale i bez lęku.<
>Pielęgnujcie przypadkową życzliwość i piękne czyny pozbawione sensu.<
>Kobiety nie zmienisz-możesz zmienić kobietę ale to nic nie zmieni :)<
Awatar użytkownika
laynn
Turysta
Turysta
Posty: 546
Rejestracja: 07 stycznia 2020, 9:52
Kontakt:

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: laynn » 21 maja 2021, 9:45

O tym jak to niebo prawie się zwaliło na głowę na Połoninie.
Czyli w końcu dzień drugi - niedziela.

Rano się budzę chwilę po szóstej, do siódmej jeszcze próbuje usnąć ponownie, ale zaczyna się powoli ruch w bacówce, ktoś schodzi po schodach, podłoga skrzypi, drzwi trzaskają, ot chatka budzi się do życia...dodatkowo po pobudce musiałem zjeść batona, bo cukier po korektach niski, jestem zbyt rozbudzony. A skoro i tak nie usnę, więc w końcu o siódmej schodzę na dół, jednak spotyka mnie niespodzianka - wejście do toalet zablokowane - podłoga jeszcze mokra, w jadalni zamiatają, za chwilę będą myć podłogę, więc ze śniadaniem trzeba poczekać.
Obrazek

Chyba, żeby wziąć jedzenie, butle z palnikiem na zewnątrz i na świeżym powietrzu zjeść. Tak też czynię. Poznaję w ten sposób Imbira, kota celebrytę (dzień wcześniej przywitał się ze mną pies), który pogardził resztkami mojego paprykarza.
Średnio wypoczęty po nocy, myślę co robić. Przez myśl przechodzi powrót do domu pod wieczór. Nie pomaga nie wyspanie, no po prostu jestem wymięty.
Po śniadaniu pakuję się i ruszam w stronę parkingu. Idąc, pomysł powrotu wywiało mi z głowy. Pięć godzin jazdy? W niedzielę popołudniu? W takim stanie? Nie, to nie ma sensu.
Schodzę od auta. Znów przepakowuje plecak, zakładam nowy sensor. Rozmawiam z panami parkingowym, oraz parkowym. Rozliczyć się za auto, mogę następnego dnia, bilet znów kupuje ulgowy.
Po krótkiej rozmowie ruszam w górę.
Tak na prawdę to sytuacja z sensorem i batonami wymusiła na mnie niejako cel połoniny Caryńskiej. Wracać pod bacówkę by się wdrapać na Rawkę nie ma sensu, musiałbym albo iść z cięższym plecakiem (z rzeczami na noc), bądź potem schodzić po nie znów do auta. Na jakąś długą pętle nie mam ochoty, a prognozy zapowiadały możliwą burze w południe (a myślałem o pętli przez Dział z Rawkami, o zjechaniu do Ustrzyk). Ruszam więc najkrótszą drogą na połoninę Caryńską.
Obrazek

Od początku szlak mocno się wspina, ot tak poprowadzony w stylu słowackim, do góry na krechę na wprost - kto w Małej Fatrze był, ten wie o co chodzi :D . Z łąk, na których okwiecone drzewa i krzaki miło się prezentują wchodzi się do małego lasu, z którego wychodzimy na polanę porośniętą borowiną. Widoki się na boki pojawiają, szczególnie w stronę Wetliny, więc robię taktyczną przerwę, to znaczy robię kilka zdjęć. A przy okazji łapę oddech :lol
Obrazek

i szerzej, specjalnie dla forum ;) :
Obrazek

Na parkingu, gotując wodę na herbatę do termosu, ustawiłem statyw i próbowałem zrobić kilka ujęć z pędzącymi chmurami. Ustawiłem więc przesłonę na największą dziurę, nałożyłem filtr szary i...zdjęcia nie wszyły mi totalnie. Niestety z powodu złego samopoczucia, do którego doszedł ból głowy, dopiero na połoninie u góry zauważyłem, że wszystkie zdjęcia robię na maksymalnym otworze. A może to wypite piwo tak na mnie działa... :D A mój obiektyw wtedy mydli...więc za te zdjęcia z początku...przepraszam ;) .
Im wyżej podchodzę pod bukowy las, który oddziela mnie od połonin, tym coraz szersza panorama się otwiera. Gdy spoglądam na Rawki...to nie żałuje, że tam, mnie nie ma. Widoków na stronę słowacką pewnie nie ma:
Obrazek

Przypominam sobie prognozy mówiące o burzach już wcześniej, więc od chwili obserwuje niebo. Póki co słońca coraz mniej, ale jeszcze nic się nie dzieję. Wchodzę w las. Nie tylko na północy kraju rosną krzywę drzewa. W Bieszczadach też:
Obrazek

Podążam ścieżką, na prawdę szybko nabierając wysokości. Popijam tabletkę przeciwbólową, bo głowa coraz mocniej łupie. I dalej, do góry...
Obrazek

W końcu wychodzę za las. Mijam ławki, mimo zmęczenia, chcę jak najszybciej sprawdzić niebo, w lesie wrażenie miałem, że robi się ponuro. Szybkie rozejrzenie się, trochę uspokaja, choć za Rawkami chmury robią się coraz ciemniejsze.
Obrazek

Rzut oka pod słońce, na wschód. Z lewej Tarnica, w oddali sterczą pobielone jakieś szczyty po stronie ukraińskiej. Zwróćcie uwagę, jak przebiega granica wiosny, niżej na pierwszym planie buczyna jeszcze rudoczerwona, Rawki też u góry las brązowo-rudy, dopiero polana i dolne partie lasów się zielenią:
Obrazek
No zza Rawek coś zaczyna się dziać.

Obrazek
To jeszcze spojrzenie na zachód, opadający mur Działów, jedne z wersji mej trasy planowanej i jedno z pierwszych zdjęć gdzie więcej w kadrze będzie nieba.

Pod końcem, szlak na szczęście skręca i ostatnie metry można trochę odetchnąć, idzie po skosie przecinając stok.
Pamiętam, że gdy wędrowałem kilkanaście lat temu pod koniec czerwca po połoninie Dźwiniackiej, to zielone trawy sięgały nam do kolan. W sumie takie Bieszczady mi się marzyły, a niestety dziś na połoninie dominują kolory rudy, brązowy i rdzawy.
Obrazek

Obrazek
Widok na wschód, na pierwszym planie Połonina Caryńska, za nią Bukowe Berdo i z prawej Tarnica.

Mocno wieje, do tego zimny wiatr, więc szybko znów się ubieram. Robię sobie zdjęcie i dopiero przy robieniu panoramy, zmieniam przesłonę na f8.
Obrazek

I panorama w kierunku wschodnim:
Obrazek
oraz link do niej:
https://photos.app.goo.gl/1PcJ15QE7HvCZ11VA

Jeszcze z kronikarskiego obowiązku zdjęcie w kierunku północnym:
Obrazek
i ruszam zdobyć najwyższy wzniesienie połoniny, zwany Kruhlym Wierchem. Wpierw jednak muszę pokazać bilet, bo za jednej z grup skał przechadza się pracownik PN (obok leży i terminal do płacenia kartą). Po chwili rozmowy okazuje się, że chłopak przyjechał na weekend do pracy, dzień wcześniej był na Połoninie Wetlińskiej, gdzie złapał kontuzję kolana stąd zamiast pod Tarnicą, siedzi tu. Po kilku minutach rozmów na tematy gór, widzę, że od Ustrzyk idą turyści, więc się żegnamy.
Idąc dalej widzę, że słońce lekko oświetla słynne bieszczadzkie serpentyny, więc przed samym szczytem robię kolejną przerwę na zdjęcia. Zresztą narobiłem ich sporo, bo dziś w końcu mam odleglejsze widoki.
Obrazek

Obrazek

Jeszcze kilka kroków i jestem. Kruhly Wierch zdobyty (1297 m n.p.m)!
Obrazek

Oczywiste, że wpierw robię zdjęcia, potem zasiadam do zrobienia i zjedzenia kanapek. Robię sobie kolejne zdjęcie (jak nigdy):
Obrazek
Za mną Połonina Wetlińska. Niżej w zbliżeniu:
Obrazek

Obrazek

Dostrzegam Kolibę, pierwotnie miałem tam spać (w tej wersji, według pierwszych planów, gdy miałem iść z UD):
Obrazek

Obrazek
Bieszczadzkie serpentyny.
Próbowałem też zrobić zdjęcie krukom, która szybowały nade mną, by następnie wylądować, ale skubane, za szybkie były 😂
Dogoniły mnie widziane wcześniej dziewczyny, witam się, gdy jedna z nich odpowiada, o się znamy, byłeś na Tarnicy wczoraj? Ha jaki świat mały 😀.
W trakcie krótkiej chwili na szczycie zwracamy uwagę, że na zachodzie, nad granicznymi szczytami widać opady.
Po chwili deszcz schodzi w dolinę:
Obrazek

Moje plany, by zejść do Brzegów Górnych zaczynają się rozwiewać. Dziewczyny mają w planie dojść do Bacówki, tam przeczekać jakby co deszcz i wejść na Rawki. W tym momencie słyszymy grzmot z oddali. Wszyscy dostajemy przyśpieszenia, a moja niepewność co do trasy przeradza się w pewność, że trzeba wracać. Żegnamy się, ja dojadam kanapki i zanim się pozbierałem, to dziewczyny znikają już w dole. W między czasie od strony Brzegów dochodzi grupa turystów. Chwilę rozmawiamy, czy w widocznych na wschodzie pobielonych szczytach znajduje się Pikuj. Schodząc robię potem zdjęcia temu pasmu i dopiero w domu (pisząc tą relację) odszukuje gdzie jest Pikuj i co to było widać (niżej będzie to opisane pod zdjęciami).
Spoglądam na sytuację i sugeruję, że czas się ewakuować na dół. Ruszamy.
Obrazek
Bo zza Dużej i Małej Rawki idzie zło 😉, tzn ciężkie chmury, które wyglądają mi na burzowe. Mijam chłopaka, z parku, mówi, że ma pelerynę, a jakby co to w ostateczności będzie schodził w dół. Życzymy sobie powodzenia i ja lecę w dół. Tak zasuwam, że pomijam odbicie, którym się wspinałem i dopiero dobre kilkadziesiąt metrów dalej się łapę, że coś za długo schodzę.
Sytuacja na niebie nabiera dynamiki, na szczęście grzmotów nie słychać:
Obrazek

dziesięć minut później:
Obrazek

tu po kolejnych czterech minutach:
Obrazek

Schodzę w dół, już spokojniej, bo po pierwsze opuściłem rejon szczytu, po drugie mimo niesamowitej szybkości zmian na niebie, zdążę zejść o wiele niżej.
Mam wrażenie jakby nadchodziła Mgła z powieści Kinga, a niebo się chciało zawalić nam na głowy:
Obrazek

Przed wejściem w las widzę, że Rawki całe we mgle, w chmurach, a te zaczynają schodzić w dół po zboczach. Po wyjściu niżej z lasu, po kilkunastu minutach widzę, że nie jest już tak widowiskowo i chyba na pewno burzy nie będzie:
Obrazek

Obrazek
Stoj to najwyższy szczyt Połoniny Borżawskiej, ok 71-72km odległość. Pikuj jest bliżej i na lewo.
Obrazek
Zdjęcie z podejścia. Zakreślony Pikuj, ok 44-45 km. Borżawa jest z prawej.

Obrazek
I crop. Z lewej Tarnica, zakreślony Pikuj, a z prawej Stoj.
Zaczyna lekko kropić, jednak niewiele. Przy aucie znów się przepakowuję. Piekę sobie na patelni boczek, a następnie zjadam go popijając piwem. I gdy mam się zbierać, nagle z nieba na kilka minut spada ściana deszczu. Gdy w końcu przestaję, ruszam ku bacówce.
Tymczasem świat wokół się zmienił:
Obrazek

Mam wrażenie, że wkraczam do Parku Jurajskiego:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

i tylko uważać trzeba, żeby pterodaktyl nie przyleciał :lol :
Obrazek

Przed 14tą melduję się w bacówce, w przedsionku spotykam dziewczyny, które śmieją się, że strasznie powoli maszerowałem, one już drugie piwo kończą a ja dopiero dotarłem do bacówki. Idę się znów zameldować, zrzucam plecak w pokoju, kupuje piwo i idę się z nimi pożegnać.
Dziewczyny chwilę później znikają (pozdrawiam :) jak to czytacie) a ja idę kupić sobie bigos. Następnie idę do pokoju i...odsypiam zmęczenie. Budzę się przed osiemnastą, zjadam kolację, popijając kolejnym piwem i gdy gospodarze szykują się do obejrzenia filmu, zmywam się do pokoju i po chwili usypiam.
Tę noc śpię całkiem dobrze...
Awatar użytkownika
laynn
Turysta
Turysta
Posty: 546
Rejestracja: 07 stycznia 2020, 9:52
Kontakt:

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: laynn » 21 maja 2021, 9:57

Strasznie impulsywny jesteś ..tak nagle podjęta decyzja ..po 15 latach :))))
No nie? :lol:
No a na serio, to w skrócie. Najbliżej byłem dojazdu w 2007roku, ale znajomi w wakacje byli w Bieszczadach i zamiast w nie pojechaliśmy do Szczawnicy:
Obrazek
Rok wcześniej zmiana mieszkania - więc w czasie urlopu malowanie i takie tam, rok później gorszy finansowo okres, więc wyjazdów nie było, w 2009r we wrześniu miałem rezerwację w schronisku na MO, a okazało się, że rozpoznano u mnie cukrzycę, lekarka zabroniła w pierwszych miesiącach aktywności górskiej (wprowadzenie insuliny i nauka jak to wszystko działa), pojechałem w listopadzie w Beskid Żywiecki spisując na tym forum moją pierwszą relację. Rok później na jesień zmiana pracy, kolejnego roku pojechałem z żoną znów do Szczawnicy:
Obrazek
rok później planowaliśmy zakup mieszkania, więc zbieraliśmy pieniądze na nie. Za rok w październiku ślub, żona dostała zapalenia krtani, przysięgę jak zaczęła mówić zdartym głosem, ledwo co, to księdzu oczy prawie wypadły ze zdumienia :lol: , dostała L4, miesiąc później pojechaliśmy do Kościeliska i weszliśmy na Ciemniaka. Następnego roku urodziła się córa i tak dalej i tak dalej. A że się uparłem, że pojadę w nie jesienią...to zleciało, aż w końcu na jesieni 2020 gdy plany zepsuła nam kwarantanna, to się w końcu wkurzyłem bo ileż można przesuwać plany :zoboc:
Dziadek;) pisze:
20 maja 2021, 21:17
Gratulację fajny wyjazd fajne zdjęcia :spoko:
Dziękuje :)
Awatar użytkownika
olo23333
Turysta
Turysta
Posty: 391
Rejestracja: 05 listopada 2011, 11:58

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: olo23333 » 21 maja 2021, 11:56

Bardzo lubię Twoje relacje - ja nie mam takiego drygu do opisów i bardziej zdjęcia jakieś zarzucam.
Coś doskonale wiem o odkładaniu i nie spełnianiu się planów :) Miałem też paruletnią przerwę.
Tak BTW nie chcesz zrezygnować z pompy - ona tylko uzależnia Twój organizm od insuliny i nie masz za dużego wpływu na niego.
U mojej żony cukrzycę na studiach wykryto po tym jak straciła 12 kg i wszystko zrzucano na sesję i newry, Jak zabrano ją do szpitala miała 856 dokładnie cukru i była już w częściowej spiączce.
tera zstosuje normalnie insulinę tzw rano i wieczór długodziałające a glukoze mierzymy za pośrednictwem sensora aby się nie kłóła - odczyty przez smartfona itp... cukrzyca to qewska choroba...
Awatar użytkownika
laynn
Turysta
Turysta
Posty: 546
Rejestracja: 07 stycznia 2020, 9:52
Kontakt:

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: laynn » 21 maja 2021, 12:57

Bardzo lubię Twoje relacje
Dzięki, jak miło przeczytać takie słowa! Dzięki.
olo23333 pisze:
21 maja 2021, 11:56
Tak BTW nie chcesz zrezygnować z pompy - ona tylko uzależnia Twój organizm od insuliny i nie masz za dużego wpływu na niego.
U mojej żony cukrzycę na studiach wykryto po tym jak straciła 12 kg i wszystko zrzucano na sesję i newry, Jak zabrano ją do szpitala miała 856 dokładnie cukru i była już w częściowej spiączce.
tera zstosuje normalnie insulinę tzw rano i wieczór długodziałające a glukoze mierzymy za pośrednictwem sensora aby się nie kłóła - odczyty przez smartfona itp... cukrzyca to qewska choroba...
Ja miałem cukier po rozpoznaniu 304, schudłem 20kg. Zanim do diabetologa się dostałem (ok tydzień czasu), to glukometr często pokazywał HI.
Od roku jestem na pompie i to jest dla mnie świetna sprawa. Choć nie raz klnę, jak mi wypadnie i pociągnie za wkłucie, jak przeszkadza na pasku, jak alarm co chwile wyje. Ale nigdy nie miałem takiej HbA1C jak na pompie. U mnie problem jest taki, że pracę obecnie mam raz fizyczną, raz umysłową i nie da się penami tego dobrze poprowadzić, spadki częste były albo duży cukier. W nocy również masakra. Rano albo poniżej 50, 60, albo powyżej 250, często ponad 300. Dzięki pompie i dobrze ustawionej bazie, dziś rano cukier mam w przedziale 100-140. Idąc w góry, albo gdy wiem, że będę miał wysiłek, zmieniam ustawienie bazy na 10% i dzięki temu mniej docukrzam się. Choć to wciąż jeszcze jest nauka, ale np na Tarnice tylko raz musiałem ratować się przed niskim cukrem.
Ostatnia sprawa, to głównie pompę kupowałem pod system ciągłego monitorowania glikemii (cgm), i to jest dla mnie świetna sprawa. Pompa informuje mnie przed niskimi cukrami i przed za dużym. Reasumując, nie ja nie zamierzam z niej rezygnować, mimo sporych kosztów (sensory) i czasami uciążliwości. Ale podkreślę, cukrzyca u każdego inaczej "operuje" więc każdy ma swój sposób na nią :spoko:

Co do ostatniego zdania, napiszę, to co ostatnio na grupie o cukrzycy na fb:
Gdy 12 lat temu zachorowałem, to kilka godzin po diagnozie, powiedziałem że się nie dam chorobie. 3 miesiące później poznałem chłopaka, który stracił czucie w dół od pasa. I nigdy dotąd nie spotkałem osoby bardziej pozytywnie nastawionej do życia niż on. Ja się nie daję, pilnuje się (...)
Na prawdę, uważam, że są gorsze choroby. No i najważniejsze, córa jest zdrowa jak i żona. Ja sobie daje radę. (choć min moje przemyślenia z drugiej części, to też i pokłosie gorszych dni, gorszych myśli związanych z tą chorobą. Ale tych jest mniej i nie ma co o nich gadać :) )

Ps, co do treści. Jestem gaduła, więc i tak relację wyglądają... :)

Ps2. Mimo wszystko współczuje żonie i pozdrów ją 'słodko' ode mnie :) i zdrowia życzę!

Dwa tygodnie temu, żona była na pogrzebie kobiety, 48lat. Cukrzyca zniszczyła jej nerki, wzrok, wróciła do pracy po zabiegu na oczy i niedługo potem covid ją skosił. Więc zdrowe prowadzenie cukrzycy jest bardzo ważne.
Awatar użytkownika
olo23333
Turysta
Turysta
Posty: 391
Rejestracja: 05 listopada 2011, 11:58

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: olo23333 » 22 maja 2021, 8:42

laynn pisze:
21 maja 2021, 12:57
Bardzo lubię Twoje relacje
Dzięki, jak miło przeczytać takie słowa! Dzięki.
olo23333 pisze:
21 maja 2021, 11:56
Tak BTW nie chcesz zrezygnować z pompy - ona tylko uzależnia Twój organizm od insuliny i nie masz za dużego wpływu na niego.
U mojej żony cukrzycę na studiach wykryto po tym jak straciła 12 kg i wszystko zrzucano na sesję i newry, Jak zabrano ją do szpitala miała 856 dokładnie cukru i była już w częściowej spiączce.
tera zstosuje normalnie insulinę tzw rano i wieczór długodziałające a glukoze mierzymy za pośrednictwem sensora aby się nie kłóła - odczyty przez smartfona itp... cukrzyca to qewska choroba...
Ja miałem cukier po rozpoznaniu 304, schudłem 20kg. Zanim do diabetologa się dostałem (ok tydzień czasu), to glukometr często pokazywał HI.
Od roku jestem na pompie i to jest dla mnie świetna sprawa. Choć nie raz klnę, jak mi wypadnie i pociągnie za wkłucie, jak przeszkadza na pasku, jak alarm co chwile wyje. Ale nigdy nie miałem takiej HbA1C jak na pompie. U mnie problem jest taki, że pracę obecnie mam raz fizyczną, raz umysłową i nie da się penami tego dobrze poprowadzić, spadki częste były albo duży cukier. W nocy również masakra. Rano albo poniżej 50, 60, albo powyżej 250, często ponad 300. Dzięki pompie i dobrze ustawionej bazie, dziś rano cukier mam w przedziale 100-140. Idąc w góry, albo gdy wiem, że będę miał wysiłek, zmieniam ustawienie bazy na 10% i dzięki temu mniej docukrzam się. Choć to wciąż jeszcze jest nauka, ale np na Tarnice tylko raz musiałem ratować się przed niskim cukrem.
Ostatnia sprawa, to głównie pompę kupowałem pod system ciągłego monitorowania glikemii (cgm), i to jest dla mnie świetna sprawa. Pompa informuje mnie przed niskimi cukrami i przed za dużym. Reasumując, nie ja nie zamierzam z niej rezygnować, mimo sporych kosztów (sensory) i czasami uciążliwości. Ale podkreślę, cukrzyca u każdego inaczej "operuje" więc każdy ma swój sposób na nią :spoko:

Co do ostatniego zdania, napiszę, to co ostatnio na grupie o cukrzycy na fb:
Gdy 12 lat temu zachorowałem, to kilka godzin po diagnozie, powiedziałem że się nie dam chorobie. 3 miesiące później poznałem chłopaka, który stracił czucie w dół od pasa. I nigdy dotąd nie spotkałem osoby bardziej pozytywnie nastawionej do życia niż on. Ja się nie daję, pilnuje się (...)
Na prawdę, uważam, że są gorsze choroby. No i najważniejsze, córa jest zdrowa jak i żona. Ja sobie daje radę. (choć min moje przemyślenia z drugiej części, to też i pokłosie gorszych dni, gorszych myśli związanych z tą chorobą. Ale tych jest mniej i nie ma co o nich gadać :) )

Ps, co do treści. Jestem gaduła, więc i tak relację wyglądają... :)

Ps2. Mimo wszystko współczuje żonie i pozdrów ją 'słodko' ode mnie :) i zdrowia życzę!

Dwa tygodnie temu, żona była na pogrzebie kobiety, 48lat. Cukrzyca zniszczyła jej nerki, wzrok, wróciła do pracy po zabiegu na oczy i niedługo potem covid ją skosił. Więc zdrowe prowadzenie cukrzycy jest bardzo ważne.
Dobrze ze się z tym dobrze czujesz - fakt zmienne dni w pracy raz za biurkiem raz fizycznie nie wpływają dobrze na glikemię.
W zakresie sensorów żonka używa Freestyle Libre bodajże tak się pisze i jeden to 250 zł a starcza na 2 tygodnie do ciągłego pomiaru cukru - w apce jest wszystko z krzywą cukrową itd ale nie jest to tak zaawansowane jak pompa.
Nad nią zastanawiałem się ale 2 diabetologów nam odradziło jej zastosowanie. Z cukrzycą Ela zmaga się już 18 lat... i mimo w miarę zdrowego trybu życia widać jej skutki..
Ale na razie daje radę - w góry też z nami jeździe ale fakt trasy wtedy pod nią i dzieci ustalam :) W pierwszych latach nawet sam zacząłem się lepiej i zdrowo i regularnie odżywiać ale jednak czas robi swoje :)

Tak wracając do drona - kolega ma i namówił mnie na testy - jak przestanie padać dzisiaj jutro zmierzę się z moimi umiejętnościami :)
Awatar użytkownika
laynn
Turysta
Turysta
Posty: 546
Rejestracja: 07 stycznia 2020, 9:52
Kontakt:

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: laynn » 22 maja 2021, 9:07

Poniedziałek - dzień powrotu do domu. W planach odwiedzenie pewnej chatki...ale czy się udało?
Obrazek

Rano znów budzę się przed siódmą a raczej po szóstej. Zza oknem świeci słońce, więc schodzę przed bacówkę sprawdzić warunki i gdy bezchmurne niebo, szybko wracam do pokoju, robię śniadanie, zjadam je i ogarniam się. I taka mała dygresja, wieczorem dotarło chyba trzech facetów. Rano spotykamy się w sanitariatach. Chłopaki myją zęby, a trzeci osobnik siedzi pod prysznicem. Ja zdążę umyć zęby, posiedzieć i porozmyślać i gdy ja kończę szybki prysznic to tenże osobnik dopiero wychodzi spod drugiego. Za to chłopaki wyperfumowane, że hej... 😂
W trakcie śniadania oglądam mapę i porzucam pierwotne plany. W sumie najważniejsze, tj dotarcie w Biesy, spełnione, spiny miało nie być, a takie piękne warunki, warto wykorzystać na wejście na połoniny. Patrząc na mapę, mam po chwili plan.
Jest pięknie! Więc wędrówka na parking odbywa się w wyśmienitym humorze. Choć na Caryńskiej za dużo widoków bym nie miał, dymi całkiem ładnie.
Obrazek

Na parking docieram chwilę po ósmej, jeszcze nikogo nie ma, przychodzi mi do głowy myśl, by od razu odjechać (i nie płacić haraczu :D ), ale stwierdzam, że nie będę się aż tak śpieszył. Tradycyjne przepakowanie, gotowanie herbaty do termosu i w między czasie pojawia się parkingowy, więc się rozliczam (ech tu zostałem policzony za 3dni, bo tylko taka jest możliwość w cenniku - a jednak mogłem 'zwiać' wcześniej ;) ) i w końcu ruszam.
Obrazek

Żeby wrócić na kolację do domu, nie mogę zrobić dużej pętli, a wracać po śladach wyjątkowo nie lubię, więc pętlę, mam upatrzoną na 5-6 godzin. Tak żeby wejść na połoniny, a po zejściu zjeść obiad. Więc jadę do Wetliny. Czeka mnie przejazd przez słynne bieszczadzkie serpentyny. Pamiętam, że gdy byłem mały, to zjazd nimi dostarczył sporo emocji. Dziś aż takich emocji nie ma...no cóż nowy asfalt, nowe barierki z metalowymi linkami...
Obrazek

...choć źle nie jest. (Ale mam już na oku inne, bardziej wypasione serpentyny - min aby polatać nad nimi dronem, te znajdują się w obrębie Parku Narodowego, a tu latanie jest zabronione. Choć pewnie za sporą opłatą da się i to obejść)
Staję w zatoczce i robię zdjęcia, niby na samej górze jest parking, ale zapewne będzie wjazd płatny (trafiłem - jest szlaban i budka wypasiona dla pracownika). Po zrobieniu zdjęć, jadę dalej, by po kilku minutach dojechać do Wetliny. Jej również jestem niesamowicie ciekaw, bo to właśnie w niej, w Domu PTTK nocowaliśmy z rodzicami podczas pierwszej wizyty w Bieszczadach. Jadę powoli i się rozglądam, no cóż, jedna wielka budowa, skojarzenie miałem z Zieleńcem w Sudetach, choć tam stawiają wielkie hotele, tu takich budów nie widać. Parkuje pod sklepem, na przeciw którego rozpoczyna się żółty szlak. Oczywiście parkowanie płatne, oczywiście opłata pobierana tylko za cały dzień...w sklepie (no ok, teren sklepu, ale przynajmniej nie trzeba na poboczu szukać wolnego miejsca).
Ruszam prędko, chcę za sobą pozostawić zabudowania. Dość szybko się wychodzi na łąki. Pod lasem oglądam się za siebie:
Obrazek

W lesie znajduje się kolejny punkt poboru opłat za wejście na teren parku (dziwne, że nie ma biletów kilkodniowych...). Znów wchodzę z biletem ulgowym. Ruszam przed siebie. Szlak wiedzie zieloną buczyną. Doganiam czwórkę emerytów, którzy na mój widok ruszają do góry, śmieję się do siebie, że uciekają przede mną. Dość szybko ich doganiam i wyprzedzam dwie panie z panem, jedna z pań mówi, że szybko idę, ale jej męża to nie dogonię, oczywiście śmiejemy się, odpowiadam, że idę raczej powoli. Niedługo przed wiatą jednak pan przystaje i czeka na swoich towarzyszy, więc gdy go mijam i słyszę, jak pani za mną z zawodem mówi, "mówiłam panu, że Ty już pewnie na szczycie i że Cię nie dogoni" :D . Pan się śmiejąc odpowiada, że nie wiedział o tym. Wiatę też mijam, idzie mi się dziś rewelacyjnie i nie mam potrzeby robić przerwy. Gdyby nie krótkie przerwy na zrobienie kilku zdjęć, które robię, bo takie lasy mi się bardzo podobają, to praktycznie nie zatrzymywałbym się w ogóle. Ale wody warto się napić czasem, no i czyż nie jest pięknie?:
Obrazek

Obrazek

Za wiatą ominąć trzeba wielki głaz, skałę, ścieżka wiedzie wokół niego. Potem kawałek jeszcze lasem i... w końcu między drzewami coś prześwituje:
Obrazek

W końcu wychodzę nad las i mogę popatrzeć na połoninę na tle błękitnego nieba, całkiem miła odmiana po dwóch dniach gdzie motywem przewodnim były chmury :) :
Obrazek

Na przełęcz Orłowicza, tabliczka w Wetlinie pokazywała 2godziny i 15 minut. Ja docieram po godzinie i 10ciu minutach. Nieźle! Jestem mocno zaskoczony swoim tempem, choć tak na prawdę nie był to jakiś bieg, po prostu to dziś właśnie jestem rozchodzony, do tego wyspany.
Oczywiście robię kilka zdjęć, potem zjadam kanapki i ruszam dalej.
Obrazek
Połonina Wetlińska.

Obrazek
A przede mną Smerek.

Jest pięknie, więc moje tempo spada. Co kilka kroków, gdy minę jakiś zakręt, kupę głazów, zatrzymuję się i podziwiam widoki wokół. Zdjęć nie robię za wiele, bo niewiele się zmienia otoczenie, po prostu chłonę te widoki, by zatrzymać je w głowie.
Na szczyt Smerku nie ma daleko, więc w końcu docieram na niego, szlak wiedzie poprzez niższy, południowy wierzchołek, a na północ od niego, za trawiastym obniżeniem leży drugi wyższy wierzchołek:
Obrazek

Nie zatrzymuję się, widoki są na zachód bardzo ładne, choć osobiście wolałbym być tu popołudniu (najlepiej jesienią) i móc patrzeć na wschód, obserwować łany traw na połoninach.
Krótki rys geograficzny, Bieszczady to grupa dwóch pasm górskich w łańcuchu Karpat. Dzielą się na Zachodnie i Wschodnie. W naszym kraju Bieszczady, należą do pasma Bieszczad Zachodnich, które rozciągają się od przełęczy Łupkowskiej do przełęczy Użockiej już po stronie ukraińskiej (na Słowacji Góry Bukowskie, to właśnie południowa część Bieszczad Zach), Bieszczady Wschodnie leżą całkowicie na Ukrainie. Bieszczady Zachodnie dzielą się na pasma:
- graniczne
- Połonin
- Wysoki Dział
-Pasmo Łopiennika i Durnej,
oraz zależy od podziału geograficznego czasem zalicza się do nich pasmo Otrytu.
Ja znajduję się w Paśmie Połonin, w jej zachodnim skraju. Oczywiście jest to najczęściej odwiedzana część naszych Bieszczad, pewnie najwięcej turystów odwiedza Jezioro Solińskie, ale ono jak już wspominałem nie leży w Bieszczadach. Choć niestety, często wiele przewodników wymieniając atrakcję Bieszczad, umieszcza je w tej części gór.
No to czas ruszyć w drogę, w dół:
Obrazek
Widok na zachód i to co uwielbiam, morze gór!

Co ciekawe schodząc w kierunku Kalnicy na północy dostrzegam koronę zapory:
Obrazek
To ponad 23 km.
Zejście w dół, na polanę pod lasem zajmuje mi dosłownie chwilę, ale cóż dziwnego, jak szlak wiedzie taką wąską galeryjką, a końcówka to strome schody. Mijam gołoborze, obok którego rośnie pole szczawu alpejskiego i ścieżką dochodzę do garbu. Tu się oglądam za siebie i podziwiam to co pozostawiłem za sobą:
Obrazek
Smerek, widoczny krzyż, postawiony w miejscu śmierci turysty, którego trafił piorun.

Podziwiam też kolory wiosny, spóźnionej. Na połoninach jeszcze żółć, brązy i rudy kolor króluje, choć i zieleń się wkrada, las na skraju też jeszcze uśpiony, dopiero niżej, co widać na zdjęciu niżej, jest zielono. Co ciekawe, szczaw lubi kwaśną glebę, co może świadczyć, że rośnie w miejscach wypasu bydła.
Obrazek

Obrazek

Bieszczady wyróżniają się też od innych pasm, że mają tylko trzy piętra roślinności, pogórza, regla dolnego i połonin.
Po rękach, oraz czole, czuję że znów mnie spiekło, a ledwie co skóra mi schodziła po wycieczce na Małą Czantorię. Tak się zdarzyło, że w ciągu tygodnia odwiedziłem, prawie że skrajne punkty naszej części Karpat.
Fajnie byłoby wejść do lasu i skryć się w cieniu drzew, więc ruszam w dół gdzie ścieżka wkracza w las. Wtem znów słyszę krakanie. Na czubku drzewa siedzi kruk, niestety odleciał. Ale kiedy powoli ruszyłem dalej, to udało się go złapać, zanim odleciał:
Obrazek

Przystaję jeszcze na chwilę. Muszę nasycić oczy ostatnimi widokami z góry:
Obrazek

Obrazek

Czas jednak nie stoi, a ja córce obiecałem, że kolację zjemy już razem, więc ruszam w dół, wchodzę do lasu, w którym dochodzę do źródła, oznaczonego na drzewie, choć ono samo bije na skraju ścieżki. Poniżej, przy drzewie znajduję odchody wilka. Jest w nich sporo sierści, ciekawe cóż to zwierze padło jego zdobyczą?
Obrazek

Dalej ścieżka wyprowadza mnie na polanę, poniżej której stoi wiata. Z ulgą siadam na ławce i otwieram piwo. Pyszne, bo chłodne i mokre ;) . Po krótkim odpoczęciu ruszam dalej. Pod tablicą Parku Bieszczadzkiego robię sobie zdjęcie:
Obrazek
Ach ta twarz czterdziestolatka :P
i patrząc na mapę widzę, tuż przed wyjściem szlaku na drogę, ścieżkę, którą liczę na skrót. Po dojściu, okazuje się jednak, że musiałbym chyba po kolana ubłocić się, więc wracam na szlak i schodzę nad potok, gdzie przemywam twarz, a po przekroczeniu mostku rozmawiam z panem pracującym w punkcie poboru opłat.
Turystów za wielu nie ma, stąd pewnie prawie z każdym można porozmawiać (wyjątkiem była pani z dzisiejszego punktu nad Wetliną, jakaś taka mrukliwa). Więc po kilkuminutowej rozmowie ruszam do drogi:
Obrazek

Przechodzę przez rzekę Wetlinę, gdybym poszedł skrótem, musiałbym ją przejść w bród, ciekawe, czy byłoby to możliwe. Na pewno byłaby to krioterapia ;) .
Mijam ślady po bieszczadzkiej kolejce wąskotorowej i dochodzę do wsi o tej samej nazwie, co góra, z której schodzę.
Obrazek

Mijam pierwsze domostwa i w "centrum" widzę dwie knajpy. Jestem strasznie głodny, więc wypatruje gdzie by tu pójść. Pierwsza znajduje się w starym budynku, ta dalej to z serii góralskich chat, więc wybieram tą pierwszą, Przystanek Smerek. No i jest bliżej. Stoją z boku leżaki, przed knajpą parasole. Obsługuje mnie pan w fajnych dredach. Zamawiam jedzenie, biorę butelkę bezalkoholowego piwa i zasiadam pod parasolem. Piwo przepyszne! Zimne, mokre ;) .
Po chwili dostaje sporego schaboszczaka. I tu mała dygresja, dawno się nie spotkałem, że rezygnując z sałatek (które nie lubię) dostaję propozycję w zamian przekąski. Pyszna, choć w przeciwieństwie do kotleta mała. A i pyszny ten schabowy z cyca kurzego :D
Dwa stoliki dalej siedzi para. Chłopak się pyta, czy nie chcę pomarańcza, ja dziękuje. Okazuję się, że idą GSB i chcą się trochę pozbyć ciężarów. Po krótkiej rozmowie, życzę im jak najmniej zmoczenia, powodzenia. Planują na koniec maja dotrzeć do Ustronia. Ciekawe czy im się uda?
Wychodzę na drogę, robię jedne z ostatnich zdjęć połonin i próbuje złapać stopa.
Nie udaje się, ale do Wetliny mam 3 kilometry więc powoli idę, mijam znów resztki po kolejce wąskotorowej i docieram niedługo potem na parking.
Obrazek

Po drodze spotykam rozjechaną żmiję, ropuchę, oraz płoszę żurawia który brodził w rzece. W taki sposób kończę swoje wędrowanie, przygodę w Bieszczadach.
Ale jeszcze pozostaje powrót do domu. Znów ustawiam nawigację i liczę, że mnie poprowadzi ciekawą trasą. A jak będzie coś ciekawego, zamierzam zatrzymać się na chwilę.
Pierwszy robię, gdy widzę kwitnące drzewa przy drodze:
Obrazek

Dziś już nie pamiętam, gdzie to było...mijam Cisną, Majdan, w którym znajduje się baza kolejki wąskotorowej, mijam serpentyny za Wsią Żubracze i ciągle jestem zachwycony. Jednak na polach przed Nowym Łupkowem, muszę się jeszcze raz zatrzymać. No powaliło mnie na kolana!
Obrazek

Jest piękna pogoda i gdzieś w głowie siedzi myśl, że szkoda wyjeżdżać.
Obrazek

Przejeżdżam przez Komańczę. Nawigacja kieruje mnie przez Niski Beskid, czym jestem zachwycony. Zatrzymuję się i obchodzę Cerkiew Prawosławną. Jest to wierna kopia wcześniejsze, która spaliła się w 2006roku (wcześniej też pożar ją trawił). Piękna jest i szczerze, to jak w domu przeczytałem, że to wierna kopia, byłem zdumiony:
Obrazek

Obrazek

Obrazek
Widzicie księżyc?

Obrazek

Ruszam dalej. Droga wiedzie mnie przez Jaśliska, Tylawę, Dukle, Nowy Żmigród i Gorlice. Oglądam za oknami Magurski Park Narodowy, który z drogi Nowy Żmigród - Gorlice prezentuję się wyśmienicie. Jednak najlepsze czeka mnie za Gorlicami. Zostałem wyprowadzony do miejscowości Kwiatonowice (jadąc z żoną, kilka lat temu do Huty Polańskiej, też tędy jechałem) i tu mogę obejrzeć, jak błękit przegrywa z chmurami:
Obrazek

Obrazek

To ostatnie zdjęcie jakie robię na tej wycieczce. Teraz dojeżdżam do Zakliczyna, gdzie tankuję, kupuję coś ciepłego do jedzenia i kawę i przez Brzesko dojeżdżam do autostrady, gdzie łapie mnie deszcz, oraz napotykam debilnych kierowców (no bo jak można w strugach deszczu dojechać na dwa metry z tyłu, gdy wyprzedzam w sznurze aut, jadący kolejny sznur pojazdów na prawym pasie???).
W końcu po 19tej, szczęśliwie dojeżdżam do domu.
Wracając do planów odwiedzenia tej chatki...przenoszę na inny raz, to odpowiedź do pierwszego zdania ;)

Ps. trochę szczegółów.
Przez te 3 dni, wszedłem na 5 wierzchołków, każdy z nich mający ponad tysiąc metrów, w tym na Tarnicę, najwyższy szczyt Zachodnich Bieszczad. Przeszedłem (niewiele, ale nie o odległość tu chodziło):
- w pierwszy dzień ok 20 km i ponad 860m przewyższenia,
- w drugi dzień nieco ponad 7,2 km i ponad 500m przewyższeń,
- w trzeci dzień ponad 14 km i ok 600m przewyższeń,
co dało w sumie ponad 44 km odległości i prawie 2000m przewyższeń. Niewiele, ale...było świetnie i niczego bym nie zmienił. No może, został dłużej :)
Awatar użytkownika
laynn
Turysta
Turysta
Posty: 546
Rejestracja: 07 stycznia 2020, 9:52
Kontakt:

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: laynn » 22 maja 2021, 9:34

olo23333 pisze:
22 maja 2021, 8:42
W zakresie sensorów żonka używa Freestyle Libre bodajże tak się pisze i jeden to 250 zł a starcza na 2 tygodnie do ciągłego pomiaru cukru - w apce jest wszystko z krzywą cukrową itd ale nie jest to tak zaawansowane jak pompa.
Rok temu miałem dwa te sensory, bo moja pani diabetolog robiła badania wysiłkowe i brałem w nich udział, więc od firmy, która wspomagała jej badania dostaliśmy po 2 sensory.
Drugiego po 5tym dniu niechcący zerwałem. Podpowiem, jest aplikacja iDroplet, która przedłuża działanie Libry. Płatna jednorazowo, coś koło 10dolarów. Aplikację tę można pobrać tylko na Androida, bo Apple zablokowało ją. Twórca jest na grupie fb MojaCukrzyca.
Nad nią zastanawiałem się ale 2 diabetologów nam odradziło jej zastosowanie.
Mojej pani diabetolog, mąż ma CT1 od 14roku życia, poznałem go podczas tych badań. Ma tą samą pompę - 640G. Więc powiem tak, dziwi mnie podejście tych dwóch lekarzy.
Trochę info, 640G z sensorami działa w ten sposób, że gdy sensor jest podłączony, to co 2minuty pompa pobiera pomiar glikemii (jak Free Libra), ale w pompie ustawia się poziom minimalny, oraz maksymalny. Oraz, zakres, kiedy pompa ma po pierwsze zaalarmować, że cukier jest duży/wzrasta albo mały/spada.
Po drugie, pompa, "oblicza" np, że za 15min cukier spadnie poniżej założonego zakresu (np 70) i przy cukrze np 120 włącza się alarm, pokazuje zakres szybkości spadku (strzałka w dół, dwie, bądź trzy - to szybkość spadku glikemii) i co najważniejsze, zatrzymuje podawanie bazy. Owszem, nie cofnie podanej wcześniej insuliny, ale zanim się czuję bardzo źle, to piję sok/colę, zajadam coś słodkiego i efekt jest taki, że przez ostatni rok cukier poniżej 50 praktycznie nie miałem, dochodził do tak niskiego poziomu u mnie z 4-5 x. Przeważnie tak się uratuje, że cukier spada do poziomu ok 70. Ta pompa też sama włącza podawanie bazy, jak cukier po spadku zaczyna rosnąć (tu nie jest to idealnie, ale samemu też oczywiście można włączyć podawanie bazy) i jak cukier rośnie, to też wyje alarm i można szybko reagować na wzrosty poziomu cukru.
Tak na marginesie, jest już nowszy model 780, którą wpierw trzeba nauczyć jak funkcjonuje organizm (wprowadzać przez tydzień, dwa na manualu ilości zjedzonych węglowodanów co do grama, ilość insuliny) i po tym okresie przechodzi się na automat. Ona nie ma bazy (baza=co godzinna dawka insuliny krótko działającej), a sama dostrzykuje mikro bolusy i również zatrzymuje się przy niskim cukrze (czyli też musi być sensor). Taka prawie, że sztuczna trzustka. Rodzice dzieci, piszą, że nagle na tej pompie mają przespane noce, nie ma alarmów, a chwalenie się, po tygodniu, o cukrach w idealnym zakresie, nie jest jakimś wyjątkiem, a często są to wrzucane informacje o zakresie 98-100 % pomiarów w zakresie (np 90-140).
Dla osób, które lubią informatykę, aplikację, są aplikację, tworzące "pętlę zamkniętą", która z dwoma telefonami, glukometrem i różnymi pompami tworzy coś jak działanie tej 780tki. Tu koszty są mniejsze, bo można zakupić tańszą pompę (i 640tka i 780, ta szczególnie jest droga w zakupie) i np z Librą ma się również podgląd cały czas.

Minus? Koszt sensora. 150 zł bez refundacji ( ta do 26r. życia), niby też można przedłużać, ale u mnie to działa na 2-3 dni i cukry są sporo rozbieżne od pomiarów z glukometru. W 780, nie poleca się przedłużać, właśnie na błędy pomiarowe, ale w tej podobno sensory bardzo dobrze działają, u mnie czasem wariują.
Na koniec, powtórzę, na dziś nie wyobrażam sobie życia bez pompy.
Ps. dla reszty forumowiczów, przepraszam za wycieczkę w inne rejony życie, ale uznałem, że cukrzyca to dziś coraz częstsza choroba, więc może komuś też się mogą te informację przydać.
Tak wracając do drona - kolega ma i namówił mnie na testy - jak przestanie padać dzisiaj jutro zmierzę się z moimi umiejętnościami :)
Daj znać czy się spodoba :)
Awatar użytkownika
Kovik
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 2118
Rejestracja: 18 maja 2010, 22:59
Kontakt:

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: Kovik » 27 maja 2021, 11:23

Piękne te Biesy są. dzieki za obszerną fotorelacje
http://gorolotni.blogspot.com

Życie zaczyna się po trzydziestce
Awatar użytkownika
laynn
Turysta
Turysta
Posty: 546
Rejestracja: 07 stycznia 2020, 9:52
Kontakt:

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: laynn » 29 maja 2021, 9:18

A proszę ;)
Marzy mi się pojechać w każdą porę tak na prawdę, fajnie jest w czerwcu, to pamiętam, ale jesienią i zimą jeszcze nie byłem, a nabrałem smaka na więcej.

Ps, w czerwcu wygląda to tak:
Obrazek
Awatar użytkownika
olo23333
Turysta
Turysta
Posty: 391
Rejestracja: 05 listopada 2011, 11:58

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: olo23333 » 01 czerwca 2021, 8:20

Z tym dronem w moich rękach to niewypał jednak - chyba musze najpierw zacząć od sterowania autek zdalnych :) Góra dół ok ale latanie na boki masakra :)
Awatar użytkownika
laynn
Turysta
Turysta
Posty: 546
Rejestracja: 07 stycznia 2020, 9:52
Kontakt:

Re: 15.05.2021.r - Bieszczady - Ku przygodzie!

Post autor: laynn » 01 czerwca 2021, 10:10

Moje pierwsze loty, były takie, że dłuuugi czas dron służył mi do zdjęć, nie do filmowania. Dopiero po jakimś czasie zacząłem na tyle płynnie sterować, że można coś uciąć i posklejać w film z tego. A drążki, jak nie latam z miesiąc, też mi się mylą jeszcze ;)
ODPOWIEDZ