20-23.06.2019 r. - Długi weekend na grani Krywańskiej Małej Fatry
: 29 czerwca 2019, 15:50
Dawno nie napisałam żadnej relacji. Odkąd zlikwidowano Picasa Web Albums największy problem mam ze zdjęciami, z trudem oswajam albumy w googlach. No a co to za relacje bez zdjęć? Jednak w końcu postanowiłam spróbować. Może coś z tego będzie, najwyżej opiszę pierwszy dzień i dam sobie spokój.
Miało być zupełnie inaczej. Planowaliśmy wyjazd w większym gronie. Mnie marzyła się powolna wędrówka i dłuuuugie popasy na grzbiecie wśród szumiących traw. Specjalnie przeznaczyłam cztery dni na szlak, który większość przechodzi w trzy dni. Zabraliśmy kuchenkę i gaz, żeby w południe ugotować sobie posiłek i herbatkę lub kawkę.
Ostatecznie pojechaliśmy tylko we dwójkę, czyli ja i piotrek.w . Niestety w tegoroczny weekend Bożego Ciała to pogoda dyktowała warunki i chcąc nie chcąc musieliśmy się do tego dostosować. Nie cały plan udało się zrealizować, ale mimo drobnych modyfikacji trasy przeszliśmy od założonego punktu początkowego do końcowego z trzema noclegami w schroniskach.
Wyjazd z Łodzi nastąpił bez obsuwy, ruszyliśmy punktualnie o 1:00 i po 5,5 godzinach stanęliśmy na śniadanie na parkingu Terchova-Tiesniavy. Stamtąd już blisko do Stefanovej, gdzie zostawiliśmy samochód i w lekkiej mżawce wyruszyliśmy na szlak.
Pierwszy odcinek prowadził przez Górne Diery. Na szczęście już na początku przestało padać, zdjęliśmy nasze okrycia przeciwdeszczowe, ale poręcze i łańcuchy były mokre, zimne i co najgorsze bardzo brudzące dłonie. Zabrudzenia spodni też nie udało się uniknąć.
Dochodząc do przełęczy Medzirozsutce podziwialiśmy skaliste ściany Małego Rozsutca, który tym razem nie leżał na naszej trasie.
Po krótkim odpoczynku, pogonieni kolejną falą deszczu, rozpoczęliśmy podejście na Wielki Rozsutec. Dobrze, że przed samym wierzchołkiem przestało padać, bo moja długa peleryna nie sprawdza się na stromych skalistych odcinkach.
Najważniejsza atrakcja tego dnia została zdobyta. Na szczycie nie spędziliśmy zbyt wiele czasu, bo z oddali dobiegały pomrukiwania burzy. Czekało nas zejście po stromym, skalistym i ubezpieczonym łańcuchami zboczu, zatem nie był to teren w tych okolicznościach bezpieczny. Na szczęście zdążyliśmy zejść przed deszczem, który dopadł nas na przełęczy Medziholie.
Tutaj zrobiliśmy naradę wojenną i podjęliśmy jedyną słuszną decyzję - odpuszczamy sobie Stoha i Południowy Gruń. Krążąca w okolicy burza skutecznie nas zniechęciła do dalszej wędrówki granią. Zeszliśmy do Stefanovej, tu odpoczęliśmy przy lodach i piwie, a kiedy pogoda się poprawiła i burza przestała straszyć, w ciągu godzinki podeszliśmy do Chaty na Gruni, gdzie mieliśmy pierwszy nocleg.
cdn. (a może nie)
Miało być zupełnie inaczej. Planowaliśmy wyjazd w większym gronie. Mnie marzyła się powolna wędrówka i dłuuuugie popasy na grzbiecie wśród szumiących traw. Specjalnie przeznaczyłam cztery dni na szlak, który większość przechodzi w trzy dni. Zabraliśmy kuchenkę i gaz, żeby w południe ugotować sobie posiłek i herbatkę lub kawkę.
Ostatecznie pojechaliśmy tylko we dwójkę, czyli ja i piotrek.w . Niestety w tegoroczny weekend Bożego Ciała to pogoda dyktowała warunki i chcąc nie chcąc musieliśmy się do tego dostosować. Nie cały plan udało się zrealizować, ale mimo drobnych modyfikacji trasy przeszliśmy od założonego punktu początkowego do końcowego z trzema noclegami w schroniskach.
Wyjazd z Łodzi nastąpił bez obsuwy, ruszyliśmy punktualnie o 1:00 i po 5,5 godzinach stanęliśmy na śniadanie na parkingu Terchova-Tiesniavy. Stamtąd już blisko do Stefanovej, gdzie zostawiliśmy samochód i w lekkiej mżawce wyruszyliśmy na szlak.
Pierwszy odcinek prowadził przez Górne Diery. Na szczęście już na początku przestało padać, zdjęliśmy nasze okrycia przeciwdeszczowe, ale poręcze i łańcuchy były mokre, zimne i co najgorsze bardzo brudzące dłonie. Zabrudzenia spodni też nie udało się uniknąć.
Dochodząc do przełęczy Medzirozsutce podziwialiśmy skaliste ściany Małego Rozsutca, który tym razem nie leżał na naszej trasie.
Po krótkim odpoczynku, pogonieni kolejną falą deszczu, rozpoczęliśmy podejście na Wielki Rozsutec. Dobrze, że przed samym wierzchołkiem przestało padać, bo moja długa peleryna nie sprawdza się na stromych skalistych odcinkach.
Najważniejsza atrakcja tego dnia została zdobyta. Na szczycie nie spędziliśmy zbyt wiele czasu, bo z oddali dobiegały pomrukiwania burzy. Czekało nas zejście po stromym, skalistym i ubezpieczonym łańcuchami zboczu, zatem nie był to teren w tych okolicznościach bezpieczny. Na szczęście zdążyliśmy zejść przed deszczem, który dopadł nas na przełęczy Medziholie.
Tutaj zrobiliśmy naradę wojenną i podjęliśmy jedyną słuszną decyzję - odpuszczamy sobie Stoha i Południowy Gruń. Krążąca w okolicy burza skutecznie nas zniechęciła do dalszej wędrówki granią. Zeszliśmy do Stefanovej, tu odpoczęliśmy przy lodach i piwie, a kiedy pogoda się poprawiła i burza przestała straszyć, w ciągu godzinki podeszliśmy do Chaty na Gruni, gdzie mieliśmy pierwszy nocleg.
cdn. (a może nie)