Kurs turystyki wysokogórskiej

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Anonymous

Kurs turystyki wysokogórskiej

Post autor: Anonymous » 04 marca 2008, 1:23

Trochę późno zdaję relację ale dopiero niedawno miałem czas żeby siąść i na spokojnie to napisać. Mam nadzieję że nic się nie stanie. Zapisałem się na kurs turystyki wysokogórskie w dniach 23 – 28.01.2008.

Dzień 1 – Środa - 23.01.2008

W ten dzień wyjechałem z Krosna do Zakopanego. Po trwającej ponad 5 godzin jeździe wreszcie wysiadłem w Zakopanem a tam niezła niespodzianka w postaci 10 stopniowego mrozu i z 30cm śniegu, który ponoć spadł poprzedniej nocy, a w Krośnie nie było go ani grama. Musiałem się gdzieś zabunkrować na 1 noc. Pewien gościu zaproponował mi nocleg za 40zł, ale udało mi się stargować na 35.Wiedziałem że taniej nie będzie nigdzie ponieważ akurat były ferie. Tego dnia nie mogłem za dużo zrobić. Poszedłem na stację kolejki linowej i wybrałem się na Gubałówkę. Na szczycie prawie w ogóle nie było ludzi poza kilkunastoma narciarzami i kilkoma turystami, za to widok na Zakopane w nocy był niezwykły. Po zjechaniu na dół poszedłem coś zjeść do jakiejś pizzerii na Krupówkach po czym postanowiłem wracać na kwaterę i iść w kimono bo następnego dnia musiałem być w Schronisku Murowaniec o 9 godzinie.

Dzień 2 – Czwartek - 24.01.2008

Nie mogłem spać w nocy. Obudziłem się ze 2 godziny wcześniej niż miałem budzik nastawiony. Więc leżałem czekając aż zadzwoni. Gdy w końcu zadzwonił przebrałem się i przepakowałem i o godzinie 6.00 poszedłem na przystanek złapać jakiegoś busa do Kuźnic. Trochę się oczekałem bo przez pół godziny jak coś jechało to tylko do ronda kuźnickiego. Wtedy pomyślałem no ku*** 10 busów które przejechały tędy żeby jechały tylko do 1 miejsca to jest już szczyt. W końcu o 6.30 podjechał bus do Kuźnic więc wreszcie po 15 minutach byłem w kuźnicach. I teraz myślałem nad tym którym szlakiem iść na Halę Gąsienicową i w końcu poszedłem przez Boczań. Szlak był wyznaczony na 1h 55min. Pomyślałem sobie ciekawe ile mi to zajmie z tym plecakiem który ważył z 20 kilo. Najgorsza była 1 godzina, te ciągłe serpentyny przez las, ale gdy doszedłem do przełęczy miedzy kopami wiedziałem że teraz będzie lepiej bo zacznie się z górki. Gdy się tak dalej wlokłem to minął mnie jakiś gościu i pomyślałem sobie kurde dobrze by było jak by to miał być mój instruktor bo się nie spóźnię. I wcale się nie pomyliłem bo kiedy dochodziłem do Betlejemki to mi się zapytał o imię i nazwisko. Po krótkiej rozmowie ruszyłem do Murowańca i kiedy do niego doszedłem to spojrzałem na zegarek i się okazało że z Kuźnic do schroniska doszedłem w 2h 10min. Byłem nieźle zdziwiony ze względu na ten ciężar na plecach, i byłem też nieźle wypruty, a tu trzeba jeszcze iść w góry. Poszedłem do recepcji i powiedziałem że miałem tu zarezerwowany pokój. Zapłaciłem, wlazłem do pokoju przepakowałem co ważniejsze rzeczy do 2 plecaka i zszedłem na dół do sali jadalnej, bo tam się miałem spotkać z instruktorem. Krzysiek bo tak miał na imię przyszedł po 15min. Porozmawialiśmy chwilę, ale się okazało że reszta grupy jeszcze nie dotarła i musieliśmy na nich czekać. Krzysiek powiedział zę on idzie po sprzęt do betlejemki a ja żebym sobie tu posiedział. Siedziałem tak sobie z 2 godziny zanim wszyscy się pozłazili i wtedy pomyślałem sobie: ku*** to ja tak zasuwałem żeby być na 9 a tu jak się wszyscy zleźli to była 12. Ale nic ważne ze się zjawili. Razem ze mną i instruktorem były jeszcze 3 osoby również kursanci. Krzysiek powiedział że dziś za dużo nie zrobimy ale najpierw opowie i rozda nam sprzęt niezbędny do wspinaczki górskiej a potem zrobimy mały treking w górach. Gdy już nam porozdawał wstępny sprzęt czyli na początku czekany kaski i uprzęże wyruszyliśmy w góry. Poszliśmy w kierunku czarnego stawu gąsienicowego. Szliśmy tak około pół godziny. Gdy już tam doszliśmy ukazał nam się w pełni zamarznięty czarny staw gąsienicowy. Warstwa lodu była bardzo gruba a na niej dodatkowo było około pól metra śniegu więc żeby nie tracąc czasu na drugą stronę przeszliśmy po jeziorze. Dalej szliśmy do koziej dolinki. Tu już tak różowo nie było ponieważ miejscami brnęliśmy w śniegu który sięgał miejscami prawie że do pasa. W wielu też miejscach pokonywaliśmy stoki o różnych kątach nachylenia ale miałem czekan to wcale tak źle się nie szło. Gdy dotarliśmy do koziej dolinki zrobiliśmy sobie krótka przerwę. Widzieliśmy jak dwójka ludzi wspina się po małym lodospadzie. Było gdzieś około 16 godziny więc postanowiliśmy wracać do schroniska. Zaczęliśmy schodzić stromym stokiem ale ze względu na posiadanie czekana nie było to trudne. Z powrotem też skróciliśmy sobie drogę idąc przez czarny staw gąsienicowy. Będąc koło schroniska ustaliliśmy że spotykamy się w sali jadalnej o 18. Bo okazało się że ja i dwóch kolegów z kursu nocujemy w Murowańcu a nasz instruktor i koleżanka z kursu w Betlejemce. Więc poszedłem razem z 2 kompanami do pokoju przebrać się a potem poszliśmy coś zjeść. Gdy było coś po 18 zaczęliśmy zajęcia wieczorne. Krzysiek rozdał nam resztę sprzętu potrzebnego do wspinaczki zimowej czyli : raki, karabinki ekspresy linki prusika śruby to lodu i tzw. igły mikstowe, itp. Następnie nauczył nas jak się wiązać liną. W między czasie tych zajęć do małej salki w której mieliśmy zajęcia wpadło 2 gości i pytali się czy mogą sobie włączyć telewizor a na to Krzysiek powiedział że nie bo on tu teraz ma z nami zajęcia które potrwają do 20. Gdy poszli ktoś z naszej grupy powiedział: Co za ludzie przyjechali w góry telewizor oglądać. Gdy skończyliśmy zajęcia to posiedzieliśmy jeszcze chwile przy piwku i ugadaliśmy że o 9 następnego dnia działamy dalej. W pokoju było nas w sumie 5. Ja i 2 kolegów z kursu i 2 gości którzy jak się okazało byli rok wcześniej na takim kursie jak ja teraz i w tym roku przyjechali się powspinać już indywidualnie. W końcu po 22 poszedłem spać.


Dzień 3 – Piątek - 25.01.2008

Jak zwykle obudziłem się z godzinę wcześniej niż miał budzik zadzwonić. Wstałem około 7.30. Poszwendałem się trochę i około 8.00 poszedłem coś zjeść. Nasz instruktor i koleżanka przyszli po 9.00. Więc pozbierałem sprzęt z pokoju i poszliśmy do tej małej salki w schronisku w której dzień wcześniej mieliśmy zajęcia. W niej właśnie przypominaliśmy sobie wszystkie węzły i omówiliśmy co dziś konkretnie będziemy robić po czym po około 11 poszliśmy w góry. Będąc przy czarnym stawie gąsienicowym również jak dnia wcześniejszego skróciliśmy sobie drogę idąc na przełaj poprzez staw. Gdy doszliśmy to pewnego miejsca między skałami to wtedy Krzysiek powiedział że jeśli chcemy coś przegryźć lub się napić to teraz bo zostawimy tu plecaki i wrócimy po nie za około 2 godziny. Posililiśmy się po czym poszliśmy wyżej na stok śnieżny o sporym kącie nachylenia. Tutaj Krzysiek uczył nas jak wyhamować obsunięcie w śniegu zarówno przy użyciu czekana jak i bez niego. Po tych ćwiczeniach przeszliśmy do szkolenia w zjeżdżaniu i podchodzeniu na linie i zakładaniu stanowisk zjazdowych z czekana. Zaczęliśmy kopać rowek w który później włożyliśmy czekan i przywiązaliśmy pętlę taśmową po czym zasypaliśmy śniegiem rowek tak że wystawała z niego tylko ta taśma. Następnie ćwiczyliśmy zjazdy na linie z półwyblinki i podchodzenie na linie. Na koniec nauki w tej kwestii nauczyliśmy się jak założyć stanowisko zjazdowe z 2 czekanów, w którym po zjeździe szarpiąc linę ile wlezie w końcu można było ściągnąć w dół oba czekany wraz z liną. Po tej nauce wróciliśmy po nasze plecaki. Po krótkiej przerwie w 2 osobowych zespołach zaczęliśmy się wiązać liną założyliśmy raki, bo mieliśmy przejść teraz do wspinaczki przy użyciu lotnej asekuracji. W tym rodzaju asekuracji osoba która idzie pierwsza zakłada stanowisko asekuracyjne a 2 je eliminuje. Mi przypadła ta 2 funkcja. Mieliśmy iść na całą długość liny. To też gdy zaczęliśmy iść to nawet nie było tak źle ale jak się wspinaczka zaczęła to nieraz musiałem siedzieć w bezruchu co kawałek nieraz nawet po kilka minut. Początkowo wspinaliśmy się stokiem śnieżnym po czym nasz „szlak” prowadził na stok lodowy. Na śnieżnym stoku nie było w ogóle stanowisk ale jak się już lód zaczął to wreszcie mi się bezrobocie skończyło i miałem co robić. Lód o dziwo w tym miejscu nie był zbyt twardy więc zarówno raki jak i czekan wbijały się w niego jak nóź w masło. Gdy skończył się stok lodowy to zaczął się stok mikstowy. Czyli śnieg zamarznięte trawy i skały. Po około godzinnej wspinaczce zaczęliśmy schodzić w stronę koziej dolinki w śniegu sięgającym miejscami do pasa. Było około 17 a więc już było ciemno. Dobrze że przynajmniej 2 osoby miały latarki. Zaczęliśmy wracać do schroniska. Ze względu małej ilości światła było trochę trudno leźć w ciemności ale jakoś w końcu się dowlekliśmy. Przed schroniskiem ugadaliśmy się że zaczniemy wieczorne zajęcia około 19. Ja i 2 kompanów poszliśmy do pokoju przebrać się. 2 gości którzy byli z nami w pokoju pytali się gdzie byliśmy. Pogadaliśmy chwilę z nimi. Tu była dość śmieszna sytuacja bo powiedzieliśmy że idziemy na dół. Wtedy oni się spytali czy to do Zakopanego idziemy a na to ja że nie, że na dół czyli coś zjeść. Na to jeden z kolegów z mojej grupy powiedział że chyba by już do zakopanego nie doszedł a ja mu na to odpowiedziałem że w sumie mi by się już też za bardzo nie chciało ale w sumie wpadłem w trans to mógłbym iść. Wszyscy wtedy zaczęli się śmiać po czym poszliśmy coś zjeść. Około 19 przyszedł Krzysiek z naszą koleżanka ale okazało się że ta mała salka jest zajęta bo ktoś inny tam urzęduje. Wtedy Krzysiek powiedział że na następny dzień zaczniemy równo o 9 i zrobimy to co teraz mieliśmy zrobić po czym pójdziemy w góry. Więc gdy salka była zajęta to siedzieliśmy przy piwku gadając o różnych sprawach a w szczególności o górach oczywiście gdzie kto był itd. Okazało się że Krzysiek był w prawie wszystkich górach, a w Himalajach zdobył Annapurnę. Posiedzieliśmy tak do 21.30 po czym rozeszliśmy się. Trzeba się było szybko oporządzić bo w Murowańcu po 22 wyłączają światło. W końcu po 22 poszedłem spać.

Dzień 4 – Sobota - 26.01.2008

Wstałem o 7.30. Po oporządzeniu się poszedłem coś zjeść. Po godzinie 9 zebraliśmy się w małej salce. Po przypominaliśmy sobie wszystko jeszcze raz to co było do tej pory i omówiliśmy plan na ten dzień. Zanim poszliśmy w góry okazało się że ktoś z nasz czyli kursantów musi ubrać inne buty – skorupy i wziąć raki automatyczne bo te paskowe Krzysiek musiał dać innej grupie. Okazało się że „szczęśliwcem” który weźmie skorupy jestem ja. Nie byłem zadowolony z tego powodu, co prawda wiedziałem że skorupy są lepsze od moich butów trekkingowych, ale wiadome też było że te skorupy mnie otrą. Ale cóż nie było innego wyjścia. Z początku dziwnie mi się w nich chodziło ale z czasem nie najgorzej. Po wyjściu ze schroniska okazało się że pogoda nie jest już taka rewelacyjna jak podczas dni poprzednich. Słońca nie było w ogóle, sypało śniegiem i wiał lekki wiatr. Wyruszyliśmy jak co dzień w stronę czarnego stawu gąsienicowego, i jak zwykle przeszliśmy go na przełaj. Trochę jeszcze dziwnie mi się szło w tych butach więc wlokłem się na końcu. Po drodze spotkałem jeszcze grupę ludzi którzy też się wspinali. Pogadałem chwilę z nimi i ruszyłem dalej za swoją ekipą. Usłyszałem jeszcze gdy ktoś z tamtej grupy powiedział : Widziałeś koleś ma skorupy, dobre buty ale może się zabić w niektórych miejscach. Pomyślałem sobie to mi gościu dodał otuchy.
Gdy dogoniłem wreszcie resztę, zaczęliśmy się wiązać linami, zakładać raki itp. Dziś ja miałem prowadzić podczas wspinaczki, pomyślałem koniec z bezrobociem. Zacząłem się wspinać tym razem na pierwszy ogień był stok mikstowy. Wspinałem się zakładając po drodze stanowiska asekuracyjne, czyli wbijając igłę mikstową i łącząc ją z liną ekspresem. Po około półgodzinnej wspinaczce weszliśmy na wzniesienie po czym zaczęliśmy schodzić inną droga w to samo miejsce w którym zaczęliśmy się wspinać, bo mieliśmy zrobić jeszcze raz ten stok tyle że teraz innymi drogami bo jeszcze stromszymi, czyli dla odmiany idąc teraz w prawo zamiast w lewo. Tym razem ja już nie prowadziłem i przypadła mi ta 2 funkcja czyli eliminowania stanowisk. Ale miałem co robić, a konkretnie założyłam stanowisko asekuracyjne z czekana,(Krzysiek nas tego nauczył podczas dzisiejszego dnia) przypiąłem się lonżą do niego by nie odlecieć z tej stromizny i wypuszczałem linę. Gdy lina zaczęła się kończy zlikwidowałem stanowisko i zacząłem się wspinać. Gdy tak się wspinaliśmy wiatr zaczął się nasilać. Dobrze że miałem gogle to wie wiało mi śniegiem po oczach. Wspinaliśmy się tym stokiem około godziny a gdy wyszliśmy na jakieś wzniesienie, to wiało i miotło śniegiem niemiłosiernie. Na to jeden z kolegów powiedział patrzcie tam i pokazał w stronę granatów. Widzieliśmy tam 2 ludzi którzy pomimo takiej pogody wspinali się dalej w kierunku szczytu zadniego granatu. Co prawda dużo im już nie brakowało ale pomyślałem sobie że oni są albo dobrymi wspinaczami albo ryzykantami. Zapytaliśmy się Krzyśka co robimy dalej na co on nam odpowiedział, że musimy iść jeszcze na stok lodowy. Na to pomyślałem sobie : no to teraz będziemy mieli niezłą jazdę podobna do tamtej dwójki. Chociaż po chwili zmieniłem zdanie bo mieliśmy się wspinać formacja przypominającą żleb i nawet aż tak tu nie wiało. Ja tradycyjnie miałem iść drugi. Założyłem stanowisko i wypuszczałem linę. Gdy zaczęła się kończyć, zlikwidowałem to wszystko i zacząłem się wspinać. Lód już nie był tak kruchy jak dnia poprzedniego, był twardy jak cholera i miejscami przednie zęby raków tylko trochę wbijały się w lód. W połowie tej lodowej stromizny był kawałek w którym lód był kruchy. Ucieszyłem się ale nie na długo, ponieważ w chwili gdy wbiłem raki mocno w lód ten oderwał się od reszty a ja z tego względu że w porę nie wbiłem czekana odpadłem od ściany u zacząłem lecieć w dół, przywalając przy okazji kolanem o kawałek wystającej skały. Gdyby nie lina to trochę bym sobie poleciał, około 300 metrów w dół. Dalej to było jeszcze gorzej, bo gdy chciałem się wspinać to okazało się że na przednich zębach obu raków mam nabity lód. Musiałem coś wykombinować bo widziałem że nikt mnie nie wciągnie na górę. Udało mi się po kilku minutach dopchać do jakiejś skały, odpadając jeszcze kilka razy po drodze. Ale gdy już się znalazłem na tej skale to odwaliłem te kawały lodu z raków i zacząłem się wspinać dalej i eliminując stanowiska asekuracyjne. Na sam koniec tej lodowej stromizny doszedłem już bez niespodzianek. Gdu znalazłem się już na górze to wiatr wiał jeszcze mocniej. Musieliśmy krzyczeć do siebie żeby się wzajemnie słyszeć. Na ten dzień to już był koniec naszej działalności górskiej, więc zaczęliśmy schodzić w stronę czarnego stawu. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze między skałami, aby rozwiązać liny zdjąć raki, a przy okazji gadaliśmy jeszcze o mojej przygodzie i o tym co jutro będziemy robić, bo mieliśmy iść na jakiś szczyt, a do wyboru była Świnica przez Zawrat, któryś z Granatów albo Kościelec. Przy tym wietrze nie poruszaliśmy się zbyt szybko, więc do schroniska szliśmy dłużej niż zwykle. W schronisku byliśmy około 17. Ugadaliśmy się że spotykamy się o 18.30. Poszedłem do pokoju się przebrać, i jak się okazało nie myliłem się bo te buty cholernie mnie otarły bo w 1 miejscu aż do krwi. Po oporządzeniu się poszedłem z 2 kolegami coś zjeść i napić się piwa. W sali jadalnej było trochę śmiechu bo jedna osoba powiedziała że gęby to mamy tak czerwone jakbyśmy pili przez tydzień. Po 18.30 grupa była znowu w komplecie, ale że salka była zajęta to siedzieliśmy i gadaliśmy przy piwie. Po 20 salka się zwolniła to wtedy Krzysiek na projektorze pokazywał nam i omawiał sprzęt do turystyki wysokogórskiej jaki kupować gdzie i za ile itp. Po zajęciach na następny dzień umówiliśmy się na 9.00. W końcu umęczony po 22 poszedłem spać.

Dzień 5 – Niedziela - 27.01.2008

Wstałem przed 8.00. To był ostatni dzień kursu. Po 8 poszedłem coś zjeść, po czym wyszedłem na zewnątrz zobaczyć jaka jest pogoda. Okazało się że jest jeszcze gorzej niż dnia poprzedniego. Wiał bardzo silny wiatr sypało śniegiem i było zimno jak cholera. Po 9 przyszedł Krzysiek i zaczęliśmy się zastanawiać co robimy. Wiadomo już było że o jakimś szczycie nie było mowy, chyba żebyśmy bardzo się upierali. Pomyślałem sobie wtedy no ku*** czego akurat na ten dzień się pogoda zepsuła, nie mogło poczekać do jutra? Ale cóż trudno się mówi. Posiedzieliśmy około 3 godzin w sali jadalnej gdzie Krzysiek uczył nas teoretycznie jak wbijać haki i jak je wyciągać oraz uczył nawigacji w górach. Postanowiliśmy że pójdziemy w góry ale nie daleko poćwiczyć zjazdy i podchodzenie na linie oraz ratownictwo szczelinowe. Okazało się że jeden z kolegów z grupy nie najlepiej się czuje i dziś odpuści sobie góry, natomiast zejdzie od razu do Zakopanego i będzie tam czekał na swojego kuzyna, czyli jednego z kolegów z grupy. Oddał Krzyśkowi sprzęt, pożegnałem się z nim po czym on poszedł w stronę Kuźnic a my na pewną górkę oddalona z 15 min drogi od schroniska tak że jak na nią wyszliśmy to je było widać. Wiatr był niemiłosierny a w połączeniu z padającym śniegiem zrobiła się z tego zamieć co było nieźle wkurzające. Na tej górce byliśmy około 3,5 godziny. Ćwiczyliśmy zjazdy i podchodzenie na linie stromiznami niekiedy skalnymi a na koniec nauczyliśmy się prowizorycznie jak wyciągnąć kogoś z szczeliny, po czym postanowiliśmy wracać. Przy schronisku ustaliliśmy że ja z kolegą przyniesiemy oddać sprzęt do Betlejemki. Poszedłem z kolega do pokoju, i okazało się że mamy nowego lokatora, który okazał się kumplem tej 2 która z nami mieszkała. Nowy kolega nam powiedział że jego znajomi poszli na Kościelec. Pomyślałem sobie że nieźli z nich twardziele skoro w taką pogodę poszli na tą górę. Kolega pakował się i przygotowywał się do schodzenia do Zakopanego. Ja miałem wykupiony nocleg do dnia następnego, więc miałem z nim iść tylko do Betlejemki. Wychodząc z kolegą mieliśmy śmieszną sytuację bo szliśmy z całym sprzętem na sobie i kilkoro ludzi przy wyjściu spytało : Przepraszam panowie ale wy aż tacy dobrzy jesteście że w taka pogodę w dodatku po ciemku idziecie w góry. Zaczęliśmy się śmiać po czym odpowiedzieliśmy że idziemy oddać sprzęt. Gdy zaczęliśmy iść do betlejemki to się okazało że wiatr jest jeszcze silniejszy i zapewne się jeszcze nasili, a do betlejemki szliśmy miejscami po pas w śniegu, a śnieg po kolana był przez cały czas. Gdy wreszcie doszliśmy to zaczęliśmy się rozliczać ze sprzętu, po czym Krzysiek zaczął się z nami żegnać. Gdy mu powiedziałem że zostaje do jutra to powiedział że się jeszcze razem jakiego piwa napijemy bo on będzie dziś jeszcze w Murowańcu. Więc pożegnałem się z resztą grupy i pożyczyłem im powodzenia, bo zarówno kolega jak i koleżanka schodzili w dół. Ja natomiast zacząłem wracać do schroniska. Chciałem wrócić po swoich śladach ale dawno były już zasypane, w dodatku zgubiłem się i władowałem w jakieś choinki, ale w końcu dotarłem do schroniska. Gdy wszedłem do pokoju to okazało się że koledzy wrócili z Kościelca, ale nie byli na samym szczycie, co prawda niewiele im brakło, ale nie chcieli ryzykować więc postanowili się wycofać. Po przebraniu się zszedłem da dół coś zjeść. Po godzinie 19 przyszedł Krzysiek. Siedliśmy przy stole z piwem, kiedy po chwili w schronisku zjawiła się 2 kompanów z kursu. Pytaliśmy się ich co się stało, Na to koleżanka powiedziała że doszli do przełęczy między kopami i postanowili zawrócić, bo widoczność była zerowa, a wiatr taki się zrobił, że ledwo można było ustać. Ta podróż w tę i z powrotem zajęła im ponad 1,5 godziny. Więc siedzieliśmy gadając przy piwku tak z 2,5 godziny po czym zacząłem się żegnać tym razem ze wszystkimi ponieważ kolega powiedział że na tą jedną noc pójdzie do Betlejemki. Pożegnałem się z nimi i poszedłem do pokoju. Pogadałem jeszcze chwilę z kolegami o ich wyczynach na Kościelcu, po czym jeszcze poszedłem się umyć. Wracając zgasło światło w całym schronisku. Pomyślałem sobie że są niezłe jaja jak ktoś siedzi w tej chwili na klozecie. Dobrze że wziąłem ze sobą telefon, bo nim świecąc doszedłem jakoś do pokoju. W końcu przed 23 poszedłem spać.

Dzień 6 – Poniedziałek - 28.01. 2008

Wstałem przed 8. Poszedłem się umyć, po czym zszedłem na dół zobaczyć jaka jest pogoda. Na tablicy przy wejściu widziałem że zagrożenie lawinowe wzrosło do 3 stopnia, zdziwiłem się trochę bo myślałem że po wczorajszej pogodzie będzie 4. Wyszedłem na zewnątrz i okazało się że nie jest nawet tak źle z pogodą, bo co prawda sypie śnieg ale nie tak obficie jak dzień wcześniej i wiatru nie ma. Wtedy pomyślałem: I nie mogło tak być wczoraj. Około 8,30 poszedłem coś zjeść po czym poszedłem do pokoju pakować się. Najchętniej posiedział bym tu jeszcze trochę, ale fundusze prawie się skończyły. Po spakowaniu się, pożegnałem się z kolegami z pokoju, którzy na koniec życzyli mi powodzenia. Odmeldowałem się w recepcji i zacząłem iść do Kuźnic. Nie było to łatwe, bo nie dość że szlak prawie nie przetarty i śnieg po kolana to jeszcze znowu mam na plecach ważący ze 20 kilo plecak. Gdy się tak wlokłem doszedłem do miejsca w którym śladów w ogóle nie było widać. Zacząłem iść na wyczucie. Pomyślałem sobie że teraz będą jaja jak się zgubię. I rzeczywiście tak było, bo gdy tak lazłem z 15 min. Zorientowałem się, że zgubiłem szlak. Myślę sobie co tu kurde teraz robić? Do TOPRu dzwonić czy co? Ale w końcu wróciłem po swoich śladach których na szczęście nie zasypało. W końcu po jakiejś chwili znalazłem szlak. Gdy doszedłem do przełęczy między kopami zrobiłem sobie postój, i zobaczyłem ludzi w oddali którzy idą w moją stronę. To już wiedziałem którym szlakiem iść – tym przez Boczań bo mi go ludzie elegancko przetrą. Po drodze mijając mnie 1 chłopak zapytał mnie czy ja do tego plecaka to śniegu napchałem czy co, a ja mu odpowiedziałem że nie tylko przez kilka dni mieszkałem w schronisku więc trzeba coś mieć ze sobą. Po około godzinnej wędrówce dotarłem do kuźnic i prawie w ostatniej chwili dobiegłem do busa który jechał akurat na dworzec PKS. Jadąc tym busem zastanawiałem się czy zdążę jeszcze na autobus, a jak nie to czy będzie jeszcze jakiś w moje strony. Gdy dojechałem na dworzec to zacząłem biec i prawie w ostatniej chwili zdążyłem na autobus. Gdybym był z 5 min. później to pewnie żeby się dostać do Krosna to musiał bym jechać najpierw do Krakowa, a tak czekała mnie tylko przesiadka w Jaśle. Po ponad 4,5 godzinnej jeździe przesiadłem się w Jaśle na autobus do Krosna. W domu byłem około 20. Byłem obolały, kolano od sobotniego uderzenia jeszcze mnie bolało i miałem poobcierane stopy, ale byłem szczęśliwy z całej tej przygody i tego kursu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
Dariusz Meiser
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1944
Rejestracja: 16 stycznia 2008, 10:40
Kontakt:

Post autor: Dariusz Meiser » 04 marca 2008, 6:43

Piękną przygodę miałeś.
Jak się nazywał Wasz instruktor ?
Tolerancja dla niejednoznaczności.
Anonymous

Post autor: Anonymous » 04 marca 2008, 9:22

Dariusz Meiser dobrze nazwał to co trafiło się Brian'owi - przygoda!
Gratuluję wspaniale spędzonych dni w Górach!
Anonymous

Post autor: Anonymous » 04 marca 2008, 10:54

Uhuhu. Gratulacje!

Możesz powiedzieć w jaki sposób zapisywałeś się na ten kurs?
Anonymous

Post autor: Anonymous » 04 marca 2008, 11:33

Uaaaaaa :( też chcę :( ech, jak bardzo trzeba, a jak bardzo i jak długo można być cierpliwym? bu. Gratuluję Brian.
Anonymous

Post autor: Anonymous » 04 marca 2008, 13:05

Mój instruktor nazywał sie Krzysztof Treter, bardzo dobry instruktor. Na ten kurs zapisałem sie rejestrując się na stronie jego agencji i wysyłając zgłoszenie.

Tu macie linka do strony:

http://www.trekking.com.pl/index.php?k=szkolenia

Myślę jeszcze u niego zrobić kurs wspinaczki lodowej i kurs technik alpejskich (na tym szkoleniu jest wejście na Mont Blanc) .
Awatar użytkownika
janek.n.p.m
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 2035
Rejestracja: 07 października 2007, 12:43

Post autor: janek.n.p.m » 04 marca 2008, 20:54

:spoko: :spoko: :spoko:
"Żaden zjazd przygotowaną trasą narciarską nie dostarcza tak głębokiego przeżycia jak, najkrótsza nawet, narciarska wycieczka. Wystarczy, że zjedziecie na nartach z przygotowanej trasy, a potem w dziewiczym śniegu nakreślicie swój ślad. Jaką radość, jaki entuzjazm wywoła spojrzenie za siebie, na ten ślad na śniegu, na to małe dzieło sztuki!? To może pojąć jedynie sam jego autor". T. Hiebeler
Awatar użytkownika
RafalS
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1002
Rejestracja: 01 listopada 2007, 23:53

Post autor: RafalS » 04 marca 2008, 21:03

Tez kiedyś zrobie podobny kurs :) W swoim czasie :) Gratuluje.Super sprawa :)
Anonymous

Post autor: Anonymous » 09 marca 2008, 21:25

Zdjęcie dwudzieste piąte od dołu: piękne porównanie tych lodów z człowiekiem.
Jeśli dobrze kojarzę, to nad Zmarzłym Stawem?
Widziałem na je żywo, ale nadal robią na mnie niesamowite wrażenie.
Anonymous

Post autor: Anonymous » 09 marca 2008, 22:03

Waldek pisze:Zdjęcie dwudzieste piąte od dołu: piękne porównanie tych lodów z człowiekiem.
Jeśli dobrze kojarzę, to nad Zmarzłym Stawem?.

Tak to było nad Zamarzłym Stawem
Anonymous

Post autor: Anonymous » 09 marca 2008, 22:56

Świetna sprawa!!!Gratuluję!!!Tylko finanse są jeszcze ważne w tej sytuacji i chyba to jest dla większości problem. Dalszych sukcesów przy nastepnych kursach! :spoko:
ODPOWIEDZ