Strona 1 z 1

Grossglockner 3798 m n.p.m - listopad 2015

: 21 grudnia 2015, 20:17
autor: Skadi
Chciałabym się z Wami podzielić moim wejściem na Grossglocknera. Relacja mam nadzieję, że zainspiruje tych którzy jeszcze się wahają nad spełnianiem swoich trochę większych górskich marzeń :)

Obrazek

„Bycie bohaterem swojego życia to akt odwagi”. Bądźcie odważni, bądźcie bohaterami swojego ja. To wspaniałe, bezcenne uczucie. Emocje, które towarzyszą w takich chwilach nadają naszemu życiu wartości. Serce rośnie w siłę, czujemy się wolni. Niedawno doświadczyłam tego wszystkiego właśnie na Grossglocknerze, górze która jeszcze z 5 lat temu była dla mnie tematem kompletnie abstrakcyjnym. Nie ukrywam, że zakurzona leżała w szkatułce z marzeniami, ale raczej na zasadzie może za miliard lat jak na Ziemi znowu pojawią się dinozaury.

No, ale podobno marzenia się nie spełniają... Marzenia się spełnia. Przyszedł w tym roku moment, że czułam gdzieś tam w środku swego ja, że jestem gotowa psychicznie, by zmierzyć się z królem Austrii, że nadeszła pora by wygrzebać go z tej szkatułki i po prostu najprościej w świecie go urzeczywistnić. Pierwsza próba została podjęta wczesną wiosną. Niestety prognozy pogody nie pozostawiały żadnych złudzeń. Częste i obfite opady śniegu szargały poziomem zagrożenia lawinowego. Nie wyjechałam nawet z domu. To była dla mnie kolejna nauka opanowywania cierpliwości do perfekcji. Przez wiosnę i lato moją głowę zajęły inne górskie tematy. Glock mnie przetrzymał, choć czułam, że nie bez powodu. Generalnie człowiek ma tendencje do wynajdywania sensowności pewnych wydarzeń czy czynów. Pójdźmy tym tokiem myślenia i podepnijmy pod to mistyczną etykietkę. W sumie to rzadko pojawiają się u mnie łzy szczęścia spływające po policzkach, gdy stoję na szczycie, więc być może coś takiego miało miejsce.

Nadeszła jesień, a zaraz za nią przedłużony weekend niepodległościowy. W 2014 roku wtargałam Narodową na szczyt w Alpach Bawarskich - Watzmann, w tym roku też chciałam ten motyw powtórzyć. Tylko gdzie? W Wysokich Taurach na ich najwyższym szczycie! Prognozy pogody były obłędne. Praktycznie ten temat przestał nas w ogóle interesować. Zero informacji o jakiejkolwiek możliwości pojawienia się opadów deszczu czy śniegu. Tydzień przed i tydzień po naszym wypadzie aura nad Grossglocknerem wciąż pozostawała bez zmian. Skład ekipy jak nigdy wcześniej, zdecydowany na 100%. Zero przeciwności, zero jakiejkolwiek nerwówki. Przewodnia myśl była tylko jedna: pojedźmy i zróbmy to!


sobota, 7 listopada 2015

Po nocnej jeździe samochodem zajeżdżamy na parking Kals am Grossglockner na wysokości ponad 1900 m n.p.m. Z tego miejsca w pełnej okazałości widoczny jest szczyt. Niestety na razie Króla Austrii nie widzimy. Schowany jest w chmurach. Jest tu spokój, a kolorystycznie panuje tu wszędobylska rudość. Dotychczas nie byłam o takiej porze roku w Alpach sięgających ponad 3 tys m n.p.m, więc walory krajobrazowe są dla mnie zupełnie nowe. Gdy cała nasza czwórka ma na sobie plecaki to znak, że jest już gotowa do wymarszu. Rozpoczynamy nasze podejście w kierunku schroniska Stüdlhütte, szlakiem numer 702B. Według tabliczek informacyjnych ma nam to zająć około 3 godzin. Generalnie idziemy powoli, bo planujemy nocować w schronie samoobsługowym, tzw winterraumie. Mamy trochę obawy o dostępność miejsc, ponieważ w kalendarzu mamy weekend, no i stabilną pogodę, a na parkingu nie tylko my zostawiliśmy auto.


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Oparci o mury schroniska obserwujemy chmury przykrywające szczyt. W pewnym momencie zaczyna się pojawiać coraz więcej niebieskich akcentów na niebie, a kształt góry zaczyna coraz bardziej się uwidaczniać. Patrze na tego odsłaniającego się Grossglocknera i nie wierzę, że mam coraz większe szanse uwiecznić go na swoim aparacie. Jak cudownie, że nie musimy się martwić o pogodę. Czuję niesamowitą ulgę. W pełni mogę cieszyć się tym miejscem.

Gdy mobilizujemy się ponownie zarzucić na siebie plecaki, zaczynają pojawiać się pierwsi schodzący. Ich widok za każdym razem bardzo nas cieszy, ponieważ daje potencjalną szansę zwolnienia materaca w schronie. Idziemy tak mozolnie pod górę. Mijamy charakterystyczne dziury wydrążone przez sympatyczne tłuścioszki. Damian żartuje, że świstaki są tutaj na swoim. Niestety żaden z nich nie chce nam się jednak pokazać. No właśnie, gdzie tu są jakieś zwierzęta? Ani jednego ćwierkotu ptaka... Czy to taka pora, że fauna szykuje się do snu?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na zwierzątko nie muszę długo czekać. Jednak nie w takiej wersji jakiej oczekiwałam. Jeden z chodzących niesie na plecach wielki wór. Gdy mnie mija, mój wzrok podąża za nim. Przez chwilę jestem w totalnej konsternacji. Z worka wystają wielkie rogi. O co chodzi? Po chwili mijają mnie dwie kobiety ubrane na zielono. Jedna z nich ma przewieszoną przez ramię broń. Łapię kontakt wzrokowy z Damianem. Gdy towarzystwo oddala się, pytam czy w tym worze było ciało kozicy, a ci ludzie to kłusownicy. Sprawa ma się tak, że polowanie na kozice w Austrii jest legalne.

Na wysokościomierzu mamy coraz większą wartość, a co za tym idzie, w niektórych zakamarkach zalega jeszcze śnieg. Jesteśmy już prawie przy schronisku, ale warunki na szlaku mamy dość trudne. Na tym krótkim odcinku nie chce się nam zakładać raków, więc bardzo czujnie stawiamy każdy krok. Wojtek wyrwał do przodu, więc zaklepał dla wszystkich miejsce.

Spokojni o swój skrawek materaca możemy rozpocząć lokalną obczajkę. Część sprzętu zostawiamy na piętrze schronu i lecimy ogarnąć kuchnię. Witamy się ze wszystkimi i odpalamy kuchenki gazowe, by podgrzać obiad. Sam schron jest bardzo przyjemny. Posiada wszystko by przetrwać w takim terenie. Piec z przygotowanym drewnem, garnki do nabierania śniegu, kibelek w przedsionku, a na górze materace z kocami. Jest też normalne światło. Austriacki Klub Wysokogórski, który opiekuje się tym obiektem prosi o zapłatę użytkowania w kwocie 5 euro za noc. Jeżeli ktoś ma ochotę skorzystać z drewna, cena wzrasta do 10 euro. Wszystko na słowo. W jadalni na ścianie przytwierdzona jest puszka, gdzie należy wrzucać pieniądze. Gdy ogarniamy temat żarciowy, każdy z nas ma czas dla siebie. Wojtek podchodzi wyżej by ocenić jak wyglądają warunki na szlaku, którym będziemy jutro podchodzić. Marcin z Damianem, kręcą się bliżej schroniska, ja natomiast idę z aparatem wszystko obfotografować.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widok tego lodowca mnie zahipnotyzował. Usiadłam na wystającym ze śniegu kamieniu i po prostu zaczęłam się w niego wpatrywać. Po jakimś czasie dołączył do mnie Damian. Zaczęliśmy przyglądać się jego szczegółom i wyobrażać sobie jak w dawnych czasach wylewał się praktycznie do samej granicy doliny. Teraz ewidentnie widać, że cofa się i jest go coraz mniej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Gdy słońce znika za ostrzem grani, większość ludzi chowa się już do schronu, przesiadując w jadalni. Jest przyjazna atmosfera, mimo że między grupami są bariery językowe. Da się jednak wyczuć zainteresowanie. Padają pytania kto skąd jest i jakie ma górskie plany, albo gdzie już był. Czujemy się jak w jednej górskiej rodzinie, bo nikt nie jest tutaj z przypadku. Generalnie większość chce wchodzić na szczyt. Są dwie możliwości: drogą normalną albo słynną drogą Strüdlgrat. Nie chcemy się od razu porywać na trudniejszy level, więc wybieramy pierwszą opcję. Poza tym i tak nie mamy możliwości zmiany decyzji, ponieważ pozostały sprzęt potrzebny na tego typu drogę został w domu. To co zabraliśmy ze sobą to sprzęt typowo lodowcowy. Staraliśmy się z nim ograniczyć do niezbędnego minimum. Każdy z nas miał przy sobie (nie wliczając oczywistości): śrubę lodową 1x, długą taśmę 1x, krótką taśmę 1x, bloczek awaryjny 1x, karabinki zakręcane 3x (w tym 2x HMS), karabinki niezakręcane 3x, repsznur krótki i długi. Na jeden zespół 2-osobowy turystyczną linę o długości 30 metrów.

Około godziny 19-tej zapada w jadalni cisza, a w "sypialni" rozpoczyna się koncert chrapań. Zanim schowam się w czeluściach śpiwora, przez okno wystawiam jeszcze aparat i pstrykam ostatnie zdjęcie tego dnia.

Obrazek

niedziela, 8 listopada 2015

W sumie to już od godziny 3 w nocy zaczyna się krzątanina. Ukradkiem zapalane są czołówki. Słychać stukot czekanów i ostatnie sprawdzanie sprzętu przed wyjściem. My generalnie o tej porze przekładamy się na drugi bok. Budziki mamy nastawione na 5 rano, a opuścić schron planujemy gdy będzie już świtać.

Obrazek

Część niepotrzebnych rzeczy zostawiamy w schronie, mając w plecakach jedynie te związane z akcją górską. Akuratnie wschodzi słońce, gdy wychodzimy na szlak. Droga nie stanowi na razie problemu. Nawet śnieg jest wytopiony. Targany na plecach sprzęt zakładamy przy progu lodowca. Dawno nie było tutaj opadów, więc ścieżka prowadząca do schroniska Erzherzog Johann Hütte 3455 m n.p.m jest ewidentnie wydeptana. Widoczne są też wszystkie szczeliny. Niektóre z nich są naprawdę pokaźne i gdyby warunki były dużo gorsze, przejście tego lodowca nie byłoby już takie lajtowe.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Jesteśmy podzieleni na dwa zespoły. Wojtek z Marcinem idą jako pierwsi. By nie zamęczyć się nawzajem swoim indywidualnym tempem rozdzielamy się. Damian chce wszystko robić zgodnie ze sztuką, więc przez to zostajemy trochę w tyle. Ja nawet nie śmiem go poganiać. Cieszę się każdym momentem przebywania w tym miejscu. Chcę chłonąć każdy szczegół krajobrazu, by móc go jak najlepiej zapamiętać. To w jaki sposób operuje słoneczne światło sprawia, że co chwilę wyciągam aparat.

Obrazek

Obrazek



Warunki są świetne, do takiego stopnia, że niektórzy lekceważą to zdradliwe i niebezpieczne miejsce. Poruszają się bez raków czy nawet nie są związani liną. Trochę mnie ten widok szokuje. A może to my przesadzamy? Eeee, chyba raczej nie. Upewniam się, gdy ścieżka prowadzi po moście śnieżnym szerokości dwóch butów, a po prawej i lewej stronie widać ewidentne szczeliny bez dna.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wychodzimy ponad lodowiec. Na odcinku skalnym ubezpieczonym via ferratą, którą dotrzemy do schroniska Erzherzog Johann Hütte, mamy swoje trzecie w życiu wspólne widmo Brockenu. Zgodnie z legendą możemy czuć się już bezpieczni w górach ;)

Obrazek

Przy murach schroniska pięknie prezentuje się nasz cel - Grossglockner. Jest też wielki widokowy taras. Widać z niego między innymi słynny lodowiec Pasterze. Jest to największy lodowiec Alp Wschodnich, o długości ponad 8 km, a maksymalna grubość lodu sięga ponad 180 m. Niestety jęzor lodowca z roku na rok jest coraz krótszy. Pod jego próg prowadzi droga wysokogórska Grossglocknerstrasse. W sezonie zimowym jest nieczynna.

Tak naprawdę to trudności wejścia drogą normalną na Grossglocknera zaczynają się w sumie od tego momentu. Mam tu na myśli trudności techniczne. Lodowiec w sam w sobie wymaga umiejętności poruszania się po nim i posiadania podstawowej wiedzy. Wycena PD+ (nieco trudno) dotyczy głównie odcinka graniowego. Ze schroniska EJH podchodzi się szerokim grzbietem firnowym. Następnie do pokonania jest dość stromy żleb - Glocknerleitl.

Na grani ponownie związujemy się liną. Jest tu dość wąsko i tłumnie. Musimy część zespołów przepuszczać, przez co czas spędzony na grani się wydłuża. Zawsze gdy rozmyślałam o Grossglocknerze pod kocem w zaciszu domowym, to głównie właśnie o tej chwili. O tej skale, ekspozycji, wysokości, tej alpejskiej przestrzeni, widoku gór po horyzont. Stojąc tak przytulona teraz do jednego z metalowych słupków, staram się kompletnie wyłączyć tego typu rozważania. Moją głowę przejmuje tryb zadaniowy, bo to jedyny sposób by utrzymać psychę pod kontrolą. W pewnym momencie widzę schodzącego z przeciwka Marcina, zaraz za nim związany liną idzie Wojtek. Wymieniamy między sobą może ze dwa zdania, bo tworzenie niepotrzebnych korków w tym miejscu raczej do zalecanych nie należy.

Gdy jesteśmy na Kleinglocknerze, w całej krasie ukazuje się główny wierzchołek. Szczyty przedziela słynna przełęcz Obere Glocknerscharte, gdzie z prawej dochodzi rynna Palaviciniego (prowadzi nią jedna z najsłynniejszych dróg lodowych).

Obrazek

Obrazek


Przełęcz szerokości około pół metra jest jednym z najbardziej czujnych miejsc do pokonania. Gdy stajemy na szczycie napływają mi łzy do oczu. Coś we mnie pęka. Mam takie wrażenie, jakby ktoś lub coś w tajemnicy przede mną ten cały spektakl przygotował. Piękną pogodę, doskonałą widoczność po horyzont, widmo Brockenu. Przeżywam wewnętrzną chwilę celebracji. Czuję się szczęśliwa, że tu jestem. Ma to dla mnie ogromne znaczenie, bo to potwierdzenie, że drogą którą wybrałam jest słuszna.

"Wejście w góry jest mistycznym przeżyciem pozytywnym. Ułatwia akceptację negatywnych stron życia: starzenia się, słabnięcia, choroby... Wejście na szczyt jest oczyszczeniem z neurotycznych skutków codziennego życia - z bycia pochłoniętym małymi sprawami. Stres wysysa z Ciebie cały ten niepotrzebny absurd. Po wejściu na szczyt ludzie doznają uczucia odświeżenia i odnowy. Po powrocie do codziennej egzystencji jesteś zwykłym człowiekiem, a nie znerwicowanym zwierzęciem. Poza tym uprawianie wspinaczki to możliwość odkrywania prawdy o samym sobie. Moje rozumienie życia jest ukształtowane przede wszystkim przez góry". Wojtek Kurtyka - to mój mistrz jeżeli chodzi o trafność wyrażania słowami tego w jaki sposób i ja postrzegam góry.

Obrazek

Obrazek

Jesteśmy przedostatnim zespołem, który zdobywa szczyt tego dnia. Są tego pozytywne skutki. Grań dzielimy tylko z jednym, austriackim zespołem. W końcu ze spokojem można trochę porobić zdjęcia i bardziej się porozglądać.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdy znajdujemy się z powrotem na szerokim śnieżnym firnie, wolnym już krokiem wracamy do schronu. Jest listopad, więc około 16 robi się szarówka. Zanim całkowicie zapadnie zmrok, na lodowcu mamy piękny pokaz gry świateł. Kształt Grossglocknera przybiera ognisty kolor. Spektakl trwa może z 5 minut. Jesteśmy sami, panuje typowa górska cisza.


Obrazek

Obrazek

Wpadamy do schronu. Wojtek z Marcinem grzeją dla nas miejscówkę w jadalni. Oczywiście rozmawiamy o wrażeniach z wejścia na szczyt. Inne ekipy też dołączają do dyskusji. Podpytujemy m.in o warunki na drodze Studlgrat, z którą być może zmierzymy się podczas kolejnej wizyty tutaj.

Cudownie, że nie musimy zaraz gnać na dół do auta i przez noc wracać do domu. Jest już znacznie mniej mieszkańców, więc gdy przychodzi pora na spanie, na materacach jest dużo więcej miejsca. Gdzieś około 1 przeżywam katusze. Jest tak gorąco, że mam wrażenie że zaraz się uduszę. Nie chcę hałasować, ale po prostu nie dam rady wytrzymać. Włączam czołówkę i idę otworzyć okno. Chociaż czasem słychać jak gwiżdże za oknem, to temperatura na zewnątrz jest dodatnia. Po tej traumatycznej nocy, następnego dnia schodzimy na parking. Grossglockner żegna się z nami ukazując swój piramidowy kształt, a delikatny wiatr unosi w powietrze igły rosnących tutaj modrzewi.

Więcej zdjęć na blogu: http://www.skadinagrani.pl/2015/12/gros ... m-npm.html

: 22 grudnia 2015, 9:59
autor: PiotrekP
Skadi pisze:Gdy stajemy na szczycie napływają mi łzy do oczu. Coś we mnie pęka. Mam takie wrażenie, jakby ktoś lub coś w tajemnicy przede mną ten cały spektakl przygotował. Piękną pogodę, doskonałą widoczność po horyzont, widmo Brockenu. Przeżywam wewnętrzną chwilę celebracji. Czuję się szczęśliwa, że tu jestem. Ma to dla mnie ogromne znaczenie, bo to potwierdzenie, że drogą którą wybrałam jest słuszna.
Pięknie to ujęłaś, dla takich chwil warto trochę się pomęczyć i zdobyć piękny szczyt. Wielkie :brawo: dla Ciebie i całej ekipy, tak trzymaj :spoko: .

: 22 grudnia 2015, 10:08
autor: Barbórka
ależ mi się ta relacja podoba! nie tylko dlatego, ze opisujesz ten większy kawałek gór, ale też dlatego, że trafiasz w sedno - przynajmniej ja się z tym wszystkim bardzo zidentyfikowałam, wciągnęły mnie słowa, zdjęcia i emocje, czuję - że będę miała tak samo, jak uda się zrealizować to marzenie ;)
gratuluję tak dobrej pogody i tak fajnych przeżyć ;)

: 22 grudnia 2015, 12:05
autor: Han-Ka
Skadi pisze:marzenia się nie spełniają... Marzenia się spełnia
Zgadzam się i tak też staram się postępować realizując swoje zamierzenia. Tylko lista marzeń zamiast się skracać, to stale się wydłuża.

Gratuluję zdobycia szczytu :brawo: . Wiem, że to nie ostatni Twój "szczyt marzeń" :) . Zatem czekam na kolejne relacje.

: 22 grudnia 2015, 18:04
autor: Kovik
No, no jeśli będzie prowadzony konkurs na relacje roku będziesz miała mój głos. Mieliście farta co do pogody i brawo za górę. Jeszcze do niedawna Gross był u mnie w sferze marzeń porównywalnych jak lot na księżyc ale człowiek staje się coraz bardziej świadomy swoich możliwości i było już tuż, tuż - no ale trzeba jeszcze troszkę poczekać.

Brawo - piękne foty

: 22 grudnia 2015, 19:32
autor: Pietras8609
Gratulacje; super relacja, świetnie się czytało. Dzięki tobie na chwilę powróciłem myślami do swojego wejścia na Glocka z czerwca b.r.; ta góra choć popularna to ewidentnie coś w sobie ma:)

: 22 grudnia 2015, 20:21
autor: goska
Gratuluje, wiem jak to jest kiedy marzenia się spełniają i każdemu życzę chociaż raz to przeżyć. Piękne zdjęcia.

: 22 grudnia 2015, 20:59
autor: spacerowicz
Chociaż tak wysokie góry są mi "obce" Twoją opowieść przeczytałem z wielką przyjemnością. Marzenia na jawie - piękny i wzruszający obraz człowieka w górach. Życzę jak najwięcej takich uniesień.

: 22 grudnia 2015, 23:26
autor: Dżola Ry
Justyna, dołączam do grona chwalców ! ;)
Piękny wyczyn jego opis :)

Bardzo "po mojemu" jest relacja - przesycona emocjami i radością czerpaną z każdej chwili - i filozofia życiowa, w której marzenia się spełnia, a jeśli coś nie wychodzi to dlatego, że potem będzie lepiej :)

: 23 grudnia 2015, 12:10
autor: jck
Gratulacje, Grossglockner to piękna góra, zwłaszcza jesienią.
Pogoda jak dzwon (nomen omen), warunki świetnie, podejrzewam, że wiele satysfakcji. Na Stuedlgrat też się wybierz, bo warto.

Jakie kolejne plany?

: 23 grudnia 2015, 23:17
autor: Marshal23
Gratulacje dla całej Ekipy-Dobra robota.Cel,pogoda,no i relacja.Przeniosłem się tam i podążałem Waszym śladem-Dziękuję