31.12.2015 - 04.01.2016. Tatry Zachodnie i Skrzyczne na dese
: 09 stycznia 2016, 12:08
Była w GS-ach taka tradycja, a ostatnimi czasy coś zamarła. Pomyślałem więc, by ją reaktywować. Tradycja ta polega na witaniu Nowego Roku na jakimś tatrzańskim szczycie. Dla ułatwienia: zachodniotatrzańskim. Dla jeszcze większego ułatwienia: na tym najłatwiej osiągalnym, czyli: Grzesiu
Stąd moje zaproszenie, które spotkało się z całkiem niezłym odzewem
31.12.2015.
W efekcie – razem z Andrzejem ( exand ) i Marcinem ( MarcinK ) wylądowaliśmy w sylwestrowy wieczór na Siwej Polanie z zadaniem ścigania ekipy krakowskiej ( Katarynka, Joanka i adamek ), która ruszyła ku schronisku w Dolinie Chochołowskiej z jakimś półgodzinnym wyprzedzeniem. Doścignęliśmy ich na "ostatniej prostej" – jakieś 100 m przed schroniskiem
Na miejscu czekali już na nas Kasia i Kobi. Było ok. 20.00 więc mieliśmy trochę czasu na relaks.
W takim miłym nastroju czekaliśmy jeszcze na Limonkę, która zmierzała ku nam w obstawie Dominika i DarkaZ i wkrótce byliśmy już w komplecie.
Czas mijał szybko, na piętrze rozkręcała się już na dobre sylwestrowa impreza, a my po 22.00 zaczęliśmy powoli zbierać się do wyjścia tak, by wkrótce po 23.30 znaleźć się na szczycie Grzesia.
Tam po uroczystym odliczaniu północy mogliśmy podziwiać od góry ( a nie od dołu – jak normalni ludzie ) feerię świateł, jakimi rozbłysło Podhale. Potem tradycyjny szampan, uściski, życzenia, zbiorowa pamiątkowa fotka
i powrót do schroniska, bo mróz był okrutny i łapki już marzły.
W schronisku zabawa hulała w najlepsze, ale tym razem jakoś nie naszła nas ochota, by wbijać się na imprę ( jak onegdaj ) Może dlatego, że w sali bawialnej dominowali osobnicy w wieku gimnazjalno-licealnym. A może dlatego, że świetnie się nam siedziało w swoim towarzystwie w dolnym holu
01.01.2016.
Pierwszy styczniowy dzień powitał nas nieskazitelną pogodą i siarczystym mrozem. W planie był Wołowiec. Dla ułatwienia – przez Grzesia A tak serio: to nie chcieliśmy ryzykować podchodzenia zielonym szlakiem przez Wyżnią Chochołowską, bo na końcowym podejściu stromizna jest solidna, a w tym czasie wyścielona żywym lodem.
Wcześniej jednak pożegnaliśmy Limonkę z obstawą, bo musieli już wracać.
Na wieść, że ruszamy na Grzesia - Marcin tylko jęknął: "Znooowuuuu???"
No – znowu Ależ widocznośc pyszna była tego pierwszego stycznia
a okolice Babiej Góry promieniały zjawiskową "światłością" i chmury tak się ułożyły, jakby Królowa Beskidów rozsyłała je promieniście przed siebie
Cały dzień te zjawiska oba się dziwnie utrzymywały, więc zrobiłem chyba ze fafdziesiąt fotek tego czegoś
Ten dzień to była pierwsza taka na serio próba sprawdzenia możliwości mojej nowej zabawki zwanej smartfonem w funkcjonalności aparatu fotograficznego. Dlatego bez umiaru cykałem fotki na wszystkie strony, by potem w domu zobaczyć efekty.
W drodze na Rakoń:
Z Rakonia:
No i z Wołowca:
Na Wołowiec to wkońcu weszliśmy tylko we dwójkę z exandem. Reszta jakoś słaba była po sylwestrowej nocy A potem szybki powrót, by zdążyć na zachód słońca na Grzesiu. Prawie się udało
W końcu zejście do schroniska – już przy czołówkach. A w schronisku czekał na nas Konrad, który dojechał tego dnia
02.01.2016.
Na ten dzień zaplanowałem przemieścić się z Doliny Chochołowskiej do Kościeliskiej. Dla utrudnienia: górą – przez Siwą Przełęcz i Ornak. Dla większego utrudnienia: na ciężko, z całym majdanem ( na szczęście: zapas płynów znacząco już uszczupliliśmy, to i plecaki tak nie ciążyły jak w sylwestrowy wieczór
Pogoda była kalką dnia poprzedniego, więc nie można było się powstrzymać od robienia zdjęć. Ten czarny szlak trochę długi i nasz peletonik nieco się rozciągnął. Dlatego czołówka musiała zrobić sobie dość długi popas na Siwej Przełęczy, by documowała reszta ekipy. Ale trudno ten czas uznać za stracony
Jak już wszyscy znów byliśmy w kupie to następnym etapem wycieczki była grań Ornaku, która przy tej widoczności zafundowała nam niezapomniane wrażenia:
Po drodze były też chyba ze trzy zachody słońca:
Koniec końców jednak – słońce schowało się za górami definitywnie, a my musieliśmy założyć raki, bo zejście na Iwaniacką Przełęcz w całości było w silnie zmrożonym śniegu.
Ale prawdziwym hardcore to się okazało zejście z przełęczy w dolinę. Tam prawie na całej długości - aż do schroniska – szlak był poprzekładany lodem, twardym śniegiem, suchą ziemią i tak na przemian cały czas. Jak skończył się lód i zdjęliśmy raki, wkrótce znów je trzeba było zakładać, za chwilę zdejmować i tak w kółko. Oczywiście: po ciemku i przy czołówkach trzeba było rozpoznawać teren. Każdy chyba zaliczył glebę na tym zejściu, niektórzy wielokrotnie. Na szczęście skończyło się tylko na kilku siniakach, a na serio można było sobie zrobić krzywdę w tych warunkach. A wcześniej ( na Ornaku ) mijaliśmy ludzi co w ogóle raków ani raczków nawet nie mieli Ci to się dopiero musieli poobijać!
W schronisku na Hali Ornak - w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku – zostało do wykonania ostatnie zadanie: uporać się z resztą trunków, jakie nam się uchowały. Wyszło, że zostało ich dość sporo jeszcze, bo – nie uwierzycie: nie daliśmy rady!
Ostatnią butelczynę sierotkę niebożę musiałem wziąć na klatę sam w dniu następnym
03.01.2016.
To była niedziela, więc wszyscy musieli już wracać do domów. A ja się do końca łamałem co zrobić z tak pięknie rozpoczętym rokiem, bo miałem jeszcze drugie trzy dni wolnego przed sobą. Myślałem przemieścić się do schroniska w Pięciu Stawach, ale po dojściu do Kir, w siarczystym mrozie przez nieustannie zacienioną Dolinę Kościeliską wymarzłem na tyle, że na myśl o kolejnym wielogodzinnym marszu przez nie mniej zacienioną a jeszcze zimniejszą Dolinę Roztoki – odechciało mi się.
W końcu poszedłem na łatwiznę i ( korzystając z adamkowego transportu ) potowarzyszyłem Konradowi w powrocie do domu, po czym dojechałem do Szczyrku na nocleg do Chaty Wuja Toma na przełęczy Karkoszczonka.
04.01.2016.
Pogoda się zmieniła. Mróz przestał być już dwucyfrowy, uzyskując ludzką wartość ok. 8 stopni na minusie. Dodatkowym minusem było jednak to, że "ociepleniu" towarzyszyło zachmurzenie. Pięknie przejrzyste niebo odeszło w przeszłość, a nad Beskidami rozłożyła się gruba, szczelna warstwa chmur.
Ale ja i tak miałem w planie wybrać się na Skrzyczne, więc chmury mnie nie zniechęciły.
W Beskidzie Śląskim śniegu jak na lekarstwo, więc szło się całkiem przyjemnie i miejscami nawet można było jakiś widoczek ustrzelić.
No i wszystko szło zgodnie z planem, aż tu nagle........nastąpiło gwałtowne załamanie pogody i dopadła mnie straszliwa burza śnieżna
Jakoś ją przetrwałem i szczęśliwie dotarłem do celu.
Potem jeszcze pożegnalna nocka u Tomka i w święto Trzech Króli powróciłem w domowe pielesze.
Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim uczestnikom za wspólnie spędzony czas
Poniżej zamieszczam fotogalerię, ale szczególnie zachęcam do jej obejrzenia fachowców od fotografii. Jak wspomniałem wyżej – trochę eksperymentowałem z nowym fotoaparatem i w opisach zdjęć zamieściłem kilka technicznych pytań z nadzieją na uzyskanie fachowych odpowiedzi
https://picasaweb.google.com/1020245576 ... zneNaDeser#
P.S.
Znaleziony na szlaku telefon szczęśliwie wrócił do właściciela
Stąd moje zaproszenie, które spotkało się z całkiem niezłym odzewem
31.12.2015.
W efekcie – razem z Andrzejem ( exand ) i Marcinem ( MarcinK ) wylądowaliśmy w sylwestrowy wieczór na Siwej Polanie z zadaniem ścigania ekipy krakowskiej ( Katarynka, Joanka i adamek ), która ruszyła ku schronisku w Dolinie Chochołowskiej z jakimś półgodzinnym wyprzedzeniem. Doścignęliśmy ich na "ostatniej prostej" – jakieś 100 m przed schroniskiem
Na miejscu czekali już na nas Kasia i Kobi. Było ok. 20.00 więc mieliśmy trochę czasu na relaks.
W takim miłym nastroju czekaliśmy jeszcze na Limonkę, która zmierzała ku nam w obstawie Dominika i DarkaZ i wkrótce byliśmy już w komplecie.
Czas mijał szybko, na piętrze rozkręcała się już na dobre sylwestrowa impreza, a my po 22.00 zaczęliśmy powoli zbierać się do wyjścia tak, by wkrótce po 23.30 znaleźć się na szczycie Grzesia.
Tam po uroczystym odliczaniu północy mogliśmy podziwiać od góry ( a nie od dołu – jak normalni ludzie ) feerię świateł, jakimi rozbłysło Podhale. Potem tradycyjny szampan, uściski, życzenia, zbiorowa pamiątkowa fotka
i powrót do schroniska, bo mróz był okrutny i łapki już marzły.
W schronisku zabawa hulała w najlepsze, ale tym razem jakoś nie naszła nas ochota, by wbijać się na imprę ( jak onegdaj ) Może dlatego, że w sali bawialnej dominowali osobnicy w wieku gimnazjalno-licealnym. A może dlatego, że świetnie się nam siedziało w swoim towarzystwie w dolnym holu
01.01.2016.
Pierwszy styczniowy dzień powitał nas nieskazitelną pogodą i siarczystym mrozem. W planie był Wołowiec. Dla ułatwienia – przez Grzesia A tak serio: to nie chcieliśmy ryzykować podchodzenia zielonym szlakiem przez Wyżnią Chochołowską, bo na końcowym podejściu stromizna jest solidna, a w tym czasie wyścielona żywym lodem.
Wcześniej jednak pożegnaliśmy Limonkę z obstawą, bo musieli już wracać.
Na wieść, że ruszamy na Grzesia - Marcin tylko jęknął: "Znooowuuuu???"
No – znowu Ależ widocznośc pyszna była tego pierwszego stycznia
a okolice Babiej Góry promieniały zjawiskową "światłością" i chmury tak się ułożyły, jakby Królowa Beskidów rozsyłała je promieniście przed siebie
Cały dzień te zjawiska oba się dziwnie utrzymywały, więc zrobiłem chyba ze fafdziesiąt fotek tego czegoś
Ten dzień to była pierwsza taka na serio próba sprawdzenia możliwości mojej nowej zabawki zwanej smartfonem w funkcjonalności aparatu fotograficznego. Dlatego bez umiaru cykałem fotki na wszystkie strony, by potem w domu zobaczyć efekty.
W drodze na Rakoń:
Z Rakonia:
No i z Wołowca:
Na Wołowiec to wkońcu weszliśmy tylko we dwójkę z exandem. Reszta jakoś słaba była po sylwestrowej nocy A potem szybki powrót, by zdążyć na zachód słońca na Grzesiu. Prawie się udało
W końcu zejście do schroniska – już przy czołówkach. A w schronisku czekał na nas Konrad, który dojechał tego dnia
02.01.2016.
Na ten dzień zaplanowałem przemieścić się z Doliny Chochołowskiej do Kościeliskiej. Dla utrudnienia: górą – przez Siwą Przełęcz i Ornak. Dla większego utrudnienia: na ciężko, z całym majdanem ( na szczęście: zapas płynów znacząco już uszczupliliśmy, to i plecaki tak nie ciążyły jak w sylwestrowy wieczór
Pogoda była kalką dnia poprzedniego, więc nie można było się powstrzymać od robienia zdjęć. Ten czarny szlak trochę długi i nasz peletonik nieco się rozciągnął. Dlatego czołówka musiała zrobić sobie dość długi popas na Siwej Przełęczy, by documowała reszta ekipy. Ale trudno ten czas uznać za stracony
Jak już wszyscy znów byliśmy w kupie to następnym etapem wycieczki była grań Ornaku, która przy tej widoczności zafundowała nam niezapomniane wrażenia:
Po drodze były też chyba ze trzy zachody słońca:
Koniec końców jednak – słońce schowało się za górami definitywnie, a my musieliśmy założyć raki, bo zejście na Iwaniacką Przełęcz w całości było w silnie zmrożonym śniegu.
Ale prawdziwym hardcore to się okazało zejście z przełęczy w dolinę. Tam prawie na całej długości - aż do schroniska – szlak był poprzekładany lodem, twardym śniegiem, suchą ziemią i tak na przemian cały czas. Jak skończył się lód i zdjęliśmy raki, wkrótce znów je trzeba było zakładać, za chwilę zdejmować i tak w kółko. Oczywiście: po ciemku i przy czołówkach trzeba było rozpoznawać teren. Każdy chyba zaliczył glebę na tym zejściu, niektórzy wielokrotnie. Na szczęście skończyło się tylko na kilku siniakach, a na serio można było sobie zrobić krzywdę w tych warunkach. A wcześniej ( na Ornaku ) mijaliśmy ludzi co w ogóle raków ani raczków nawet nie mieli Ci to się dopiero musieli poobijać!
W schronisku na Hali Ornak - w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku – zostało do wykonania ostatnie zadanie: uporać się z resztą trunków, jakie nam się uchowały. Wyszło, że zostało ich dość sporo jeszcze, bo – nie uwierzycie: nie daliśmy rady!
Ostatnią butelczynę sierotkę niebożę musiałem wziąć na klatę sam w dniu następnym
03.01.2016.
To była niedziela, więc wszyscy musieli już wracać do domów. A ja się do końca łamałem co zrobić z tak pięknie rozpoczętym rokiem, bo miałem jeszcze drugie trzy dni wolnego przed sobą. Myślałem przemieścić się do schroniska w Pięciu Stawach, ale po dojściu do Kir, w siarczystym mrozie przez nieustannie zacienioną Dolinę Kościeliską wymarzłem na tyle, że na myśl o kolejnym wielogodzinnym marszu przez nie mniej zacienioną a jeszcze zimniejszą Dolinę Roztoki – odechciało mi się.
W końcu poszedłem na łatwiznę i ( korzystając z adamkowego transportu ) potowarzyszyłem Konradowi w powrocie do domu, po czym dojechałem do Szczyrku na nocleg do Chaty Wuja Toma na przełęczy Karkoszczonka.
04.01.2016.
Pogoda się zmieniła. Mróz przestał być już dwucyfrowy, uzyskując ludzką wartość ok. 8 stopni na minusie. Dodatkowym minusem było jednak to, że "ociepleniu" towarzyszyło zachmurzenie. Pięknie przejrzyste niebo odeszło w przeszłość, a nad Beskidami rozłożyła się gruba, szczelna warstwa chmur.
Ale ja i tak miałem w planie wybrać się na Skrzyczne, więc chmury mnie nie zniechęciły.
W Beskidzie Śląskim śniegu jak na lekarstwo, więc szło się całkiem przyjemnie i miejscami nawet można było jakiś widoczek ustrzelić.
No i wszystko szło zgodnie z planem, aż tu nagle........nastąpiło gwałtowne załamanie pogody i dopadła mnie straszliwa burza śnieżna
Jakoś ją przetrwałem i szczęśliwie dotarłem do celu.
Potem jeszcze pożegnalna nocka u Tomka i w święto Trzech Króli powróciłem w domowe pielesze.
Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim uczestnikom za wspólnie spędzony czas
Poniżej zamieszczam fotogalerię, ale szczególnie zachęcam do jej obejrzenia fachowców od fotografii. Jak wspomniałem wyżej – trochę eksperymentowałem z nowym fotoaparatem i w opisach zdjęć zamieściłem kilka technicznych pytań z nadzieją na uzyskanie fachowych odpowiedzi
https://picasaweb.google.com/1020245576 ... zneNaDeser#
P.S.
Znaleziony na szlaku telefon szczęśliwie wrócił do właściciela