W kraju kiwi - Nowa Zelandia październik 2018
: 09 grudnia 2018, 17:11
Jedziemy w trójkę – Limonka, Joanka i adamek – na koniec świata do Nowej Zelandii.
Taką decyzję podjęliśmy w czerwcu. W ciągu trzech miesięcy zebraliśmy informacje o tym dalekim kraju, kupiliśmy bilety na samolot, wypożyczyliśmy auto. Początkowo mieliśmy jechać już we wrześniu, ale ze względu na porę roku – tam była wtedy dopiero wczesna wiosna – przesunęliśmy wyjazd o miesiąc. Miało być cieplej i w ogóle ładniej .
Z Krakowa przez Dubaj w ciągu 27 godzin we wnętrzu olbrzyma docieramy do Auckland na Wyspie Północnej.
Zelandczycy mają bardzo rygorystyczne przepisy wjazdowe. My nie potrzebujemy wizy, więc po minucie przechodzimy kontrolę paszportową, dalej będzie ciężej. Nowa Zelandia jest odseparowana od innych lądów i dlatego posiada szczególny ekosystem (zresztą już częściowo zniszczony przez ludzi, o tym później), który Zelandczycy bardzo chronią. Nie wolno przywozić tutaj żadnego świeżego jedzenia, nic co ma w sobie miód, niektórych rodzajów herbaty, żadnych piór itd. Sprawdzane jest bardzo szczegółowo wyposażenie turystyczne - buty, kijki, namioty - czy nie są brudne i przez to możliwe jest przewiezienie ziemi z innych stron świata. Nam sprawdzili czy mamy czyste buty górskie i wzięli do sprawdzenia nasze namioty (nawet nowy, jeszcze z metkami ). Kwadrans czekania i oddali namioty. Musieli je bardzo dokładnie sprawdzać - namioty były wywrócone na drugą stronę.
Odbieramy zamówiony samochód - Toyotę Corollę, robimy zakupy i ruszamy w Nową Zelandię.
dzień 1 - poniedziałek
Na początek jedziemy na południe. Dojeżdżamy zgodnie z wcześniejszymi założeniami do Mokau i rozbijamy namioty na campingu leżącym przy samej plaży.
dzień 2 - wtorek
Jedziemy w stronę wulkanu Mount Taranaki. Ta piękna, cała w śniegu, góra wznosi się na wysokość 2518m i jest prawie idealnym stożkiem wulkanicznym. Nie mamy w planie zdobywania szczytu, zresztą o tej porze roku jest tam dużo śniegu, który przeważnie utrzymuje się na szczycie przez cały rok.
Naszym planem jest dotarcie na miejsce widokowe na ok.1100m, do jeziorek przy szlaku Pouakai. Szlak zaczyna się wejściem do lasu, co jest jednoznaczne z wejściem do Egmont National Park. Park (Egmont to inna nazwa Mt.Taranaka) wyznaczono w odległości 6 mil od wierzchołka i ma idealnie kolisty kształt, co jest doskonale widoczne na zdjęciach satelitarnych.
Wszystkie lasy na N.Zelandii wyglądają trochę jak z bajki. Drzewa liściaste z powykręcanymi konarami i obwieszone mchem. Do tego wielkie paprocie, osiągające nawet kilka metrów wysokości i zdarzające się palmy. Wszystko jak w Jurassic Park. Drzew iglastych jest dużo mniej.
Na wysokości 1000m las się kończy przechodząc w niższe zarośla. Mijamy Pouakaki Hut, jedną z kilku chatek w Parku, dochodzimy do jeziorek i ... rozczarowanie. Góra jest w chmurach.
Cała góra nie odsłoniła się, chociaż długo czekaliśmy w chłodnym wietrze. Zobaczyliśmy tylko część góry.
Taranaki w całej okazałości widzieliśmy dopiero z dołu, spiesząc się na następne miejsce.
W miejscowości Tongaporutu na plaży można zobaczyć ciekawe formacje skalne.
Warunkiem aby móc wejść na plażę i pod same skały jest pora odpływu. Na plażę dotarliśmy trochę późno i nie mogliśmy już podejść - woda odcięła nam przejście - do skały w kształcie słonia.
Żal słonia może w drodze powrotnej udałoby się – zobaczymy jak się ułoży.
Ale inne formacje skalne z najbardziej znanymi Trzema Siostrami prezentowały się równie wspaniale, szczególnie że zaczynał się zachód słońca.
Noc spędzamy ponownie na campingu w Mokau.
dzień 3 - środa
Rano wcześniej wstajemy (tak naprawdę standardem była godzina 6:30 - na urlopie wstawać tak wcześnie, za jakie grzechy ). Musimy pokonać ponad 200 km przez góry w drodze do Tongariro. To najstarszy park narodowy w NZ i jeden z najstarszych na świecie. Został wpisany na listę UNESCO.
Za późno wyjechaliśmy, za długo jechaliśmy, w sumie jak dojechaliśmy do National Park Village było już trochę późno na zaplanowaną trasę, a i pogoda popsuła się. Nisko zawisły ciemne chmury, z których co jakiś czas trochę kapało. Wybraliśmy trasą rezerwową – do jezior Tama. Najpierw oglądamy wodospad Tawhei, a później z turystycznej, pełnej hoteli miejscowości Whakapapa ruszamy na szlak Taranaki Falls, który najpierw przez równinę porośniętą niską roślinnością, a później lasem w dolinie rzeki prowadzi do 20 m wodospadu Taranaki.
Po wyjściu z doliny szlak, bez żadnych trudności i większych wzniesień, prowadzi w kierunku Dolnego Jeziora Tama.
Dalej jest spore podejście, które prowadzi do Górnego Jeziora.
Oba jeziora powstały w dolinach odciętych przez lawę spływającą z okolicznych, ponad dwutysięcznych wulkanów Mount Ruapehu i Mount Ngauruhoe. I te góry powinniśmy podziwiać w czasie wędrówki.
Niestety niskie chmury przysłoniły szczyty i dopiero na samym końcu wędrówki zobaczyliśmy Mount Ruapehu w całej okazałości.
Po zejściu w dół, w ciemnościach przejechaliśmy do Wellington, skąd o pierwszej w nocy odpływał nasz prom na wyspę południową.
dzień 4 - czwartek
Dopłynęliśmy po czterogodzinnym rejsie, który cały przespaliśmy (rejs był w nocy, w godz. 2-6), do Picton. Uciekaliśmy na południe przed frontem deszczowym. Przez cały dzień raz padało, raz świeciło słońce, na północy było gorzej. Na południu miało być lepiej, a plan dnia przewidywał przeważnie jazdę więc pogoda nie miała, aż tak wielkiego znaczenia.
W rejonie miasta Kaikoura jest obszar gdzie można obserwować wiele zwierząt morskich w tym foki, a właściwie kotiki nowozelandzkie.
Opanowały one skalisty półwysep i wylegiwały się na skałach nie przejmując się obserwującymi ich ludźmi.
Ale jak podeszło się do nich za blisko to potrafiły być agresywne i atakowały ludzi.
Wychodziły nawet na parking, nic nie robiąc sobie z przejeżdżających aut.
Oprócz kotików jest to ulubione miejsce morskich ptaków, których wielkie kolonie żyją na plażach i skałach półwyspu.
Na noc rozbiliśmy się w Winchester koło Temuka na bezpłatnym miejskim parkingu.
W Nowej Zelandii można spędzać noc tylko w wyznaczonych miejscach, spanie na dziko jest zakazane. Dotyczy to zarówno namiotów jak i camperów. Ale w NZ jest bardzo duża ilość campingów różnego rodzaju. Na części z nich można nocować w samochodach, na części tylko w camperach z własnymi toaletami. Dużo jest też tych dla turystów z namiotami, nie ma problemów ze znalezieniem jakiegoś campingu na nocleg. Część campingów bywa bezobsługow, najczęściej tylko z WC – trzeba wypełnić druczek, do woreczka włożyć kasę i wrzucić do skrzyneczki. Ceny w zależności od standardu i miejsca mogą się sporo różnić. Od bezpłatnych, przez te za kilka dolarów (~20 PLN), po droższe z pełną infrastrukturą – prysznicami i kuchnią, od 15 $NZ do nawet 30 $NZ. My maksymalnie płaciliśmy 24 dolary (60 PLN), ale najczęściej było to 10-20 $NZ (25-50 PLN).
dzień 5 – piątek
Budzimy się rano, a tu … pada, przez prawie całą noc padało. Nie ma sensu składać mokrych namiotów i jechać w deszczu. Czekamy prawie do południa. Przestało lać, a silny wiatr bardzo szybko wysuszył namioty. Zaplanowaliśmy dalszą trasę, trochę zmienioną w stosunku do pierwotnych założeń, ale bardziej dostosowaną do panującej pogody.
Jedziemy do Oamaru. Ładne miasteczko z zabudową w stylu kolonialnym.
Na pobliskiej plaży powinny być pingwiny. Może i były, ale właśnie z tego powodu plażę zamyka się popołudniu – to tutaj częsta praktyka. Zadowoliliśmy się jedynie widokiem z góry na plażę zalewaną przez duże fale.
Kawałek dalej na południe, w pobliżu miejscowości Moeraki, jest słynna plaża Koehoke.
Na plaży częściowo w piasku, częściowo zalewane przez fale oceanu znajdują się kuliste kamienie tzw. Głazy Moeraki . Fachowo - są to konkrecje czyli minerały powstałe wskutek stopniowego narastania minerałów wokół jakiegoś obiektu w skale.
Kule na plaży, różnej wielkości od 0,5 metra do nawet 2-2,5 metrów średnicy. Niektóre już popękane od panujących warunków i rozsypujące się. Niektóre jeszcze nie do końca wytworzone, powoli uwalniające się z nadbrzeżnego mułowego klifu.
Oczywiście na plaży obowiązkowo musiały być tłumy skośnookich, wciąż wchodzących w kadr fotek.
Nadchodzi wieczór, prognozy na następny dzień są dobre. Rozpogadza się i możemy oglądać ładne widoczki.
Pora na góry. Jedziemy w głąb wyspy, na wskazany w informacji turystycznej w Oamaru, camping w Duntroon na boisku piłkarskim .
Jest zimno, w górach podobno spadł śnieg, na szczęście już nie pada.
dzień 6 – sobota
Rano mamy przepiękną pogodę, słońce i niebo bez chmur. Jedynie temperatura trochę niska – są 2 stopnie poniżej zera. Mokre z wieczora namioty teraz zamarzły. To była najniższa temperatura w czasie całego wyjazdu.
Najpierw odwiedzamy miejsce gdzie bywał Aslan.
To tu w Elephant Rocks pośród zwietrzałych formacji skalnych wysokości do 10 metrów obozowała armia Aslana z Narnii
Dalsza droga przybliża nas coraz bardziej do gór.
Ciąg dalszy nastąpi ...
więcej fotek:
https://photos.app.goo.gl/whXuJy7h5iwGNdMu9
Taką decyzję podjęliśmy w czerwcu. W ciągu trzech miesięcy zebraliśmy informacje o tym dalekim kraju, kupiliśmy bilety na samolot, wypożyczyliśmy auto. Początkowo mieliśmy jechać już we wrześniu, ale ze względu na porę roku – tam była wtedy dopiero wczesna wiosna – przesunęliśmy wyjazd o miesiąc. Miało być cieplej i w ogóle ładniej .
Z Krakowa przez Dubaj w ciągu 27 godzin we wnętrzu olbrzyma docieramy do Auckland na Wyspie Północnej.
Zelandczycy mają bardzo rygorystyczne przepisy wjazdowe. My nie potrzebujemy wizy, więc po minucie przechodzimy kontrolę paszportową, dalej będzie ciężej. Nowa Zelandia jest odseparowana od innych lądów i dlatego posiada szczególny ekosystem (zresztą już częściowo zniszczony przez ludzi, o tym później), który Zelandczycy bardzo chronią. Nie wolno przywozić tutaj żadnego świeżego jedzenia, nic co ma w sobie miód, niektórych rodzajów herbaty, żadnych piór itd. Sprawdzane jest bardzo szczegółowo wyposażenie turystyczne - buty, kijki, namioty - czy nie są brudne i przez to możliwe jest przewiezienie ziemi z innych stron świata. Nam sprawdzili czy mamy czyste buty górskie i wzięli do sprawdzenia nasze namioty (nawet nowy, jeszcze z metkami ). Kwadrans czekania i oddali namioty. Musieli je bardzo dokładnie sprawdzać - namioty były wywrócone na drugą stronę.
Odbieramy zamówiony samochód - Toyotę Corollę, robimy zakupy i ruszamy w Nową Zelandię.
dzień 1 - poniedziałek
Na początek jedziemy na południe. Dojeżdżamy zgodnie z wcześniejszymi założeniami do Mokau i rozbijamy namioty na campingu leżącym przy samej plaży.
dzień 2 - wtorek
Jedziemy w stronę wulkanu Mount Taranaki. Ta piękna, cała w śniegu, góra wznosi się na wysokość 2518m i jest prawie idealnym stożkiem wulkanicznym. Nie mamy w planie zdobywania szczytu, zresztą o tej porze roku jest tam dużo śniegu, który przeważnie utrzymuje się na szczycie przez cały rok.
Naszym planem jest dotarcie na miejsce widokowe na ok.1100m, do jeziorek przy szlaku Pouakai. Szlak zaczyna się wejściem do lasu, co jest jednoznaczne z wejściem do Egmont National Park. Park (Egmont to inna nazwa Mt.Taranaka) wyznaczono w odległości 6 mil od wierzchołka i ma idealnie kolisty kształt, co jest doskonale widoczne na zdjęciach satelitarnych.
Wszystkie lasy na N.Zelandii wyglądają trochę jak z bajki. Drzewa liściaste z powykręcanymi konarami i obwieszone mchem. Do tego wielkie paprocie, osiągające nawet kilka metrów wysokości i zdarzające się palmy. Wszystko jak w Jurassic Park. Drzew iglastych jest dużo mniej.
Na wysokości 1000m las się kończy przechodząc w niższe zarośla. Mijamy Pouakaki Hut, jedną z kilku chatek w Parku, dochodzimy do jeziorek i ... rozczarowanie. Góra jest w chmurach.
Cała góra nie odsłoniła się, chociaż długo czekaliśmy w chłodnym wietrze. Zobaczyliśmy tylko część góry.
Taranaki w całej okazałości widzieliśmy dopiero z dołu, spiesząc się na następne miejsce.
W miejscowości Tongaporutu na plaży można zobaczyć ciekawe formacje skalne.
Warunkiem aby móc wejść na plażę i pod same skały jest pora odpływu. Na plażę dotarliśmy trochę późno i nie mogliśmy już podejść - woda odcięła nam przejście - do skały w kształcie słonia.
Żal słonia może w drodze powrotnej udałoby się – zobaczymy jak się ułoży.
Ale inne formacje skalne z najbardziej znanymi Trzema Siostrami prezentowały się równie wspaniale, szczególnie że zaczynał się zachód słońca.
Noc spędzamy ponownie na campingu w Mokau.
dzień 3 - środa
Rano wcześniej wstajemy (tak naprawdę standardem była godzina 6:30 - na urlopie wstawać tak wcześnie, za jakie grzechy ). Musimy pokonać ponad 200 km przez góry w drodze do Tongariro. To najstarszy park narodowy w NZ i jeden z najstarszych na świecie. Został wpisany na listę UNESCO.
Za późno wyjechaliśmy, za długo jechaliśmy, w sumie jak dojechaliśmy do National Park Village było już trochę późno na zaplanowaną trasę, a i pogoda popsuła się. Nisko zawisły ciemne chmury, z których co jakiś czas trochę kapało. Wybraliśmy trasą rezerwową – do jezior Tama. Najpierw oglądamy wodospad Tawhei, a później z turystycznej, pełnej hoteli miejscowości Whakapapa ruszamy na szlak Taranaki Falls, który najpierw przez równinę porośniętą niską roślinnością, a później lasem w dolinie rzeki prowadzi do 20 m wodospadu Taranaki.
Po wyjściu z doliny szlak, bez żadnych trudności i większych wzniesień, prowadzi w kierunku Dolnego Jeziora Tama.
Dalej jest spore podejście, które prowadzi do Górnego Jeziora.
Oba jeziora powstały w dolinach odciętych przez lawę spływającą z okolicznych, ponad dwutysięcznych wulkanów Mount Ruapehu i Mount Ngauruhoe. I te góry powinniśmy podziwiać w czasie wędrówki.
Niestety niskie chmury przysłoniły szczyty i dopiero na samym końcu wędrówki zobaczyliśmy Mount Ruapehu w całej okazałości.
Po zejściu w dół, w ciemnościach przejechaliśmy do Wellington, skąd o pierwszej w nocy odpływał nasz prom na wyspę południową.
dzień 4 - czwartek
Dopłynęliśmy po czterogodzinnym rejsie, który cały przespaliśmy (rejs był w nocy, w godz. 2-6), do Picton. Uciekaliśmy na południe przed frontem deszczowym. Przez cały dzień raz padało, raz świeciło słońce, na północy było gorzej. Na południu miało być lepiej, a plan dnia przewidywał przeważnie jazdę więc pogoda nie miała, aż tak wielkiego znaczenia.
W rejonie miasta Kaikoura jest obszar gdzie można obserwować wiele zwierząt morskich w tym foki, a właściwie kotiki nowozelandzkie.
Opanowały one skalisty półwysep i wylegiwały się na skałach nie przejmując się obserwującymi ich ludźmi.
Ale jak podeszło się do nich za blisko to potrafiły być agresywne i atakowały ludzi.
Wychodziły nawet na parking, nic nie robiąc sobie z przejeżdżających aut.
Oprócz kotików jest to ulubione miejsce morskich ptaków, których wielkie kolonie żyją na plażach i skałach półwyspu.
Na noc rozbiliśmy się w Winchester koło Temuka na bezpłatnym miejskim parkingu.
W Nowej Zelandii można spędzać noc tylko w wyznaczonych miejscach, spanie na dziko jest zakazane. Dotyczy to zarówno namiotów jak i camperów. Ale w NZ jest bardzo duża ilość campingów różnego rodzaju. Na części z nich można nocować w samochodach, na części tylko w camperach z własnymi toaletami. Dużo jest też tych dla turystów z namiotami, nie ma problemów ze znalezieniem jakiegoś campingu na nocleg. Część campingów bywa bezobsługow, najczęściej tylko z WC – trzeba wypełnić druczek, do woreczka włożyć kasę i wrzucić do skrzyneczki. Ceny w zależności od standardu i miejsca mogą się sporo różnić. Od bezpłatnych, przez te za kilka dolarów (~20 PLN), po droższe z pełną infrastrukturą – prysznicami i kuchnią, od 15 $NZ do nawet 30 $NZ. My maksymalnie płaciliśmy 24 dolary (60 PLN), ale najczęściej było to 10-20 $NZ (25-50 PLN).
dzień 5 – piątek
Budzimy się rano, a tu … pada, przez prawie całą noc padało. Nie ma sensu składać mokrych namiotów i jechać w deszczu. Czekamy prawie do południa. Przestało lać, a silny wiatr bardzo szybko wysuszył namioty. Zaplanowaliśmy dalszą trasę, trochę zmienioną w stosunku do pierwotnych założeń, ale bardziej dostosowaną do panującej pogody.
Jedziemy do Oamaru. Ładne miasteczko z zabudową w stylu kolonialnym.
Na pobliskiej plaży powinny być pingwiny. Może i były, ale właśnie z tego powodu plażę zamyka się popołudniu – to tutaj częsta praktyka. Zadowoliliśmy się jedynie widokiem z góry na plażę zalewaną przez duże fale.
Kawałek dalej na południe, w pobliżu miejscowości Moeraki, jest słynna plaża Koehoke.
Na plaży częściowo w piasku, częściowo zalewane przez fale oceanu znajdują się kuliste kamienie tzw. Głazy Moeraki . Fachowo - są to konkrecje czyli minerały powstałe wskutek stopniowego narastania minerałów wokół jakiegoś obiektu w skale.
Kule na plaży, różnej wielkości od 0,5 metra do nawet 2-2,5 metrów średnicy. Niektóre już popękane od panujących warunków i rozsypujące się. Niektóre jeszcze nie do końca wytworzone, powoli uwalniające się z nadbrzeżnego mułowego klifu.
Oczywiście na plaży obowiązkowo musiały być tłumy skośnookich, wciąż wchodzących w kadr fotek.
Nadchodzi wieczór, prognozy na następny dzień są dobre. Rozpogadza się i możemy oglądać ładne widoczki.
Pora na góry. Jedziemy w głąb wyspy, na wskazany w informacji turystycznej w Oamaru, camping w Duntroon na boisku piłkarskim .
Jest zimno, w górach podobno spadł śnieg, na szczęście już nie pada.
dzień 6 – sobota
Rano mamy przepiękną pogodę, słońce i niebo bez chmur. Jedynie temperatura trochę niska – są 2 stopnie poniżej zera. Mokre z wieczora namioty teraz zamarzły. To była najniższa temperatura w czasie całego wyjazdu.
Najpierw odwiedzamy miejsce gdzie bywał Aslan.
To tu w Elephant Rocks pośród zwietrzałych formacji skalnych wysokości do 10 metrów obozowała armia Aslana z Narnii
Dalsza droga przybliża nas coraz bardziej do gór.
Ciąg dalszy nastąpi ...
więcej fotek:
https://photos.app.goo.gl/whXuJy7h5iwGNdMu9