29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
Sylwester w górach? Dla jednych marzenie, dla innych przekleństwo. W sumie dawno w tym czasie nie byłem, gdyż rok temu zajrzeliśmy na szlaki dopiero w Nowy Rok wieczorem. W Beskidzie Żywieckim było bardzo mroźno ale też prawie bezśnieżnie.
W 2016 chodziło mi coś takiego po głowie, ale większość obiektów oferuje drogie pakiety kilkudniowe, które zmuszają do nocowania w jednym miejscu i w oficjalnej oprawie. Długo wychodziło więc, że ostatnia noc w roku spędzona będzie w nizinach, a tu nagle zwolniło się kilka miejsc w chatce w Beskidzie Sądeckim. Szybka burza mózgów, decyzja i... wpłata zaliczki . Później okazało się, iż odwoływane rezerwacje były wręcz normą w schroniskach, więc jeśli ktoś chciałby podjąć decyzję w ostatniej chwili to też miałby szansę.
W okresie świąt pojawił się problem w postaci "warunków na szlaku". Nigdzie nie szło się dowiedzieć jak one wyglądają po ostatnich opadach śniegu. GOPR swój aktualny komunikat miał sprzed dwóch tygodni. Schroniska milczały o tym jak zaklęte (poza nielicznymi wyjątkami). Relacje ludzi były sprzeczne. Obsługa Hali Łabowskiej (gdzie początkowo mieliśmy pójść na pierwszy nocleg) powiedziała telefonicznie, że śniegu dużo, ciągle pada i raczej nie jest przetarte.
W takiej sytuacji zdecydowaliśmy się na wariant bezpieczny i pojechaliśmy z Neską w ostatni czwartek 2016 roku do Gabonia. A tam śniegu jak na lekarstwo! I szarówa.
Może u góry będzie wyżej? Bo jeśli tak wyglądają "zasypane" szlaki to niepotrzebnie zrezygnowaliśmy z Łabowskiej - przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Neska z kolei się cieszyła, bo od kilku dni miała stresa, iż spotka nas jakaś katastrofa z użyciem GOPR-u, więc teraz przynajmniej mogła iść bez duszy na ramieniu .
Narciarski szlak Gaboń-Przehyba liczy 7 kilometrów. Niby niewiele. No to idziemy. Po drodze mijamy kilka wiat postawionych dla użytkowników dwóch desek, ale w cieplejszym okresie mogą być niezłe do wykorzystania przez piechurów.
Z góry schodzi kilkanaście osób - pojedynczo i w grupach. Jeden z narciarzy mówi, że szlaki na grzbiecie są przetarte, a śniegu umiarkowanie. No to już wiemy, iż jutro nie będzie problemów. Najwyraźniej na Hali Łabowskiej spadł metr białego więcej albo ktoś inaczej wyobraża sobie trudne warunki...
Droga dłuży się niemiłosiernie, zwłaszcza, gdy zaczynają się zygzaki. W pewnym momencie mija nas grupa quadowców... Ostatnio chodziłem albo po Czechach albo w terenach, gdzie jazda jest niemożliwa, więc odzwyczaiłem się już trochę od tych debili. Witamy ponownie w polskich Beskidach!
Robi się ciemno, między drzewami widać cywilizację.
Nad nami migają czerwone lampy nadajnika na Przehybie, lecz końca szlaku nie widać. Niczego nie widać. Mimo, że podejście nie było jakieś straszne to męczyłem się strasznie, głównie psychicznie...
W końcu po prawie trzech (!) godzinach osiągamy drzwi schroniska Przehyba.
Obstawiałem, że w środku albo będą tłumy albo pusto. Na jadalni kilka osób, które szybko się zbierają. Na noc zostajemy sami!
A sam obiekt? Cóż... Nocowałem tu bodajże w 2007 roku i pamiętałem, że było raczej średnio. Teraz obsługa też zajęta swoimi sprawami, nie jest niemiła, tylko obojętna. Jedzenie ujdzie, ceny też. Natomiast zirytowała mnie sytuacja z prysznicem - gdybym przypadkowo nie chciał sprawdzić jak wygląda w środku to nie byłoby nam dane z niego skorzystać, gdyż... zamknięto go na klucz!
Schodzę do recepcji i mówię jak jest.
- I bardzo dobrze, wodę trzeba oszczędzać - rzuca nieprzyjemna kobieta w biurze. No tak, nasza dwójka mogła przecież lać się godzinami wrzątkiem i wszystko zmarnować... Dostaję łaskawie klucz, ale mam go zwrócić do godziny 20-tej (czyli za niecałe dwa kwadranse)... Rzecz jasna nigdzie nie ma żadnej informacji o takich drobiazgach.
Prysznice uskuteczniamy w pośpiechu, ale na dole i tak już nikogo nie ma. Klucz zatem przenocuje u nas do rana.
A rano? Wcześniejsze prognozy mówiły o pięknej pogodzie, natomiast w czwartek zaczęły się one gwałtownie zmieniać na gorsze - wynikało z nich, że może być sporo chmur. Jako zawodowy pesymista jęczałem, że będzie kicha, natomiast Inez z wrodzonym optymizmem przekonywała o cudnościach, które nas czekają. Miała rację!
Dostaliśmy pokój z takim widokiem z okna, więc o 7-mej rano nie musieliśmy nawet nigdzie wychodzić . W sumie samego słońca nie widzieliśmy, tylko jego poświatę. Oczywiście najbardziej rzucały się w oczy Tatry, choć lekko przysłonięte drzewami.
Z lewej pasmo Niżnych Tatr z Kráľovą hoľą ozdobioną nadajnikiem (odległość około 70 kilometrów).
Znacznie bliżej, gdyż w okolicach dychy, Małe Pieniny z Wysoką, a za nimi słowackie Góry Wołoskie (Volovské vrchy) w Rudawach. Wszystko to z mgiełką w dole, którą początkowo braliśmy za efekt naturalny, ale z każdą kolejną godziną silniejsza stawała się opcja, że to efekt patriotycznych działań ekologicznych - czyli smog.
Wróciliśmy do snu na dwie godziny, aby potem zachwycać się porankiem w pełni.
Pakowanie, śniadanie i o 11 ruszamy w drogę. Przy takiej pogodzie aż się chce iść!
Według Neski szlak (GSB) w kierunku Radziejowej miał być bardzo nudny. Z moich odwiedzin sprzed lat pamiętałem głównie las, ale minęła przecież cała dekada! Okazało się, że po drodze jest wiele miejsc jeszcze bardziej widokowych niż spod schroniska!
Nad Małymi Pieninami pasmo Magura Spiska (15 kilometrów od nas).
Z rzadka pojawiają się widoki w drugą stronę, na pasmo Jaworzyny w dalszej części Beskidu Sądeckiego.
Radziejowa ze Złomnistego Wierchu.
Inez ciągle sprawdzała położenie, licząc na to, że już niedaleko .
Po dwóch godzinach docieramy pod wieżę najwyżej góry Sądeckiego. Oprócz nas pojawiło się tutaj trzech skuterowców, którzy zniszczyli wydeptany szlak!
Wdrapujemy się na górę. Las powoduje, że panorama nie jest tak efektowna jak na otwartych przestrzeniach. Niemal ze wszystkich stron widać też, iż doliny oddzielone są białą zaporą.
Najwięcej tego jest wokół Trzech Koron. W Szczawnicy i okolicy muszą mocno hajcować na końcówkę roku.
A co widzimy czego nie było na Przehybie? Gorce jak na dłoni: Lubań z wieżą i Turbacz.
Lubań jest blisko (20 km). Za nimi niemożliwa do pomylenia (choć nam się kiedyś zdarzyło) Babia Góra (78), Pilsko (93) i Romanka (99 kilometrów).
Najdalszym pasmem jakie dojrzeliśmy była Mała Fatra - wybijający się Stoh i Rozsutec (ponad 110 kilometrów).
Jeszcze musi być fana!
Tatrzańskie ostatki.
Schodzimy, bo na wierchu piździ okrutnie. Zakładam komin i do tego grubszą czapkę, co Inez komentuje: "Gorzej wyglądać już nie możesz" . Optymistka .
(fot. Inez).
Najwięcej wchodzenia już za nami, teraz głównie w dół. Nadal jest pięknie, wręcz bajkowo!
Wielki i Mały Rogacz. To na szczęście nie ten Rogacz z Beskidu Małego, gdzie mieści się chatka, która "nie jest chatką studencką"!
Dolina Małej Roztoki.
Nad Tatrami utrzymuje się dziwne chmura, przypominająca rozciągnięte UFO. Wisi tam już od dłuższego czasu. Niechybnie jakiś obcy rząd coś rozpyla, aby osłabić zdolności reprodukcyjne obywateli RP.
Czasem mijamy fajne znaki dla narciarzy, lecz tych prawie nie ma. Za to pieszych dość trochę się kręci - w sumie z kilkadziesiąt osób wykorzystujących znakomitą pogodę.
Za Małym Rogaczem.
Przyznaję bez bicia, że chyba pobiłem swój rekord dzienny orgazmów . Dobrze, że jednak nie poszliśmy na Halę Łabowską!
Polana Litawcowa reklamowana jest jako punkt widokowy na Tatry, więc przyciąga turystów z drugiej strony.
Początkowo zastanawialiśmy się czy nie iść od razu na Eliaszówkę zaliczyć zachód słońca. Ale nie ma szans - nie dalibyśmy rady. Zatem z przełęczy Gromadzkiej schodzimy trochę w dół do "bacówki" Obidza, serwującej smaczne jedzenie w rozsądnych cenach.
W tych okolicach ruch jest większy, docierają ludziska z licznych pensjonatów Kosarzysk i Piwnicznej. Jednak oni wszyscy po obiedzie wracają do siebie, a my w nadciągającym zmierzchu wchodzimy na zielony szlak graniczny w kierunku Eliaszówki. Momentami jest kiepsko oznaczony, więc trochę szukamy; nieprzyjemnie się idzie po drodze, którą wyrównywał ratrak pobliskiego ośrodka narciarskiego.
Napotykamy chatkę z której po ujadaniu psa wychodzi gospodarz. Gawędzimy z nim chwilę i idziemy dalej. Ten szlak przypomina wczorajszy z Przehyby - zdaje się nie mieć końca, a w ciemnościach okolica wygląda cały czas tak samo. Niby idziemy granicą, lecz spotykamy tylko jeden słupek.
Wreszcie dołazimy do wieży na Eliaszówce. Gramolę się na nią niepotrzebnie - widzę tylko nieliczne światełka w dole w Kosarzyskach oraz odległego wyciągu. Trzeba tu wrócić w dzień. Mamy jeszcze z pół godziny drogi, z tego końcówka specyficznym szlakiem chatkowym oznakowanym odblaskami .
Chata Magóry to nasz cel. Prowadzona przez Andrzeja (Jędrka), który kiedyś siedział na Metysówce w Gorcach, i jego żonę Olę. Początkowo czujemy się trochę niepewnie, gdyż jadalnia z kuchnią wygląda jak czyjeś mieszkanie, lecz tak właśnie ma być . I znów jesteśmy jedynymi nocującymi!
Miejsce z klimatem, ale o tym jeszcze napiszę.
W 2016 chodziło mi coś takiego po głowie, ale większość obiektów oferuje drogie pakiety kilkudniowe, które zmuszają do nocowania w jednym miejscu i w oficjalnej oprawie. Długo wychodziło więc, że ostatnia noc w roku spędzona będzie w nizinach, a tu nagle zwolniło się kilka miejsc w chatce w Beskidzie Sądeckim. Szybka burza mózgów, decyzja i... wpłata zaliczki . Później okazało się, iż odwoływane rezerwacje były wręcz normą w schroniskach, więc jeśli ktoś chciałby podjąć decyzję w ostatniej chwili to też miałby szansę.
W okresie świąt pojawił się problem w postaci "warunków na szlaku". Nigdzie nie szło się dowiedzieć jak one wyglądają po ostatnich opadach śniegu. GOPR swój aktualny komunikat miał sprzed dwóch tygodni. Schroniska milczały o tym jak zaklęte (poza nielicznymi wyjątkami). Relacje ludzi były sprzeczne. Obsługa Hali Łabowskiej (gdzie początkowo mieliśmy pójść na pierwszy nocleg) powiedziała telefonicznie, że śniegu dużo, ciągle pada i raczej nie jest przetarte.
W takiej sytuacji zdecydowaliśmy się na wariant bezpieczny i pojechaliśmy z Neską w ostatni czwartek 2016 roku do Gabonia. A tam śniegu jak na lekarstwo! I szarówa.
Może u góry będzie wyżej? Bo jeśli tak wyglądają "zasypane" szlaki to niepotrzebnie zrezygnowaliśmy z Łabowskiej - przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Neska z kolei się cieszyła, bo od kilku dni miała stresa, iż spotka nas jakaś katastrofa z użyciem GOPR-u, więc teraz przynajmniej mogła iść bez duszy na ramieniu .
Narciarski szlak Gaboń-Przehyba liczy 7 kilometrów. Niby niewiele. No to idziemy. Po drodze mijamy kilka wiat postawionych dla użytkowników dwóch desek, ale w cieplejszym okresie mogą być niezłe do wykorzystania przez piechurów.
Z góry schodzi kilkanaście osób - pojedynczo i w grupach. Jeden z narciarzy mówi, że szlaki na grzbiecie są przetarte, a śniegu umiarkowanie. No to już wiemy, iż jutro nie będzie problemów. Najwyraźniej na Hali Łabowskiej spadł metr białego więcej albo ktoś inaczej wyobraża sobie trudne warunki...
Droga dłuży się niemiłosiernie, zwłaszcza, gdy zaczynają się zygzaki. W pewnym momencie mija nas grupa quadowców... Ostatnio chodziłem albo po Czechach albo w terenach, gdzie jazda jest niemożliwa, więc odzwyczaiłem się już trochę od tych debili. Witamy ponownie w polskich Beskidach!
Robi się ciemno, między drzewami widać cywilizację.
Nad nami migają czerwone lampy nadajnika na Przehybie, lecz końca szlaku nie widać. Niczego nie widać. Mimo, że podejście nie było jakieś straszne to męczyłem się strasznie, głównie psychicznie...
W końcu po prawie trzech (!) godzinach osiągamy drzwi schroniska Przehyba.
Obstawiałem, że w środku albo będą tłumy albo pusto. Na jadalni kilka osób, które szybko się zbierają. Na noc zostajemy sami!
A sam obiekt? Cóż... Nocowałem tu bodajże w 2007 roku i pamiętałem, że było raczej średnio. Teraz obsługa też zajęta swoimi sprawami, nie jest niemiła, tylko obojętna. Jedzenie ujdzie, ceny też. Natomiast zirytowała mnie sytuacja z prysznicem - gdybym przypadkowo nie chciał sprawdzić jak wygląda w środku to nie byłoby nam dane z niego skorzystać, gdyż... zamknięto go na klucz!
Schodzę do recepcji i mówię jak jest.
- I bardzo dobrze, wodę trzeba oszczędzać - rzuca nieprzyjemna kobieta w biurze. No tak, nasza dwójka mogła przecież lać się godzinami wrzątkiem i wszystko zmarnować... Dostaję łaskawie klucz, ale mam go zwrócić do godziny 20-tej (czyli za niecałe dwa kwadranse)... Rzecz jasna nigdzie nie ma żadnej informacji o takich drobiazgach.
Prysznice uskuteczniamy w pośpiechu, ale na dole i tak już nikogo nie ma. Klucz zatem przenocuje u nas do rana.
A rano? Wcześniejsze prognozy mówiły o pięknej pogodzie, natomiast w czwartek zaczęły się one gwałtownie zmieniać na gorsze - wynikało z nich, że może być sporo chmur. Jako zawodowy pesymista jęczałem, że będzie kicha, natomiast Inez z wrodzonym optymizmem przekonywała o cudnościach, które nas czekają. Miała rację!
Dostaliśmy pokój z takim widokiem z okna, więc o 7-mej rano nie musieliśmy nawet nigdzie wychodzić . W sumie samego słońca nie widzieliśmy, tylko jego poświatę. Oczywiście najbardziej rzucały się w oczy Tatry, choć lekko przysłonięte drzewami.
Z lewej pasmo Niżnych Tatr z Kráľovą hoľą ozdobioną nadajnikiem (odległość około 70 kilometrów).
Znacznie bliżej, gdyż w okolicach dychy, Małe Pieniny z Wysoką, a za nimi słowackie Góry Wołoskie (Volovské vrchy) w Rudawach. Wszystko to z mgiełką w dole, którą początkowo braliśmy za efekt naturalny, ale z każdą kolejną godziną silniejsza stawała się opcja, że to efekt patriotycznych działań ekologicznych - czyli smog.
Wróciliśmy do snu na dwie godziny, aby potem zachwycać się porankiem w pełni.
Pakowanie, śniadanie i o 11 ruszamy w drogę. Przy takiej pogodzie aż się chce iść!
Według Neski szlak (GSB) w kierunku Radziejowej miał być bardzo nudny. Z moich odwiedzin sprzed lat pamiętałem głównie las, ale minęła przecież cała dekada! Okazało się, że po drodze jest wiele miejsc jeszcze bardziej widokowych niż spod schroniska!
Nad Małymi Pieninami pasmo Magura Spiska (15 kilometrów od nas).
Z rzadka pojawiają się widoki w drugą stronę, na pasmo Jaworzyny w dalszej części Beskidu Sądeckiego.
Radziejowa ze Złomnistego Wierchu.
Inez ciągle sprawdzała położenie, licząc na to, że już niedaleko .
Po dwóch godzinach docieramy pod wieżę najwyżej góry Sądeckiego. Oprócz nas pojawiło się tutaj trzech skuterowców, którzy zniszczyli wydeptany szlak!
Wdrapujemy się na górę. Las powoduje, że panorama nie jest tak efektowna jak na otwartych przestrzeniach. Niemal ze wszystkich stron widać też, iż doliny oddzielone są białą zaporą.
Najwięcej tego jest wokół Trzech Koron. W Szczawnicy i okolicy muszą mocno hajcować na końcówkę roku.
A co widzimy czego nie było na Przehybie? Gorce jak na dłoni: Lubań z wieżą i Turbacz.
Lubań jest blisko (20 km). Za nimi niemożliwa do pomylenia (choć nam się kiedyś zdarzyło) Babia Góra (78), Pilsko (93) i Romanka (99 kilometrów).
Najdalszym pasmem jakie dojrzeliśmy była Mała Fatra - wybijający się Stoh i Rozsutec (ponad 110 kilometrów).
Jeszcze musi być fana!
Tatrzańskie ostatki.
Schodzimy, bo na wierchu piździ okrutnie. Zakładam komin i do tego grubszą czapkę, co Inez komentuje: "Gorzej wyglądać już nie możesz" . Optymistka .
(fot. Inez).
Najwięcej wchodzenia już za nami, teraz głównie w dół. Nadal jest pięknie, wręcz bajkowo!
Wielki i Mały Rogacz. To na szczęście nie ten Rogacz z Beskidu Małego, gdzie mieści się chatka, która "nie jest chatką studencką"!
Dolina Małej Roztoki.
Nad Tatrami utrzymuje się dziwne chmura, przypominająca rozciągnięte UFO. Wisi tam już od dłuższego czasu. Niechybnie jakiś obcy rząd coś rozpyla, aby osłabić zdolności reprodukcyjne obywateli RP.
Czasem mijamy fajne znaki dla narciarzy, lecz tych prawie nie ma. Za to pieszych dość trochę się kręci - w sumie z kilkadziesiąt osób wykorzystujących znakomitą pogodę.
Za Małym Rogaczem.
Przyznaję bez bicia, że chyba pobiłem swój rekord dzienny orgazmów . Dobrze, że jednak nie poszliśmy na Halę Łabowską!
Polana Litawcowa reklamowana jest jako punkt widokowy na Tatry, więc przyciąga turystów z drugiej strony.
Początkowo zastanawialiśmy się czy nie iść od razu na Eliaszówkę zaliczyć zachód słońca. Ale nie ma szans - nie dalibyśmy rady. Zatem z przełęczy Gromadzkiej schodzimy trochę w dół do "bacówki" Obidza, serwującej smaczne jedzenie w rozsądnych cenach.
W tych okolicach ruch jest większy, docierają ludziska z licznych pensjonatów Kosarzysk i Piwnicznej. Jednak oni wszyscy po obiedzie wracają do siebie, a my w nadciągającym zmierzchu wchodzimy na zielony szlak graniczny w kierunku Eliaszówki. Momentami jest kiepsko oznaczony, więc trochę szukamy; nieprzyjemnie się idzie po drodze, którą wyrównywał ratrak pobliskiego ośrodka narciarskiego.
Napotykamy chatkę z której po ujadaniu psa wychodzi gospodarz. Gawędzimy z nim chwilę i idziemy dalej. Ten szlak przypomina wczorajszy z Przehyby - zdaje się nie mieć końca, a w ciemnościach okolica wygląda cały czas tak samo. Niby idziemy granicą, lecz spotykamy tylko jeden słupek.
Wreszcie dołazimy do wieży na Eliaszówce. Gramolę się na nią niepotrzebnie - widzę tylko nieliczne światełka w dole w Kosarzyskach oraz odległego wyciągu. Trzeba tu wrócić w dzień. Mamy jeszcze z pół godziny drogi, z tego końcówka specyficznym szlakiem chatkowym oznakowanym odblaskami .
Chata Magóry to nasz cel. Prowadzona przez Andrzeja (Jędrka), który kiedyś siedział na Metysówce w Gorcach, i jego żonę Olę. Początkowo czujemy się trochę niepewnie, gdyż jadalnia z kuchnią wygląda jak czyjeś mieszkanie, lecz tak właśnie ma być . I znów jesteśmy jedynymi nocującymi!
Miejsce z klimatem, ale o tym jeszcze napiszę.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
Wow,Wow Wow. Piękna ta zima,przejrzystość rewelacyjna. Rozumiem te "orgazmy". Super
- heathcliff
- Członek Klubu
- Posty: 2738
- Rejestracja: 27 maja 2009, 20:24
- Kontakt:
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
Rzeczywiście tytuł oddaje obraz całej sytuacji z tej wyprawy, bo przecież w tych warunkach wyjście nie jest jakąś tam wycieczką. Widokowo się zrobiło, ja to po swojemu nazywam "miazga turystyczna" bo miażdży oglądającego pozostawiając go z otwartą gębą.
Pudelek pisze:A co widzimy czego nie było na Przehybie? Gorce jak na dłoni: Lubań z wieżą i Turbacz.
Fantastyczne! Taki widok w pigułce. Szkoda że nie zrobiłeś z tych dwóch ujęć panoramy. A może zrobiszPudelek pisze:Lubań jest blisko (20 km). Za nimi niemożliwa do pomylenia (choć nam się kiedyś zdarzyło) Babia Góra (78), Pilsko (93) i Romanka (99 kilometrów).
Przytulam żonę i jestem szczęśliwie wolny... Ile wyjść tyle powrotów życzy heathcliff
https://plus.google.com/117458080979094658480
https://plus.google.com/117458080979094658480
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
Zrobiłem z tego panoramkę, choć widać różnicę chociażby w oświetleniu, bo nie cykałem zdjęć jeden po drugim
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
- heathcliff
- Członek Klubu
- Posty: 2738
- Rejestracja: 27 maja 2009, 20:24
- Kontakt:
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
O, wielkie dzięki Oświetlenie sobie wyobraziłem te z prawej na całość i o to właśnie mi chodziło.Pudelek pisze:Zrobiłem z tego panoramkę, choć widać różnicę chociażby w oświetleniu, bo nie cykałem zdjęć jeden po drugim
Teraz wiem, że to mój obowiązek pojawić się na tej wieży.
Przytulam żonę i jestem szczęśliwie wolny... Ile wyjść tyle powrotów życzy heathcliff
https://plus.google.com/117458080979094658480
https://plus.google.com/117458080979094658480
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
też jestem pod wrażeniem, a dodatkowo mój apetyt rośnie i rośnie na ten Sądecki:)
napisz coś więcej o tej chatce Magóra, bo osobiście lubię takie klimaty:)
napisz coś więcej o tej chatce Magóra, bo osobiście lubię takie klimaty:)
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
Poranek na Chatce Magóry jest równie słoneczny jak ten dzień wcześniej na Przehybie. Różnica taka, że chata leży na polanie w lesie, więc nie ma tu z niej specjalnych widoków.
Stodoła przewidziana jest na sylwestrowe tańce, więc Jędrek już od rana sprząta ją i stroi
Zjadamy zestawy śniadaniowe i znów około 11 ruszamy na szlak. Dzisiaj bardziej na luzie i spacerowo: z wielu opcji wybraliśmy pętelkę, której głównym celem ma być zachód słońca na Eliaszówce.
Skrótem kierujemy się w kierunku szlaku chatkowego. Po drodze schody do... nieba?
Chatkowe oznaczenia doprowadzają nas z kolei do szlaku gminnego - wyjątkowo dobrze oznaczonego jak na tę kategorię. Przez sporą swą część oferuje on ładne widoki w kierunku dolin i Pasma Jaworzyny.
Z boku widać sylwetkę kaplicy na Piwowarówce - ją odwiedzimy jutro.
Mijamy kolejne chaty górskich przysiółków. Z niektórych wyskakują psy, w innych czworonogi nie zwracają na nas uwagi. Czasem przejedzie jakiś samochód. Ze spadkiem wysokości pojawia się więcej ziemi wolnej od białego.
Widoki na Radziejową, Rogacze i Niemcową.
Zarówno tu jak i w kierunku Piwnicznej w dole wyraźnie czai się warstwa smogu - im więcej zabudowań tym gęściejsza. Ale chyba nie mam się czym przejmować, bo przecież minister zdrowia stwierdził, że zagrożenie z tej strony jest teoretyczne, a zabije nas palenie papierosów.
Dolna część szlaku jest śliska, więc zakładam raczki. Inez dzielnie walczy z dwoma kijami i prawie udaje jej się zejść bez szkód .
W Kosarzyskach wychodzimy obok sklepu, w którym robimy małe zakupy - m.in. grzańca do przygotowania na wieczór. Następnie czekamy na autobus, ale stwierdzam, że te kilka minut można wykorzystać do łapania stopa w kierunku Obidzy. Tam też siwo...
Podwózkę łapiemy dość szybko i lądujemy na pętli dwa przystanki dalej. Stąd czeka nas mozolne wdrapywanie się pod górę krętą drogą. Słońce zniknęło za drzewami i zrobiło się zimno.
Nadal jeździ tędy sporo aut, więc ciągle macham ręką. Staje wóz na blachach z Dąbrowy Górniczej.
- Jedziecie na Obidzę?
- Jedziemy.
- A podwieziecie nas?
- Nie mamy miejsca, z tyłu mam fotelik dziecięcy, proszę spojrzeć - tłumaczy się facet.
Wierzę mu, tylko po co się zatrzymywał??
Po krótkiej chwili "łapiemy" terenówkę, która jeszcze pachnie świeżością. Pasażerka stwierdza, że Obidza przecież niedaleko, jednak w rzeczywistości jest to kilka kilometrów i sporo pod górę. Nie wszystkie auta sobie z tym radzą, niektóre wymagają pchania przez całą grupę.
Pod "bacówką", w której wczoraj jedliśmy, jesteśmy znacznie szybciej niż zakładaliśmy. Panorama nadal piękna - przez polany położone w centralnej części zdjęcia prowadzi żółty szlak z Hali Łabowskiej, którym pierwotnie mieliśmy schodzić z pierwszego noclegu.
Do przełęczy Gromadzkiej ciągnie masa osób. Niektórzy chyba nie do końca wiedzą gdzie są, bo pytają się, czy to właściwy kierunek do Kosarzysk. Uświadamiam im, że idą w przeciwną stronę.
"Ale u góry ma być widok na Tatry!". Pewnie chodzi im o polanę Litawcową.
Zjadamy obiad i także ruszamy na przełęcz. Wieża na Eliaszówce już się uśmiecha.
Tym razem zielonym szlakiem granicznym idzie się lepiej niż wczoraj - po pierwsze ubijany ratrakiem śnieg nieźle się zmroził. Po drugie - widać co jest dookoła, więc nie ma już takiej monotonii.
Wreszcie też pojawiają się znaczki graniczne, więc korzystam z okazji aby co jakiś czas przejść na drugą stronę .
Czasem na polanie zdarzy się otwarta przestrzeń na Niemcową.
Po godzinie 15-tej osiągamy Eliaszówkę (Eliášovka). Z wysokością 1023 metrów jest najwyższym szczytem Gór Lubowelskich (Ľubovnianska vrchovina). Według większości specjalistów to integralna część Beskidu Sądeckiego, jednak są i tacy, którzy wyróżniają je jako osobne beskidzkie pasmo, stosując też nazwę Pogórze Popradzkie. A żeby jeszcze bardziej zamieszać, to do 1918 roku dla gór po obu stronach granicy galicyjsko-węgierskiej używano określenia Beskid Nadpopradzki .
Nie będę tu roztrząsał kto ma rację, na wszelki jednak wypadek mamy kolejną pozycję do Korony Gór wszelkich .
Kilkanaście metrów od słupków granicznych niedawno postawiono wysoką na prawie 20 metrów wieżę widokową.
Niestety, jest ona... za niska! Dobre widoki są jedynie w kierunku Beskidu Sądeckiego, natomiast Tatry i Pieniny zasłaniają drzewa, które przecież z biegiem lat nie staną się niższe. Trudno się też spodziewać, aby Słowacy dokonali wycinki aby poprawić widoczność z polskiej wieży!
Zawaliły urzędasy - gdyby wieża była wyższa niż 20 metrów, to należałoby to uzgodnić z Instytutem Lotnictwa i nanieść na odpowiednie mapy. A to oznacza koszty. Więc olano sprawę i wieża jest, jaka jest.
Babia Góra nad smogiem. Za Trzema Koronami widać Pilsko. To znowu prawie 100 kilometrów.
Radziejowa, Rogacz, Przehyba i Obidza już w cieniu.
Przyszliśmy trochę za szybko, więc musimy czekać na właściwy zachód, a u góry wieje i piździ.
Pojawia się też dwóch skuterowców! Okazuje się, iż jeden z nich to facet, który podwiózł nas terenówką do "bacówki". Przynajmniej tym spłacił swoje grzechy w stosunku do natury .
W końcu słońce zbliża się do gór i w krótkim czasie chowa za Tatry. Zaczyna się ostatni zachód słońca 2016 roku!
Patrzę też w bok: Pieniny i Beskid Żywiecki...
...i okolice Słowackiego Raju.
Schodzimy, aby dotrzeć do chatki jeszcze przed całkowitym zmrokiem. A tymczasem niebo zaczyna nabierać kolorów, więc chyba opuściliśmy wieżę zbyt wcześnie...
Na chatce pojawili się w końcu ludzie. Ale i tak część osób z rezerwacji nie zjawiła się. Gdyby ktoś chciał załatwić sobie górskiego Sylwestra w ostatnim momencie to nie byłoby problemu.
Niektórzy bawili się w stodole, inni w jadalni. Często się mieszaliśmy, wszyscy także poszliśmy o północy do ogniska pod wielką wiatą.
Dotarła też grupa osób prowadzana przez jednego gościa: wziął on znajomych swojego syna, nie mówiąc im gdzie idą. Pokręcił trasę, więc zamiast pół godziny wędrowali około dwóch. Niektóre panienki w kozakach przeklinały .
Większych ekscesów nie stwierdzono, nikt nie zamarzł. Rano chatka powoli zaczynała się wyludniać, każdy szedł w swoją stronę. Miejsce naprawdę jest warte polecenia - sympatyczne i spokojne. Fajni gospodarze. Mały Stasiu bardzo towarzyski i grzeczny, nawet przy cioci Inez.
Goście mają do dyspozycji prysznic z ciepłą wodą i kibelek. Noclegi na strychu - z dobrym śpiworem chłodu się nie czuło. W chatce można kupić jedzenie, kilka rzeczy do wyboru (głównie pierogi) ze swojskich produktów, bardzo smaczne. A chlebek - pychota! Również coś do picia się znajdzie.
Pierwszą trasę nowego roku znów pokonujemy wzdłuż granicy polsko-słowackiej: to kontynuacja szlaku zielonego z Eliaszówki w kierunku Piwnicznej. Widoczność jest jednak dzisiaj znacznie słabsza niż wczoraj: chmury kłębią się i opadają.
Na polanach atakuje wiatr i dotkliwy mróz. Robi się mniej przyjemnie.
Nad Piwowarówką szlak odbija od granicy. Pojawiają się lodowiska oraz widoczna ze spaceru w Sylwestra kaplica. Zwykła, żadne cudo.
Przyczepia się też duży pies, drażniący inne czworonogi. No, poza tym o buddyjskim usposobieniu.
Pies jest chyba znany w okolicy, bo idący z dołu ludzie wydają się go rozpoznawać. W sumie odczepia się dopiero na rogatkach Piwnicznej, która jest coraz bliżej.
Miasto jest dziś wyludnione, co nie dziwi. Siedzimy chwilę w restauracji, gdzie wypijam ciepłą herbatę, po czym przyjeżdża nasz autobus w kierunku domu.
Kolejny wypad górski z cyklu tych świetnych . I oby tak dalej w Nowym Roku .
----
https://goo.gl/photos/AiDzyNFJwDy5Qvh46" onclick="window.open(this.href);return false;
Stodoła przewidziana jest na sylwestrowe tańce, więc Jędrek już od rana sprząta ją i stroi
Zjadamy zestawy śniadaniowe i znów około 11 ruszamy na szlak. Dzisiaj bardziej na luzie i spacerowo: z wielu opcji wybraliśmy pętelkę, której głównym celem ma być zachód słońca na Eliaszówce.
Skrótem kierujemy się w kierunku szlaku chatkowego. Po drodze schody do... nieba?
Chatkowe oznaczenia doprowadzają nas z kolei do szlaku gminnego - wyjątkowo dobrze oznaczonego jak na tę kategorię. Przez sporą swą część oferuje on ładne widoki w kierunku dolin i Pasma Jaworzyny.
Z boku widać sylwetkę kaplicy na Piwowarówce - ją odwiedzimy jutro.
Mijamy kolejne chaty górskich przysiółków. Z niektórych wyskakują psy, w innych czworonogi nie zwracają na nas uwagi. Czasem przejedzie jakiś samochód. Ze spadkiem wysokości pojawia się więcej ziemi wolnej od białego.
Widoki na Radziejową, Rogacze i Niemcową.
Zarówno tu jak i w kierunku Piwnicznej w dole wyraźnie czai się warstwa smogu - im więcej zabudowań tym gęściejsza. Ale chyba nie mam się czym przejmować, bo przecież minister zdrowia stwierdził, że zagrożenie z tej strony jest teoretyczne, a zabije nas palenie papierosów.
Dolna część szlaku jest śliska, więc zakładam raczki. Inez dzielnie walczy z dwoma kijami i prawie udaje jej się zejść bez szkód .
W Kosarzyskach wychodzimy obok sklepu, w którym robimy małe zakupy - m.in. grzańca do przygotowania na wieczór. Następnie czekamy na autobus, ale stwierdzam, że te kilka minut można wykorzystać do łapania stopa w kierunku Obidzy. Tam też siwo...
Podwózkę łapiemy dość szybko i lądujemy na pętli dwa przystanki dalej. Stąd czeka nas mozolne wdrapywanie się pod górę krętą drogą. Słońce zniknęło za drzewami i zrobiło się zimno.
Nadal jeździ tędy sporo aut, więc ciągle macham ręką. Staje wóz na blachach z Dąbrowy Górniczej.
- Jedziecie na Obidzę?
- Jedziemy.
- A podwieziecie nas?
- Nie mamy miejsca, z tyłu mam fotelik dziecięcy, proszę spojrzeć - tłumaczy się facet.
Wierzę mu, tylko po co się zatrzymywał??
Po krótkiej chwili "łapiemy" terenówkę, która jeszcze pachnie świeżością. Pasażerka stwierdza, że Obidza przecież niedaleko, jednak w rzeczywistości jest to kilka kilometrów i sporo pod górę. Nie wszystkie auta sobie z tym radzą, niektóre wymagają pchania przez całą grupę.
Pod "bacówką", w której wczoraj jedliśmy, jesteśmy znacznie szybciej niż zakładaliśmy. Panorama nadal piękna - przez polany położone w centralnej części zdjęcia prowadzi żółty szlak z Hali Łabowskiej, którym pierwotnie mieliśmy schodzić z pierwszego noclegu.
Do przełęczy Gromadzkiej ciągnie masa osób. Niektórzy chyba nie do końca wiedzą gdzie są, bo pytają się, czy to właściwy kierunek do Kosarzysk. Uświadamiam im, że idą w przeciwną stronę.
"Ale u góry ma być widok na Tatry!". Pewnie chodzi im o polanę Litawcową.
Zjadamy obiad i także ruszamy na przełęcz. Wieża na Eliaszówce już się uśmiecha.
Tym razem zielonym szlakiem granicznym idzie się lepiej niż wczoraj - po pierwsze ubijany ratrakiem śnieg nieźle się zmroził. Po drugie - widać co jest dookoła, więc nie ma już takiej monotonii.
Wreszcie też pojawiają się znaczki graniczne, więc korzystam z okazji aby co jakiś czas przejść na drugą stronę .
Czasem na polanie zdarzy się otwarta przestrzeń na Niemcową.
Po godzinie 15-tej osiągamy Eliaszówkę (Eliášovka). Z wysokością 1023 metrów jest najwyższym szczytem Gór Lubowelskich (Ľubovnianska vrchovina). Według większości specjalistów to integralna część Beskidu Sądeckiego, jednak są i tacy, którzy wyróżniają je jako osobne beskidzkie pasmo, stosując też nazwę Pogórze Popradzkie. A żeby jeszcze bardziej zamieszać, to do 1918 roku dla gór po obu stronach granicy galicyjsko-węgierskiej używano określenia Beskid Nadpopradzki .
Nie będę tu roztrząsał kto ma rację, na wszelki jednak wypadek mamy kolejną pozycję do Korony Gór wszelkich .
Kilkanaście metrów od słupków granicznych niedawno postawiono wysoką na prawie 20 metrów wieżę widokową.
Niestety, jest ona... za niska! Dobre widoki są jedynie w kierunku Beskidu Sądeckiego, natomiast Tatry i Pieniny zasłaniają drzewa, które przecież z biegiem lat nie staną się niższe. Trudno się też spodziewać, aby Słowacy dokonali wycinki aby poprawić widoczność z polskiej wieży!
Zawaliły urzędasy - gdyby wieża była wyższa niż 20 metrów, to należałoby to uzgodnić z Instytutem Lotnictwa i nanieść na odpowiednie mapy. A to oznacza koszty. Więc olano sprawę i wieża jest, jaka jest.
Babia Góra nad smogiem. Za Trzema Koronami widać Pilsko. To znowu prawie 100 kilometrów.
Radziejowa, Rogacz, Przehyba i Obidza już w cieniu.
Przyszliśmy trochę za szybko, więc musimy czekać na właściwy zachód, a u góry wieje i piździ.
Pojawia się też dwóch skuterowców! Okazuje się, iż jeden z nich to facet, który podwiózł nas terenówką do "bacówki". Przynajmniej tym spłacił swoje grzechy w stosunku do natury .
W końcu słońce zbliża się do gór i w krótkim czasie chowa za Tatry. Zaczyna się ostatni zachód słońca 2016 roku!
Patrzę też w bok: Pieniny i Beskid Żywiecki...
...i okolice Słowackiego Raju.
Schodzimy, aby dotrzeć do chatki jeszcze przed całkowitym zmrokiem. A tymczasem niebo zaczyna nabierać kolorów, więc chyba opuściliśmy wieżę zbyt wcześnie...
Na chatce pojawili się w końcu ludzie. Ale i tak część osób z rezerwacji nie zjawiła się. Gdyby ktoś chciał załatwić sobie górskiego Sylwestra w ostatnim momencie to nie byłoby problemu.
Niektórzy bawili się w stodole, inni w jadalni. Często się mieszaliśmy, wszyscy także poszliśmy o północy do ogniska pod wielką wiatą.
Dotarła też grupa osób prowadzana przez jednego gościa: wziął on znajomych swojego syna, nie mówiąc im gdzie idą. Pokręcił trasę, więc zamiast pół godziny wędrowali około dwóch. Niektóre panienki w kozakach przeklinały .
Większych ekscesów nie stwierdzono, nikt nie zamarzł. Rano chatka powoli zaczynała się wyludniać, każdy szedł w swoją stronę. Miejsce naprawdę jest warte polecenia - sympatyczne i spokojne. Fajni gospodarze. Mały Stasiu bardzo towarzyski i grzeczny, nawet przy cioci Inez.
Goście mają do dyspozycji prysznic z ciepłą wodą i kibelek. Noclegi na strychu - z dobrym śpiworem chłodu się nie czuło. W chatce można kupić jedzenie, kilka rzeczy do wyboru (głównie pierogi) ze swojskich produktów, bardzo smaczne. A chlebek - pychota! Również coś do picia się znajdzie.
Pierwszą trasę nowego roku znów pokonujemy wzdłuż granicy polsko-słowackiej: to kontynuacja szlaku zielonego z Eliaszówki w kierunku Piwnicznej. Widoczność jest jednak dzisiaj znacznie słabsza niż wczoraj: chmury kłębią się i opadają.
Na polanach atakuje wiatr i dotkliwy mróz. Robi się mniej przyjemnie.
Nad Piwowarówką szlak odbija od granicy. Pojawiają się lodowiska oraz widoczna ze spaceru w Sylwestra kaplica. Zwykła, żadne cudo.
Przyczepia się też duży pies, drażniący inne czworonogi. No, poza tym o buddyjskim usposobieniu.
Pies jest chyba znany w okolicy, bo idący z dołu ludzie wydają się go rozpoznawać. W sumie odczepia się dopiero na rogatkach Piwnicznej, która jest coraz bliżej.
Miasto jest dziś wyludnione, co nie dziwi. Siedzimy chwilę w restauracji, gdzie wypijam ciepłą herbatę, po czym przyjeżdża nasz autobus w kierunku domu.
Kolejny wypad górski z cyklu tych świetnych . I oby tak dalej w Nowym Roku .
----
https://goo.gl/photos/AiDzyNFJwDy5Qvh46" onclick="window.open(this.href);return false;
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
Beskid Sądecki - góry z pięknymi widokami na Tatry ( wiem, wiem nie przepadasz ) i sympatycznymi szlakami.
Natomiast do chatki jakoś jeszcze nigdy nie dotarłem; w tym roku musowo, bo takie miejsca lubię .
Natomiast do chatki jakoś jeszcze nigdy nie dotarłem; w tym roku musowo, bo takie miejsca lubię .
Włóczęga: człowiek, który nazywałby się turystą, gdyby miał pieniądze.
(J. Tuwim)
(J. Tuwim)
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
warto zajrzeć, bo jest fajnie - nie taki rozpiździel jak na tych "studenckich", a cywilizacja w ograniczonym zakresie (radio, kasety i... wi-fi - no, ale dziś chatka bez fejsa nie ma szans ).
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
znaczy - nie spodoba mi sie? bo ze zdjec wyglada dosc chatkowo i przyjemniePudelek pisze: nie taki rozpiździel jak na tych "studenckich", .
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
Jest porządek, nie przylepisz się do stołu i do ław, nie walają się wszędzie puste flaszki itp.. Więc może się nie spodobać
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
Zdecydowanie wole jak sie wszedzie walaja pełne flaszki!Pudelek pisze:Jest porządek, nie przylepisz się do stołu i do ław, nie walają się wszędzie puste flaszki itp.. Więc może się nie spodobać
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
I to jest słuszne myślenie. Z pustego to i Salomon nie naleje .buba pisze:Zdecydowanie wole jak sie wszedzie walaja pełne flaszki!
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
Miałem takie "trochę" dziwne uczucie otrzymując dzisiaj newslettera od Marka Owczarza o treści:
"Sylwester w Chacie Magóry i powitanie Nowego Roku na Eliaszówce"
http://marekowczarz.pl/sylwester-w-chac ... liaszowce/" onclick="window.open(this.href);return false;" onclick="window.open(this.href);return false;
Czyli okazało się, że jesteś człowiekiem ciekawym (co jest samą prawdą, ja np. bardzo miło wspominam nasze górskie spotkania),ale niestety w opinii autora bloga nie przypadła Ci rola najciekawszego człowieka tej nocy na Magórach
"Sylwester w Chacie Magóry i powitanie Nowego Roku na Eliaszówce"
http://marekowczarz.pl/sylwester-w-chac ... liaszowce/" onclick="window.open(this.href);return false;" onclick="window.open(this.href);return false;
Czyli okazało się, że jesteś człowiekiem ciekawym (co jest samą prawdą, ja np. bardzo miło wspominam nasze górskie spotkania),ale niestety w opinii autora bloga nie przypadła Ci rola najciekawszego człowieka tej nocy na Magórach
Re: 29.12-01.01 - Sylwestrowy Sądecki. Od szarości do cudności
możliwe, że nawet nie znalazłem się wśród "ciekawych"
ja równieżja np. bardzo miło wspominam nasze górskie spotkania)
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"