Zobaczyć Bieszczady i zmoknąć: nieistniejące wioski, połoniny i bacówka.

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Zobaczyć Bieszczady i zmoknąć: nieistniejące wioski, połoniny i bacówka.

Post autor: Pudelek » 08 czerwca 2020, 22:13

Wizyta w Bieszczadach to dla mnie coroczna święta górska tradycja. W tym roku wydawało się, iż zostanie zdominowana przez koronawirusa, a okazało się, że najwięcej do powiedzenia miała pogoda. Już dwa tygodnie przed wyjazdem prognozy bezlitośnie informowały, że będzie to bardzo deszczowy okres. Im bliżej terminu, tym większe miałem obawy, czy wyprawa w ogóle ma sens?? Co prawda wpłaciłem w schroniskach zaliczki, ale z kupnem biletów czekałem do ostatniej chwili... Miałem cichą nadzieję, że uda mi się zaliczyć jeszcze dodatkowy nocleg we własnym namiocie, lecz wobec zapowiadanej całodziennej ulewy z żalem odpuściłem.

Ostatecznie wsiadam do autobusu w niedzielę, ostatni dzień maja. Nietypowo, gdyż wyjeżdżam przed południem, a na miejsce mam dotrzeć po południu - to była jedyna możliwość. Zawsze starałem się jeździć w nocy, jednak obecnie komunikacja publiczna w tym rejonie prawie nie funkcjonuje, a przebijanie się autostopem w deszczu nie bardzo mi pasowało. Podróż była męcząca; większość pasażerów stanowili Ukraińcy, którzy nie do końca wiedzą jak się powinno zachowywać w towarzystwie innych osób, więc miałem nieustanny festiwal głośnych rozmów, śmiechów, telefonów, ruskich filmów ze strzelaniem i krzykami rannych, cmokaniem, mlaskaniem, smarkaniem i tym podobnym. Na szczęście w Rzeszowie 90% foteli się zwolniło, więc druga część jazdy była przyjemniejsza.

Prawie przegapiam swój przystanek. Poprosiłem kierowcę, aby dał mi znać przez głośnik, jak to czynił w przypadku innych mijanych miejscowości, ale ten był zajęty pędzeniem przed siebie i ściganiem się na mostach z osobówkami. Wyskakuję z autobusu kilkadziesiąt metrów za wiatą przystankową w Kalnicy (Кальниця), przy Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej. Niebo jest zaciągnięte, dookoła kałuże, lecz nie pada. Dobre i to. Prognoza na dziś twierdziła, że ma zacząć ponownie lać o godzinie 17-tej. Spoglądam na zegarek - mała wskazówka znalazła się równo na piątej cyfrze. Co ciekawe, planowo miałem tu dotrzeć 20 minut później. Jeśli ktoś chciałby wsiąść zgodnie z rozkładem, to nie miał na to szans, co akurat w przypadku tej firmy zdarza się często.
Obrazek

Na najbliższym skrzyżowaniu skręcam w prawo, w stronę doliny Wetliny. Kiedyś wzdłuż dalszego biegu rzeki istniało kilka wsi zamieszkałych przez ponad tysiąc mieszkańców, dziś to okolica mało ludna i stworzona do spokojnego wypoczynku.
Obrazek

Kalnica to jedyna osada, która nie jest tylko punktem orientacyjnym na mapie, choć z dawnej miejscowości pozostała jedynie nazwa. Mieszkańców wywieziono na Ukrainę, być może jakąś garstkę na zachód w ramach Akcji "Wisła". Nie przetrwał żaden przedwojenny budynek.

Widzę sympatycznie wyglądający sklepik, ale zanim do niego zajrzę, udaję się zobaczyć miejsce, gdzie stała cerkiew z 1842 roku. Ulokowano ją na górce, jak często bywało w takich przypadkach. Świątynia istniała jeszcze w latach 50. XX wieku, teraz widoczne są ślady podmurówki.
Obrazek

Przy cerkwisku ocalały dwa kamienne nagrobki. Nie należały jednak do Bojków, lecz pochowano pod nimi Maximilina Straetza i Gotfrieda Straetza. Ten pierwszy był właścicielem Kalnicy, ten drugi to zapewne jakiś jego bliski krewny. Podejrzewam, że obaj Niemcy nie byli grekokatolikami, w przeciwieństwie do większości mieszkańców wioski.
Obrazek

Wracając do drogi obserwuję przewalające się w oddali chmury. Mokro, wilgotno, ale pięknie.
Obrazek
Obrazek

Współczesny kościół rzymskokatolicki nie wyróżnia się niczym szczególnym.
Obrazek

Sklep okazuje się być otwarty i funkcjonować jako lokalne centrum kulturalno-społeczne. Wśród asortymentu przeważa to, co dla turystów i miejscowych najważniejsze, czyli pokaźny wybór alkoholi :D. Ceny są dość wysokie, ale trudno się dziwić, skoro najbliższa konkurencja znajduje się chyba w Wetlinie...

Kupuję piwo i siadam na zewnątrz, pod niewielkim daszkiem. Jeszcze rok temu obok sklepu stała wiata, jednak ją rozebrano. Wolno opróżniam butelkę rodem z małego browaru, patrząc w dal i ciesząc się. Mimo, iż pogoda jest trochę przytłaczająca, to człowiek się raduje, że znowu wrócił w Bieszczady!
Obrazek

Zastanawiam się na drugą kolejką. Może nie kusić losu i ruszyć na nocleg, póki nie pada? Jednak pokusiłem. Sprzedawca nie ma złudzeń:
- To tylko przerwa w deszczu. Leje nam codziennie od tygodnia, może i dłużej! Kompletnie nic nie idzie zaplanować, bo czasem tutaj mamy oberwanie chmury, a kilometr dalej ledwie kapie... Klientów też mi to odstrasza!

Pod koniec drugiego piwa zaczęło siąpić. Na początku delikatnie, lecz z każdą minutą przybierało na sile.
Obrazek

No nic, trzeba się ewakuować. Poznikali inni piwosze, właściciel także zamknął interes i szybko odjechał autem. Tymczasem z nieba lunęła ściana wody... W te pędy się ubieram, zarzucam nawet świeżo kupione przeciwdeszczowe ponczo, które wytrzymało dwie minuty. Do miejsca noclegowego mam 3 i pół kilometra, pędzę asfaltową drogą wgłąb doliny, smagany przez coraz bardziej agresywną ulewę. Czuję, że w ubranie wlewa się z góry strumień...
Obrazek

Mijają mnie dwa samochody, ale żaden się nie zatrzymał. Za rozwidleniem przy moście nad Wetliną zaczyna się koszmarne błoto, jednak nie zwracam już na to większej uwagi. Jestem coraz bardziej mokry i zły, byle dotrzeć do bacówki Jaworzec!

W drzwi schroniska wbijam po godzinie 19-tej. Moja złość zmienia się we wściekłość, kiedy odkryłem, iż wodę mam nawet w nowych butach! Podejrzewam, że wlała się od góry, przez spodnie, gdyż nie zdążyłem założyć stuptutów. Od stóp do pasa jestem więc przemoczony, górna część ciała trochę lepiej zniosła trzy kwadranse ulewy. Pokarało mnie za zbyt długie siedzenie pod sklepem.

Po podejściu do zabezpieczonego pleksą bufetu dowiaduję się, że cena noclegu jest wyższa niż w rezerwacji, podobnie jak śniadanie. Normalnie chybabym wybuchnął i zrobił awanturę, lecz jestem tu pierwszy raz, więc cudem się opanowuję. Mokry, zły, z uboższym portfelem. Nie ma co, piękne rozpoczęcie wyprawy! Na szczęście to były złe miłego początki :). Siedząca przy sąsiednim stoliku para z Gdańska zaproponowała, abym się dołączył do rozgrywki w planszówki. Nie odmówiłem:). Chwilę potem dosiadła się dziewczyna z Warszawy, a także jeden z pracowników schroniska... W czasie rozmowy okazało się, iż dwa auta, który mijały mnie w deszczu, należały właśnie do moich przeciwników z planszy. Nie zatrzymali się, bo... nie sygnalizowałem chęci stopowania. A Natalia/warszawianka stwierdziła, że z dużym plecakiem i ponczo wyglądałem, jakbym... niósł trumnę :D.

Na dworze zapadły ciemności, my siedzieliśmy oświetlani płomieniami świec umieszczonych w lampionach... Granie, dyskusje, degustacje i tak do północy. Mój zły humor zniknął razem z końcem niedzieli.

Bacówkę w Jaworcu (czasem można spotkać formę w Jaworzcu, ale to dziwna forma) wybrałem na nocleg z trzech powodów.
Po pierwsze - była to ostatnia górska bacówka, w której jeszcze nie stanęła moja stopa. Mam tu oczywiście na myśli bacówki z serii wymyślonej przez Edwarda Moskałę i leżące w Beskidach, a nie np. na pogórzach. Początkowo nawet sądziłem, że to w ogóle ostatnie beskidzkie schronisko prowadzone przez PTTK, w jakim mnie jeszcze nie widziano, lecz później przypomniałem sobie o obiekcie w Komańczy... Chyba też będę musiał je odwiedzić, żeby mieć komplet.
Obrazek

Po drugie - Jaworzec zbiera w internecie bardzo pochlebne opinie. Ludzie zachwycają się klimatem "jak za dawnych lat", brakiem prądu i nadmiaru cywilizacji. Fakt, wkurzyłem się rozbieżną kwestią finansową, lecz później nie miałem już na co narzekać. Mam wrażenie, że tu nadal pojawiają się turyści, którzy chcą pobyć z innymi wędrowcami i nacieszyć się wspólnym towarzystwem, wymienić doświadczenia, a nie tkwić z oczami w smartfonie. Inna sprawa jest taka, że obecnie wszystkie otwarte schroniska radykalnie podniosły ceny pod pretekstem koronawirusa. Zrozumiałe, że mają mniejszą liczbę wolnych miejsc i ponoszą dodatkowe koszty, ale jak słyszę, że żąda się po 100 złotych za nocleg w warunkach turystycznych, to mam wrażenie, iż kogoś popieprzyło albo znalazł dodatkową okazję do orżnięcia klienta! 70 złotych za noc to teraz właściwie norma, więc pod tym względem bieszczadzka bacówka jest i tak jedną z najtańszych (choć nie tanią) opcji...
Obrazek

Po trzecie - historia i położenie. Stoi ona na terenie dawnej wsi Jaworzec (Явірець), przez okna cieszą widoki w stronę doliny Wetliny, gdzie znajdowało się centrum osady. I tam właśnie mam zamiar udać się w poniedziałkowe przedpołudnie, zwłaszcza, że na dworze przebija się słońce.
Obrazek

Pierwsze ślady nieistniejącej miejscowości są bardzo blisko - drogę wskazują dwujęzyczne tablice ścieżki "wspomnieniowej" oraz bacówkowy kot, towarzyska bestia. Na niewielkim wzgórzu rozciągał się cmentarz, z którego pozostało kilka krzyży i jeden nagrobek z piaskowca. Kiedyś wśród grobów stała także niewielka kaplica św. Dymitra.
Obrazek
Obrazek

Aby pójść dalej muszę ściągnąć buty i przekroczyć potok. Wśród chaszczy jest kolejny ślad z przeszłości - piwnica.
Obrazek

Na łące zwraca uwagę duży krzyż - pamiątka po zniesieniu pańszczyzny w Galicji w 1848 roku. Jeszcze kilka lat temu cokół zwieńczony był krzyżem żeliwnym (być może pochodzącym z rozebranej cerkwi), lecz potem zastąpiono go obecnym, wzorowanym na starych fotografiach.
Obrazek

Centrum dawnego Jaworca. Podłoże jest bardzo mokre, na ścieżkach wszędzie błoto, a w trawie zalega woda.
Obrazek

Ścieżkę historyczno-przyrodniczą "Bieszczady Odnalezione" przygotowały wspólnie polskie i ukraińskie stowarzyszenia. Przyświecała im idea ocalenia od zapomnienia pamięci o dawnych mieszkańcach. Czytałem wypowiedzi niektórych turystów, że przez to okolica straciła swój dziewiczy urok, zeszpecono przyrodę, podano wszystko na tacy, mamy prawie bieszczadzki Disneyland! Absolutnie się z tym nie zgadzam! Położenie na uboczu sprawia, że i tak mało kto tu zagląda, wątpliwe, aby zapuszczały się całe wycieczki. Zazwyczaj po bojkowskich i łemkowskich wsiach nie zostały prawie żadne ślady, tutaj kilka z nich wyeksponowano i przybliżono historię konkretnych obiektów. Ułatwiono mi zadanie, a pewnie bez tej ścieżki kilka miejsc bym przegapił...
Generalnie to ludziom nigdy się nie dogodzi - jedni będą narzekać, że nikt nie dba o historię i wszystko zarosło, a drudzy, że wręcz odwrotnie - ma być dziko i krzaczasto!
Obrazek

Jaworzec był największą wsią na tym odcinku doliny Wetliny - przed ostatnią wojną zamieszkiwało go ponad 600 osób, niemal sami grekokatolicy. Wcześniej, pod koniec XIX wieku, źródła wspominają także o kilkudziesięciu katolikach łacińskich, którzy prawdopodobnie żyli w bardziej oddalonych przysiółkach, ale później się ich już nie odnotowuje. Zestaw religijny uzupełniali pojedynczy żydzi. Jeśli chodzi o skład narodowościowy, to w spisie powszechnym w 1921 roku prawie wszyscy określili się jako Rusini. Wiadomo też o kilku rodzinach cygańskich. Popularna wieść głosi, iż uniknęli śmierci z rąk hitlerowców, gdyż powitali ich orkiestrą... grającą niemiecki hymn, zostali natomiast zabici przez bojowników z UPA. Prawda to, czy tylko legenda?
Obrazek

Koniec wioski nastał w maju 1947 roku - wszystkich mieszkańców wypędzono wówczas na Ziemie Wyzyskane. Wspomnieniem po nich jest rekonstrukcja fragmentu ścian drewnianej chaty, należącej do Wasyla Kaczora, najbogatszego gospodarza. Po wywózce całą zabudowę puszczono z dymem, a rodzina Kaczorów żyje dziś w okolicach Braniewa.
Obrazek

Kolejna piwnica, do budowy użyto kamieni rzecznych. Wnętrze jest zalane i pływa w nim coś wężowatopodobnego.
Obrazek

Powyżej gospodarstwa Kaczorów stała cerkiew. Podobnie jak wcześniejsza kaplica nosiła wezwanie św. Dymitra, wybudowano ją w 1846 roku. Drewniana świątynia przypominała bardziej kościoły katolickie, a nie wschodnie. Zniszczona po 1947 i dziś o jej istnieniu świadczą jedynie schody, fragment muru oporowego i część podmurówki. W miejscu wejścia ustawiono symboliczne drzwi, a w miejscu ołtarza ikonę. Z cerkiewnego cmentarza nie pozostało nawet tyle.
Obrazek
Obrazek

Zastanawiam się którędy teraz iść? W bacówce dowiedziałem się, iż jest możliwa dalsza wędrówka po tej stronie rzeki, lecz ścieżka coraz bardziej zarasta, do tego pojawiają się kolejne strumienie, w których należałoby ściągać obuwie. Latem ponoć idzie przekroczyć suchą stopą nawet Wetlinę, dzisiaj taka próba skończyłaby się przymusową kąpielą. Decyduję się na powrót do mostu, za schronisko.

Poniżej wklejam przedwojenną mapę okolicy, wykonaną przez WIG. Widać na niej zabudowę Kalnicy, Jaworca i Łuhu, który za niedługo odwiedzimy. Kobylskie i Bereh to przysiółki Jaworca. Wyróżniono cerkwie i kaplice. Dodatkowo na czerwono zaznaczyłem położenie bacówki, na zielono mostu (przed wojną nie istniał, rzekę pokonywało się brodami), a na żółto sklepu w Kalnicy.
Obrazek

Obok parkingu dla gości bacówki łapie mnie deszcz. Nie taki silny jak wczoraj, więc kryję się pod daszkiem samotnego domku i opady przechodzą.

Przy drodze do dawnego Kobylskiego stoją piece do wypału węgla. Nie wiem, czy aktualnie działają, lecz na ścianie szałasu wisi kartka z napisem "zdjęcie - 2 złote".
Obrazek

Do słupa ze znakiem szlaku przymocowano tabliczkę "UWAGA! NIEDŹWIEDZIE". Nie jest to puste ostrzeżenie, misie pojawiają się w Jaworcu dość często, niedawno widział go jeden z pracowników bacówki. Czasem podchodziły pod same schronisko i buszowały wśród śmietników...
Obrazek

Mostem przedostaję się na drugi brzeg Wetliny, gdzie biegnie asfaltowa droga. W sumie ta nawierzchnia mi nie przeszkadza, przynajmniej nie pływam w błocie, jak na tej prowadzącej do bacówki. Na niebie trwa walka słońca z chmurami.
Obrazek

Lewobrzeżnym odpowiednikiem Jaworca był Łuh (Луг, spolonizowany dzisiaj na Ług). Łuh to po prostu łąka. Założono go w tym samym czasie co Jaworzec, w XVI wieku, liczył maksymalnie 370 mieszkańców - grekokatolików i paru żydów. Większość z nich w 1946 roku trafiła do ZSRR, pozostali rok później w odległą Polskę, w czasie Akcji "Wisła".

Na zboczach widzimy tarasy dawnych pół uprawnych, w dole błotna ścieżka doprowadzi nas do cerkwiska.
Obrazek

Cerkiew św. Mikołaja postawiono w 1864 roku, towarzyszyła jej dzwonnica. Obecnie zobaczymy resztki podmurówki oraz pozostałości otoczenia: samotny nagrobek i krzyż, ustawiony na 950-lecie chrztu Rusi w 1938. Do tego nowy krzyż upamiętniający nieistniejącą wioskę.
Obrazek
Obrazek

Niebo ponownie niepokojąco się chmurzy i wkrótce zaczyna lać. Chowam się pod jednym z drzew, po 10 minutach opad ustaje. I niedługo później wychodzi słońce, asfalt paruje, robi się gorąco.

Dochodzę do skrzyżowania. Tablica informacyjna nadleśnictwa zachwyca się "gospodarką łowiecką". W tym miejscu zaczyna się również rezerwat "Sine Wiry".
Obrazek

Nad rzeką przerzucono most - a więc tu dojdziemy polnymi ścieżkami z Jaworca. Byłaby to jednak podróż dość mokra przy tej pogodzie.
Obrazek

W dole wartko płynie Wetlina. Bywa nazywana zdrobniale Wetlinką, lecz przy tak silnym nurcie zupełnie to nie pasuje.
Obrazek
Obrazek

Idę dalej lewym brzegiem. Po raz trzeci tego dnia zjawia się chmura i lekko mnie moczy, na szczęście bardzo krótko. Przyroda zdaje się bardzo cieszyć po kolejnym prysznicu...

"Sine Wiry" opisuje się jako najbardziej malowniczy odcinek nad Wetliną, gdyż szutrowa droga (asfalt się skończył) biegnie wysoko nad wodą. Brak jakichkolwiek punktów widokowych, wszystko blokuje las, więc się o tym nie przekonamy. Mimo to wędrówka jest przyjemna.

Po pół godzinie osiągam granice wioski Zawoj (Завої, Завій). Ją, podobnie jak Łuh, lokowano w dobrach rodziny Bal, natomiast po drugiej stronie rzeki ziemie należały do Kmitów i to oni założyli Jaworzec.
Obrazek

Zawoj był jeszcze mniej ludny od wcześniejszych wiosek i, to wielka rzadkość, przeważali w nim rzymscy katolicy. Przynajmniej według części źródeł, inne wskazują na większość unitów. W każdym razie kościół należał do tych drugich - cerkiew wzniesiono na stromym wzgórzu, dojście do niej potrafi zmęczyć, a ścieżka jest bardzo błotnista, więc trzeba uważać.

Na cerkwisku spotykam pierwszych tego dnia turystów. Pan przygląda się drzewom, a pani postanowiła wykorzystać je jako toaletę.

Cerkiew Michała Archanioła spaliło, podobnie jak całą wioskę, Wojsko Polskie po zakończeniu Akcji "Wisła". Kilka miejscowych rodzin wyjechało wcześniej dobrowolnie na Ukrainę, resztę - już nie dobrowolnie - wywieziono daleko stąd na tereny poniemieckie. Znowu jedynymi śladami po przeszłości są skromne podmurówki i kilka grobów. Zachował się m.in. ten należący do najbogatszych Zawojan, rodziny Fredirków. Prowadzili oni w swojej chacie "pomieszczenie karczemne", jako, że w osadzie brakowało normalnej karczmy.
Obrazek

Pelagia Szczerba zginęła latem 1945 roku niosąc mężowi jedzenie na pole. Kto ją zabił?
Obrazek

Wracam w dół do drogi. Okolica jest miła dla oka, a na zakręcie ulokowano małą infrastrukturę turystyczną: wiatę, miejsce na ognisko oraz rekonstrukcję żurawia. To ostatni punkt z cyklu "Bieszczad Odnalezionych".
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Od drogi odbija ścieżka widokowa "Sine Wiry II". Jest specyficzna, ponieważ nie oferuje praktycznie żadnych widoków :D. Schodzimy do poziomu rzeki, gdzie kiedyś istniały brody, z których korzystali mieszkańcy Zawoju, ale Wetliny bym tu nie próbował przekraczać... Na polance stoi "wiata ogniskowa". W kącie leży drewno, przygotowano kijki na kiełbasy, a nawet czajnik. Nie jesteśmy w Bieszczadzkim Parku Narodowym, więc nie straszną nas różne groźne zakazy przebywania po zmroku i tym podobne.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Robię krótki odpoczynek połączony ze skromnym obiadem. Co jakiś czas pojawiają się spacerowicze, od tego momentu koniec z samotnym wędrowaniem. Rezerwat jest ponoć popularny i prawie wszyscy odwiedzają go od strony Polanek, gdzie teraz i ja pójdę.
Obrazek

Następną atrakcją jest ścieżka widokowa "Sine Wiry I". Tam spotykam już kilkanaście osób. Ponownie dochodzimy do rzeki, brzeg jest tu skalisto-kamienisty. Wetlina pędzi jak dzika i mocno pieni, odbijając się od kamieni. Prawdopodobnie przy niższym stanie wody i większej ilości odsłoniętych głazów wygląda to efektowniej, teraz aż tak wielkiego wrażenia na mnie nie zrobiło.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Skała, która wraz z drzewem przypomina od dołu łosia - pozostaje mi uwierzyć na słowo.
Obrazek

Wiry, czyli głębsze miejsca przy progach skalnych, faktycznie bywają siwe.
Obrazek

Mijam rodziny z wózkami i kilkuosobowe grupy. Ktoś się dziwi, że idę sam, inni, że tak szybko. A na co mam czekać? ;)

Na obrzeżach Polanek (Полянки), niedaleko punktu, gdzie Wetlina wpływa do Solinki, znajduje się parking i stąd zaczyna spacer znakomita większość turystów. Ja natomiast liczę, że na asfaltówcę złapię stopa do Dołżycy. Tymczasem niebo znów się zaciąga... Czyżby groziło mi czwarte zmoknięcie?
Obrazek

Ruchu na drodze brak, więc zaczynam iść w kierunku Buku. Obliczyłem, że gdyby nie trafiła mi się żadna podwózka, to do Dołżycy mam 7-8 kilometrów, więc około półtorej godziny. A potem się zobaczy...

Pojawia się pierwszy samochód - camper. Mija mnie z obojętnością. Podobnie drugi i trzeci, zdają się nawet przyspieszyć. Czyżby bali się wirusa? Przeszedłem raźnym krokiem półtora kilometra do mostu na Solince i tam zatrzymało się auto z dwiema sympatycznymi dziewczynami. Jedna z nich pracuje w wetlińskim PTTK-u, więc wymieniliśmy opinię na temat ośrodków, które przy okazji pandemii łupią turystów znacznymi podwyżkami cen. Okazało się także, iż jadą na obiad... do Jaworca, więc zamiast do Dołżycy otrzymałem transport aż do Kalnicy, gdzie poprosiłem o wysadzenie pod sklepem :).
Obrazek

W słoneczku siedzi się zupełnie inaczej niż wczoraj. Po jakimś czasie dosiada się drwalo-rolnik z Przysłupu.
- Nie będziemy tak pić sami, jak jacyś dzicy - rzuca.
- Przecież to Bieszczady, tu jest dziko - odpowiadam z uśmiechem.
- A weź, nie pierd...l - macha ręką.
Rozmówca snuje opowieści o różnych ciekawostkach, np. o tym, jak dzień wcześniej jeździł po okolicy motorkiem, nie do końca trzeźwy.
- Ale nie po drogach publicznych - zaznacza. - Nie jestem głupi, nie chcę nikogo zabić.
Jedyną ofiarą rajdu stał się motorek, który - ustawiony w złym miejscu - spadł do rowu i strzaskał sobie lusterko ;). Dowiedziałem się także, że nie przepada on za rezerwatami, parkami narodowymi i Naturą 2000, bo wtedy trudniej wycinać drzewa. A miejscowi politycy do najgorsze dziadostwo, niezależnie od partii, którą prezentują.

Sklep wciąga (dziś jest więcej klientów, zatem działa dłużej), lecz w końcu trzeba ruszyć do bacówki. Kawałek dalej zagaduję rowerzystę, czy wybiera się tam, gdzie ja. On jednak spróbuje przenocować w pobliskim schronisku PTSM-u.

Wieczorne kolorki zrobiły się całkiem ładne dla oka.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Za mostem nad Wetliną stwierdzam, że zrobiło się tak pięknie, iż nie wypada jeszcze pędzić pod dach - ściągam plecak, wyciągam piwo i gapię się w dolinę.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dogadania mnie rowerzysta. Zły. Czekał w PTSM-ie długo, aż się ktoś pojawi. Przyszła kobieta w przyłbicy i na dzień dobry zmierzyła mu temperaturę.
- 34 stopnie. Za nisko, może jest pan osłabiony przez chorobę? - pyta.
- Nie! To z powodu oczekiwania na zimnym wietrze!
Potem wypełnia ankietę. Przy pytaniu "czy miał kontakt z wirusem COVID-19?" odpowiedział "TAK".
- Jak to? - przeraziła się babka z obsługi.
- Pani też miała, każdy miał! Takie wirusy są z nami od dawna, nie dajmy się zwariować.
Ankiety oczywiście nie zdał, na nocleg go nie przyjęto, więc została mu bacówka i namiot.

Wieczór znowu upływa w fajnej atmosferze - integrujemy się w tej samej ekipie, co wczoraj, a nawet w szerszej, bo dołączył rowerzysta (prywatnie alpinista kominowy, który z powodu braku zleceń jedzie przez Polskę wzdłuż granic) oraz jeszcze dwie osoby (przyszły do bacówki już po zmroku).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wtorkowy poranek zachwyca pogodą. Aż się nie chce zmieniać miejsca noclegowego. Namawiano mnie, bym został tutaj jeszcze jedną noc, lecz zbyt drogo by mnie to kosztowało...
Obrazek

Fotografuję oryginalną mapę górską autorstwa Edwarda Moskały z lat 70. XX wieku. Czarny szlak biegnący na Smerek nosił wtedy imię generała Świerczewskiego. Z kolei schronisko jest tu źle zaznaczone.
Obrazek

Bacówkę w Jaworcu wybudowano w 1976 roku jako czwarty obiekt tego typu. Wyniosę stąd dobre wspomnienia i będę chciał wrócić. Na odchodnym uwieczniam się z ekipą gdańsko-warszawską :).
Obrazek

Natalia zaoferowała podwieźć mnie pod szlak, więc razem z nią schodzę do parkingu. Kot próbował nas zatrzymać wszelkimi sposobami, jednak nie mogło mu się udać... Niestety.
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Barbórka
Turysta
Turysta
Posty: 949
Rejestracja: 02 stycznia 2011, 21:12

Re: Zobaczyć Bieszczady i zmoknąć: nieistniejące wioski, połoniny i bacówka.

Post autor: Barbórka » 09 czerwca 2020, 9:03

Bieszczady nawet w deszczu nie tracą uroku😊fajna bacówka,o której nie wiedziałam..polecam bacówkę pod Honem w Cisnej,też bardzo klimatyczna😊
Awatar użytkownika
jedrek4
Turysta
Turysta
Posty: 157
Rejestracja: 26 września 2018, 19:27

Re: Zobaczyć Bieszczady i zmoknąć: nieistniejące wioski, połoniny i bacówka.

Post autor: jedrek4 » 09 czerwca 2020, 9:50

Żeby zobaczyć/sfotografować głowę łosia trzeba wejść w rzekę. Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę na rozbieżność dat śmierci Pelagii w opisie i na tabliczce nagrobnej. Wg mnie to dużo wyjaśnia.
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Zobaczyć Bieszczady i zmoknąć: nieistniejące wioski, połoniny i bacówka.

Post autor: Pudelek » 09 czerwca 2020, 10:35

Owszem, na tabliczce jest 1945, a w opisie na cmentarzu 1947. Myślę, że to jednak błąd wystawców tablicy, jakie się zdarzają. Pani Pelagia zginęła w październiku, Akcja Wisła miała tam miejsce w kwietniu, zatem gdyby zginęła podczas niej, to byłby właśnie kwiecień podany. W tamtym czasie w Bieszczadach przewalało się tyle grup zbrojnych, że mogła oberwać prawie od każdego... Chociaż teraz zauważyłem, że na tabliczce jest napis, o ile udało mi się w miarę dobrze odcyfrować "zginęła od kul komunistycznego [...], komunistycznej władzy ??".

A więcej można znaleźć tutaj: http://www.grupabieszczady.pl/index.php ... Itemid=141
ajna bacówka,o której nie wiedziałam..polecam bacówkę pod Honem w Cisnej,też bardzo klimatyczna
owszem, ale do Hona trzeba się zawsze drapać z Cisnej :P No i teraz życzą sobie za noclegi 60-70 złotych, więc uznałem, iż to przesada.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Barbórka
Turysta
Turysta
Posty: 949
Rejestracja: 02 stycznia 2011, 21:12

Re: Zobaczyć Bieszczady i zmoknąć: nieistniejące wioski, połoniny i bacówka.

Post autor: Barbórka » 10 czerwca 2020, 8:07

Ale ceny!!ja w zeszłym roku płaciłam pod Honem 45 zł chyba,za to Leśniczówka w Komańczy była droższa. a ile kosztowała nocka w Jaworcu?
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Zobaczyć Bieszczady i zmoknąć: nieistniejące wioski, połoniny i bacówka.

Post autor: Pudelek » 10 czerwca 2020, 9:59

45 złotych. Wkurzyłem się, bo na rezerwacji miałem 35, ale oni wszyscy błyskawicznie podnoszą ceny. Wyjazd do schroniska staje się coraz droższy, wkrótce osiągniemy pułap czeski i słowacki...
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
olo23333
Turysta
Turysta
Posty: 391
Rejestracja: 05 listopada 2011, 11:58

Re: Zobaczyć Bieszczady i zmoknąć: nieistniejące wioski, połoniny i bacówka.

Post autor: olo23333 » 10 czerwca 2020, 22:07

Na Turbaczu 80 zł ..... kogoś poj...ło
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Zobaczyć Bieszczady i zmoknąć: nieistniejące wioski, połoniny i bacówka.

Post autor: Pudelek » 11 czerwca 2020, 9:49

Póki są chętni, póty będą sobie takich cen żądać.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Zobaczyć Bieszczady i zmoknąć: nieistniejące wioski, połoniny i bacówka.

Post autor: Pudelek » 15 czerwca 2020, 20:49

Najwyższy szczyt Bieszczad(ów) zdobyłem tylko raz, cztery lata temu. Od tamtego czasu wpisany jest na listę rezerwową miejsc do odwiedzenia, zawsze było coś ciekawszego. Tym razem także miałem inny pomysł: w trzeci dzień pobytu chciałem przejść się Połoniną Wetlińską i Caryńską do Ustrzyk Górnych, gdzie w "Kremenarosie" zarezerwowałem nocleg. No, ale plany są po to, aby je zmieniać! Wyjeżdżałem rano z bacówki w Jaworcu w otoczeniu prawie bezchmurnego nieba, te jednak bardzo szybko zaczęło się niebezpiecznie zaciągać. W głowie biły mi się różne myśli, lecz w końcu poprosiłem poznaną w schronisku koleżankę (która zgodziła się mnie podwieźć na szlak), aby wysadziła mnie dopiero w Ustrzykach.

W "Kremenarosie" czekają na mnie dwie wiadomości. Dobra to taka, że mimo wczesnej pory (godzina 10-ta) mój pokój jest już wolny i mogę tam zostawić swoje rzeczy. A zła, że o 11-tej ma zacząć padać!
- Ale jak to? - dziwię się. - Jak długo?
- Do końca dnia - odpowiada beznamiętnie facet zza baru.
Poczułem, jakby ktoś mi skrzydła obciął... Szybko jednak otrząsam się i pędzę do pokoju. Wyrzucam z plecaka zbędne rzeczy i wybiegam na dwór, w kierunku skrzyżowania w stronę Wołosatego. Jeszcze świeci słońce, lecz dookoła coraz ciemniej...
Obrazek

Próbuję łapać stopa, ale widząc busik decyduję się na płatną podwózkę. 7 złotych za 6 kilometrów - niezła stawka. Gdybym chciał zajechać nad morze, to musiałbym zostawić większość wypłaty u takiego przewoźnika.
Obrazek

Wołosate (Волосате) było w przeszłości dużą wsią, liczącą ponad tysiąc mieszkańców. Dziś jest ich kilkudziesięciu i służy przede wszystkim jako punkt startowy niebieskiego, najkrótszego szlaku w kierunku Tarnicy. Jeszcze nim nie szedłem, więc dla mnie będzie to coś nowego.

Na początek płacę kolejny haracz. Kosztowna ta nasza przyroda.
Obrazek

Rozległą polaną zazwyczaj maszerują tłumy turystów, tymczasem ja mam pustki.
Obrazek

Chmur sporo, jednak czasem przebije się słońce i wszystko ładnie doświetli.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W lesie zaczynam spotykać innych ludzi, ale sobie specjalnie nie przeszkadzamy. Szlak jest uzbrojony w różnego rodzaju pomoce - barierki, schodki, mostki. W wielu miejscach utworzyło się paskudne błoto.
Obrazek
Obrazek

Mniej więcej w 2/3 trasy stoi deszczochron. Oficjalnie jest zamknięty! Cudnie, cały kraj funkcjonuje prawie normalnie, działają hotele, restauracje i galerie, w kościołach zniesiono limity, wkrótce zacznie się organizować wesela na ponad setkę osób, lecz nie można legalnie schować się przed deszczem w parku narodowym!
Obrazek

Kawałek za wiatą las się kończy i zaczynają widoki. Chmury ewidentnie zwyciężyły na niebie, ale i tak jest pięknie!
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Planowałem, że po pierwszym wyjściu na połoninę krzyknę z radości! Pieprzony koronawirus storpedował mi co najmniej trzy wyjazdy górskie (w tym majówkę na Słowacji), jeden zagraniczny wyjazd niegórski i, co najgorsze, coroczne włóczenie się wzdłuż polskich granic! Połonina miała być symbolem powrotu do normalności i aktywności. No, ale oczywiście na miejscu o tym zapomniałem ;).

Tarnica na wyciągnięcie ręki.
Obrazek

Można dyskutować, czy te schody bardziej pomagają, czy przeszkadzają przy wchodzeniu? Mnie irytowały, gdyż nieustannie musiałem zmieniać tempo, w dodatku w wielu z nich tworzyły się małe jeziorka.
Obrazek

Przełęcz pod Tarnicą (nazywana też przełęczą Krygowskiego, ale w rzeczywistości nigdy się z tym określeniem nie spotkałem) - według szlakowskazu powinienem wchodzić na nią prawie 2 godziny, a zmieściłem się w godzinę i 20 minut (nie licząc pauzy pod dachem). Spoglądam tęsknym wzrokiem na ciągnący się przede mną Krzemień i szlak na Bukowe Berdo. Te ostatnie to jedyna połonina, której ciągle nie odwiedziłem (chyba, że Smerek uznamy za osobną połoninę od Wetlińskiej). Od kilku plan planuję ją zdobyć i ciągle pogoda nie pozwala, ciągle się psuje, gdy jestem w okolicy. Dzisiaj chyba też nic z tego, chociaż na razie nie pada, a według prognóz powinno od 90 minut...
Obrazek

No dobra, to lecimy na szczyt! Tarnicę okupuje ledwie kilka osób, panuje na niej spokój.
Obrazek

Słońce jeszcze gdzieś daleko usiłuje walczyć, po niektórych zboczach przemykają jaśniejsze pasma. Na szczęście chmury są wysoko, więc i tak mam bardzo ładne widoki!

Najpierw gapię się w kierunku Ukrainy. Dopóki granice są zamknięte musi mi to wystarczyć. Zielony kopiec na pierwszym planie to Pliszka (Плішка). Za nią na środku Ostra Hora (Го́стра Гора́), na prawo Połonina Równa (Полонина Рівна), na lewo Pikuj (Пікуй). To dość blisko nas, odległość 30 kilometrów. Za Pikujem załapała się jeszcze Połonina Borżawska (Полонина Боржава), oddalona o 60 kilometrów.

Obrazek

Polska część Bieszczad z Szerokim Wierchem i doliną Wołosatki.
Obrazek
Obrazek

Widać, że przyroda jeszcze nie otrząsnęła się po zimie, u góry dominują kolory jesienne, a rok temu w czerwcu połoniny były już zielone.
Obrazek

Krzemień.
Obrazek

Nad Wetlińską leje. Zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem z podwózką do Ustrzyk, ale gdybym trzymał się pierwotnego planu, to deszcz właśnie biczowałby moją skórę.
Obrazek

Ciężkie chmury są coraz bliżej, więc postanawiam przestać cieszyć się panoramami i opuścić szczyt. Schodzę najpierw do pierwszej przełęczy, a potem do kolejnej - Goprowskiej. Tamtejsza wiata może się przydać, gdyby się rozpadało.
Obrazek

We wiacie siedzi kilka osób. Ta liczba wkrótce zaczyna się zwiększać, bo oczywiście zaczyna w końcu padać. Niektórzy nie bardzo w to wierzyli, wychodzili na zewnątrz i szybko wracali. Sporo osób zjawiło się od strony Bukowego Berda i poinformowali, że szlak to błotna masakra. To była kropka nad "i" - dziś znowu Bukowe trzeba będzie odpuścić...

Deszczochron jest tak dupiato zaprojektowany, że dach zamiast bocznych ścian ma dziury, przez które leje się woda. Do tego wieje strasznie, temperatura spadła do 2-3 stopni, a ja nadal w krótkich galotkach. Robię szybko publiczny striptiz, aby założyć cieplejsze i suche ciuchy.
Obrazek

Grzebię w plecaku w poszukiwaniu jedzenia, lecz okazało się, iż zostawiłem je w schronisku. Nie zapomniałem natomiast zabrać piwa ;). Dookoła co rusz ktoś wyciąga jakąś bułkę albo kanapkę, a mnie kiszki zaczynają grać marsza! Na zewnątrz leje z mniejszą lub większą siłą, przeważnie z większą. Mniej więcej po godzinie uspokaja się na tyle, że można próbować wyjść. Czynię to jako ostatni.
Obrazek

Wracam na przełęcz pod Tarnicą. A po drodze... zaczyna się kurzawka śnieżna! Noo, w czerwcu śnieżycy w polskich górach jeszcze nie przeżyłem.
Obrazek
Obrazek

Stwierdziłem, że przy takiej aurze nie ma co kombinować, tylko trzeba zejść jak najszybciej do Wołosatego. Inni też na to wpadli i każdy radzi sobie jak może...
Obrazek

Nagle opady ustały! A ja rozejrzałem się dookoła i pomyślałem, że chrzanię Wołosate, pójdę Głównym Szlakiem Beskidzkim przez Szeroki Wierch. I ładniej i dłużej!
Obrazek

"Ładniej" to słowo kluczowe, gdyż podniosły się mgły i wygląda to pięknie! Mija mnie starszy facet, z którym siedziałem we wiacie i woła podekscytowany:
- Warto było poczekać, żeby to zobaczyć!
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Resztki śniegu.
Obrazek

Ruina betonowego trójnoga triangulacyjnego.
Obrazek

Połoninę Szerokiego Wierchu mam praktycznie tylko dla siebie :). Czasem warto pójść w góry nawet, gdy zapowiadają dziadostwo.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ostatni odcinek odsłoniętego terenu. Taniec chmur nadal trwa.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wejście do lasu oznaczone jest tak dużym znakiem, że zobaczyłby je nawet ślepy.
Obrazek

W tym momencie kończą się atrakcje, a zaczyna monotonia zejścia. Masy błota, zrobiło się bardzo ślisko, więc rozkładam kijki trekingowe pożyczone od mamy. Niewątpliwie człowiek czuje się z nimi pewniej...

Postanawiam zrobić przerwę w deszczochronie. Godzina nadal młoda, nie spieszy mi się. Siedzi tam dwójka osób i coś wcina, więc i ja wyciągam puszkę z piwem. Ledwo się rozsiadłem, a z oddali dobiegł odgłos pioruna. No pięknie, jeszcze tego nam dzisiaj brakuje!
Obrazek

Zagrzmiało kilka razy, jednak burza przeszła gdzieś bokiem. Niestety, pojawił się z powrotem deszcz. Najpierw mżawka, a potem coraz silniejszy, momentami konkretna ulewa. Pecha mam dziś z tymi wiatami, co przy którejś jestem, to albo się chmurzy albo zaczyna padać!

Próbuję przeczekać niesprzyjającą aurę... Szlakiem przemyka kilka zmokniętych osób, żadna się nie zatrzymuje, pędzą w dół. A ja czekam... W końcu trochę opad słabnie, więc ruszam i ja. Między drzewami pada mniej, ale wszystko jest cholernie mokre, szlakiem płyną strumienie. Z drugiej strony las cudownie pachnie, jakąś taką świeżością i lekkością! Nie wiem co za rośliny wydzielały ten zapach, ale długo utkwił w pamięci...

Teren się wypłaszcza, ścieżka zmieniła się w gruntową drogę. Jestem coraz bliżej cywilizacji.
Obrazek

Przechodzę obok pustawego już parkingu i zamkniętej budki BPN. Na asfalcie natura się uspokaja i deszcz przechodzi w fazę łagodnej mżawki. W Ustrzykach wpadam do sklepu i kupuję coś na wieczorne rozgrzanie. Potem szybko do schroniska. Dziś nie założyłem ponczo i jestem znacznie mniej mokry niż w niedzielę. Również w butach w miarę sucho, co cieszy.

Dziwny to był dzień - z jednej strony pogoda pokazała swoje pazurki, z drugiej zaliczyłem Tarnicę, przeszedłem się połoniną, miałem widoki i piękne spacery chmur. Plusy dodatnie przeważyły nad ujemnymi, choć Bukowe Berdo znowu musi być odłożone na kolejny wyjazd.

Humor trochę psuje atmosfera wieczoru, nie lubię Ustrzyk Górnych. Zawsze kończę w nich wyprawy, więc kojarzą mi się z pożegnaniami. I zawsze trafiam w nich na umieralnię - ludzie są gdzieś schowani, w lokalach pustawo, a w bufecie "Kremenarosa" każdy turysta rzepkę sobie skrobie. Nikt nie ma ani grama chęci do integracji z innymi, wszyscy zajęci są sobą i swoimi sprawami, które zostawili gdzieś daleko i teraz sprawdzają je na smartfonach. Dosłyszałem jedynie, że jedna z obecnych w barze dziewczyn ma następnego dnia zacząć łoić Główny Szlak Beskidzki, ale nawet z nią nie udało mi się porozmawiać. Jakież przeciwieństwo wcześniejszych wieczorów w jaworcowej bacówce.

Pozostaje samotne piwo i lektura. Jutro też mam cały dzień do dyspozycji, gdyż powrotny autobus odjeżdża dopiero po 21-szej...
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Zobaczyć Bieszczady i zmoknąć: nieistniejące wioski, połoniny i bacówka.

Post autor: Pudelek » 23 czerwca 2020, 15:02

Ostatni poranek w Bieszczadach wita mnie deszczem... Jakoś mnie to wcale nie dziwi. Komplikuje jednak resztę dnia, skoro autobus powrotny na Śląsk mam dopiero o 21.40. Co ja będę robił cały dzień? Na wielogodzinne siedzenie w barze mnie nie stać...

Na początek próbuję się rozgrzać pod prysznicem, ale woda jest co najwyżej letnia. Jeszcze nie udało mi się spotkać w "Kremenarosie" ciepłej. Podobno to wina ogrzewania z paneli słonecznych, ale mało to interesuje człowieka przy tej pogodzie. Następnie wcinam na śniadanie jajecznicę, niechętnie się pakuję i punktualnie o 10-tej oddaję klucz. Plecak zostawiam w części restauracyjnej schroniska, w kącie - obsługa jest przyzwyczajona, bo turyści czekają na transport aż do wieczora, wczoraj tak robiło kilka osób.

Idę się przejść po Ustrzykach Górnych (Устрики Горішні). W deszczu wyglądają jeszcze bardziej ponuro niż zwykle...
Obrazek
Obrazek

Mijam zamknięte lokale... "Bieszczadzką Legendę" zlikwidowano. Podobno rzeczywiście była legendarna. No cóż, ja tam zajrzałem ze dwa razy i wszyscy w środku byli już w takim stanie, że ciężko było z kimkolwiek się dogadać.
Obrazek

Kemping i hotel PTTK. Nawet zastanawiałem się nad noclegiem pod namiotem, ale zarządcy lekceważyli wszelkie próby kontaktu. Ludzie jednak tam są, zwłaszcza z hotelu dochodzą radosne, podchmielone głosy.
Obrazek

Doszedłem do końca wioski i zawróciłem. Na chodniku dwaj osobnicy, którym aura absolutnie nie przeszkadza.
Obrazek

Siadam na chwilę na przystanku przy głównym skrzyżowaniu. Co chwilę ktoś się pojawia i pyta, czy przyjedzie jakiś autobus. Nikt nic nie wie, wiszące rozkłady są dawno nieaktualne, podobnie jak te w internecie. Podobno coś kursuje, ale pewności żadnej nie ma. Jakiś facet przekonuje mnie, że jutro będzie ładna pogoda i wtedy też można pójść w góry, tak jak on planuje. Też mi pocieszenie... Wybiegając w przyszłość - musiał się zdziwić, bo w kolejny dzień było jeszcze gorzej :D.

Ustrzyki posiadały kiedyś drewnianą cerkiew, wybudowaną w 1908 roku w narodowym stylu ukraińskim. Na mapie zaznaczono cerkwisko, więc próbuje je odszukać. Bezskutecznie, chyba ślad po niej nie został. Miała stać gdzieś tutaj, niedaleko bezpłciowego kościoła katolickiego, postawionego w latach 80-tych. Przetrwała ona wypędzenie mieszkańców, później prawdopodobnie ją spalono.
Obrazek
Obrazek

Prawie przestało padać, więc wracam do schroniska, wyjmuję kijki i coś do picia, po czym rozpoczynam plan rezerwowy na dzisiaj: przejdę się na przełęcz Wyżnańską, a potem skoczę na połoninę. Jeszcze nie wiem, na którą...
Obrazek

Liczę, że 6 kilometrów asfaltu nie będę musiał pokonywać w całości z buta - idzie się szybko i nawet przyjemnie, ale jednak to trochę bezsensowne... Na razie jednak nic nie jedzie w moim kierunku. No, prawie nic - przemknął wypasiony wóz straży parkowej, której kierowca nie raczył obrzucić mnie spojrzeniem. Z przeciwka ruch większy, spotykam nawet dwuosobowy pieszy patrol straży granicznej.
Obrazek

Minąłem odbicie niebieskiego szlaku na Wielką Rawkę i kawałek dalej zatrzymał się trzeci przejeżdżający samochód - para seniorów także jechała na przełęcz, więc po kilku minutach byłem u celu. Spoglądam na zachmurzoną Połoninę Wetlińską...
Obrazek

Wybieram kierunek południowy, czyli Rawki. Płacę haracz na PN i częściowo zapełniony parking pozostaje za mną.
Obrazek

Zawsze chodziłem tędy po zmroku albo we mgle, więc nawet nie wiedziałem, że z drogi poniżej Wyżniańskiego Wierchu tak ładnie widać Tarnicę i okolicę.
Obrazek
Obrazek

Nie omieszkuję odwiedzić bacówki. A może bardziej "obiektu PTTK", gdyż słowo "bacówka" zostało zaklejone na tablicy nad wejściem (niechlujnie, ale jednak).
Obrazek

Pora za wczesna na obiad, więc zamawiam piwo. Rzemieślnicze, smaczne. W środku po raz pierwszy od dawna można sobie przypomnieć, iż jest epidemia - facet z obsługi niestrudzenie zwraca turystom uwagę, że w środku należy mieć maseczki, które można zdjąć siadając przy stoliku. Absurd? Tak, lecz takie są przepisy. Nikogo oczywiście nie wygania, lecz przypomina. Reakcje klientów są rozmaite:
* jedni się kajają,
* drudzy zaczynają tłumaczyć:
- Ale żona nie może...
- Ale ja mówię do pana, a nie do żony!
* a trzeci przyjmują obronę przez atak:
- W miejscach publicznych już nie trzeba! - co jest oczywiście nieprawdą.
Co ciekawe, mnie uwagi nie zwracał :D. Druga ciekawostką jest fakt, że jesteśmy w okolicy, gdzie w momencie mojej wizyty nadal nie było ani jednego przypadku zdiagnozowanego zakażenia; w całej Polsce dotyczyło to ledwie kilku powiatów. Oficjalnie wirus pojawił się tu dopiero w połowie czerwca.

Główną atrakcję stanowi wielki, kudłaty kot. Cwana bestia. Najpierw leżał koło mnie na ławie, ale gdy na chwilę odszedłem, to od razu wykorzystał okazję i wskoczył... na mój polar. Nawet umieszczone pod nim kijki mu nie przeszkadzały.
Obrazek

Tymczasem na zewnątrz przebija się słońce!
Obrazek
Obrazek

Po zakończeniu posiedzenia ruszam w dalszą drogę na szczyt. Znowu wszędzie pełno błota, więc zaczynam używać kijków i po chwili ruszam się z nimi automatycznie jak robot, posuwając się szybko naprzód. Czasem mam wręcz wrażenie, że biegnę - to prawda, że z kijkami można się poczuć jak z czterema nogami... Doganiam i zostawiam w tyle kilka osób, które wyszły z bacówki przede mną. One jednak miały plecaki.
Obrazek

Ostatecznie na Małej Rawce melduję się po pół godzinie. Mapy podają 60 minut podejścia, lecz pamiętam, że gdy wchodziłem tu cztery lata temu z bagażem, to także udało mi się zbić ten czas.

U góry nie mogę narzekać na widoki. Co prawda większość nieba nadal okupują chmury, ale gdzieniegdzie przeciśnie się coś jaśniejszego. Ładnie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

A na horyzoncie ciemno. U Słowaków chyba leje.
Obrazek
Obrazek

Wygląda to trochę przerażająco.
Obrazek

Odcinka między Małą a Wielką Rawką jeszcze nigdy nie przeszedłem, zatem zrobię to tym razem. Na wyższym szczycie stoi charakterystyczny austriacki słup geodezyjny.
Obrazek
Obrazek

Końcowym punktem mojej wizyty będzie węzeł szlaków - mógłbym stąd zejść niebieskim do Ustrzyk, ale nie spodobała mi się kiedyś ta trasa i wolę się cofnąć dokładnie tak, jak się tu dostałem.

Połonina Caryńska połowicznie w słońcu...
Obrazek
Obrazek

...ale z drugiej strony nadal groźnie.
Obrazek

Na pierwszym (ciemnym) planie pasmo graniczne - pamiętam, jak w 2018 roku wlekliśmy się nim w topniejącym śniegu. A z tyłu już nie-Bieszczady, tylko Wyhorlat (Vihorlat) i szczyt Wyhorlat.
Obrazek

Ustrzyki. Najłatwiej dostrzec maszt przy siedzibie straży granicznej. Przeczytałem, że ten obiekt (siedziba, nie maszt) został uznany za... najładniejszy w miejscowości i nawet organizuje się po nim wycieczki dla dzieci! "Pięknie wkomponowany w krajobraz". Chyba ktoś se jaja robi!
Obrazek

Cofam się na Małą Rawkę, spotykając osoby z bacówki. Niektórzy wyglądają na mocno zmęczone. W pewnym momencie słońce dociera i do mnie. Ależ cudnie!
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dzięki zoomowi widzę, że z Chatki Puchatka prawie nic już nie zostało. Na razie stoi jeszcze drewniany trójkątny budynek z jej sąsiedztwa.
Obrazek

Zejście do przełęczy Wyżnańskiej poszło sprawnie, choć niekoniecznie szybciej niż wejście. Na polanie sycę wzrok ostatnimi spojrzeniami w kierunku Tarnicy, Szerokiego Wierchu, Krzemienia i Bukowego Berda. Na prawo od nich niektóre stoki się świecą, na Ukrainie ciągle więcej słońca - to m.in. Wielki Wierch (Великий Верх) i Pikuj (Пікуй).
Obrazek
Obrazek

Poważnie zastanawiałem się, czy nie skoczyć jeszcze na połoninę Caryńską, ale niebo znowu się zaciągnęło, więc uznałem, że dam sobie spokój. Siadam na ławce przy parkingu na przełęczy Wyżnańskiej i nagle widzę poznanych w bacówce Jaworzec znajomych z Gdańska :). Też byli na Rawkach, ale weszli na nie wcześniej niż ja i schodzili niebieskim...
Obrazek

Gawędzimy sobie miło, również z ekipą uderzającą właśnie do bacówki pod Rawkami, a słońce ponownie zaczęło doświetlać okolicę. Trochę żałuję tej drugiej połoniny, trudno...
Obrazek

Gdańszczanie zwożą mnie do Ustrzyk i sądziłem, że ostatnie godziny w Bieszczadach spędzę samotnie w bufecie "Kremenarosu", lecz świat górski jest mały... Ledwo spocząłem przy stoliku i zamówiłem zupę, a pojawiła się następna osoba poznana na tym wyjeździe - kolarz-alpinista wysokościowy, który dwa dni temu także spał w Jaworcu! Na rozmowie i pożegnalnych piwach mija mi czas. Wreszcie po 21-godzinie zarzucam plecak i idę na przystanek autobusowy...

Kolejny wypad w Bieszczady stał się historią. Dziwny był i ciekawy jednocześnie... Pogoda potrafiła zaszaleć, lecz w kluczowych momentach stawała się łaskawa. Zobaczyłem nowe miejsca i nowych ludzi. Wracam do domu prawie całkowicie usatysfakcjonowany ;).
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
ODPOWIEDZ