Krótki i lekko pechowy urlop w Karkonoszach
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1063
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Krótki i lekko pechowy urlop w Karkonoszach
Z Sudetami jakoś mi nie po drodze. Co prawda kiedyś, w latach 90-tych przeszedłem z plecakiem całe pasmo, od Paczkowa, do Świeradowa, ale potem w Karkonosze wróciłem już tylko raz. W 2009 roku byliśmy tam tydzień i cały czas lało. Głównie z tego wyjazdu pamiętam, że wielokrotnie próbowaliśmy zobaczyć Śnieżne Kotły, zawsze kończyło się na patrzeniu w mleko. Takie fatum. Od jakiegoś czasu, kuszony tym, że można tam legalnie chodzić z psem, obiecywałem sobie, że trzeba pojechać. No i w końcu teraz miało się to ziścić - taki długi 5-cio dniowy weekend.
Na bazę wybrałem miejscowość Przesieka, położoną pośrodku pomiędzy Karpaczem, a Szklarską Porębą. Teoretycznie można stąd iść na nogach w obie strony, zarówno na Śnieżkę jak i na Łabski Szczyt, czyli całe Karkonosze są dostępne. Kwatery udało się załatwić już za drugim telefonem. Ośrodek Wczasowy Kaliniec. Mieliśmy normalny pokój w domku, poniżej był sklep i restauracja, gdzie można było zjeść albo "obiad domowy" albo pizzę. Jednym słowem wszystko na miejscu. Tak prezentował się widok z okna. Cicho, spokojnie i sielsko.
Zresztą cicho i spokojnie jest w całej miejscowości. Zabudowa jest bardzo luźna, zorientowana na turystykę. Sporo starych domów, budowanych w stylu zupełnie innym niż w Beskidach. Ale są też nowe obiekty, często z pomysłem, chociażby jak ten domek na drzewie, który można było sobie normalnie wynająć.
W lesie wszędzie pełno skał i głazów. W Beskidach są fanatycy skałek, którzy opisują każdy wystający kamień. Tutaj mieliby przesyt atrakcji
Tobiemu się podobało.
Główną atrakcją turystyczną Przesieki jest Wodospad Podgórnej.
Coś dla fanatyków morsowania w środku lata
Pierwszego dnia, kiedy szwendaliśmy się po najbliższej okolicy, odwiedziliśmy jeszcze Kaskady Myi. Nieco mniejszy wodospad, gdzie przytrafił się mały wypadek.
Tak, że potem jeszcze zwiedzaliśmy Wojewódzkie Centrum Szpitalne Kotliny Jeleniogórskiej - piękny kompleks, efektownie podświetlony w nocy. Warto zobaczyć będąc w okolicy.
Dużo zieleni, odnowiona elewacja, miły personel. Niestety nie wszystkich wpuszczają do środka - tylko wybrańcy mogą się dostać, a chętnych sporo.
Naprzeciwko znajduje się kolejna atrakcja, która jasnym neonem przypomina mieszkańcom szpitala o następnej obowiązkowej stacji w ich podróży przez życie.
Tam zakończyliśmy dzień.
Na bazę wybrałem miejscowość Przesieka, położoną pośrodku pomiędzy Karpaczem, a Szklarską Porębą. Teoretycznie można stąd iść na nogach w obie strony, zarówno na Śnieżkę jak i na Łabski Szczyt, czyli całe Karkonosze są dostępne. Kwatery udało się załatwić już za drugim telefonem. Ośrodek Wczasowy Kaliniec. Mieliśmy normalny pokój w domku, poniżej był sklep i restauracja, gdzie można było zjeść albo "obiad domowy" albo pizzę. Jednym słowem wszystko na miejscu. Tak prezentował się widok z okna. Cicho, spokojnie i sielsko.
Zresztą cicho i spokojnie jest w całej miejscowości. Zabudowa jest bardzo luźna, zorientowana na turystykę. Sporo starych domów, budowanych w stylu zupełnie innym niż w Beskidach. Ale są też nowe obiekty, często z pomysłem, chociażby jak ten domek na drzewie, który można było sobie normalnie wynająć.
W lesie wszędzie pełno skał i głazów. W Beskidach są fanatycy skałek, którzy opisują każdy wystający kamień. Tutaj mieliby przesyt atrakcji
Tobiemu się podobało.
Główną atrakcją turystyczną Przesieki jest Wodospad Podgórnej.
Coś dla fanatyków morsowania w środku lata
Pierwszego dnia, kiedy szwendaliśmy się po najbliższej okolicy, odwiedziliśmy jeszcze Kaskady Myi. Nieco mniejszy wodospad, gdzie przytrafił się mały wypadek.
Tak, że potem jeszcze zwiedzaliśmy Wojewódzkie Centrum Szpitalne Kotliny Jeleniogórskiej - piękny kompleks, efektownie podświetlony w nocy. Warto zobaczyć będąc w okolicy.
Dużo zieleni, odnowiona elewacja, miły personel. Niestety nie wszystkich wpuszczają do środka - tylko wybrańcy mogą się dostać, a chętnych sporo.
Naprzeciwko znajduje się kolejna atrakcja, która jasnym neonem przypomina mieszkańcom szpitala o następnej obowiązkowej stacji w ich podróży przez życie.
Tam zakończyliśmy dzień.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1063
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Krótki i lekko pechowy urlop w Karkonoszach
W górach się jest po to, żeby chodzić po górach.
Następnego dnia wczesnym rankiem ja i Tobi wyruszyliśmy na Śnieżkę. Zgodnie z planem na nogach z Przesieki. Najpierw do miejscowości Borowice, potem do Karpacza. Poruszaliśmy się szlakami. Szlaki wiodły przeważnie szerokimi drogami.
Zastanawiałem się co to może być? Sporo trudu kosztowało zbudowanie tych płotków.
Docieramy na główny szlak pieszy z Karpacza na Śnieżkę. Ludzi mało. Może jeszcze za wcześnie, a może wcale nie ma takich tłumów jak to straszą w mediach.
Co ciekawe, prawie wszystkie szlaki w KPN są wyłożone kamieniami. Często spotyka się też drewniane kładki. Jest inaczej niż w "naszych" górach.
Docieramy wyżej, kończy się piętro lasu. Tu mam skojarzenia z Tatrami.
Mały Staw. Skojarzenia z Tatrami są naprawdę mocne.
Wychodzę na grzbiet i... nie ma grzbietu. Są obszerne równiny trawiasto-kosówkowe. Zdaję sobie sprawę jak mało wiem o Karkonoszach. Za pierwszym razem przeszliśmy całe w 2 dni. Musiałem mieć wtedy zupełnie inne podejście do gór niż obecnie, bo niewiele pamiętam. Główne wspomnienie to szukanie miejsca na nocleg. Z kolei z wyjazdu w 2009 r. wspominam głównie mgłę i deszcz.
Jest i Śnieżka (1603). Trzeba przyznać, wygląda konkretnie.
Jednak są tłumy ludzi. Mało kto idzie na nogach, większość wyjeżdża kolejką. Tobi był tego dnia zagłaskiwany przez setkę dzieciaków. Czasem był wręcz napadany z zaskoczenia i przytulany na siłę.
Widoki ze Śnieżki. W planach miałem zapuścić się nieco w głąb Czech. Jeszcze w domu upatrzyłem sobie szczyt Krakonoš (1422), na który prowadzi szlak i z którego miałem nadzieje na jakieś ciekawe widoki. To chyba ten pośrodku lekko w lewo.
Schodzimy. Tłumy coraz większe. Główny podsłuchany motyw rozmów, to zazdrość i oburzenie, że Czesi maja kolejkę na sam szczyt, a my Polacy musimy kawałek podejść. Może w następnych wyborach jakiś polityk zrobi obietnicę programu Narodowych Kolejek Górskich na każdy szczyt i ludzie go wybiorą. Widzę padające ze zmęczenia dzieciaki z nadwagą. Stonka w pełnym tego słowa negatywnym znaczeniu. Takich tłumów nie widziałem w górach jeszcze nigdy.
Przechodzimy na czeską stronę. Szlak prowadzi podmokłą Równią pod Śnieżką. Szkoda, że nie ma słońca, bo wszystko jest szare i przez to mniej ciekawe. Pamiętam to miejsce z 2009 roku, widoczność była na parę metrów. Teraz jest dużo lepiej.
Teraz w stronę wypatrzonego szczytu. Coś mi nie pasuje, gdyż górę, którą miałem za cel mijam bokiem, a ścieżka cały czas lekko się obniża. Natomiast pojawia się słońce i jest pusto, tak że podoba mi się bardzo.
Krakonoš jednak trochę rozczarował. To jest jednak tylko takie przejście na drugą stronę mało wybitnego grzbietu i to już na tyle nisko, że w kosówkach. Góra, na którą myślałem, że idę, to Luční hora (1555) i została z tyłu. Jem solidny posiłek, planuję co dalej, patrzę na to co widać.
A jakby tak wyjść sobie na Luční horę bezszlakowo, zamiast wracać się ta samą drogą? Pomysł wydawał się dobry, na mapie była nawet zaznaczona ścieżka.
Ścieżka szybko się skończyła. To co widać na poprzednim zdjęciu wydeptali ludzie idący za potrzebą. Przede mną mur kosówki. Niby widać, że ktoś się tędy kiedyś przeciskał. Pytanie czy jest się sens ładować w takie coś. Gdyby była ze mną Ukochana, na pewno byłby odwrót, a tak to puściłem Tobiego przodem i podążyłem za nim.
Oj żałowałem tej decyzji kilka razy. Posuwałem się powoli i za każdym razem motywowałem się, że jeszcze tylko ostatnie zagęszczenie i jak się nie poprawi to wracam. No i w końcu upór się opłacił, udało się wyjść powyżej kosówek
Uczucia, które towarzyszą pozaszlakowemu łażeniu są 5x lepsze od tych szlakowych. Luční hora to rozległa, łagodna, trawiasto-kamienista góra w samym sercu Karkonoszy. Zupełnie inny świat.
Pora wracać, najpierw do Polski, potem grzbietem w kierunku zachodnim aż do Przełęczy Karkonoskiej. Jest cały czas dość płasko, przewyższenia niewielkie, idzie się szybko.
Špindlerova bouda. Nagromadzenie schronisk w Karkonoszach jest ogromne i to nie są małe bacówki, tylko wielkie budynki.
Z przełęczy jest szlak prosto do Przesieki, cały czas asfaltową drogą. Idzie się bardzo szybko. Podziwiam gęsty las...
...z zielonym runem w różnych odcieniach.
Na koniec porzucam szlak próbując wyjść wprost na nasza kwaterę od góry, co się udaje. Choć wycieczka trwała niecałe 13 godzin, jestem dość zmęczony. Zastanawiam się czemu. Jednak te 1000 metrów podejścia na Śnieżkę było, a potem jeszcze dodatkowo trochę doszło. Sprawdziłem dystans - prawie 40 km, nie spodziewałem się, że aż tyle. W sumie bardzo udany dzień, szkoda tylko, że nie w pełnym składzie.
Następnego dnia wczesnym rankiem ja i Tobi wyruszyliśmy na Śnieżkę. Zgodnie z planem na nogach z Przesieki. Najpierw do miejscowości Borowice, potem do Karpacza. Poruszaliśmy się szlakami. Szlaki wiodły przeważnie szerokimi drogami.
Zastanawiałem się co to może być? Sporo trudu kosztowało zbudowanie tych płotków.
Docieramy na główny szlak pieszy z Karpacza na Śnieżkę. Ludzi mało. Może jeszcze za wcześnie, a może wcale nie ma takich tłumów jak to straszą w mediach.
Co ciekawe, prawie wszystkie szlaki w KPN są wyłożone kamieniami. Często spotyka się też drewniane kładki. Jest inaczej niż w "naszych" górach.
Docieramy wyżej, kończy się piętro lasu. Tu mam skojarzenia z Tatrami.
Mały Staw. Skojarzenia z Tatrami są naprawdę mocne.
Wychodzę na grzbiet i... nie ma grzbietu. Są obszerne równiny trawiasto-kosówkowe. Zdaję sobie sprawę jak mało wiem o Karkonoszach. Za pierwszym razem przeszliśmy całe w 2 dni. Musiałem mieć wtedy zupełnie inne podejście do gór niż obecnie, bo niewiele pamiętam. Główne wspomnienie to szukanie miejsca na nocleg. Z kolei z wyjazdu w 2009 r. wspominam głównie mgłę i deszcz.
Jest i Śnieżka (1603). Trzeba przyznać, wygląda konkretnie.
Jednak są tłumy ludzi. Mało kto idzie na nogach, większość wyjeżdża kolejką. Tobi był tego dnia zagłaskiwany przez setkę dzieciaków. Czasem był wręcz napadany z zaskoczenia i przytulany na siłę.
Widoki ze Śnieżki. W planach miałem zapuścić się nieco w głąb Czech. Jeszcze w domu upatrzyłem sobie szczyt Krakonoš (1422), na który prowadzi szlak i z którego miałem nadzieje na jakieś ciekawe widoki. To chyba ten pośrodku lekko w lewo.
Schodzimy. Tłumy coraz większe. Główny podsłuchany motyw rozmów, to zazdrość i oburzenie, że Czesi maja kolejkę na sam szczyt, a my Polacy musimy kawałek podejść. Może w następnych wyborach jakiś polityk zrobi obietnicę programu Narodowych Kolejek Górskich na każdy szczyt i ludzie go wybiorą. Widzę padające ze zmęczenia dzieciaki z nadwagą. Stonka w pełnym tego słowa negatywnym znaczeniu. Takich tłumów nie widziałem w górach jeszcze nigdy.
Przechodzimy na czeską stronę. Szlak prowadzi podmokłą Równią pod Śnieżką. Szkoda, że nie ma słońca, bo wszystko jest szare i przez to mniej ciekawe. Pamiętam to miejsce z 2009 roku, widoczność była na parę metrów. Teraz jest dużo lepiej.
Teraz w stronę wypatrzonego szczytu. Coś mi nie pasuje, gdyż górę, którą miałem za cel mijam bokiem, a ścieżka cały czas lekko się obniża. Natomiast pojawia się słońce i jest pusto, tak że podoba mi się bardzo.
Krakonoš jednak trochę rozczarował. To jest jednak tylko takie przejście na drugą stronę mało wybitnego grzbietu i to już na tyle nisko, że w kosówkach. Góra, na którą myślałem, że idę, to Luční hora (1555) i została z tyłu. Jem solidny posiłek, planuję co dalej, patrzę na to co widać.
A jakby tak wyjść sobie na Luční horę bezszlakowo, zamiast wracać się ta samą drogą? Pomysł wydawał się dobry, na mapie była nawet zaznaczona ścieżka.
Ścieżka szybko się skończyła. To co widać na poprzednim zdjęciu wydeptali ludzie idący za potrzebą. Przede mną mur kosówki. Niby widać, że ktoś się tędy kiedyś przeciskał. Pytanie czy jest się sens ładować w takie coś. Gdyby była ze mną Ukochana, na pewno byłby odwrót, a tak to puściłem Tobiego przodem i podążyłem za nim.
Oj żałowałem tej decyzji kilka razy. Posuwałem się powoli i za każdym razem motywowałem się, że jeszcze tylko ostatnie zagęszczenie i jak się nie poprawi to wracam. No i w końcu upór się opłacił, udało się wyjść powyżej kosówek
Uczucia, które towarzyszą pozaszlakowemu łażeniu są 5x lepsze od tych szlakowych. Luční hora to rozległa, łagodna, trawiasto-kamienista góra w samym sercu Karkonoszy. Zupełnie inny świat.
Pora wracać, najpierw do Polski, potem grzbietem w kierunku zachodnim aż do Przełęczy Karkonoskiej. Jest cały czas dość płasko, przewyższenia niewielkie, idzie się szybko.
Špindlerova bouda. Nagromadzenie schronisk w Karkonoszach jest ogromne i to nie są małe bacówki, tylko wielkie budynki.
Z przełęczy jest szlak prosto do Przesieki, cały czas asfaltową drogą. Idzie się bardzo szybko. Podziwiam gęsty las...
...z zielonym runem w różnych odcieniach.
Na koniec porzucam szlak próbując wyjść wprost na nasza kwaterę od góry, co się udaje. Choć wycieczka trwała niecałe 13 godzin, jestem dość zmęczony. Zastanawiam się czemu. Jednak te 1000 metrów podejścia na Śnieżkę było, a potem jeszcze dodatkowo trochę doszło. Sprawdziłem dystans - prawie 40 km, nie spodziewałem się, że aż tyle. W sumie bardzo udany dzień, szkoda tylko, że nie w pełnym składzie.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1063
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Krótki i lekko pechowy urlop w Karkonoszach
Na tym wyjeździe planów nie robiliśmy nawet z dnia na dzień. Pełna improwizacja. Siedzimy rano przy śniadaniu, pogoda piękna. Rozmawiamy sobie o klątwie Śnieżnych Kotłów, którym znowu udało się uniknąć obejrzenia, a przecież to miał być taki symboliczny cel tego wyjazdu.
Proponuję Ukochanej, żebyśmy się po prostu przeszli na spacer. Poprzedniego dnia wynudziła się cały dzień, więc się zgodziła. I tak sobie wyszliśmy ponad naszą kwaterę, kilkaset metrów do końca asfaltowej drogi.
Potem zaproponowałem kawałek przez las, ale za to po płaskim, więc też dało radę.
Doszliśmy do asfaltowej drogi ze szlakiem na Przełęcz Karkonoską, którą schodziłem poprzedniego dnia. Powoli do góry jakoś wyczłapaliśmy.
Na grzbiecie też jest w zasadzie płasko, to ruszyliśmy kawałek w kierunku zachodnim. Pogoda lepsza niż poprzedniego dnia, ludzi umiarkowana ilość. Fajnie się na spokojnie szło.
Grzbiet jest tutaj dość nisko położony, w strefie lasu. Kwaśne deszcze zamieniły niektóre drzewa w martwe kikuty. Kiedyś były takie na Romance, ale już wszystkie padły.
Idziemy dalej. Znaleźliśmy się w piętrze kosodrzewiny.
Pojawiły się skałki - Śląskie Kamienie. Tobi trochę pozdobywał.
Pogoda wciąż się utrzymywała. Nabieraliśmy wysokości.
Pojawił się Łabski Szczyt (1472) z charakterystycznym budynkiem. A to oznaczało, że prawdopodobnie uda się zaskoczyć Śnieżne Kotły i je w końcu zobaczyć. Już tylko jakiś kataklizm pogodowy mógłby je uratować, ale na to się nie zanosiło.
Kiedyś było tu schronisko, obecnie tylko przekaźnik telewizyjny.
Już tuż tuż. Zaczęły się wyłaniać.
Trzeba przyznać, że spora dziura, jak na takie spokojne i łagodne góry.
Tobi też podziwiał, nawet wyszedł za barierki.
Ja się tylko wychyliłem. Gigantyczna dziura!
Obeszliśmy je dookoła.
Zostały obejrzane z każdej strony. Cóż za piękne osiągnięcie górskie! Kto by się tego spodziewał jeszcze parę godzin temu.
Pozostał powrót. Postanowiliśmy zrobić kółko. Najpierw zejść do Jagniątkowa niebieskim szlakiem o romantycznej nazwie Koralowa Ścieżka.
A potem żółtym szlakiem - Drogą pod Reglami. Podziwiając potoki górskie spływające z Karkonoszy. Na tym szlaku, jakieś 3 km od Przesieki spotkaliśmy dwoje młodych wyczerpanych ludzi, siedzących na pniu powalonego drzewa i oglądających mapę. Zapytali nas o Wodospad Podgórnej. Okazało się, że poszli dobrym szlakiem, tylko w przeciwnym kierunku i zamiast iść w stronę wodospadu to się od niego oddalali. Poznawszy prawdę załamali się zupełnie. Zostawiliśmy ich tam na pastwę dzikich zwierząt i śmierci głodowej.
Na koniec poznaliśmy jeszcze różnicę między dniem i dobą.
I taki oto był ten pamiętny dzień zdobycia Śnieżnych Kotłów, mimo przeciwności losu
Wycieczka wyszła ponad 25 km. Czyli można powiedzieć - normalna
Proponuję Ukochanej, żebyśmy się po prostu przeszli na spacer. Poprzedniego dnia wynudziła się cały dzień, więc się zgodziła. I tak sobie wyszliśmy ponad naszą kwaterę, kilkaset metrów do końca asfaltowej drogi.
Potem zaproponowałem kawałek przez las, ale za to po płaskim, więc też dało radę.
Doszliśmy do asfaltowej drogi ze szlakiem na Przełęcz Karkonoską, którą schodziłem poprzedniego dnia. Powoli do góry jakoś wyczłapaliśmy.
Na grzbiecie też jest w zasadzie płasko, to ruszyliśmy kawałek w kierunku zachodnim. Pogoda lepsza niż poprzedniego dnia, ludzi umiarkowana ilość. Fajnie się na spokojnie szło.
Grzbiet jest tutaj dość nisko położony, w strefie lasu. Kwaśne deszcze zamieniły niektóre drzewa w martwe kikuty. Kiedyś były takie na Romance, ale już wszystkie padły.
Idziemy dalej. Znaleźliśmy się w piętrze kosodrzewiny.
Pojawiły się skałki - Śląskie Kamienie. Tobi trochę pozdobywał.
Pogoda wciąż się utrzymywała. Nabieraliśmy wysokości.
Pojawił się Łabski Szczyt (1472) z charakterystycznym budynkiem. A to oznaczało, że prawdopodobnie uda się zaskoczyć Śnieżne Kotły i je w końcu zobaczyć. Już tylko jakiś kataklizm pogodowy mógłby je uratować, ale na to się nie zanosiło.
Kiedyś było tu schronisko, obecnie tylko przekaźnik telewizyjny.
Już tuż tuż. Zaczęły się wyłaniać.
Trzeba przyznać, że spora dziura, jak na takie spokojne i łagodne góry.
Tobi też podziwiał, nawet wyszedł za barierki.
Ja się tylko wychyliłem. Gigantyczna dziura!
Obeszliśmy je dookoła.
Zostały obejrzane z każdej strony. Cóż za piękne osiągnięcie górskie! Kto by się tego spodziewał jeszcze parę godzin temu.
Pozostał powrót. Postanowiliśmy zrobić kółko. Najpierw zejść do Jagniątkowa niebieskim szlakiem o romantycznej nazwie Koralowa Ścieżka.
A potem żółtym szlakiem - Drogą pod Reglami. Podziwiając potoki górskie spływające z Karkonoszy. Na tym szlaku, jakieś 3 km od Przesieki spotkaliśmy dwoje młodych wyczerpanych ludzi, siedzących na pniu powalonego drzewa i oglądających mapę. Zapytali nas o Wodospad Podgórnej. Okazało się, że poszli dobrym szlakiem, tylko w przeciwnym kierunku i zamiast iść w stronę wodospadu to się od niego oddalali. Poznawszy prawdę załamali się zupełnie. Zostawiliśmy ich tam na pastwę dzikich zwierząt i śmierci głodowej.
Na koniec poznaliśmy jeszcze różnicę między dniem i dobą.
I taki oto był ten pamiętny dzień zdobycia Śnieżnych Kotłów, mimo przeciwności losu
Wycieczka wyszła ponad 25 km. Czyli można powiedzieć - normalna
Re: Krótki i lekko pechowy urlop w Karkonoszach
Śnieżka i Karkonosze - zmieniły się przez COVID na gorsze.
Chcieliście przelecieć się sokołem? Pewnie zawiedzeni, bo pierwszego dnia piechotką trza było wracać.
Unikam wszystkiego co publiczne, ale ciekawa ta atrakcja SIMS - nie spodziewajcie się mej relacji, gdy ją odwiedzę.
Mogliście zobaczyć Śnieżne Kotły z dołu i Śnieżne Stawki (nadłożyć łącznie 20 minut + popas), ale młodzi jesteście, więc wrócicie.
Parę razy zdarzyło mi się, że byłem nad Bałtykiem, zaś następnego dnia (i doby) przed południem na Śnieżce, ale Wam udało się z grani Karkonoszy do Bałtyku w parę godzin idyllicznego spaceru. Gratulacje.
Chcieliście przelecieć się sokołem? Pewnie zawiedzeni, bo pierwszego dnia piechotką trza było wracać.
Unikam wszystkiego co publiczne, ale ciekawa ta atrakcja SIMS - nie spodziewajcie się mej relacji, gdy ją odwiedzę.
Mogliście zobaczyć Śnieżne Kotły z dołu i Śnieżne Stawki (nadłożyć łącznie 20 minut + popas), ale młodzi jesteście, więc wrócicie.
Parę razy zdarzyło mi się, że byłem nad Bałtykiem, zaś następnego dnia (i doby) przed południem na Śnieżce, ale Wam udało się z grani Karkonoszy do Bałtyku w parę godzin idyllicznego spaceru. Gratulacje.
Enjoy your life - never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1063
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Krótki i lekko pechowy urlop w Karkonoszach
Wg mapy byłoby dłużej o 1:10, a w rzeczywistości pewnie więcej. Darowałem już Ukochanej ten dodatkowy wysiłek.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1063
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Krótki i lekko pechowy urlop w Karkonoszach
Po dwóch owocnych górskich dniach pogoda nieco siadła, jakieś burze. Dobrze, bo byłem już trochę zmęczony. Akurat była okazja nieco spowolnić tempo. Okazało się, że w pobliżu mamy ciekawe lokalne atrakcje.
Najfajniejsza z nich to Zamek Chojnik.
Już samo otoczenie zamku jest ciekawe.
Bardzo skaliste wzgórze.
Podchodziliśmy do zamku od tyłu, oczywiście na nogach z Przesieki. Podejście naprawdę pełne uroku, dużo lepsze niż "od przodu" szeroką łagodną drogą.
Sam zamek nie jest jakiś wielki, ale ma wszystko co potrzeba. Dziedziniec centralny.
Można sobie zrobić rundke dookoła wzdłuż murów.
Tobi to nawet chodził po murach
Największą atrakcją jest wieża. Wejście na nią jest dość skomplikowane.
Najpierw metalowe kręcone schody, potem takie coś, a na koniec ciasne schody wewnątrz wieży. Niektóre dzieci miały ataki lęku i paniki, a na górze był płacz. Tobi oczywiście dawał radę
Jedyne zastrzeżenie do zamku mam takie, że murek na wieży ograniczał widoczność dla piesków. To niedopuszczalne, pieski przecież też chcą coś widzieć z wieży!
Tobi rozwiązał ten problem w ten sposób. Ludzie na wieży mdleli jak to widzieli. Ja też byłem w szoku i za pierwszym razem nie zdążyłem zrobić zdjęcia. Trzeba było powtórzyć ujęcie. Znowu ludzie mdleli.
Inna atrakcja okolic Przesieki to Ogród Japoński - Siruwia.
Fajne miejsce. Dziwne roślinki, mostki, wodospadki.
Wszędzie widać ogromny poziom staranności i dbałości o szczegóły.
Nawet piasek jest specjalnie zagrabiony.
Coś dla Tobiego
Łopian... dla słonia. Roślina jednoroczna. Wysokość 3 m w naturze dorasta do 5 m.
Tak wygląda jej kwiat.
Po ogrodzie można chodzić samemu, można się też załapać na przewodnika, który w 40 minut oprowadza i ciekawie o wszystkim opowiada. O roślinach, japońskich zwyczajach, historii budowania tego ogrodu.
Jest też tu małe muzeum, w którym wyeksponowane są japońskie zbroje. Mnie takie rzeczy ciekawią.
Skórzana maska z wąsem jest elementem zbroi, ma chronić twarz i odstraszać przeciwnika.
Najcenniejszym eksponatem jest ostrze miecza samurajskiego z XIII wieku.
Wygląda idealnie, zupełnie inaczej niż europejskie szable i miecze.
Fajne są też drzewka bonsai.
Jak zaznaczyła pani przewodnik - z każdego drzewa można zrobić bonsai. Tutaj jabłoń.
Jest tez sklepik z japońskimi towarami, głównie alkohole.
Na koniec jeszcze taka refleksja o cenach.
Zamek Chojnik - 7 zł. Fajna cena. Biorąc pod uwagę ilość ludzi, na pewno wychodzą na swoje, a nie puszczą nikogo z torbami.
Ogród Japoński - 27 zł (ulgowy 23 zł). Czyli standardowa rodzina 2+2 zapłaci okrągłą stówkę. Ogród można obejść cały w 10 minut. OK można też tam spędzić kilka godzin. Czy to drogo, czy tanio? Cena jest z pewnością "europejska". Jeżeli dziecko chce japońskiego loda włoskiego o smaku zielonej herbaty - 8 zł za małego. Butelka sake na pamiątkę - 200 zł, ale podobno dobra jakość. Ogród bardzo mi się podobał, ale czy bardziej niż Zamek Chojnik - nie wiem.
Najfajniejsza z nich to Zamek Chojnik.
Już samo otoczenie zamku jest ciekawe.
Bardzo skaliste wzgórze.
Podchodziliśmy do zamku od tyłu, oczywiście na nogach z Przesieki. Podejście naprawdę pełne uroku, dużo lepsze niż "od przodu" szeroką łagodną drogą.
Sam zamek nie jest jakiś wielki, ale ma wszystko co potrzeba. Dziedziniec centralny.
Można sobie zrobić rundke dookoła wzdłuż murów.
Tobi to nawet chodził po murach
Największą atrakcją jest wieża. Wejście na nią jest dość skomplikowane.
Najpierw metalowe kręcone schody, potem takie coś, a na koniec ciasne schody wewnątrz wieży. Niektóre dzieci miały ataki lęku i paniki, a na górze był płacz. Tobi oczywiście dawał radę
Jedyne zastrzeżenie do zamku mam takie, że murek na wieży ograniczał widoczność dla piesków. To niedopuszczalne, pieski przecież też chcą coś widzieć z wieży!
Tobi rozwiązał ten problem w ten sposób. Ludzie na wieży mdleli jak to widzieli. Ja też byłem w szoku i za pierwszym razem nie zdążyłem zrobić zdjęcia. Trzeba było powtórzyć ujęcie. Znowu ludzie mdleli.
Inna atrakcja okolic Przesieki to Ogród Japoński - Siruwia.
Fajne miejsce. Dziwne roślinki, mostki, wodospadki.
Wszędzie widać ogromny poziom staranności i dbałości o szczegóły.
Nawet piasek jest specjalnie zagrabiony.
Coś dla Tobiego
Łopian... dla słonia. Roślina jednoroczna. Wysokość 3 m w naturze dorasta do 5 m.
Tak wygląda jej kwiat.
Po ogrodzie można chodzić samemu, można się też załapać na przewodnika, który w 40 minut oprowadza i ciekawie o wszystkim opowiada. O roślinach, japońskich zwyczajach, historii budowania tego ogrodu.
Jest też tu małe muzeum, w którym wyeksponowane są japońskie zbroje. Mnie takie rzeczy ciekawią.
Skórzana maska z wąsem jest elementem zbroi, ma chronić twarz i odstraszać przeciwnika.
Najcenniejszym eksponatem jest ostrze miecza samurajskiego z XIII wieku.
Wygląda idealnie, zupełnie inaczej niż europejskie szable i miecze.
Fajne są też drzewka bonsai.
Jak zaznaczyła pani przewodnik - z każdego drzewa można zrobić bonsai. Tutaj jabłoń.
Jest tez sklepik z japońskimi towarami, głównie alkohole.
Na koniec jeszcze taka refleksja o cenach.
Zamek Chojnik - 7 zł. Fajna cena. Biorąc pod uwagę ilość ludzi, na pewno wychodzą na swoje, a nie puszczą nikogo z torbami.
Ogród Japoński - 27 zł (ulgowy 23 zł). Czyli standardowa rodzina 2+2 zapłaci okrągłą stówkę. Ogród można obejść cały w 10 minut. OK można też tam spędzić kilka godzin. Czy to drogo, czy tanio? Cena jest z pewnością "europejska". Jeżeli dziecko chce japońskiego loda włoskiego o smaku zielonej herbaty - 8 zł za małego. Butelka sake na pamiątkę - 200 zł, ale podobno dobra jakość. Ogród bardzo mi się podobał, ale czy bardziej niż Zamek Chojnik - nie wiem.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1063
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Krótki i lekko pechowy urlop w Karkonoszach
Ostatniego dnia nagroda - piękna pogoda.
Wstaliśmy wcześnie, spakowaliśmy się pożegnaliśmy Przesiekę.
Podjechaliśmy do Karpacza, zaparkowaliśmy koło Kruczych Skał i ruszyliśmy w górę na Sowią Przełęcz. Całe podejście w cieniu. Dopiero na sam koniec wyszliśmy w słońce.
Pogodowa żyleta
Idziemy w stronę Śnieżki. Szlak łagodnie nabiera wysokości.
Ciekawe czeskie komiksowe tablice, z Antkiem Macierewiczem jako bojownikiem o wolność.
Normalnej wielkości schronisko. Ładnie położone z ozdobną taczką.
Jest Śnieżka.
Zbliżenie szczytu.
Chodnik ułożony z płaskich kamieni na sztorc.
Od tej strony całkowite pustki.
Na szczycie tłum już jest, więc szybko się stamtąd zmywamy.
Karpacz - na bogato.
Dom Śląski - to stąd kiedyś ratownicy zwozili Szpilkę jak temperatura spadła poniżej zera i jemu psu marzły uszka.
Wszyscy wyjeżdżają kolejką, kawałek dalej już pustki.
Równia pod Śniezką.
Podeszliśmy nad Kocioł Małego Stawu.
Schronisko Samotnia.
Potem weszliśmy kawałek na czeską stronę. Pooglądać Równię pod Śnieżką w słońcu.
Jakże mi się podobało
Śnieżka w słońcu.
Nawet Dom Śląski w słońcu z tłumem ludzi jest ładny.
Schodzimy szlakiem czerwonym w kierunku Karpacza.
5 psów na jednym zdjęciu. Tego dnia spotkaliśmy naprawdę dużo psów. Sporo nawet luzem - te były najgrzeczniejsze.
Kaskady Łomniczki.
W lesie.
W Karpaczu. Widać piniądz.
Na koniec jeszcze Krucze Skały, bo rano były w cieniu.
Jest trochę kamienia. Poczułem zew.
Tobi również poczuł
Zdobyliśmy sobie.
Tak zakończył się nasz krótki urlop w Sudetach. Zaczęło się strasznie. Mało brakowało, a byśmy od razu wrócili do domu. Ostatecznie okazało się, że nie było tak źle, wszystkie cele zrealizowane, a ostatni dzień to już nagroda dla tych, co walczą do końca
Na koniec powrót w korkach do domu. Kolejka do bramek na A4 pod Wrocławiem miała 10 km.
Wstaliśmy wcześnie, spakowaliśmy się pożegnaliśmy Przesiekę.
Podjechaliśmy do Karpacza, zaparkowaliśmy koło Kruczych Skał i ruszyliśmy w górę na Sowią Przełęcz. Całe podejście w cieniu. Dopiero na sam koniec wyszliśmy w słońce.
Pogodowa żyleta
Idziemy w stronę Śnieżki. Szlak łagodnie nabiera wysokości.
Ciekawe czeskie komiksowe tablice, z Antkiem Macierewiczem jako bojownikiem o wolność.
Normalnej wielkości schronisko. Ładnie położone z ozdobną taczką.
Jest Śnieżka.
Zbliżenie szczytu.
Chodnik ułożony z płaskich kamieni na sztorc.
Od tej strony całkowite pustki.
Na szczycie tłum już jest, więc szybko się stamtąd zmywamy.
Karpacz - na bogato.
Dom Śląski - to stąd kiedyś ratownicy zwozili Szpilkę jak temperatura spadła poniżej zera i jemu psu marzły uszka.
Wszyscy wyjeżdżają kolejką, kawałek dalej już pustki.
Równia pod Śniezką.
Podeszliśmy nad Kocioł Małego Stawu.
Schronisko Samotnia.
Potem weszliśmy kawałek na czeską stronę. Pooglądać Równię pod Śnieżką w słońcu.
Jakże mi się podobało
Śnieżka w słońcu.
Nawet Dom Śląski w słońcu z tłumem ludzi jest ładny.
Schodzimy szlakiem czerwonym w kierunku Karpacza.
5 psów na jednym zdjęciu. Tego dnia spotkaliśmy naprawdę dużo psów. Sporo nawet luzem - te były najgrzeczniejsze.
Kaskady Łomniczki.
W lesie.
W Karpaczu. Widać piniądz.
Na koniec jeszcze Krucze Skały, bo rano były w cieniu.
Jest trochę kamienia. Poczułem zew.
Tobi również poczuł
Zdobyliśmy sobie.
Tak zakończył się nasz krótki urlop w Sudetach. Zaczęło się strasznie. Mało brakowało, a byśmy od razu wrócili do domu. Ostatecznie okazało się, że nie było tak źle, wszystkie cele zrealizowane, a ostatni dzień to już nagroda dla tych, co walczą do końca
Na koniec powrót w korkach do domu. Kolejka do bramek na A4 pod Wrocławiem miała 10 km.
Re: Krótki i lekko pechowy urlop w Karkonoszach
Fajnie, że najlepszy odwiedziłeś Karkonosze. One są piękne, ale wakacje to nie najlepsza pora na wędrówki po nich. My zazwyczaj wychodzimy bardzo wcześnie rano na szlak, wtedy tłumów jeszcze nie. Na Śnieżce najlepiej być przed 9 rano. Kolejki jeszcze nie chodzą i całej tej "stonki" brak. Czy w Lucni Boudzie dalej można kupić wspaniałe bułki z borówkami, to było popisowe danie. Gorąco polecam Karkonosze po czeskiej stronie, parokrotnie tam wędrowaliśmy od schroniska do schroniska. Warto też wybrać się zimą w Karkonosze, zupełnie inny klimat, najlepszy jest luty na takie wycieczki. Długo by pisać o naszych Sudetach. Pozdrawiamy i do zobaczenia na szlaku.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1063
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Krótki i lekko pechowy urlop w Karkonoszach
Piotrek, umknął mi Twój wpis.
Co do bułek - nie wiem. Nie wchodziłem do środka. Korciło napić się piwka, ale nie miałem przy sobie kasy
Też pomyślałem o zimie. W rakietach przemierzać te płaskie przestrzenie - to musi być miodzio.
Szkoda, że mam tam jednak dość daleko. Mimo wykorzystania autostrady zdecydowanie za daleko na jednodniówki.
Co do bułek - nie wiem. Nie wchodziłem do środka. Korciło napić się piwka, ale nie miałem przy sobie kasy
Też pomyślałem o zimie. W rakietach przemierzać te płaskie przestrzenie - to musi być miodzio.
Szkoda, że mam tam jednak dość daleko. Mimo wykorzystania autostrady zdecydowanie za daleko na jednodniówki.