Nie rozumiem skąd o tym wiesz? Spałem w osobnym pokoju - ósemce. Raczej to ja najmocniej chrapałem młodym. Tylko jedną noc był facet ze smierdzącymi nogami. Nawet otwarte całą noc okna nie pomogły.Pudelek pisze:Jędral dostał nagrodę jako rodzynek - nikt mu nie chrapał w nocy
Gran Canaria 19-26.02.2016
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Sam możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt! - Adam Sikorski
NORMALNOŚĆ TO ILUZJA. TO CO JEST NORMALNE DLA PAJĄKA ... JEST CHAOSEM DLA MUCHY - Morticia Addams
NORMALNOŚĆ TO ILUZJA. TO CO JEST NORMALNE DLA PAJĄKA ... JEST CHAOSEM DLA MUCHY - Morticia Addams
a, pardon, myślałem, że dostałeś jakąś jedynkę
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Nie widzisz, że butelka się skończyła, a nikt jeszcze nie wiedział gdzie lecieć po drugą.Kovik pisze: takie smutne miny na ostatnim zdjęciu?
Sam możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt! - Adam Sikorski
NORMALNOŚĆ TO ILUZJA. TO CO JEST NORMALNE DLA PAJĄKA ... JEST CHAOSEM DLA MUCHY - Morticia Addams
NORMALNOŚĆ TO ILUZJA. TO CO JEST NORMALNE DLA PAJĄKA ... JEST CHAOSEM DLA MUCHY - Morticia Addams
Rano przy śniadaniu decydujemy, że dziś czas na wydmy Maspalomas. Widziałam je w necie i bardzo mi się spodobały. Miałam nadzieję na posmak pustyni – zdjęcia wyglądały jak robione na Saharze
Pakujemy się do auta i autostradą szybciutko docieramy do jednego z największych centrów turystycznych na wyspie. Tam zostawiamy samochód i ruszamy w stronę plaży.
Zdejmujemy buty idziemy nią ze 2 kilometry.
W końcu dochodzimy do „pustyni” Jest tak ogromna, jak się spodziewałam!
Chodzimy po piachu zygzakami, bawimy się w piasku, zbiegamy z wydm, a aparaty są w ciągłym użyciu
Aż w końcu przychodzi czas na espresso Pellini, które w takich okolicznościach smakuje wybornie!
Dochodzimy do końca plaży i postanawiam posiedzieć tu chwilę i odpocząć, bo „iście” po głębokim piachu jest dość wyczerpujące, a ja nie czuję się najlepiej, osłabiona chorobą. Zostaje ze mną Karina, reszta idzie jeszcze ok. pół kilometra do latarni morskiej.
A potem rozpoczynamy powrót okrężną drogą, obrzeżem wydm, które w tym miejscu porośnięte są niezwykłą roślinnością, np. „wielkimi jeżami” i przecudnie barwnymi krzaczkami.
W połączeniu z przebijającym się czasem słońcem i chmurami o wszystkich odcieniach - od bieli do granatu – daje to przepiękny efekt
W oddali widać było bardzo „apetyczne” góry – już nie mogliśmy się doczekać, żeby zobaczyć je z bliska.
Jeszcze zbioróweczka i rozpoczynamy powrót przez samo serce wydm.
Nabiliśmy sporo kilometrów po tych piaszczystych wzgórzach, a nie zawsze było to łatwe. Piach czasem osypywał się i nogi grzęzły głęboko, jak to bywa w zaspach śnieżnych.
Widać, że wydmy są w ciągłym ruchu...
W końcu znów dochodzimy do plaży, a pogoda robi się piękna.
Pojawia się nawet tęcza.
Po powrocie do miasta wybieramy się jeszcze do sklepu i po drodze zauważamy samochód na polskich numerach!!! Komuś opłacało się tam popłynąć z samochodem!
Wieczorem Andrzej zaprasza nas na owoce morza w ramach urodzinowej kolacji. Po wahaniu pomiędzy krewetkami a ośmiornicą decydujemy się na te pierwsze, ale za to w dwóch wydaniach – część grillowanych, część w mocno czosnkowej oliwie. Szczególnie te drugie przypadły wszystkim do gustu
I tak smakowicie zakończył się ten dzień
Dziękujemy, Andrzej
A żeby się dowiedzieć, co za golizny Karina pokazuje Andrzejowi
zajrzyjcie tu: https://picasaweb.google.com/1151326283 ... nneKlimaty
Pakujemy się do auta i autostradą szybciutko docieramy do jednego z największych centrów turystycznych na wyspie. Tam zostawiamy samochód i ruszamy w stronę plaży.
Zdejmujemy buty idziemy nią ze 2 kilometry.
W końcu dochodzimy do „pustyni” Jest tak ogromna, jak się spodziewałam!
Chodzimy po piachu zygzakami, bawimy się w piasku, zbiegamy z wydm, a aparaty są w ciągłym użyciu
Aż w końcu przychodzi czas na espresso Pellini, które w takich okolicznościach smakuje wybornie!
Dochodzimy do końca plaży i postanawiam posiedzieć tu chwilę i odpocząć, bo „iście” po głębokim piachu jest dość wyczerpujące, a ja nie czuję się najlepiej, osłabiona chorobą. Zostaje ze mną Karina, reszta idzie jeszcze ok. pół kilometra do latarni morskiej.
A potem rozpoczynamy powrót okrężną drogą, obrzeżem wydm, które w tym miejscu porośnięte są niezwykłą roślinnością, np. „wielkimi jeżami” i przecudnie barwnymi krzaczkami.
W połączeniu z przebijającym się czasem słońcem i chmurami o wszystkich odcieniach - od bieli do granatu – daje to przepiękny efekt
W oddali widać było bardzo „apetyczne” góry – już nie mogliśmy się doczekać, żeby zobaczyć je z bliska.
Jeszcze zbioróweczka i rozpoczynamy powrót przez samo serce wydm.
Nabiliśmy sporo kilometrów po tych piaszczystych wzgórzach, a nie zawsze było to łatwe. Piach czasem osypywał się i nogi grzęzły głęboko, jak to bywa w zaspach śnieżnych.
Widać, że wydmy są w ciągłym ruchu...
W końcu znów dochodzimy do plaży, a pogoda robi się piękna.
Pojawia się nawet tęcza.
Po powrocie do miasta wybieramy się jeszcze do sklepu i po drodze zauważamy samochód na polskich numerach!!! Komuś opłacało się tam popłynąć z samochodem!
Wieczorem Andrzej zaprasza nas na owoce morza w ramach urodzinowej kolacji. Po wahaniu pomiędzy krewetkami a ośmiornicą decydujemy się na te pierwsze, ale za to w dwóch wydaniach – część grillowanych, część w mocno czosnkowej oliwie. Szczególnie te drugie przypadły wszystkim do gustu
I tak smakowicie zakończył się ten dzień
Dziękujemy, Andrzej
A żeby się dowiedzieć, co za golizny Karina pokazuje Andrzejowi
zajrzyjcie tu: https://picasaweb.google.com/1151326283 ... nneKlimaty
Ostatnio zmieniony 09 marca 2016, 22:23 przez Dżola Ry, łącznie zmieniany 1 raz.
bardzo ładne widoki, jak zawsze zresztą. Jaka tam była wtedy temperatura na plaży? Kąpał się ktoś? Bo widziałem jakiegoś obnażonego biegacza i opalaczy
PS>nie widzieliście nigdy naturystów? W Hiszpanii Straż Miejska chyba nie karze ich mandatami
PS>nie widzieliście nigdy naturystów? W Hiszpanii Straż Miejska chyba nie karze ich mandatami
Ostatnio zmieniony 09 marca 2016, 20:00 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Tego dnia akurat było dość chłodno, ale jak wyszło słońce to T-shirt wystarczał (odporniejszym ). Ja byłam chora i polara nie zdjęłam. W dniu naszego przylotu mieli "atak zimy" (w górach spadł śnieg) , o czym się potem dowiedzieliśmy i co trochę pokrzyżowało nasze szyki, o czym napiszę wkrótce.
Generalnie codziennie się ludzie kąpali. Ja bardzo ubolewam, ale było ze mną kiepsko, czekałam aż się lepiej poczuję, a potem zabrakło czasu na kąpiel i w tym roku nie zanurzyłam się powyżej kolan
Generalnie codziennie się ludzie kąpali. Ja bardzo ubolewam, ale było ze mną kiepsko, czekałam aż się lepiej poczuję, a potem zabrakło czasu na kąpiel i w tym roku nie zanurzyłam się powyżej kolan
Te na oliwie z czosnkiem były dobre, bo obrane. Z tymi z "z grilla" mordowaliśmy się długo, ale wszystkie poznikały. Wyszliśmy z tamtąd głodni. Dopiero następnego dnia wyszedłem z knajpy nasycony.
Byliśmy stanowczo za krótko - nie zaliczyliśmy jeszcze kilku knajpek.
Byliśmy stanowczo za krótko - nie zaliczyliśmy jeszcze kilku knajpek.
Sam możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt! - Adam Sikorski
NORMALNOŚĆ TO ILUZJA. TO CO JEST NORMALNE DLA PAJĄKA ... JEST CHAOSEM DLA MUCHY - Morticia Addams
NORMALNOŚĆ TO ILUZJA. TO CO JEST NORMALNE DLA PAJĄKA ... JEST CHAOSEM DLA MUCHY - Morticia Addams
W nocy czuję, że gardło mi płonie (wyłazi poprzedni dzień, niemal cały spędzony na bosaka), wstaję mocno osłabiona. Góry więc muszą jeszcze poczekać. Postanawiamy pojechać na zachód wyspy do miasteczka Agaete, a po drodze jest tam kilka ciekawych miejsc opisanych w przewodnikach.
Jedziemy jakiś czas autostradą, a moi pasażerowie bez przerwy „ochują” i achują” Moje możliwości docenienia urody otoczenia są ograniczone więc w pewnym momencie, gdy zauważam jakiś zjazd szybko skręcam kierownicę. Po chwili okazuje się, że jest to idealny moment, bo pojawiają się brązowe znaki mówiące o atrakcji turystycznej.
W ten sposób bez poszukiwań i nawet pytań o drogę lądujemy w miejscu, na którym nam wszystkim zależało - Cenobio Valeron. Sądziłam, że tu mieszkali, ale okazało się, że to spichlerz.
Miejsce jest superatrakcyjne, ale widoki są stąd ograniczone. Mieliśmy ochotę na wejście na tę górę, w której jest spichlerz, ale była zbyt stroma i porośnięta ostrymi roślinami. Okazało się jednak, że wejście jest od innej strony, jak dowiedzieliśmy się w informacji turystycznej. Objechaliśmy więc górę i znaleźli parking w wiosce, z którego ruszyliśmy piechotą.
Po drodze podziwialiśmy egzotyczną roślinność.
Było też po drodze mnóstwo opuncji z dojrzałymi, smakowitymi owocami, które na szczęście miały stosunkowo mało wypustek z kolcami.
Opuncja jest pyszna i zdrowa więc natychmiast się na nią rzuciłam.
Jedzenie opuncji jest dość trudne i "ryzykowne", bo maleńkie, niemal niewidoczne kolce podstępnie wbijają się w skórę i trudno je wyjąć, bo są bardzo delikatne i się urywają.
Przeszkoliłam towarzystwo, które miało skosztować ją pierwszy raz, ale nikomu nie udało się wyjść z tej uczty całkowicie bez szwanku
Trudno nam się było oderwać od przysmaku, ale w końcu osiągnęliśmy szczyt, a z niego ujrzeliśmy piękne, rozległe widoki.
Czas na zbiorówkę, uszczuploną o dwie smakoszki, nie mogące się oderwać od opuncji...
Ale jest to też pierwszy symptom czegoś innego... Mocniej ujawni się on w "Agacie"
...zdążyły na powtórkę!
Iskanie się przez nas z igiełek trwało jeszcze baaardzo długo!
Były wszędzie. W palcach, brodzie, na wargach, a nawet w języku!
Dojeżdżamy do Agaete, którą dla wygody nazywamy sobie Agata. Ładne miasteczko z górującą nad nim potężną skałą. Byliśmy przekonani, że to Dedo de Dios, czyli Palec Boży.
Jak sprawdzałam przed chwilą, żeby upewnić się o tym do relacji, Palec Boży jest jednak gdzie indziej...
Na szczęście (całkiem przypadkiem!) mam go na innym zdjęciu.
Właśnie tu widać Dedo de Dios – widzicie?
Teraz lepiej
Ale nie jest już tak atrakcyjny (tak "palcowy" ;-)) jak jeszcze w 2005 roku, kiedy...wyglądał tak
Idziemy na molo na kawę i słodką chwilę w pięknych okolicznościach.
Bardzo chcemy iść na jakąś wycieczkę i decydujemy się na trasę częściowo widoczną na tym zdjęciu. To wzgórze po prawej i wystający cypel to nasz cel.
Idziemy najpierw wzdłuż oceanu, którego fale malowniczo rozbryzgują się o skały tworząc potężne fontanny (bez punktu odniesienia nie widać ich wielkości )
Po drodze znów mijamy opuncje, ale takiej ilości krzewów i bogactwa owoców nigdy jeszcze nie widziałam! Oczywiście nie darujemy..., znów uczta! Tym bardziej, że odmiana jakaś bardzo przyjazna - kolców wyjątkowo mało.
Tu już mocniej widać nasz "szyk rozstawny", który właściwie utrzymywał się podczas całego turnusu, gdy tylko otwierały się drzwi samochodu ;-) ha ha...
... mianowicie zawsze na czele, szybko i do przodu wyrywał Andrzej.
Ciach prach i już był u celu..
Karina i ja zazwyczaj byłyśmy w średniej stawce.
A to opuncje nas skusiły, a to utrwalić trzeba było jakieś miejsce, a to pozachwycać się pięknem otoczenia...
Ania i Agnieszka tradycyjnie zamykały ten pochód, czasem nawet rezygnując z dojścia do celu, gdy inne miejsce wchłonęło je mocniej, zachwyciło, zainteresowało i zatrzymało :-)
Tak właśnie było i tym razem więc „szczytowaliśmy” we troje
Nasz cypel do złudzenia przypominał mi ogon wieloryba!
Wąski przesmyk i szeroki wachlarz na końcu.
Wracając skrótem odkrywamy zamieszkałą kiedyś jaskinię, o czym (jak sądzimy) informowała znajdująca się na ścianie kartka.
Kaktusy mają piękne!
Jest niedziela więc po powrocie do Las Palmas idziemy do katedry Św. Anny na mszę.
Bardzo lubię chodzić na msze w obcych językach. Słów nie rozumiem, ale większość elementów mszy jest taka sama, czasem nawet melodie śpiewów i to jest bardzo fajne!
Potem koniecznie chcemy znaleźć jakiś punkt widokowy z któregoś okolicznego wzgórza, bo widok na kartce pocztowej oświetlonego miasta był piękny. Snujemy się wąskimi uliczkami, zaglądamy w różne zaułki, ale znikąd widoków nie ma. W końcu pytam młodego chłopaka, czy może nas pokierować w takie miejsce, a on mówi „ poczekajcie chwilę”... Przekazuje coś kierowcy pobliskiego samochodu i mówi – z dachu mojego domu jest piękna panorama – zapraszam!
Uwielbiam takie przygody!
Na koniec jeszcze z Anią i Kariną idziemy na miasto i trafiamy na fajną promocję w jednej z knajpek. Za 2 euro mamy zestaw - piwo i tapas. Przy okazji dowiadujemy się, że tapas to nie jest konkretna potrawa (jak sądziłyśmy) tylko ogólnie przekąska. Mamy trzy rodzaje tapas do wyboru, każda bierze więc inne i dostajemy lokalne specjały: miseczkę duszonych warzyw przypominających leczo, sałatkę warzywną z tuńczykiem z wbitymi słonymi paluszkami oraz kilka kulek zrazów w kanaryjskim sosie.
Wszystko pyszne
A wieczorem aplikuję sobie końską dawkę różnych specyfików, bo jutro już nie ma to tamto – w góry, w góry miły bracie!!!
Komplet zdjęć: https://picasaweb.google.com/1151326283 ... ZwaneAgata
Jedziemy jakiś czas autostradą, a moi pasażerowie bez przerwy „ochują” i achują” Moje możliwości docenienia urody otoczenia są ograniczone więc w pewnym momencie, gdy zauważam jakiś zjazd szybko skręcam kierownicę. Po chwili okazuje się, że jest to idealny moment, bo pojawiają się brązowe znaki mówiące o atrakcji turystycznej.
W ten sposób bez poszukiwań i nawet pytań o drogę lądujemy w miejscu, na którym nam wszystkim zależało - Cenobio Valeron. Sądziłam, że tu mieszkali, ale okazało się, że to spichlerz.
Miejsce jest superatrakcyjne, ale widoki są stąd ograniczone. Mieliśmy ochotę na wejście na tę górę, w której jest spichlerz, ale była zbyt stroma i porośnięta ostrymi roślinami. Okazało się jednak, że wejście jest od innej strony, jak dowiedzieliśmy się w informacji turystycznej. Objechaliśmy więc górę i znaleźli parking w wiosce, z którego ruszyliśmy piechotą.
Po drodze podziwialiśmy egzotyczną roślinność.
Było też po drodze mnóstwo opuncji z dojrzałymi, smakowitymi owocami, które na szczęście miały stosunkowo mało wypustek z kolcami.
Opuncja jest pyszna i zdrowa więc natychmiast się na nią rzuciłam.
Jedzenie opuncji jest dość trudne i "ryzykowne", bo maleńkie, niemal niewidoczne kolce podstępnie wbijają się w skórę i trudno je wyjąć, bo są bardzo delikatne i się urywają.
Przeszkoliłam towarzystwo, które miało skosztować ją pierwszy raz, ale nikomu nie udało się wyjść z tej uczty całkowicie bez szwanku
Trudno nam się było oderwać od przysmaku, ale w końcu osiągnęliśmy szczyt, a z niego ujrzeliśmy piękne, rozległe widoki.
Czas na zbiorówkę, uszczuploną o dwie smakoszki, nie mogące się oderwać od opuncji...
Ale jest to też pierwszy symptom czegoś innego... Mocniej ujawni się on w "Agacie"
...zdążyły na powtórkę!
Iskanie się przez nas z igiełek trwało jeszcze baaardzo długo!
Były wszędzie. W palcach, brodzie, na wargach, a nawet w języku!
Dojeżdżamy do Agaete, którą dla wygody nazywamy sobie Agata. Ładne miasteczko z górującą nad nim potężną skałą. Byliśmy przekonani, że to Dedo de Dios, czyli Palec Boży.
Jak sprawdzałam przed chwilą, żeby upewnić się o tym do relacji, Palec Boży jest jednak gdzie indziej...
Na szczęście (całkiem przypadkiem!) mam go na innym zdjęciu.
Właśnie tu widać Dedo de Dios – widzicie?
Teraz lepiej
Ale nie jest już tak atrakcyjny (tak "palcowy" ;-)) jak jeszcze w 2005 roku, kiedy...wyglądał tak
Idziemy na molo na kawę i słodką chwilę w pięknych okolicznościach.
Bardzo chcemy iść na jakąś wycieczkę i decydujemy się na trasę częściowo widoczną na tym zdjęciu. To wzgórze po prawej i wystający cypel to nasz cel.
Idziemy najpierw wzdłuż oceanu, którego fale malowniczo rozbryzgują się o skały tworząc potężne fontanny (bez punktu odniesienia nie widać ich wielkości )
Po drodze znów mijamy opuncje, ale takiej ilości krzewów i bogactwa owoców nigdy jeszcze nie widziałam! Oczywiście nie darujemy..., znów uczta! Tym bardziej, że odmiana jakaś bardzo przyjazna - kolców wyjątkowo mało.
Tu już mocniej widać nasz "szyk rozstawny", który właściwie utrzymywał się podczas całego turnusu, gdy tylko otwierały się drzwi samochodu ;-) ha ha...
... mianowicie zawsze na czele, szybko i do przodu wyrywał Andrzej.
Ciach prach i już był u celu..
Karina i ja zazwyczaj byłyśmy w średniej stawce.
A to opuncje nas skusiły, a to utrwalić trzeba było jakieś miejsce, a to pozachwycać się pięknem otoczenia...
Ania i Agnieszka tradycyjnie zamykały ten pochód, czasem nawet rezygnując z dojścia do celu, gdy inne miejsce wchłonęło je mocniej, zachwyciło, zainteresowało i zatrzymało :-)
Tak właśnie było i tym razem więc „szczytowaliśmy” we troje
Nasz cypel do złudzenia przypominał mi ogon wieloryba!
Wąski przesmyk i szeroki wachlarz na końcu.
Wracając skrótem odkrywamy zamieszkałą kiedyś jaskinię, o czym (jak sądzimy) informowała znajdująca się na ścianie kartka.
Kaktusy mają piękne!
Jest niedziela więc po powrocie do Las Palmas idziemy do katedry Św. Anny na mszę.
Bardzo lubię chodzić na msze w obcych językach. Słów nie rozumiem, ale większość elementów mszy jest taka sama, czasem nawet melodie śpiewów i to jest bardzo fajne!
Potem koniecznie chcemy znaleźć jakiś punkt widokowy z któregoś okolicznego wzgórza, bo widok na kartce pocztowej oświetlonego miasta był piękny. Snujemy się wąskimi uliczkami, zaglądamy w różne zaułki, ale znikąd widoków nie ma. W końcu pytam młodego chłopaka, czy może nas pokierować w takie miejsce, a on mówi „ poczekajcie chwilę”... Przekazuje coś kierowcy pobliskiego samochodu i mówi – z dachu mojego domu jest piękna panorama – zapraszam!
Uwielbiam takie przygody!
Na koniec jeszcze z Anią i Kariną idziemy na miasto i trafiamy na fajną promocję w jednej z knajpek. Za 2 euro mamy zestaw - piwo i tapas. Przy okazji dowiadujemy się, że tapas to nie jest konkretna potrawa (jak sądziłyśmy) tylko ogólnie przekąska. Mamy trzy rodzaje tapas do wyboru, każda bierze więc inne i dostajemy lokalne specjały: miseczkę duszonych warzyw przypominających leczo, sałatkę warzywną z tuńczykiem z wbitymi słonymi paluszkami oraz kilka kulek zrazów w kanaryjskim sosie.
Wszystko pyszne
A wieczorem aplikuję sobie końską dawkę różnych specyfików, bo jutro już nie ma to tamto – w góry, w góry miły bracie!!!
Komplet zdjęć: https://picasaweb.google.com/1151326283 ... ZwaneAgata
Ostatnio zmieniony 04 kwietnia 2016, 19:23 przez Dżola Ry, łącznie zmieniany 2 razy.
Fajnie tak w srodku zimy polazic na bosaka i najesc sie "runa lesnego"
A najbardziej mi sie podobaja wielkie jeze!!! Cuuudne!
Relacje o tyle czytam z wiekszym zainteresowaniem niz zwykle - jako ze sie wahalismy czy z toba pojechac wiec teraz moge sobie poogladac co stracilismy
A najbardziej mi sie podobaja wielkie jeze!!! Cuuudne!
Relacje o tyle czytam z wiekszym zainteresowaniem niz zwykle - jako ze sie wahalismy czy z toba pojechac wiec teraz moge sobie poogladac co stracilismy
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..