Rano wstaję, ubieram się po cichu żeby nie budzić współspaczy i wychodzę około 6.30. Słoneczko już ładnie świeci, idę i podziwiam.
A mam do przejścia trasę do Węgierskiej Górki.
Po drodze znowu widok na Babunię.
Dochodzę po dwóch godzinach do stacji turystycznej Słowianka. Tu mam zamiar coś zjeść.
Niestety zamknięta na przysłowiowe 4 spusty. Na drzwiach wywieszka, że sklep jest czynny od godziny 9 - a ja jestem przed ósmą
. Trudno idę dalej. Może Abramów będzie otwarty. Niestety podobnie pozamykane nawet okiennice.
"Cóż było robić, Tadziu ani pisnął" trochę już głodnawy ruszam dalej w kierunku Węgierskiej Górki. Idę coraz wolniej, czyżby zmęczenie dawało się we znaki. Mijam krzyż (pomnik) poświęcony partyzantom Armii Krajowej grupy Romanka.
I dalej już dość ostro w dół. Między drzewami pojawia się widok na cel. Węgierska Górka.
Ale jeszcze najpierw Żabnica, a potem 2 km asfaltingu. W Węgierskiej Górce pierwsze kroki w kierunku jakiejś jadłodajni. Jest jakże urocza, o jakże słodkiej nazwie: Słodki Przystanek. Dają jakieś włoskie dania, a jest juz po 11. Rozsiadam się, zamawiam spaghetti, zupę chmielową i się delektuję. Czas mija dość szybko. Jeszcze spacerek po Węgierskiej, bo dawno nie byłem. I zaskoczony całkowicie, bo w samym prawie centrum stoi pomnik prof. Jerzego Buzka
Przy głównej drodze mijam cały rząd figur zbójników.
Zrobiła się druga po południu. Myślę, że chyba sobie daruję dalszą wędrówkę dzisiaj (jeżeli tylko znajdę jakiś nocleg). Ale idę szlakiem. Dochodzę do mostu przez Sołę
i już mam skręcać, gdy zauważam coś w stylu agroturystyki. Pytam o nocleg... i jest jak najbardziej, tym bardziej, że tylko jedna noc, bo za dwa dni ma być ekipa i zająć cały budynek. Prysznic, wczesna kolacja i kimonko.
Rano wstaję o normalnej porze (6 z groszami), a za oknem coś jakby pochmurno i zanosi się na deszcz. Ale co tam jem co nieco z wczorajszej kolacji i ruszam. Przechodzę przez most. Wdrapuję się na punkt widokowy.
. Zaczyna popadywać. Szybko jeszcze dwie fotki.
Aparat do plecaka i w drogę. Cel - Schronisko Stecówka. Cały czas mgła lub siąpiący deszcz. Zmoknięty (ale nie przemoczony) docieram na szczyt Baraniej Góry. I jak niejaki Jerzy Stuhr powiedział: "widzę ciemność" ja mogę śmiało powiedzieć "widzę mgłę" (żeby nie powiedzieć mgła po śląsku czyli ... g... widać.
Jak nic nie widać to trza się zbierać. Schodzę do Schroniska na Przysłopie. Witam się z obsługą (29 czerwca graliśmy tu koncert). Jem obiad, uzupełniam zapasy chmielu i ruszam w kierunku Stecówki. Po półtorej godzinie docieram i ... niespodziewajka. Schronisko jest w remoncie. Przyjmują tylko umówionych gości. Pani radzi żeby próbować albo w agroturystyce (trzeba sie wrócić ze 300m) lub na Kubalonce - 45 minut asfaltem. Na szczęście jest chłodno, asfalt mokry. Idę i faktycznie po około 3 kwadransach jestem na Kubalonce. Pytam o nocleg. "A obok w karczmie niech pan spyta". Przy barze wita mnie kartka "wolne pokoje". Niesmiało pytam, czy treść tej kartki jest zgodna z prawdą. Jest zgodna. Nocleg ze śniadaniem 70zeta, Ale ja ruszam raniutko przed siódmą. To my przygotujemy i będzie w lodówce na korytarzu z nr pokoju, jest czajnik to herbatę czy kawę sobie zrobię. Zgadzam się. Jeszcze fotki z okna, prysznic i spanko.
cdn chyba dopiero w piątek, bo jutro próba Wiekowych Baszt