05-09.07.2016 Lipcowy Beskid Żywiecki i Śląski
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
05-09.07.2016 Lipcowy Beskid Żywiecki i Śląski
Chyba nadszedł wreszcie czas na to, aby zadebiutować na forum i skrobnąć co nieco...
Miała być Słowacja i Tatry Niżne, ale plany się trochę pozmieniały i padło na Beskid Żywiecki i Śląski.
Zanim dotarłam na południe kraju, zrobiłam małą rundkę po Polsce, aby zawitać na Kaszubach,
nad morzem w Kołobrzegu,
aby potem z Beatą i Robertem udać się z Wrocławia do Korbielowa.
Z powodu wypadku na autostradzie, do Korbielowa docieramy przez północą, z lekkim, ponad trzygodzinnym opóźnieniem.
Noc spędzamy w Chacie Baców, która o dziwo, jak na początek lipca, była całkowicie pusta.
5 lipca
Chata Slana Voda - Babia Góra - Przełęcz Brona - Schronisko PTTK Markowe Szczawiny
W związku z tym, że nie wiemy kiedy dokładnie dojedzie do na główny organizator zamieszania wyjazdowego, Mariusz, postanawiamy udać się na Babią Górę. Ponieważ na Babią wchodziłam już od Krowiarek, to warto wybrać inny wariant trasy.
Miejscowi bardzo zachwalają żółty szlak z Chaty Slana Voda. Zatem wybór jest prosty
Samochodem dojeżdżamy pod samo schronisko. Parking jest tu na szczęście darmowy i bez problemu można zostawić auto.
Akurat trafiliśmy na jakąś kolonię czy obóz, w związku z czym w schronisku nie można było nic zjeść. Jedynie można było kupić zimne piwko i kofolę
Na Babią tylko 3.40 h.
Na parkingu dość sporo aut i mnóstwo rowerzystów. Od razu pomyśleliśmy sobie, że skoro już od rana jest tu tyle osób, to co musi dziać się na szlaku.
O dziwo, po odbiciu na żółty szlak, rozmowy i krzyki dzieci cichną. Jesteśmy sami na szlaku. My i ta błoga cisza
Początek szlaku biegnie świerkową aleją, tzw. Aleją Hviezdoslavova.
Idzie się bardzo przyjemnie - nikogo na szlaku, na razie brak przewyższeń
Przy skrzyżowaniu z niebieskim szlakiem znajdują się dwie wiaty.
Wody też jest pod dostatkiem
Jakieś 10 minut dalej znajduje się muzeum poświęcone twórczości P.O. Hviezdoslava oraz M. Urbana. Wejście do muzeum i zwiedzanie izb pamięci kosztuje 2,5 euro. Pani, która oprowadza po muzeum uczy się języka polskiego i bardzo chętnie rozmawia w naszym rodzimym języku.
Tuż przy gajówce punkt widokowy i o dziwo nie trzeba wrzucać pieniążka, aby popodziwiać widoczki
Idziemy dalej za żółtymi znaczkami. Szlak powoli zaczyna piąć się w górę.
Pojawiają się także pierwsze widoki, które będą nam towarzyszyć do samego szczytu.
Po drodze kolejny punkt widokowy.
Jest tu nawet ładowarka, dla tych którzy potrzebują podładować telefon
Pamiątkowy wpis można zostawić w takich okolicznościach przyrody
Im wyżej, tym widoki coraz ładniejsze
Po drodze mijamy także dwa schrony z dostępem do wody.
I ostatnie metry przed szczytem
Nasz Diablak
Mimo ładnej pogody, na Babiej Górze było niewiele osób.
Ostatni rzut oka na Babią z zejścia na Przełęcz Brona.
Przełęcz Brona i Mała Babia Góra
W Markowych Szczawinach praktycznie pusto. Bez problemu znajduje się dla nas miejsce w pokoju i nawet nie zapłaciliśmy dużo jak na takie warunki.
6 lipca
Schronisko PTTK Markowe Szczawiny - Przełęcz Brona - Mała Babia Góra - Przełęcz Jałowiecka - Magurka - Mędralowa - Leśniczówka Borsucie - Oravska Polhora
W nocy burza. Pogoda na środę nie zapowiada się dobrze, bo średnio co 1,5-2 godziny na padać mniej lub bardziej. Ale przecież nie spędzimy całego dnia w schronisku, czekając aż pogoda się poprawi.
Jeszcze przy śniadaniu za oknami schroniska nie było nic widać. Padał deszcz, było szaro, buro i ponuro.
Koło 10 zarządzamy wyjście. Jak na zawołanie przestaje padać i chmurki gdzieś sobie uciekają. Dobrze, że daleko od nas
Żegnamy schronisko i wracamy na przełęcz Brona, a stamtąd idziemy na Małą Babią Górę.
Diablak z podejścia na Małą Babią.
Tak jakoś szybko doszło się na szczyt
Tuż przed Przełęczą Jałowiecką solidna wiata z tabliczką, że obiekt monitorowany.
W związku z tym, że godzina jeszcze młoda, to za przełęczą idziemy zielonym szlakiem na Magurkę, z której są wspaniałe widoki.
Trochę czasu tam spędzamy. Tak trudno oderwać się od tych jagód
Na Mędralowej urządzamy sobie krótką pogawędkę ze starszym Państwem, którzy postanowili zabrać wnuczka na wycieczkę. Oni pełni werwy, zafascynowani każdym widoczkiem. Wnusio za to znużony, bardzo zmęczony i ciągle zapatrzony w swojego smartfona.
Na Mędralowej bacówka nadal stoi i ma się całkiem dobrze.
Tuż przed Przełęczą Głuchaczki odbijamy na żółty szlak, który przez chwile biegnie lasem, aby potem przejść w asfaltówkę. Początkowo idzie się całkiem przyjemnie, ale po godzinie szlak robi się coraz bardziej męczący i nużący. Przypomina mi ten do Morskiego Oka z tą różnicą, że praktycznie wyludniony. Podczas ponad 1,5 godzinnego marszu spotkaliśmy tylko dwie osoby.
Zaraz przy zejściu do asfaltówki taki oto schron. Jednakże zamknięty na kłódkę. Obok pomieszczenie przypominające jakąś piwniczkę, ale wody w niej po kostki.
Leśniczówka Borsucie także zamknięta na kłódkę, ale na werandzie spokojnie można przekimać.
Droga ciągnie się i ciągnie. Szybka zmiana butów na sandały i można iść dalej
Beata wymyśliła sobie, że musi zjeść zupę. Gdzie Ona ma zamiar zjeść zupę skoro do Chaty Slana Voda gdzie jest samochód zostało nam jeszcze co najmniej 2,5 godziny marszu.
Ale Beata łatwo się nie poddaje. Szybki rzut oka na mapę i zarządziła, że my idziemy dalej żółtym szlakiem do Oravskiej Polhory. Z Robertem rozstajemy się na skrzyżowaniu z niebieskim szlakiem. My idziemy do miasta, a Robert niebieskim szlakiem, a później czerwonym udaje się Chaty Slana Voda po samochód.
W Oravskiej Polhorze, zaraz przy żółtym szlaku, sklep. Całkiem dobrze zaopatrzony. Szybkie zakupy, w tym woda mineralna o smaku bzu. Na etykiecie zdjęcie nie czarnego bzu, ale fioletowego, takiego co go można spotkać w ogródkach czy osiedlach i który cudownie pachnie. Woda też cudownie pachniała, a jak smakowała
Zupa zjedzona, to można iść dalej. Kierujemy się drogą w stronę granicy. Towarzyszy nam Pilsko
Po jakiś 15 minutach marszu, zatrzymuje się obok nas Robert i proponuje podwiezienie do Chaty Baców do Korbielowa. Bardzo miło z Jego strony
Wycieczkę kończymy w Korbielowie, gdzie wita nas Gaździna Karolina z ogromnym opatrunkiem na palcu i informuje, że uszkodziła sobie paluszek tasakiem i musieli Jej założyć 10 szwów.
Wieczorem telefon od Mariusza i jest już pewne, że do nas nie dojedzie. Bo praca, bo terminy, bo to i tamto.
Robert się pyta czy byłam kiedyś na Baraniej Górze.
Ja na Baraniej, nigdy!!! Jakoś nigdy nie było po drodze.
I szybka decyzja - jedziemy w Beskid Śląski.
7 lipca
Zajazd nad Olzą - Schronisko PTTK na Przysłopie pod Baranią Górą - Barania Góra - Malinowska Skała - Małe Skrzyczne - Schronisko PTTK Skrzyczne
Rano wymiana sms'ów z Mariuszem - w stolicy pada i jest chłodno. Zerkam przez okno...pogoda idealna na poznanie nowego pasma
Szybkie śniadanie i pora w drogę.
Korzystając z dobrodziejstwa samochodu, udajemy się w kierunku Istebnej. Po drodze jeszcze szybkie zakupy w Biedronce w Milówce (stamtąd chyba są Golcowie?) i w niecałą godzinkę jesteśmy na miejscu.
Samochód zostawiamy na parkingu przed Zajazdem nad Olzą.
W związku z tym, że trzy dni później tam nocowaliśmy, to nie płaciliśmy za zostawienie samochodu. Beata z Robertem piją piwko - z kija za całe 4,5 złotego za 0,5 l - żal nie skorzystać
Na dziś wybieramy zielony szlak na Baranią Górę (1220 m n.p.m.)
Zaraz za Zajazdem, zamknięty na cztery spusty PTSM Zaolzianka. Podobno niedługo ma tu ruszyć remont, ale kiedy ... tego nikt nie wie.
Początek szlaku wiedzie nas asfaltówką koło domostw Istebnej.
Na szczęście dość szybko pojawiają się widoczki...lato w pełni
Szlak jest praktycznie pusty, spotykamy może ze trzy osoby.
Nie śpiesząc się idziemy do Schroniska pod Baranią Górą. Od razu wiadomo, że jesteśmy niedaleko, gdyż zewsząd słychać śmiechy i krzyki dzieciaków. Akurat pod schroniskiem kilka grup kolonijnych szykuje się do wymarszu na szczyt. Aby nie przeszkadzać im i nie robić dodatkowego tłoku ;-) , postanawiamy zjeść co nieco i chwilę odsapnąć. Wcinam ogromne ciacho, uzupełniam pieczątkę w notesie i chcę zerknąć do Muzeum Turystyki Górskiej PTTK. Muzeum zamknięte - czynne tylko w soboty i niedziele. Na pocieszenie mogę sobie pooglądać zdjęcia na tablicy informacyjnej.
Schronisko jakoś mnie nie urzekło...taki wielki kloc w środku lasu.
Za to bardzo zwracają uwagę na czystość w łazienkach
Najedzeni i napici, idziemy w stronę szczytu.
Droga po kamyczkach, ale idzie się całkiem przyjemnie.
Grupy kolonijne musiały zejść innym szlakiem, bo na szczycie i wieży praktycznie pusto.
Pogoda wręcz idealna, a z wieży cudne widoki na cztery strony świata
Chwila odpoczynku, podziwianie widoków, zdjęcia i czas iść dalej.
Zaczepiają nas jeszcze dwie starsze Panie. Jedna z nich trzyma w rękach ipada, niczym chińska turystka, i chce, aby zrobić im pamiątkowe zdjęcie...na tle drzew
Panie dały się jednak przekonać, że o wiele lepszą pamiątką będzie zdjęcia z górami w tle
Dalej zielonym szlakiem idziemy w stronę Skrzycznego.
Widoki piękne. Nic tylko usiąść i podziwiać, ale czeka nas jeszcze kilka kilometrów marszu.
Idzie się bardzo przyjemnie. Słonko świeci, wiaterek wieje i chłodzi. Droga co rusz pnie się w górę, to praktycznie idzie się po płaskim.
Na Malinowskiej Skale spotykamy dopiero kilka osób. Do tego czasu na szlaku było puściutko.
Babia Góra cały czas towarzyszy nam w wędrówce.
Gdzie się nie obejrzeć, tam takie cuda
Jakieś 10 minut od schroniska taka oto wiata. Da się tam przespać, jednak wody nigdzie nie widziałam...może i gdzieś była, ale mój wzrok nie jest już najlepszy i mogłam po prostu nie zauważyć ;-) . Zawsze jednak można skoczyć po wodę do schroniska.
Bez problemu znajduje się wolny pokój w schronisku...piękny, w pakiecie z pościelą, łazienką z prysznicem, telewizorem i darmowym wi-fi. Koszt takiego dobrobytu, to 40 złote za głowę, ale płacimy 20% mniej, wykorzystując do tego celu legitymację PTTK
Zamawiamy coś do jedzenia i picia. Schabowy z frytkami tudzież ziemniakami serwują tu za 29 zł. Później idziemy jeszcze na najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego na zachód słońca, a Robert wykorzystując naszą nieobecność, zażywa gorącej kąpieli w "naszej" łazience, która została wybudowana ze środków unijnych dla poprawienia komfortu turystów.
Jeszcze idziemy na chwilę na tarasik widokowy, który jest przy kolejce.
W związku z tym, że w głównej sali życie jakoś zamiera, to udajemy się na pokoje i korzystając z darmowego wi-fi, umilamy sobie wieczór, oglądając kabaret Ani Mru Mru
https://www.youtube.com/watch?v=9mUSH_Ep0GE
8 lipca
Schronisko PTTK Skrzyczne - Szczyrk - Klimczok - Trzy Kopce - Schronisko PTTK na Błaniej - Klimczok - Schronisko PTTK na Szyndzielni
Rano Beata i Robert chcą zrobić sobie kawę...niestety w schronisku czajnika dla turystów brak. Może i gdzieś tam jest, ale nam, mimo wielkich chęci, nie udaje się go znaleźć.
Wycieczkę kontynuujemy dalej zielonym szlakiem.
Jeszcze wczoraj wieczorem, jak byliśmy zmęczeni, to padł pomysł, aby zjechać do Szczyrku kolejką. Pomysł ten jednak umiera z rana.
Dla zainteresowanych:
- pierwszy zjazd kolejką w dół jest o 9:15, ostatni o 17:15,
- zjazd w dwóch turach (można zjechać tylko do połowy trasy i dalej zejść szlakiem),
- koszt zjazdu to 7,00 zł i 8,00 zł - nie pamiętam, za którą turę ile się płaci
Wykorzystujemy ładną pogodę i schodzimy w dół. Najpierw koło kolejki, aby potem skręcić w las.
Szlak dwa albo trzy razy przecina stok.
Zza drzew co kawałek wyłaniają się widoki na jezioro Żywieckie, Żywiec i okoliczne miejscowości oraz na przeciwległe górki.
Im jesteśmy niżej, bliżej Szczyrku, tym więcej osób pnie się w górę na szczyt Skrzycznego. Idą całe rodziny z dziećmi. Dzieci zadowolone, biegnące do przodu i robiące dużo hałasu. Rodzice co chwila je strofujące, żeby nie biegały. Tatusiowe, którzy mają małe plecaczki lub tylko wodę w ręku oraz mamusie, które dziarsko podążają z torebką na ramieniu.
Wygląda to jak rodzinne wyjście na obiad na Skrzyczne.
W Szczyrku spędziliśmy prawie godzinę, a mieliśmy szybko przejść i iść dalej. Ale, a to sklep i coś co picia, a to cukiernia i lody...no i trochę się zeszło
Zostawiamy hałaśliwy Szczyrk i idziemy dalej zielonym szlakiem.
Po drodze mijamy nieczynny Dom Turysty PTTK. Nie wiem ile czasu nie funkcjonuje, ale na tarasie zdążyły nawet drzewka wyrosnąć.
Na teren obiektu da się wejść, bo nie ma żadnych zakazów, szlabanów i krat. Czy do środka obiektu - tego nie wiem.
Za Hotelem Górskim i pętlą autobusową plac budowy - szykują stok i remontują obiekty na sezon zimowy.
Tam też szlak zaczyna powoli piąć się w górę. Spory fragment idziemy lasem. Z lasu wychodzimy na drogę, z której możemy podziwiać m.in. Skrzyczne.
Na szlaku praktycznie pusto. Osoby, które nas mijają na skrzyżowaniu, idą z dołu niebieskim szlakiem, zielonym - nikt. Na skrzyżowaniu mija nas dziadek z wnuczkiem, parka, której jedynym bagażem są smarfony i kijek do robienia selfi oraz młoda dziewczyna, która chyba wybrała się na spacer z psem, celem jego odchudzenia. Biedak ledwo co idzie i jak tylko widzi kawałek cienia, to od razu siada i ciężko dyszy.
Jeszcze 15 minut marszu i Schronisko na Klimczoku.
Jakoś jest sporo osób. Jedzą, piją - piknik.
W związku z tym, że jest dopiero 14, to zostawiamy w schronisku plecaki i na lekko idziemy do Schroniska na Błatniej. Beata wyczytała w przewodniku, że warto się tam wybrać, bo i schronisko fajne i piękne widoki. Skoro tak piszą, to trzeba to sprawdzić
Idziemy w stronę szczytu. Za schroniskiem stoi sobie grzecznie furaś
Chyba dowożą nim zaopatrzenie do schroniska, bo jak szliśmy to jeden zjeżdżał w dół.
Podejście na Klimczok, jakoś w porównaniu do wcześniejszych przewyższeń, wydaje się trochę stromawe. Aż się zmachałam, wchodząc
Na szczycie odbijamy na żółty szlak w kierunku Błatniej. Mijamy Trzy Kopce, gdzie kiedyś stało schronisko. Do dzisiaj zachowały się jego fragmenty, m.in. schody.
Mijamy Stołów (1035 m n.p.m.) i docieramy do cudnej polanki tuż przed schroniskiem.
W Schronisku na Błatniej praktycznie pusto.
Beata i Robert konsumują zupkę, a ja pierogi z jagodami...pychotka
Beata jeszcze podziwia mapę szlaków biegówkowych i odgraża się, że wróci tu zimą.
Wracamy po nasze plecaki.
Jeszcze chwila relaksu na polance.
Następnym razem koniecznie muszę tam zabiwaczyć. Takie poranne widoki po wyjściu z namiotu...bezcenne
Zabrawszy plecaki, idziemy czerwonym szlakiem do Schroniska PTTK Szyndzielnia.
Po niecałych 30 minutach jesteśmy na miejscu. W ostatniej chwili zorientowałam się, że jesteśmy na szczycie Szyndzielni (1026 m n.p.m.).
Meldujemy się w schronisku. Chwilę siedzimy na tarasie i kładziemy się spać. Miało być lajtowo, a prawie 25 km za nami.
9 lipca
Schronisko PTTK Szyndzielnia - Kozia Góra - Schronisko Stefanka - Wilkowice Bystra - Laliki - Koniaków - Zajazd nad Olzą
W nocy burza. Od rana pochmurno, ale na szczęście nie pada.
Schronisko wygląda trochę mrocznie.
Na dziś zaplanowana jest dość krótka trasa, bo chcemy jakoś sprawnie dostać się do samochodu, który zostawiliśmy w Istebnej.
Wychodzimy chwilę po 8 - chcemy jeszcze zerknąć do Schroniska Stefanka, jednocześnie musimy zdążyć na pociąg.
Żółtym szlakiem, przez Przełęcz Kołowrót, Kołowrót i Przełęcz Sipa, kierujemy się w stronę Koziej Góry (686 m n.p.m.). Przed odbiciem na niebieski szlak do schroniska, widzimy ścieżkę, którą niedawno jechał samochód. Jak samochód, to musi być to być skrót do schroniska.
Po krótkim podejściu, zachodzimy do Schroniska Stefanka.
Ku naszemu zdziwieniu w schronisku jest tylko właścicielka i Pani z obsługi. A miały być wszystkie miejsca zajęte - tak nas poinformowała Pani dzień wcześniej, jak dzwoniliśmy z zapytaniem o nocleg. Ciekawe gdzie podziali się Ci wszyscy ludzie przed 9 rano...
Uzupełniam pieczątkę w notesie, chwilę siedzimy i dalej szlakiem niebieskim, a potem czerwonym kierujemy się w stronę Wilkowic.
Po drodze tabliczki informujące o zachowaniu ostrożności, ponieważ co kawałek są wyznaczone ekstremalne trasy dla rowerzystów.
Szlak w większości biegnie przez las, ale tam gdzie się przerzedza można jeszcze popodziwiać widoczki.
Pojawiają się zabudowania.
Po niecałych 20 minutach docieramy do stacji, skąd o 11:15 mamy pociąg.
Wstępnie mieliśmy jechać do Zwardonia, skąd niebieskim szlakiem dojść do Koniakowa.
Beata sięga po mapę i decyduje, że wysiądziemy stację bliżej, czyli w Lalikach. Stamtąd, okolicznymi wioskami, znacznie szybciej da się dojść do Koniakowa.
Mając jeszcze pół godziny do odjazdu, jemy coś i próbujemy nawiązać kontakt z jakimś znajomym osoby, która zostawiła na peronowej ławce telefon.
Pociąg przyjeżdża z 5 minutowym opóźnieniem. Ledwo co wsiedliśmy do pociągu, to zaczyna padać. Im jesteśmy bliżej Żywca, tym pada coraz bardziej.
W pociągu jeden taki góral zapewnia nas, że w Zwardoniu na pewno nie pada, więc możemy być spokojni
I faktycznie...już na wysokości Rajczy przestało padać, a po wyjściu z pociągu nawet wyszło słońce:D
W okolicach węzła Laliki II, na szczęście nie przy drodze, tylko w lesie i z dostępem do wody, znajduje się miejsce biwakowe odpowiednio oznakowane i informujące o możliwości biwakowania.
Dalej idziemy asfaltówką przez okoliczne wioski, co chwila pnąc się coraz wyżej do góry.
Idzie się całkiem przyjemnie. Nawet zmieniłam ciężkie buciory na sandały
Oczywiście po drodze łapie nas burza, która na szczęście nie trwa długo.
Gubimy gdzieś dróżkę, która łąką miała nas zaprowadzić wprost pod Karczmę Ochodzita. Miejscowy nam tłumaczy, że ścieżka zarośnięta, a i woda tam teraz stoi po ostatnich deszczach i raczej nie da się przejść.
Wskazuje nam skrót w lesie, którym miejscowi chodzą do pracy do Koniakowa. Ścieżka dość stroma, błotnista i prowadzi cały czas przez las. Chyba nie chciałabym tak codziennie chodzić do pracy
Wychodzimy praktycznie przy Karczmie Ochodzita. Dochodzimy na miejsce, a tam...wesele i właśnie Państwo Młodzi przyjechali. Na szczęście tuż za głównym budynkiem jest jeszcze drugie pomieszczenie gdzie można zjeść.
Idziemy z zamiarem zjedzenia zupy z prawdziwków...naprawdę jest przepyszna.
Panowie w koszulach, panie w sukieneczkach i bucikach na obcasie dziwnie się patrzą na nas i nasze plecaki. Jakoś nie przejmujemy się tym, siadamy i zamawiamy posiłek.
Za jakiś czas przyjeżdża kilku gości na rowerach. Oczywiście, po wcześniejszej burzy, cali mokrzy i upaprani w błocie. Na widok zajętych wszystkich miejsc, jeden z nich z zadowoleniem oznajmia "dosiądźmy się do kogoś i tak zaraz uciekną"
Zaraz przy Karczmie można kupić różne wyroby z koronki. Beata koniecznie musi zakupić serwetkę na kredens i ciągnie mnie na zakupy. Pani w przedpokoju swojego domu zrobiła sobie mały sklepik, w którym sprzedaje koronkowe cuda. Niestety nie pozwala robić zdjęć
Zachodzimy także do Chaty na Szańcach gdzie właściciel galerii demonstruje nam grę na własnoręcznie wykonanych trombitach. Ponoć wykonywał je także dla Golców.
Tu także można zakupić różnorakie wyroby koronkowe, w tym także słynne stringi. Jest także model dla Panów z wielką trąbą słonia. Zanim jednak męskie odzienie zostanie wykonane, to młode góralki muszą zdjąć miarę
Właściciel galerii opowiada nam kilka historii Koniakowa w tym także o starej koronczarce, której bardzo się nie podobało, że koniakowska koronka jest wykorzystywana do robienia stringów...to takie bezbożne i w ogóle. Niezadowolenie owej Pani trwało do czasu, aż się dowiedziała, że Jej wnuczka nosi stringi i w takiej bieliźnie uczęszcza we mszy świętej
Córka właściciela galerii zajmuje się wyrobami ceramicznymi. Jej dzieła można zobaczyć m.in. w Leśniczówce w Istebnej czy przy głównej ulicy Koniakowa.
Do samego muzeum koronki w Koniakowie nie dotarliśmy. Robert stwierdził, że starczy nam tego oglądania i zarządził odbicie na żółty szlak w stronę Zajazdu.
Po niecałej godzinie jesteśmy przy samochodzie. Po drodze widzimy skutki nocnej burzy, która przeszła nad okolicą. Drzewa połamane jak zapałki, pozrywane kable. Niedaleko Zajazdu złamało się drzewo, które uszkodziło trzy samochody.
Na nocleg zostajemy w Zajeździe pod Olzą. Bardzo fajna miejscówka. Na jedną noc nocleg kosztuje 30 zł, danie dnia 15 zł, a śniadanie, którego z racji ilości nie da się zjeść, 12 zł.
W niedzielę, przez Wisłę i Ustroń jedziemy do Bielska-Białej, aby zrobić jeszcze zakupy w Brugi. Potem Beata i Rrobert odstawiają mnie na pociąg w Katowicach, skąd po 2,5 godziny melduję się w stolicy.
Po podróży stwierdzam, że dżentelmeni jeszcze kręcą się po tym świecie, bo uprzejmy Pan z przedziału nie pozwolił mi zdjąć samej plecaka z półki bagażowej, tylko zrobił to za mnie, komentując "Boże dziecko, a czemuś Ty taki plecak ciężki ciągasz ze sobą"
Wiem jedno, w Beskid Śląski muszę wrócić koniecznie...mam nadzieję, że szybko :-)
To by było na tyle...
Dziękuję za uwagę
p.s. jakoś zdjęć taka sobie, bo robione telefonem.
Miała być Słowacja i Tatry Niżne, ale plany się trochę pozmieniały i padło na Beskid Żywiecki i Śląski.
Zanim dotarłam na południe kraju, zrobiłam małą rundkę po Polsce, aby zawitać na Kaszubach,
nad morzem w Kołobrzegu,
aby potem z Beatą i Robertem udać się z Wrocławia do Korbielowa.
Z powodu wypadku na autostradzie, do Korbielowa docieramy przez północą, z lekkim, ponad trzygodzinnym opóźnieniem.
Noc spędzamy w Chacie Baców, która o dziwo, jak na początek lipca, była całkowicie pusta.
5 lipca
Chata Slana Voda - Babia Góra - Przełęcz Brona - Schronisko PTTK Markowe Szczawiny
W związku z tym, że nie wiemy kiedy dokładnie dojedzie do na główny organizator zamieszania wyjazdowego, Mariusz, postanawiamy udać się na Babią Górę. Ponieważ na Babią wchodziłam już od Krowiarek, to warto wybrać inny wariant trasy.
Miejscowi bardzo zachwalają żółty szlak z Chaty Slana Voda. Zatem wybór jest prosty
Samochodem dojeżdżamy pod samo schronisko. Parking jest tu na szczęście darmowy i bez problemu można zostawić auto.
Akurat trafiliśmy na jakąś kolonię czy obóz, w związku z czym w schronisku nie można było nic zjeść. Jedynie można było kupić zimne piwko i kofolę
Na Babią tylko 3.40 h.
Na parkingu dość sporo aut i mnóstwo rowerzystów. Od razu pomyśleliśmy sobie, że skoro już od rana jest tu tyle osób, to co musi dziać się na szlaku.
O dziwo, po odbiciu na żółty szlak, rozmowy i krzyki dzieci cichną. Jesteśmy sami na szlaku. My i ta błoga cisza
Początek szlaku biegnie świerkową aleją, tzw. Aleją Hviezdoslavova.
Idzie się bardzo przyjemnie - nikogo na szlaku, na razie brak przewyższeń
Przy skrzyżowaniu z niebieskim szlakiem znajdują się dwie wiaty.
Wody też jest pod dostatkiem
Jakieś 10 minut dalej znajduje się muzeum poświęcone twórczości P.O. Hviezdoslava oraz M. Urbana. Wejście do muzeum i zwiedzanie izb pamięci kosztuje 2,5 euro. Pani, która oprowadza po muzeum uczy się języka polskiego i bardzo chętnie rozmawia w naszym rodzimym języku.
Tuż przy gajówce punkt widokowy i o dziwo nie trzeba wrzucać pieniążka, aby popodziwiać widoczki
Idziemy dalej za żółtymi znaczkami. Szlak powoli zaczyna piąć się w górę.
Pojawiają się także pierwsze widoki, które będą nam towarzyszyć do samego szczytu.
Po drodze kolejny punkt widokowy.
Jest tu nawet ładowarka, dla tych którzy potrzebują podładować telefon
Pamiątkowy wpis można zostawić w takich okolicznościach przyrody
Im wyżej, tym widoki coraz ładniejsze
Po drodze mijamy także dwa schrony z dostępem do wody.
I ostatnie metry przed szczytem
Nasz Diablak
Mimo ładnej pogody, na Babiej Górze było niewiele osób.
Ostatni rzut oka na Babią z zejścia na Przełęcz Brona.
Przełęcz Brona i Mała Babia Góra
W Markowych Szczawinach praktycznie pusto. Bez problemu znajduje się dla nas miejsce w pokoju i nawet nie zapłaciliśmy dużo jak na takie warunki.
6 lipca
Schronisko PTTK Markowe Szczawiny - Przełęcz Brona - Mała Babia Góra - Przełęcz Jałowiecka - Magurka - Mędralowa - Leśniczówka Borsucie - Oravska Polhora
W nocy burza. Pogoda na środę nie zapowiada się dobrze, bo średnio co 1,5-2 godziny na padać mniej lub bardziej. Ale przecież nie spędzimy całego dnia w schronisku, czekając aż pogoda się poprawi.
Jeszcze przy śniadaniu za oknami schroniska nie było nic widać. Padał deszcz, było szaro, buro i ponuro.
Koło 10 zarządzamy wyjście. Jak na zawołanie przestaje padać i chmurki gdzieś sobie uciekają. Dobrze, że daleko od nas
Żegnamy schronisko i wracamy na przełęcz Brona, a stamtąd idziemy na Małą Babią Górę.
Diablak z podejścia na Małą Babią.
Tak jakoś szybko doszło się na szczyt
Tuż przed Przełęczą Jałowiecką solidna wiata z tabliczką, że obiekt monitorowany.
W związku z tym, że godzina jeszcze młoda, to za przełęczą idziemy zielonym szlakiem na Magurkę, z której są wspaniałe widoki.
Trochę czasu tam spędzamy. Tak trudno oderwać się od tych jagód
Na Mędralowej urządzamy sobie krótką pogawędkę ze starszym Państwem, którzy postanowili zabrać wnuczka na wycieczkę. Oni pełni werwy, zafascynowani każdym widoczkiem. Wnusio za to znużony, bardzo zmęczony i ciągle zapatrzony w swojego smartfona.
Na Mędralowej bacówka nadal stoi i ma się całkiem dobrze.
Tuż przed Przełęczą Głuchaczki odbijamy na żółty szlak, który przez chwile biegnie lasem, aby potem przejść w asfaltówkę. Początkowo idzie się całkiem przyjemnie, ale po godzinie szlak robi się coraz bardziej męczący i nużący. Przypomina mi ten do Morskiego Oka z tą różnicą, że praktycznie wyludniony. Podczas ponad 1,5 godzinnego marszu spotkaliśmy tylko dwie osoby.
Zaraz przy zejściu do asfaltówki taki oto schron. Jednakże zamknięty na kłódkę. Obok pomieszczenie przypominające jakąś piwniczkę, ale wody w niej po kostki.
Leśniczówka Borsucie także zamknięta na kłódkę, ale na werandzie spokojnie można przekimać.
Droga ciągnie się i ciągnie. Szybka zmiana butów na sandały i można iść dalej
Beata wymyśliła sobie, że musi zjeść zupę. Gdzie Ona ma zamiar zjeść zupę skoro do Chaty Slana Voda gdzie jest samochód zostało nam jeszcze co najmniej 2,5 godziny marszu.
Ale Beata łatwo się nie poddaje. Szybki rzut oka na mapę i zarządziła, że my idziemy dalej żółtym szlakiem do Oravskiej Polhory. Z Robertem rozstajemy się na skrzyżowaniu z niebieskim szlakiem. My idziemy do miasta, a Robert niebieskim szlakiem, a później czerwonym udaje się Chaty Slana Voda po samochód.
W Oravskiej Polhorze, zaraz przy żółtym szlaku, sklep. Całkiem dobrze zaopatrzony. Szybkie zakupy, w tym woda mineralna o smaku bzu. Na etykiecie zdjęcie nie czarnego bzu, ale fioletowego, takiego co go można spotkać w ogródkach czy osiedlach i który cudownie pachnie. Woda też cudownie pachniała, a jak smakowała
Zupa zjedzona, to można iść dalej. Kierujemy się drogą w stronę granicy. Towarzyszy nam Pilsko
Po jakiś 15 minutach marszu, zatrzymuje się obok nas Robert i proponuje podwiezienie do Chaty Baców do Korbielowa. Bardzo miło z Jego strony
Wycieczkę kończymy w Korbielowie, gdzie wita nas Gaździna Karolina z ogromnym opatrunkiem na palcu i informuje, że uszkodziła sobie paluszek tasakiem i musieli Jej założyć 10 szwów.
Wieczorem telefon od Mariusza i jest już pewne, że do nas nie dojedzie. Bo praca, bo terminy, bo to i tamto.
Robert się pyta czy byłam kiedyś na Baraniej Górze.
Ja na Baraniej, nigdy!!! Jakoś nigdy nie było po drodze.
I szybka decyzja - jedziemy w Beskid Śląski.
7 lipca
Zajazd nad Olzą - Schronisko PTTK na Przysłopie pod Baranią Górą - Barania Góra - Malinowska Skała - Małe Skrzyczne - Schronisko PTTK Skrzyczne
Rano wymiana sms'ów z Mariuszem - w stolicy pada i jest chłodno. Zerkam przez okno...pogoda idealna na poznanie nowego pasma
Szybkie śniadanie i pora w drogę.
Korzystając z dobrodziejstwa samochodu, udajemy się w kierunku Istebnej. Po drodze jeszcze szybkie zakupy w Biedronce w Milówce (stamtąd chyba są Golcowie?) i w niecałą godzinkę jesteśmy na miejscu.
Samochód zostawiamy na parkingu przed Zajazdem nad Olzą.
W związku z tym, że trzy dni później tam nocowaliśmy, to nie płaciliśmy za zostawienie samochodu. Beata z Robertem piją piwko - z kija za całe 4,5 złotego za 0,5 l - żal nie skorzystać
Na dziś wybieramy zielony szlak na Baranią Górę (1220 m n.p.m.)
Zaraz za Zajazdem, zamknięty na cztery spusty PTSM Zaolzianka. Podobno niedługo ma tu ruszyć remont, ale kiedy ... tego nikt nie wie.
Początek szlaku wiedzie nas asfaltówką koło domostw Istebnej.
Na szczęście dość szybko pojawiają się widoczki...lato w pełni
Szlak jest praktycznie pusty, spotykamy może ze trzy osoby.
Nie śpiesząc się idziemy do Schroniska pod Baranią Górą. Od razu wiadomo, że jesteśmy niedaleko, gdyż zewsząd słychać śmiechy i krzyki dzieciaków. Akurat pod schroniskiem kilka grup kolonijnych szykuje się do wymarszu na szczyt. Aby nie przeszkadzać im i nie robić dodatkowego tłoku ;-) , postanawiamy zjeść co nieco i chwilę odsapnąć. Wcinam ogromne ciacho, uzupełniam pieczątkę w notesie i chcę zerknąć do Muzeum Turystyki Górskiej PTTK. Muzeum zamknięte - czynne tylko w soboty i niedziele. Na pocieszenie mogę sobie pooglądać zdjęcia na tablicy informacyjnej.
Schronisko jakoś mnie nie urzekło...taki wielki kloc w środku lasu.
Za to bardzo zwracają uwagę na czystość w łazienkach
Najedzeni i napici, idziemy w stronę szczytu.
Droga po kamyczkach, ale idzie się całkiem przyjemnie.
Grupy kolonijne musiały zejść innym szlakiem, bo na szczycie i wieży praktycznie pusto.
Pogoda wręcz idealna, a z wieży cudne widoki na cztery strony świata
Chwila odpoczynku, podziwianie widoków, zdjęcia i czas iść dalej.
Zaczepiają nas jeszcze dwie starsze Panie. Jedna z nich trzyma w rękach ipada, niczym chińska turystka, i chce, aby zrobić im pamiątkowe zdjęcie...na tle drzew
Panie dały się jednak przekonać, że o wiele lepszą pamiątką będzie zdjęcia z górami w tle
Dalej zielonym szlakiem idziemy w stronę Skrzycznego.
Widoki piękne. Nic tylko usiąść i podziwiać, ale czeka nas jeszcze kilka kilometrów marszu.
Idzie się bardzo przyjemnie. Słonko świeci, wiaterek wieje i chłodzi. Droga co rusz pnie się w górę, to praktycznie idzie się po płaskim.
Na Malinowskiej Skale spotykamy dopiero kilka osób. Do tego czasu na szlaku było puściutko.
Babia Góra cały czas towarzyszy nam w wędrówce.
Gdzie się nie obejrzeć, tam takie cuda
Jakieś 10 minut od schroniska taka oto wiata. Da się tam przespać, jednak wody nigdzie nie widziałam...może i gdzieś była, ale mój wzrok nie jest już najlepszy i mogłam po prostu nie zauważyć ;-) . Zawsze jednak można skoczyć po wodę do schroniska.
Bez problemu znajduje się wolny pokój w schronisku...piękny, w pakiecie z pościelą, łazienką z prysznicem, telewizorem i darmowym wi-fi. Koszt takiego dobrobytu, to 40 złote za głowę, ale płacimy 20% mniej, wykorzystując do tego celu legitymację PTTK
Zamawiamy coś do jedzenia i picia. Schabowy z frytkami tudzież ziemniakami serwują tu za 29 zł. Później idziemy jeszcze na najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego na zachód słońca, a Robert wykorzystując naszą nieobecność, zażywa gorącej kąpieli w "naszej" łazience, która została wybudowana ze środków unijnych dla poprawienia komfortu turystów.
Jeszcze idziemy na chwilę na tarasik widokowy, który jest przy kolejce.
W związku z tym, że w głównej sali życie jakoś zamiera, to udajemy się na pokoje i korzystając z darmowego wi-fi, umilamy sobie wieczór, oglądając kabaret Ani Mru Mru
https://www.youtube.com/watch?v=9mUSH_Ep0GE
8 lipca
Schronisko PTTK Skrzyczne - Szczyrk - Klimczok - Trzy Kopce - Schronisko PTTK na Błaniej - Klimczok - Schronisko PTTK na Szyndzielni
Rano Beata i Robert chcą zrobić sobie kawę...niestety w schronisku czajnika dla turystów brak. Może i gdzieś tam jest, ale nam, mimo wielkich chęci, nie udaje się go znaleźć.
Wycieczkę kontynuujemy dalej zielonym szlakiem.
Jeszcze wczoraj wieczorem, jak byliśmy zmęczeni, to padł pomysł, aby zjechać do Szczyrku kolejką. Pomysł ten jednak umiera z rana.
Dla zainteresowanych:
- pierwszy zjazd kolejką w dół jest o 9:15, ostatni o 17:15,
- zjazd w dwóch turach (można zjechać tylko do połowy trasy i dalej zejść szlakiem),
- koszt zjazdu to 7,00 zł i 8,00 zł - nie pamiętam, za którą turę ile się płaci
Wykorzystujemy ładną pogodę i schodzimy w dół. Najpierw koło kolejki, aby potem skręcić w las.
Szlak dwa albo trzy razy przecina stok.
Zza drzew co kawałek wyłaniają się widoki na jezioro Żywieckie, Żywiec i okoliczne miejscowości oraz na przeciwległe górki.
Im jesteśmy niżej, bliżej Szczyrku, tym więcej osób pnie się w górę na szczyt Skrzycznego. Idą całe rodziny z dziećmi. Dzieci zadowolone, biegnące do przodu i robiące dużo hałasu. Rodzice co chwila je strofujące, żeby nie biegały. Tatusiowe, którzy mają małe plecaczki lub tylko wodę w ręku oraz mamusie, które dziarsko podążają z torebką na ramieniu.
Wygląda to jak rodzinne wyjście na obiad na Skrzyczne.
W Szczyrku spędziliśmy prawie godzinę, a mieliśmy szybko przejść i iść dalej. Ale, a to sklep i coś co picia, a to cukiernia i lody...no i trochę się zeszło
Zostawiamy hałaśliwy Szczyrk i idziemy dalej zielonym szlakiem.
Po drodze mijamy nieczynny Dom Turysty PTTK. Nie wiem ile czasu nie funkcjonuje, ale na tarasie zdążyły nawet drzewka wyrosnąć.
Na teren obiektu da się wejść, bo nie ma żadnych zakazów, szlabanów i krat. Czy do środka obiektu - tego nie wiem.
Za Hotelem Górskim i pętlą autobusową plac budowy - szykują stok i remontują obiekty na sezon zimowy.
Tam też szlak zaczyna powoli piąć się w górę. Spory fragment idziemy lasem. Z lasu wychodzimy na drogę, z której możemy podziwiać m.in. Skrzyczne.
Na szlaku praktycznie pusto. Osoby, które nas mijają na skrzyżowaniu, idą z dołu niebieskim szlakiem, zielonym - nikt. Na skrzyżowaniu mija nas dziadek z wnuczkiem, parka, której jedynym bagażem są smarfony i kijek do robienia selfi oraz młoda dziewczyna, która chyba wybrała się na spacer z psem, celem jego odchudzenia. Biedak ledwo co idzie i jak tylko widzi kawałek cienia, to od razu siada i ciężko dyszy.
Jeszcze 15 minut marszu i Schronisko na Klimczoku.
Jakoś jest sporo osób. Jedzą, piją - piknik.
W związku z tym, że jest dopiero 14, to zostawiamy w schronisku plecaki i na lekko idziemy do Schroniska na Błatniej. Beata wyczytała w przewodniku, że warto się tam wybrać, bo i schronisko fajne i piękne widoki. Skoro tak piszą, to trzeba to sprawdzić
Idziemy w stronę szczytu. Za schroniskiem stoi sobie grzecznie furaś
Chyba dowożą nim zaopatrzenie do schroniska, bo jak szliśmy to jeden zjeżdżał w dół.
Podejście na Klimczok, jakoś w porównaniu do wcześniejszych przewyższeń, wydaje się trochę stromawe. Aż się zmachałam, wchodząc
Na szczycie odbijamy na żółty szlak w kierunku Błatniej. Mijamy Trzy Kopce, gdzie kiedyś stało schronisko. Do dzisiaj zachowały się jego fragmenty, m.in. schody.
Mijamy Stołów (1035 m n.p.m.) i docieramy do cudnej polanki tuż przed schroniskiem.
W Schronisku na Błatniej praktycznie pusto.
Beata i Robert konsumują zupkę, a ja pierogi z jagodami...pychotka
Beata jeszcze podziwia mapę szlaków biegówkowych i odgraża się, że wróci tu zimą.
Wracamy po nasze plecaki.
Jeszcze chwila relaksu na polance.
Następnym razem koniecznie muszę tam zabiwaczyć. Takie poranne widoki po wyjściu z namiotu...bezcenne
Zabrawszy plecaki, idziemy czerwonym szlakiem do Schroniska PTTK Szyndzielnia.
Po niecałych 30 minutach jesteśmy na miejscu. W ostatniej chwili zorientowałam się, że jesteśmy na szczycie Szyndzielni (1026 m n.p.m.).
Meldujemy się w schronisku. Chwilę siedzimy na tarasie i kładziemy się spać. Miało być lajtowo, a prawie 25 km za nami.
9 lipca
Schronisko PTTK Szyndzielnia - Kozia Góra - Schronisko Stefanka - Wilkowice Bystra - Laliki - Koniaków - Zajazd nad Olzą
W nocy burza. Od rana pochmurno, ale na szczęście nie pada.
Schronisko wygląda trochę mrocznie.
Na dziś zaplanowana jest dość krótka trasa, bo chcemy jakoś sprawnie dostać się do samochodu, który zostawiliśmy w Istebnej.
Wychodzimy chwilę po 8 - chcemy jeszcze zerknąć do Schroniska Stefanka, jednocześnie musimy zdążyć na pociąg.
Żółtym szlakiem, przez Przełęcz Kołowrót, Kołowrót i Przełęcz Sipa, kierujemy się w stronę Koziej Góry (686 m n.p.m.). Przed odbiciem na niebieski szlak do schroniska, widzimy ścieżkę, którą niedawno jechał samochód. Jak samochód, to musi być to być skrót do schroniska.
Po krótkim podejściu, zachodzimy do Schroniska Stefanka.
Ku naszemu zdziwieniu w schronisku jest tylko właścicielka i Pani z obsługi. A miały być wszystkie miejsca zajęte - tak nas poinformowała Pani dzień wcześniej, jak dzwoniliśmy z zapytaniem o nocleg. Ciekawe gdzie podziali się Ci wszyscy ludzie przed 9 rano...
Uzupełniam pieczątkę w notesie, chwilę siedzimy i dalej szlakiem niebieskim, a potem czerwonym kierujemy się w stronę Wilkowic.
Po drodze tabliczki informujące o zachowaniu ostrożności, ponieważ co kawałek są wyznaczone ekstremalne trasy dla rowerzystów.
Szlak w większości biegnie przez las, ale tam gdzie się przerzedza można jeszcze popodziwiać widoczki.
Pojawiają się zabudowania.
Po niecałych 20 minutach docieramy do stacji, skąd o 11:15 mamy pociąg.
Wstępnie mieliśmy jechać do Zwardonia, skąd niebieskim szlakiem dojść do Koniakowa.
Beata sięga po mapę i decyduje, że wysiądziemy stację bliżej, czyli w Lalikach. Stamtąd, okolicznymi wioskami, znacznie szybciej da się dojść do Koniakowa.
Mając jeszcze pół godziny do odjazdu, jemy coś i próbujemy nawiązać kontakt z jakimś znajomym osoby, która zostawiła na peronowej ławce telefon.
Pociąg przyjeżdża z 5 minutowym opóźnieniem. Ledwo co wsiedliśmy do pociągu, to zaczyna padać. Im jesteśmy bliżej Żywca, tym pada coraz bardziej.
W pociągu jeden taki góral zapewnia nas, że w Zwardoniu na pewno nie pada, więc możemy być spokojni
I faktycznie...już na wysokości Rajczy przestało padać, a po wyjściu z pociągu nawet wyszło słońce:D
W okolicach węzła Laliki II, na szczęście nie przy drodze, tylko w lesie i z dostępem do wody, znajduje się miejsce biwakowe odpowiednio oznakowane i informujące o możliwości biwakowania.
Dalej idziemy asfaltówką przez okoliczne wioski, co chwila pnąc się coraz wyżej do góry.
Idzie się całkiem przyjemnie. Nawet zmieniłam ciężkie buciory na sandały
Oczywiście po drodze łapie nas burza, która na szczęście nie trwa długo.
Gubimy gdzieś dróżkę, która łąką miała nas zaprowadzić wprost pod Karczmę Ochodzita. Miejscowy nam tłumaczy, że ścieżka zarośnięta, a i woda tam teraz stoi po ostatnich deszczach i raczej nie da się przejść.
Wskazuje nam skrót w lesie, którym miejscowi chodzą do pracy do Koniakowa. Ścieżka dość stroma, błotnista i prowadzi cały czas przez las. Chyba nie chciałabym tak codziennie chodzić do pracy
Wychodzimy praktycznie przy Karczmie Ochodzita. Dochodzimy na miejsce, a tam...wesele i właśnie Państwo Młodzi przyjechali. Na szczęście tuż za głównym budynkiem jest jeszcze drugie pomieszczenie gdzie można zjeść.
Idziemy z zamiarem zjedzenia zupy z prawdziwków...naprawdę jest przepyszna.
Panowie w koszulach, panie w sukieneczkach i bucikach na obcasie dziwnie się patrzą na nas i nasze plecaki. Jakoś nie przejmujemy się tym, siadamy i zamawiamy posiłek.
Za jakiś czas przyjeżdża kilku gości na rowerach. Oczywiście, po wcześniejszej burzy, cali mokrzy i upaprani w błocie. Na widok zajętych wszystkich miejsc, jeden z nich z zadowoleniem oznajmia "dosiądźmy się do kogoś i tak zaraz uciekną"
Zaraz przy Karczmie można kupić różne wyroby z koronki. Beata koniecznie musi zakupić serwetkę na kredens i ciągnie mnie na zakupy. Pani w przedpokoju swojego domu zrobiła sobie mały sklepik, w którym sprzedaje koronkowe cuda. Niestety nie pozwala robić zdjęć
Zachodzimy także do Chaty na Szańcach gdzie właściciel galerii demonstruje nam grę na własnoręcznie wykonanych trombitach. Ponoć wykonywał je także dla Golców.
Tu także można zakupić różnorakie wyroby koronkowe, w tym także słynne stringi. Jest także model dla Panów z wielką trąbą słonia. Zanim jednak męskie odzienie zostanie wykonane, to młode góralki muszą zdjąć miarę
Właściciel galerii opowiada nam kilka historii Koniakowa w tym także o starej koronczarce, której bardzo się nie podobało, że koniakowska koronka jest wykorzystywana do robienia stringów...to takie bezbożne i w ogóle. Niezadowolenie owej Pani trwało do czasu, aż się dowiedziała, że Jej wnuczka nosi stringi i w takiej bieliźnie uczęszcza we mszy świętej
Córka właściciela galerii zajmuje się wyrobami ceramicznymi. Jej dzieła można zobaczyć m.in. w Leśniczówce w Istebnej czy przy głównej ulicy Koniakowa.
Do samego muzeum koronki w Koniakowie nie dotarliśmy. Robert stwierdził, że starczy nam tego oglądania i zarządził odbicie na żółty szlak w stronę Zajazdu.
Po niecałej godzinie jesteśmy przy samochodzie. Po drodze widzimy skutki nocnej burzy, która przeszła nad okolicą. Drzewa połamane jak zapałki, pozrywane kable. Niedaleko Zajazdu złamało się drzewo, które uszkodziło trzy samochody.
Na nocleg zostajemy w Zajeździe pod Olzą. Bardzo fajna miejscówka. Na jedną noc nocleg kosztuje 30 zł, danie dnia 15 zł, a śniadanie, którego z racji ilości nie da się zjeść, 12 zł.
W niedzielę, przez Wisłę i Ustroń jedziemy do Bielska-Białej, aby zrobić jeszcze zakupy w Brugi. Potem Beata i Rrobert odstawiają mnie na pociąg w Katowicach, skąd po 2,5 godziny melduję się w stolicy.
Po podróży stwierdzam, że dżentelmeni jeszcze kręcą się po tym świecie, bo uprzejmy Pan z przedziału nie pozwolił mi zdjąć samej plecaka z półki bagażowej, tylko zrobił to za mnie, komentując "Boże dziecko, a czemuś Ty taki plecak ciężki ciągasz ze sobą"
Wiem jedno, w Beskid Śląski muszę wrócić koniecznie...mam nadzieję, że szybko :-)
To by było na tyle...
Dziękuję za uwagę
p.s. jakoś zdjęć taka sobie, bo robione telefonem.
Debiut
Relacja wręcz Epicka Jeśli to tylko skromny debiut to z niecierpliwością czekam na dalsze relacje
Gratuluję udanej wyprawy i debiutu na forum Gs
Gratuluję udanej wyprawy i debiutu na forum Gs
>Nec temere, nec timide. Bez zuchwałości, ale i bez lęku.<
>Pielęgnujcie przypadkową życzliwość i piękne czyny pozbawione sensu.<
>Kobiety nie zmienisz-możesz zmienić kobietę ale to nic nie zmieni <
>Pielęgnujcie przypadkową życzliwość i piękne czyny pozbawione sensu.<
>Kobiety nie zmienisz-możesz zmienić kobietę ale to nic nie zmieni <
Re: Debiut
Dziękować za miłe słowaDarek Z pisze:Relacja wręcz Epicka Jeśli to tylko skromny debiut to z niecierpliwością czekam na dalsze relacje
Gratuluję udanej wyprawy i debiutu na forum Gs
Relacje na pewno będą
Widzę, że balkony wyremontowali :robson pisze:właśnie jestem ciekaw , jak tam teraz jest? , byłem tam jakieś 6 lat temu i było fatalnie pod każdym względem Przysłop pod Baranią Górą źle mi się kojarzy brrrmilena pisze:Schronisko jakoś mnie nie urzekło...taki wielki kloc w środku lasu
W ubiegłym roku było jeszcze tak :
- Załączniki
-
- P6060317 (2).JPG
- (113.07 KiB) Pobrany 1237 razy
Włóczęga: człowiek, który nazywałby się turystą, gdyby miał pieniądze.
(J. Tuwim)
(J. Tuwim)
Zawsze z dużym sentymentem czytam relacje z Beskidu Śląskiego, jest oblegany, ale tam zaczęła się moja przygoda z górami.
Tak pięknych relacji nam trzeba
Przeciwieństwo to schronisko na Skrzycznem, ciepło, milo i przyjemnie.
Tak pięknych relacji nam trzeba
Identyczne mamy doświadczenie z tym schroniskiem, betoniak w środku gór. Było zimno, woda letnia, a toalety to raczej pominąć temat, bo bardziej wrażliwi mogą mieć kłopoty.robson pisze:właśnie jestem ciekaw , jak tam teraz jest? , byłem tam jakieś 6 lat temu i było fatalnie pod każdym względem Przysłop pod Baranią Górą źle mi się kojarzy brrr
Przeciwieństwo to schronisko na Skrzycznem, ciepło, milo i przyjemnie.
Nie nocowałam tam, ale w sumie nie trzeba było dużo czasu, aby stwierdzić, że brak tam tej typowej schroniskowej atmosfery.robson pisze: właśnie jestem ciekaw , jak tam teraz jest? , byłem tam jakieś 6 lat temu i było fatalnie pod każdym względem Przysłop pod Baranią Górą źle mi się kojarzy brrr
Główna sala wygląda jak ogromna stołówka i od razy przychodzi na myśl, że nastawieni są na przyjmowanie dużych grup, szybki zarobek itp.
zbig9 pisze: Takich nam trzeba w klubie.
będę się starałaPiotrekP pisze: Tak pięknych relacji nam trzeba
- heathcliff
- Członek Klubu
- Posty: 2738
- Rejestracja: 27 maja 2009, 20:24
- Kontakt:
milena Świetna relacja. Okolice miłe memu sercu to i z ciekawością czytałem gdzie poniosą cię nogi. Obyś jak najszybciej ponownie wróciła w ten rejon
Przytulam żonę i jestem szczęśliwie wolny... Ile wyjść tyle powrotów życzy heathcliff
https://plus.google.com/117458080979094658480
https://plus.google.com/117458080979094658480
jest nowa ekipa, zresztą moja kumpela tam teraz pracuje Budynku nie zmienią, bo w końcu nie oni go wybudowali, ale starają się zmienić klimat i podobno im się udaje Ostatnio była tam jakaś impreza z czeskim piwem.robson pisze:właśnie jestem ciekaw , jak tam teraz jest? , byłem tam jakieś 6 lat temu i było fatalnie pod każdym względem Przysłop pod Baranią Górą źle mi się kojarzy brrr
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"