19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: Pudelek » 30 maja 2017, 14:19

Tradycja wiosennych wędrówek po wschodnich rubieżach Polski ma już kilka dobrych lat: ja uczestniczę w niej po raz piąty. A więc mały jubileusz ;)! Zgodnie z zasadą naprzemienności zaczynamy kolejny wyjazd tam, gdzie skończyliśmy go dwa lata wcześniej - w tegorocznym przypadku na Suwalszczyźnie. Zapowiada się wspaniała przygoda.

Wieczorem w Opolu dołączam do Eco siedzącego w pociągu, załapujemy się jeszcze na start balonów z okazji domniemanego 800-lecia miasta.
Obrazek

A potem... na trzeciej stacji psuje się pociąg! No kurka wodna, czy jakikolwiek początek wyjazdu bez ataku licha jest możliwy? Na majówce prawie uwalił nas autobus, teraz wybraliśmy inny środek lokomocji i znów to samo!

Zdenerwowany konduktor wielokrotnie próbuje uruchomić silniki, desperacko przejeżdża nawet kilka metrów w tył. W końcu, chyba za ósmym razem, ruszamy do przodu. Wolno jak krew z nosa, ale zawsze...

Na kolejnej stacji powtórka z rozrywki, lecz teraz zug zapala za trzecim razem. Kilka następnych przystanków mijamy bez problemów, więc wraca optymizm i wtedy... w Lewinie Brzeskim skład staje na dobre!

Rośnie nerwówka, gdyż we Wrocławiu mamy przesiadkę na autobus. Co prawda zapas czasu był spory, ale szybko on umyka. Atmosfera jak podczas podróży na Przystanek Woodstock - większość ludzi wychodzi na peron, palą papierosy, wybuchają ożywione dyskusje i integracje. Nastrój wściekłości miesza się ze śmiechem i wyluzowaniem. Nagle część osób rzuca się do schodów: zabierze nas TLK!

Pośpieszny zatrzyma się tu specjalnie, bo normalnie mija Lewin z dużą prędkością. I tak mamy szczęście, że chcemy wysiadać w dużym mieście - ci, którzy planowali zakończenie podróży na którymś z poślednich przystanków, mają radzić sobie sami. Jak? Ich problem. Podobno ten skład już dzień wcześniej sprawiał kłopoty, lecz zaryzykowano i puszczono go jednak na tory. Lata mijają, zmieniają się rządy, nazwy i właściciele, a duch PKP wiecznie żywy...

Do Wrocławia przybywamy mocno spóźnieni, lecz zostaje nam jeszcze na tyle czasu, aby w knajpie dołączyć do Buby i jej znajomych. O 23-ciej w trójkę pakujemy się do autobusu w kierunku stolicy.

Podróż tym razem przebiega bez zakłóceń, aż wtem Eco zrywa się i informuje mnie, że trzeba wysiadać! Zdezorientowany idę za nim, na zewnątrz Andrzej podaje mi już mój plecak... Rozglądam się i coś mi tu nie pasuje - środek nocy, jakiś dworzec... to zdecydowanie nie Warszawa! To Łódź! Eco spał i nagle wyszła jego współpasażerka i kilka sąsiednich osób, więc pomyślał, że to koniec podróży :D.

Kierowca przygląda nam się rozbawiony.
- Może rzeczywiście powinniście wysiąść.
- Nie, jednak pojedziemy dalej - odpowiadam i wsadzamy z powrotem plecaki.

Około 5-tej docieramy do warszawskich Młocin. Mamy sporo czasu, więc siedzimy sobie w pobliskim lesie, służącym całej okolicy jako miejsce libacji i wysypywania śmieci. Następnie metrem suniemy do centrum, gdyż drugi autobus odjeżdża spod Pałacu Kultury i Nauki. Ależ się tu dookoła pozmieniało od moich ostatnich odwiedzin wieżowca.
Obrazek

Trybuna honorowa z PRL-owskim herbem nadal stoi. Tylko dzisiejszy pierwszy sekretarz ma tu trochę daleko z Żoliborza.
Obrazek

Klimat oddają stojące wokół klasyczne wozy. Od razu przypominają mi się "Alternatywy 4", kiedy to Stanisław Anioł wysłał docenta Furmana do Kongresowej na przeszpiegi :D.
Obrazek
Obrazek

Autobus na Kresy jest tak luksusowy, że posiada nawet pokładowe systemy rozrywki umieszczone w plecach foteli. Internet łączy się ze wszystkimi stronami, nawet tymi dla dorosłych - sprawdzaliśmy :D. Minusem jest straszna duchota - po bokach niby wieje jakaś klima, u mnie na środku powietrze stoi. Większość trasy próbuję przespać w pozycji embrionalnej.

Wreszcie w południe meldujemy się w Suwałkach. Ale to nie koniec podróży! Na razie jednak mamy dwie godziny przestoju, co wykorzystujemy na zakupy. Mijamy paskudztwo o równie paskudnej nazwie (Suwałki Plaza), gdzie dawne carskie więzienie wygląda jak wmurowane w nowoczesną bryłę.
Obrazek

Może to aluzja do uwięzionych w szponach szopingu i galeringu?? Na szczęście kawałek dalej są i takie sympatyczniejsze zabudowania.
Obrazek

Niby dwie godziny przerwy to dużo, ale w markecie takie kolejki, że czas ucieka bardzo szybko. Na dworze upał niemiłosierny, a prognozy zapowiadały, że właśnie w południe niebo zachmurzy się prawie całkowicie. Jak zwykle były "prawie" bezbłędne! Okazało się też, iż licho zostawiło sobie na deser moje przeciwsłoneczne okulary, które zniknęły gdzieś w odmętach niebytu, więc koniecznie musiałem sobie sprawić nowe.

Siadamy pod parasolem pobliskiej pizzerii, żeby chociaż przepłukać czymś zimnym gardło. Po chwili pojawia się bezdomny - Darek. Nie jest namolny, grzecznie pyta się, czy nie mamy jakiegoś papierosa. Czysty, inteligentny. Opowiada, że niedawno jechał do Krakowa do niby załatwionej pracy, ale go wyruchali. I o pewnym suwalskim osiedlu, gdzie mieszka sama patologia, a trup ściele się gęsto. Potem się żegna, bo musi załatwić jeszcze kilka spraw do momentu otwarcia noclegowni.

Wracamy na dworzec autobusowy - przed nami ostatni etap podróży. Tym razem już zwyczajnym PKS-em.
Obrazek

Sejny (Seinai). Byliśmy tu w 2015 roku w nieco innym składzie. I na koniec wyjazdu, a nie na początku.
Obrazek

Znów fotografujemy żydowskie zabytki przy głównej ulicy: Białą synagogę, Dom Talmudyczny (czyli nową synagogę), dawne gimnazjum hebrajskie, a potem urząd pocztowy.
Obrazek
Obrazek

W parku stoi wysoki Pomnik Zwycięstwa z 1964 lub 1970 roku (pojawiają się jeszcze inne daty). Biorąc pod uwagę jak groźne napisy na nim się znajdują, to może być ostatnia okazja, aby go zobaczyć na żywo, przynajmniej w takiej formie.
Obrazek
Obrazek

Hasło "nie rzucim ziemi skąd nasz ród" z głowami piastowskiego woja i księcia brzmi dość ironicznie, biorąc pod uwagę, że do średniowiecza ziemie te zamieszkiwali Jaćwingowie...

Ale dość o historii! Pora coś zjeść. Andrzej znalazł lokal, gdzie serwują miejscową suwalsko-litewską kuchnię. Mimo, że Litwinów jest dziś w Sejnach tylko około 8%, to ich obecność jest zauważalna. Restauracja położona jest tuż obok litewskiego konsulatu, a na pobliskich drzwiach wiszą dwujęzyczne tabliczki litewskich stowarzyszeń i redakcji.
Obrazek

Zamawiam soczewiaki, a reszta miks z blinami litewskimi. Wszystko smaczne, szkoda tylko, że z głośników ryczy jakiś turecko-arabski jazgot. No, chyba, że to karaimski, ale wątpię... Panie z obsługi proszą kilka razy aby powtórzyć im zamówienie, bo nie wszystko słyszą, lecz nie przychodzi im do głowy, aby ściszyć to wycie.
Obrazek

Nadal czuję skutki ostatniej nocy i długiej podróży, ale chłodny i mętny Švyturys stawia mnie na nogi. Możemy iść dalej!

Nie posiadaliśmy jakiś dokładnych założonych planów, wiedzieliśmy tylko mniej więcej gdzie chcemy dziś dotrzeć. Ponieważ jest już późne popołudnie to za dużego wyboru nie mamy. Staiwamy na pieszy szlak czerwony. Istnieje on w dużej mierze tylko na mapach, gdyż w terenie jest tak słabo zaznaczony, że do niczego się nie przyda.

Okolica jest klimatyczna, taka jaka powinna być. A ktoś kiedyś mówił, że na Suwalszczyźnie to już drewnianych zabudowań nie ma... Pewnie, że są!
Obrazek
Obrazek

Wstępujemy na dwa cmentarze położone po obu stronach drogi. Gęsto tu, sporo nagrobków litewskich, również współczesnych.
Obrazek

Pan z rowerem ostrzega nas, abyśmy nie zostawiali plecaków bez opieki.
- Przecież tu tak spokojnie - mówimy.
- Tylko tak wygląda... Kradną jak cholera!

Na szczęście tym razem nikt się nimi nie zaopiekował, ale na drugiej nekropolii sytuacja się powtarza: miejscowy radzi, żeby nie spuszczać ich z oka. Coś musi być zatem na rzeczy...
W tej części znajduje się m.in. skromny grób nieznanego żołnierza, polskiego delegata do Paryża w celu ustalenia granicy polsko-litewskiej oraz jakiegoś litewskiego prałata (?), którego pomnik obwiązano wstążką w żółto-czerwono-zielonych barwach. A okoliczne drzewa kojarzą mi się z terenami nadmorskimi :).
Obrazek
Obrazek

Na rogatkach Sejn niespodzianka: stara tablica obszaru zabudowanego. A to oznacza, że wjeżdżając z tej strony można pędzić po mieście i 90 km/h...
Obrazek

Droga, którą idziemy, jest asfaltowa, ale bardzo pusta. Skromny ruch odbywa się w stronę przeciwną do naszej. Wiele mijanych gospodarstw jest ładnych dla oka, zdarza się nawet jedna stodoła z gliny.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jedyna mijana miejscowość to Zaleskie (Zolieckai), dawna wieś duchowna. Ludzi niedużo, w końcu sobotni wieczór.
Obrazek

Za winklem odbijamy w szutrówkę i w tym sympatycznym miejscu robimy sobie taktyczny popas na nawodnienie organizmów.
Obrazek

Ten odcinek jest jeszcze przyjemniejszy - względna cisza, spokój, gapiące się krowy, pofałdowane wzgórza tak charakterystyczne dla regionu.
Obrazek
Obrazek

Widać także ten element krajobrazu, który interesuje nas najbardziej - jeziora! Oto pierwsze z nich - Pierc.
Obrazek

Niezbyt duże, po drugiej stronie rozlewa się większe - Sztabinki.
Obrazek

I tu pojawia się pewien istotny problem - zabudowa! Oglądając przed wyjazdem satelitarne zdjęcia okolicy doszedłem do wniosku, iż praktycznie nie istnieje coś takiego jak dziki fragment brzegu: wszędzie jest jakiś teren prywatny! Zwłaszcza wokół wielkiego Gaładuś wyglądało to strasznie. Pierwotnie myśleliśmy, aby właśnie tam dziś dotrzeć, lecz potem uznaliśmy, że to bez sensu: łatwiej będzie znaleźć dla nas na nocleg w mniej popularnej okolicy.

Na razie jednak nie ma powodów do optymizmu - wszędzie mniejsze lub większe domki, a od wody niesie się skoczna muzyka. Mijamy jakiś zapomniany cmentarzyk oraz kolejne dacze, licząc, że wejdziemy w bardziej dziki teren, lecz spotkana pani rozwiewa złudzenia: dalej nie da rady przejść.

Burza mózgów. Postanawiamy wrócić do szlaku, ale przechodząc obok większego zagajnika decydujemy się do niego zajrzeć. Miejsce okazuje się całkiem niezłe - praktycznie nas nie widać, mimo, że droga do letników oddalona jest tylko o 20-30 metrów. Rozbijamy się!
Obrazek

Muzyka, która zresztą niosła się z drugiego brzegu, powoli ucisza się, sukcesywnie milkną też odgłosy śmiechów, krzyków i nawoływań. Chyba ludzie idą tu spać z kurami albo razem z zachodem. Decydujemy się na wyjście z kryjówki nad jezioro.

Już po chwili znajdujemy dawno nie używany pomost - świadczy o tym jego mocno ryzykowany stan oraz wysoka trawa na ścieżce do niego prowadzącej. Będzie kąpiel!
Obrazek

Słońce schowane za horyzontem pięknie obmalowało niebo, odbijające się w tafli. Takie prognozy pogody lubię - gdy nie sprawdzają się in plus :).

Woda może nie jest zupą, ale jak na maj to całkiem ciepła. Dwóch golasów może zmyć z siebie trudy dnia, Buba pozostaje na suchym lądzie na wypadek asekuracji ;).
Obrazek

Pływając w takich okolicznościach człowiek wie, że żyje i że to właśnie są te jedne z najpiękniejszych momentów, które będzie się wspominało po latach.

Czyści jak dusza dziewicy wracamy do lasku, aby przygotować ognisko. Zabezpieczamy przed wypełzaniem ognia i wyciągamy zapasy: są pieczarki, cebula, jest boczek. Do tego coś mocniejszego. Pierwszy dzień suwalskiej przygody można uznać za spełniony i zakończony.
Obrazek
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: Pudelek » 01 czerwca 2017, 21:00

Litwa była w planach naszych wschodnich wyjazdów już przed kilku laty. Nawet kupiłem lity na tą okazję, lecz jednak nigdy nie udawało się dotrzeć. Choć od pewnego czasu litewską walutą stało się euro, to w końcu tam dotarliśmy z buta!
Obrazek

Ale cofnijmy się o dziesięć godzin...

Poranek w zagajniku nad jeziorem Sztabinki był ciepły i słoneczny, właśnie taki jaki powinien być. Miejsce wybrane jako ratunkowe okazało się znakomitym schronieniem.
Obrazek

Na dzień dobry postanowiłem zajrzeć na odległy o kilkadziesiąt metrów cmentarz. Wyglądał jakby schował się przed ludźmi, wstydliwie zasłonięty drzewami, na uboczu.
Obrazek

Okazał się on nekropolią starobrzędowców (starowierców). Ta grupa wyznaniowa odłączyła się od głównego nurtu prawosławia w XVII wieku, nie godząc się na wprowadzane wówczas reformy w Rosji. Prześladowani przez władze carskie i kościelne uciekali do innych krajów, również Rzeczpospolitej. Do dziś na świecie żyje ich około 3 milionów, w tym około półtora tysiąca w Polsce, posiadają pięć parafii (ale aż dwa oficjalnie związki religijne :D).

Nie wiem kiedy założono ów cmentarz, administracyjnie należy on do Sztabinek (Stabingis), które leżą za jeziorem. Wiadomo, że w samej wsi istniała kiedyś molenna (cerkiew staroobrzędowców), ale rozebrali ją Niemcy w 1941 roku.

Chyba wszystkie groby były powojenne, w tym kilka świeżej daty.
Obrazek
Obrazek

Starowiercy na swoich grobach stawiają wyłącznie klasyczne krzyże prawosławne - z ośmioma końcami. W głównym nurcie prawosławia spotykane są również tzw. krzyże ruskie, czyli bez środkowej belki.

Wracam do namiotu i idziemy z Andrzejem wziąć kąpiel w jeziorze. Orzeźwienie było znakomite!
Obrazek

Potem jeszcze śniadaniowe ognisko...
Obrazek

...i możemy ruszać przed siebie!

Do głównej drogi mamy niedaleko, może z półtora kilometra.
Obrazek

Na rozstaju dróg w zagajniku także stoi krzyż - zapewne również staroobrzędowców.
Obrazek

Przy asfaltowej drodze robimy sobie krótki postój - w tym czasie wyprzedza nas spora grupa rowerzystów. Niektórzy z nich okazali się odważni i nie założyli kasków na głowy! A palące słońce zaczyna działać swoje, co widać np. na rękach Eco, z których już schodzi skóra. Tymczasem ze Śląska dostaję informacje, że u nich chmury i ledwie kilkanaście stopni. Ha!
Obrazek

Szosa w kierunku Litwy, jedna z dwóch prowadzących z Polski do tego kraju, już taka spokojna nie jest. Co prawda ruch nie powala, ale trzeba uważać.

Próbujemy łapać stopa - z mizernym skutkiem. Po prawej widać skręt na Półkoty, lecz nawet jednego całego kota nie widać.
Obrazek

Maszerujemy przez Dworczysko (Dvarčėnai), zaczynają się Ogrodniki (Aradnykai). Nazwa znana wśród kierowców, lecz w terenie to dziura zabita dechami. Jedyną ciekawostka to żółte słupki pasa drogowego zamontowane... w bagienku.
Obrazek

Zatrzymujemy się nad jeziorem Hołny, które w jednym miejscu przybliża się do drogi - większość brzegów jest bowiem porośnięta i trudno dostępna. Eco postanawia wziąć kolejną kąpiel, a Buba... dołącza! Szok, jestem pierwszy raz świadkiem takiego zdarzenia, zawsze woda była dla niej za zimna :!:
Obrazek

Wzbudzamy małą sensację pośród przejeżdżających kierowców, zwłaszcza Andrzej, który uzbrojony tylko w ręcznik idzie porozmawiać z wyraźnie zainteresowaną nami krową. Niestety, mućka przy bliższym zbliżeniu okazała się niezbyt towarzyska i szybko oddaliła się na bezpieczną odległość :D.

Kolejna miejscowość ma ciekawą nazwę - Hołny Mejera (Alnukai). Zarówno ta wieś jak i Ogrodniki są zamieszkałe przez niewielką społeczność litewską.
Obrazek

Jesteśmy coraz bliżej przydrożnego zajazdu, gdzie czeka czwarty towarzysz podróży - Grześ. Rano dotarł do Suwałk, następnie autobusem do Sejn, skąd udało mu się złapać stopa na samą granicę. Siedzi w lokalu już dość długo i zastanawiamy się, w jakim jest stanie przy koniecznym, podczas tej pogody, nawadnianiu się ;).
Obrazek

Okazał się całkiem trzeźwy :D. Uściski, powitania, opowieści co się wydarzyło do tej pory... Buba pokazuje zdjęcia - reakcja Grzegorza mówi wszystko.
Obrazek

Zajazd serwuje kuchnię litewską i, co wcale nie jest normą w takich miejscach, bardzo smaczną! Eco zamawia kakory - czyli odmianę soczewiaków. Ja decyduję się na czenaki - połączenie zupy i... zapiekanki! Brzmi może dziwnie, ale podawane w glinianym garnuszku było pyszne, chyba najsmaczniejsze danie tego wyjazdu.
Obrazek

Po obiedzie chłopaki urządzają sobie szybki mecz na pobliskim boisku, po czym znów zarzucamy plecaki i suniemy w kierunku dawnego przejścia granicznego, które widać na horyzoncie. Po drodze mijamy dwujęzyczną reklamę sprzedaży nawozów oraz ten zachęcający płatny parking.
Obrazek

Opuszczone zabudowania są coraz bliżej, z boku pojawiają się białe słupki z Pogonią oraz gwałtownie wzrasta natężenie znaków drogowych.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W przeciwieństwie do niemal całej granicy wschodniej RP przebieg w tej części liczy sobie prawie wiek, bo ustalono ją w 1919-20 roku. Nie mamy tutaj sztucznie podzielonych wiosek, dróg czy sadów jak przy Białorusi i Ukrainie.

Przejście w Ogrodnikach (choć powinno być w Hołny Mejera) otwarto w 1992 roku, przedtem w okresie ZSRR działał tu punkt przekraczania granicy dla wyznaczonych delegacji, potem tylko dla obywateli polskich i radzieckich. Od czasu wejścia do Schengen powoli zarasta... i dobrze!

Widać ostateczny punkt spotkania się dwóch światów i dwóch stref czasowych.
Obrazek

No to jesteśmy - dla Eco to litewski debiut ;).
Obrazek

Zaraz za granicą skryta w cieniu Valstybės sienos apsaugos tarnyba pyta się dokąd idziemy.
- Do Lazdijai - odpowiadam zgodnie z prawdą.
- A potem?
- A potem wracamy do Polski - dodaje Eco.
Zrobili zdziwioną minę, bo to raczej mało popularna marszruta dla ludzi z plecakami.

Tablica informacyjne dla kierowców rozbudowane, lecz gdzie im tam do polskich!
Obrazek

Po lewej opuszczone zabudowania, kiedyś pewnie sowieckich wojsk granicznych.
Obrazek

Około kilometra od przejścia działa stacja benzynowa. Jadąc tędy sześć lat temu kupiłem w niej pierwsze litewskie piwa i na to liczymy także i tym razem. Wpadamy spragnieni do środka, a tam... brak alkoholu!

Nie wiemy, czy zmieniły się przepisy czy zmieniono asortyment... Raczej to pierwsze, bo który przedsiębiorca z własnej inicjatywy wycofałby z tankszteli procenty, stanowiące znaczną część dochodów?

Po jakimś czasie dochodzą Grześ z Bubą. Nie wyglądali na zadowolonych z informacji o beznynowej prohibicji. Ktoś kupił kwas chlebowy, ale jednak to nie to samo.

Kombinujemy co robić. Pewne zapasy jeszcze mamy. Do miasta piechotą już raczej nie dotrzemy (jest wczesny wieczór, a odległość to dziewięć kilometrów), łapanie stopa jest na tyle ryzykowne, że część ekipy może zostać sama (zawsze dzielimy się na dwie grupy, aby nie straszyć swoją liczbą kierowców).
Pozostaje nam tylko poszukać tutaj jakiegoś ustronnego miejsca.

Zrezygnowany zaglądam do pobliskiej informacji turystycznej.
Obrazek

Zgodnie z przewidywaniami nie ma tam nic ciekawego i już chcę wychodzić, gdy zaczepia mnie ładna dziewczyna. Aby nie wyjść na głupka rzucam pierwsze pytanie, które mi przyszło do głowy:
- Czy gdzieś tutaj można kupić piwo? :D
- Na pewno na stacji benzynowej.
- Nie ma, tylko bezalkoholowe.
- To w Lazdijai są sklepy.
- Niestety, nie mamy samochodu.
- To nie problem, za pół godziny będę tam jechać.
Oczy mi się otwarły.
- Nas jest czwórka - ostrzegam.
- Nie szkodzi, zmieścimy się.

Wychodzę do reszty i radośnie oznajmiam, iż stop sam się złapał. O dziwo, połowa ekipy nie przejawia nadmiernego entuzjazmu.
- Nooo, fajnie, ale gdzie się tam rozbijemy w mieście?
- Można przecież wyjść za zabudowę, trzeba korzystać z takiej okazji! - rzuca Eco i klamka zapada.

IT działa do godziny 20-tej, a ponieważ nie przestawiliśmy zegarków, to do polskiej 19-tej. Mamy trochę czasu, więc pytam panią, czy możemy wypić sobie jedno piwo.
- Nie ma problemu.
Rozciągamy się na trawie przed budynkiem, atmosfera robi się sielska. Dziewczyna wkrótce dołącza do nas, zapewne jesteśmy ciekawym przerywnikiem w czasie pracy ;). Symena - bo tak się nazywa - zna rosyjski, więc szybko przechodzą z Bubą na mowę Putina. Rozumie także wcale nieźle po polsku, ale nie mówi. Przynosi mapy, pokazuje gdzie co jest ciekawego w okolicy; ogólnie jest sympatycznie.
Obrazek

Punktualnie o dwudziestej zamyka drzwi IT i ładujemy się do jej samochodu. W trakcie jazdy mówi, że powinniśmy zajrzeć na pobliskie jeziora.
- A da się tam rozbić namiot? - wyraża zainteresowanie Buba.
- Tak, ludzie się rozbijają, nikt nie robi problemu.
I kwestia noclegu rozwiązała się sama - co za piękne antylicho!

Symena jest tak miła, że wysadza Grześka z Bubą i całym dobytkiem nad jeziorem, a mnie i Andrzeja podwozi do miasta prosto pod sklep!
- Jesteś aniołem - rzuca jej na odchodne Eco, co kwituje głośnym śmiechem :).

Market w Lazdijai jest nawet duży, wybór spory. Oczywiście ciągnie nas zwłaszcza do jednego działu, gdzie zdumiony widzę różne skarby: IPA, APA, Blonde, Witbier - i wszystko w puszkach! Tylko raz widziałem takie gatunki w innym opakowaniu niż szkło - była to seria z okazji Halloween.

Obładowani zaczynamy wracać - do jeziora mamy 2,5 kilometra, co dla nas - szybszej części ekipy i bez plecaków - jest jak rzut beretem. Dookoła stoją bloki charakterystyczne dla dawnego ZSRR.
Obrazek

Ale już po kilkuset metrach zabudowa się zmienia, sporo drewnianych chat, nawet małe muzeum-skansen.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Te chwile kiedy szliśmy ze sklepu wspominam jako najprzyjemniejsze na całej wyprawie: wszechogarniająca radość, iż się udało, człowiek promieniujący szczęściem, a okolica i miasto bardzo powoli układające się do snu.
Obrazek
Obrazek

Przy głównej drodze na Polskę stoją budynki, w których, według Litwinki, miała działać jakaś kawiarnia. Co prawda wiemy, że na nas czekają, ale... gdyby była otwarta, to na pewno byśmy wstąpili na coś szybkiego.

Na szczęście drzwi były zamknięte ;).

Nad jeziorem, oprócz pozostałej dwójki, kręci się grupa dzieciaków - na oko 10-13 lat. Dowodzi nimi strasznie pyskata dziewczynka - ciągle coś od nas chce, pokazuje butelki, potem piwo, gestykuluje rękami... Szprecha tylko po litewsku, czasem dodając ruskie przekleństwo albo łot de fak. Chyba chce, abyśmy jej nalali piwska do plastiku, co oczywiście nie wchodzi w grę. Krążą wokół nas jak jacyś biali Cyganie, niczym sępy nad padliną.

W pewnym momencie gówniara porywa stojącą na ławce butelkę z wodą i zaczyna uciekać. Po pierwszym szoku goni ją Grześ krzycząc gromko:
- Do domuuuu!
Poskutkowało, wodę puściła i wreszcie sobie poszli, ale skutecznie zniechęcili nas do obozowania w tym miejscu. A szkoda, bo wybudowano nawet wychodek.

W ramach uczczenia walki z napastnikami wypiliśmy po małej puszcze piwa "1410", upamiętniającej wielkie zwycięstwo księcia Witolda nad Krzyżakami, w czym trochę pomagał mu król Jagiełło.
Obrazek

Przenosimy się do pobliskiego lasku, gdzie jest znacznie spokojniej i raczej nikt nas nie odwiedzi. Do jeziora wrócimy następnego dnia.
Obrazek

Po zmroku oczywiście zapłonęło ognisko.
Obrazek

Podobnie jak rankiem, który przywitał nas pełnym zachmurzeniem. Zapowiadało się na koniec pięknej pogody, ale już w południe z powrotem pojawiło się słońce i wysoka temperatura. Udaliśmy się więc na plażę wyjątkowo pozbawioną białych Cyganów.
Obrazek

W jeziorze Baltajis tym razem kąpiemy się wszyscy.
Obrazek

Następnie panowie ponownie urządzają mecz i tylko bramkarz postanowił oszczędzić na stroju. Te parady będą później wychodzić Eco przez jakiś czas w postaci obolałości :P.
Obrazek

Miło spędzony czas szybko mija, ani się obejrzeliśmy, a jest już po 15-tej litewskiego czasu...

Wypadałoby w końcu ruszyć gdzieś dalej, w kierunku miasta...
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Marshal23
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 568
Rejestracja: 20 stycznia 2014, 12:57

Re: 19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: Marshal23 » 01 czerwca 2017, 22:11

Napiszę kolejny raz,uwielbiam Wasze Tripy. Czekam na więcej. Rewelacja jak dotąd.SUPER
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: Pudelek » 01 czerwca 2017, 22:56

Po raz kolejny dziękuję za miłe słowa :)
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: Pudelek » 05 czerwca 2017, 22:56

Lazdijai (Łoździeje) to niewielkie litewskie miasto, liczące około 5 tysięcy mieszkańców (trochę mniej od Sejn). Założył je w XVI wieku Zygmunt August. Atrakcji turystycznych tutaj nie ma, ale dla nas stanowiły ważny przystanek na trasie wędrówki po Suwalszczyźnie.
Obrazek

Chociaż z tą Suwalszczyzną różnie bywa - Litwini jej granice wyznaczają w innych miejscach, nieco bardziej na zachód. Dla nich ten region to Dzukia (Dzūkija), która swoim obszarem sięga do Polski, za Sejny aż po jezioro Wigry. Zatem w zależności od spojrzenia: wędrujemy z plecakami albo po ziemi suwalskiej (wersja polska) albo po Dzuki (wersja litewska) :D.

Po kąpieli w jeziorze Baltajis ruszamy w końcu w kierunku miasta. Ale zanim tam dotrzemy zaglądamy do knajpki położonej przy głównej szosie na przejście graniczne w Ogrodnikach.
Obrazek

Połączenie spelunki z tanią restauracją dla kierowców, ale mają swojskie jadło. Na szczęście barmanka mówi po rosyjsku, więc wiemy, co zamawiamy, choć akurat słowa šašlykas i guliašas są zrozumiałe :P. Do tego jeszcze cepeliny i można napełniać brzuszki na sympatycznej werandzie.
Obrazek

Litewska impresja ;).
Obrazek

Gdy wychodzimy z powrotem na rozgrzany świat popołudnie wkracza w coraz późniejszą fazę... W pobliżu stoją zabudowania gospodarcze, w których wczoraj próżno szukaliśmy z Eco otwartej kawiarni.
Obrazek

Do centrum suniemy dokładnie tą samą ulicą, którą wracałem z Andrzejem wieczorem ze sklepu. Mijamy drewniane domy (niektóre pomalowane do połowy) i pięknie okwiecone drzewa.
Obrazek
Obrazek

Po lewej stronie znajdują się szerokie, solidne schody z poręczami - wchodzę po nich z Bubą zobaczyć co się za nimi kryje. Odnaleźliśmy resztki dawnego cmentarza ewangelickiego.
Obrazek

A to chyba targowisko, nieczynne już o tej porze.
Obrazek

Po zakupach w znanym nam markecie osiągamy wysokość rynku - plac Niepodległości (Nepriklausomybės). Stoi na nim pomnik poległych za Litwę w walkach w latach 1918-1920 (czyli z Polakami; w sierpniu 1919 roku na kilka dni Łoździeje zostały zajęte przez polskich powstańców w czasie tzw. powstania sejneńskiego, po czym Litwini je odbili). Wybudowany został w 1930 roku, przy okazji uczczono rocznicę 500 lat od śmierci wielkiego księcia Witolda. Sowieci go zburzyli, ale w 1990 roku pojawił się ponownie. Widoczny na monumencie podwójny krzyż to herb rodowy Jagiellonów.
Obrazek

Jako, że wysunąłem się na czoło grupy i wlazłem tutaj pierwszy, to rozpoczynam poszukiwania jakiegoś baru, w którym moglibyśmy wypić ostatnie litewskie piwo. Zgodnie z zasadą dedukcji zakładam, że przy rynku musi coś być. Jakiś facet widząc człowieka z plecakiem pokazuje na dość obskurny budynek i mówi, że to jest hotel.
- Nie hotel, piwo - kręcę głową.
- Piwo to z boku - uśmiecha się mężczyzna :).

Pod hotelem działa pizzeria pełna nastolatków wgapionych w swoje smartfony i z krzykliwymi teledyskami na telewizorze. Postanawiamy zostać na zewnątrz, wpadamy do środka tylko po napój z pianką, który jest strasznie drogi (ponad 2 euro!).
Obrazek

Mija doba, od kiedy Symena zabrała nas samochodem z przejścia granicznego w Ogrodnikach. Zapewne by się zdziwiła, widząc iż po 24 godzinach nadal jesteśmy w jej mieście :D.

Zauważamy, że na rynku zaczyna się gromadzić młodzież, a punktualnie o litewskiej 20-tej rozpoczynają taniec w rytm muzyki puszczanej z ratusza. Ciekawe co to za tradycja, może maturzyści?
Obrazek

Kilkaset metrów dalej znajduje się kościół św. Anny z końca XIX wieku, należący w przeszłości do diecezji sejneńskiej. I to by było na tyle jeśli chodzi o zabytki w Lazdijai.
Obrazek

Na skrzyżowaniu ustawiono interesujący nas drogowskaz. Pojawia się polska nazwa miejscowości, co na Litwie jest raczej rzadkie.
Obrazek

Droga na Galiniai jest mało ruchliwa, szybko kończy się miejska zabudowana, reprezentowana m.in. przez zaniedbane wille/pałacyki.
Obrazek

Fotografujemy się przy słupku z numerem 1 - do granicy jest takich jeszcze osiem, a to oznacza, że do Polski dziś nie dotrzemy, zresztą nigdzie nam się nie spieszy.
Obrazek

Domy stoją coraz rzadziej, okolica robi się coraz bardziej sielska - typowe suwalskie pofałdowanie pól i łąk. Niektórym widać sam marsz z plecakiem nie wystarcza, bo wyciągają piłkę i zachęcają do gry :P.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pora szukać jakiegoś miejsca na nocleg: odbijamy w szutrówkę, a potem między trawy, słusznie oceniając, że za górką będzie osłonięte miejsce, w którym nikt nie będzie nas niepokoił.
Obrazek

Jedyny minus to pobliskie bajorko, które generuje dużą ilość latających upierdliwych stworzeń. Trzeba szybko rozłożyć namioty i rozniecić ogień.
Obrazek
Obrazek

Litewskie pamiątki z marketu :D.
Obrazek

Noc jest chłodniejsza niż poprzednie, gdyż śpimy na częściowo odsłoniętym terenie, a bliskość wody też robi swoje. Poranek jednak znów wita nas słońcem oraz ciepłem. Aż się chce odbyć ranny spacer.
Obrazek
Obrazek

Tym razem udaje nam się zebrać zanim zegarki wskażą południe - pierwszy sukces dnia.
Obrazek

Wracamy do głównej drogi i - tradycyjnie - rozdzielamy się na dwie podgrupy, licząc na złapanie jakiegoś stopa. Nadzieje jednak są dla głupich, akurat w naszym kierunku prawie nic nie jeździ. Pozostają własne nogi, lecz jakoś specjalnie nie narzekamy, bo okolica jest przyjemna.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Teren nie jest zbyt gęsto zamieszkały - z rzadka widać tylko pojedyncze gospodarstwa. Jedyne miejscowości jakie są w zasięgu naszego wzroku, to położone na południe od drogi mikroskopijne Salos i Galiniai (Galińce).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Nagle widzimy na horyzoncie jakąś bramę i płot z drutu kolczastego - zachowany fragment sistemy, umocnień granicznych otaczających cały miłujący pokój Związek Radziecki.
Obrazek
Obrazek

Wygląda on jednak dziwnie świeżo, jakby niedawno odmalowany - ciekawe czy go wyremontowano, czy po prostu postawiono od nowa dla turystów i, ku pamięci, mieszkańców?
Obrazek

Wkraczamy do strefy, która przez pół wieku była niedostępna dla zwykłych śmiertelników. Asfalt też od razu robi się gorszy, jakby chciał podkreślić, że to nie jest normalna ziemia.
Obrazek

W krzakach stoją jakieś budynki - czyżby dawnych pograniczników. Jest też dom wyglądający na normalny, lecz chyba dawno lub w ogóle nie używany. Kto tu może mieszkać? Z dachu sterczy antena...
Obrazek

Za domem błyszczy tafla jeziora Gaładuś (Galadusys), drugiego największego na Suwalszczyźnie (pierwsze są Wigry). W tym miejscu nie widać jego wielkości, gdyż północna część jeziora stanowi wąską, długą wstęgę. Drugi brzeg to już Polska.
Obrazek

Czas na przerwę, zwłaszcza, że wypadałoby zaliczyć kąpiel. We wszystkie dotychczasowe dni wskakiwaliśmy do wody, więc i wtorek nie może być gorszy. Ale...

...nie tym razem! Gaładuś jest lodowate! Nie wiem, czy to z powodu jego wielkości czy z innych przyczyn - zamoczenie głębsze niż do kolan jest ponad nasze możliwości. Jedynie Andrzejowi po długiej walce z samym sobą udaje się zanurzyć, ale krótkie pływanie przerywają okrzyki wulgarnie komentujące temperaturę wody.
Obrazek

Kilkaset metrów dalej stoją słupki graniczne i... kończy się asfalt. Z polskiej strony na Litwę prowadzi szutrówka.
Obrazek
Obrazek

Pożegnalne zdjęcie z litewską symboliką.
Obrazek

Z boku - jeszcze na Litwie - do jeziora prowadzi drewniany pomost, którego użycie mogłoby zakończyć się połamaniem nóg.
Obrazek

Obok szutrówki stoi nowa tablica informująca o granicy państwowej - kolorystycznie przypomina te sprzed ery Schengen, tylko pozbawiona zakazów jej przekraczania. W ramach czepiania się analizuję celowość jej ustawienia... W środku lasu, gdzie nie widać zarośniętych słupków, może miałoby to sens ale tutaj? Kawałek dalej są wyraźne znaki o nowym kraju, jedynie ślepy mógłby ich nie zauważyć. No, ale państwo chętnie wydaje cudze pieniążki, a biorąc pod uwagę długość granicy, to ktoś na pewno zrobił niezły biznes na setkach/tysiącach takich tablic...
Obrazek

W Polsce zmienia się krajobraz - lasy ustępują miejsca łąkom i pastwiskom.
Obrazek

Patrząc na mijany drogowskaz przypomina mi się pewien poseł z pewnej partii, protestujący przeciwko dwujęzycznym napisom na niemieckich autostradach - że obok współczesnej nazwy polskiej pojawia się również ichniejsza, np. Wroclaw (Breslau), Szczecin (Stettin). Bo przecież drogowskazy mają zawierać tylko aktualne nazwy. Jak widać nie jest to wcale takie pewne...
Obrazek

W Sankurach (Sankūrai) ponownie pojawia się asfalt i polsko-litewskie nazwy miejscowości. W wielu przypadkach wystarczyłyby tylko te drugie, bo w niektórych wsiach gminy Puńsk Litwini stanowią prawie 100% mieszkańców.
Obrazek

Na skrzyżowaniu dróg prowadzących w kierunku Budy Zawidugierskiej (Vidugirių Būda) zrzucamy z Eco plecaki i rozsiadamy się w oczekiwaniu na Bubę i Grzesia, którzy zostali z tyłu.
Obrazek
Zastanawiamy się dokąd dzisiaj dotrzemy... Patrzymy na mapę - fajnie by było dojść do jakiegoś jeziora, ale najbliższe to Sejwy, czyli dość daleko.

Gdy jesteśmy już w komplecie od strony granicy widać zbliżający się samochód. Bez większej nadziei machamy rękami i... auto na litewskich blachach staje. Próbujemy się dogadać w jakimś ludzkim języku, ale okazuje się, iż kierowca mówi po polsku.
- Do Sejw nie jadę, mogę was podrzucić do Wojtokiem - rzuca z kresowym zaśpiewem.
- Dobre i to - patrzymy na mapę. - To już niedaleko Puńska.
- Ja jadę do Puńska.
- Możemy też do Puńska?
- Pewnie - zgadza się.
- No to super!
- A skąd idziecie?
- Z Lazdijai...
- A... z Łoździejów.
Początkowo zastanawiałem się czy polski Litwin, czy może Litwin tylko znający godkę znad Wisły, ale odmiana miasta po polsku utwierdziła mnie w przekonaniu, że to ta pierwsza wersja. Zresztą w samochodzie leciało polskie radio, w którym akurat opowiadano o ofiarach wczorajszego zamachu terrorystycznego...

Zaraz, zaraz, jakiego, kurna zamachu?! O niczym nie wiemy! Czy jak jadę gdzieś daleko to zawsze musi się wydarzyć coś tragicznego?! W czasie mojej pierwszej wizyty w Bieszczadach islamiści zabawiali się w Paryżu...

Szybko migają tablice kolejnych miejscowości. Trochę żal wiosek z pokręconymi nazwami i drewnianego dworca w Trakiszkach. Ale wszystkiego nie damy rady obejrzeć.

Po dwudziestu minutach wychodzimy z samochodu w Puńsku (Punskas). Zaoszczędziliśmy kilka dobrych godzin drogi. Z tej okazji postanawiamy się z Andrzejem trochę pościgać...
Obrazek

Cwaniaczek wystartował przed czasem i wygrał ;).

Puńsk jest stolicą polskich Litwinów - stanowią 3/4 wszystkich mieszkańców. I widać, że to nie jest tylko statystyka podczas spisu powszechnego, jak choćby wśród śląskich Niemców - na ulicy słychać głównie litewski, w sklepie sprzedawczyni po polsku mówiła tylko do nas. Mamy wrażenie, że cały czas jesteśmy na Litwie i dopiero tablice na budynkach samorządowych przypominają, że jednak zmieniliśmy państwo.
Obrazek

Dom Kultury Litewskiej.
Obrazek

Jako, że stop przywiózł nas tutaj we względnie wczesnej porze, ruszamy na poszukiwania restauracji. Kierowca mniej więcej powiedział nam, gdzie jej szukać, pomaga również spotkany na ulicy dzieciak.

Udało się: nad jeziorem Punia stoi lokal, który serwuje kuchnię litewską. W tym roku wyprawa jest zdecydowanie pod wezwaniem lokalnych specjałów! Zamawiam bliny, chłopaki kiszkę stolco... ziemniaczaną, a Buba kartacze.
Obrazek

Po konsumpcji obiadokolacji ruszam na krótki spacer, aby rozejrzeć się po miejscowości. Puńsk był niegdyś miastem królewskim (prawo magdeburskie otrzymał od Władysława IV), ale w XIX wieku został zdegradowany do roli wsi i tak pozostało do dzisiaj.
Obrazek

Na głównej ulicy rząd niskich domków mieści sklepy i punkty usługowe.
Obrazek

Widoczny na zdjęciu poniżej obiekt zainteresował mnie z powodu podwyższenia gruntu - droga jest na wysokości okien. Dopiero potem okazało się, iż fotografuję... synagogę! Jest to prawdopodobnie jedyna zachowana drewniana bożnica żydowska na terenie Polski: ponieważ główny budynek został otynkowany, więc nie rzuca się zbytnio w oczy.
Obrazek

Wybudowano ją na przełomie XIX i XX wieku. W mniejszej dobudówce (po lewej) mieścił się cheder - szkoła talmudyczna. Obecnie synagoga jest w rękach prywatnych i przedstawia dość opłakany stan... dziwię się, że żadnym środowiskom żydowskim nie zależy na chociażby podstawowym remoncie, gminie ta ruina także nie przynosi chwały.

W Puńsku przedwojennym Żydzi byli najliczniejszą grupą mieszkańców; mimo, że handel i usługi znajdowały się głównie w ich rękach, to tutejsi starozakonni należeli przeważnie do biedoty o bardzo konserwatywnych poglądach. Ich historia zakończyła się pewnego zimowego dnia 1939 roku, kiedy to Niemcy pognali ich na mrozie w kierunku granicy z Litwą.

Restaurację opuszczamy, gdy zaczyna się szarzeć - musimy wyjść z wioski, bo nad jeziorem Punia nie mamy szans się rozbić.

Tym razem ostatnie promienie słońca zaskakują nas na asfalcie...
Obrazek

Po przejściu kilometra rośnie z boku lasek - miejsce wygląda interesująco. Niestety, pola do niego prowadzące poprzecinane są kanałami. Buba testuje głębokość jedną nogą i bez plecaka od razu zapada się w wodzie po kolana... tędy nie przejdziemy!

Na szczęście kawałek dalej jest miedza, którą udaje nam się przedostać suchą stopą. Na polanie w lesie bez problemu rozstawiamy namioty, a w tym czasie Buba szuka drewna na ognisko - sprawdzony schemat realizowany co wieczór.

Teren jest tak pofałdowany, że dziś rozpalamy ogień w jamie, mamy więc dodatkowe zabezpieczenie antypożarowe ;).
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: Pudelek » 09 czerwca 2017, 13:55

Połowa wyjazdu na Suwalszczyznę już za nami - przeleciało to jak z bicza strzelił. Choć i tak nie sądziłem, że stolicy polskich Litwinów dotrzemy tak szybko.

Jesteśmy rozbici niedaleko Puńska (Punskas). Wstając o świcie za potrzebą zderzam się z mżawką na zewnątrz namiotu. Niefajnie. Wracam spać i przy ponownej pobudce niebo znowu pełne jest słońca, a po opadach ani śladu. Niektórzy nawet nie potrafili uwierzyć, iż wcześniej była taka smutna pogoda :D.
Obrazek

Jak co rano śniadanie przygotowujemy nad ogniem.
Obrazek

Składanie sprzętu, plecaki na garby i w kierunku głównej drogi. Na zdjęciu widać lasek, w którym nocowaliśmy, oraz łąki poprzecinane kanałami.
Obrazek

Podwójne nazewnictwo się kończy w dziwnym miejscu - Szołtany (Šaltėnai) są także zamieszkałe częściowo przez Litwinów, ale z jakiegoś powodu jako jedna z trzech wsi w gminie Puńsk posiadają tylko polskie tabliczki.
Obrazek

Przy asfaltówce następuje uświęcony tradycją podział grupy na część szybszą i wolniejszą. Co prawda ruch znikomy, ale może coś się uda złapać?

Mijany przystanek wygląda niby normalnie, ale zwracają uwagę ciemniejsze kolory cegieł (kamieni) od frontu. Nie jest to przypadkowa kompozycja, ale tzw. słupy Giedymina, najstarsze historyczne godło Litwy. W ten sprytny sposób miejscowi Litwini podczas budowy zaznaczyli swoją obecność ;).
Obrazek

Przechodzimy obok dużego gospodarstwa z wystawą sprzętu rolniczego; pilnuje go pies pogrążony w sprawiedliwym śnie. A oprócz tych zabudowań to sielsko...
Obrazek
Obrazek

Dyskutujemy z Andrzejem czy jest sens łapania stopa: w końcu jeśli nie zatrzymał się Bubie i Grześkowi, to nas także oleje. Ostatecznie ustalamy, że próbować zawsze warto, ręka nam od tego nie odpadnie.

Po kilku minutach, tuż przed wejściem w las, słychać warkot samochodu. Machamy i... auto staje.
- Tak, widziałem dwie osoby, które szły wcześniej, ale one nie machały aby mnie zatrzymać - mówi kierowca. - Wziąłbym ich, lecz skoro nie chcieli, to wezmę was :). O, zegarek Garmina, model taki i taki - rzuca, patrząc na moją rękę.
- A nie wiem jaki to model, dostałem od brata, gdy kupował nowy - odpowiadam.
- Ja wiem, mam identyczny.
Okazało się, że też biegacz ;).

Pięć kilometrów dzielących nas od Szypliszek (Šipliškė) pokonujemy w kilka minut. Z samochodu wychodzimy na parkingu obok przybytku o wdzięcznej nazwie "Malibu". Wygląda jak burdel dla TIRowców, pędzących pobliską ruchliwą szosą w stronę granicy.
Obrazek

Nie wiemy co goście wyprawiają na piętrze, ale na parterze działa restauracja. Wystrój ciut kiczowaty z dawnych lat, główną klientelą są kierowcy wielkich ciężarówek zza wschodniej granicy. W menu regionalne jedzenie, lecz tym razem decyduję się na arcypolskie pierogi z kapustą i grzybami. Niestety - piw litewskich brak, tylko sikacze znad Wisły...

Andrzej dzwoni do drugiej części ekipy - oni nie łapali stopa, bo... uznali, że nie warto. Teraz na pewno będą próbować, a my wiemy, że spędzimy tutaj dużo czasu.

W telewizji leci transmisja próby odwołania Antoniego Macierewicza ze stanowiska ministra. Piszę do Grzesia alarmującego smsa, ten jednak nie wykazuje zainteresowania tematem :P. Z braku laku zaglądam do miejscowej prasy, gdzie szeroko relacjonowane są Miss Podlasia Nastolatek 2017 (co prawda Podlasie jest daleko stąd, ale poczytać można).
Obrazek

Dziewczyny prezentują się na zdjęciach w pozach niczym gumowe lalki, niektóre chyba wycięły sobie żebra, bo niemożliwym jest bycie tak chudym. Każda z nich ma jakieś pasje i zainteresowania: Natalię interesuję zdrowy tryb życia i fitness, Weronika lubi malować, druga pisze wiersze. Dominika ma fioła na punkcie harcerstwa i w przyszłości chciałaby pomagać innym ludziom (lepiej późno niż wcale). Karolinę kręci fryzjerstwo, sztuka makijażu i raper Adam Kubiak (a kto to, k...a, jest??). Trzecia Weronika chciałaby polecieć balonem, Marcie marzy się bycie trenerem personalnym i masażystką (wielu zapewne marzyłoby stać się jej klientami). Aleksandra już osiągnęła jakiś sukces, bo wygrała turniej w ping-ponga, jej imienniczka tańczy hip-hop, a Julia interesuje się modelingiem. Marta nr 2 ma bardziej przyziemne marzenia - chciałaby poznać Joannę Krupę - natomiast idolem Laury jest Justin Bieber i pragnie, aby wszystkie bezdomne psy znalazły dom (a koty to gorsze??).

Najbardziej przykuł moją uwagę fakt, że połowa z tych panien miała 14-15 lat: kiedyś to były po prostu dzieciaki na pograniczu podstawówki i szkoły średniej, a teraz damy na salonach...

Po godzinie wpadają Buba i Grzesiek: udało im się trochę skrócić wędrówkę, bo ktoś ich podwiózł na sam koniec. Możemy wszyscy razem usiąść do stołu.
Obrazek

W prasie, oprócz zdjęć nastolatek w strojach kąpielowych, znajduję informację o śmierci Rogera Moora. Potem okazało się, że w tym czasie zmarł również Zbigniew Brzeziński, a po powrocie dowiedziałem się o odejściu Zbigniewa Wodeckiego :(. Właśnie tutaj rozmawialiśmy, czy mistrz wróci jeszcze na estrady po wyjściu ze szpitala, a on już od dwóch dni był po drugiej stronie... Zawsze, gdy wyjeżdżam gdzieś na dłużej, to po powrocie czeka seria złych wieści ze świata.

Korzystamy z okazji i próbujemy doładować sprzęt elektroniczny; odkrywam, że moja ładowarka nie działa, na szczęście zamiast smartfona mam starą cegłę, która spokojnie wytrzyma do końca tygodnia.

W podziemiach knajpy są toalety - na damskiej wyraźnie pisze, że jest tylko dla kobiet. Być może męskie są koedukacyjne?...
Obrazek

Znów zrobiło się późne popołudnie. Niebo zaczyna przybierać niepokojąco ciemne barwy.
Obrazek

Robimy zakupy i postanawiamy wziąć pogodę na przeczekanie: za granicą Szypliszek skręcamy w boczną drogę i obok jakiejś przepompowni spontanicznie obalamy flaszkę smakową. Początkowo nawet zaczęło trochę siąpić, ale w końcu odnosimy zwycięstwo: wraca słońce!
Obrazek

Pozostały nam do przejścia ze dwa kilometry, więc nawet nie próbujemy łapać kolejnego stopa, tylko rozkoszujemy się widokami.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Za lasem znajduje się wioska Becejły (Beceilai). Na mapie mam zaznaczone obozowisko nad brzegiem jeziora Jodel, idziemy więc z Eco sprawdzić, czy coś tam rzeczywiście jest. Nic nie znajdujemy - szeroka szutrówka z jednej strony ograniczona jest ostrym spadem do wody, a z drugiej gęsto rosnącymi drzewami, wracamy więc do reszty. Okazuje się, że Buba poszła w przeciwnym kierunku i znalazła miejscówkę nad jeziorem Iłgieł.
Obrazek
Obrazek

Mimo bliskości wioski panuje cisza, przerywana jedynie kumkaniem żab. Do zmroku mamy jeszcze czas, więc męska część rzuca plecaki w krzaki i całą grupą ruszamy do centrum Becejł(ów). Działa tam sklep "Górnik". Grzesiek się śmieje, bo rozmowy o górnikach i górnictwie dawno zaczęły go drażnić, a tu taka prowokacyjna nazwa :D.
Obrazek

Przed wyjazdem miałem obawy jak będzie z zaopatrzeniem: wizja błąkania się kilka dni po zadupiach bez możliwości uzupełniania zapasów była jak najbardziej realna. Okazało się, że codziennie na naszej drodze stawał jakiś punkt sprzedaży. Duża w tym zasługa dwóch podwózek - do Lazdijai i do Puńska, inaczej sytuacja malowałaby się mniej kolorowo.

Kupujemy kilka rzeczy na wieczór, rozmawiamy trochę ze sprzedawczynią i wracamy do jeziora. Plecaków nikt nie ukradł, więc można rozstawić namioty i fotografować ciemniejącą taflę wody.
Obrazek
Obrazek

Ognisko rozpalamy kilkanaście metrów dalej, w miejscu gdzie już ludzie kiedyś je palili. Na zapiekanki zużywamy bardzo smaczny ciemny chleb litewski, kupiony w Puńsku.
Obrazek

Bez dokumentacji ani rusz :D.
Obrazek

Nastał czwartek. Dni zaczynają uciekać coraz szybciej...

Rano - jak przez większość wyjazdu - czyściutkie niebo. Temperatura jednak trochę spadła, więc nie decydujemy się na poranną kąpiel, pierwszy raz nie rozpalamy też wczesnego ogniska.
Obrazek

W Becejłach znajduje się plaża gminna, na którą wieczorem zajrzałem: posiada zadaszenia i łagodne wejścia do wody, więc spróbujemy tam powalczyć z chłodem jeziora. Najpierw jednak ponownie zaglądamy pod sklep, gdzie przyrządzamy kultową potrawę obowiązkową na każdej wschodniej wyprawie: jajecznicę!
Obrazek

Smakowała wybornie, nikomu też nie przeszkadzało, że w sklepowym ogródku pichcimy sobie jadło.

Po konsumpcji idę z aparatem obejrzeć pobliski kościół z okresu międzywojennego: wpisany jest na listę zabytków, ale dudy nie urywa.
Obrazek

Przy głównej (i jedynej) drodze stoi coś, co wygląda na dworek - ale sądzę, że to współczesna wariacja.
Obrazek

Becejły są jedną z najstarszych miejscowości uzdrowiskowych w Polsce - przynajmniej tak można przeczytać w kilku miejscach, bo patrząc na nie od środka trudno sobie wyobrazić ten potencjał ;). Samo położenie między dwoma jeziorami jest malownicze, ale co tu można robić jeszcze innego?

Schodzimy na plażę. Piasek, pomost, uroczy niebieski domek WOPR-u. Miejsce na ognisko. I tylko toaleta zamknięta - a potem się dziwią, że ludzie sikają z trampoliny!
Obrazek

Nie zastanawiam się długo - zrzucam ciuchy i w biegu wpadam do Szelmentu Małego. Takie szybkie zanurzenie jest daleko mniej bolesne ;). Woda jest zimniejsza niż podczas pierwszych kąpieli w jeziorze Sztabinki, ale zdecydowanie cieplejsza niż w Gaładusiu! Wkrótce dołączają do mnie chłopaki, a Buba... ona ma chusteczki :P.
Obrazek

Człowiek od razu czuje się jak nowo narodzony. Przed wyruszeniem w dalszą drogę zaglądamy jeszcze raz do sklepu, gdzie ekipa wesoło gawędzi ze sprzedawczynią. Ze środka wytacza się też siwy facet, ledwo stojący na nogach. Na szczęście rower postanowił prowadzić, a nie wsiadać na niego - a szedł nie byle gdzie, bo na randkę. Kawaler do wdowy :D.

Tymczasem niebo zaczyna się niebezpiecznie zaciągać i od pewnego momentu jest wiadome, że pytanie nie brzmi "czy", lecz "kiedy lunie?". Udaje nam się jeszcze dojść do dużego przystanku, w środku którego stoi stolik ze sporą liczbą gazet.
Obrazek
Obrazek

A potem niebo zaczęło walić się na głowy - ulewa taka, że woda nie nadążała spływać, a z drugiej strony rozgrzany asfalt zaczął parować.
Obrazek
Obrazek

Po dwóch kwadransach się uspokaja, więc przenosimy się za granicę wsi, do lasu. Rozkładamy się z boku (w dwóch grupach, rzecz jasna), aby łapać stopa. Dajemy sobie trochę czasu - jeśli się nie uda, to najwyżej wrócimy w miejsce, gdzie spaliśmy ostatniej nocy.

Początkowo wygląda to marnie, ale ostatecznie jakieś auto zatrzymuje się przy tyłach i zabiera Grzesia z Bubą. Odetchnęliśmy z Andrzejem z ulgą - Becejły były fajne, ale jeszcze fajniej byłoby zobaczyć coś nowego. Wreszcie możemy ponapierdzielać :D.

Las szybko się kończy i ponownie wychodzimy na otwarte przestrzenie pełne słońca, bowiem po deszczu niebo zrobiło się czyściutkie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Eco dzwoni do reszty - znaleźli miejsca na nocleg przy wieży widokowej! Super! My tymczasem mijamy odbicia na różne małe wioseczki o ciekawych nazwach: Białobłota (Baltos Balos), Postawelek (Postavelekas), Ignatowizna (Ignatovizna). Szczytem jest drogowskaz do Kupowa (Kupovas), na widok którego człowiek machinalnie zaczyna czuć potrzebę sięgnięcia po papier toaletowy.
Obrazek

Za drogą na Kupowo stoi stacja benzynowa, ale właśnie ją zamknęli. Po drugiej stronie większy dom, który reklamuje się jako miejsce uboju - też nieczynne. Może to i dobrze, bo zza drzew widać szczyt wieży widokowej, która administracyjnie leży w Baranowie (Baranovas). A to w gminie Rutka-Tartak (Rutkos Lentpjūvė); zastanawiałem się kto tak durnie połączył dwa nie pasujące do siebie człony, ale okazało się, że na starych mapach także już funkcjonuje ta nazwa.

Wieżę wybudowano kilka lat temu na wielkim kopcu - przynajmniej tak to wygląda. Trzeba przyznać, że miejsce wybrano znakomite.
Obrazek
Obrazek

Pod drewnianą konstrukcją czeka tylko Buba - Grzesiek poszedł do Rutki (i Tartaku) na zakupy. Bez zwłoki wchodzimy na górę. Widoczki ładne, zwłaszcza jeziorko u podnóża sprawia wrażenie dziury po małym meteorycie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Górka, na której stoi wieży, ma 230 metrów wysokości. Gdyby nie jej rozległość, to wziąłbym ją za jakieś cmentarzysko Jaćwingów. Ale to jednak dzieło natury, co skrzętnie wykorzystuje człowiek: od zachodniej strony część górki rozebrano.
Obrazek

Właśnie tam - w dawnym kamieniołomie (?) - chcieliśmy zrobić ognisko, ale nagle zrobił się w okolicy ruch: pozjeżdżało się kilka samochodów, zaparkowali przy schodach prowadzących na szczyt i stoją. Tylko kierowca jednego z nich przyszedł do wieży, przywitał się, pogadał chwilę, pooglądał widoki i pojechał. A tamci dalej stoją przy swoich brykach i coś półgębkiem gadają. Żeby chociaż jakieś bara-bara, ale nie - rozmowa w oparciu o karoserię.

W międzyczasie wraca Grzesiek z zakupami i zaczyna zachodzić słońce.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wreszcie nieproszeni goście odjeżdżają, więc po rozstawieniu namiotów można rozpalić ognisko. Dzisiaj jako potrawa dnia będą kartofelki :). Siedzenie przy trzaskającym ogniu musiało zatem przeciągnąć do 1 w nocy, bo najpierw trzeba było stworzyć żar, a potem poczekać na efekt końcowy.
Obrazek
Obrazek

Noc była zdecydowanie najzimniejsza podczas tego wyjazdu - musiałem spać w ubraniu, a nie jak zwykle tylko w bieliźnie.

Piątek przywitał nas pełnym zachmurzeniem i nieprzyjemnym wiatrem.
Obrazek

Podczas rozmowy Eco stwierdził, że jedyne, czego mu brakuje w czasie wyprawy, to niedostatek szutrówek i polnych dróg. Fakt, chodziliśmy też po takich, ale większość trasy przemierzyliśmy asfaltem. Spoglądam na mapę.
- Andrzej, tu niedaleko jest cmentarz wojenny. Możemy tam pójść i potem leśnymi drogami do Rutki.
Wszyscy się zgodzili, zwłaszcza, że czasu mieliśmy sporo.

Z górki zeszliśmy na przełaj, przedzierając się przez ogrodzenia (bez podpiętego prądu). Podążyliśmy w kierunku Wierzbiszek (Viežbiškės), liczących 40 mieszkańców zasiedlających rozrzucone daleko od siebie domostwa.
Obrazek
Obrazek

Kwatera wojenna położona jest w lesie - z oryginalnego założenia przetrwały podstawy kilkunastu nagrobków oraz, być może, częściowo płot. Jakiś czas temu postawiono nowy pomnik.
Obrazek

Na cmentarzu spoczywa 20 żołnierzy niemieckich i 6 rosyjskich - efekt walk z lat 1914-1915.
Obrazek

Takich nekropolii jest w regionie oraz na Mazurach sporo, lecz tylko ta jedna trafiła się na naszej marszrucie.

Kolejne kilometry przemierzamy piaszczysto-szutrowymi drogami mijając zagubione domki oraz przez długi czas mając przed oczami sylwetkę wieży widokowej z drugiej strony. Jak kiedyś na spływie tratwami ciągle widzieliśmy kościół w Sztabinie, to teraz to ;).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Powietrze stało się jakoś dziwnie gęste i po chwili już wiemy czemu: zaczyna padać. Jest to pierwszy i jedyny deszcz, jaki nas spotkał podczas chodzenia. Raz leje mocniej, raz słabiej, a na rogatkach Rutki-Tartaku przestaje zupełnie.
Obrazek

Ani w Rutce, ani w Tartaku nie ma nic ciekawego do oglądania (współczesny kościół należy do gatunku średnio-szpetnego), jedyną atrakcją jest Dolina Przygód nad Szeszupą, czyli połączenie placu zabaw, ścieżki edukacyjnej, miejsca na grilla i przystani kajakowej. To już kolejny przykład, gdy gminna za unijne pieniądze wybudowała infrastrukturę nad wodą, wiedząc, że może to przyciągnąć jakiś turystów, a przynajmniej miejscowych.
Obrazek

Postawiono toaletę (toi-toi, ale lepszy rydzyk, niż nic), pod wiatą jest nawet kran z bieżącą wodą.
Obrazek

Oczywiście nie mogło się obyć bez groźnych zakazów typu: "zakaz wnoszenia alkoholu". Wiadomo - alkohol, nawet w plecaku, zabija i gwałci.

Szeszupa to dopływ Niemna - wygląda na mocno zarośniętą i zadrzewioną, niezbyt odpowiednią dla kajaków, które tu reklamują.
Obrazek

Musieliśmy sobie zrobić takie zdjęcie - każdy chciał być łosiem, ale dobiegłem najszybciej ;).
Obrazek

Chyba jesteśmy sporą atrakcją dla rutko-tartakowej młodzieży, bo co chwila ktoś przychodzi sobie niby pochodzić, ale w rzeczywistości zlustrować obcych. Jakiś dwóch młodzieńców dziwi się, że dźwigamy takie ciężary... Potem jeszcze spotykamy ich na przystanku, jak próbują namówić mnie do kupna im paczki fajek.

Podczas oczekiwania na autobus pojawiło się słońce, czyli pogoda wróciła do normy.

PKS przyjeżdża prawie punktualnie, zabierając nas do Suwałk...
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
PiotrekP
Administrator
Administrator
Posty: 8703
Rejestracja: 22 kwietnia 2009, 11:33
Kontakt:

Re: 19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: PiotrekP » 10 czerwca 2017, 12:27

Ciekawie opisujesz, jak dla mnie zupełnie nieznane tereny. Kiedyś tylko zahaczyliśmy o Pratulin, Kodeń czy Jabłeczną. Tam też spotkaliśmy "szlak czerwony".
Góry są piękne i niech takie pozostaną.

Nasze Wędrowanie
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: Pudelek » 10 czerwca 2017, 13:19

w ubiegłym roku szliśmy czerwonym szlakiem z Jabłecznej, ale w terenie to on był na słowo honoru ;)
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
PiotrekP
Administrator
Administrator
Posty: 8703
Rejestracja: 22 kwietnia 2009, 11:33
Kontakt:

Re: 19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: PiotrekP » 11 czerwca 2017, 9:29

Dlatego napisałem w " ". Tereny są piękne i takie inne od naszego górskiego krajobrazu. Obowiązkowo trzeba będzie tam wrócić. :)
Góry są piękne i niech takie pozostaną.

Nasze Wędrowanie
Awatar użytkownika
gaza
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1641
Rejestracja: 21 marca 2010, 19:27

Re: 19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: gaza » 11 czerwca 2017, 11:13

Nie wiem co lepsze,czy relacja,czy zdjęcia :brawo: Czyta się to znakomicie i miłe dla oka :spoko:
Jako,że cytowanie na tym forum to porażka,to tylko tylko pozostawiam znak,że przeczytałem z wielką przyjemnością i bardzo fajne,że Ci się chcę być "motorem napędowym" w raz z uczestniczką tej wyprawy :D w dziale "RELACJE Z WYPRAW, WYJAZDÓW, IMPREZ" Doceniam również fakt,że to pełna relacja na forum,a nie 2 zdjęcia i link do bloga,czego bardzo nie lubię i co pomijam.
Kiedy trzeba wspiąć się na górę, nie myśl, że jak będziesz stał i czekał, to góra zrobi się mniejsza.
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: Pudelek » 11 czerwca 2017, 20:14

Teraz się trochę namnożyło tych moich relacji, na pewno w wakacje posypią się też innych ludzi ;)

Do bloga mógłbym odsyłać, ale - jak i Ty - wolę czytać na miejscu, niż wchodzić na jakąś inną stronę :)

Dzięki za miłe słowa :)
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: Pudelek » 12 czerwca 2017, 21:35

Suwałki na pierwszy i drugi rzut oka nie sprawiają najlepszego wrażenia - hałas, tłok, sznury pojazdów, blokowiska, kiczowata i niezbyt ciekawa architektura; ot, przeciętne polskie miasto średniej wielkości.

Tym razem przywitały nas dodatkowo korkiem-gigantem; autobus PKS-u bardzo wolno pokonywał kolejne metry, aby w końcu wysadzić nas na dworcu. Nareszcie!

Ostatnią noc na Suwalszczyźnie postanowiliśmy spędzić jak ludzie na oficjalnym kempingu. Kilka lat temu było to nie do pomyślenia, liczyło się tylko spanie na dziko i jak najbardziej prymitywne ;). Czasy się jednak zmieniają, już rok temu doceniliśmy nocleg pod dachem w PTSM-ie w Chełmie, po którym wypoczęci i czyści mogliśmy wracać do domu.

Suwalski kemping znajduje się w okolicach zalewu Arkadia, więc musimy przejść do niego przez centrum. Jest to dobra okazja aby trochę dokładniej poznać stolicę regionu, w której jestem trzeci raz.
Obrazek

Plac przy ulicy Sejneńskiej zawsze braliśmy za rynek, a okazuje się, że to jest... park. Jak dla mnie zbyt mało w nim roślinności, aby mógł nosić tą nazwę.
Obrazek

Zabudowa w ogóle nam się tu nie podoba - obok starych kamienic powciskano współczesne budowle żałośnie imitujące dawny styl. To jest właśnie to, co określiłem na początku kiczem - byle jak, nie musi pasować, pstrokacizna. Ważne, że są duże reklamy, najlepiej jeszcze migające.

Oddalając się od tego miejsca pojawia się więcej obiektów z czasów carskich - głównie cegła, ale i drewniany dom się trafi.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przy ruchliwym skrzyżowaniu klasycystyczny kościół ewangelicki (jedyny czynny tego wyznania na Suwalszczyźnie).
Obrazek

W tym momencie tracę orientację, bo nic nie zgadza się z mapą, którą sfotografowałem obok dworca autobusowego. Eco jednak uspokaja, że wszystko jest w porządku... Miał rację - po prostu droga, którą zaczęliśmy iść, była na tyle nowa, że na tablicy jej jeszcze nie uwzględnili.

Widząc zalew Arkadia, którego początki sięgają XVIII wieku, wiemy już, że jesteśmy blisko.
Obrazek

Kemping działa przy stadionie, na którym swoje mecze rozgrywają Wigry Suwałki (obecnie - 2017 rok - I liga piłkarska, czyli de facto II). Sam stadion jest po renowacji, mieści około 3 tysięcy kibiców.
Obrazek

Na polskim kempingu nie spałem od 15 lat, byłem ciekaw co zastanę. Klimat jak z dobrych obiektów zagranicznych: czyściutko, trawa przycięta, w toaletach można jeść z ziemi. Namiotów zero, same kampery z Holendrami, Francuzami i Belgami w dojrzałym wieku.
Obrazek

Minusy też są - ziemia bardzo twarda, pod prysznicem trzeba ciągle wciskać knefel, aby leciała woda, bo inaczej po kilku sekundach się wyłącza. Podobno jak jest za gorąca (nie możemy sami jej regulować), to należy... uruchomić krany zewnętrzne, aby zrównoważyć temperaturę :o. Podobno zawaliła firma dokonująca remontu części sanitarnej i zamontowała takie dziwne ustrojstwa, chociaż według planów miały być inne. Zamknięta jest też kuchnia i suszarnia...

Nic to, rozstawiamy namioty obok huśtawek dla dzieci.
Obrazek

Sympatyczny pan z recepcji opowiada nam o niedalekim cmentarzu, na którym chowano zmarłych aż z siedmiu różnych wyznań. Miałem te miejsce zaznaczone już wcześniej, więc jest to nasz pierwszy cel wieczornego spaceru, gdy w końcu zmyliśmy brudy podróży.

Przed wejściem na teren OSiRu stoi... warszawska Syrenka z piłką w łapie :o. Chyba jakieś pokłosie EURO 2012... W tle - za zalewem - jaśnieje bryła kościoła św. Piotra i Pawła. Wybudowano go w 1900 roku jako cerkiew garnizonową pod wezwaniem Aleksandra Newskiego.
Obrazek

Zespół cmentarzy zaczyna się o parę minut drogi od kempingu. Jako pierwsza od naszej strony trafia się nekropolia muzułmańska, założona na początku ubiegłego wieku. W czasach Imperium Rosyjskiego Сувалки były miastem garnizonowym - wojsko silnie zdominowało życie stolicy guberni. W jego szeregach służyła niewielka grupa muzułmanów (głównie Tatarów), którym pozwolono dokonywać tutaj pochówków. Do naszych czasów nie zachował się jednak żaden nagrobek.
Obrazek

Po sąsiedzku spoczywali żydzi. Podobnie jak u wyznawców Mahometa wejście zagradza brama z kłódką. Powieszono na niej kartkę, że klucze znajdują się w urzędzie miejskim. Świetnie, to prawie nam po drodze...

Kirkut rozpoczął działalność stulecie wcześniej niż cmentarz islamski, zniszczyli go Niemcy. W okresie PRL-u trochę go uporządkowano, ocalałe macewy wsadzono w mur, postawiono też pomnik. Pozostaje nam obejrzeć to zza krat.
Obrazek

Cmentarz prawosławny był dla nas najbardziej interesujący, m.in. z powodu pięknej, drewnianej cerkiewki Wszystkich Świętych z 1892 roku. Takich zabytków trochę zabrakło podczas tegorocznej wędrówki, teraz mogę nasycić oczy.
Obrazek
Obrazek

Między drzewami i trawą nagrobki datowane na połowę 19. stulecia. Utworzono wtedy parafię prawosławną, kiedy do miasta przyjechali carscy urzędnicy wraz z rodzinami oraz żołnierze. Są też groby całkiem nowe.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W tylnej części znajduje się mniejsza, wydzielona kwatera staroobrzędowców. To już druga nekropolia tej grupy religijnej podczas wyjazdu - pierwszą odwiedziłem przy jeziorze Sztabinki. Tutaj zaskakuje mnie ilość świeżych dat śmierci - mimo, że wyznawcy tej odmiany prawosławia są społecznością mikroskopijną w skali kraju, to jednak nadal aktywną. Na wszystkich grobach tradycyjne krzyże prawosławne z trzema belkami, u prawosławnych "normalnych" sporo krzyży tzw. ruskich z dwiema belkami.

Inne zauważone różnice to znacznie częściej użyta u starowierców cyrylica oraz rosyjskobrzmiące imiona i nazwiska. Trudno się jednak dziwić, skoro są potomkami uchodźców z państwa carów.
Obrazek
Obrazek

Cztery wyznania "zaliczone", za niewielkim murkiem są kolejne dwa - tym razem ewangelicy: luteranie oraz nieliczni kalwini (opisani przez pracownika kempingu jako adwentyści). W tym miejscu nie jestem w stanie określić, którzy to którzy. Niektóre starsze napisy są w języku niemieckim, bowiem wielu ewangelików przybyło do Suwałk z Mazur.
Obrazek
Obrazek

Przy głównej ścieżce stoi niezbyt ładna kaplica cmentarna, podobno z początku XIX wieku. Przez kilka lat po ostatniej wojnie była jedynym obiektem luterańskim Suwałk i całego obecnego województwa podlaskiego, po tym jak główny zbór zajęli katolicy.
Obrazek

Największy z cmentarzy należy do rzymskich katolików - mamy więc siódme wyznanie! W środku stoi neogotycka kaplica, lecz nie przejawiamy już jakiejś większej chęci na włóczenie się alejkami, tym bardziej, że teren jest ogromny.
Obrazek

Nie brak tu, oczywiście, zabytków, część nagrobków została odnowiona. Najbardziej jednak rzucił mi się w oczy grób młodego chłopaka, który zginął podczas ataku na World Trade Center. Sylwetka wież nie pozwala go przeoczyć.
Obrazek

Jeśli mam być szczery, to wygląda dość dziwnie. A już napis "zginął w obronie wolności i wiary" jest tu kompletnie nie na miejscu... No, ale...

Nasyciwszy ducha mamy ochotę nasycić i ciało. Kierujemy się w kierunku ścisłego centrum, mijając piękne stare domy.
Obrazek

Dopiero teraz zaliczamy wizytę na suwalskim rynku, bo za taki trzeba uznać Park Konstytucji 3 Maja otoczony obiektami reprezentacyjnymi.
Obrazek

W poszukiwaniu lokalu gastronomicznego widzimy pomnik po dawnej synagodze - uszkodzona przez hitlerowców została rozebrana przez komunistów. Na jej miejscu wybudowano bloki.
Obrazek

W Suwałkach działa jadłodajnia będąca filią litewskiej restauracji z Puńska. Wyobrażaliśmy już sobie jakieś swojskie przysmaki, lecz okazało się, że takowych nie ma. Tzn. dla nas nie było, bo para, która pojawiła się później, dostała bliny... Może jest selekcja klientów? ;) Musieliśmy zadowolić się tradycyjną, suwalską pizzą.

Idąc z powrotem znowu przechodzimy przez rynek - świadczy o tym chociażby zabytkowy ratusz z odwachem z 1844 roku.
Obrazek

W parku siedzą grupki młodzieży, którym sympatycznie z oczu nie patrzy (jest w końcu piątkowy wieczór), zatem nie zatrzymujemy się tutaj zbyt długo. Po drugiej stronie wznosi się konkatedra św. Aleksandra, kolejny przykład klasycyzmu.
Obrazek

Na ostatni wieczór Eco wyczaił knajpę z rockowymi klimatami i takie rzeczywiście znajdujemy :). Fajny lokal z niezbyt niskimi cenami, w którym często odbywają się koncerty.
Obrazek
Obrazek

Wracamy przez zasypiające miasto, licząc, że tej nocy również będę spał snem sprawiedliwego...
Obrazek

Jakże się pomyliłem! Kemping położony jest blisko ruchliwej drogi, więc przez całą noc słychać warkot samochodów, zwłaszcza tych ciężkich. Obok pochrapuje Andrzej. To dałoby się jeszcze wytrzymać i już odpływałem do krainy marzeń, gdy... usłyszałem dziwny dźwięk, jakby ktoś chodził obok namiotów i podlewał kwiatki!

Powtórzył się on jeszcze kilkakrotnie i obudził także Eco.
- Oni nas zaleją! - zawołał dramatycznie.
Na początku nie wiedziałem o co chodzi i właściwie czemu ktoś w nocy postanowił zaopatrzyć kwiaty i krzewy w wodę?! Okazało się, iż na stadionie włączyły się zraszacze - ustawiono je tak idiotycznie, że oprócz murawy oblewały także płot, drogę, krzaki i podchodziły pod nasz namiot! Efekt był taki, że co minutę lub dwie dźwięk atakowanego strumieniem żelastwa i patyków podrywał mnie do góry!

Po kilku kwadransach bezowocnych prób ignorowania tego gówna złapałem śpiwór z karimatą i wściekły poszedłem do sanitariatów. Tam jest wystarczająco dużo miejsca, uwiłem sobie gniazdko pod umywalką i w końcu zasnąłem. Śniły mi się straszne rzeczy, ciągle ktoś mnie dusił, mordował, pojawił się mój dziadek, który strofował za tryb życia, a następnie Eco, który panikował, że zaspaliśmy i spóźnimy się na autobus.

Kilkukrotnie budziłem się zlany potem, zaś o godzinie 4 trzaskające drzwi uświadomiły mi, że oto mam gościa. Mina Holendra w szlafroku (do łazienek chodzili tylko w takich ciuchach) stojącego w wejściu - bezcenna :D. Biedaczyna na początku nie wiedział, co robić, a przylazł z większą potrzebą :D.

Budzik ustawiłem na 5-tą, ale właściwie nie musiałem tego robić, bo punktualnie o tej godzinie połowa kamperów zaczęła żyć: ludzie w szlafroczkach udali gremialnie myć, ktoś rozpoczął golenie z takim zapałem, jakby od tego zależało jego życie, inny po raz kolejny postanowił umyć swój wóz...

Spakowaliśmy się i ruszyliśmy pustawymi ulicami.
Obrazek

Mijamy cmentarz oświetlony z innej strony niż wczoraj.
Obrazek
Obrazek

Kościół przy rynkowym parku to kolejna świątynia, która kiedyś była cerkwią.
Obrazek

Niektóre bramy jako żywe przypominają górnośląskie familoki.
Obrazek

Do Warszawy wracamy autobusem tej samej firmy, która nas tu przywiozła tydzień temu. Tym razem jednak nie jest tak fajnie: kierowca kategorycznie nie zgadza się, abyśmy wysiedli... wcześniej! Mamy bilety kupione na plac Defilad, lecz bardziej pasowałby Dworzec Wileński.
- Kupiliście do centrum, to pojedziecie do centrum - decyduje chłop, który każde swoje zdanie wyrzuca niczym kapral w wojsku.
Rozumiem, gdybyśmy chcieli zajechać przystanek dalej, ale wcześniej? Nie wiem czy to taka polityka przedsiębiorstwa czy zły humor jednego osobnika; z pewnością czysty idiotyzm.

W ogóle trasa do stolicy RP jest pokręcona, bo zahaczamy jeszcze o... Mazury: trzy przystanki w Ełku, następnie metropolie typu Stawiski, w których nikt nie wsiada i nikt nie wychodzi.
Obrazek

Jedynym plusem jest podziwianie nowych krajobrazów - na zdjęciu kościół w mazurskich Sędkach (Sentken, Schönhorst) nad jeziorem Selmęt Wielki.

Przy Dworcu Wileńskim próbujemy jednak wysiąść i wziąć nasze bagaże, lecz kierowca jest nieugięty. Rzeczywiście pozostaje nam jechać do ścisłego centrum... Pod Pałacem Królewskim morze ludzi, zupełnie jakby rozdawali coś za darmo...
Obrazek

Wychodzimy pod PKiN. Straszny upał, podobny do tego z poprzedniej soboty. W Darze Stalina dla Narodu Polskiego również kolejka jak za komuny, chyba do wind. My korzystamy tylko z darmowych kibelków.

Przejeżdżamy metrem pod Wisłą i docieramy pod interesujący nas Dworzec Wileński. Przez upartego kierowcę autobusu straciliśmy co najmniej 45 minut...

Korzystając z okazji zaglądamy do pobliskiego Soboru Świętej Równej Apostołom Marii Magdaleny - głównej cerkwi polskiego kościoła prawosławnego. Wybudowana w latach 60. XIX wieku jest jedną z dwóch, które przetrwały likwidację świątyń ortodoksyjnych w okresie międzywojennym. Niestety, nawet tak ważny kościół ma zamknięte na klucz drzwi.
Obrazek

W okolicach Warszawy Wschodniej wpadamy do spelunki na ostatnie piwo, a że nie ma tam jedzenia, to przynosimy je z niedalekiego "chińczyka".
Obrazek

Śpiesząc się na pociąg Grzesiek porywa moją niedokończoną porcję i, przekonany, że opakowanie jest puste, wyrzuca je do śmieci. Już drugi raz w ostatnim czasie muszę grzebać w hasioku, aby uratować ważną rzecz ;).

W zugu - dla odmiany od autobusu - jedziemy przyjemnie i wygodnie, bo niemal całą podróż na Śląsk mamy przedział tylko dla siebie...

I tak kolejna wschodnia wyprawa przeszła do historii.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: 19-27.5 - Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Post autor: Pudelek » 12 czerwca 2017, 21:38

gdyby komuś jakimś cudem było nie dość zdjęć, to pokaźna gama jest tu: https://goo.gl/photos/1VgNE5x2tFf8wP7y9

:D
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
ODPOWIEDZ