Strona 1 z 1

Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 30 lipca 2019, 13:40
autor: Pudelek
Bieszczady to od kilku lat mój stały punkt programu wśród wypraw górskich. Tym razem postanowiłem je odwiedzić w połowie czerwca. Termin wydawał się idealny: już ciepło, ale jeszcze nie ma tłumów turystów wakacyjnych, a także tych związanych z długim weekendem bożocielnym. Choć właściwie określenie "już ciepło" jest niezbyt precyzyjne: trafiłem akurat na jedną z kulminacji czerwcowych upałów...

Wcześnie rano wysiadam z nocnego autobusu w Zagórzu. Miasto jest mi znane, ponieważ pochodzi z niego kumpel organizujący coroczne spotkania "miłośników Austro-Węgier" w Sanoku, więc kilka razy już w nim byłem. Mam teraz sporo wolnego czasu do następnego połączenia, więc mogę się trochę pokręcić.

Zacząć trzeba od jednego z dwóch dworców, bo to kolej była motorem do rozwoju miejscowości w XIX wieku. Budynek stacji "Zagórz" wybudowano w charakterystycznym austro-węgierskim stylu.
Obrazek

Kiedyś przy obsłudze węzła kolejowego pracowały 3 tysiące ludzi. Dzisiaj to raczej smutny obraz upadku, chociaż od kilku lat i tak więcej się tu dzieje...

Na torach można zobaczyć kilka ciekawych jednostek. Na biało-zielono niemieckie MR z lat 70. Kursują do Rzeszowa. Swoją drogą to daleko się zapuścili, bo generalnie te składy w barwach Arrivy obsługują głównie województwo kujawsko-pomorskie i sąsiednie.
Obrazek

W tym roku jeden taki egzemplarz został wypożyczony przez firmę o intrygującej nazwie "Shortlines.pl". Okazuje się, że kryje się pod nią Stowarzyszenie Kolejowych Przewozów Lokalnych obsługujących mało popularne linie kolejowe. Do nich należy także czerwony pociąg stojący kawałek dalej: to klasyczny czechosłowacki wagon motorowy 810, pierwszy raz widzę go na regularnym ruchu w Polsce i u polskiego przewoźnika!
Obrazek

Z dworca idę zrobić zakupy, a potem maszeruję w kierunku najbliższej świątyni, którą jest cerkiew świętego Mikołaja. Pierwotnie unicka, teraz prawosławna. Ładna, murowana i remontowana.
Obrazek

Na placu za kościołem najnowszy obiekt w Zagórzu - Pomnik Nieznanego Konfederata Barskiego. Jak na "nieznanego" to ma całkiem znaną twarz.
Obrazek

Konfederaci barscy idealnie pasują do dzisiejszych czasów: fanatyczni katolicy, którym wydaje się, że są patriotami. Nie lubili obcych, cudzoziemców i nowinek, a także innowierców. Niby walczyli z Rosją, ale tak naprawdę działali zgodnie z niej interesami. Czy to czegoś czasem nie przypomina?

Mimo wczesnej godziny robi się coraz cieplej, więc idę usiąść sobie na zacienionym brzegu Osławy. Tę rzekę będę spotykał dzisiaj jeszcze wielokrotnie.
Obrazek

Do śniadania kupiłem sobie takie coś :).
Obrazek

Bardziej pasowałby "Duch Osławy", ale niech będzie i San... Ogólnie to średnie.

Na posiłek wybrałem się tutaj nie tylko ja, w konsumpcji towarzyszy mi czapla.
Obrazek

Wracam na dworzec. W kierunku Bieszczadów postanowiłem pojechać pojazdem szynowym - stałe, codzienne i całoroczne kursy do Komańczy reaktywowano dopiero rok temu. Szynobus już stoi.
Obrazek

W środku przyjemny chłodek z klimatyzacji i obsługa. Innych pasażerów brak. Jest nawet automat biletowy, lecz psuje się akurat w momencie kiedy zamierzam z niego skorzystać ;).

Czekamy jeszcze na przyjazd pociągu z Sanoka. Po jego przybyciu mój skład zapełnia się ludźmi... w liczbie sztuk dwóch. Starsza kobieta wysiadająca na najbliższej stacji i facet, znajomy konduktorki. On jedzie kawałek dalej. Przy takiej frekwencji nie zdziwię się, jeśli wkrótce połączenie znowu zlikwidują, więc tym bardziej trzeba korzystać z niego, póki działa.

Szynobus toczy się wolno, fotografuję kolejne mniej lub bardziej zapomniane przystanki.
Obrazek

Zielone krajobrazy Pogórza Bukowskiego, później przechodzące w Beskid Niski i Góry Sanocko-Turczańskie.
Obrazek
Obrazek

W Komańczy-Letnisku widzę z okien grupę seniorów w obuwiu relaksacyjnym podążających w kierunku schroniska. W Komańczy właściwej (Команьча) jako jedynego turystę powinni mnie powitać chlebem i solą, lecz dworzec jest pusty. Konduktorka pyta się, czy będę także z nimi wracał, ale ja - rzecz jasna - mam zupełnie inne plany.
Obrazek

Zegarek pokazuje kwadrans przed 10-tą, a temperatura osiągnęła już taką wysokość, że można się wściec! Bez zbędnych ceregieli ruszam w drogę mijając drewniany kościół katolicki z 1950 roku. Nawet ładny, lecz gdzie mu tam do okolicznych cerkwi...
Obrazek

Na słupach są czerwone ślady Głównego Szlaku Beskidzkiego. Rozgrzanym asfaltem prowadzi mnie na zachód na mostek nad Osławicą.
Obrazek

Następnie odbijam w polanę i w las.
Obrazek

Po przekroczeniu niewielkiego potoku trafiam na miejsce, gdzie w 1943 hitlerowcy rozstrzelali kilkudziesięciu Cyganów złapanych w okolicy. Upamiętniono je pozbawionym napisów kamieniem otoczonym łańcuchem. Kiedyś zastanawiałem się z Eco, czy ten pomnik rzeczywiście istnieje, bowiem na większości map go nie zaznaczono. No i faktycznie jest.
Obrazek

Wspinam się do góry - to chyba największe podejście, jakie mnie dzisiaj czeka. Następnie trochę płaskiego i mocno w dół. Przyjemny, leśny odcinek.
Obrazek

Wychodzę w dolinie, gdzie kiedyś znajdowały się Prełuki (Прелукы;, w latach 1977-81 Przełęcz). Szerokie betonowe płyty wyglądają jak lądowisko.
Obrazek

Kilka dni przed wyjazdem zauważyłem na mapie, że droga, którą będę teraz szedł przez długi czas, jest prawdopodobnie asfaltowa. Wcześniej nie przyszło mi do głowy, że wyleją asfalt na takim zadupiu! Perspektywa wielokilometrowego wędrowania tym utwardzeniem w upalnych warunkach niezbyt zachęcała, ale na zmianę planów było już za późno, a poza tym i tak chciałem przejść tę trasę.
Obrazek

W tym miejscu ponownie spotykam Osławicę wyznaczającą granicę między Beskidem Niskim a Bieszczadami, i także pomiędzy Beskidami Zachodnimi i Wschodnimi. Uwzględniono ten podział stawiając kilka tablic z opisami. Przydałoby się tu zabrać tych "ekspertów", którzy z uporem maniaka twierdzą, że Komańcza to także Bieszczady...
Obrazek
Obrazek

Przechodząc most znalazłem się zatem w Bieszczadach :), ale ponieważ rzeka mocno kręci i będę ją przecinał jeszcze kilka razy, więc w Beskid Niski powrócę.
Obrazek

Prełuki teoretycznie nadal istnieją jako wioska, lecz składa się na nie ledwie kilka domów i około 10 mieszkańców. Sto lat temu liczyły blisko 350 dusz...
Obrazek

Żar leje się z nieba, asfalt się topi, ale gdy złapałem swój rytm, to idzie się nawet nieźle. Jak podejrzewałem - ruchu tu praktycznie brak, nie licząc jednego samochodu jadącego z naprzeciwka i mijającego mnie roznegliżowanego rowerzysty.

Od czasu do czasu spotykam pozostałości po bieszczadzkiej wąskotorówce, która kiedyś jeździła aż do Rzepedzi: mosty oraz zarośnięte szyny.
Obrazek

Po trzech kwadransach docieram do Duszatyna (Душатин). Wioska ciągła się w dolinie prowadzącej w kierunku jeziorek, ale na rozstajach stała cerkiew i znajdował się cmentarz. Po tej pierwszej nie ma śladu, po nekropoli mamy cerkwisko, czyli wykoszoną łąkę z jednym grobem i symbolicznym głazem. Grób jest z roku 1944.
Obrazek
Obrazek

Z kolei przy drodze stoi sezonowy bar. Na szczęście jest otwarty. Prowadząca go kobieta wita mnie słowami:
- W taki upał nie chodziłabym z plecakiem nawet jakby mi zapłacili!
Mnie nikt pieniędzy nie dał, więc muszę chodzić ;). Pytam się o piwo.
- Jest świeżutki i zimniutki Leżajsk.
Nie jestem w stanie stwierdzić, czy rzeczywiście taki świeżutki, bo wali żelastwem jak każdy Leżajsk, ale zimny na pewno, więc dobrze gasi pragnienie. Robię sobie prawie godzinną przerwę.
Obrazek

Główny Szlak Beskidzki skręca na jeziora, a ja idę dalej wzdłuż rzeki. Przede mną kilka brodów, co najmniej czterokrotnie będę przekraczał Osławę i zmieniał pasma górskie. Co chwilę widać opuszczoną infrastrukturę kolejową, łącznie z dość sporymi mostami.
Obrazek
Obrazek

Przy pierwszym brodzie górskie buty zamieniam na sandały i od tego momentu maszeruje się bardzo przyjemnie, mimo, że to zwykłe, plastikowe laćki :P.
Obrazek

Postanawiam też próbować łapać stopa. Na tym odcinku drogi jest co prawda zakaz ruchu bez specjalnego zezwolenia, ale nie wszyscy się tym przejmują. Pędzą na mnie dwa wypasione wozy z kujawsko-pomorskiego. Macham, minęli i wpadli na płyty. Kierowca drugiego pokazał niezidentyfikowany znak, jakby odkręcał butelkę, a mogło to znaczyć: "mam cały wolny tył i ciebie w dupie".
Obrazek

Trudno, idę dalej. Na niebie pojawiają się chmury i czasem zakrywają słońce przynosząc krótkotrwałą ulgę.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Udaje mi się złapać podwózkę kolejnym samochodem, tym razem na pewno legalnym. Właściciel auta jedzie do Mikowa, więc przejeżdżam z nim tylko około kilometra, ale zawsze to coś. Wychodzę przy ostatnim z zaznaczonych na mapie brodów (ale możliwa jest także przeprawa mostem), więc stwierdzam, że urządzę sobie tutaj wczesnopopołudniową pauzę.
Obrazek
Obrazek

Wskakuję do potoku Mikowego. Rozgrzane ciało na zimną wodę reaguje krzykiem :D.
Obrazek

Wypijam piwo, wcinam ciecierzycę z puszki i kabanosy (nie z puszki). Ogarnia mnie błogość i stan radości, który występuje tylko podczas wyjazdów: kiedy wszystko się układa, pogoda dopisuje i człowiek nigdzie się nie spieszy...

Po odpoczynku ruszam dalej. W oddali pojawiają się górki.
Obrazek

Mniej więcej na wysokości "schroniska nad Smolnikiem" fotografuję krzyż z 1898 roku...
Obrazek

...i łapię autostopa: starsza para zawozi mnie transporterem do centrum Smolnika (Смільник) obok drogi do cerkwi. Leżąca obok asfaltu skrzynka z butelkami służy chyba jako dodatkowy drogowskaz...
Obrazek

Podążam do cerkwi. Nie zbudowano jej z drewna, ale i tak to ciekawa konstrukcja, zwłaszcza w zestawie z dzwonnicą.
Obrazek

Świątynia stanęła w Smolniku w 1806 roku, lecz konsekrowano ją dopiero prawie 40 lat później. Aż do 1947 roku służyła grekokatolikom, potem na przemian była zamknięta i używana przez katolików obrządku łacińskiego. Obecnie należy do parafii w Nowym Łupkowie i tylko patron cały czas jest ten sam: święty Mikołaj.
Obrazek

Podobno w środku znajduje się piękny ikonostas, ale przez uchylone drzwi prawie nic nie widać. Napisy w cyrylicy nad wejściem nie zostały zniszczone, to cieszy.
Obrazek

Wokół kościoła trochę grobów, cmentarz nadal jest używany.
Obrazek
Obrazek

Tymczasem na horyzoncie czai się zło... Prognozy zapowiadały popołudniowe burze i wygląda na to, że się sprawdzą. Pytanie tylko czy dorwą i mnie, czy może przejdą bokiem?
Obrazek

Na razie się tym nie przejmuję i podziwiam widoki.
Obrazek

Smolnik miał szczęście i dotrwał do naszych czasów, choć liczba mieszkańców jest dziesięciokrotnie mniejsza niż przed wojną, a Rusinów już tu raczej nie spotkamy. Za to działa sklep! Taki, przy którym od razu chce się usiąść.
Obrazek

W przysklepowej wiacie degustuje sobie dwóch dżentelmenów. Witam się z nimi, zostawiam plecak i idę po coś chłodzącego. Następnie spędzamy przyjemnie czas dyskutując o tym i o owym, przewalają się miejscowi na zakupach i turyści. Ogólnie jest fajnie, choć mój niesmak wzbudziło chwalenie się jednego rozmówcy tym, jak pomógł swojemu psu odejść na tamten świat:
- Stary już był, więc wziąłem siekierkę i go trzonkiem w nos zdzieliłem. Po problemie. Z paroma kotami też.
Widać, że pewne metody na polskich wsiach się nie zmieniają. Jego kolega też jest zdegustowany taką akcją, na co tamten odpowiedział złośliwym rechotem... Ech.

No dobra, znowu się zbieram do dalszej drogi. Po chwili widzę z boku łemkowską chyżę. Okazuje się, że teraz mieszka w niej piwosz spod sklepu. Podjeżdża na rowerze, zaprasza na podwórze i do środka, pozwala fotografować.
Obrazek

Obiekt nie jest w najlepszym stanie. Budynek gospodarczy, widoczny po prawej, dosłownie chyli się ku upadkowi, to nie żadne zwichrowanie obiektywu. Ostatni remont robiony był pewnie dawno temu.
Obrazek
Obrazek

W środku chałupy czuję się trochę jak w skansenie. Tylko patrzeć jak wyjdzie babuszka w chuście... ale nie, dzisiaj mieszka tu tylko jedna osoba. Gospodarz z dumą pokazuje wiszące na ścianie zdjęcie Marcina Dorocińskiego, z którego udziałem kręcono w obejściu film (nie pamiętam tytułu).
Obrazek

Z kolei w szopie interesujące są wyryte na belkach stropu krzyże i jakieś symbole w kształcie koła. Miały chronić przed nieszczęściem albo zapewniać Bożą opatrzność? Szkoda, że nie zachowała się żadna data aby określić rok budowy.
Obrazek

Żegnam się po raz drugi z towarzyszem spod sklepu i po chwili ostatni raz przekraczam Osławę. Kawałek dalej widzę budynek przypominający młyn.
Obrazek

Zarośnięty węzeł wąskotorowy. Składy kolejki bieszczadzkiej kursowały do Smolnika jeszcze w latach 2009-2011, potem je zawieszono i chyba nie ma szans na przywrócenie. Nie przeszkadza to ustawiać znaków STOP-u, aby kierowcy musieli się zatrzymać przed pociągiem, który nie nadjedzie.
Obrazek
Obrazek

Podobna sytuacja jest na szosie wojewódzkiej - przejazd kolejowy nie używany od dwóch dekad, a znaki wyglądają na nowe! Trudno się dziwić, że przeciętny użytkownik samochodów nie zwraca uwagi na oznaczenia, bo podobnych "kwiatków" jest w Polsce cała masa!
Obrazek
Obrazek

Wreszcie schodzę z asfaltu, odbijając z drogi nr 897 na szuter, skrót do Nowego Łupkowa (Новий Лупків). Szedłem tędy tylko raz, podczas pierwszej wizyty w Bieszczadach kilka lat temu. Jako dodatkową atrakcję mam coraz wyraźniejsze pomruki burzy, która skrada się gdzieś za mną.
Obrazek

No polach ponownie pojawiają się ślady Bieszczadzkiej Kolejki Wąskotorowej. Ten odcinek pozostaje nieczynny od 1994 roku, kiedy to zakończyła swoją działalność jako podmiot państwowy. Krzyże świętego Andrzeja rdzewieją już ćwierć wieku.
Obrazek
Obrazek

Jakieś ruiny, możliwe, że dawnego PGR-u. I droga do nadal działającego zakładu karnego, w którym kiedyś zbyt krótko trzymali Macierewicza.
Obrazek
Obrazek

Nowy Łupków jawi się w okolicy jako prawdziwa metropolia - oprócz dużego sklepu posiadają znaną wśród turystów knajpę :). Pierwsze kroki kieruję więc tam.
Obrazek

Zostawiam plecak i idę na wieś. Zaglądam na stację kolejową, gdzie w przeszłości stykały się tory normalne z Zagórza i wąskotorowe z Cisnej. Pociągi standardowe nadal tu dojeżdżają, ale tylko w weekendy i w wakacje, w inne dni kończą kurs w Komańczy, jak mój poranny. Co ciekawe - budynek wąskotorówki wygląda lepiej, niż ten od składów normalnotorowych. A w tle coraz ciemniejsze niebo i odgłosy uderzeń pioruna.
Obrazek
Obrazek

Wśród traw stoją trzy niszczejące wagony, kiedyś reprezentacyjne salonki polityków. Korzystał z nich Gierek, Jaruzelski, Wałęsa i Kwaśniewski. To niby skansen kolejowy, choć nie mam pojęcia na jakich zasadach on działa.
Obrazek

A z innej beczki: gdyby się spytać przeciętnego turystę gdzie leży Łupków, to zapewne większość odpowiedziałaby, że w Bieszczadach. Część bardziej zorientowanych dodałaby, iż na pograniczu z Beskidem Niskim. Od "zawsze" tę granicę wyznaczała przełęcz Łupkowska ze swoim słynnym tunelem. Niedawno jednak powstał nowy podział polskich gór autorstwa wielu mądrych głów. Po jego obejrzeniu człowiek może się mocno zdziwić, a czasem popukać się w czoło. Według tego podziału całość Łupkowa przeniesiono w Beskidy Zachodnie, w Beskid Niski, gdyż nową granicą jest potok Smolniczek. Zatem od godziny, kiedy zboczyłem z drogi wojewódzkiej, jestem ponownie w Niskim. No cóż, ja pozostaję wierny tradycyjnemu podziałowi Kondrackiego, a ten świeży podział traktuję jako... zabawną ciekawostkę :P).
Obrazek

Po zrobieniu zakupów wracam do baru. W tle cały czas hałasują grzmoty i świecą błyskawice. Burza jednak do nas nie dotarła, ale następnego dnia dowiedziałem się, że w Cisnej leciał grad i poczynił sporo szkód.
Obrazek

Przez knajpę przewala się dużo ludzi, zarówno miejscowych, jak i turystów. Na pewien czas dosiada się do mnie koleś, który - podobnie jak ja mam w planach - śpi w Starym Łupkowie, ale on w obiekcie luksusowym, bo posiadającym dostęp do łazienki :P. Potem przysłuchuję się rozmowom Łupkowian... Głównym tematem jest dojazd do Humennego na Słowacji - ktoś tam ma jutro kogoś odebrać.
- Chłopie, to kawał drogi, tak ze 120 kilometrów - rzuca jeden z zaaferowanych dyskutantów.
- No co ty, maksymalnie 40 - ripostuje drugi.
W rzeczywistości jest około 70 kilometrów.
- I tak pojadę - stwierdza przyszły kierowca. - Ale co ja muszę mieć ze sobą za dokumenty? Polskie prawo jazdy wystarczy? Jakieś dodatkowe papiery?

I w tym momencie uświadomiłem sobie, jak ci ludzie niewiele wiedzą o sąsiadach żyjących za miedzą. Dosłownie za miedzą, bowiem granica oddalona jest od nas może o jakieś 3 kilometry... Przestaje mnie dziwić, że można całe życie mieszkać w takim miejscu i kompletnie nie mieć pojęcia, co się tam dzieje. A następnie wierzyć politykom, którzy wmówią, że granda, banda, terroryzm, drożyzna i rozpusta.
Obrazek

Około godziny 20-tej zbieram się na ostatni odcinek dzisiejszego dnia: szutrówkę w kierunku Starego Łupkowa. Do niedawna biegł nią niebieski szlak, teraz przerzucili go w las na drugą stronę torów.

Chmury i słońce odgrywają przede mną ładny spektakl, nic go nie zakłóca.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pojawiają się oznaczenia szlaku, który wyszedł z lasu i tak jak dawniej prowadzi wzdłuż Smolniczka, tam gdzie kiedyś znajdowały się zabudowania wsi. Mijam cerkwisko i przekraczam potok, a to oznacza, iż wróciłem w Bieszczady :D. Taa-daam! O ile w nowym podziale Nowy i Stary Łupków leżą w Beskidzie Niskim, o tyle Chatkę na Końcu Świata łaskawie zostawiono tam, gdzie zawsze była...
Obrazek

Po chwili pojawia się charakterystyczna sylwetka schroniska. Pierwszy raz jestem tu wiosną (a patrząc na pogodę to wręcz latem).
Obrazek

Nadzwyczajnej frekwencji nie ma, mimo, iż w końcu mamy piątek. Przy ognisku biesiaduje kilku facetów z dużego miasta. Nieco już wciętych i głośnych, ale w miarę kulturalnych. Oprócz nich nocować będzie może jeszcze z pięć osób, w tym starzy bywalcy, a nawet chatkowy z lat 80-tych. Dołączam się do nich i wieczór przelatuje na rozmowach wszelakich. Na koniec dosiadamy się do ekipy ogniskowej, lecz z powodu planów na jutrzejszy dzień zabawię tam dość krótko...
Obrazek

A z dzisiejszej wędrówki jestem bardzo zadowolony i nawet ten asfalt jakoś mocno nie przeszkadzał. Plastikowe sandały spisały się znakomicie, udało mi się w nich dotrzeć do samej chatki bez żadnej kontuzji ;).

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 30 lipca 2019, 17:16
autor: Tidżej
Rozumiem, że będzie ciąg dalszy, więc czekam z ciekawością. Tę część Bieszczadów znam słabo i wybiórczo więc chętnie poczytam. Przy pierwszym brodzie, który mijałeś w Duszatynie było kiedyś małe pole namiotowe, mam stamtąd gdzieś jeszcze czarno-białe zdjęcia z czasów, gdy nikt jeszcze nie marzył o cyfrowym odwzorowaniu :zoboc:
Brody przekraczałem tez samochodem, ale nie było chętnych na stopa.

Obrazek

Cerkiew w Smolniku nie wyglądała jeszcze tak pięknie, a do środka w ogóle nie udało mi się zajrzeć...

Obrazek

Obrazek

Czekam na więcej.

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 31 lipca 2019, 0:08
autor: Pudelek
Brody to właściwie jedyna możliwość przekroczenia, chyba, że po starym moście. Choć w jednym miejscu postawili nowszy most i brod pozostał alternatywą.

Oczywiście dalszy ciąg będzie :)

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 01 sierpnia 2019, 6:09
autor: Rebel
Pudelek pisze:
30 lipca 2019, 13:40
zdjęcie Marcina Dorocińskiego, z którego udziałem kręcono w obejściu film (nie pamiętam tytułu).
chodzi o film "serce serduszko'" ,czekam na cdn pzdr rebel

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 01 sierpnia 2019, 6:27
autor: Rebel
Pudelek pisze:
30 lipca 2019, 13:40
- Stary już był, więc wziąłem siekierkę i go trzonkiem w nos zdzieliłem. Po problemie. Z paroma kotami też
Pudelek bez urazy bo to indywidualna sprawa ale jak by to na mnie trafiło to awantura pewna bez względu na konsekwencje :zly: p.s czekam na cdn pzdr rebel

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 01 sierpnia 2019, 14:28
autor: Pudelek
No tak, mogliśmy sobie dać po ryju, pewnie zaraz zleciałaby się cała wieś bronić swojego. I co z tego by mi przyszło?

Niestety, w takich polskich zadupiach czasem zostaje tylko złapać się za głowę i po prostu pójść. To mentalnie nadal jest inny świat, ten bardziej zbliżony do Putina i Łukaszenki.

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 01 sierpnia 2019, 20:48
autor: Rebel
Pudelek pisze:
01 sierpnia 2019, 14:28
No tak, mogliśmy sobie dać po ryju, pewnie zaraz zleciałaby się cała wieś bronić swojego. I co z tego by mi przyszło?
Racja Pudelek łatwo mi mówic ja własciwie postury zakapiora nie mam i zwady bym nie szukał pisz dalej bo czekam na twoje Biesy

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 02 sierpnia 2019, 16:44
autor: Barbórka
o jak się jeździ tym szynobusem z Zagórza do Komańczy? planuję przejechać w drugą stronę - długo się jedzie?

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 02 sierpnia 2019, 22:43
autor: Pudelek
Do Komańczy jedzie niecałą godzinę. A właściwie jeździł, bo od jakiegoś miesiąca znowu nie jeździ i jest komunikacja zastępcza w dni robocze :D Zostaje też jeden TLK wieczorem aż do Łupkowa.

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 05 sierpnia 2019, 12:19
autor: Pudelek
Poranki w Chatce na Końcu Świata w Starym Łupkowie kojarzą mi się zawsze z ładną pogodą. Tak było i tym razem - za oknami niebo bez jednej chmurki, słońce już zaczyna smażyć...
Obrazek

O dziwo, wszyscy nocni imprezowicze już są na nogach. Mnie się nie chce wstawać, dwukrotnie przestawiam budzik, mimo, iż wiem, że plan na pół dzisiejszego dnia jest dość napięty. Chcę zdążyć na pociąg, a trasy jest sporo do przejścia. Liczę jednak, że uda mi się złapać jakieś podwózki...

Towarzystwo zasiadło do śniadania ;).
Obrazek

Dzielnie odrzucam propozycję wspólnej konsumpcji Baczewskiego (swoją drogą wyjątkowo mi ta wódka nie smakuje). Gdybym jednak zmienił zdanie, to dostaję ofertę samochodowego powrotu aż do domu w kolejny dzień - tyle, że ja wracać jeszcze nie mam zamiaru. Ekipa, która wczoraj rozpaliła ognisko, chce dziś iść aż do Balnicy górami i także proponują, abym się do nich dołączył, a ja znowu muszę odmówić...

Pojawił się gość - chudy i umięśniony Słowak na rowerze. Biega wokół chatki lekko zszokowany i strzela kolejne zdjęcia smartfonem. Potem uwiecznia siebie w różnych pozach. Wreszcie smaruje się kremem do opalania i pyta się, w którym kierunku idę... Kręci nosem, on chyba chce gdzieś indziej.
Obrazek

Około 9-tej udaje mi się w końcu zebrać do drogi. Późno, niedobrze, ale może jakoś to będzie...

Z chatki skręcam w prawo, na wschód. Tędy jeszcze nigdy nie szedłem. Sielsko.
Obrazek
Obrazek

Idylla kończy się już po jakimś kilometrze, gdy trafiam na wielki plac pełen ściętych drzew i drwali. Dochodzi tutaj także asfalt. Widać, że cywilizacja zbliża się do Łupkowa od drugiej strony...
Obrazek

Mimo wszystko asfaltem idzie mi się dobrze i nikt mi nie przeszkadza. Dwukrotnie przekraczam potok Smolniczek, a to oznacza, że według nowego mądrego podziału górskiego na chwilę znalazłem się w Beskidzie Niskim, po czym powróciłem w Bieszczady. Tym razem definitywnie ;).
Obrazek
Obrazek

Zbliżam się do miejsca, gdzie kiedyś zaczynała się wieś Zubeńsko (Зубенсько). W okresie międzywojennym liczyła prawie 400 mieszkańców, Rusinów i kilku żydów (wcześniej społeczność żydowska była liczniejsza). Ludność zdążono wywieźć w różne strony jeszcze przed akcją Wisła...
Obrazek
Obrazek

Spotykam pierwsze zaparkowane samochody i kręcących się po okolicy ludzi. Dwóch facetów schodzi z drogi i przez rów oraz krzaki przedziera się na zadrzewione wzgórze widoczne po lewej - tam prawdopodobniej stała drewniana cerkiew.
Obrazek

W takim miejscu zawsze przeżywam pewnego rodzaju wewnętrzny wstrząs: jak prosto może zniknąć cała miejscowość? Jasne, minęło już ponad pół wieku, przyroda i ludzie zrobili swoje, ale przecież patrząc na te łąki bardzo trudno sobie wyobrazić, że stało na nich kilkadziesiąt domów...
Obrazek

Niebieski szlak biegnie na południe w kierunku granicy, natomiast ja podążam na północny-wschód.
Obrazek

Mijam pracujący w polu traktor i nagle słyszę inny warkot dochodzący z tyłu. Nie namyślając się długo macham ręką i już po chwili siedzę w półciężarówce z dwoma robotnikami, którzy dowożą mnie na skrzyżowanie z drogą wojewódzką, tuż obok nieczynnego przejazdu wąskotorówki.
Obrazek

Na głównej szosie jeździ sporo aut, co mnie tym razem cieszy. Wydaje się, że z kolejnym stopem nie będzie większych problemów. Na razie zaglądam jednak pod pobliski krzyż z 1888 roku.
Obrazek

Teraz chcę podejść jeszcze kawałek dalej za odbicie drogi na Smolnik i tam założyć punkt łapania okazji ;). Z plecakiem wzbudzam zainteresowanie, pomachał mi nawet kierowca ambulansu - nie wiem tylko czy to dobry czy raczej zły znak? :D
Obrazek

Od czasu do czasu już teraz macham łapką, ale bez wielkiego parcia. Jeden z samochodów najpierw mnie mija, potem gwałtownie hamuje i cofa się kilkadziesiąt metrów. Wyskakuje młody facet i gorączkowo rzuca się do tylnych drzwi:
- Mamy ciasno, z tyłu siedzi żona z noworodkiem, ale może jakoś się zmieścimy - woła.
- Spokojnie, nic na siłę - odpowiadam. - Nie chcę sprawiać problemów, na pewno za chwilę ktoś inny mnie weźmie.
- Nie, nie, to nie problem - upiera się tamten.
Ostatecznie przekonałem go, że nie musi przestawiać małżonki oraz dziecka z fotelikiem i naprawdę mogę jeszcze sobie poczekać przy drodze na kolejną podwózkę. Miałem rację - na zegarku przeleciało ledwie kilka minut i zatrzymał się van z rowerową rodzinką. Okazało się, że w Cisnej odbywa się dziś maraton dla amatorów dwóch kółek, stąd tak dużo aut z przyczepionym sprzętem.

Tak miło nam się rozmawiało, że prawie przegapiłem miejsce, gdzie chciałem wysiąść, a był nim wielce zachęcający napis NALEWKARNIA. Kto by się nie skusił?
Obrazek

Wyskakuję z plecakiem w "centrum" Woli Michowej (Воля Мигова). Jest dopiero 10-ta, a to oznacza, że od chatki w Łupkowie przemieściłem się tu w godzinę. Znakomity wynik, teraz mam sporo czasu na zapas, więc bez ceregieli kieruję swe kroki do dawnego sklepu spożywczego, a dziś reklamującej się "nalewkarni".

Wybór jest spory, ceny też. Oprócz trunków można nabyć swojski chleb i soki. Jedzenie akurat jeszcze mam, więc decyduję się na nalewkę z pokrzywy i cytryny. Kapitalna!Obrazek
Obrazek

Siadam do cienia, rozmawiam ze sprzedawcą. W przyszłości chcą jeszcze produkować lokalne piwo. Byłoby fajnie.

Spędzam pod drzewem kilka kwadransów - przez ten czas do sklepu zaglądają klienci. Są nawet prawie sąsiedzi z Opola. Kobieta idzie zrobić rozeznanie, a facet widząc mnie dziwi się: "To turyści z plecakami jeszcze nie wymarli?". Opowiada mi o wczorajszej burzy z gradem w Cisnej oraz o tłumach turystów na połoninach. No cóż, zaczął się weekend, więc trzeba się ich spodziewać...

Ciężko w to uwierzyć, ale zamieszkała obecnie przez około 90 osób Wola Michowa była kiedyś miastem! Pierwotnie zaś wsią królewską lokowaną w XVI wieku, natomiast prawa miejskie uzyskała w połowie 18. stulecia. Na krótko, ale jednak. Zabudowa skupiona była wokół rynku położonego na północ od szosy, gdzie dziś chyba nic już nie ma. Odbywały się w niej jarmarki, handlowano bydłem i węgierskim winem. W szczytowym okresie liczba mieszkańców wynosiła ponad osiem setek, w tym aż czwartą część stanowili wyznawcy judaizmu. Oprócz cerkwi działały w Woli dwie synagogi, a do dzisiaj przetrwał w pewnym oddaleniu kirkut. Nawet zastanawiałem się czy do niego nie podejść, ale nie wiedziałem, czy na pewno trafię, a z drugiej strony wzmagający się upał nie zachęcał do skoków w bok...

Współczesna Wola Michowa to garść domów wzdłuż drogi wojewódzkiej, prawie wszystkie już nowe, powojenne. Starszą datację mogą mieć te dwa.
Obrazek

Niedaleko sklepu jeszcze do niedawna stał pomnik poświęcony czterem milicjantom poległym "w obronie ładu i porządku". W wyniku "dobrej zmiany" w jego miejscu mamy dziś wystawkę śmieci.
Obrazek

Blisko południa, zatem temperatura robi się nieznośna. Spocony sunę do przodu rozpaloną drogą.
Obrazek

Żubr, pstrąg i tokaj zapraszają. Nie skuszę się!
Obrazek

Nowy, nie mający jeszcze 10 lat, kościół katolicki. Całkiem ładny. Stoi w innym miejscu niż kiedyś cerkiew, ta znajdowała się w zachodniej części Woli.
Obrazek
Obrazek

Kawałek za świątynią przez Osławę przerzucono metalowy mostek, a za nim widać ruiny zabudowań. Pewnie bym je przegapił, bo z drogi są słabo widoczne, ale przed wyjazdem zwróciła mi na nie uwagę Wiolcia.
Obrazek
Obrazek

Budynki są pozostałościami ośrodka "Latarnia Wagabundy". Podobno bardzo znanego, który przeniósł się teraz w inne miejsce. Postanawiam przejść się korytarzami i liczę, że żadna żmija nie będzie się wygrzewała w słońcu.
Obrazek
Obrazek

W środku wilgotno, czuć stęchliznę i inne różne zapachy. Są ślady bytności dzikich lokatorów, ale raczej nie z ostatniego okresu.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Gdy wracam do drogi spotykam faceta z pobliskiego domu. Myślałem, że dostanę opieprdziel, iż kręcę się po prywatnym terenie, lecz ten zagaduje:
- Zimna woda była?
Myślał, że poszedłem wykąpać się do Osławy :). Pomysł niezły, ale jednak muszę iść dalej.

Łemkowski krzyż z cyframi wykonanymi jakby nieporadną ręką.
Obrazek

W okolicy ruin po Latarni powinien zaczynać się żółty szlak. Nie widzę jednak oznaczeń. Na szczęście trudno się tutaj zgubić, gdyż odbicie jest tylko jedno, z metalową tablicą kierującą w dolinę potoku Balnica (Balniczka). Przekraczam tory nieczynnego odcinka wąskotorówki.
Obrazek

Dobrze, że ta droga nie już asfaltowa, bo nogi chwilowo mają dość takiej nawierzchni :P. Aby im ulżyć wysypano tu sporo tłucznia, zapewne żeby łatwiej zwozić drzewo...
Obrazek

Po kilkunastu minutach znajduję ukrytą w lesie kapliczkę, tzw. Kowalową. Wybudowano ją w XIX wieku, odwiedzali ją grekokatolicy z obu stron granicy. Odprawiano w niej nabożeństwa, a tutejsze źródełko uważano za cudowne, po tym jak dzięki niemu odzyskał wzrok żebrzący dziad.
Obrazek

Kaplica jest po remoncie. Opuszczona po wypędzeniu Rusinów zaczęła z wolna niszczeć, lecz podobno aż do lat 70. jej stan nie był najgorszy, w środku istniały jeszcze freski, trzymał się tynk. Potem została wewnątrz mocno zniszczona w wyniku... detonacji niewypałów! Naprawdę, ludzkie barbarzyństwo w stosunku do "obcych obiektów" nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać!
Obrazek

Pod kaplicą płynie Balniczka, więc siadam pod mostkiem i chłodzę się. Trzeba trochę nabrać sił.
Obrazek

Po wiosce Balnica (Бальніця) nie pozostało już prawie nic. Właściwie jedynym namacalnym śladem jest cerkwisko. Świątynia w Balnicy była obiektem drewniano-murowanym, konsekrowano ją w 1856 roku. Obok niej stała dzwonnica z trzema dzwonami. Jeden z nich został w czasie ostatniej wojny ukryty, kilkanaście lat temu wykopany i prezentowany jest w skansenie w Sanoku, o czym już kiedyś pisałem. Ma metr średnicy i waży ponad 600 kilogramów.
Obrazek

Miejsce po cerkwi.
Obrazek

Na cmentarzu kilka starych krzyży i część ustawionych już przez wygnańców lub ich potomków.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Balnicę likwidowano w dwóch etapach: w 1946 część mieszkańców wywieziono na Ukrainę, rok później całą resztę w czasie Akcji Wisła. Wylądowali na Pomorzu, gdzie zazwyczaj żyją do dziś. Z opróżnienia wioski skorzystała UPA, która użyła drewno z pustych domów do budowy podziemnego szpitala.

Kilkadziesiąt lat temu zobaczylibyśmy na zdjęciu wykonanym w tym miejscu domy, dziś większość terenu zajął las.
Obrazek

Mimo, że miejscowość już nie istnieje, to nazwa "Balnica" przetrwała w szerszej świadomości z powodu Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej. Obecnie to ostatnia czynna stacja zachodniego odcinka, choć przystanek znajduje się w sporym oddaleniu od dawnej wsi.

Właśnie przejazd kolejką był głównym celem dzisiejszego dnia, ona determinowała mi plany, ponieważ do Balnicy kursowała tylko raz dziennie. Zbliżając się do przystanku ponownie widzę nieużywane tory, słyszę piski lokomotywy, potem pojawiają się ludzkie głosy i wreszcie sami pasażerowie.
Obrazek

Wśród turystów wzbudzam sensację. Jakaś dziewczyna patrzy na mnie jak na UFO i pyta z niedowierzaniem:
- Pan tu przyszedł piechotą?
- Niestety - odpowiadam z uśmiechem, po czym najpierw idę pogadać z obsługą, a potem zrobić małe zakupy w sklepie. Zimne słowackie piwo będzie w sam raz!
Obrazek

W skład pociągu wchodzi kilka wagonów otwartych oraz jeden zamknięty. Ten ostatni jest najciekawszy, bowiem posiada drewniane siedzenia jak z dawnych lat, hamulec ręczny oraz... toaletę :D.
Obrazek
Obrazek

Całość pociągnie nieśmiertelny Lyd2 czyli rumuński FAUR. W ciągu półtora miesiąca po raz trzeci pojadę wąskotorówką, a po raz drugi Lydem (przedtem w Bytomiu, natomiast na Suwalszczyźnie mieliśmy polską konstrukcję).
Obrazek

Prawie wszyscy ładują się do otwartych wagonów, do mnie dołącza tylko trójka młodzieńców. Przez większość podróży raczy mnie opowieściami z życia swojego i znajomych, w których dominującym tematem jest oczywiście wyrywanie lasek. Najbardziej utkwiła mi w pamięci historia jakiegoś muzyka co grywał na weselach, a w przerwach podkradał ludziom aparaty cyfrowe i w toalecie w tajemnicy uwieczniał na nich swoje przyrodzenie :P. Podobno działało to na wiele dziewczyn :D. Niestety, skończył tragicznie, bo zginął w wypadku, zasypiając w aucie podczas powrotu z imprezy...

Tymczasem widoki za oknami cieszą oczy.
Obrazek
Obrazek

W jednym miejscu tory tak zakręcają, że można zobaczyć sznur wagonów za nami.
Obrazek
Obrazek

Mało znaną ciekawostką historyczną jest fakt, że przez pewien czas bieszczadzka kolejka była de facto międzynarodowa. Po I wojnie światowej granicę międzypaństwową wytyczono na grzbiecie wododziałowym i okazało się, że prawie kilometrowy odcinek torów wąskotorówki znalazł się w Czechosłowacji. W czasach Austro-Węgier nie przejmowano się takimi niuansami, podczas budowy uwzględniano przede wszystkim uwarunkowania terenowe, natomiast w okresie międzywojennym stało się to problemem, gdyż za każdym razem pociągi kontrolowali i eskortowali czechosłowaccy funkcjonariusze. Dopiero w 1938 roku, wykorzystując agonię Czechosłowacji, strona polska wymogła cesję fragmentu terytorium (niecały kilometr kwadratowy) i w ten sposób cała linia znalazła się w Rzeczpospolitej.
Obrazek

Po kolejnej wojnie cofnięto wszystkie nabytki sanacyjnej Polski, więc zapewne stało się tak i tutaj, choć było to mocno niepraktyczne. Najbardziej prawdopodobna opcja to powtórne przekazanie przez Słowaków torowiska kolejki podczas jednej z wymian granicznych, zapewne w 1958 roku. W każdym razie obszar ten (określany w dokumentach jako "źródliska Udavy") jest jedynym z wymuszonych kiedyś na Czechosłowacji i nadal położonym w Polsce.

Pociąg mknie przez zielone okolice, turla się wzdłuż potoku Solinka, następnie przecina trakt wojewódzki i mijamy nieliczne zabudowania Żubraczy (Зубряче).
Obrazek
Obrazek

Po 45 minutach dojeżdżamy do Majdanu, głównej stacji Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej.
Obrazek

Tłum podróżnych wylewa się na zewnątrz, ja wychodzę jako ostatni, aby jeszcze zrobić zdjęcie wnętrza pustego wagonu, którym jechałem. Fajny.
Obrazek

Ludzkie morze rozbiega się we wszystkie strony, więc zwiedzanie wystawy muzealnej ograniczam do kilku zdjęć wykonanych w ruchu. Na zielono-czarno parowóz Kp4 z Chrzanowa.
Obrazek

Z Majdanu do Cisnej (Тісна) już blisko, ale to nieprzyjemny odcinek z dużym ruchem samochodów, zatem po raz trzeci tego dnia postanawiam złapać stopa. Zatrzymuje się pierwszy napotkany wóz; to także turyści z wąskotorówki. Po kilku minutach jestem już w centrum, gdzie masa aut i ludzi. Trudno się dziwić, mamy sobotę i ładną pogodę. Za tydzień, w weekend bożocielny, pewnie frekwencja jeszcze się mocno zwiększy.

Uderzam do jednej z knajp na żurek i radlera. Tu także patrzą dziwnie na mój plecak.
Obrazek

Nie mogło zabraknąć wizyty w Siekierezadzie. Po raz pierwszy siadam w dużej sali ("galerii"), która zwykle była zamknięta.
Obrazek
Obrazek

Przy barze wydaje mi się, iż widzę znajomą twarz mężczyzny, przygląda mi się również jakaś babka. W końcu się odzywa:
- To pan łapał dziś stopa i do nas nie wszedł. Poradził jakoś pan sobie? Baliśmy się, że w tym upale coś się stanie!
Samochód z małą ilością miejsca, żoną i noworodkiem, który chciał mnie zabrać przed Wolą Michową. To miłe, że tak troszczyli się o obcego człowieka.
- Poszedłem kawałek dalej i w cieniu założyłem stały punkt łapania okazji - odpowiadam ze śmiechem. - Już kilka minut później byłem w dalszej drodze, dzisiaj jest dobry dzień dla autostopowania.

To fakt, podróżowanie w ten sposób idzie mi na tym wyjeździe całkiem sprawnie. Na pewno pomaga wielkość mojej grupy turystycznej, składającej się z jednej osoby. W sumie mógłbym tak przebyć i ostatni odcinek dzisiejszego dnia, lecz decyduję się na autobus.

Maszerując na przystanek przyglądam się różnym przybytkom dla turystów. Najczęściej odmienianym słowem jest "Łemko". Łemkowskie knajpy, sklepy i klimaty. Łemkowskie pamiątki. Łemkowskie jadło. Nagle, po wielu dekadach, wydobyto Łemków z niebytu i stali się modni. Ukraińcy są źli i podejrzani, o nich się nie wspomina, a Łemko brzmi tak swojsko. To nic, że część Łemków, zwłaszcza tych wschodnich, także uznawała się za członków narodu ukraińskiego. A najlepsze jest to, że Cisna to już nie Łemkowszczyzna! Tereny zamieszkałe przez tę grupę Rusinów znajdowały się tuż za miedzą, kończyły się w Żubraczach, lecz Cisna była już miejscowością Bojkowską. Tyle, że Bojkowie nadal są w świadomości nieobecni, więc można wciskać tych Łemków gdzie popadnie...

Przystanek autobusowy mam z widokiem na bezpłciowy kościół katolicki. Wieżę dobudowano kilka lat temu.
Obrazek

Autobusy są opóźnione, więc wsiadam do tego, który miał jechać z pół godziny wcześniej. Mija jakieś pół godziny i wysiadam w Wetlinie (Ветлина). Pierwszy widok na zielone połoniny :).
Obrazek

Uderzam do domu wypoczynkowego PTTK. Zawsze kojarzył mi się z zamkniętymi drzwiami, ewentualnie ciszą i spokojem. Teraz gęsto tam jak w ulu. Pełno namiotów, dużo ludzi kręci się wokół knajpy. Ekipa prowadząca obiekt reprezentuje styl hippisowsko-hipsterski, z głośników sączy się sympatyczna muzyka. No i ceny na barze mocno poszły do góry.
Obrazek
Obrazek

Na szczęście przenocować ciągle można za niewysoką kwotę. Decyduję się na prl-owski domek letniskowy, którego połowę mam tylko dla siebie.
Obrazek

Po kąpieli pora na spacer do najbliższego baru. Widać, że włodarze Wetliny wzięli sobie do serca, aby przy tak wysokich temperaturach nie kosić nieustannie trawników ;).
Obrazek

Baza Ludzi z Mgły. Jakoś nigdy nie umiało mnie przekonać to miejsce. Teraz chyba sporo się w niej pozmieniało, ludzie wychodzą trzaskając drzwiami i wołając:
- To już nie ten sam lokal! Nigdy nie wisiało w nim poroże, ekipa jest inna!
Wydaje mi się, że jednak wisiało, a właściciel od lat ten sam... W każdym razie ubyło piw.

Przy barze zauważam lane wino! Kurczę, dawno takiego nie piłem!
- Co to za wino? Białe, czerwone? - zagaduję sprzedawcę.
- Czerwone.
- A słodkie, wytrawne? - ciągnę naiwnie.
- Normalne, dobre - odpowiada ten z głupim uśmiechem.
Zamawiam duży kufel. I już po zapachu czuję, że się sfrajerzyłem - to przecież zwykły jabol :D. Jak mogłem sądzić, że za 10 złotych napiję się tutaj czegoś innego? Cóż, walka z tym napitkiem była długa i bolesna :P.
Obrazek

Ale wieczór dopiero się zaczynał, choć ja miałem inne plany. Początkowo chciałem skończyć piwo, którym przepłukiwałem przełyk po jabolu i wrócić do PTTK-u. Towarzyszyła mi lektura, powrót po latach.
Obrazek

Prawie mi się udało, bo dosiadł się miejscowy ze słowami:
- Wyglądasz na człowieka, z którym przyjemnie napić się piwa.
Nie miałem więc wyboru... Następnie dołączyliśmy do sąsiedniego stolika okupowanego przez dwie pary - starszą i młodszą. Integracja szła na tyle szybko, że już po pół godzinie rozmowa zeszła na trudne i bolesne porody :D.

Minęła północ, barmani (ci, którzy nie imprezowali z nami) zaczęli dawać sygnały, iż chcą zamykać, a młodsza para przeszła do bardziej intensywnego stopnia migdalenia, więc wysandałowałem się do miejsca noclegowego (to zaledwie kilkaset metrów od Bazy). A tam... impreza w pełni! Gra muzyka, kula dyskotekowa, tańce... Zaczepia mnie facet z Żor i ląduje przy jego ekipie. Trochę to wszystko się jeszcze przeciągnęło zanim ostatecznie dotarłem do domku.

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 07 sierpnia 2019, 16:22
autor: Barbórka
Pudelek pisze:
02 sierpnia 2019, 22:43
Do Komańczy jedzie niecałą godzinę. A właściwie jeździł, bo od jakiegoś miesiąca znowu nie jeździ i jest komunikacja zastępcza w dni robocze :D Zostaje też jeden TLK wieczorem aż do Łupkowa.
o coś Ty.... może do września naprawią :D

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 08 sierpnia 2019, 13:30
autor: Pudelek
Trzeciego dnia pobytu w Bieszczadach chciałem ruszyć w końcu w jakieś wyższe partie gór. Prognozy zapowiadały jednak załamanie pogody, więc rano z niepokojem rzucam się do okna: na szczęście nic się nie zmieniło, niebo niebieściutkie, ani jednej chmurki.

Dobrze byłoby zacząć od śniadania, w moim przypadku tradycyjnie jajecznicy. Idę więc do baru ośrodka PTTK w Wetlinie i zamawiam zestaw. We wnętrzu i w okolicy sporo już ludzi, ale większość obecna raczej ciałem, niż duchem. Niektórzy śpią rozłożeni na kanapach, inni snują się bez celu, bardziej wytrzymali usiłują siedzieć równo przy stolikach. Ewidentnie kaczor rządzi nie tylko w Sejmie, ale także tutaj ;).

Robię szybkie zakupy i ruszam w kierunku szlaku. W kierunku, a nie na, bowiem pierwszy, kilometrowy odcinek to droga osiedlowo-polna przez tzw. Stare Sioło. Pojawiają się widoki na mój najbliższy cel - Połoninę Wetlińską.
Obrazek

Z mijanej tabliczki wynika, że używano także innych nazw, światowych! W Nowym Jorku są trzy Manhattany, Wetlina ma tylko dwa, lecz granicę zniesiono po wejściu do Schengen :D.
Obrazek

Po jakimś czasie spotykam szlak koloru żółtego i kasę biletową. Płacenie za możliwość obcowania z przyrodą, teoretycznie należącą do wszystkich, uważam za jedno z większych gówien autorstwa państwa... Cóż.

Następnie czeka mnie dość długie wspinanie się w lesie, które strasznie mnie męczy, pocę się prawie tak samo jak wczoraj w największym upale. Robię sobie przerwę przy deszczochronie, co trochę wzmacnia moje siły, ale najbardziej pomaga świadomość, iż już niedaleko!

I w końcu pojawia się przestrzeń!
Obrazek

Ten widok był dla mnie inspiracją do czerwcowego przyjazdu w Bieszczady. Nie konkretne miejsce czy połonina, ale kolor. Zielony! Jeszcze nigdy nie byłem w Biesach, gdy było zielono. Podczas wczesnowiosennych odwiedzin przyroda nadal odpoczywała po zimie, a pod koniec lata i jesienią była już zmęczona i żółta. Czerwiec wydawał się idealnym terminem aby nasycić oczy zielenią, choć miałem pewne obawy po rozpoczęciu fal upałów. Niepotrzebnie...

Wychodzę obok przełęczy Orłowicza. Jest fajnie.
Obrazek

Wetlińska jest jednym z najbardziej obleganych miejsc w Bieszczadach, chyba tylko z Tarnicą może rywalizować pod względem zadeptywania. Na szczęście teraz panuje ruch dość umiarkowany...
Obrazek

Widoki w kierunku północnym...
Obrazek

...i południowym. Pasmo graniczne z Rabią Skałą, po którym chodziłem w ubiegłym roku.
Obrazek

Robię sobie popas za krzakami, a w tym czasie na niebie zaczyna pojawiać się sporo chmur. Chyba rzeczywiście szykuje się zmiana pogody...
Obrazek

Muszę kiedyś wdrapać się na Smerek, lecz dzisiaj skręcam na wschód, w najbardziej tradycyjnym kierunku Głównego Szlaku Beskidzkiego. Przełęcz zostawiam za sobą.
Obrazek

Znów spoglądam w doliny i na otaczające mnie polany... Jeszcze w okresie międzywojennym na Wetlińskiej trwał intensywny wypas wołów.
Obrazek

Las na Szarym Berdzie dzieli połoninę na dwie nierówne części.
Obrazek
Obrazek

Hnatowe Berdo, poza szlakiem.
Obrazek

Podejście pod Osadzki Wierch z daleka wydaje się ostre, ale w rzeczywistości idzie się przyjemnie, zwłaszcza w takich warunkach. A ja znowu spoglądam za siebie, na Smerek.
Obrazek

Jak można się przekonać oglądając zdjęcia to tłumów nie ma. Oczywiście starałem się je tak kadrować, aby uwiecznić jak najmniejszą liczbę osób, ale nie zadeptywaliśmy się. Mimo niedzieli i ładnej pogody, bo nawet upał zelżał.

Dochodzę na Osadzki Wierch, najwyższy legalnie dostępny szczyt Wetlińskiej (1253 metry). Sąsiedni Roh ma 200 centymetrów więcej, ale szlak go omija. Osadzki to mnóstwo skałek i widok na schronisko oraz Połoninę Caryńską w tle.
Obrazek

Słońce zaczyna powoli przegrywać walkę z chmurami. Zastanawiam się ile jeszcze czasu zostało zanim całkowicie zwyciężą?
Obrazek

Między Osadzkim a Rohem znajduje się obniżenie, zwane Srebrzystą Przełęczą lub Srebrną Przełączką. Kiedyś określano je jako Staw, bowiem istniał tam zbiornik do pojenia bydła. Tamtędy wiedzie szlak i jest to klasyczne bieszczadzkie ujęcie.
Obrazek
Obrazek

Schronisko i Hasiakowa Skała coraz bliżej.
Obrazek
Obrazek

Chatka Puchatka. Obiekt legendarny/kultowy, nie boję się tak go określić. Spałem w niej raz (bo tylko raz byłem na Wetlińskiej) cztery lata temu w czasie pierwszej wizyty w Biesach. Średnio miła obsługa i niesamowity wieczór przy świecach. A rano wspaniały wschód słońca...

To jedyne miejsce na polskich połoninach, gdzie, nie łamiąc durnych przepisów parku narodowego, można oglądać początek i koniec dnia. Po to się tu idzie. Wiele osób jednak tego nie rozumie i płacze nad fatalnymi warunkami noclegowymi. Jak to w Polsce - jeśli coś dobrze działa, to musimy je spieprzyć. Park przeznaczył chatkę do remontu. Oficjalnie, bo de facto byłaby to budowa nowego obiektu, z mniejszą ilością miejsc, z koniecznościami rezerwacji, za większą kasę. Z możliwością wzięcia prysznica - fantastycznie! Chatka zapewne zmieniła by się w pensjonacik dla kasiastych. Na szczęście prace jeszcze nie ruszyły, udziela się noclegów w dotychczasowej spartańskiej wersji i zdziera z turystów w bufecie.
Obrazek

Pierwsze zmiany jednak są widoczne: zamknięto stare kibelki i postawiono dwa toj-toje. Oczywiście płatne. Jak to było? "Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód".
Obrazek

Ludzie przychodzą i odchodzą. Pojawia się także młoda parka, z którą wczoraj siedziałem w Bazie Ludzi z Mgły. Dziewczyna wbiega raźno niczym sarenka, facet ma ból w oczach. Ciekawe czy z powodu alkoholu czy raczej nocnej gimnastyki?
Obrazek

Idę na szczyt zrobić kilka zdjęć. Caryńska prezentuje się okazale, ale za nią już bardzo zamglone. Tarnica jeszcze się łapie, lecz ogólna widzialność nie przekracza 20 kilometrów.
Obrazek

Trochę dalej widać w stronę Gór Sanocko-Turczańskich.
Obrazek

Zamknięty i smutny wychodek.
Obrazek

Na południu zaczyna czaić się coś złego...
Obrazek
Obrazek

Zachmurzenie gęstnieje i robi się coraz ciemniejsze. Słychać pierwsze pomruki - ewidentnie burza! I co teraz? Przeczekać ją przy Chatce czy schodzić w dół licząc, że się zdąży? Nie tylko ja mam takie dylematy. Obok siedzi kobieta z rodziną i ona bardzo mocno boi się burz.
- To tylko samolot - próbuje ją kłamliwie uspokajać mąż. Nie nabrała się.
- Zostajemy tutaj dopóki nie przejdzie! - woła pani.
- A jak będzie waliło do wieczora? Chcesz tu nocować??
Też się waham... Nad większą częścią Wetlińskiej zapanował już mrok.
Obrazek

Ostatecznie ruszam w drogę, podobnie jak sąsiednia rodzinka i jeszcze kilka osób. Kierujemy się na Berehy Górne i to bardzo szybkim tempem.
Obrazek
Obrazek

Tam jeszcze tak spokojnie...
Obrazek

Tymczasem u nas zrobiło się ciekawie: ciągle byliśmy na odsłoniętym terenie, gdy nagle burzowo-deszczowa chmura gwałtownie przyspieszyła i zbliża się do nas bardzo szybko. Wydawało się, że to kwestia chwili, jak w nas walnie. Miałem taki krótki okres paniki, że nawet chciałem rzucić się pędem z powrotem do schroniska.
Obrazek
Obrazek

Nagle ściana deszczu stanęła! Dolina Wetlinki nie przepuściła jej dalej i zaczęła spychać na zachód. Uff... No i las był coraz bliżej, więc odetchnąłem z ulgą.
Obrazek

Mimo wszystko nie zwalnialiśmy tempa. Po ponownym wyjściu na otwartą przestrzeń wydaje się, że jest już po burzy...
Obrazek

A jednak nie do końca - druga strefa wyładowań nadchodzi od strony Ustrzyk. Nie ma co się zastanawiać, trzeba stąd spadać!
Obrazek

Na sam koniec dopadł mnie deszcz, ale tylko przez kilka minut i schroniłem się pod jedną z wiat przy parkingu Berehów Górnych. Oprócz mnie siedzi tam kilka osób i zastanawia się co robić dalej...

Swój plan minimum zrealizowałem - byłem na zielonej połoninie :). Plan maksimum zakładał dalsze wejście na Caryńską, jednak w tych warunkach to nieco ryzykowne. Zmoknięcie to pół biedy, ale nie miałem ochoty zetknąć się u góry z burzą. Zwłaszcza, że te niby odchodziły, ale w tle nadal było słychać nowe...
Obrazek

Rozmawiam z dwiema babkami, które także czekają na przejaśnienie. Temat zszedł na łapanie stopa. Jedna zastrzega się, że nikogo nigdy nie weźmie, w życiu. Wiadomo, przestępcy masowo włóczą się po Polsce i tylko czekają, aby na nią napaść, zgwałcić, okraść. Druga - dla odmiany - w Bieszczadach zabiera autostopowiczów często. Nie widzi tych bandytów, czy co?

Przestało padać, jednak ciągle słyszę gdzieś burzę. Może jestem przewrażliwiony, ale Połoninę Caryńską odpuszczam. Przy takiej pogodzie nie miałbym przyjemności wędrowania, ciągle wypatrywałbym zagrożenia.

Zamiast tego zaglądam na cmentarz dawnej wsi. Berehy Górne (Береги Горішні), spolonizowane w 1968 roku na Brzegi Górne, zamieszkiwało kiedyś ponad pół tysiąca mieszkańców. Miejscowość była długa, ciągnęła się na odcinku około 4 kilometrów pomiędzy dwiema przełęczami. Pozostały po niej tylko zarośnięte resztki nekropolii.
Obrazek

Jeszcze do lat 60. ubiegłego wieku znajdowała się na nim setka nagrobków. Potem Polacy zaczęli je przerabiać na tłuczeń podczas budowy Wielkiej Obwodnicy Bieszczadzkiej. Przetrwało... 11. Podobno nie zniszczono ich na skutek protestów rodzin tutaj pochowanych.

Groby te są ciekawe, pełne różnych symboli. Kielichy, koła, kręgi (znak jedności), lekko zdeformowane krzyże. Przypominają sztukę celtycką. Wykonał je miejscowy rzeźbiarz-amator Hryć Buchwak. Bojkowie byli grupą znacznie mniej rozwiniętą kulturowo niż sąsiedni Łemkowie, więc i styl trochę archaiczny, a litery koślawe.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Skoro nie idę górą przez połoninę, więc pójdę dołem. Nocować mam w Ustrzykach, to ponad 10 kilometrów asfaltem. Ale może znowu złapię podwózkę?
Obrazek

Chociaż z tym może być różnie. Po dotychczasowych pobytach w Bieszczadach doszedłem do wniosku, że Berehy są granicą oddzielającą obszar, gdzie ludzie chętnie biorą autostopowiczów, od tego, gdzie pokazują im różne durne gesty. Do tej pory jeszcze nie udało mi się skorzystać ze stopa w tej okolicy...

Początek maszerowania zdaje się to potwierdzać: mija mnie niewzruszenie kilka aut. Potem decyduję się to olać i przynajmniej pierwszy odcinek przejść z buta, zwłaszcza, że ruch jest nieduży, a dookoła całkiem ładnie.
Obrazek

Z lewej strony widzę stado owiec. Biegnie tamtędy ścieżka edukacyjna, czasowo dostępna... wyłącznie z przewodnikiem. Z powodu psów pasterskich. Idąc tym tokiem rozumowania, to całe duże obszary Karpat powinny być dostępne tylko dla zorganizowanych grup. Paranoja!
Obrazek
Obrazek

Zabudowania Berehów docierały aż do przełęczy Wyżniańskiej. Wieś przestała istnieć około 1946 roku i są różne wersje co do tego wydarzenia. Jedna głosi, że po zajęciu osady przez Armię Czerwoną całość górali mniej lub bardziej dobrowolnie wywieziono do ZSRR. Inna, że po przejściu frontu w Berehach przez 2 lata siedziała UPA, następnie pokonana przez Wojsko Polskie, które już w klasyczny sposób spaliło zabudowania i ludność przepędziło. Najprawdopodobniej w momencie rozpoczęcia Akcji Wisła nikt już nie mieszkał.
Obrazek

Mało brakowało, a mielibyśmy tutaj zupełnie inni obrazek: PRL-owscy włodarze, którzy najpierw dopuścili do wyludnienia i upadku Bieszczadów, w latach 70. planowali ich wielki rozwój turystyczny. Między Wetliną a Ustrzykami miały powstać dziesiątki ośrodków wypoczynkowych dla... 10 tysięcy przyjezdnych. W samych Berehach odpoczywałyby 3 tysiące wczasowiczów. Koszmar!

Na szczęście - podobnie jak wiele innych projektów lat minionych i - oby - współczesnych - kretyńskie pomysły pozostały tylko na papierze.
Obrazek

Tymczasem znowu słyszę grzmoty, więc przyspieszam kroku. Zerkam na Połoninę Caryńską i wzdycham z żalem.
Obrazek

Na przełęczy Wyżniańskiej dziwnie pusto. O tej godzinie nie ma parkingowego, nie pobierają haraczu za wstęp do Parku. Tylko kilka samochodów. Zagaduję dwójkę pakujących się do wozu facetów, lecz ci zjeżdżają w stronę Cisnej. Siadam zatem w fotelu odbieracza opłat i chwilę odpoczywam.
Obrazek

Zostało mi jeszcze 6 kilometrów. Niedużo, ale jakoś mi się nie chce. Rozkładam się zatem na asfalcie, zrzucam plecak i czekam. Tym razem mi się udało: po kilku minutach zatrzymuje się auto. W środku dwie dziewczyny. Sytuacja klasyczna: wczoraj je wożono, dzisiaj wożą one. Właśnie wracają z Soliny, z odpoczynku nad wodą. U nas lało, tam nawet jedna kropla nie spadła.

W Ustrzykach Górnych (Устрики Горішні) wysiadam pod schroniskiem. Dostaję nocleg w pokoju zbiorowym. Na razie pustym, ale powoli się zapełniającym. Jest dopiero 17-ta, a ja nie bardzo wiem, co ze sobą zrobić. Snuję się tu i tam, coś jem, czytam książkę. Zaczynam żałować, że jednak nie wlazłem na Caryńską. Aż zobaczyłem te chmury...
Obrazek

Przyszły dość nieoczekiwanie. Najpierw wyglądały bardzo malowniczo...
Obrazek

...a potem runęła ściana wody. Do tego kilkukrotnie przewalała się burza. Potwierdzili to turyści, którzy wybrali trasę, którą pierwotnie planowałem: na Caryńskiej nie padało, lecz widoków nie było prawie żadnych, a potem podczas zejścia kompletnie ich przemoczyło i postraszyło piorunami.

Wieczór jakże inny niż ten w Łupkowie albo w Wetlinie. Nie ma z kim usiąść, napić się piwa, pogadać. Nie to, że brak ludzi, bo schronisko jest w dużej części wypełnione. Po prostu sam nowy typ turysty: zejść ze szlaku, wziąć prysznic, usiąść z boku ze smartfonem lub laptopem i odciąć się od realnego świata. A potem szybko spać, byle bez kontaktu z innymi...

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 18 sierpnia 2019, 23:16
autor: Pudelek
Lutowiska to dawne miasteczko nad potokiem Smolnik. Kiedyś większość mieszkańców stanowili Żydzi, obecnie można w nich obejrzeć kilka mniej lub bardziej ciekawych zabytków.
Obrazek

Ale zaraz, zaraz, co ja w ogóle robię w Lutowiskach? Przecież one nawet nie leżą w Bieszczadach tylko w Górach Sanocko-Turczańskich (granicą jest wspomniany Smolnik). A plan miałem zupełnie inny, bo chciałem w końcu przejść Bukowe Berdo. To właściwie był początkowo główny cel wyjazdu, który z przyczyn logistycznych zostawiłem sobie na koniec. Niestety, wczoraj załamała się pogoda, w nocy sporo lało i rano też nie wyglądało to optymistycznie. Dodatkowo jedna parka urządziła wszystkim w pokoju pobudkę trzaskając, szeleszcząc, nawołując i zadając sobie głośno pytania w stylu:
- Masz ochotę na ciepły kisiel?
Wieczorem pytałem się dokąd chcą iść. Do Ustrzyk. Ale Dolnych.
- To dość daleko - zauważyłem.
- W osiem godzin damy radę.
Wydawało mi się, że w więcej, ale nie jestem aż takim specjalistą, więc nie komentowałem. Po powrocie do domu z ciekawości zajrzałem na internetowe mapy: szlakami to prawie 60 kilometrów, a szacowny czas przejścia... 18 godzin. Noo, jeśli skrócą o dychę, to chyba mistrzowie świata!

Po śniadaniu akurat nie padało, więc stwierdziłem, że zaryzykuję połoninę, ale ledwo wyszedłem na dwór to gdzieś blisko rąbnął piorun i znowu się rozlało.
Obrazek

Trudno, trzeba wprowadzać przygotowany zawczasu plan awaryjny: zamiast gór będzie zwiedzanie w dolnych partiach.

Autobus wiezie mnie w kierunku Ustrzyk większych. Kilka osób wychodzi przy początku szlaku na Bukowe. Oby mieli dobre ciuchy przeciwdeszczowe.

Gdy wysiadam w Lutowiskach to leje mocniej, na szczęście potem ponownie przestaje. Tak się składa, że przystanek znajduje się tuż obok starego cmentarza.
Obrazek

Należał do unitów, ale chowano na nim także katolików rzymskich, m.in. policjantów (musieli to być Polacy, bowiem Rusinów, tak jak i Ukraińców, w międzywojennej Polsce traktowano jako obywateli drugiej kategorii i nie dopuszczano do takich stanowisk).
Obrazek

Zachowało się kilkanaście starszych nagrobków, w tym jeden dziecięcy ze zdjęciem.
Obrazek
Obrazek

Przy bramie umieszczono makietę cerkwi. Wybudowana w narodowym stylu ukraińskim przetrwała wywózki, ale już nie PRL. Opuszczona, zaniedbana i rozebrana ostatecznie dopiero w 1980 roku. Miejsce, gdzie stała jest łatwo rozpoznawalne.
Obrazek
Obrazek

Idę do centrum. Lutowiska są najludniejszą (obok Ustrzyk Dolnych) polską miejscowością, która przez 6 lat znajdowała się w granicach Związku Radzieckiego (pod nazwą Szewczenko/Шевченко). Powróciła do Polski w 1951 roku w wyniku największej w powojennej Europie wymiany granic. Sowieci wzięli sobie bogate w węgiel tereny obok Sokala, a w zamian oddali zalesiony fragment pogranicza bieszczadzkiego. Gospodarczo nie było to dla Polski korzystne, ale dzięki temu dzisiaj zamiast kolejnych nierentownych kopalń i zdegradowanego środowiska ma więcej gór... Tylko dla ludzi to był kolejny dramat: Bojków i Ukraińców wywieziono nad Dniestr, a tutaj trafiła część wyrzuconych z Sokala i okolic.

Tu i ówdzie można zobaczyć ślady poprzednich epok: drewnianą zabudowę (kiedyś hotel i szkoła żydowska) oraz nieczynny zakład Igloopolu.
Obrazek
Obrazek

Z synagogi zostały tylko fragmenty ścian. Przez wiele lat ruiny traktowano jak wysypisko śmieci i miejsce imprez, teraz jest wysprzątane.
Obrazek

Najbardziej okazałym budynkiem wioski jest neogotycki kościół katolicki.
Obrazek
Obrazek

W Lutowiskach można się zaopatrzyć także w niezbędne dla każdego futra, ciupagi oraz oscypki. Albo ktoś te sery przywozi z Podhala lub Beskidów zachodnich albo okłamuje klientów.
Obrazek

Na krótką chwilę wychodzi słońce...
Obrazek

...lecz rychło wracają chmury, a ja odbijam trochę w bok, aby zobaczyć kirkut. Określany jako "największy w polskich Bieszczadach" (choć w nich nie leży - to dopiero fenomen!).
Obrazek

Faktycznie jest duży, ale tak zarośnięty, że macewy ledwo wystają. W ogóle widać ich niewiele. Co ciekawe, nie wiadomo ile dokładnie ich przetrwało. Rozrzut w ilości jest spory - od 100 do 1000...
Obrazek
Obrazek

Powyżej cmentarza znajduje się punkt widokowy "Panorama Korony Bieszczadów". Po tak szumnej nazwie spodziewałem się czegoś spektakularnego, a nie jakieś Wołkowe Berdo czy Kańczowa...
Obrazek
Obrazek

Schodzę do głównej drogi i staję tuż za tablicą z nazwą "Lutowiska". Do najbliższego autobusu w kierunku Ustrzyk mam kilka godzin, szkoda czasu na siedzenie w jednym miejscu. Pora na łapanie stopa :).

Nie poszło tak błyskawicznie jak w poprzednie dni, musiałem z 5 albo może i 10 minut postać. Zabrał mnie właściciel własnego schroniska, bodajże z Tarnawy Niżnej. Wypytywał o warunki i ceny w "Kremenarosie", zawodowa ciekawość :D.

Poprosiłem, aby wysadził mnie w Smolniku (Смільник). Ten z początku wyjazdu leżał nad Osławicą, a dzisiejszy nad Sanem. Wróciliśmy w Bieszczady.
Obrazek

Wioska w dawnej formie przestała istnieć po jej "odzyskaniu" od ZSRR. Ocalał jednak najważniejszy obiekt - cerkiew z 1791 roku. Aby do niej dojść trzeba się wdrapać po betonowych płytach.
Obrazek

Widoki na dolinę bardzo przyjemne.
Obrazek
Obrazek

Ale miała być cerkiew. No i jest - piękna, drewniana, bojkowska.
Obrazek

Ostatnio napomknąłem, iż Bojkowie stali na niższym poziomie rozwoju niż Łemkowie. Pod pojęciem "rozwoju" miano na myśli kulturę, architekturę, a także postrzeganie świata czy świadomość przynależności narodowej. To zapóźnienie szacowano nawet na cały wiek. Z tego też powodu ich świątynie wyglądały zupełnie inaczej niż rusińskich sąsiadów. Niby bardziej prymitywnie. Moim jednak zdaniem cerkwie w stylu bojkowskim są nawet ładniejsze niż w łemkowskim! Zwłaszcza, że na terenie Polski prawie ich nie ma, przetrwało ledwie kilka (naliczyłem tylko 4)!
Obrazek

Cerkiew nie posiada oryginalnego wyposażenia, to efekt wieloletniej dewastacji. Zachowały się fragmenty polichromii. Nie przeszkodziło to wpisaniu jej na Listę Dziedzictwa UNESCO, co przyciąga turystów. Przez czas mojego postoju pojawiło się tutaj kilka samochodów, również na zagranicznych blachach.
Obrazek
Obrazek

Niewielki przycerkiewny cmentarz. Tak w ogóle cerkiew jest dzisiaj filialnym kościołem katolickim.
Obrazek

Znowu schodzę do głównej drogi i maszeruję niecały kilometr do skrzyżowania z szosą na Dwerniczek. Tam łapię drugiego dzisiejszego stopa - tym razem chłopaka i dziewczynę, którzy chcą wspiąć się jeszcze o tej porze na Bukowe Berdo. Jadą do Mucznego, więc wyskakuję w Stuposianach (Ступосяни, w latach 1977-81 Łukasiewicze).

W tym przypadku z pierwotnej miejscowości nie przetrwało właściwie nic poza nazwą i resztkami cmentarza.
Obrazek

Wielki krzyż stoi w miejscu, gdzie kiedyś wznosiła się ku niebu cerkiew. Też drewniana i w stylu bojkowskim, o kilka lat starsza od tej w Smolniku. Zburzono ją w 1946 roku, ludność znalazła się za Bugiem.
Obrazek
Obrazek

Ponownie muszę cofnąć się do trasy wojewódzkiej. Przechodzę nad Wołosatym, brudnym i wzburzonym.
Obrazek
Obrazek

Staję na przystanku, trzecia tego dnia podwózka to kwestia maksymalnie 10 minut. Zabiera mnie wesołe, starsze towarzystwo (część z Ustronia, część z Ełku), które widziało mnie już pod cerkwią w Smolniku.
- Dużo pan jeździ w Bieszczady?
- Staram się być chociaż jeden raz w roku - odpowiadam.
- Ooo, to pan je musi uwielbiać, że tak często! - słyszę.
A mnie wydawało się, że to zdecydowanie za rzadko ;).
Z kolei kierowca chce wiedzieć, czy byłem już na Tarnicy i na Rawce. Bo jemu bardzo się tam podobało.
- A kiedy pan tam był? - dopytuję.
- Latem... 1980 roku...

Nie jadę z nimi długo, proszę o wysadzenie w Pszczelinach (Пщеліни). Nieduża, niezbyt interesująca wioska. Ale mają sklep, w którym zjadam obiad w wersji turystycznej.
Obrazek

Jest już godzina 15-ta, więc spokojnie mógłbym próbować dostać się do Ustrzyk i skończyć dzisiejsze wałęsanie się, ale jednak coś nie daje mi spokoju... Połonina Caryńska. Wiem, że pogoda kiepska, lecz ciągle myślę, że może podskoczyłbym jeszcze na jakiś szlak.

Znowu staję na przystanku i macham ręką. Tym razem chyba najdłużej, bo powyżej 10 minut. Zatrzymuje się dość dziwna para: gdy próbuję otworzyć drzwi od strony pasażera aby się spytać, czy mnie podwiozą, to siedząca tam kobieta krzyczy niemal w panice... Ostatecznie ładuję się do tyłu - mój dziesiąty autostop podczas tego wyjazdu! Jubileusz :D!

Auto opuszczam w Widełkach. Niestety, obok pola biwakowego ciągle działa kasa i muszę opłacić haracz parkowi narodowemu! W zamiast dostaję mocno zniszczony szlak bez jednego mostku, a do przekraczania wezbranych strumieni służą... pieńki drewna. Śliskie jak cholera. Dość szybko moczę buty...
Obrazek
Obrazek

Bez większej przyjemności docieram na Przysłup Caryński, gdzie stoi "Koliba Studencka", która tak przypomina obiekt studencki jak FSO Syrena nowoczesny samochód. Warszawiacy wybudowali sobie pensjonacik.
Obrazek

Plusem jest panorama okolic Tarnicy. Wygląda na to, iż tam przebłyskuje trochę słońca!
Obrazek
Obrazek

Po krótkim odpoczynku ruszam dalej. Po wyjściu z lasu pojawia się mgła. To było do przewidzenia.
Obrazek

Po godzinie osiągam szczyt Połoniny Caryńskiej. Widoki wymiatają, ale przynajmniej pypcia mam zdartego :D.
Obrazek

Jestem tu trzeci raz i drugi, kiedy mam taką pogodę. Ta dzisiejsza wizyta to chyba jedna z moich mniej sensownych górskich wędrówek :P. Oczywiście zakładając, że jakiejś wyjście na szlak może być bezsensowne...

Na połoninie mocno wieje i piździ, więc bez zbędnych ceregieli idę w dół czerwonym szlakiem na Ustrzyki. W lesie błogosławię drewniane schody, tak często przeklinane przez innych - gdyby nie one to na pewno zaliczyłbym kilka wywrotek.
Obrazek

Już na płaskim znowuż moczę buty, gdyż kładki są porozwalane i częściowo podtopione.
Obrazek
Obrazek

Ustrzyki Górne ponownie wyglądają jak wymarła miejscowość. Nie tylko "Kremenaros", ale także inne lokale. Niby jacyś ludzie się kręcą, ale wszystko to sprawia wrażenie pustki. Zawsze tu tak mam... Wieczór będzie samotny, z piwem i lekturą.

W kolejny dzień zwijam się raniutko, aby zdążyć na autobus w kierunku domu. Okoliczne góry jeszcze są w chmurach, lecz wkrótce zacznie pojawiać się na nich słońce...
Obrazek
Obrazek

Re: Bieszczady są upalne. I zielone. I autostopowe.

: 21 sierpnia 2019, 7:42
autor: jedrek4
Jest taka opinia wśród parkowych decydentów, że turysta który przeszedł Park suchą stopą nie będzie usatysfakcjonowany pobytem ;)