Re: Przez Suwalszczyznę i Mazury z plecakiem.
: 09 lipca 2019, 23:15
Gołdap (niem. Goldap, lit. Geldapė) w XX wieku kilka razy miał pecha. W początkowym okresie I wojny światowej zajęli go Rosjanie i po ich wyparciu zniszczonych zostało wiele budynków w centrum. Znacznie gorsza katastrofa nastąpiła 30 lat później, kiedy to najpierw zajęła je Armia Czerwona, potem Wehrmacht odbił, a następnie Sowieci wkroczyli po raz drugi. Szacuje się, że zagładzie mogło wówczas ulec nawet 90% zabudowy miasta! Kolejną "cegiełkę" dołożyli polscy włodarze, karząc niekiedy burzyć obiekty, które przetrwały wojenne zawieruchy. Efekt jest taki, że dzisiejsza stolica powiatu pod względem architektonicznym jest raczej nieciekawa.
Naszym schronieniem przed niesprzyjającą aurą będzie kwatera położona przy jednej z głównych dróg - Suwalskiej, a w przeszłości Mühlentor. Właściwie to autobus zatrzymał się prawie pod drzwiami .
Od właściciela bierzemy klucze, płacimy i zrzucamy bagaże. Siedzimy trochę w ciepłym pokoju, ale nie ma co za długo czekać i ruszamy na miasto.
Niedaleko od noclegowni trafiam na cmentarz wojskowy z czasów Wielkiej Wojny. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem spoczywają na nim i Niemcy i Rosjanie. Nekropolia jest w miarę zadbana.
Mazury były jedyną częścią Cesarstwa Niemieckiego na których pojawiła się wroga armia. W wyniku walk zrujnowanych zostało wiele miejscowości, m.in. także Łek (dzisiejszy Ełk).
W pobliżu stoi wieża wodna z 1905 roku, obecnie służąca jako punkt widokowy. Zaglądniemy na nią następnego dnia i to z tej wizyty pochodzą zdjęcia.
Widać głównie bloki i inne klockowate budynki. Między nimi z rzadka pojawi się jakiś starszy dom.
Zalew nad Ustroniem w północnej części miasta. Jeszcze dalej położone jest jezioro Gołdap (Goldaper See), którego fragment należy do Rosji. Już w okresie międzywojennym pojawiało się tutaj sporo turystów, a kilka lat temu otwarto tężnie i miejscowość posiada status uzdrowiska.
Cmentarz wojenny z widoku ptaka.
Deska nad drzwiami zapewne jest oryginalna.
Podążając do centrum wchodzimy między osiedle, gdzie działa "Bar Jędruś" polecony przez właściciela noclegu. Lokalizacja powoduje, że zaglądają do niego głównie miejscowi.
W środku półmrok i pustki, lecz większość klientów przychodzi w porze obiadowej. Menu i ceny są interesujące, a posiłki bardzo smaczne. Co prawda kuchnia reklamowana jako "lokalna" to dania z Suwalszczyzny i Podlasia, nie z Mazur, ale raczej nikomu to nie przeszkadza... Może dlatego, że większość ludności, która przybyła do miasta po ostatniej wojnie, dotarła właśnie z tych regionów, co zresztą słychać w mowie.
Szczytem architektonicznej bezpłciowości jest gołdapski rynek. Wielki plac z parkingiem otoczony prostokątami. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś w środku wznosił się ratusz, kościół i kilka ważnych gmachów - sąd, areszt, remiza i poczta. Te były zaś efektem szeroko zakrojonej odbudowy przeprowadzonej po zniszczeniach Wielkiej Wojny.
Po II wojnie światowej ostało się kilka kamienic oraz m.in. mury kościoła. Zamiast przywrócić do użytku rozebrano go w latach 50., a później jeszcze niektóre domy. Współcześnie na rynku są bodajże jedynie 2 lub 3 budynki starsze niż kilkadziesiąt lat, w tym urząd miejski.
W miejscu dawnej reprezentacyjnej zabudowy urządzono... staw z mostkiem. Myśleliśmy, że to jakaś inwestycja unijna, lecz znajduje się tu co najmniej od 1975 roku.
Łazimy dalej. Boczne uliczki wydają się sympatyczniejsze. Na drugim zdjęciu ulica Mazurska, kiedyś Insterburgerstrasse. Dom z podcieniami mieścił piekarnię.
Późnogotycki kościół ewangelicki z XVI wieku. Został tak mocno zniszczony, że odbudowano go z ruiny dopiero w latach 80. ubiegłego stulecia i stał się katolicką konkatedrą. Z tego też powodu wnętrza są dość skromne.
Inna zabytkowa świątynia to kościół św. Leona - typowy neogotyk z 1894 roku.
Na koniec dnia odwiedzamy jeszcze jeden przybytek z "lokalnymi potrawami", czyli znowu z Podlasia, a także z jeszcze dalszymi, bo serwują też sało. Bardzo smaczne zresztą.
Wieczór upływa nam na długim siedzeniu na naszej kwaterze. Rano nie bardzo człowiek ma ochotę wstać, tym bardziej, że pogoda nie uległa żadnej poprawie. Dziś św. Bonifacego, trzeci dzień zimnych ogrodników.
Pierwsze swoje kroki kierujemy do najbliższego sklepiku. Mają tam zadaszoną wiatę oraz coś w rodzaju wychodka (ale tylko dla sikających). Spędzamy przy nim trochę czasu dyskutując z dwójką miejscowych. Jeden z nich wspomina przygody z milicji i ZOMO z lat 80. "W Gdańsku to był małpi gaj, sami debile, łazili po ulicach i walili pałką w płoty. (...) Tamten to robił cyrk, skakał z daszku twarzą w żywopłot". Nasz rozmówca chwali się, że kilkukrotnie wyrzucano go ze służby, ale zawsze przyjmowano z powrotem. Jego znajomi byli jednak lepsi, kradli rowery, a któryś nawet gwizdnął PKS-a. Trudno się dziwić, że komuna upadła, skoro miała takich obrońców...
W drodze do centrum zaglądamy ponownie do "Jędrusia" na obiad i tym razem spotykamy tam dość dużo osób. Potem jeszcze musimy zrobić zakupy na rynku, a Buba biegnie do szmateksu, aby nabyć jakieś ciepłe ciuchy, lecz wraca z niczym.
Pilnując plecaków przed sklepem zostaję serdecznie okrzyczany przez żulika: "Witamy na Mazurach". Spóźnił się z tym o dobę, ale dobre i to . Uzupełniane zapasów idzie nam na tyle wolno, że prawie spóźniamy się na autobus, który będzie jechał dokładnie tą samą trasą co wczoraj, lecz w odwrotnym kierunku.
Naszym schronieniem przed niesprzyjającą aurą będzie kwatera położona przy jednej z głównych dróg - Suwalskiej, a w przeszłości Mühlentor. Właściwie to autobus zatrzymał się prawie pod drzwiami .
Od właściciela bierzemy klucze, płacimy i zrzucamy bagaże. Siedzimy trochę w ciepłym pokoju, ale nie ma co za długo czekać i ruszamy na miasto.
Niedaleko od noclegowni trafiam na cmentarz wojskowy z czasów Wielkiej Wojny. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem spoczywają na nim i Niemcy i Rosjanie. Nekropolia jest w miarę zadbana.
Mazury były jedyną częścią Cesarstwa Niemieckiego na których pojawiła się wroga armia. W wyniku walk zrujnowanych zostało wiele miejscowości, m.in. także Łek (dzisiejszy Ełk).
W pobliżu stoi wieża wodna z 1905 roku, obecnie służąca jako punkt widokowy. Zaglądniemy na nią następnego dnia i to z tej wizyty pochodzą zdjęcia.
Widać głównie bloki i inne klockowate budynki. Między nimi z rzadka pojawi się jakiś starszy dom.
Zalew nad Ustroniem w północnej części miasta. Jeszcze dalej położone jest jezioro Gołdap (Goldaper See), którego fragment należy do Rosji. Już w okresie międzywojennym pojawiało się tutaj sporo turystów, a kilka lat temu otwarto tężnie i miejscowość posiada status uzdrowiska.
Cmentarz wojenny z widoku ptaka.
Deska nad drzwiami zapewne jest oryginalna.
Podążając do centrum wchodzimy między osiedle, gdzie działa "Bar Jędruś" polecony przez właściciela noclegu. Lokalizacja powoduje, że zaglądają do niego głównie miejscowi.
W środku półmrok i pustki, lecz większość klientów przychodzi w porze obiadowej. Menu i ceny są interesujące, a posiłki bardzo smaczne. Co prawda kuchnia reklamowana jako "lokalna" to dania z Suwalszczyzny i Podlasia, nie z Mazur, ale raczej nikomu to nie przeszkadza... Może dlatego, że większość ludności, która przybyła do miasta po ostatniej wojnie, dotarła właśnie z tych regionów, co zresztą słychać w mowie.
Szczytem architektonicznej bezpłciowości jest gołdapski rynek. Wielki plac z parkingiem otoczony prostokątami. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś w środku wznosił się ratusz, kościół i kilka ważnych gmachów - sąd, areszt, remiza i poczta. Te były zaś efektem szeroko zakrojonej odbudowy przeprowadzonej po zniszczeniach Wielkiej Wojny.
Po II wojnie światowej ostało się kilka kamienic oraz m.in. mury kościoła. Zamiast przywrócić do użytku rozebrano go w latach 50., a później jeszcze niektóre domy. Współcześnie na rynku są bodajże jedynie 2 lub 3 budynki starsze niż kilkadziesiąt lat, w tym urząd miejski.
W miejscu dawnej reprezentacyjnej zabudowy urządzono... staw z mostkiem. Myśleliśmy, że to jakaś inwestycja unijna, lecz znajduje się tu co najmniej od 1975 roku.
Łazimy dalej. Boczne uliczki wydają się sympatyczniejsze. Na drugim zdjęciu ulica Mazurska, kiedyś Insterburgerstrasse. Dom z podcieniami mieścił piekarnię.
Późnogotycki kościół ewangelicki z XVI wieku. Został tak mocno zniszczony, że odbudowano go z ruiny dopiero w latach 80. ubiegłego stulecia i stał się katolicką konkatedrą. Z tego też powodu wnętrza są dość skromne.
Inna zabytkowa świątynia to kościół św. Leona - typowy neogotyk z 1894 roku.
Na koniec dnia odwiedzamy jeszcze jeden przybytek z "lokalnymi potrawami", czyli znowu z Podlasia, a także z jeszcze dalszymi, bo serwują też sało. Bardzo smaczne zresztą.
Wieczór upływa nam na długim siedzeniu na naszej kwaterze. Rano nie bardzo człowiek ma ochotę wstać, tym bardziej, że pogoda nie uległa żadnej poprawie. Dziś św. Bonifacego, trzeci dzień zimnych ogrodników.
Pierwsze swoje kroki kierujemy do najbliższego sklepiku. Mają tam zadaszoną wiatę oraz coś w rodzaju wychodka (ale tylko dla sikających). Spędzamy przy nim trochę czasu dyskutując z dwójką miejscowych. Jeden z nich wspomina przygody z milicji i ZOMO z lat 80. "W Gdańsku to był małpi gaj, sami debile, łazili po ulicach i walili pałką w płoty. (...) Tamten to robił cyrk, skakał z daszku twarzą w żywopłot". Nasz rozmówca chwali się, że kilkukrotnie wyrzucano go ze służby, ale zawsze przyjmowano z powrotem. Jego znajomi byli jednak lepsi, kradli rowery, a któryś nawet gwizdnął PKS-a. Trudno się dziwić, że komuna upadła, skoro miała takich obrońców...
W drodze do centrum zaglądamy ponownie do "Jędrusia" na obiad i tym razem spotykamy tam dość dużo osób. Potem jeszcze musimy zrobić zakupy na rynku, a Buba biegnie do szmateksu, aby nabyć jakieś ciepłe ciuchy, lecz wraca z niczym.
Pilnując plecaków przed sklepem zostaję serdecznie okrzyczany przez żulika: "Witamy na Mazurach". Spóźnił się z tym o dobę, ale dobre i to . Uzupełniane zapasów idzie nam na tyle wolno, że prawie spóźniamy się na autobus, który będzie jechał dokładnie tą samą trasą co wczoraj, lecz w odwrotnym kierunku.