10.08 - Z Goleszowa na Czantorię
: 12 sierpnia 2015, 16:02
Jednodniówka w upalny dzień Żeby było zabawniej, to wziąłem ze sobą Neskę, no i zabawy nie brakło
Załadowanym jak wór kartofli składem KŚ docieramy do Goleszowa o pół godziny spóźnieni.
Już pierwsze metry udowodniają, że chodzenie w takiej temperaturze to prawie samobójstwo, więc Neska szybko ściąga buty i zamienia na sandały. Wygodniej, ale jaki wstyd
Mkniemy przez Goleszów - widoczność dzisiaj nie będzie rewelacyjna.
W Gminnym Ośrodku Kultury działa już knajpa, więc wstępujemy na tanie i zimne Brackie - pomaga Następnie wychodzimy z centrum i mijamy jezioro Ton - dawne wyrobisko cementowni.
Za jeziorem stoją dwie przedwojenne skocznie narciarskie w stanie sypiącym się...
Potem wreszcie wchodzimy do lasu, gdzie idzie się znacznie przyjemniej. Nie trwa to jednak długo, gdyż przed nami najgorszy odcinek - asfaltową drogą, między sznurami ciężarówek.
Suną do kamieniołomu, w którym wydobywa się wapienie cieszyńskie. Temperatura w pobliżu zdaje się przypominać piec hutniczy.
Kawałek dalej stoi dawne schronisko Pod Tułem, dzisiaj restauracja o wątpliwym klimacie pod tą samą nazwą. Z powodu dobudówek ciężko poznać bryłę starego obiektu.
Wchodzimy na kolejne, tym razem paskudne, "piwo" i stwierdzamy, że jest już 13-ta... Plany zrobienia trasy do godziny 17.20 poszły się ..., ale w końcu aż tak nigdzie nam się nie spieszy.
Od Pod Tułu zaczyna się najładniejszy fragment szlaku - między zielonymi pagórkami i dwoma rezerwatami przyrody.
W przysiółku Podlesie (należącym do Lesznej Górnej) ponownie zaczyna się asfalt
Idziemy powoli do przodu w przypiekającym słońcu - czuję, że się rozpuszczam.
Początkowo chciałem drapać się na Małą Czantorię, ale ochota mi odeszła i zaproponowałem skrócić trasę przez czeską stronę. Neska zaaprobowała i wkrótce opuściliśmy kraj w ruinie.
W sumie ta ruina nie chciała się odczepić, bo po lewej stronie cały czas biegła granica, ale jednak droga była już czeska Postanowiliśmy sobie jeszcze usiąść gdzieś w cieniu i napić się kolendry
Sielanka nie trwała długo... Gdzieś z oddali usłyszeliśmy jakieś pomruki. Dalekie... zlekceważyliśmy je, a nawet zareagowaliśmy śmiechem. Zaczęły jednak się nasilać i w ciągu kilkunastu minut niebo na wschodzie (czyli tam, gdzie mamy iść) zrobiło się ciemne. Uskuteczniliśmy szybkie zbieranie, niedopite piwa do ręki i pędzimy przed siebie. Zaraz potem poczęło siąpić, po czym po kilku minutach rozpętało się piekło!
Ściana wody, burza przewalająca się tuż nad nami. Zakryci pelerynami, skuleni przy ziemi próbujemy to przeczekać, a pioruny walą dookoła aż miło... Wydawało mi się, że trwa to wieczność, ale po kwadransie lekko odpuściło. Przeszliśmy kilkaset metrów i znowu zaczęło napieprzać błyskawicami - ponownie się kulimy. Na szczęście tym razem na krócej, wreszcie porywisty wiatr przewiał ją kawałek dalej...
Przemoczeni brniemy po ścieżce, którą spływa woda po kostki... w butach chlupocze jakbym łaził w strumieniu.
Zabawy nie koniec - znika gdzieś szlak. Na rozwidleniu kierujemy się w górę i po jakimś czasie dochodzimy do szlaku... rowerowego. Tego tutaj w ogóle nie powinno być.
Im dalej szliśmy to byłem bardziej pewny, że to nie jest do końca właściwy kierunek. Miałem rację - dotarliśmy do normalnego szlaku mniej więcej w połowie drogi z Nydka na Czantorię! Szedłem tamtędy już jesienią ubiegłego roku i wiedziałem, że przed nami kupa drogi...
Okazało się, że nadłożyliśmy gdzieś ze 2 kilometry, więc tragedii nie ma, a po jakimś czasie pokazało się i wieża
Do byłego schroniska dodrapaliśmy się około godziny 17-tej. No tak, czynne do 16-tej... Na szczęście sprzedają nam chociaż piwo w butelce (ceny jesienią były niższe), a Neska może pomęczyć kota, który od tego wszystkiego prawie się dławi.
Sam obiekt co wizytę to wydaje mi się szpetniejszy...
Opuszczamy go bez żalu i włazimy na szczyt. Tam oczywiście wszystko pozamykane - godzina 18-ta to środek nocy.
Pozostaje zejść do Ustronia-Polany. Szlak wzdłuż wyciągu (też zamknięty) to każdorazowo tortura dla kolan.
Na dole jesteśmy o 19-tej, tak więc zdążyliśmy na pociąg jeszcze ze sporym zapasem Pogoda trochę nam storpedowała plany, ale mimo wszystko i tak było warto ruszyć się trochę po terenach, gdzie ostatnio byłem z 8 lat temu (Goleszów i okolice).
Dla zainteresowanych - profesjonalny plakat zapraszający na koncert synowej Don Vasyla, jej występy ponoć poruszają ciało
Pełna galeria:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... aCzantorie#
Załadowanym jak wór kartofli składem KŚ docieramy do Goleszowa o pół godziny spóźnieni.
Już pierwsze metry udowodniają, że chodzenie w takiej temperaturze to prawie samobójstwo, więc Neska szybko ściąga buty i zamienia na sandały. Wygodniej, ale jaki wstyd
Mkniemy przez Goleszów - widoczność dzisiaj nie będzie rewelacyjna.
W Gminnym Ośrodku Kultury działa już knajpa, więc wstępujemy na tanie i zimne Brackie - pomaga Następnie wychodzimy z centrum i mijamy jezioro Ton - dawne wyrobisko cementowni.
Za jeziorem stoją dwie przedwojenne skocznie narciarskie w stanie sypiącym się...
Potem wreszcie wchodzimy do lasu, gdzie idzie się znacznie przyjemniej. Nie trwa to jednak długo, gdyż przed nami najgorszy odcinek - asfaltową drogą, między sznurami ciężarówek.
Suną do kamieniołomu, w którym wydobywa się wapienie cieszyńskie. Temperatura w pobliżu zdaje się przypominać piec hutniczy.
Kawałek dalej stoi dawne schronisko Pod Tułem, dzisiaj restauracja o wątpliwym klimacie pod tą samą nazwą. Z powodu dobudówek ciężko poznać bryłę starego obiektu.
Wchodzimy na kolejne, tym razem paskudne, "piwo" i stwierdzamy, że jest już 13-ta... Plany zrobienia trasy do godziny 17.20 poszły się ..., ale w końcu aż tak nigdzie nam się nie spieszy.
Od Pod Tułu zaczyna się najładniejszy fragment szlaku - między zielonymi pagórkami i dwoma rezerwatami przyrody.
W przysiółku Podlesie (należącym do Lesznej Górnej) ponownie zaczyna się asfalt
Idziemy powoli do przodu w przypiekającym słońcu - czuję, że się rozpuszczam.
Początkowo chciałem drapać się na Małą Czantorię, ale ochota mi odeszła i zaproponowałem skrócić trasę przez czeską stronę. Neska zaaprobowała i wkrótce opuściliśmy kraj w ruinie.
W sumie ta ruina nie chciała się odczepić, bo po lewej stronie cały czas biegła granica, ale jednak droga była już czeska Postanowiliśmy sobie jeszcze usiąść gdzieś w cieniu i napić się kolendry
Sielanka nie trwała długo... Gdzieś z oddali usłyszeliśmy jakieś pomruki. Dalekie... zlekceważyliśmy je, a nawet zareagowaliśmy śmiechem. Zaczęły jednak się nasilać i w ciągu kilkunastu minut niebo na wschodzie (czyli tam, gdzie mamy iść) zrobiło się ciemne. Uskuteczniliśmy szybkie zbieranie, niedopite piwa do ręki i pędzimy przed siebie. Zaraz potem poczęło siąpić, po czym po kilku minutach rozpętało się piekło!
Ściana wody, burza przewalająca się tuż nad nami. Zakryci pelerynami, skuleni przy ziemi próbujemy to przeczekać, a pioruny walą dookoła aż miło... Wydawało mi się, że trwa to wieczność, ale po kwadransie lekko odpuściło. Przeszliśmy kilkaset metrów i znowu zaczęło napieprzać błyskawicami - ponownie się kulimy. Na szczęście tym razem na krócej, wreszcie porywisty wiatr przewiał ją kawałek dalej...
Przemoczeni brniemy po ścieżce, którą spływa woda po kostki... w butach chlupocze jakbym łaził w strumieniu.
Zabawy nie koniec - znika gdzieś szlak. Na rozwidleniu kierujemy się w górę i po jakimś czasie dochodzimy do szlaku... rowerowego. Tego tutaj w ogóle nie powinno być.
Im dalej szliśmy to byłem bardziej pewny, że to nie jest do końca właściwy kierunek. Miałem rację - dotarliśmy do normalnego szlaku mniej więcej w połowie drogi z Nydka na Czantorię! Szedłem tamtędy już jesienią ubiegłego roku i wiedziałem, że przed nami kupa drogi...
Okazało się, że nadłożyliśmy gdzieś ze 2 kilometry, więc tragedii nie ma, a po jakimś czasie pokazało się i wieża
Do byłego schroniska dodrapaliśmy się około godziny 17-tej. No tak, czynne do 16-tej... Na szczęście sprzedają nam chociaż piwo w butelce (ceny jesienią były niższe), a Neska może pomęczyć kota, który od tego wszystkiego prawie się dławi.
Sam obiekt co wizytę to wydaje mi się szpetniejszy...
Opuszczamy go bez żalu i włazimy na szczyt. Tam oczywiście wszystko pozamykane - godzina 18-ta to środek nocy.
Pozostaje zejść do Ustronia-Polany. Szlak wzdłuż wyciągu (też zamknięty) to każdorazowo tortura dla kolan.
Na dole jesteśmy o 19-tej, tak więc zdążyliśmy na pociąg jeszcze ze sporym zapasem Pogoda trochę nam storpedowała plany, ale mimo wszystko i tak było warto ruszyć się trochę po terenach, gdzie ostatnio byłem z 8 lat temu (Goleszów i okolice).
Dla zainteresowanych - profesjonalny plakat zapraszający na koncert synowej Don Vasyla, jej występy ponoć poruszają ciało
Pełna galeria:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... aCzantorie#