Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyku do Siedmiogrodu.

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyku do Siedmiogrodu.

Post autor: Pudelek » 09 października 2017, 20:50

W nocy nad Jeziorem Szkoderskim przeszła ulewa, pierwsza od tygodnia. Poranek przywitał nas rześką temperaturą, wynoszącą jedyne 21 stopni. Powietrze zrobiło się czystsze, z miejsca poprawiła się widoczność, można było dojrzeć nawet północno-wschodni brzeg jeziora, który dzień wcześniej tonął w upale.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Z opadów chyba najbardziej cieszył się kempingowy arbuz, rosnący tuż obok naszego namiotu ;).
Obrazek

Chcemy dotrzeć dzisiaj do drugiego wielkiego jeziora bałkańskiego - Ochrydzkiego. Do przejechania mamy 250 kilometrów, czyli stosunkowo niedużo, ale tutaj odległości liczą się inaczej...

Chwilę po wjeździe na SH1 tankuję samochód. Facet z obsługi przelicza mi tak zbójecki kurs z euro na leki, że to chyba najdroższe uzupełnienie paliwa podczas tego wyjazdu :|!

Zatrzymujemy się w Szkodrze na zwiedzanie centrum, o którym to pisałem dwa posty temu. A potem - przy wyjeździe - wpadamy w korek gigant! Ulica jest całkowicie zablokowana na kilku pasach.

Między samochodami kursują osobnicy o ciemnej cerze i wiadomym pochodzeniu etnicznym. To stały element krajobrazu: jak tylko coś się zapcha, to od razu zjawiają się Cyganie. I nawet jacyś frajerzy coś im dają...
Obrazek

Czy to dobry dzień na przeprowadzkę?
Obrazek

Suniemy do przodu wolno jak krew z nosa... Po długim czasie dokulaliśmy się pod twierdzę Rozafa.
Obrazek

Po spojrzeniu na mapę bezbłędnie domyśliłem się momentu, kiedy zator się skończy: na skrzyżowaniu z drogą prowadzącą w kierunku Velipojë, głównej miejscowości wypoczynkowej w okolicy. Pół Szkodry w niedzielę zapragnęło pojechać nad morze i miasto stanęło. Głównym winowajcą byli jednak policjanci, kierujący ruchem na feralnym rozwidleniu - to kolejne potwierdzenie, że gliniarze, niezależnie od narodowości, tak się do tego nadają jak Pierce Brosnan do musicalu.

Nie wszyscy wytrzymali napięcie - stary biały opel usiłował mijać korek poboczem, ale dość szybko został zatrzymany przez radiowóz :D.

Zdecydowana większość samochodów skręciła na plaże, więc dalsza droga stała się znacznie bardziej luźna.
Obrazek

Co jakiś spotykaliśmy nagłe przeszkody: a to jakaś stłuczka, a to wesele, a to zawalidroga testujący nerwy innych użytkowników dróg. Mimo wszystko szybko dotarliśmy do Lezhy (Lezhë), miasta położonego niedaleko ujścia Drinu do Adriatyku.
Obrazek

Spoglądając na zegarek stwierdzam, że możemy na chwilę się tu zatrzymać. Poszukiwanie miejsca parkingowego poszło dość sprawnie, choć później okazało się, iż znajduje się na zakazie (co zostało powszechnie zignorowane przez innych kierowców).

Centrum Lezhy jest zadbane i sprawia dobre wrażenie. Przed socrealistyczną biblioteką stoją mniej lub bardziej dziwne rzeźby.
Obrazek

Na skwerach przystrzyżone trawniki, zieleni się trawa, cieszą oko kolorowe kwiatki. Trzeba jedynie uważać na odsłonięte studzienki.
Obrazek
Obrazek

Lezha to bardzo ważne miasto w albańskiej historii - w 1444 odbyło się w niej spotkanie przywódców klanów z całego kraju, na którym zapadła decyzja o podjęciu wspólnej walki z Turkami - powstała tzw. Liga z Lezhy. Na czele rebelii stanął Gjergj Kastrioti Skënderbeu, czyli słynny Skanderberg.

Po śmierci w 1468 roku został pochowany w miejscowym kościele św. Mikołaja. Po zdobyciu miasta przez Osmanów kościół przebudowano i zamieniono na meczet. Ten z kolei został zniszczony przez Envera Hodżę, a w resztkach murów, służących obu świątyniom, urządzono Mauzoleum Skanderberga.
Obrazek

Wokół rozciągają się ruiny systemu obronnego, który ciągnął się aż do zamku górującego nad miastem.
Obrazek
Obrazek

Wejście do mauzoleum chyba jest płatne, ale kasa znajduje się w sąsiednim muzeum. Gdy zaglądam do środka to nikt nie chce ode mnie biletu, tylko opiekun pyta się, w czym mi pomóc.
Obrazek

Grób Skanderberga jest symboliczny, bowiem Turcy wykradli kości bohatera i rozdzielili między siebie jako... talizmany. Nie przeszkadza to Albańczykom pielgrzymować tutaj niczym do Grot Watykańskich, fotografować się w każdej możliwej pozycji, pozować z żelaznym mieczem i herbem itp..
Obrazek

Oryginały należące do wodza znajdują się od kilku wieków w wiedeńskim muzeum, ale w 2012 roku na krótką chwilę powróciły do Ojczyzny.
Obrazek

Okolica mauzoleum to, oprócz starych murów i dział, budynki pomalowane na wszelkie kolory tęczy.
Obrazek

Pierwsza twierdza na wzgórzu powstała jeszcze w czasach Ilirów, potem rozbudowywali ją Wenecjanie i Turcy. Na wdrapanie się na nią nie starczy nam czasu.
Obrazek

Po drugiej stronie Drinu nowa cerkiew prawosławna. Nadal jesteśmy w rejonie, gdzie dominuje chrześcijaństwo, ale jego rzymska odmiana.
Obrazek

Po porannych chłodzie nie ma już śladu, choć 37 stopni nie jest tak męczące, jak upały kilku ostatnich dni. Mimo wszystko postanawiamy jeszcze poszukać jakieś lodziarni.
Obrazek

Pomnik Ligi z Lezhy. Choć ostatecznie po wielu latach sułtanom udało się w końcu zmiażdżyć albański opór, to Skanderberg stał się bohaterem narodowym, a jego walka ideologią, do której nawiązywały kolejne pokolenia. Chrześcijanie czczą go jako obrońcę wiary, dzięki któremu islam nigdy nie zapanował tutaj całkowicie. Z kolei dla muzułmanów jest symbolem związków Albańczyków z zachodnią Europą, zwłaszcza z papiestwem i Wenecją.
Obrazek

Przy lodziarni powietrze przecina huk, trąbienie i krzyki. Ulicą przejeżdża jeden z wielu orszaków ślubnych: goście machają flagami państwowymi, kamerzysta wygina się przez okno. Większość samochodów na włoskich, szwajcarskich i niemieckich blachach. To pewno ci Europejczycy od Skanderberga ;).
Obrazek

Na rondzie znów policjant kieruje ruchem, ale tym razem udało mu się nie z powodować zbyt dużego burdelu.

Do Macedonii można jechać dalej na dwa sposoby: szybszym przez Tiranę, ale tą trasę w większości już zaliczyłem kilka lat temu. Wybieram więc opcję krótszą kilometrowo, ale bardziej czasochłonną, na wschód wzdłuż Gór Skanderberga (Vargmalet e Skënderbeut) oraz przez Góry Krowie (Mali i Lopës).
Obrazek

Z drogi prowadzącej w kierunku Kosowa odbijam na podrzędną SH6 i tu zaczyna się zabawa. Wita mnie "zamek".
Obrazek

Byłem ciekaw w jakim stanie jest ta trasa, bowiem w sieci nie potrafiłem znaleźć bardziej szczegółowych informacji; cóż, nie jest to popularny odcinek dla turystów.

Początki nie są złe: asfalt jest przyzwoitej jakości, ale trzeba uważać na dziesiątki zakrętów oraz tuneli. Płynąca w dole rzeka Mat w połączeniu z otaczającymi ją biało-zielonymi ścianami tworzy niesamowicie malowniczy krajobraz!
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Następnie Mat się rozszerza w ramach sztucznego jeziora Shkopet (Liqen i Shkopetit).
Obrazek
Obrazek

I w tym momencie kończy się w miarę normalna jazda...
Obrazek

...a zaczyna się horror kierowcy. Potężne dziury, pozrywany przez naturę asfalt, kamienie... Ciągłe napięcie i wzmożona uwaga, bo za każdym zakrętem można na nas czekać kolejna niespodzianka. Prędkość spada do 20-30 km/h. Mamy próbkę jazdy po Albanii przed rozpoczęciem inwestycji w infrastrukturę drogową.
Obrazek

Na osłodę znów piękne widoki, których na tej trasie nie brakuje: kolejny sztuczny zbiornik na rzece Mat - jezioro Ulza (Liqen i Ulzës).
Obrazek
Obrazek

Góry i ich majestat.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na poboczu co jakiś czas widać nagrobki. Nie symboliczne krzyże czy kołpaki samochodowe jak u nas, ale prawdziwe, standardowe nagrobki. Mijamy nawet jeden mały cmentarzyk. Ciekawe czy rzeczywiście chowano tutaj ludzi i czy były to ofiary wypadków, czy może osoby jakoś związane z okolicą?
Obrazek

Krótkie odcinki znośnej nawierzchni są brutalnie kończone dziurą albo asfaltem zerwanym aż do podłoża. W miasteczku Burrel poszli na całość i większość ulic wysypana jest kamieniami, ale to chyba przygotowania do jakiegoś remontu. Przy okazji zatrzymuję się i pytam o dalszą drogę, bo brak jakichkolwiek oznaczeń. Zaczepieni tubylcy mieszaniną albańsko-włosko-niemiecką i z pomocą rąk tłumaczą, gdzie mam jechać ;).
Obrazek
Obrazek

Burrel był jedną z ledwie kilku miejscowości, przez którą przejeżdżaliśmy. Tereny te są mało ludne, a małe wioski pochowały się po bokach. Przed miasteczkiem o nazwie Bulqizë popełniam błąd, bo zamiast skręcić w nieoznakowaną drogę w lewo, to wybieram tą, która wygląda na główniejszą. W efekcie, zamiast przemknąć nowo wybudowaną obwodnicą, to ląduje na jakimś cygańskim osiedlu, gdzie jazda kończy się pod komórkami gospodarczymi autochtonów :D. Miny mieszkańców mówiły wszystko ;).

Tu, po dwóch godzinach od wjazdu na SH6, szczęśliwie kończy się fatalny stan drogi. Kolejne kilometry to poprowadzony szeroką doliną nowy asfalt, po którym sunie się jak na skrzydłach.
Obrazek
Obrazek

Następnie znów występują odcinki z gorszą nawierzchnią, ale nie przeszkadzają aż tak bardzo. Na horyzoncie widać jeszcze większe góry z pasma granicznego o wysokości przekraczającej 2000 metrów.
Obrazek

W ostatniej wiosce po stronie albańskiej - Maqellarë - planuję zrobić jakieś zakupy. Przydałoby się nabyć jeszcze coś procentowego, ale w zasięgu wzroku mam tylko sklep hallal. To już trochę inna Albania, niż na wybrzeżu - muzułmańska i bardziej konserwatywna.

Zaglądam do środka. Prowadzi go potężny facet z wygoloną głową i solidną brodą, któremu pomagają dzieciaki. Córkę wsadził za kasę, ale resztę pieniędzy wydał mi osobiście, wyjmując je z jej rąk. Czy powodowane to było niechęcią do kontaktu latorośli z niewiernym czy zwykłą uprzejmością? Możliwe, że ta druga opcja, bo uśmiechnął się przy tym życzliwie. A skoro napitków nie kupiliśmy, to zaopatrzyliśmy się w kilka regionalnych produktów, które zjemy w kolejne dni.
Obrazek

Droga do granicy nie jest w ogóle oznaczona, ale domyślam się - i potwierdzają to miejscowi - iż na rondzie należy skręcić w prawo, na południe. Rzeczywiście po kilku kilometrach widzę skromny punkt odprawy granicznej. Albańczyk nie jest nami zbyt zainteresowany, przejeżdżamy niemal z marszu. Z Macedończykami nie będzie już tak szybko, gdyż przed nami kilkadziesiąt pojazdów.
Obrazek

Panuje lekki chaos, bo pogranicznicy wskazują ludzi do kontroli na oko, komuś coś się nie zgadza w dokumentach i blokuje całą kolejkę, ktoś inny się wykłóca. Kiedy przyszła nasza kolej (pół godziny oczekiwania) to funkcjonariusz ledwo rzucił okiem na papiery i machnął ręką.

Witamy w Macedonii. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że w opuszczanej Albanii nie widzieliśmy ani jednego bunkra! To prawie tak, jakby będąc w Polsce nie zobaczyć żadnego pomnika papieskiego!
Obrazek

Otaczający nas krajobraz nie uległ zmianie: z jednej strony góry, z drugiej strony góry.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Etnicznie również bez większych zmian: w tym rejonie Albańczycy stanowią większość. Widać to choćby po cmentarzach, gdzie nie tylko dominują albańskie nazwiska, ale również dwugłowy orzeł, będący albańskim godłem.
Obrazek

Debar (Дебар, alb. Dibër) to 74% Albańczyków i tylko 7% Macedończyków. Miasto ma typowy albański charakter i nawet na tablicach drogowych jako pierwsza występuje wersja albańska. To zmiana w porównaniu z moją poprzednią wizytą przed kilku laty, gdyż wtedy na pierwszym miejscu był zawsze oficjalny macedoński.

Przed nami ostatni odcinek tego dnia - w kierunku Jeziora Ochrydzkiego. Fajna droga przez większość czasu biegnąca wzdłuż brzegów Czarnego Drinu, na którym znajduje się (już trzeci dzisiejszego dnia) sztuczny zbiornik (Дебарско Езеро, Liqeni i Dibrës).
Obrazek

Jazda byłaby całkiem przyjemna, gdyby nie powiększający się cień i zawalidroga, której nie potrafię wyprzedzić przez cały odcinek górski!
Obrazek

Po godzinie 19-tej, już przy wieczornej szarówce, osiągamy nasz cel - znany nam obóz pionierów, czyli ośrodek skautowski nad Jeziorem Ochrydzkim.
Obrazek

Trochę się tu pozmieniało. W recepcji, zamiast starszych pań, siedzą nastolatki nieźle władające angielskim. Podczas poprzednich wizyt cudzoziemcy z EU wzbudzali zdziwienie: jak to, tutaj, u nas, w tych prymitywnych warunkach? Teraz już takiego zaskoczenia nie ma...
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyku do Siedmiogrodu.

Post autor: Pudelek » 13 października 2017, 17:57

Okolice Ochrydy (Охрид, alb. Ohër) to jedyne miejsce w Macedonii, gdzie można zetknąć się z masową turystyką. Co prawda w innych miejscach kraju pojawia się coraz więcej obcokrajowców, ale tylko tutaj ich ilość jest tak zauważalna.

Jezioro o nazwie takiej samej jak słynne miasto uznają za najstarsze w Europie i jedno z najstarszych na świecie. Woda jest krystalicznie czysta i nigdy nie zamarza. Nie potrzeba dostępu do morza przy takim akwenie.
Obrazek

Ośrodek należący do macedońskich skautów (Извиднички Центар Охрид) wypatrzyłem przed pierwszym przyjazdem do Macedonii. Wybór ten okazał się znakomity: miejsce oddalone jest od starówki Ochrydu o jakieś dwa kilometry. Posiadają własną plażę, moim zdaniem jedną z lepszych w okolicy. Działa bar (ten akurat się zmienił na minus razem z nowym dzierżawcą z wieczną miną wściekłego człowieka). Ale co najważniejsze - niemal wszyscy goście to Macedończycy lub Serbowie, innych cudzoziemców praktycznie nie widać. Jest swojsko i w umiarkowanych cenach.
Obrazek
Obrazek

Za pierwszym razem nocleg był w starej przyczepie kempingowej w której nie domykały się okna ;). Za drugim - blaszany barak w jakim często kwateruje się osoby po stracie dobytku. Tym razem luksus - własny pokój z łazienką! Aby jednak nie było tak światowo, to na początek okazało się, iż klucz nie pasuje do zamka w drzwiach. Pokój więc wymieniono (bo właściwego klucza nie szło odnaleźć :D). W łazience nie leciała ciepła woda, okien nie szło otworzyć, przy kontaktach sterczały podejrzane kable, a daszek przy drzwiach miał spore dziury, ale i tak byliśmy zadowoleni.
Obrazek

Macedońskie śniadanie z albańskim serem kaszkawał (kupionym w sklepie hallal). Ser był pyszny, ale już nie trafiliśmy na drugi tak smaczny.
Obrazek

Przez większość dnia mamy dzień lenia, podobnie jak nad Jeziorem Szkoderskim. Niespodzianką są znajomi Teresy z pracy, którzy zajeżdżają do nas na krótkie odwiedziny w czasie podróży do Albanii. Tak im się spodobało, że nie chcieli jechać dalej :D.
Obrazek

Woda jest zimniejsza niż w Szkoderskim, co jest wynikiem chłodnego frontu, który przetoczył się nad całymi Bałkanami w przedostatnią noc. Nawet temperatura powietrza spadła lekko poniżej 30 stopni i wreszcie człowiek nie czuje się jak w piekarniku.

Ale swetra ściągać nie zamierzałem ;).
Obrazek

Zamiast kotów tym razem odwiedzał nas młody psiak.
Obrazek
Obrazek

Popołudniem postanowiliśmy przejść się do miasta. Najkrótsza droga jest niezbyt oficjalna...

Początkowo idzie się wysuszonymi nieużytkami.
Obrazek

Następnie wzdłuż jeziora mijając miejsca, gdzie zazwyczaj odpoczywają osoby z najbliższego osiedla.
Obrazek

Prawie kilometr zajmuje miejska plaża: kiedyś była podzielona płotami na mniejsze kawałki należące do osobnych ośrodków, teraz można przejść ją w całości. Czystość miesza się tu z wysypiskiem, a prywatny basen ze smrodem padłego psa.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Za płotem meczet z minaretem przypominającym latarnię morską. Muzułmanie stanowią tylko 1/5 ludności, a zamieszkują głównie peryferyjnego ubogie dzielnice.
Obrazek

Przed nami wzgórze Plaošnik na którym znajduje się twierdza oraz kilka świątyń, w tym ruiny najstarszej, wczesnochrześcijańskiej bazyliki. Zbocza od tej strony porasta iglasty las, a nad jeziorem lśnią malownicze klify.
Obrazek

Trochę wspinania po wyremontowanych chodnikach i możemy spojrzeć za siebie, na północ: miejska plaża, a na końcu zielonego cypla jest obóz pionierów.
Obrazek

Latarnie w stylu tradycyjnych ochrydzkich domów.
Obrazek
Obrazek

O historii Ochrydy napisano już bardzo wiele. Ludzie mieszkają tu podobno już 7 tysięcy lat. Ilirowie, Grecy, Rzymianie, Słowianie, Bizancjum, Turcy i wreszcie Jugosłowianie. Miasto miało szczęście, bo omijały je większe kataklizmy naturalne oraz niszczycielskie wojny, dlatego zachowało się w nim tak dużo zabytków i nie bez przyczyny zostało wpisane (wraz z jeziorem) na listę dziedzictwa UNESCO.

Zwiedzaliśmy je dokładnie kilka lat temu, dlatego teraz będzie tylko spacer w promieniach zmieniającego swe barwy słońca.

Cerkiew św. Jana Teologa z Kaneo jest najbardziej fotogenicznie położona i ujęcia tej świątyni można zobaczyć na większości folderów reklamujących Macedonię.
Obrazek

Późna pora ma ten duży plus, że nie ma już tłumów. Wcześniej kłębią się tutaj wycieczki, a śmiałkowie skaczą ze skał do wody.
Obrazek

Cerkiew postawiono w XIV-XV wieku, jednak przez kilka stuleci nie dbano o nią i freski są w dość kiepskim stanie. Zresztą, z tego co pamiętam, i tak niewiele było widać w ciemnym wnętrzu.
Obrazek

Idąc wysoko nad taflą wody widzimy w dole "plażę" jakiegoś hotelu.
Obrazek

W wąskich uliczkach stoją przedstawiciele socjalistycznej myśli technicznej.
Obrazek

Panorama starówki...
Obrazek

...i okolic portu.
Obrazek

Jednym z ciekawszych zabytków jest antyczny teatr. Wybudowali go Grecy około 200 lat p.n.e., potem wyremontowali Rzymianie. W Macedonii są jeszcze trzy inne starożytne teatry, ale tylko ten powstał w okresie hellenistycznym.
Obrazek

Niektórzy widzowie mieli stałe miejsca, które "rezerwowali" wyryciem swoich podpisów. Część tych autografów zachowała się do dzisiaj. Ciekawe co zostanie po naszych teatrach?
Obrazek
Obrazek

Górna Brama murów obronnych ciągnących się aż do twierdzy na górze. Wybudowana w X wieku, zapewne częściowo rekonstruowana.
Obrazek

Na wzgórzu, będącym przeciwwagą do cytadeli, stoją aż trzy cerkwie:

1) zwieńczona białą wieżą pod wezwaniem św. Dymitra z XIV wieku,
Obrazek

2) niewielka św. Konstantyna i Heleny z 1477 roku,
Obrazek

3) św. Bogurodzicy Perivleptos i Klimenta z 1295 roku. To jedna z cenniejszych w Ochrydzie, wzniesiona w bizantyjskim stylu. Jej freski są w ścisłej czołówce Bałkanów. Pamiętam, jak podczas wizyty wnętrza kasjerka szczerze przyznała, iż nie pozwalają robić w środku zdjęć, bo wtedy turyści nie chcą kupować pocztówek. Żadne tam wielkie sacrum.
Obrazek

Domy w charakterystycznym stylu ochrydzkim, niestety dość zaniedbane.
Obrazek

Między zabudowaniami widać odkrywkę archeologiczną, gdzie umieszczono kilka znalezionych w mieście antycznych mozaik.
Obrazek

Schodzimy w dół obok najważniejszego kościoła Ochrydy - cerkwi św. Zofii, dawnego soboru arcybiskupiego. Powstała w XI wieku, w okresie rządów tureckich do 1912 służyła jako meczet. Zakryte przez muzułmanów freski zaczęto odkrywać po II wojnie światowej i w swojej wielkości stanowią największy zespół malowideł cerkiewnych na całym globie.
Obrazek

Podobno w przeszłości Ochryda miała tyle kościołów, ile dni w roku. Nie wiem jaka liczba dotrwała do dzisiaj, lecz na pewno sporo.

Idziemy jeszcze niżej i wychodzimy na plaży miejskiej - ta też robi wrażenie swoją przestrzenią :P.
Obrazek

Centralny plac miasta z ogromną flagą i niemałym pomnikiem Klemensa Ochrydzkiego; arcybiskupa, apostoła, świętego oraz bohatera zarówno Macedonii jak i Bułgarii.
Obrazek
Obrazek

Imię Klemensa (Klimenta) nosi główny deptak. Składa się on jakby z dwóch części: pierwsza, na osi północ-południe, to sklepy z markowymi ciuchami, złotem i drogimi lokalami dla kasiastych turystów. Zawsze przemykaliśmy tędy bardzo szybko.
Obrazek

Na placu Republiki Kruszewskiej, na którym rośnie liczący ponad tysiąc lat platan, zmienia się charakter i kierunek na wschodnio-zachodni: to dawna turecka część miasta o orientalnym klimacie, gdzie ceny spadają, a robi się od razu bardziej swojsko.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zamiast cerkwi występują meczety, m.in. Ali Paszy z 1573 roku, który przechodzi kompleksowy remont (i straszy zakazem fotografowania na... płocie!)...
Obrazek

Ukryty w podwórzu meczet Hadżi Torgut.
Obrazek

Stara zasada przy wybieraniu lokalu na posiłek brzmi, aby iść tam, gdzie jest najwięcej ludzi, a najlepiej miejscowych. Tym razem ją zignorowaliśmy i zasiedliśmy w knajpie, gdzie osób było niewiele.
Obrazek

Zamówiłem musakę, Teresa zupę rybną i sałatkę. Pychota! A butelka macedońskiego wina za niecałe 20 złotych... Czegoż chcieć więcej?
Obrazek
Obrazek

Na kemping będziemy wracać przez jeszcze bardziej peryferyjne dzielnice, gdzie biedę czuć namacalnie. Turyści chyba rzadko się tam zapuszczają, choć widać szyldy informujące o noclegach.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po zmroku ulice nabierają dodatkowe kolorytu. Atrakcyjnego w czasie krótkiej wizyty, ale niekoniecznie przez całe życie.
Obrazek
Obrazek

Mniej kolorytu ma nocne przejście ciemną plażą bez żadnego światła :P. Choć to akurat moja wina, bo mogliśmy iść przez blokowiska, gdzie lampy działają.
Obrazek

Nocna Ochryda widziana z kempingu: największe światło to cerkiew Jana Kaneo nad urwiskiem.
Obrazek

Poranek znów słoneczny, choć trochę chłodny. Mimo to nad jeziorem zaczyna zbierać się mgiełka, świadcząca o rychłym wzroście temperatury. Albański brzeg ledwo widać.
Obrazek
Obrazek

A nam pora się zbierać w dalszą drogę...
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyku do Siedmiogrodu.

Post autor: Pudelek » 16 października 2017, 12:25

Znowu nadszedł dzień, w którym przyjdzie nam spędzić wiele godzin w aucie. Chcemy przejechać odcinek z Jeziora Ochrydzkiego aż nad granicę serbsko-rumuńską na Dunaju. Według mapy to grubo ponad 500 kilometrów. Żadnego wielkiego zwiedzania nie mamy dziś w planach.

Mimo to już po chwili zatrzymujemy się na poboczu drogi Ochryda-Struga. Znajduje się tutaj cerkiew św. Erazma. Z zewnątrz wygląda jednak jak zwykły dom, w dodatku wstęp jest płatny (to, niestety, norma w Macedonii), więc postanawiamy skorzystać z opcji darmowej i odwiedzić położoną kilkaset metrów dalej kaplicę św. Katarzyny. Kaplica jest niewielka (zupełnie niepotrzebne są klucze, które otrzymaliśmy na dole), przyklejona do skały nad urwiskiem i samotnie modli się przy niej kobieta w czerni.
Obrazek

Główną atrakcją są widoki na jezioro. W dole widać zaś prace przy budowie drugiego pasa drogowego.
Obrazek
Obrazek

Brzegi Jeziora Ochrydzkiego są tutaj zarośnięte, zupełne przeciwieństwo plaży na obozie pionierów pod Ochrydą.
Obrazek

W Macedonii w ogóle sporo teraz budują, a raczej poszerzają: czasem dopiero zaczęli, a czasem widać już asfalt na nowej nitce. Można się spodziewać, że w niedalekiej przyszłości będzie można sporo skrócić czas podróży przez ten kraj.
Obrazek
Obrazek

Trochę czasu im jeszcze zajmie przeprawa przez góry - tam powstają zupełnie nowe odcinki dróg (autostrad?). Nawet sobie nie wyobrażam, ile kasy pochłoną prace w tak trudnym terenie...
Obrazek

Około 80% terenu Macedonii to góry i wyżyny. Jest się na co wspinać.

W okolicach Kičeva (Кичево) znów zaczynają się regiony zdominowane przez Albańczyków i muzułmanów. W niebo strzelają białe wieże minaretów.
Obrazek

Również cmentarze nie są wolne od narodowych demonstracji (a na horyzoncie nagie szczyty gór Bistra).
Obrazek

Oczywiście wiele miejscowości ma nazwy w różnych językach i alfabetach. Taki Trapčin Dol (Трапчин Дол) zamieszkuje 896 Albańczyków i... 2 Macedończyków. Tymczasem nazwy po albańsku nie ma, a przynajmniej nie w brzmieniu, które widnieje w internecie: Trapçidoll. Oprócz cyrylicy zastosowano transkrypcję na łacinę, a potem prawdopodobnie wstawiono wersję albańską według Macedończyków...
Obrazek

Potwierdza to inna wioska - Kolari (Колари). Albańczycy po swojemu nazywają miejscowość Kollarё, tymczasem tu widnieje nazwa Kollari. Ktoś dopisał "oryginalne" albańskie końcówki sprayem. Wygląda na to, że macedoński rząd forsuje macedonizację albańskich nazw miejscowości. Biorąc pod uwagę jak napięte są stosunki między dwiema największymi grupami narodowościowymi Republiki, to takie działanie jest tylko durnym dolewaniem oliwy do ognia. A mówimy o osadzie, gdzie Albańczycy stanowią 99,9% mieszkańców.
Obrazek

Ale dość o polityce. Przejechaliśmy między górami, potem przecięliśmy dolinę w której leży Kičevo, i znów się wspinamy, na skraju Parku Narodowego Mavrovo. Może nie sięgnęliśmy chmur, ale najwyższa dziś przełęcz Straża położona jest na wysokości 1212 metrów n.p.m.. Kawałek za nią zatrzymuję się, aby zrobić kilka zdjęć.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zaczyna się zjazd w dół przerywany mijankami, ruchem wahadłowym i przeładowanymi tirami. Zbliżamy się ponownie do cywilizacji, więc ciężki sprzęt kursuje do fabryk i po wydobycie.
Obrazek
Obrazek

Gostivar (Гостивар, alb. Gostivari) ma już bardziej mieszane proporcje, bo Albańczyków jest jeszcze mniej niż połowa, choć ich procent cały czas rośnie. Do tego Turcy, Serbowie, Bośniacy i Romowie. Miasto może być ciekawe dla miłośników Alp, gdyż leży tu Mont Blanc :D.
Obrazek

Od tego miejsca prędkość jazdy się zwiększa, gdyż zaczyna się tu autostrada Matki Teresy. Nie jest tak dziurawa jak szpitale w Indiach, ale do standardów z naszej części Europy trochę jej brakuje. W Polsce jeszcze nie ma szosy im. Jana Pawła II, ale tunel Emilia już się pojawił kilka lat temu.
Obrazek

Skopje (Скопје) mijamy obwodnicą. Za stolicą wpadamy na kolejny remont, który ciągnie się przez wiele kilometrów. Oczywiście za ten burdel pobierane są normalne opłaty, żadnej ulgi. Skąd my to znamy?
Obrazek

Trochę czasu tracimy na bramkach. Sznury samochodów wykorzystuje wiadoma nacja, przeciskająca się między nimi w stylu Pan'da. Niedaleko granicy zatrzymujemy się na znanej nam stacji z uświnionymi kiblami. Wydaję ostatnie denary i oglądam wypaloną słońcem okolicę.
Obrazek
Obrazek

Po chwili jesteśmy na głównym, autostradowym przejściu granicznym. Kolejka spora, ale szybko idzie.
Obrazek

Oczywiście Cyganie też nie próżnują - wokół hasają panienki ślepiące różem, dzieciaki w różnym wieku, przeciska się facet z pacjentem na wózku. Jakiś gnojek przyczepił się do auta na włoskich blachach i biegnie za nim, waląc po szybach. W tym momencie wypadałoby szybę otworzyć, a gówniarzowi przemodelować szczękę.
Grupa na drugim pasie odpoczywa w cieniu po ciężkiej pracy.
Obrazek

Romska zapora kończy się dopiero blisko obiektów granicznych, gdzie już kręcą się funkcjonariusze. Choć oczywiście nie mam wątpliwości, że gdyby komuś zależało, to również można byłoby oczyścić teren położony kawałek dalej.

Odprawa macedońska poszła sprawnie. Teraz serbska. Niektórzy z poświęceniem oszczędzają paliwo.
Obrazek

Z Serbami jeszcze krócej: żadnego otwierania bagażnika i dziwnych pytań. Całość zajęła nam nieco ponad pół godziny, a więc bardzo przyzwoicie, jak na to przejście. Po niecałym tygodniu wracamy do Serbii.
Obrazek

Na zegarku minęła godzina 14-ta. Ale to dopiero 1/3 drogi.

Po serbskiej stronie odcinki autostrad (jeden świeżo wybudowany) przeplatają się ze zwykła drogą.
Obrazek
Obrazek

W Nišu (Ниш) odbijamy na wschód, następnie w boczny trakt z numerem 35. Od razu tracą się wszelkie inne auta na zagranicznych blachach. Przejeżdżamy przez mniej lub bardziej zapomniane miejscowości (w jednej nawet spadło kilka kropel deszczu) oraz wśród pasm górskich biegnących wzdłuż granicy z Bułgarią.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dłuższy postój robimy tylko w mieście Zaječar (Зајечар), jednym z większych w tej części kraju. Chcemy wymienić walutę oraz zrobić jakieś zakupy na kolację. Dojazd do centrum stanowi małe wyzwanie wobec braku oznaczeń, ale kończy się sukcesem.
Obrazek

Zaječar ponad totalną przeciętność wyróżniają jedynie dwie rzeczy: położone w pobliżu ruiny rzymskiego kompleksu pałacowego Felix Romuliana (część zbiorów z wykopalisk można podziwiać w widocznym powyżej muzeum) oraz browaru produkującego piwo Zaječarsko. Ruiny kiedyś zwiedzałem i byłem lekko zawiedziony, bo spodziewałem się czegoś bardziej imponującego po obiekcie wpisanym na listę UNESCO. Natomiast piwo to standardowy sikacz, ale czego można się spodziewać po grupie Heinekena?
Obrazek
Obrazek

Główny plac miasta tętni życiem: dzieciaki gonią się i jeżdżą na rowerach, dorośli przesiadują na ławkach i lokalach. My nie mamy tego komfortu: jest już 18-ta, a to jeszcze nie koniec naszej podróży.

Kolejne kilkadziesiąt kilometrów to łata na łacie, ale nie spuszczam nogi z gazu, zwłaszcza, że ruch jest minimalny. Widać, że okolica szykuje się już powoli do snu.
Obrazek

Na nasz dzisiejszy nocleg wybrałem mikroskopijny kemping nad samym Dunajem, niedaleko Negotina. Problem z nim jest taki, iż to świeży obiekt i... nie do końca wiadomo, czy i jak w ogóle funkcjonuje :D. W dodatku ponoć ciężko do niego trafić...

Dalszy rozwój wypadków zdaje się potwierdzać te opinie: na skrzyżowaniu brak jakiegokolwiek drogowskazu do przybytku. Przejeżdżamy przez niewielką wioskę nad graniczną rzeką, zabudowania się kończą, droga zwęża... Nic, nic i nic. Już chciałem zawracać i nagle widzę bramę i napis "camping". Brama jest zamknięta, obiekt wygląda na nieczynny. No, ładnie... Mam pewien plan rezerwowy (który wiąże się z dalszą jazdą, albo spaniem na dziko), jednak postanawiam i tak zajrzeć do środka.

Pod domem stoi samochód, za drzwiami pali się światło. Wołam. Szczeka pies. Ktoś odpowiada. Wychodzi starszy facet w podkoszulku. "Tak, kemping działa, choć nie jest do końca wykończony. Ale oczywiście możecie zostać". Prysznic jest na dworze, kibelek (turecki) też. Jednak jest możliwość skorzystania z dobrodziejstw cywilizacji w domu gospodarza.
- Nie ma problemu - przekonuje. - Wchodźcie kiedy chcecie, ja mam mocny sen.

Uznaliśmy, że zaryzykujemy. Rozstawiam namiot i idę do faceta zapłacić. Na stole stoi już swojska rakija, wypijamy po kieliszku. Gospodarz mówi, że czasem pojawiają się u niego turyści, ale rzadko. Nie dziwię się, bo naprawdę trafić tu może jedynie osoba dobrze poinformowana. W przyszłości ma to się zmienić, bo na ogródku (które służy jako pole namiotowe), stoją już kabiny prysznicowe i toalety, ale to wszystko nie podłączone.
Największym plusem jest szopa położona tuż przy rzece. Taka sympatyczna graciarnia z kącikiem kuchennym, fotelami i stołem, gdzie można posiedzieć, zjeść, poczytać lub poimprezować. W towarzystwie kilku kociaków i jednego psa (drugi siedzi w kojcu).
Obrazek
Obrazek

Nie jedliśmy dziś obiadu, więc wyciągam jednorazowego grilla. Gospodarz sugerował, aby rozpalić ognisko, ale nie mam już na to sił.
Obrazek

Jeden z małych kotów jest tak natrętny, że nieustannie trzeba go odganiać. Próbuje nawet włazić na grill, nie przejmując się rozgrzanym materiałem. Na koniec prawie wybija Teresie oko...
Obrazek

Zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądać to korzystanie z łazienki. "Może facet śpi na pięterku?" - kombinuję. Wchodzimy po cichu do domku. W kącie bezgłośnie leci telewizor. Właściciel rzecz jasna śpi na parterze, w drugim kącie w łóżku. Na ścianach święte obrazy i rodzinne zdjęcia. Trochę dziwnie włóczyć się komuś po nocy po mieszkaniu, nawet jeśli sam to zaproponował. A jak człowiek dostanie nagłej sraczki i cały budynek wypełnią odgłosy wybuchów??

Ogrodowy kemping o poranku.
Obrazek

Serb pyta się, czy dobrze spaliśmy i bierze się do pracy: kończy stawianie stacjonarnego grilla z kominkiem. My śniadanie konsumujemy tam, gdzie kolację. Cała menażeria również nie próżnuje.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dunaj płynie praktycznie zaraz za paleniskiem. Okryty zielonym futerkiem nie nadaje się do kąpieli, na pomost także bym nie wchodził ;).
Obrazek

Syf w wodzie nie przeszkadza rybakom. Przeciwległy brzeg to już Rumunia. Identyczną sytuację mieliśmy rok temu w okolicach Kladova.
Obrazek
Obrazek

Miejsce niewątpliwie ma potencjał: okolica jest cicha i spokojna, wydaje się idealna dla rowerzystów, kajakarzy czy morderców ryb, tfu, wędkarzy. Gospodarz sympatyczny. Najpierw jednak musi tutaj dokończyć montowanie wyposażenia, bo warunki dla większości zagranicznych turystów będą zbyt spartańskie (a cena za nocleg była wyższa, niż na bardziej wypasionych kempingach). No i zadbać o reklamę, bo jak na razie to jest to kemping-widmo ;). Może w 2018 roku coś się zmieni?
Obrazek

Żegnamy się serdecznie i opuszczamy odludzie. W najbliższej wiosce jest fajna plaża z małą ilością glonów...
Obrazek

...i widokiem na zaporę i elektrownię Żelazne Wrota II (Ђердап II, Đerdap II, Porțile de Fier II). Rok temu przejeżdżaliśmy przez tą z numerem I, która jest kilkadziesiąt kilometrów w górę rzeki. "Dwójka" wytwarza trzykrotnie mniej prądu.
Obrazek
Obrazek

Косово је Србија - dziś to zaklinanie rzeczywistości, ale popularne jak Serbia długa i szeroka.
Obrazek

Za wioską moją uwagę przykuwa ten drogowskaz: już niebieski kolor oznacza, że pochodzi z okresu Jugosławii, ale strzałka kieruje do "NR Rumunija".
Obrazek

Ów skrót to Narodna Republika Rumunija (Rumuńska Republika Ludowa) - taką nazwę nosiło państwo w latach... 1947-1965! Tymczasem zapora, po której można przekroczyć Dunaj, powstała dopiero na przełomie lat 70. i 80. XX wieku. Postawiono złą tablicę? A może wcześniej był tu jakiś most?? Zagadka chyba trudna do rozwiązania...

Zaaferowany nie zauważyłem, że obok stanął niepozorny biały samochód i wyszło dwóch chłopów w mundurach.
- Dzień dobry, straż graniczna. Co pan tutaj fotografuje?
- Okolicę - odpowiadam pewnie.
- Dlaczego?
To pytanie zbiło mnie z tropu. Co takiemu odpowiedzieć?
- Jestem turystą, dla mnie to wszystko ciekawe. O, te wzgórza i pola.
Obrazek

Funkcjonariusze spojrzeli jak na kretyna, więc postanowiłem kontynuować:
- I ta tabliczka. Jest stara, kieruje do Rumunii, jeszcze ze starą nazwą - pokazuję im na wyświetlaczu. Panowie nie wiedzieli co na to rzec, zatem słowotok leciał dalej: - Spaliśmy tu niedaleko w wiosce, na takim małym kempingu, nad rzeką.
Jeden z pograniczników rzucił jakąś nazwę obiektu noclegowego.
- Nie, to nie tam - (choć nie byłem pewien). - A teraz jedziemy do Negotina, zatankować i zrobić zakupy.
Coś tam jeszcze dorzuciłem, ale w końcu panowie skapitulowali i powiedzieli:
- Dziękujemy, miłego dnia.

Gdy odjechali, to poczułem lekkie drżenie nóg. W tym momencie nie robiłem niczego zakazanego, bo nie ma formalnych obostrzeń fotografowania w całej strefie przygranicznej. Ale na plaży uwieczniałem wspaniałą zaporę, która jest obiektem strategicznym. Co prawda tablice z zakazem robienia zdjęć wiszą dopiero w jej bezpośredniej bliskości, ale nie mam wątpliwości, że gdyby strażnicy to zobaczyli, to na pewno rozmowa byłaby dłuższa i niekoniecznie tak przyjemna.

W czasie gadulstwa nie kłamałem, rzeczywiście pojechaliśmy do Negotina (Неготин). Jak na złość na tankszteli akurat ładowali paliwo, więc nie mogłem uzupełnić baku i zostało nam sporo niepotrzebnych dinarów. Na zakupy przecież wszystkiego nie udamy, choć nabyliśmy kilka trunków procentowych.

Negotin nie ma w sobie niczego szczególnego, co mogłoby przyciągnąć turystów - po prostu zwykłe miasto serbskiego interioru. Co prawda nie dotarliśmy do ścisłego centrum, ale widziałem zdjęcia: chyba tylko klasycystyczna katedra prawosławna byłaby warta dokładniejszych oględzin.
Obrazek
Obrazek

Nas interesowały sklepy i piekarnie, a te znaleźliśmy bez problemu. Gdyby ktoś chciał wyrwać sobie zęba, przefarbować włosy albo zagrać na automatach, to też miał pole do popisu.
Obrazek

Tymczasem nastała pora, aby pożegnać się z Bałkanami podczas tego wyjazdu, co uczynimy na przejściu granicznym na zaporze.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyku do Siedmiogrodu.

Post autor: Pudelek » 21 października 2017, 18:23

Przejście graniczne za zaporze Żelazne Wrota II jest z gatunku tych bocznych; nie mogą z niego korzystać pojazdy ciężarowe, więc i ruch tutaj niewielki. Przed nami jeden samochód. Po serbskiej stronie dokumenty odbiera pani pogranicznik i gdzieś znika. Chwilę potem wraca i możemy jechać dalej. Pod nami Dunaj.

Na drugim brzegu czekają Rumunii. Wychodzi celnik, w końcu wjeżdżamy do Unii. Zagląda do samochodu, z przodu, tyłu. Bagażnik.
- Zigaretten? - pyta z uśmiechem.
Nie mamy. Zapomniałem kupić, choć w Serbii są sporo tańsze i mogę częstować znajomych kurzoków.
Celnik wkłada rękę do torby podróżnej i wyciąga flaszkę.
- Rakija - wzruszam ramionami. To go nie interesuje. - Zigaretten? - dopytuje jeszcze raz.
Widać, że nie chce uwierzyć w brak papierosów, kopie nawet w małym plecaczku na tylnym siedzeniu, nie odpuścił też schowkowi obok kierowcy.
- Zigaretten? - tym razem zwraca się do Teresy.
Nic nie znalazł, bo i nic nie było. Możliwe, że zapisaliśmy się w annałach tej zmiany :D.

Wczoraj gapiliśmy się na Dunaj od zachodu, dziś od wschodu, a drugi brzeg jest dla odmiany serbski.
Obrazek

Do Rumunii powróciliśmy niemal dokładnie po roku, bez jednego dnia. Na początek wypadałoby kupić rovinietę, potrzebną na wszystkich drogach krajowych. Niedaleko przejścia jest jakaś stacja benzynowa, ale szybko się okazuje, że to obiekt-widmo. Co prawda jakieś chłopy tam sobie siedzą i piją piwo, lecz ani benzyny ani winietek nie mają. Mówią, że najbliższy punkt sprzedaży jest w Şimian, a to kilkadziesiąt kilometrów stąd. I że mam się nie przejmować policją, bo ta nie sprawdza tutaj, czy ktoś opłacił winietkę, czy nie...

No cóż, wyboru i tak nie mieliśmy. Ruszyliśmy przed siebie podrzędnymi drogami, czasem tak rzadko używanymi, że roślinność zaczęła wdzierać się na asfalt :D.
Obrazek

Po jakimś czasie wróciliśmy nad Dunaj, gdzie na wałach wypuszczono naturalne kosiarki.
Obrazek
Obrazek

W pewnym momencie serce mi zadrżało, bo pojawił się za nami samochód straży granicznej. Jadą wolno, nie chcą nas wyprzedzać... czy straż graniczna sprawdza posiadanie winietek? Mimo wszystko mandat na sam początek dnia to mało fajne wydarzenie...

Na szczęście w jakiejś wsi skręcili w bok, więc mogłem się uspokoić. Mijamy kilka zapadłych dziur, jest nawet niewielka stacja benzynowa, lecz tam także każą jechać do Şimian.
Obrazek
Obrazek

W końcu widzimy wyczekiwaną tanksztelę: udaje nam się kupić rovinietę oraz zatankować wóz, bo przecież rano w serbskim Negotinie nie było takiej możliwości.

Planowałem zajrzeć do miasta Drobeta-Turnu Severin, położonego przy zaporze Żelazne Wrota I. Można w nim obejrzeć kilka rzymskich zabytków, ale cały plan popsuł gigantyczny korek przed skrzyżowaniem z główną drogą. Mijały kolejne minuty, posuwaliśmy się w żółwim tempie i ostatecznie postanowiłem zrezygnować z antycznych pozostałości i skręciłem od razu w głąb kraju.

Zamiast starożytnego Rzymu będzie coś bardziej duchowego, czyli monastyry. Co prawda Wołoszczyzna nie jest w nie tak bogata jak np. Bukowina, ale i tutaj coś się znajdzie ciekawego.

Zatrzymujemy się w Strehaii. Centrum standardowe - niezbyt urodziwe bloki, pomalowane krawężniki, sporo kwiatów.
Obrazek

Pomnik faceta w turbanie, który okazuje się być Michałem Walecznym, człowiekiem, który jako pierwszy zjednoczył kilka rumuńskich prowincji w jedno państwo.
Obrazek

Przejeżdżający pasażerowie samochodu trąbią i machają rękami, gdy robię zdjęcia, a my idziemy obejrzeć pobliski klasztor. Jest on mało znany, więc turystów tu raczej nie uświadczymy.
Obrazek

Monastyr wybudował hospodar Mateusz (Matei) Basarab w 1645 roku. Obok znajdują się starsze ruiny dworu (w większości zrekonstruowane), w którym według legendy miał urodzić się Michał Waleczny.
Obrazek

Całość otaczają solidne mury.
Obrazek

Cerkiew jest zamknięta, ale szybko pojawia się młoda uśmiechnięta mniszka, mówiąca trochę po angielsku. Wpuszcza nas do środka, pozwala robić zdjęcia. Do kupionych drobnostek dorzuca w prezencie obrazki klasztoru. Jakież przeciwieństwo do starych, zmierzłych zakonnic, które na widok aparatu albo odsłoniętych kolan rzucają się jak do ukrzyżowania!
Obrazek
Obrazek

Z głównej drogi znów odbijamy w boczne. Zmniejszone natężenie ruchu i rolniczy krajobraz Oltenii, zachodniej części Wołoszczyzny. Po głębszym zastanowieniu stwierdzam, że w tej krainie jestem pierwszy raz, a więc z rumuńskich "dzielnic" została mi tylko nadmorska Dobrudża.
Obrazek

W pewnym momencie widzimy całe pole pełne szybów naftowych. Rumunia jest jednym z największych producentów ropy w regionie, co w przeszłości nie zawsze się dla niej dobrze kończyło (w czasie II wojny światowej jako główny dostarczyciel tego surowca dla państw Osi była regularnie bombardowana).
Obrazek
Obrazek

Na bardziej uczęszczaną szosę wracamy w okolicach Târgu Jiu, gdzie trwa "remont": z trzech pasów zostawiono jeden, na pozostałych wysypano grys, który lata po całej okolicy i karoserii.
Obrazek

Nagle na zakręcie zaskakuje nas... kolorowy las! Bynajmniej nie jest to wczesna jesień, lecz artystyczny projekt o nazwie "Rajski las". Wygląda niesamowicie, aż smartfony odwiedzających przegrzewają się od robienia kolejnych selfików.
Obrazek
Obrazek

Oglądając mapę można zauważyć, że w tej części kraju zabytkowych monastyrów jest sporo. Z racji ograniczeń czasowych decydujemy się tylko na najważniejszy z nich - w Horezu.
Obrazek

Kompleks klasztorny skryty za podwójnymi murami jest rozległy: oprócz głównej cerkwi składa się jeszcze z drugiej mniejszej, pałacu książęcego, biblioteki, budynków gospodarczych i dzwonnicy. Dojście do zewnętrznej bramy zapewnia brukowana droga.
Obrazek

Teren między murami zewnętrznymi a wewnętrznymi.
Obrazek

Klasztor założono pod koniec XVII wieku, fundatorem był hospodar Konstantyn Brâncoveanu. Powstało wówczas w Oltenii wiele takich obiektów, łączących funkcje sakralne z obronnymi.

Kompleks jest modelowym przykładem tzw. stylu brynkowiańskiego, związanego z epoką założyciela. Biel, czystość, równowaga, bogactwo szczegółów i dekoracji. Bardzo różny od monastyrów z drugiej strony Karpat oraz mołdawskich, ale bardzo popularny na Wołoszczyźnie i nazywany "wołoskim renesansem". W 1993 klasztor roku znalazł się na liście dziedzictwa UNESCO.
Obrazek

Główna cerkiew nosi wezwanie św. Konstantyna i Heleny. Składa się z otwartego przedsionka, przednawy, nawy i trzech absyd.
Obrazek

Z zewnątrz malowany był tylko przedsionek. Ciekawie na ścianach wygląda imitacja sznura.
Obrazek
Obrazek

Freski w przedsionku.
Obrazek

Wewnątrz przyciąga oko imponujący, bogato zdobiony ikonostas, z kolei malowidła łączą sceny religijne ze świeckimi.
Obrazek
Obrazek

Na dziedzińcu do ścian przykleiło się obudowane źródło z pitną (cudowną?) wodą.
Obrazek

Za wewnętrznymi murami, pod lasem, widać kolejną cerkiew wraz z jakąś kaplicą.
Obrazek
Obrazek

Mimo swojego znaczenia nie spotkaliśmy tutaj tłumów. Kręciło się trochę osób (głównie rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi), ale nie w dużych ilościach. Zapewne dzień wcześniej - gdy Rumunii mieli swoje święto - nie panowałaby tu taka cisza.

I tylko ten wóz na czeskich blachach zaburza kompozycje zdjęcia!
Obrazek

Niedaleko parkingu stoi trzecia cerkiew, znacznie skromniejsza. Powstała mniej więcej w tym samym czasie co klasztor.
Obrazek

Po sąsiedzku inne zabudowania.
Obrazek

Przed bramą rozłożyło się kilka stoisk dla turystów. Dominuje wytwarzana w regionie ceramika, znana w całym kraju. Znakiem firmowym jest kogutek ;).
Obrazek

Dla odwiedzających przygotowano też darmowe toalety, sympatyczne towarzystwo gratis.
Obrazek

Niebo od jakiegoś czasu zaczyna się chmurzyć. W Râmnicu Vâlcea podczas zakupów rozpoczyna się ulewa. To pierwszy deszcz od opadów nad Jeziorem Szkoderskim, ale w ciągu dnia ostatni raz padało nam nad Balatonem półtora tygodnia wcześniej. Niezły wynik.
Obrazek

Został nam ostatni odcinek dzisiejszego dnia do Curtea de Argeş. Do celu dojechać na dwa sposoby: dłuższą i wygodniejszą drogą przez Piteşti lub o połowę krótszą przez góry. Wybór wydawałby się oczywisty, ale... mam taką mapę Rumunii, na której zaznaczono stan dróg. Fragment górski otrzymał nowo wymyśloną kategorię: "skrajnie tragiczna". Kiedyś miała status "złej", w tym roku go zmieniono na jeszcze gorszą :D.

Postanowiłem jednak zaryzykować i wybrać skrót. Pierwsze kilometry są niezłe, potem nieco gorzej, ale bez tragedii. Wkrótce okazało się, co było powodem tak niskiej oceny: w kilku miejscach osunęła się ziemia, zabierając ze sobą połowę drogi, cały lewy pas. Zaraz po takim zdarzeniu jazda rzeczywiście mogłaby być tu niebezpieczna, ale obecnie wszystkie niespodzianki są odpowiednio zabezpieczone, więc tak naprawdę ów odcinek to rumuńska norma z nieco niższej półki.

I nawet deszcz przestał padać :).
Obrazek

Na przełęczy biegnie granica między Oltenią a Muntenią, wschodnią częścią Wołoszczyzny. Zatrzymuję się na kilka zdjęć i zaraz zjawia się znikąd wielki, głodny pies. Czeka z tak błagalnym wyrazem pyska, że zaraz zmiękcza nasze serca; w Macedonii zakupiliśmy karmę dla zwierząt (polskiej produkcji, jak się okazało), którą wozimy teraz ze sobą na takie okazje. Pies jest wniebowzięty, a my cieszymy się, że choć trochę sobie podjadł ;).
Obrazek

W Curtea de Argeş podobno znajduje się kemping. Mijamy jeden przy zjeździe, ale ma tak krzywy plac, że nadawałby się bardziej do skoków niż rozstawienia namiotu. W mieście nie ma żadnych oznaczeń na ten, który nas interesuje. Uderzamy w kierunku Piteşti, licząc, że może będzie przy drodze albo znajdziemy jakiś inny obiekt do spania; w końcu ta okolica jest wśród turystów popularna.

Kilometry lecą... Jest jakiś pensjonat, idę się rozejrzeć. Wystarczyło zobaczyć kartkę z cenami - nie nasza kieszeń. Kolejny hotel wygląda jeszcze bardziej luksusowo. Wracamy do Curtea... W centrum same wypasione noclegownie z wieloma gwiazdkami. Zapada zmierzch, w powietrzu czuć nieprzyjemną wilgoć i chłód; w końcu widzę sfatygowany szyld: "Motel. Nocleg od 25 lei".

Sprawdzimy! Budynek wygląda jak czeska ubytovna, dookoła bloki. Zagraniczni klienci raczej są tu rzadkością. Niepewnie przekraczam drzwi. Babka na recepcji nie zna ani słowa w innym języku niż rumuński, ale od razu prowadzi do pokoju. Przypomina te ze schronisk, jest nawet łóżko piętrowe, a do tego łazienka i stary telewizor. Bierzemy! No tak, lecz jaka cena? Na pewno nie 25 lei od łebka, policzą więcej na jedną noc.

Kobieta kreśli na kartce: 120 lei! Nooo, to sobie "zaokrągliła", myślę, że połowa kwoty pójdzie do kieszeni (żadnego rachunku, rzecz, jasna nie dostaliśmy). Patrzę na Teresę... Mnie też nie chce się już dalej szukać, raz możemy przepłacić, trudno. Chyba był to ostatni wolny pokój, bo chwilę po nas wpadł do motelu facet z plecakiem i musiał wracać na miasto.
Obrazek

Sprawdzam stan kwatery: deska od kibla jest oderwana. Pościel ma dziwny zapach, ale wygląda na wypraną. I wtedy zaczyna kapać z sufitu. Kap, kap, kap, kap... Woda wypływa gdzieś spod lampy, ociera się o klosz i spada z hałasem na ziemię. Kap, kap, kap, kap... Fajnie.

Czekamy, może przestanie? Kap, kap, kap, kap... W końcu idę po babkę z recepcji, nie wiemy, czy zaraz nie wywali lampy albo ktoś u góry zalewa pokój... Kobita nie chce przyjść, patrzy podejrzanie, ale wreszcie się odważyła.
- Kapie z góry - pokazała po swojemu i poszła.

Aha. No dobra, może tutaj to normalne? Przenosimy swoje rzeczy wyżej na wypadek powodzi :D, a pod lampą podkładam papier.
Obrazek

Chcieliśmy zjeść jakąś kolację, w centrum otwarta była tylko restauracja grecka. W ogóle miasto wyglądało na wymarłe.

Po powrocie do motelu z sufitu nadal kapie. Wieczór zakończy się przy piwie i telewizorze. Wiecie, że Hubert Urbański prowadzi też rumuńskich "Milionerów"??
Obrazek

W nocy opady wewnątrz pokoju zmalały, rano zanikły w ogóle. Na suficie pojawiła się mokra plama, której dzień wcześniej nie było widać.

Na dworze powraca ładna słoneczna pogoda. Naprzeciwko motelu stoi blok ze studnią. Ciekawe, czy nadal jest używana?
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyku do Siedmiogrodu.

Post autor: Pudelek » 24 października 2017, 21:19

Curtea de Argeş wybraliśmy do swojej trasy nieprzypadkowo: w późnym średniowieczu była to siedziba hospodarów i prawosławnych metropolitów wołoskich. Po licznych zniszczeniach wojennych miasto na przełomie XVI i XVII wieku podupadło i dziś nie ma znaczenia we współczesnej polityce, może jednak pochwalić się kilkoma ważnymi zabytkami sakralnymi.

Najważniejszym z nich jest cerkiew metropolitalna Zaśnięcia Matki Bożej. To jedna z najładniejszych świątyń jakie widziałem.
Obrazek

Jej budowę rozpoczął na początku 16. stulecia hospodar Basarab, ale wkrótce zmarł. Półtora wieku później doczekała się renowacji, a kolejnej już w XIX wieku po pożarze. Cerkiew miała być formą rekompensaty za przeniesienie stolicy do innego miasta.
Obrazek

Dekoracja zewnętrzna jest bardzo bogata, ponoć występuje tu 150 rodzajów wzorów. Wiele motywów inspirowanych było sztuką perską i arabską. Orient miesza się z Europą.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wnętrza cerkwi wypełnia złoto i czerwień. Uwieczniając na karcie tą ucztę dla oczu... zostaję złapany przez "ochroniarkę". Prowadzi mnie do drzwi i każe zapłacić kilka lei "opłaty fotograficznej" :D. Dawno mi się to nie zdarzyło, straciłem czujność wśród przeciskających się ludzi :P.
Obrazek

Większość oryginalnych fresków nie przetrwała, bowiem świątynia kilkukrotnie była dewastowana i profanowana, także przez żołnierzy z terenów dzisiejszej Rumunii. To, co oglądamy, pochodzi przeważnie z okresu ostatniej restauracji.
Obrazek
Obrazek

Ranga kościoła wzrosła po utworzeniu niezależnego państwa rumuńskiego: wybrano go jako miejsce spoczynku monarchów. W przednawie pochowano pierwszych królów: Karola i Ferdynanda wraz z żonami.
Obrazek
Obrazek

W sąsiedztwie cerkwi stoją dwa małe pawilony-kaplice: w jednym z nich złożono trumnę Karola II, który zmarł na wygnaniu w Portugalii.
Obrazek

Drugi budynek wydawał się pusty, ale być może pochowano tam zmarłą rok temu Annę, żonę ostatniego króla Michała. Co prawda stała się członkiem rodziny królewskiej już po obaleniu monarchii przez komunistów, ale obecny rząd rumuński uznaje dawne tradycje, a król Michał cieszy się dużym szacunkiem w społeczeństwie. Zapewne kiedyś i on swoją ziemską drogę zakończy w Curtea de Argeş.
Obrazek

Oprócz cerkwi i pawilonów w skład kompleksu wchodzi jeszcze pałac arcybiskupi, w przeszłości letnia rezydencja królewska. Wybudowany w II połowie XIX wieku w stylu nawiązującym do niemieckiego. Wieńczy go wysoka wieża, w której znajduje się kaplica św. Filoftei (osobliwe imię).
Obrazek

Ostatnie spojrzenie na piękną cerkiew metropolitalną...
Obrazek

...i wychodzimy na zastawione samochodami ulice.
Obrazek

Architektura świecka Curtea de Argeş nie powala: typowo rumuńska mieszanka socjalistycznych blokowisk, nowoczesnego kiczu i ocalałych zabytków. Ale na końcu głównej drogi znajduje się kolejna religijna perełka: cerkiew książęca. Jest ona znacznie starsza niż poprzednia świątynia, bowiem wybudowano ją w połowie 14. stulecia.
Obrazek

Kilkukrotnie ją przebudowywano, ale sto lat temu w wyniku prac specjalistów przywrócono oryginalny, bizantyjski styl. Najmłodsze wewnętrzne malowidła są z XVIII wieku, część jest starsza. Ikonostas też zachwyca.
Obrazek
Obrazek

Cerkiew znajdowała się kiedyś w granicach murów pałacu hospodarów, który został spalony przez Węgrów około 1330 roku. Tu i ówdzie odsłonięto jego pozostałości.
Obrazek

Cerkiew książęca jest tak cenna, iż wpisano ją na listę rezerwową (informacyjną) UNESCO. To pierwszy (choć odległy) krok do znalezienia się we "właściwym spisie" - trafiają do niego tylko obiekty, które rządy umieściły najpierw w rezerwie.
Obrazek

Naprzeciwko wznosi się częściowo zarośnięty kopiec z ruinami cerkwi Sân Nicoara. Była jeszcze starsza niż książęca, ale nie przetrwała próby czasu. Do dziś zachowała się część murów oraz fragment wieży. W środku szaleje wesoła kocia banda ;).
Obrazek
Obrazek

Z nowszych świątyń zdjęcie cerkwi św. Jerzego, wybudowanej w 1936 roku.
Obrazek

Okey, nasyciliśmy ducha oraz ciało, bo przy okazji zajrzeliśmy i do sklepu i do piekarni. Nadeszła pora na zajęcie miejsca w samochodzie i udanie się na północ, w Karpaty.

A tam już czeka...
Obrazek

...słynna Trasa Transfogaraska (Transfăgărăşan), jedna z dwóch najbardziej znanych dróg w Rumunii. Która jest ładniejsza - ta czy Transalpina? Dowiem się, gdy zaliczę obie, choć podejrzewam, że to dyskusja na poziomie wyższości jednych świąt nad drugimi :D.

Transfogarską chciałem obejrzeć już rok temu, ale zrezygnowaliśmy z niej z powodu napiętego grafiku. Nie ma sensu pędzić nią na złamanie karku, zresztą byłoby to mało wykonalne. Tegoroczne zahaczenie o Rumunię było powodowane przede wszystkim tą drogą!

Początkowe kilkadziesiąt kilometrów jest nudne. Las, las, las, las. Nawierzchnia zmęczona potokami aut. Mijamy zbiorowisko wozów pod zamkiem Poenari, który, jak wiadomo, jest tym oryginalnym związanym z Wladem Palownikiem. Tym razem wizytę musimy sobie darować, zresztą opinie o sensie pokonywania ponad tysiąca schodów są podzielone.

Pierwsze ładne miejsce to zapora przy sztucznym jeziorze Vidraru. Widoki są zacne i fotogeniczne, ale okolica jest całkowicie zapełniona pojazdami wszelkiej maści: oprócz osobówek cisną się tutaj busiki oraz wielkie autobusy turystyczne co chwilę blokujące ruch na wąskiej drodze. O zaparkowaniu nawet nie ma co marzyć! Klnąc pod nosem jadę dalej, gdzie znowu jest nudno jak flaki z olejem, a przyjemność jazdy skutecznie psuje zawalidroga na polskich blachach wlekący się z przodu.

Po ponad półtorej godzinie gramolenia się w górę robię krótki postój przy osadzie turystycznej Piscul Negru. Zdaje się, że to ostatni punkt, gdzie można dojechać zimą, dalej szosa jest zamykana.
Obrazek

Wreszcie las zaczyna się przerzedzać, dając przedsmak tego, co będzie za chwilę.
Obrazek

Jedno z wielu miejsc noclegowych - głównie różnego rodzaju hoteli o odpowiednio wysokich cenach. No, ale jeśli ktoś nie lubi na dziko, to musi bulić.
Obrazek

Zaczyna się bajka - asfaltowe zawijasy i dolinki z rączymi strumykami.
Obrazek
Obrazek

Nie będę ukrywał - było pięknie! A chmury zakrywające częściowo słońce nawet dodawały wszystkiemu uroku.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Co chwila mijamy stojące z boku stragany z pierdołami, przy których gromadzą się podróżni. Jest jednak sporo innych zatoczek, gdzie można stanąć na spokojnie i oglądać potęgę natury. Duży ruch temu nie przeszkadza. Termometr pokazuje temperaturę w przedziale 16-19 stopni, wieje dość silny wiatr.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Transfogaraska powstała w latach 1970-1974. Początkowo miała służyć głównie do lepszego wykorzystania zasobów górskich (czytaj: wyrębów) oraz poprawienia możliwości turystycznych. Potem jednak Nicolae Ceaușescu zmienił zdanie oraz projekt z drogi leśnej na krajową. Po niedawnej inwazji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji wolał dmuchać na zimne: nowy trakt umożliwiał szybsze przerzucanie wojska przez Karpaty.
Obrazek

Drogę budowali głównie żołnierze; oficjalnie kosztowała życie 20-40 osób, nieoficjalnie kilkaset. Zużyto 6 milionów kilogramów dynamitu. Asfalt położono do 1980 roku.
Obrazek

Surowy krajobraz dopełniają stada owiec i wodospady.
Obrazek
Obrazek

A tam pojedziemy dalej: za winklem ze schroniskiem zaczyna się najdłuższy rumuński tunel, a jeszcze dalej siedmiogrodzka część Karpat.
Obrazek

Naciskam pedał gazu i słyszę przeraźliwy dźwięk miażdżonego metalu! Ku...a, wielki kamień! Leżał na poboczu, kompletnie o nim zapomniałem. Stojący obok Rumun aż się złapał za głowę. Bardzo wolno cofam do tyłu. Zaglądam pod drzwi: chyba nic poważnego się nie stało. Szczęście w nieszczęściu, dobrze, że nie wystartowałem w stylu rajdowym. Mój niepokój budzą krople spadające z podwozia na ziemię, ale potem okazało się, że to tylko klima. Takie niespodzianki także się tutaj zdarzają, trzeba uważać.

Po drugiej stronie tunelu armagedon: jeden wielki korek i tłum ludzi! Masakra! Tu znajdują się parkingi, restauracje, schroniska, stragany, początki szlaków. I masa człowieków zapragnęła przyjechać do nich właśnie dziś!
Obrazek

Transfogaraską odradzają na wizyty w weekendy, ponieważ bywa oblegana - wychodzi na to, że w czwartek jest nie lepiej! Rumuńskie ciołki w srebrnym brytyjskim aucie cisną się z boku na chama, krzyczą i trąbią. No to ja też krzyczę i trąbię. Przerywają, gdy widzą zagraniczną rejestrację - od razu uśmiech, gest przeproszenia... ale i tak dalej się pchali :D.
Obrazek

Nieee, w takim miejscu zatrzymywać się nie będziemy, zresztą nie ma nawet gdzie, bo auta czekające na pozwolenie na wjazd do parkingu tworzą największy zator. Niektórzy zostawili wozy na poboczu, ale to dobre dla osób chcących pozbyć się lakieru.

Zjeżdżamy w dół. Już po chwili robi się spokojniej, a widoki na północną stronę także są bardzo ładne.
Obrazek
Obrazek

Wysokość 2034 metry n.p.m. na którą wbija Transfogaraska to prawdopodobnie mój rekord samochodowy; pobił o niecałe sto metrów poprzedni, pochodzący z bułgarskich gór.

Podróż północną stroną jest znacznie szybsza niż wjazd od południa: raz, że w dół, dwa - bliżej do cywilizacji.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyku do Siedmiogrodu.

Post autor: Pudelek » 27 października 2017, 15:59

Na Wołoszczyźnie zwiedza się zabytkowe cerkwie, w Siedmiogrodzie to kościoły ewangelickie, zwłaszcza warowne, przyciągają turystów. Według pobieżnych szacunków jest około stu pięćdziesięciu miejscowości z takimi świątyniami. Kilka wpisano na listę UNESCO, większość zaś zapomniano i są rzadko odwiedzane. Zapewne można zorganizować cały wakacyjny wyjazd i skupić się tylko na takich obiektach, a i tak ciężko byłoby wszystkie obejrzeć.

Rok temu zaliczyliśmy kilka w okolicach Sybina. W sierpniu 2017 po zjeździe z Karpat znowu znaleźliśmy się w tej części Transylwanii i skorzystaliśmy z okazji, aby dokonać małego uzupełnienia.

Cisnădie (Heltau, węg. Nagydisznód) leży kilka kilometrów na południe od najważniejszego miasta Sasów Siedmiogrodzkich. Chciałem tu zajrzeć już podczas ubiegłorocznego wyjazdu, ale na obwodnicy przegapiłem skręt i nie chciało mi się zawracać. Tym razem trafiamy bezbłędnie do samego centrum.
Obrazek

Nazwa banku przypomina w jakim regionie jesteśmy.
Obrazek

Rynek jest zadbany, wyremontowany, sprawia bardziej europejskie wrażenie od ośrodków z południowej części Karpat. Powietrze znowu się rozgrzało, termometr na placu pokazuje 38 stopni, w aucie trochę mniej.
Obrazek
Obrazek

Na początku XX wieku 2/3 mieszkańców było Niemcami i ewangelikami. Rumunii i Węgrzy oraz katolicy stanowili mniejszość. Dziś językiem Straussa posługuje się tylko kilkaset osób, nieco mniej po węgiersku. Ewangelików różnych odmian jest niecały tysiąc w stosunku do 14 tysięcy prawosławnych. Mimo to, jak w wielu miastach Siedmiogrodu, luterański kościół jest dominantą zabudowy.
Obrazek

Bazylika nosi wezwanie św. Walburgi, co już samo w sobie kojarzy się niemiecko (choć patronka pochodziła z Brytanii). Wybudowano ją w XIII wieku, a dwa stulecia później otoczono murami, gdy Turcy zaczęli wyprawiać się na te tereny. Wysoka na 59 metrów wieża to dzieło z XV wieku, przebudowane następnie w 1751.
Obrazek

Na teren kościelny wchodzimy przez bramę w murach. W kasie kupujemy bilet u mrukliwego faceta, a przy okazji czytam kartkę o zakazie robienia zdjęć. "Chyba ich poj...ło" - mruknąłem pod nosem, ale ponieważ podczas zwiedzania nie spotkaliśmy żadnej innej osoby, to nie miałem okazji się o tym przekonać.

Wokół kościoła charakterystyczne obwarowania ze schodami na piętro. Nie widać jednak pomieszczeń, gdzie wierni mogli chronić się przed niebezpieczeństwem.
Obrazek
Obrazek

Mury obronne są podwójne, odgradzała je kiedyś fosa, ale teraz zagospodarowali je okoliczni mieszkańcy. Bardzo tu zielono i kwieciście, widać, że ktoś się o to troszczy.
Obrazek
Obrazek

Wnętrza, jak na luteran przystało, są pozbawione zbędnych ozdób. Na ścianach wisi tylko kilka obrazów, wliczając w to główny ołtarz (który podobno stanowił kiedyś część tryptyku z pracowni Wita Stwosza).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Między ławkami wiszą psalmy chwalące Pana. Zaglądam do modlitewnika - wydany w Socjalistycznej Republice Rumunii. Ciekawe, kiedy ostatnio używany?
Obrazek
Obrazek

W takim miejscach zawsze odczuwam pewną wewnętrzną sprzeczność - z jednej strony cieszy fakt, że to wszystko nadal istnieje, nie zostało zromanizowane i zprawosławione albo zrównane z ziemią. Z drugiej - narastające z każdą wizytą wrażenie, że to wszystko wydmuszka, atrapa, skansen bezpowrotnie minionych czasów. Cóż, z ekonomią się nie wygra...
Obrazek

Przy drzwiach zaczynają się schody prowadzące na wieżę. Trzeszczą straszliwie i nie sprawiają wrażenie stabilnych, więc wchodzę sam. Spotykam tam kilka dzwonów.
Obrazek

Przez okna widoki na rynek i przyległości. Za boiskiem cmentarz oraz biała bryła nowej kaplicy.
Obrazek
Obrazek

A tu chyba warsztat po gradobiciu.
Obrazek

Znalazłem informację, że kościół posiada najstarszy zegar w Siedmiogrodzie (początek XV wieku) oraz pierwszy piorunochron w Europie południowo-wschodniej (z 1795), ale nie udało mi się tego nigdzie potwierdzić.

Sąsiednia wioska administracyjnie stanowi część Cisnădie, ale w rzeczywistości to osobna miejscowość: Cisnădioara (Michelsberg, węg. Kisdisznód). Tutaj rozkład narodowościowy i religijny jest bardziej wymieszany: 245 Rumunów, 95 Niemców (Sasów) i 5 Węgrów; 230 prawosławnych, 101 luteran i kalwinów. W czasach Austro-Węgier mieszkali niemal tylko Sasi.
Obrazek

Kościoły ewangelickie posiadają dwa - najpierw udajemy się do nowszego, z roku 1764. Wydaje się mieć krzywą wieżę.
Obrazek

Wrażenie to potęguje się jeszcze bardziej, gdy porównamy go z pomnikiem poległych stojącym na wybrukowanym placu.
Obrazek

Monument poświęcony mieszkańcom jest nietypowy - na starszą konstrukcję nałożono szklane ściany, gdzie wymieniono nazwiska poległych w czasie II wojny światowej, a także ofiar wywózek i obozów pracy. Nowe napisy są jednak słabo czytelne w słońcu, lepiej widać te z Wielkiej Wojny.
Obrazek

Mężczyźni z Michelsberg służyli przeważnie w 31 c.i k. pułku piechoty i brali udział w krwawych bojach z Rosjanami na terenie Kongresówki oraz Galicji w 1914 i 1915 roku. Wielu spoczywa na cmentarzach Małopolski. Natomiast tutaj zorganizowano niewielką kwaterę żołnierzy niemieckich, którzy stracili życie w okolicy podczas walk z Rumunami jesienią 1916 roku.
Obrazek

Drzwi są zamknięte, pozostaje nam zerknąć przez kratę.
Obrazek

Kościół z krzywą wieżą nie pełnił funkcji obronnych bo jest zbyt świeżej daty, taką rolę spełniała świątynia położona na wzgórzu, od którego wzięła swą niemiecką nazwę cała wieś.
Obrazek
Obrazek

Kościół św. Michała to prawdziwa perełka: wybudowany na początku XIII wieku (pierwsza wzmianka to rok 1223) zachował swój oryginalny, romański styl. Praktycznie nie dokonywano w nim żadnych przebudów, co czyni go jednym z nielicznych takich (albo jedynym) w całym Siedmiogrodzie. W dodatku jest w świetnej kondycji (o ile tak można określić budynek :D). Są też opinie, że to w ogóle najstarszy istniejący do dziś kościół Transylwanii, ale - podobnie jak w przypadku bazyliki w Cisnădie - można w to wierzyć, albo i nie.

Gdy spoceni wdrapaliśmy się na Michelsberg i zapłaciliśmy za wstęp (7 lei, to chyba opłata stała w wielu kościołach) pojawił się nowy problem: baterie aparatu zaczęły sygnalizować wyczerpanie. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć środka i padły. Sądziłem, że rezerwa jest naładowana, lecz też była pusta! A nie miałem żadnego ujęcia kościoła z zewnątrz! Ostatecznie prośbami, groźbami i sztuczkami udało mi się wykrzesać jedyną fotografię od strony podwórza :).
Obrazek

W nawie bardzo surowo: na ścianach resztki malowideł, jako ołtarz służy fragment pomnika poległych.
Obrazek
Obrazek

Pierwsze dwa lata Wielkiej Wojny upłynęły w Siedmiogrodzie spokojnie: walki toczyły się daleko, wroga nikt nie widział. Za pasmem Karpat rozciągała się Rumunia, rządzona przez dynastię Hohenzollernów. Pierwszy król - Karol - był zwolennikiem współpracy z Państwami Centralnymi, jednak po jego śmierci w październiku 1914 roku na tron wstąpił Ferdynand. Mimo, iż był etnicznym Niemcem urodzonym w Rzeszy, postawił na sojusz z Rosją. Latem 1916 Rumunia wypowiedziała wojnę i na początku września zaatakowała Transylwanię. Ta granica była słabo obsadzona austro-węgierskim wojskiem, więc na początku Rumuni odnosili spore sukcesy, ale już po kilku tygodniach kontrofensywa ze wsparciem Niemiec zatrzymała rumuński pochód. To w tym okresie - końcówka września - polegli żołnierze, których upamiętniono w świątyni: głównie z jednostek armii niemieckiej i kilku z oddziałów austro-węgierskich, przeważnie honvedów (obrony krajowej).
Obrazek

Są też pojedyncze tablice żołnierzy, którzy zginęli wcześniej na innych frontach i to niezbyt kojarzących się z Siedmiogrodem, np. Gustava Bodnarskiego czy Michała (Mihaly) Budnika z szeregów ułanów polskich legionistów. Ten pierwszy, pochodzący z Przemyśla, zmarł na tyfus w szpitalu w Cisnădie. Drugi zapewne też gdzieś się tu "lazarował".
Obrazek

Kościół sprawia wrażenie mauzoleum wojennego - zastanawiałem się, czy te kamienne epitafia stały tu od początku? I gdzie chłopaków pochowano?

Wracając w dół udaje mi się na umarłych bateriach sfotografować jeszcze ogólny widok wsi...
Obrazek

...oraz stylowe domy przy głównym placu.
Obrazek
Obrazek

Z kronikarskiego obowiązku należy dodać, że w Cisnădioara stoi też cerkiew, ale nowa i kompletnie bezpłciowa.

Zegarek znów pokazuje późne popołudnie - stanowczo czas za szybko ucieka... Bocznymi drogami docieramy do Sybinu, gdzie wjeżdżamy na autostradę i dalsza podróż jest już znacznie szybsza. Zatrzymujemy się dopiero w Orăștie (Broos, węg. Szászváros), które zwiedzaliśmy przed rokiem. Tym razem cel wizyty jest mniej ambitny: chcemy zjeść obiad! Mimo to historia o nas sobie przypomina, bo na ulicy mijamy opiekunka kościołów ewangelickich, który zachrypniętym głosem zaprasza do świątyń. My go pamiętamy, on nas nie :D.
Obrazek

Bardzo towarzyski budynek: w środku stowarzyszenia, partie, gabinety lekarskie, a nawet biuro jakiegoś posła.
Obrazek

Spacer uliczkami miasta nie przynosi żadnych kulinarnych odkryć...
Obrazek
Obrazek

Podobnie jak w 2016 roku w centrum działa tylko jedna restauracja na deptaku: jedzenie ma smaczne, ale obsługa... babka w zaawansowanym wieku, wiecznie zafuczała i z ciągłą olewką. Tak ją zapamiętaliśmy i pierwszy kontakt zdawał się to potwierdzać, jednak potem mile się zdziwiliśmy: tym razem zaczęła się uśmiechać i mówić z przyjemnymi nutkami w głosie, ewidentnie czuła się bardziej zaspokojona ;).

Ostatni rumuński posiłek w wersji tradycyjnej: Teresa ciorbă de burtă, a ja mici (mititei), czyli miejscowa odmiana ćevapi. Do tego lemoniada i "niedźwiadek" :).
Obrazek Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyku do Siedmiogrodu.

Post autor: Pudelek » 02 listopada 2017, 20:17

W Aurel Vlaicu znajduje się mój ulubiony rumuński kemping: ulokowany za dawnym domostwem, nieprzesadnie wypucowany, z widokami na góry oraz okoliczne pola.
Obrazek
Obrazek

No i jest mały basen! Po przyjeździe postanawiam wieczorem schłodzić się w wodzie... Jako, że nikogo innego nie ma, to wskakuję na waleta. Pływam sobie i pływam, aż przychodzą dwie dziewczyny, chyba Brytyjki. Gadają między sobą i nagle przerywają, zapewne zobaczywszy, iż nie mam majtek :D. Najpierw szok, potem niedowierzanie i głupie śmiechy... Ostatecznie odważyły się wejść do basenu, ale trzymały się swojego kąta, bojąc się przybliżyć ;).
Obrazek

Kemping założyli i prowadzą Holendrzy. Jeden z nich, starszy facet, pyta się skąd przyjechaliśmy.
- Ooo, to taki duży wyjazd po Bałkanach i Rumunii - mówi. - Bo wiecie, Rumunia to nie Bałkany, w Holandii ludzie to mylą.
"Nie tylko w Holandii" - pomyślałem ;).

Na wsi działają trzy sklepy oraz spelunka, gdzie zbiera się młode towarzystwo, zwłaszcza, jeśli akurat w telewizji puszczają jakieś mecze.
Obrazek

A tymczasem wakacyjny wyjazd nieubłaganie zbliża się ku końcowi. W kalendarzu 18 sierpnia, dziś musimy opuścić Rumunię. Rano postanawiam jeszcze pobiegać po okolicy. Przyjemną wyprawę na łąki przerywają mi cztery ogromne psy pilnujące farmy rybnej: są bardzo przyjacielskie, ciągle trącają mnie łapą i żądają zabawy, ale nie mam pewności, czy w razie odmowy nie strzeli im coś złego do głowy, więc wolę się wycofać ;).
Obrazek

Po spakowaniu podjeżdżamy pod miejscowy kościół. Prawdopodobnie to cerkiew, choć głowy nie dam. Przy wejściu na cmentarz Pomnik Poległych.
Obrazek
Obrazek

W nieodległym Geoagiu (Algyógy, niem. Gergesdorf) oglądamy romańską rotundę z XI wieku, należącą oficjalnie do wyznania kalwińskiego. Jest w kiepskim stanie i stoi przy jakimś budynku z mieszkaniami socjalnymi albo temu podobnymi.
Obrazek

Niemal wszystkie traktory spotykane podczas wyjazdu były koloru czerwonego. Przypadek?
Obrazek

Znów zaglądamy do miasta Orăștie, aby wymienić walutę. Przy okazji fotografuję synagogę oraz fontannę z tęczą.
Obrazek
Obrazek

Potem ostatnie rumuńskie zakupy. I kilka wypatrzonych ciekawostek: "Tymbark", bardzo tutaj popularny, chyba nawet mają w Rumunii swoje zakłady.
Obrazek

Wino z kranikiem; nic tylko odkręcić i pić :D.
Obrazek

I wódka "Polskaya", która w rzeczywistości jest rumuńska i nie jest wódką, bo ma jedynie 28%. Kto by to nad Wisłą chciał pić?:D
Obrazek

A teraz pora nacisnąć gaz, bo do przejechania mamy blisko 450 kilometrów. Początkowo krótki fragment autostrady z widokiem na taką ciekawą górę:
Obrazek

(Jak doczytałem jest to stanowiska archeologiczne, bo w przeszłości istniała tam forteca Daków oraz rzymskie kamieniołomy.)

Następnie skręcamy na drogę krajową 68A. To najbardziej nieprzyjemny odcinek dzisiejszego dnia: szosa jest bardzo zatłoczona, a z przeciwka suną całe zastępy ciężarówek.
Obrazek

O ile zazwyczaj lubię kierować samochodem, to tym razem bardzo się męczę. Oddech łapię na... górskich zakrętach, bo tam robi się chwilowo mniej tłocznie. Na horyzoncie pasmo Poiana Ruscă.
Obrazek

Czasem stajemy w korku, wtedy można przyjrzeć się obrazkom z miejscowego życia. Traktor oczywiście koloru czerwonego ;).
Obrazek
Obrazek

Z Siedmiogrodu wjechaliśmy do Banatu. W okolicach miasta Făget zaczyna się nowy odcinek autobany. Kilometry od razu zaczynają lecieć szybciej.
Obrazek

Powoli bak zaczyna robić się pustawy, więc postanawiam zatankować. Na parkingu szok: stacja benzynowa to kontener, tylko dwa dystrybutory i ogromna kolejka! No to się nie popisali.
Obrazek

Na zwykłe drogi wracamy w Aradzie. Przez Banat przemknęliśmy szybko i znaleźliśmy się w Kriszanie.
Obrazek

W Aradzie jeszcze nie byliśmy, ale zwiedzanie trzeba przełożyć na inną wizytę. I dopiero tutaj udało mi się zatankować.

Na horyzoncie zabudowania dużej fabryki.
Obrazek

Początkowy plan przewidywał, że będziemy jechać wzdłuż granicy z Węgrami na Oradeę i tam zawitamy do Madziarów. Niestety, marszrutę psuje gigantyczny zator za Aradem na podwójnym przejeździe kolejowym. Stoimy tam wiele minut, a pociągów ani widać ani słychać. Gdy w końcu jakiś się zjawia to rogatki nadal pozostają zamknięte!
Obrazek

Wściekły łapię atlas samochodowy i szukam jakiejś alternatywy: odbijamy na boczną drogę bez numeru. A, że ruch jest na niej niewielki, to można osiągnąć całkiem sporą prędkość.
Obrazek

W pewnym momencie mijamy ogromny parking pełen nowiutkich samochodów z grupy Volkswagen.
Obrazek

Nawierzchnia jest tu lepsza niż na niejednej głównej drodze, a jeszcze kilka lat temu w tym miejscu znajdowała się szutrówka.
Obrazek

Wioska Grăniceri (węg. i niem. Ottlaka) to taki rumuński koniec świata. W centrum stoi kościół otoczony zielenią, na obrzeżach gospodarstwa.
Obrazek
Obrazek

Nie ma żadnych oznaczeń w którą stronę jechać, więc uznałem, że trzeba wybrać tą główną. W końcu świeżego asfaltu nie kładzie się na próżno. Po kilku kilometrach nagle na środku wyrasta szlaban! To granica, tyle, że... zamknięta!
Obrazek

Po drugiej stronie w krzakach stoi wóz węgierskiej straży granicznej, ale kłódka na szlabanie oznacza, że dalej nie pojedziemy. A dachy węgierskiego miasteczka już widać za drzewami... Po powrocie do domu okazało się, iż w tym miejscu rzeczywiście działa przejścia graniczne, ale tylko... w sobotę! No tak, a my mieliśmy piątek :P.

Musieliśmy zawrócić do wioski i dziurawą jak ser szwajcarski drogą dostać się do głównej szosy, gdzie można przekraczać granice także w inne dni tygodnia.
Obrazek

Na przejściu w Vărșand jesteśmy sami. Kontrola była ekspresowa, węgierska celniczka rzuca na koniec po polsku "do widzenia". Żegnamy Rumunię, ponownie witamy Węgry. Zegarek cofamy godzinę do tyłu.
Obrazek
Obrazek

Pierwsza węgierska miejscowość to Gyula, znana ze swojego kąpieliska termalnego. Zatrzymujemy się, aby wymienić walutę.
Obrazek

Po węgierskiej stronie granicy także będziemy poruszać się głównie bocznymi drogami, ale te są przeważnie znacznie gorsze niż rumuńskie. Już kiedyś pisałem, że, moim zdaniem, Węgrzy mają poza autostradami bardzo zaniedbane ciągi transportowe i każda wizyta w tym kraju mnie w tym utwierdza.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zahaczamy też o Debreczyn. Lata temu kręciliśmy się po centrum, tym razem tylko po wewnętrznej obwodnicy. Z okien samochodu widzimy dwa kościoły (unicki i ewangelicki), reprezentujące liczne świątynie miejskie.
Obrazek
Obrazek

Ostatni odcinek dzisiejszego dnia to - dla odmiany - świeżutki asfalt równy niczym stół.
Obrazek

Wieczorem docieramy do Nyírbátor, leżącego w "Kraju brzóz" (Nyírség). Byliśmy w nim już rok temu, bardzo spodobał nam się tutejszy kemping położony tuż przy kompleksie basenów.

W recepcji siedzi tylko ochroniarz, posługujący się jedynie językiem węgierskim. Na szczęście prowadzi nas do babki z obsługi, która imprezuje z całą grupą motocyklistów rodem z... Rawy Mazowieckiej. To miasto partnerskie Nyírbátor i mają jakieś wspólne święto. Wbrew obawom motocykliści po godzinie 22-giej grzecznie kładą się spać, czego nie można powiedzieć o ekipie z Krosna, która długo w nocy drze ryja, klnie, puszcza muzykę, bawi się samochodami i schlana obraża na siebie. Stosunkowo nieduża odległość od wschodniego skrawka Polski to minus, bo zjawiają się tu osoby, które powinny występować w zoo, a nie w Europie...

W sobotę dzień lenia, trzeba trochę odpocząć po wojażach :). Mamy nawet swojego kota, który w ramach wizyty towarzyskiej przynosi w prezencie... zdechłą mysz :P.
Obrazek
Obrazek

W południe podjeżdżamy samochodem pod sklep, aby kupić trochę różności do domu; jutro jest 20 sierpnia czyli Dzień Świętego Stefana, największe węgierskie święto i wszystko będzie pozamykane.

Między półkami wynajduję produkt polskiego przemysłu spirytusowego, ale... oszukańczy! Bo tylko tak można nazwać wódkę, która ma 37,5% zamiast 40% (w Polsce Wyborowa ma normalne procenty).
Obrazek

W drodze powrotnej na kemping zaglądamy do zabytkowego kościoła katolickiego. Wybudowany jako gotycki, zburzony przez Turków i odbudowany z barokowym wnętrzem.
Obrazek
Obrazek

Okolice świątyni ładnie zagospodarowano: jest staw, mostek na niewielką wyspę, kilka rzeźb. W oddali żółta cerkiew greckich katolików.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Większą część dnia spędzamy na kąpielisku (kempingowicze mają wstęp darmowy!). Do wyboru kilka basenów z różną temperaturą.
Obrazek
Obrazek

Tutejsza woda musi mieć jakieś specjalne właściwości dla dzieci nienarodzonych, bo bardzo licznie reprezentowani są panowie w zaawansowanej ciąży. Zaobserwowałem także nową modę plażową: pod kąpielówki wkłada się drugą parę gaci, ewentualnie na strój trzeba narzucić jeszcze spodnie. Niestety, nie umiem sobie wytłumaczyć powodów takiego ubierania...
Obrazek

Wieczorem znowu ruszamy do centrum, ale tym razem na piechotę. Najpierw kolacja, a potem znana mi sympatyczna spelunka.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Nocny spacer po Nyírbátor; na rynku odbywał się jakiś mały festiwal wina, lecz ceny trunków były wysokie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Niedziela, ostatni dzień wyprawy. Rano jest jeszcze słonecznie, ale potem zaczyna się chmurzyć. Na autostradzie w kierunku Budapesztu łapie nas deszcz...
Obrazek

Ale to jeszcze nie koniec zwiedzania...
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyku do Siedmiogrodu.

Post autor: Pudelek » 07 listopada 2017, 13:29

Gödöllő to miasto położone w bliskości węgierskiej stolicy. Nie wyróżniałoby się niczym szczególnym, gdyby nie znajdowała się tutaj dawna szlachecka i królewska rezydencja.
Obrazek

Zawsze chciałem ją obejrzeć, ale jakoś nigdy nie było mi po drodze, dopiero w sierpniu tego roku na same ostatki południowoeuropejskich wojaży.

Samochód zostawiamy na niewielkim parkingu niedaleko pałacu - opłaty pobierane są nawet w niedzielę. Po kilkuset krokach wyrasta przed nami różowo-biała fasada przykryta kopułą. Ludzi kręci się sporo, zwłaszcza Azjatów. Zapewne mają ten obiekt w swoich małych przewodnikach pod pozycją must see :D. Kilku nawet prosi mnie o zrobienie im zdjęcia, ale wybrali taką pozycję i odległość, że objąłem co najwyżej połowę sali balowej na piętrze ;).
Obrazek

Herb Węgier nakryty koroną świętego Stefana zdradza monarszą przeszłość, ale pierwszym lokatorem i budowniczym był Antal Grassalkovich. Jego życie to przykład zawrotnej kariery czasów Habsburgów: od chorwackiego ziemianina do grafa na wiedeńskim dworze. Pałac z połowy XVIII wieku podkreślał jego pozycję. W kolejnym stuleciu stopniowo niszczał, w końcu sprzedano go za długi. W czasie wojny austriacko-pruskiej, gdy służył jako lazaret, w 1866 zobaczyła go po raz pierwszy cesarzowa Elżbieta i wyraziła życzenie nabycia posiadłości. Spełniło się ono rok później, tyle, że zaniedbaną rezydencję kupił rząd węgierski i sprezentował nowo koronowanej parze królewskiej.
Obrazek

Małżonka Franciszka Józefa była zachwycona tym miejscem, znacznie mniej krepującym niż Wiedeń, więc spędzała tu dużo czasu. Pałac i Gödöllő przeżywały najlepszy okres w swojej historii. Po śmierci Elżbiety król i cesarz bywał tu rzadko, ostatni raz w 1911 roku. Karol odwiedził pałac jeszcze w październiku 1918 roku, miesiąc przed rozpadem państwa i rozerwaniem unii austriacko-węgierskiej.

Po krótkim okresie Węgierskiej Republiki Rad urządził się tu regent Miklós Horthy, który de facto spełniał rolę monarchy, a Gödöllő było jego letnią rezydencją. Okres komunizmu, jak się można domyślić, nie był najszczęśliwszy - w pałacu zakwaterowano wojsko: jedno skrzydło okupowali żołnierze radzieccy, drugie węgierscy. Potem urządzono w nim dom starców. Zniszczono zabytkowe ogrody. Bardzo beztroskie (a właściwie barbarzyńskie) podejście do własnej historii: jednak w PRL-u nie dewastowano w taki sposób siedzib polskich królów.

Dzisiaj, po latach rekonstrukcji i renowacji, pałac jest dużą atrakcją turystyczną, co widać m.in. po cenach biletów. Ponieważ to już ostatnie godziny wyjazdu i nasze fundusze są na ukończeniu postanowiliśmy tym razem zadowolić się zwiedzaniem zewnętrznym.

Na zdjęciach tylny dziedziniec otoczony dwoma oryginalnymi skrzydłami. Drugie ujęcie w stylu "azjatyckim" - ucięte :P.
Obrazek
Obrazek

Mimo ogromu prac i pieniędzy włożonych w renowację nadal część założenia jest w ruinie - w tym przypadku Stara i Nowa Oranżeria.
Obrazek

Tu wyremontowana część ze stajniami i teatrem dworskim.
Obrazek

Również park nie odzyskał swojej dawnej świetności: rozorany w czasie przechodzenia frontu, drzewa wycięto częściowo na opał (starcom z domu opieki najwyraźniej nie były potrzebne), zabudowano garażami. Obecnie dominuje na nim nisko skoszona trawa.
Obrazek

Niektóre stare okazy się uchowały, np. ten 170 letni platan. Możliwe, że siadała przy nim i królowa Elżbieta.
Obrazek

Wolnostojąca palmiarnia jest dziś prywatna i mieści się w niej zakład ogrodniczy, reklamowany przez pałac.
Obrazek

Stojący samotnie pomnik Marii Teresy. Wybudowany w 1907, odrestaurowany w 2002.
Obrazek

Na niewielkim kopcu widać tzw. Pawilon Królewski (herbaciarnię) z 1760 roku. W środku wiszą portrety węgierskich monarchów.
Obrazek
Obrazek

Dawniej w parku znajdowała się także m.in. kręgielnia, stanowisko do strzelania do rzutków, podobno zachował się basen pływacki i korty tenisowe.

Naprzeciwko głównej fasady, już za drogą, pomnik Grassalkovicia. Zmarszczki twarzy płynnie przechodzą w fałdy na ubraniu.
Obrazek

Idę jeszcze zajrzeć za skrzydło: widać tutaj dawną bramę wjazdową, dziś dwa kikuty na środku trawnika...
Obrazek

...oraz kamienną piramidę - Pomnik Poległych. Herb także przeszedł rekonstrukcję, korona jest ewidentnie doklejona. Być może usunięto ją w czasach minionych i jedynie słusznych.
Obrazek
Obrazek

O bliskości Budapesztu świadczy fakt, że dociera tutaj kolejka podmiejska BHÉV. Dworzec (przekształcony współcześnie w pizzerio-restauracje) wybudowano w bezpośredniej bliskości pałacu, a podczas zmiany świateł migają przez skrzyżowanie charakterystyczne zielone składy.
Obrazek
Obrazek

Ruszamy w dalszą podróż. Skręcamy na obwodnicę stolicy M0 i wkrótce po raz kolejny w czasie tej wyprawy spotykamy Dunaj. Przekraczamy go ładnym mostem Megyeri, drugim najdłuższym na Węgrzech, a wybudowanym niecałą dekadę temu.
Obrazek

Po drugiej stronie rzeki przejeżdżamy przez spokojne miejscowości leżące w Zakolu Dunaju. W jednej z nich (Leányfalu) dostrzegam pozostałości po rzymskiej strażnicy z IV wieku. Sieć posterunków (limes) strzegła ogromnych granic Imperium: odcinek prowincji Pannonia zaczynał się w okolicach współczesnego Wiednia, a kończył pod Belgradem.
Obrazek

Liście na drzewach zaczynają nabierać kolorów, a to dopiero był sierpień!
Obrazek

Zakole Dunaju było kiedyś licznie zamieszkałe przez Szwabów Naddunajskich i częściowe formy tego osadnictwa przetrwały do czasów współczesnych. Komitat Peszt jest najbardziej "niemiecki" z węgierskich tworów administracyjnych.
Obrazek
Obrazek

W Wyszehradzie (Visegrád, Plintenburg) robię postój, aby uwiecznić z dołu ruiny zamku królewskiego. Tłum ludzi na murach.
Obrazek

Schodzę także nad Dunaj. Szeroki i mulisty. Na drugim brzegu rozciąga się Nagymaros - to aż tutaj miał sięgać drugi zbiornik partnerski dla Gabčíkova, które jest 120 kilometrów dalej na zachód.
Obrazek

Tu ładnie widać jak rzeką kręci, a ja mam krzywe oko.
Obrazek

Pora na ostatni przystanek w czasie tegorocznego wyjazdu wakacyjnego. Ostatni, ale nie byle jaki, bo Esztergom. Po polsku używa się czasem starej wersji Ostrzyhom, jednak w ogóle mi ona nie podchodzi. Inne języki słowiańskie używają zbliżonego brzmienia, a miejscowi Niemcy nazywają miasto Gran.

To jedno z najstarszych węgierskich miast i najbardziej znaczące religijnie: w nim ochrzcił się książę Vajk, którego potem ogłoszono świętym. Tu była pierwsza stolica państwa, a od czasu przegnania Turków rezyduje prymas Węgier. Po traktacie w Trianon ten arcyważny ośrodek nieoczekiwanie znalazł się na samej granicy, którą znowu wytyczono na Dunaju.

Ledwo zaparkowaliśmy, a doszły do nas odgłosy trąbek, piszczałek, bębnów i innych radosnych instrumentów muzycznych. Dziś Dzień Świętego Stefana, święto narodowe, więc w całym kraju odbywają się imprezy. W południe padało, potem było pochmurno, teraz nawet pojawiło się słońce, więc pochód średniowiecznych wojów idzie ulicą w pełnym blasku.

(Facet we fioletowej kiecce zamiast się skupić na swej roli ciągle gadał i gestykulował!)
Obrazek

Nie wszyscy odpowiednio dobrali ciuchy - jeden z Madziarów odłączył się i zaczął na skróty wdrapywać się schodami, co rusz podciągając spadające gatki :D.
Obrazek

Na skarpie wznosi się największa świątynia Węgier - monumentalna klasycystyczna bazylika św. Wojciecha. Poprzednią zniszczyli Osmanowie, tą wybudowano w XIX wieku i nie szczędzono na nią materiałów i pieniędzy.
Obrazek

Pradawny pochód zbliża się z hałasem poprzedzany wozem policji; fioletowy gościu nadal coś nadaje sąsiadowi.
Obrazek
Obrazek

Na razie zostawiamy dzielnych barbarzyńców i idziemy obejrzeć bazylikę. Wnętrza jeszcze bardziej pokazują jej rozmiar.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Gdzież ją jednak porównywać chociażby z Licheniem? Tam 23 tysiące metrów kwadratowych, tu marne 5,6 tysiąca. Tam najwyższy punkt to 141 metrów, tutaj 100.

Wejście do kościoła jest darmowe, natomiast za kasę można dostać się na jeden z punktów widokowych: zaszaleliśmy i wybraliśmy kopułę do której prowadzi kilkaset schodów. Podczas włażenia dostajemy kręćka.

Najpierw dochodzimy do poziomu pośredniego, gdzie wystawiono pierwotny projekt zabudowy placu przed bazyliką.
Obrazek

Z braku pieniędzy nigdy nie został on zrealizowany, nie postawiono m.in. półkolistego zakończenia z łukiem triumfalnym.

Obok ulokowano niższy punkt widokowy w uzbrojonym oknie; skąpcy dalej nie idą. Mnie kojarzy się z działkiem strzeleckim.
Obrazek

Z łącznika między wieżą a nawą główną oglądamy trwające w dole powitanie władcy na zamku.
Obrazek
Obrazek

Kolejny poziom to wysokość wież. Panorama robi wrażenie!
Obrazek
Obrazek

Tuż pod nosem Dunaj i słowackie Štúrovo, brzydsze rodzeństwo Esztergomu. Wspomnę jeszcze o nim na sam koniec.
Obrazek
Obrazek

Wchodzimy jeszcze wyżej na chodnik okalający główną kopułę. Wieje jak cholera, lęk wysokości daje o sobie znać. Ale jest pięknie!
Obrazek
Obrazek

Plac św. Stefana. Różni się od modelu. Granica słowacko-węgierska przebiega mniej więcej na horyzoncie w środku tego zdjęcia, gdzie do Dunaju z lewej strony wpada Ipola.
Obrazek

Jedynym miejscem przekroczenia granicy bez zamoczenia jest zielony Most Marii Walerii (Mária Valéria híd). Otwarto go w 1895 roku. W 1919 roku wysadzono przęsło po stronie czechosłowackiej, pewno po to, aby zabezpieczyć się przed Węgrami. Odbudowany w następnym dziesięcioleciu i po raz kolejny zniszczony w 1944 przez Wehrmacht. Tym razem puste przyczółki straszyły przez ponad pół wieku, gdyż ponownie spiął oba brzegi dopiero na progu nowego tysiąclecia.
Obrazek

Trochę widoków Esztergomu. Węgierski horyzont jest poszarpany różnymi niewysokimi pasmami górskimi, natomiast słowacki prawie płaski.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kościoły oraz ruiny zamku królewskiego.
Obrazek
Obrazek

Po zejściu na powierzchnię gruntu okazało się, iż wojowie od powitań przeszli do dawania sobie po mordach. Po co tracić czas na zbędne uprzejmości?
Obrazek

Tam po lewej byliśmy jeszcze przed kilkoma minutami.
Obrazek

Pod bazyliką zorganizowano jarmark. W sprzedaży różne pamiątki, ciuchy i tradycyjne węgierskie ciupagi. Wśród tłumu sporo Słowaków. Jest też gastronomia - skusiliśmy się na wypasione langosze. Mimo, iż ociekają tłuszczem, tym razem nie skończyło się nagłym szukaniem kibelka ;).
Obrazek
Obrazek

Zamek królewski sięgał swoimi początkami X wieku. W okresie wojen z Turkami wielokrotnie przechodził z rąk muzułmanów do chrześcijan i odwrotnie, co nie pozostawało bez wpływu na jego stan. W XVIII wieku dużo rozebrano i dopiero w okresie międzywojennym zaczęto dbać o ruiny i prowadzić prace archeologiczne. Wejście na teren zamkowy jest nowe i wygląda bardzo sztucznie, lecz w środku zachowało się więcej oryginalnych elementów.
Obrazek

Tymczasem pierwotni Madziarzy postanowili sobie postrzelać.
Obrazek

Z żalem, ale musimy się zebrać i wracać do auta, bo na Śląsk mamy kupę drogi, a to już późne popołudnie. Znów przejeżdżamy Dunaj, używając historycznego mostu.
Obrazek

Štúrovo to dawne Parkany, miejsce dwóch bitew Sobieskiego z Turkami. Taką nazwę nosi w języku większości jego mieszkańców - Párkány. Tak też (Parkan) nazywało się do 1948 po słowacku, kiedy to władze postanowili przemienić je ku czci Ľudovíta Štúra, który w mieście nigdy nie był. Typowe zagranie na złość Węgrom, do dzisiaj stanowiących 2/3 ludności. Po upadku komunizmu w lokalnym referendum zdecydowano o powrocie do historycznego nazewnictwa, ale rządzący je zignorowali. Ot, demokracja pełną gębą.
Obrazek

Najładniejszy w miejscowości jest... widok na Węgry :D. To nie ironia - dopiero stąd bazylika w Esztergomie pokazuje w pełni swój majestat! Dobrze widać też mury obronne zamku.
Obrazek
Obrazek

Na bokach mostu umieszczono herby: po lewej symbol miasta, po drugiej słowacki. Ciekawe, co mieściło się tu na pierwotnej konstrukcji?
Obrazek

Pozostał na kilkugodzinny przejazd przez Słowację. Prawie bez istotnych wydarzeń, nie licząc kilku pomyłek na skrzyżowaniach, dzięki którym po raz pierwszy mijałem największego producenta słowackich sikaczy.
Obrazek

W okolicach Czadcy lunęło deszczem i temperatura spadła do 10 stopni... Chyba nie tylko wyjazd się zakończył, lato też...
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Robert J
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 2285
Rejestracja: 25 grudnia 2011, 20:35

Re: Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyku do Siedmiogrodu.

Post autor: Robert J » 07 listopada 2017, 18:23

Mam miłe wspomnienia z Esztergomem. To tam pojechałem po raz pierwszy na kilkudniową wyprawę rowerową poza granice kraju(nie licząc Republiki Czeskiej ;) ). Będzie trzeba kiedyś tam wybrać się ponownie.
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyku do Siedmiogrodu.

Post autor: Pudelek » 10 listopada 2017, 11:54

Ale na bazylikę to chyba z rowerem nie wszedłeś? :P
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Robert J
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 2285
Rejestracja: 25 grudnia 2011, 20:35

Re: Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyku do Siedmiogrodu.

Post autor: Robert J » 10 listopada 2017, 17:26

Pudelek pisze:
10 listopada 2017, 11:54
Ale na bazylikę to chyba z rowerem nie wszedłeś? :P
Byłoby trochę ciężko ;)

Bardzo ładnie bazylika wygląda w nocy z mostu :)
ODPOWIEDZ