Śnieżka solo w jeden dzień, no prawie – 19.10.2019
: 10 stycznia 2020, 16:44
Prognozy na weekend zapowiadają się znakomicie. Kovik od dłuższego czasu planuje męską wyprawę z bratem w Tatry. A ja początkowo nie planuję nic górskiego na weekend, bo tyle rzeczy do zrobienia, uporządkowania… ale prognozy kuszą. W czwartek wieczorem kupuję więc bilet na nocny pociąg z Warszawy do Jeleniej Góry. Kierunek: Śnieżka. Jadę sama, nigdy jeszcze tego nie robiłam, bo nie lubię wypraw jednoosobowych, ale nie mogę oprzeć się pokusie spróbowania, choć ten jeden raz. Pociąg nie należy do najwygodniejszych, do Wrocławia pełno ludzi, a mnie trafia się pasażer z gatunków upierdliwych. Radzę sobie z nim jednak na swój sposób i próbuję urwać trochę snu, wiem, że nie będzie łatwo po nieprzespanej nocy zrobić trasę, ale góry wzywają i ja na to wyzwanie odpowiadam. Około 8 rano melduję się na dworcu kolejowym w Jeleniej Górze. Wychodzę przed dworzec z nadzieją, że będą jakieś busiki. Jacyś ludzie stoją na przystanku, ale uderzam prosto do busa po drugiej stronie ulicy. Nie ma czasu do stracenia. Udaje mi się znaleźć miejsce. W drodze nadrabiam śniadanie i już po 9 jestem przy Świątyni Wang, skąd zaczynam wędrówkę. Nic mnie nie goni, bo powrotny pociąg mam dopiero około 20. Pogoda póki co mało obiecująca, ale przynajmniej nie pada. Liczę, że poprawi się zgodnie z prognozami. Dłuższą chwilę idę niebieskim szlakiem, ale potem przerzucam się na żółty. To dobre posunięcie, unikam tłumów podążających niebieskim wariantem. Cieszę się chwilą ciszy.
Od dawna marzyłam, żeby przejść przez formacje skalne: Pielgrzymy i Słoneczniki. Dawno tu nie byłam. Pogoda robi się coraz lepsza, wysyłam fotki do Kovika, który nie może uwierzyć, że trafiłam lepiej niż on w Tatrach. No cóż… wiadomo. Za Słonecznikiem skręcam na czerwony Główny Szlak Sudecki i obiecuję sobie, że zrobię go kiedyś w dłuższej wersji.
Wiatr duje, ale nie przeszkadza mi to cieszyć się widokami, mam też dużo czasu na robienie zdjęć. Przybywa ludzi, ale to tylko oznaka, że zbliżam się do Przełęczy pod Śnieżką i Śląskiego Domu. Postanawiam zrobić sobie odpoczynek w Śląskim Domu. Tłumy i jeszcze raz tłumy, ale udaje mi się szybko dostać wrzątek i znaleźć miejsce do siedzenia. Cieszę się, że jestem samowystarczalna i nie muszę czekać na zamówienie. Kolejka jest pod same drzwi! Chwilkę rozmawiam z grupką osób siedzących obok mnie, właśnie wróciły ze szczytu, ostrzegają, że nieźle tam wieje. No wiadomo, na Śnieżce byłam już wiele razy i nie pamiętam, żeby nie wiało. No zobaczymy, jak będzie tym razem.
Ruszam w kierunku szczytu, na którym melduje się o 13.30. Trafiam idealnie w okno pogodowe, słońce i nie wieje. Jestem w totalnym w szoku, o czym koniecznie informuję Kovika. Kręcę się na szczycie z dobre pół godziny. Chowam się za obserwatorium i siedzę na trawce z dobre 15 minut ciesząc się chwilą. Ładuję akumulatory. Zbieram się jednak, bo wiatr znowu się zrywa.
Na powrót wybieram wariant niebieski do schroniska Strzecha Akademicka, a potem żółtym do Karpacza – Biały Jar, gdzie czekam na autokar do Jeleniej Góry. Jestem zadowolona, ale też zmęczona. Czuję, że prześpię drogę powrotną. Pociąg odjeżdża kilka minut po 20. Do Warszawy docieram o 5 rano, a już o 6 odpływam w swoim łóżku. Nie robię nigdy żadnych list do zaliczenia, ale spontaniczny wyjazd na jeden dzień mogę uznać za odhaczony.
Od dawna marzyłam, żeby przejść przez formacje skalne: Pielgrzymy i Słoneczniki. Dawno tu nie byłam. Pogoda robi się coraz lepsza, wysyłam fotki do Kovika, który nie może uwierzyć, że trafiłam lepiej niż on w Tatrach. No cóż… wiadomo. Za Słonecznikiem skręcam na czerwony Główny Szlak Sudecki i obiecuję sobie, że zrobię go kiedyś w dłuższej wersji.
Wiatr duje, ale nie przeszkadza mi to cieszyć się widokami, mam też dużo czasu na robienie zdjęć. Przybywa ludzi, ale to tylko oznaka, że zbliżam się do Przełęczy pod Śnieżką i Śląskiego Domu. Postanawiam zrobić sobie odpoczynek w Śląskim Domu. Tłumy i jeszcze raz tłumy, ale udaje mi się szybko dostać wrzątek i znaleźć miejsce do siedzenia. Cieszę się, że jestem samowystarczalna i nie muszę czekać na zamówienie. Kolejka jest pod same drzwi! Chwilkę rozmawiam z grupką osób siedzących obok mnie, właśnie wróciły ze szczytu, ostrzegają, że nieźle tam wieje. No wiadomo, na Śnieżce byłam już wiele razy i nie pamiętam, żeby nie wiało. No zobaczymy, jak będzie tym razem.
Ruszam w kierunku szczytu, na którym melduje się o 13.30. Trafiam idealnie w okno pogodowe, słońce i nie wieje. Jestem w totalnym w szoku, o czym koniecznie informuję Kovika. Kręcę się na szczycie z dobre pół godziny. Chowam się za obserwatorium i siedzę na trawce z dobre 15 minut ciesząc się chwilą. Ładuję akumulatory. Zbieram się jednak, bo wiatr znowu się zrywa.
Na powrót wybieram wariant niebieski do schroniska Strzecha Akademicka, a potem żółtym do Karpacza – Biały Jar, gdzie czekam na autokar do Jeleniej Góry. Jestem zadowolona, ale też zmęczona. Czuję, że prześpię drogę powrotną. Pociąg odjeżdża kilka minut po 20. Do Warszawy docieram o 5 rano, a już o 6 odpływam w swoim łóżku. Nie robię nigdy żadnych list do zaliczenia, ale spontaniczny wyjazd na jeden dzień mogę uznać za odhaczony.