Strona 1 z 4

11.11-15.11 - Bieszczadzki debiut Pudelka :)

: 17 listopada 2015, 18:53
autor: Pudelek
Schodziłem trochę śląskich, polskich i zagranicznych gór ale jeszcze nigdy nie byłem z plecakiem w Bieszczadach :!: Co prawda dwukrotnie zajrzałem w to pasmo - raz autobusem na kilka godzin do Ustrzyk Dolnych, a raz samochodem zwiedziłem kilka cerkiewek w okolicach Komańczy, ale to jednak nie to samo... Bieszczady Zachodnie od dobrych kilku lat wypisywałem w planach na nowy rok, w końcu przestałem to robić, bo ciągle się nie udawało. Aż do obecnego listopada :)

11 listopada o pierwszej w nocy ładuję się z Eco w Katowicach do autobusu dalekobieżnego na wschód. Podróż jak na polskie warunki trwa krótko, bo nieco ponad pięć godzin, ale nie powiedziałbym, że jesteśmy wypoczęci. Prawie nie spałem, w poprzednią noc również, więc czuję się trochę jak zombi... ale tylko trochę.

Autobus wyrzuca nas w Lesku na jakimś obskurnym placu, wokół którego pełno informacji o centrali nasiennej. Przyjechał za wcześnie, ciekawe jakby ktoś przyszedł punktualnie na moment odjazdu i został wystawiony do wiatru? Pogoda jest taka jak w prognozach - pochmurno, szarawo i mży. W dodatku Andrzej zostawia w autobusie chustę - standard.
Obrazek

Maszerujemy do centrum Leska. Wymarłe. Kompletnie. Wiemy, że jest około 6.30, ale to w końcu miasto powiatowe (choć wielkością to raczej duża wieś).
Obrazek

Oglądamy kilka pomników, fotografujemy mapę i schodzimy w dół zobaczyć synagogę z XVII wieku. Jest nietypowa, posiada m.in. wieżę dawnego żydowskiego więzienia oraz kościelno-pałacowe szczyty, nie ma drugiej takiej w Polsce.
Obrazek
Obrazek

Po zdewastowaniu w czasie wojny, zawaleniu dachu w latach 50. jest obecnie zabezpieczona i działa jako galeria oraz muzeum.

Kawałek niżej żydowski cmentarz. Odbijamy się od zamkniętej kłódką bramy klnąc długo i głośno, a wtedy nagle z sąsiedniego budynku wychyla się przez okno facet i pyta, czy obudzić teścia, który ma klucz. No pewnie :)

Co prawda teść obudzić się nie dał, ale klucz dostaliśmy. Kirkut jest spory, zachowało się 1600 macew, część w niezłym stanie.
Obrazek

Jest też kilka macew nowych oraz daszek nad grobem cadyka, do którego pielgrzymują do dzisiaj chasydzi.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Oddajemy klucz opiekunowi i zaglądamy na nekropolię wojskową. Spoczywa na niej 600 żołnierzy austriackich, niemieckich i rosyjskich poległych i zmarłych w okolicy w czasie Wielkiej Wojny.
Obrazek
Obrazek

Cmentarz wygląda dość skromnie w porównaniu z tymi z zachodniej Galicji, lecz tutaj nie zdążono przeprowadzić masowych prac przy budowie cmentarzy, bo skończyła się wojna. Żołnierzy chowano wspólnie, niezależnie od narodowości, w masowych grobach.
Obrazek

"...za życia skłóceni, śmiercią pogodzeni, razem złożyli tu kości..."

Obrazek

Zaraz obok cmentarz parafialny, na którym też jest trochę starych grobów i rozwalony schron z Linii Mołotowa. Lesko w latach 1939-41 było nadgranicznym miastem Ukraińskiej SRR, stąd pełno umocnień. W czerwcu 1941 miejscowość zdobyli Słowacy i razem z Niemcami zniszczyli bunkry.
Obrazek

Za nieistniejącym płotem siadamy na śniadanie, na zegarku 7.45. Młoda pora, w dodatku na niebie zaczyna się przejaśniać. Tego się nie spodziewaliśmy.
Obrazek

Gdy wracająmy do centrum przebiega nam drogę biały kot - dwukrotnie, tam i z powrotem! To musi być dobry znak! Podchodzimy jeszcze pod kościół parafialny, a następnie w kierunku wylotówki. Idziemy całkiem szybko, momentami odcinek 3 kilometrów zajmuje nam tyle czasu, co 100 metrów ;)
Obrazek

Przy drodze jeszcze jeden rozwalony schron, zamek Kmitów (dziś restauracja i hotel) i słońce na nadal kolorowych drzewach.
Obrazek

Mijamy most na Sanie - to już nie ma żartów, prawdziwe Bieszczady :) Za mostem, na winklu, postanawiamy stanąć i łapać stopa. Samochód zatrzymuje się jeszcze zanim doszliśmy do wypatrzonego miejsca :D

Kierowca jedzie naprawić grzejnik gazowy do nieodległego Hoczewa (Гічва) - to dokładnie tam gdzie my. Hoczew w porównaniu z Leskiem wygląda jak metropolia - dwa czynne sklepy i ludzie żyją!

Słońce oświetla kościół św. Anny z parawanową dzwonnicą i dworkiem (plebania?).
Obrazek

W ogóle jest ciepło, termometry wskazują 14-15 stopni, wrażenie raczej września niż połowy listopada. Kościół tradycyjnie zamknięty, więc tylko obchodzimy go dookoła.
Obrazek

Po drugiej stronie widać sklep z barem - ten drugi też oczywiście nieczynny, lecz nie ma problemu kupić piwa i usiąść pod nim. Zatem strzela pierwszy Leżajsk :)
Obrazek

Na mapie mamy zaznaczoną na bocznej drodze unicką plebanię oraz Izbę Regionalną. Faktycznie, kawałek dalej coś stoi.
Obrazek

Moim zdaniem to fara, a według Andrzeja Izba, dawny zajazd. Dyskusja trwa kilka minut. Obok obiektu na wzgórzu znajdujemy schody donikąd - pozostałość po cerkwi.
Obrazek

A więc probostwo... potwierdzają to miejscowi spod sklepu. Jeden z nich proponuje nam zajrzeć też do zamku nad rzeką.
- O, to coś tam zostało? Bo nic nie widzieliśmy - mówimy.
- No, eee... nic nie zostało... zarośnięte piwnice - miesza się koleś.
A no to dziękujemy za takie zwiedzanie ;) Izba Regionalna, jak sprawdziłem potem na innej mapie, była przy głównej drodze.

Kolejny łapanie stopa zajmie nam dłużej, przynajmniej tak sądzimy. Eco ciągle każe mi się uśmiechać jakbym już siedział w aucie - od tego wszystkiego łapię głupawki i rzeczywiście ustawicznie się chichram :D
Obrazek

(fot. Eco).

Po jakiś 10 minutach staje facet w vanie, który zazwyczaj wozi... niepełnosprawnych. Jedzie aż do Cisnej, ale niepotrzebnie każemy się wysadzić w Mchawie (Мхава), w której ma znajdować się stara kaplica, a nawet dwie.

Kaplica jest - dawniej unicka - odpustowa, dziś katolicka, odremontowana i zupełnie nijaka.
Obrazek

Na wzgórzu, w miejscu rozebranej w latach 50. cerkwi, wznosi się współczesny kościół. Darujemy sobie wdrapywanie się na górę.
Obrazek

Tym razem łapiemy stopa na idąco - dość szybko staje gazik z kilkoma facetami. Robią dookoła odwierty szukając w Bieszczadach gazu. Zanim jednak nas podwiozą to muszą się cofnąć do miejsca pracy, bo ich szefowi coś się przypomniało. Mamy tylko nadzieję z Eco że nie wracamy aż do Leska...

Na szczęście po chwili znowu suniemy do przodu. Dowiadujemy się, że praca jest dobrze płatna i wiąże się z podróżami po całym świecie. Prawie jak prezydenta.

Wysiadamy na opłotkach Baligrodu (Балигород). Andrzej czytał wcześniej o miejscowym kirkucie, który ma być podobno ładnie odnowiony. W rzeczywistości jest bardzo zachwaszczony i w znacznie gorszym stanie niż w Lesku. Część macew została użyta przez Niemców do wybrukowania baligrodskiego rynku i nadal tam spoczywają pokryte asfaltem.
Obrazek
Obrazek

Mimo, iż Baligród ma rynek, to już dawno nie jest miastem. W latach 40. XX wieku kilkukrotnie był niszczony podczas napadów UPA, potem jeszcze dodatkowo wypędzono Ukraińców/Rusinów, a wcześniej wymordowano Żydów, więc nigdy już nie odzyskał swojej wcześniejszej wielkości.

Ale mają własny czołg!
Obrazek

T-34 w parku nie ma z miastem nic wspólnego - w 1975 roku zastąpił T-70, biorący udział w walkach z Ukraińcami. Poprzednik trafił do muzeum w Poznaniu i jest jedynym zachowanym w Polsce.

Oprócz czołgu mamy pomnik pomordowanych przez UPA...
Obrazek

...oraz cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej z 1829 roku. Po wojnie niszczała, teraz remontowana.
Obrazek

Dopiero południe (choć słońce już dawno zakryły chmury), więc wypadałoby coś zjeść. Karczmy są zamknięte, ale w oknach jedynej spelunki widać światło. Siadamy więc i zamawiamy po jednym oraz placki ziemniaczane. Nie jesteśmy sami, kręci się tam już podpita parka i mocno zawiany żul, który śmierdzi tak mocno, że barman po każdym jego wyjściu i wejściu psika odświeżaczem :D Nie zdecydował się jednak na wywalenie go za drzwi, bo facet zostawia sporo kasy ;)
Obrazek

Kolejny odcinek przebywamy z małżeństwem, które ma bazę w Polańczyku i cały tydzień kręci się po okolicy. Wysadzają nas na skrzyżowaniu w Cisnej (Тісна). Architektonicznie wioska wygląda niezbyt fajnie, ale jest Siekierezada :)
Obrazek

W środku od razu znajdujemy wspólne tematy z jedną ekipą, a potem drugą - wycieczką z woj. lubuskiego.
Obrazek

Plan minimum na dziś zrealizowany - dotarliśmy do serca Bieszczad. Teraz czas na maksimum - próbujemy łapać stopa na zachód. Stajemy w pewnym oddaleniu od głównego skrzyżowania, machamy ale bez powodzenia... podchodzi do nas starszy pan, pochodzący z Olkusza. Opowiada o rodzinie, częstuje papierosami, rozmawia się fajnie, lecz ewidentnie odstrasza to kierowców. Dopiero gdy odchodzi, w sumie po 20 minutach, zatrzymuje się samochód. W środku młoda dziewczyna, wyraźnie wystraszona i zestresowana. Hmm, to po co się zatrzymywała? :D

W miarę mijanych kilometrów przestaje się bać i rozmawiamy m.in. o tym, jak to przy świeżym powietrzu w Krakowie ludzie trafiają do szpitala :D

Wychodzimy daleko dalej przy zakręcie, gdzie biegnie zarośnięta na tym odcinku Bieszczadzka Kolejka Leśna.
Obrazek

Przed nami prosty odcinek gruntówką.
Obrazek

Nagle widzimy stadko jeleni. Patrzą na nas ciekawie i dopiero po chwili schodzą w krzaczory, skąd nadal się przyglądają.
Obrazek
Obrazek

Nowy Łupków (Новий Лупків) to właściwie końcówka Bieszczad, a początki Beskidu Niskiego. Znajduje się tutaj zakład karny (gospodarstwo rolne), rozwalone budynki PGR-ów i... rozświetlony domek niczym chatka Baby Jagi.
Obrazek

W środku sympatyczna knajpa, którą zawsze też chciał odwiedzić i Eco. Tu też spotykamy pierwsze osoby które wybierają się w to samo miejsce noclegowe co my. Po wypiciu piwka wspólnie kierujemy się z dwoma chłopakami do odległej o 40 minut Chatki na Końcu Świata.

To naprawdę koniec świata. Nie ma prądu, woda ze studni, za to atmosfera ciepła :) Jest też gęba znajomego z Górnego Śląska ;)
Obrazek
Obrazek

Poranek wita słońcem, choć na Słowacji bardzo mocno się chmurzy i wieje.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Chatka to dawny budynek, należący do zakładu karnego, kupiony w latach 80 przez Almatur. Leży na terenie dawnej wsi Stary Łupków (Старий Лупків), z której nie zostało już nic poza cerkwiskiem, resztkami cmentarza i stacją kolejową. Gdybyśmy wyjrzeli z okien chatki kilkadziesiąt lat temu to zobaczylibyśmy domy niewielkiego letniska...

Na razie jednak trwają pożegnania i zabawy ;)
Obrazek

(fot. Eco)

Wracamy drogą, którą dzień wcześniej podążaliśmy w nocy, więc dopiero teraz można się rozejrzeć. Mnie okolica przypomina Góry Bystrzyckie, a na pewno krajobraz jest bardziej Niski niż Biesowy...
Obrazek
Obrazek

Oglądamy resztki cmentarza łupkowskiego - kilkanaście grobów i krzyży w różnym stanie, w większości w cyrylicy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Plan na dziś był taki: idziemy do głównej drogi i łapiemy stopa w kierunku Wetliny. Nie musimy jednak tego robić, gdyż chłopaki, którzy przyjechali w pobliże chatki samochodem, oferują się nas podwieźć :) Mamy więc komfortowy transport, tylko jeszcze trzeba wytańczyć na trawie błoto z buciorów ;)
Obrazek

Po drodze mamy okazję (ja po raz pierwszy) zobaczyć wilka - stoi na torach kolejki, tych używanych. Niestety, zanim zdążyliśmy wyciągnąć aparat to zdążył zniknąć.

Stajemy jeszcze w sklepie we Wetlinie, gdzie siedzi prawdziwy bieszczadzki zakapior z brodą i winem Bieszczady. I bieszczadzki jeleń na rzy... rykowisku ;)
Obrazek

Kolejny etap to część górska :)

A galeria tu:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... kaDoUpkowa#

: 17 listopada 2015, 19:59
autor: włodarz
Pudelek pisze:Schodziłem trochę śląskich, polskich i zagranicznych gór
Śląskie góry są i polskie, i zagraniczne. Wystarczyło napisać: "Schodziłem trochę śląskich gór" :D
Pudelek pisze:W dodatku Andrzej zostawia w autobusie chustę - standard.
A nie licho?
Pudelek pisze:Idziemy całkiem szybko, momentami odcinek 3 kilometrów zajmuje nam tyle czasu, co 100 metrów
Pokonujecie 3km w minutę? Czy może coś wyjaraliście i czas przestał mieć znaczenie? :D

: 17 listopada 2015, 20:36
autor: Pudelek
włodarz pisze:Schodziłem trochę śląskich gór
i również polskich nie leżących na Śląsku, jak np. Żywiecki i zagranicznych, nie leżących na Śląsku, jak np. Małe Karpaty... tak więc zdanie jest bardzo precyzyjne :D

włodarz pisze:Pokonujecie 3km w minutę? Czy może coś wyjaraliście i czas przestał mieć znaczenie?
przyjrzyj się dokładnie zdjęciu pod tym tekstem ;)

: 17 listopada 2015, 22:27
autor: Tauzen
Pudelek pisze:
włodarz pisze:Pokonujecie 3km w minutę? Czy może coś wyjaraliście i czas przestał mieć znaczenie?
przyjrzyj się dokładnie zdjęciu pod tym tekstem ;)
Też początkowo nie załapałem o co chodzi

: 18 listopada 2015, 9:25
autor: Anonymous
Tak dobrze jak tym razem to stopa się jeszcze nie łapało (no może raz - przed rokiem i również w Bieszczadach). Człowiek nie zdążył się porządnie ustawić a już siedział w samochodzie i toczył rozmowy z kierowcą, zmierzając ku dalszej przygodzie :D

Obrazek
Z tym zakapiorem na schodach dwa dni później piliśmy wino :winko:

: 18 listopada 2015, 15:08
autor: Barbórka
no wreszcie coś dla mnie:) najlepszy zakątek dla pozytywnych "zakręconych" ludzi gór :)

ps. pudelek bez brody?? czy ja dobrze widzę?

: 18 listopada 2015, 15:15
autor: Pudelek
czasem mi się zdarza :D

: 18 listopada 2015, 15:47
autor: Panda
ecowarrior pisze:Z tym zakapiorem na schodach dwa dni później piliśmy wino
https://www.youtube.com/watch?v=caRBqs4hKnE

:spoko:

: 18 listopada 2015, 23:18
autor: Pudelek
z tym piciem wina to lekka przesada, przyszedł na mocnym suszeniu i go poczęstowaliśmy, ratując mu życie ;)

: 19 listopada 2015, 7:25
autor: Rebel
Pudelek pisze:Kolejny etap to część górska
Pudelek to że się ogoliłeś to nie znaczy że możesz się ociągać :kukacz: ;) dawaj kolejną część

: 19 listopada 2015, 13:40
autor: Pudelek
stopniuję napięcie :P

: 19 listopada 2015, 15:02
autor: heathcliff
stopniuj tak, aby nie stopniało :kukacz:

: 19 listopada 2015, 17:47
autor: Pudelek
Pierwszego dnia w Bieszczadach świadomie odpuściliśmy same góry i skupiliśmy się na tym co w dolinach, gdyż wszystkie prognozy pogody zgodnie stwierdzały, że środa ma być najgorsza. Okazało się to słuszne, bo na szlakach za wiele nie zobaczylibyśmy.

Zatem teraz nadszedł czas na coś wyższego... jak już pisałem: koledzy z chatki w Łupkowie podwieźli nas aż do przełęczy Wyżniańskiej (choć najpierw Eco kazał się wysadzić wcześniej, ale szybko spostrzegł pomyłkę). Połonina Caryńska częściowo w słońcu, choć chmury ostro na nią napierają.
Obrazek

Eco wymyślił dziś trasę na Małą i Wielką Rawkę, a potem zejście do Ustrzyk Górnych na piwo. Niestety, już teraz widać, że Rawki całe w fochu.
Obrazek

Na razie idziemy zjeść obiad do Bacówki. Architektura dziwnie znajoma ;)
Obrazek

W środku przyjemnie. Dwa koty (jednego zauważyłem dopiero po zrobieniu zdjęcia) i smaczne (choć niezbyt tanie) jedzenie - porcji pierogów nie dałem rady całej opchnąć. Przychodzi też trochę turystów, ale mimo bliskości drogi nie mamy wrażenia stonkolandii.
Obrazek
Obrazek

Wychodząc przed schronisko spotykamy małżeństwo, które wczoraj przywiozło nas do Cisnej na stopa. I faceta, który właśnie zszedł z Rawek i nie pozostawia złudzeń: u góry mleko, piździ i wieje, zero szans na poprawę. Udaje mi się namówić Eco abyśmy jednak zmienili plany i uderzyli w drugą stronę - na Połoninę Caryńską. Ta co prawda też się zachmurzyła, lecz jednak to bliżej nam po drodze...

Gdzieś dalej nadal jest słońce, ale tutaj już nie ma szans.
Obrazek

Podejście pod Caryńską to ponoć tylko trochę lżej niż ściana płaczu pod Rawką. Marne pocieszenie, choć zawsze.
Obrazek

Im bliżej grani tym bardziej puchato. Widoki powalają.
Obrazek
Obrazek

Nie ma to jak być pierwszy raz w Biesach i zachwycać się panoramami ;)

Na głównym szczycie Połoniny spotykamy grupę tatusiów z dziećmi, którzy właśnie zaczynają schodzić, my tymczasem siadamy trochę niżej, aby schować się przed silnym wiatrem. Co nam zostaje? Napić się Leżajska.
Obrazek

Ale, ale... czy to nie słońce?
Obrazek

Faktycznie, nad nami czasem przemknie kawałek niebieskiego nieba, a nawet żółta tarcza.
Obrazek

Podczas złażenia zaczyna się oczywiście przejaśniać, widać na sąsiednich pasmach walkę na śmierć i życie różnych żywiołów.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pierwsze oznaki wiosny... czas szykować Zajączka!
Obrazek

Od tego przyglądania się okolicy zaliczam glebę - dobrze, że tylko jedną, bo śliskich miejsc jest masa. Mijamy ekipę tatusiów z dziećmi, którzy też wyszli późno na szlak, bo rano długo bolała ich głowa ;)

Schodzimy do Brzegów Górnych (kiedyś Berehy Górne, Береги Горішні, ale nazwę zmieniono za komuny aby zatrzeć rusińskie korzenie). Jest tu cmentarz unicki, pamiątka po wyludnionej wsi, lecz w ciemnościach tylko go mijamy. Przy drodze dość duży parking, gdzie robimy sobie postój.

Z Połoniny Wetlińskiej schodzą dwie dziewczyny. Okazało się, że chcą dotrzeć do Ustrzyk Górnych jakimś stopem, tylko, że teraz mało co jeździ - to też torpeduje nasze plany, bo liczyliśmy na podwiezienie na przełęcz nad Brzegami Górnymi, skąd prowadzi najkrótszy szlak na górę. Radzimy dziewczynom aby poczekali na ekipę z dziećmi, która została z tyłu, a ponieważ ich samochody stoją na parkingu, to jest szansa, że gdzieś je podwiozą...

Sami zaczynamy wchodzić szlakiem czerwonym (GSB) na Wetlińską. Szlakowskaz wskazuje półtorej godziny, jesteśmy jednak tak zmęczeni, iż wydaje się to całą długą wiecznością...
Obrazek

Posuwamy się wolno. Bardzo wolno. Stajemy dosłownie co kilkadziesiąt metrów, czasem siadając i wyłączając czołówki. Dookoła niemal kompletna ciemność, czasem tylko bardzo daleko mignie jakieś światło samochodu na drodze... Pięknie i straszno.

Według mapy najgorsze podejście miało być nad granicą lasu - biorąc pod uwagę, że i wśród drzew niektóre etapy potrafią wykończyć (zwłaszcza pieprzone schody), to nie potrafię sobie wyobrazić co będzie wyżej! Kiedy w końcu wychodzimy na otwartą przestrzeń wita nas wiatr i skały... ostra wspinaczka w jednym miejscu i... słaba poświata, ewidentnie schroniska!

Wydawało nam się, że wleczemy się strasznie, a do Chatki Puchatka docieramy niemal kwadrans przed czasem z tabliczki! Dla kogo więc jest tamte półtorej godziny, bo chyba wolniej pójść już nie szło??

Gdybyśmy jednak poszli na Rawki zgodnie z pierwotnym planem to jestem pewien, że już dzisiaj w to miejsce byśmy nie doszli!

W Chatce pełne obłożenie, dostajemy dwa ostatnie łóżka w osobnych pokojach. Pan z okienka proponuje posiłek czyli dwa rodzaje zupy za dychę... nie, dziękujemy. O cenach w tutejszym bufecie chodzą legendy, jesteśmy zaopatrzeni.
Obrazek

Kot Afolfek, sobowtór fuhrera ;)
Obrazek

Liczymy na integrację z sąsiadami, lecz słabo to idzie - ekipa z dystryktu mławskiego wydaje się całkowicie zaabsorbowana grą w karty oraz dwiema dziewczynami, które poznali już na miejscu. Prawie siłą wlewamy im nasze napitki, aby w końcu coś się ruszyło i dopiero swojskie wino Eco zaczyna działać :D
Obrazek

W końcu siadamy razem. Chłopaki raz w roku spotykają się gdzieś w górach, zjeżdżając się z różnych stron świata. Jest nawet wenezuelski Alvaro ;) Teraz namówiły jedną z dziewczyn do gry w tysiąca i jednego z nich ta gra (i fakt porażki z kobietą) tak rozemocjonowała, że darł się na pół budynku.

Po 20-tej przychodzi pan z okienka i mówi, że zaraz wyłącza agregat. Ktoś z ekipy chce jeszcze kupić Leżajska, lecz nie ma już takiej możliwości, pan jest nieugięty. Prosimy zatem o dołożenia do kominka, jednak to też niemożliwe, gdyż drzewo jest... zamknięte w kuchni! Bardzo to dziwne, o ile kwestię napoju mogę zrozumieć, to sprawa pieca była mocno podejrzana!

Przy świeczkach siedzimy na rozmowach do 2-giej w nocy, co jakiś czas sprawdzając, jaka pogoda na dworze - a tam raz zachmurzenie kompletne, a raz bezchmurne niebo.
Obrazek

Będziemy widzieć wschód słońca czy nie? W czwartek go nie było... To pytanie cały czas dręczy mnie przed snem (dystrykt mławski ostrzegał, że straszliwie chrapią, lecz nie słyszałem prawie żadnych nieprzyjemnych dźwięków).

Wstaję rano za potrzebą, patrzę na zegarek, a to już 6.30... Wyglądam przez okno - chmury, ale co chwilę trochę je przewiewa. Co z tym wschodem??
Obrazek

: 19 listopada 2015, 20:16
autor: trotyl
:D

: 19 listopada 2015, 20:21
autor: trotyl
Podejście pod Caryńską to ponoć tylko trochę lżej niż ściana płaczu pod Rawką. Marne pocieszenie, choć zawsze.
To trasa ,gdzie Trotyl w lipcul zaznaczył swoje podejście kroplami potu.Córka miała wtedy złamaną rękę,a ja niosłem dwa plecaki i było ze 30 stopni