09-16.07.2016. Beskidy Połoninowe; Połonina Krasna. Ukraiński dyptyk, cz. 2.

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Grochu
Moderator
Moderator
Posty: 5030
Rejestracja: 14 października 2009, 12:11

09-16.07.2016. Beskidy Połoninowe; Połonina Krasna. Ukraińsk

Post autor: Grochu » 26 lipca 2016, 19:54

Część pierwsza tutaj:
viewtopic.php?t=11509

Wtorek.

Po śniadaniu czas na wykwaterowanie z pensjonaciku. Jeśli mamy tu zostać na drugą noc to chcemy poszukać bardziej ekskluzywnej destynacji. Jest też okazja, by zwiedzić miasteczko. Metropolia to nie jest, więc kwadrans wystarczył. W centrum jest cerkiew, kościół, urząd gminy, apteka, kilka sklepo-knajpek, pizzeria no i hotel z niezłą restauracją. Centralnie naprzeciw cerkwi, więc chłopy nie mają daleko po sumie ;)
Zakotwiczamy w hotelowej restauracji, piwencja i dumanie: co zrobić z tak miło rozpoczętym dniem? Po drugim piwie następuje konstatacja, że w zasadzie to już jesteśmy zregenerowani po poniedziałkowej wyrypie, to co tu będziemy tak siedzieli jak te dwa ***** :twisted:
Czas działać. Najpierw rozpoznanie czasówek.

Obrazek

Potem analiza mapy. Szlakowskaz sugeruje, że na Klimową jest 5 godzin, na sam początek grani pewnie ze dwie, a reszta odkrytym terenem. A upał podobny jak w poniedziałek. Na szczęście wysokość robi się ścieżką przez las, więc będzie cień. Ale ten upał....bleee...
Powstaje chytry plan: posiedzimy sobie tu jeszcze trochę – a co, źle tu nam? Piwko jeszcze jedno....dotrwaliśmy pory obiadowej.....jemy jakiś wypasiony obiad ( suuuper mniam mniam :D ) .....no to jeszcze piwko......

Dobra. Zrobiło się już koło 14.00. Nim wyjdziemy z lasu na spaloną słońcem grań to będzie już ku wieczorowi – nie będzie już tak paliło. A pali okrutnie: wystarczy jakieś przerzedzenie lasu i natychmiast odczuwamy ogromną różnicę temperatury. Przez takie fragmenty odkrytych terenów przemykamy jak najszybciej, by w zacienionym terenie polekuśku w górę. Faktycznie: po ok. 2 godzinach dochodzimy do końcówki lasu. Tam jest źródło – i jego nie można przeoczyć, bo na Krasnej z wodą jeszcze cieniej niż na Świdowcu. To jedno źródło na początku, a drugie dopiero na końcu grani. Nie licząc strumieni w głębokich dolinach. Przy tym upale przymiotnik: "głębokie" działa na wyobraźnię i z góry odrzucamy taką opcję. Trza napełnić wodą wszystko co mamy i w drogę.
Okazało się, że czasu dużo na to zeszło, bo źródło lichutkie i napełnienie 1,5 litrowego pet-a zajmuje dobry kwadrans. Z naciskiem na: "dobry". Ale w zasadzie cieszy to nas. Siedzimy sobie w cieniu, a słońce coraz niżej. Nic nas nie goni. Byle tylko przed zmrokiem do Klimowej dojść, żeby mniej do przejścia następnego dnia było. A do zmroku jeszcze hoho!

W końcu wychodzimy na grań Krasnej.

Obrazek

Łło jenyyy......ależ piekarnik. Szczęśliwie granią przewiewa z leksza zefirek schładzając nieco skórę.

Mijamy pierwszy kopczyk: Małą Klimową. Czas odsapnąć i się rozejrzeć.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

dalej na ścieżce widać już Rużą i Klimową.

Obrazek

No to idziem.

Obrazek

Tu też stadka koni przemykają, jak na Świdowcu.

Obrazek

A szybko okazuje się, że grań Krasnej jest jesze bardziej pofalowana niż Świdowca. Znów się zaczyna: góra-dół-góra-dół-góra-dół.......uuuupsssssss.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

W końcu jest Klimowa. W zasadzie cel dnia osiągnięty – nieco niespodziewanie, bo miało być pławienie się w płynach różnistych, a tu zaś trzeba racjonować zasoby wody.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po odpoczynku postanawiamy pójść jeszcze kawałek dalej: jasno wciąż jest, a im więcej dziś urobimy tym mniej na jutro zostanie. Wolimy uniknąć powtórki z wyrypy jak w poniedziałek.
No to gdzie by tu........o! Tam:

Obrazek

Na tym pagórku po prawej. Ze 3 kilometry będą zrobione więcej i jedno podejście – dobre i to.
W świetle zachodzącego słońca dochodzimy do upatrzonej miejscówki i stawiamy namiot.

Obrazek

Jeszcze kolacja i znów wieczorna sielanka: przy buteleczce Kozackiej Rady podziwiamy obrazki kończącego się dnia. Tym spokojniej, że upierdliwe motylki poszły już spać, co od Klimowej chmarami nas obsiadały.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jeszcze jakieś stadko koników o zmierzchu wodopój zalicza. Takim to dobrze: srrrrru – i na dole. Srrrrrru – i u góry :)

Obrazek

A na horyzoncie wzrok przyciąga Czarnohora. Już niebawem :D

Obrazek

Dzień gaśnie.....

Obrazek
Obrazek
Obrazek


Środa.

Wiemy, że czeka nas ciężki dzień. W promieniach słońca od świtu do zmierzchu, bez szans na kawałek cienia. A i kilometrów niewąsko. No i wiemy już, że z tym: góra-dół-góra-dół jeszcze tu gorzej niż na Świdowcu.

Szybko więc zwijamy biwak – nawet bez śniadania - i ruszamy, by zrobić pierwszy etap nim słońce na dobre rozpali powietrze. Nawet na zdjęcia szkoda było czasu. Takeśmy się rozpędzili, że dopiero na Gropie zrobił się postój. Czas najwyższy, bo my na głodnego i kiszki już marsza grają.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Nasyceni ruszamy dalej. Teraz przed nami najwyższe wzniesienie Krasnej: Syhljańskij ( 1564 npm ).

Obrazek

A z niego już nowe widoki. Z dominującym motywem: góra-dół-góra-dół wzdłuż szlaku:

Obrazek

Nie bawimy tam długo, bo słońce już aż boli. Chcąc nie chcąc po każdym podejściu trzeba się trochę napić, żeby nie zwariować i woda znika w zastraszającym tempie.

Obrazek

A nieco poniżej siodła za Syhljańskim - tam gdzie szlak trawersuje następny kopczyk - widać w trawie jakąś nieckę, mapa pokazuje tam strumień. Na tej przełączce robimy odpoczynek. Adam idzie szukać strumienia, a ja analizuję dalszą trasę.

Obrazek
Obrazek

Widać już koniec grani: to z tym masztem na horyzoncie to Topas. Ostatni na zachód szczyt grani Krasnej,a szlak odchodzi w dół tuż przed nim.
Ale liczę ile do niego jeszcze: góra-dół-góra-dół. Wychodzi mi, że cztery – może pięc.
Mija prawie pół godziny gdy wraca Adam. Butelka pusta! Buuuuuu.... :cry: :cry: :cry:
Strumień niby jakiś jest, ale cienki i więcej w nim błota niż wody. Nie da się nabrać do butelki ani kropli. Ruszamy dalej o suchym pysku.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Świadomy zbliżającego się końca grani mimowolnie cykam zdjęcia coraz częściej, by jak najwięcej tych połonin zabrać ze sobą do domu.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pokonujemy mozolnie kolejne góro-doły już bez wody zupełnie. Został ostatni łyk na czarną godzinę.

Obrazek

Aż tu nagle taka niespodzianka: CIEŃ!!! :jupi: :jupi: :jupi:

Obrazek

W zasadzie to niewiele go – trzeba się położyć na ziemi tuż przy rurze, bo słońce wysoko na nieboskłonie. Ale dobre i to. Z tego miejsca Topas wydaje się już bliziutko: jeszcze tylko dwa razy: góra-dół. Uroczyście postanawiam więc zwilżyć gardło ostatnim łykiem wody – i w drogę.

Przed upływem godziny dochodzimy do wzgórza bez nazwy na mapie ( 1522 npm ), za którym szlak opuszcza grań.

Obrazek

Niewiele opuszcza, bo za Topasem grań i tak się już kończy. Ostatnia okazja, by jeszcze spojrzeć w dal.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

A teraz: już tylko w dół!

Obrazek

W okolicy źródła rozłożył się wędrowny obóz pasterzy krów – i owiec na domiar.
Jacyś nie-tubylcy. Niby ruska mowa, ale trochę inna od ukraińskiej. Chłopi koczują w takim szałasie z kawałków dykty i bele-czego, jakby żywcem wzięte z cygańskiego koczowiska koło Słowackiego Raju. Baby widać zarabiają na zbieraniu jagód. A żadne nie odpowiada na nasze : "Dobryj djień" Ani me, ani be ani całuj mnie w dupeee. Tubylcy zawsze z uśmiechem odpowiadają. Mniejsza z tym.
Wszędzie tu pełno krowich gówien i ścieżka zryta kopytami. Samo źródło to wychodząca z ziemi calowej średnicy zardzewiała rurka, z której ledwie ciurlika wąska strużka wody. Ale ciurlika, najważniejsze! Dobre 3 kwadranse napełniamy butelki. Ale już nigdzie nam nie spieszno. Tyle, że głodni, ale w tym smrodzie jeść nie będziemy. Ruszamy dalej w dół i dopiero jakiś kilometr niżej, już w cieniu drzew wciągamy do żołądków porcje chińszczyzny.

Nasyceni, napojeni, odpoczęci.....a teraz tylko w dół – i czasem nawet w cieniu drzew :)

Obrazek
Obrazek
Obrazek

W Kołoczawie – nietrudno zgadnąć, gdzie kierujemy pierwsze kroki ;)

Potem namierzamy jeden z kilku tu hotelików. Tradycyjnie: 25 zł za noc.
Prysznic, świeże ciuchy i idziemy "na miasto". Pizza, piwko i o zmierzchu wracamy do pokoju.

Powrót.

Rano chwilka przydumy: plan zrealizowany w 100 procentach, a tu dopiero czwartek. Trzeba coś z tym zrobić. Proponuję odwiedzić naszych znajomych w Osmołodzie – może damy radę jeszcze wycieczkę na Grofę zrobić, choć podobno deszcze nadchodzą. Fakt: w czwartek nie ma już "lampy". Niebo zachmurzone i europejska temperatura. Nawet dobrze, bo na myśl o podróży marszrutką w takich upałach jak w ostatnie dni to mózg drętwieje.
"Okazja" do Miżhirii, marszrutka do Kałusza i dalej do Osmołody. Ale w Osmołodzie najpierw.......sklepiko-knajpka :D Trzeba wypłukać z gardeł podróżny pył. Po chwili widać już Arnikę.

Obrazek

Z ogródka wychodzi Julia, na podwórzu drzemie Ralf, drogą przejeżdżają liesowozy.......jak swojsko ;)

Obrazek
Obrazek

Się człowiek już czuje tu jak w domu :D
Julia jak zawsze błyszczy swoimi kulinarnymi talentami. Akurat udało nam się wbić z marszu na tradycyjny huculski banosz. Pyyyyycha :obiad:

Piątek sielsko-anielsko leniuchujemy cały dzień włócząc się od sklepiku do sklepiku. Ze szczególnym sentymentem odwiedzając naszą "Oksankę" ;)

Obrazek
Obrazek

Z przerwami na plażing obok Ralfa. Faaaajnie, ale w sobotę trzeba wracać.

O 10.30 marszrutka do Kałusza. Wysiadamy w Brosziwie i za chwilę marszrutka do Dolyny. Tam ze kwadrans i kolejna już do Lwowa. We Lwowie trzeba coś przekąsić i wydać resztę hrywien. Marszrutka do Szeginii. Na granicy w drugą stronę było już trochę gorzej. Koło godziny chyba zeszło. W każdym razie: uciekł nam pociąg powrotny do Katowic z godziny 20.25 ( polskiego już czasu ). Ale dramatu nie ma: o 22.00 rusza PKS do Zielonej Góry. W Katowicach jesteśmy jakoś tak koło 5 rano w niedzielę. Cały dzień, by się odespać i odpocząć przed pracą.

I tyle tym razem.
Niebawem Rumunia :hura:

P.S.
Julia serdecznie pozdrawia całą GS-ową ekipę :uscisk:

Album foto z Połoniny Krasnej.

https://picasaweb.google.com/1020245576 ... 5341700385#
Nieważne: gdzie. Ważne: z kim :)
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
Marshal23
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 568
Rejestracja: 20 stycznia 2014, 12:57

Post autor: Marshal23 » 26 lipca 2016, 23:47

Pełen Szacun.Niezła wyrypa
Awatar użytkownika
Kovik
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 2118
Rejestracja: 18 maja 2010, 22:59
Kontakt:

Post autor: Kovik » 27 lipca 2016, 11:49

[img]odespać%20i%20odpocząć%20przed%20pracą[/img]
czyli ty jednak pracujesz czasami
http://gorolotni.blogspot.com

Życie zaczyna się po trzydziestce
Awatar użytkownika
Grochu
Moderator
Moderator
Posty: 5030
Rejestracja: 14 października 2009, 12:11

Post autor: Grochu » 27 lipca 2016, 14:00

Kovik pisze:czyli ty jednak pracujesz czasami
Zdarza się ;)
Nieważne: gdzie. Ważne: z kim :)
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
konrad
Turysta
Turysta
Posty: 37
Rejestracja: 12 września 2014, 18:46

Post autor: konrad » 02 września 2016, 17:02

bardzo pożyteczna relacja - będzie jakiś następny raz ? jak tak to ja chętnie (jak nic nie przeszkodzi)
Awatar użytkownika
Grochu
Moderator
Moderator
Posty: 5030
Rejestracja: 14 października 2009, 12:11

Post autor: Grochu » 07 września 2016, 12:02

konrad pisze:będzie jakiś następny raz ?
Bezapelacyjnie TAK.
Ale to już bajka na przyszły rok.
Nieważne: gdzie. Ważne: z kim :)
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
ODPOWIEDZ