Bałkańska włóczęga - lipiec 2015
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
25 lipiec. Albania: Butrint - Albańskie Pompeje
Kolejny dzień również spędzamy aktywnie. Po drodze do naszego następnego celu zaglądamy z daleka na zatokę Porto Palermo, która w otaczających ją skałach kryje jedną z trzech dawnych baz sowieckiej marynarki wojennej, które Albania udostępniła Sowietom po 1946 r. Z góry widać zabudowania koszar i masywną bramę bunkra dla łodzi podwodnych. W latach 60. XX w. ponownie przejęła ją flota albańska. Obecnie baza nie jest już używana.
Głównym celem na ten dzień jest dla nas Butrint - zwany Albańskimi Pompejami. Są to pozostałości dużego starożytnego ośrodka miejskiego założonego w XII w. p.n.e. i funkcjonującego do XV/XVI w. n.e. Dziś obiekt leży na terenie Parku Narodowego "Butrini" i od 1992 r. wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
W Butrincie odkryto resztki murów obronnych, starożytny amfiteatr z III wieku p.n.e., ruiny domów, baptysterium z VII wieku, ruiny łaźni rzymskich i kaplicy z V wieku. Na akropolu zachowały się również pozostałości XIV-wiecznego zamku weneckiego.
Teatr:
Termy i fragment wieży weneckiej:
Świątynia Dionizosa:
Babtysterium (drugie pod względem wielkości i ważności w ówczesnym świecie chrześcijańskim):
Bazylika:
...i wiele innych ciekawych obiektów.
Starożytne miasto ukryte jest wśród bujnej roślinności nad słonym jeziorem Butrini i Kanałem Vivari łączącym jezioro z morzem.
Przez kanał można przedostać się promem. Po drugiej stronie kanału znajduje się niewiellka wenecka Trójkątna Forteca.
Po zwiedzeniu starożytnego miasta wracamy do Himarë, podziwiając po drodze widoki.
Więcej fotek TU
cdn.
Kolejny dzień również spędzamy aktywnie. Po drodze do naszego następnego celu zaglądamy z daleka na zatokę Porto Palermo, która w otaczających ją skałach kryje jedną z trzech dawnych baz sowieckiej marynarki wojennej, które Albania udostępniła Sowietom po 1946 r. Z góry widać zabudowania koszar i masywną bramę bunkra dla łodzi podwodnych. W latach 60. XX w. ponownie przejęła ją flota albańska. Obecnie baza nie jest już używana.
Głównym celem na ten dzień jest dla nas Butrint - zwany Albańskimi Pompejami. Są to pozostałości dużego starożytnego ośrodka miejskiego założonego w XII w. p.n.e. i funkcjonującego do XV/XVI w. n.e. Dziś obiekt leży na terenie Parku Narodowego "Butrini" i od 1992 r. wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
W Butrincie odkryto resztki murów obronnych, starożytny amfiteatr z III wieku p.n.e., ruiny domów, baptysterium z VII wieku, ruiny łaźni rzymskich i kaplicy z V wieku. Na akropolu zachowały się również pozostałości XIV-wiecznego zamku weneckiego.
Teatr:
Termy i fragment wieży weneckiej:
Świątynia Dionizosa:
Babtysterium (drugie pod względem wielkości i ważności w ówczesnym świecie chrześcijańskim):
Bazylika:
...i wiele innych ciekawych obiektów.
Starożytne miasto ukryte jest wśród bujnej roślinności nad słonym jeziorem Butrini i Kanałem Vivari łączącym jezioro z morzem.
Przez kanał można przedostać się promem. Po drugiej stronie kanału znajduje się niewiellka wenecka Trójkątna Forteca.
Po zwiedzeniu starożytnego miasta wracamy do Himarë, podziwiając po drodze widoki.
Więcej fotek TU
cdn.
Ostatnio zmieniony 17 sierpnia 2015, 23:40 przez Tidżej, łącznie zmieniany 2 razy.
| Gór, co stoją nigdy nie dogonię... |
ja przez Elbasan tylko przejechałem - pół miasta było rozkopane, dalsze pół stało w korku, nie było nawet JEDNEGO wolnego miejsca do zaparkowania przez przypadek zobaczyłem tylko odnowiony meczet na "obwodnicy".
W Butrincie widzę że w amfiteatrze zadeskowali podłogę - rok temu był jeszcze w wodzie
tu trzeba dodać, że Albańczycy po prostu zajęli stacjonujące tam okręty radzieckie i włączyli do swojej floty. A Moskwa im odpuściła Nie wiem czy wojsko tam nadal stacjonuje, lecz rok temu przy schronie stała jakaś łódź, zapewne straży przybrzeżnej.Tidżej pisze:W latach 60. XX w. ponownie przejęła ją flota albańska. Obecnie baza nie jest już używana.
W Butrincie widzę że w amfiteatrze zadeskowali podłogę - rok temu był jeszcze w wodzie
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Może to i lepiej, nie wiem jak to wyglądało wtedy, gdy Ty byłeś, ale teraz woda obok amfiteatru była mocno "kwitnąca" (foto poniżej). To może i lepiej, że są deski. Zarówno deski w podłodze amfiteatru, jak i wszystkie drewniane przejścia i mostki wyglądały na nowe lub przynajmniej odnowione.Pudelek pisze:W Butrincie widzę że w amfiteatrze zadeskowali podłogę - rok temu był jeszcze w wodzie
Na plus można powiedzieć, że po tych ruinach można prawie swobodnie chodzić, a nie tylko patrzeć przez barierkę.
A co do przejętych okrętów, to ponoć i tak w końcu skończyły jako żyletki
| Gór, co stoją nigdy nie dogonię... |
wyglądało to tak:
chyba nawet bardziej kwitnąca woda niż u Ciebie
chyba nawet bardziej kwitnąca woda niż u Ciebie
to fakt, choć gdy ja byłem to akurat przewalała się polska wycieczka i oczywiście kilku bohaterów musiało włazić na kamienie, mimo, że jest wyraźny zakaz.Tidżej pisze:Na plus można powiedzieć, że po tych ruinach można prawie swobodnie chodzić, a nie tylko patrzeć przez barierkę.
jak większość starych okrętówTidżej pisze:A co do przejętych okrętów, to ponoć i tak w końcu skończyły jako żyletki
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
26 lipiec. Grecja: Korfu
Wizyta na Korfu był dla mnie największą niewiadomą wyjazdu, ale do czasu... Poprzedniego dnia w drodze do Butrintu 'wstąpiliśmy' do Sarandy, by zorientować się, gdzie jest port i w jakich godzinach odbywają się rejsy na grecką wyspę.
Okazało się to dobrym posunięciem. Rejsy na wyspę odbywają się w godzinach: 9:00, 10:30 i 16:00, a ostatni powrotny wypływa z Korfu o 18:30. Poranne rejsy cieszą się dużą popularnością i obłożeniem (zwłaszcza w niedzielę), więc aby mieć pewność wypłynięcia trzeba zrobić rezerwację. Biletu wcześniej kupić nie można.
Ok. 8:00 dojeżdżamy do Sarandy. O miejsce na samochód w okolicy portu jest bardzo trudno, ale w końcu znajdujemy lukę w okolicy piekarni - ok. 200 m od portu. Bilet, szybka odprawa paszportowa i już czekamy na wejście na 'nasz' wodolocik...
...i po ok. pół godzinie 'rejsolotu' stajemy na greckiej ziemi
Korfu (Kerkyra) to miasto w Grecji, stolica górzystej i najbardziej zielonej greckiej wyspy Korfu. Niedaleko portu znajduje się Nowa Forteca, od której zaczynamy zwiedzanie miasta. Twierdza powstała w XVII w. w okresie panowania weneckiego. Rozpościera się z niej fantastyczna panorama na miasto, stary i nowy port, oraz Starą Fortecę.
Urokliwe stare miasto położone jest na wysuniętym cyplu, na którego końcu znajduje się Stara Forteca. Mimo, że miasto odnowiono z okazji spotkania przywódców państw Unii Europejskiej w 1994 roku, nie wygląda ono na zadbane. Wąskie kamienne ulice są czyste, ale stan wielu budynków pozostawia sporo do życzenia. Przez starówkę udajemy się w kierunku starej twierdzy.
Stara Forteca ograniczona jest od strony lądu fosą, dzięki czemu wygląda jakby znajdowała się na wyspie. Pierwsze fortyfikacje powstały w tym miejscu już w VI wieku n.e. Później, w XV w. przebudowali je Wenecjanie tworząc cudo architektury wojennej.
Na terenie Starej Fortecy znajduje się kościół św. Jerzego zbudowany w 1840 r. przez Anglików na kształt antycznej świątyni.
Na szczycie wzniesienia znajdującego się wewnątrz fortyfikacji zbudowano małą latarnię morską.
Pozostałą część dnia spędzamy zwiedzając starówkę, wąskie uliczki...
Leniwa niedziela mija nam leniwie na uśpionej, leniwej greckiej wyspie. Wbrew moim obawom nie musieliśmy przedzierać się przez tłumy turystów. Dzień spędziliśmy bardzo spokojnie.
Wypływamy z dużym opóźnieniem - zamiast wodolotem (chyba się zepsuł) płyniemy na pokładzie niewielkiego pasażerskiego statku. Rejs trwa godzinę dłużej, ale za to z pokładu statku mamy lepsze widoki niż przez szybę wodolotu...
...na Korfu...
...i na Sarandę...
W czasie odprawy paszportowej marzymy już tylko o powrocie na camping, kolacji i wieczornej kąpieli w morzu... Wychodzimy z portu i stajemy jak wryci... NIE MA SAMOCHODU
Na campingu został namiot, maty i śpiwory. Przy sobie mieliśmy dokumenty, pieniądze i sprzęt foto... Reszta była w samochodzie... Do domu 2000 km... Prawie biegiem, z duszą na ramieniu udajemy się na pobliski komisariat policji, próbujemy tłumaczyć, że tu niedaleko parkowaliśmy, że nie ma naszego samochodu... "No parking, no parking..." odpowiedział policjant i zamknął nam drzwi przed nosem... Zostaliśmy na ulicy...
Więcej fotek TU
cdn.
Wizyta na Korfu był dla mnie największą niewiadomą wyjazdu, ale do czasu... Poprzedniego dnia w drodze do Butrintu 'wstąpiliśmy' do Sarandy, by zorientować się, gdzie jest port i w jakich godzinach odbywają się rejsy na grecką wyspę.
Okazało się to dobrym posunięciem. Rejsy na wyspę odbywają się w godzinach: 9:00, 10:30 i 16:00, a ostatni powrotny wypływa z Korfu o 18:30. Poranne rejsy cieszą się dużą popularnością i obłożeniem (zwłaszcza w niedzielę), więc aby mieć pewność wypłynięcia trzeba zrobić rezerwację. Biletu wcześniej kupić nie można.
Ok. 8:00 dojeżdżamy do Sarandy. O miejsce na samochód w okolicy portu jest bardzo trudno, ale w końcu znajdujemy lukę w okolicy piekarni - ok. 200 m od portu. Bilet, szybka odprawa paszportowa i już czekamy na wejście na 'nasz' wodolocik...
...i po ok. pół godzinie 'rejsolotu' stajemy na greckiej ziemi
Korfu (Kerkyra) to miasto w Grecji, stolica górzystej i najbardziej zielonej greckiej wyspy Korfu. Niedaleko portu znajduje się Nowa Forteca, od której zaczynamy zwiedzanie miasta. Twierdza powstała w XVII w. w okresie panowania weneckiego. Rozpościera się z niej fantastyczna panorama na miasto, stary i nowy port, oraz Starą Fortecę.
Urokliwe stare miasto położone jest na wysuniętym cyplu, na którego końcu znajduje się Stara Forteca. Mimo, że miasto odnowiono z okazji spotkania przywódców państw Unii Europejskiej w 1994 roku, nie wygląda ono na zadbane. Wąskie kamienne ulice są czyste, ale stan wielu budynków pozostawia sporo do życzenia. Przez starówkę udajemy się w kierunku starej twierdzy.
Stara Forteca ograniczona jest od strony lądu fosą, dzięki czemu wygląda jakby znajdowała się na wyspie. Pierwsze fortyfikacje powstały w tym miejscu już w VI wieku n.e. Później, w XV w. przebudowali je Wenecjanie tworząc cudo architektury wojennej.
Na terenie Starej Fortecy znajduje się kościół św. Jerzego zbudowany w 1840 r. przez Anglików na kształt antycznej świątyni.
Na szczycie wzniesienia znajdującego się wewnątrz fortyfikacji zbudowano małą latarnię morską.
Pozostałą część dnia spędzamy zwiedzając starówkę, wąskie uliczki...
Leniwa niedziela mija nam leniwie na uśpionej, leniwej greckiej wyspie. Wbrew moim obawom nie musieliśmy przedzierać się przez tłumy turystów. Dzień spędziliśmy bardzo spokojnie.
Wypływamy z dużym opóźnieniem - zamiast wodolotem (chyba się zepsuł) płyniemy na pokładzie niewielkiego pasażerskiego statku. Rejs trwa godzinę dłużej, ale za to z pokładu statku mamy lepsze widoki niż przez szybę wodolotu...
...na Korfu...
...i na Sarandę...
W czasie odprawy paszportowej marzymy już tylko o powrocie na camping, kolacji i wieczornej kąpieli w morzu... Wychodzimy z portu i stajemy jak wryci... NIE MA SAMOCHODU
Na campingu został namiot, maty i śpiwory. Przy sobie mieliśmy dokumenty, pieniądze i sprzęt foto... Reszta była w samochodzie... Do domu 2000 km... Prawie biegiem, z duszą na ramieniu udajemy się na pobliski komisariat policji, próbujemy tłumaczyć, że tu niedaleko parkowaliśmy, że nie ma naszego samochodu... "No parking, no parking..." odpowiedział policjant i zamknął nam drzwi przed nosem... Zostaliśmy na ulicy...
Więcej fotek TU
cdn.
Ostatnio zmieniony 23 sierpnia 2015, 12:34 przez Tidżej, łącznie zmieniany 1 raz.
| Gór, co stoją nigdy nie dogonię... |
zastanawiałem się nad Korfu, ale odstraszyły mnie ceny promów - wybrałem jeden dzień w Grecji kontynentalnej
ale co z autem??
ale co z autem??
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
26 lipiec. Albania: Saranda, akcja z samochodem
Policjant tylko zwiększył zestaw naszych czarnych myśli w tej sytuacji. Do tego jest wieczór, po 20:00... Na camping ok. 50 km, tylko po co w tej sytuacji wracać na camping?
Co dalej? - zaczynamy kombinować - może jakaś większa komenda policji, może ambasada? Z kim tu się dogadać?
Postanowiliśmy zacząć od biura, w którym kupiliśmy bilety na Korfu, na szczęście było jeszcze otwarte. Tam przynajmniej można się dogadać po angielsku. No i to był strzał w 10.
Panie przejęły się bardzo, odwrotnie niż policjant no i chciały pomóc, choć przecież nie musiały. Jedna z Pań zadzwoniła na policję, opisała sytuację, przekazała dane samochodu. Za chwilę przyjedzie do nas policjant, mamy poczekać w biurze. Wypytała też ludzi siedzących przy stolikach po drugiej stronie ulicy. Na szczęście wielu z nich przesiaduje przy piwku czy kawie całe dnie. Ktoś tam coś widział, ktoś samochody zabierał ok. południa, ale dokładnie nikt nic nie wie. Czekamy na policjanta, ale czekanie się przedłuża. Pani sama niecierpliwa dzwoni jeszcze raz na policję, jeszcze raz historyjka, opis samochodu i okazuje się, że JEST! Na policyjnym parkingu za miastem, ale jest. Jest samochód - jest nadzieja. Mamy przyjechać na komendę zapłacić mandat. Za co? Jeszcze nie wiemy. Prawdopodobnie zaparkowaliśmy w miejscu dla taksówek.
Zaczęła nam tłumaczyć gdzie jest komenda, ale w między czasie wpadła na inny pomysł. Poprosiła swojego Przyjaciela (też siedzącego przy stolikach), żeby nas zawiózł na komendę i dała mu swój służbowy samochód. Przy okazji pomoże nam się dogadać, bo też zna angielski. Po drodze pokazaliśmy mu gdzie stał nasz samochód. To nie był postój dla taksówek. Na komendzie niewiele rozumieliśmy z tego co się dzieje, policjanci przychodzili, wychodzili, dzwonili, szukali w zeszytach... A my cały czas w stresie. Czy zdążymy dziś odzyskać samochód?
Przyjaciel podczas zamieszania przekazywał nam szczątkowe informacje. Policjant w końcu gdzieś zadzwonił i dowiedzieliśmy się, że mamy jechać na parking. Musimy tam załatwić 'dokumenty' i musimy zapłacić mandat 3000 leków (uff...ok. 90! zł).
Wsiadamy do samochodu Przyjaciela i jedziemy ok. 15 km za Sarandę. Zrobiło się już ciemno. Podjechaliśmy pod jakąś bramę za którą po podwórku biegała wataha szczekających psów, dalej tylko ciemność. Na parking policyjny to na pewno nie wyglądało.
Akcja trochę jak z filmu. Monika i Piotrek muszą zostać w samochodzie. Idziemy tylko ja, Przyjaciel i właściciel (chyba) parkingu. Ten obejmuje mnie jedną ręką, drugą odgania psy i ciałem chroni mnie przed nimi przeprowadzając w ten sposób przez podwórko. Wchodzimy za budynek na jakiś ciemny plac. Jest samochód. Tylko jeden - nasz. Samochód wygląda ok. Panowie zamieniają kilka słów. Przyjaciel w końcu mi mówi, że mam teraz zapłacić. Miałem przy sobie jeden banknot - 5000 lek, dałem właścicielowi przekonany, że płacę 3000, ten (dalej jak w filmie) wyciągnął zwitek banknotów, przewertował i oddał mi 500 lek reszty z pytaniem: Ok? Niech ci będzie ok. Łapówka? prowizja? trudno - nie majątek, grunt, że jest samochód. Skoro OK, to wychodzimy. Przyjaciel wyjaśnia, że zanim odbiorę samochód musimy wrócić jeszcze na policję, no i niestety zapłacić mandat (to była, jak się w końcu okazało, 'opłata' za holowanie). A kwit? Nie... Kwit niepotrzebny.
Robi się późno, a końca 'procedury' i nerwówki nie widać. Wracamy na komendę. W gotówce mam już tylko euro, co jednak nie stanowi problemu. Policjant woła gościa ze sklepu naprzeciwko komendy i każe mu zamienić euro na leki. Płacę tym razem równe 3000 lek mandatu. Policjant dzwoni na parking, upewnia się, że tam 'załatwione', przekazując informację, że mandat też zapłacony... Wracamy znów na parking po samochód... Jest już ciemno, po 22:00... Przy bramie, stoi jakiś cieć, właściciela nie ma, a ten 'nic nie wie'... Załamka.
Tu wykazał się nasz Przyjaciel, który w głośnych i niezrozumiałych dla nas słowach coś tam wykrzyczał i cieć wpuścił mnie na parking. Przeprowadził mnie przez psy i po chwili wyjechałem naszym samochodem... Po 23:00 dotarliśmy na camping.
Są dobrzy ludzie na świecie. Bez pomocy Pani z biura, a przede wszystkim bez jej Przyjaciela, trudno by nam było odzyskać samochód w ciągu tak krótkiego czasu.
W sumie cała akcja nie była dla nas zbytnio kosztowna, ale przede wszystkim bardzo stresująca. Podobno przy ulicy przy porcie można parkować tylko do dwóch godzin. Ale nie wiemy z czego to wynika, bo nie było żadnego znaku. Oficjalnie na mandacie mamy wpisane parkowanie w niedozwolonym miejscu.
Moim zdaniem było to zwykłe polowanie na jelenia przez gościa z parkingu i prawdopodobnie policja miała w tym niewielki wkład.
Opisałem całość dość szczegółowo, bo w tym opisie jest też trochę o ludziach i pokazuje to pewien obrazek z życia. Mogło to się oczywiście wydarzyć wszędzie, więc w żaden sposób nie dyskredytuje to Albańczyków. Wręcz przeciwnie, to sytuacja, która zwiększa mój zachwyt tym ciekawym krajem i ludźmi. Znaleźli się tacy, którzy chcieli nam pomóc.
cdn.
Policjant tylko zwiększył zestaw naszych czarnych myśli w tej sytuacji. Do tego jest wieczór, po 20:00... Na camping ok. 50 km, tylko po co w tej sytuacji wracać na camping?
Co dalej? - zaczynamy kombinować - może jakaś większa komenda policji, może ambasada? Z kim tu się dogadać?
Postanowiliśmy zacząć od biura, w którym kupiliśmy bilety na Korfu, na szczęście było jeszcze otwarte. Tam przynajmniej można się dogadać po angielsku. No i to był strzał w 10.
Panie przejęły się bardzo, odwrotnie niż policjant no i chciały pomóc, choć przecież nie musiały. Jedna z Pań zadzwoniła na policję, opisała sytuację, przekazała dane samochodu. Za chwilę przyjedzie do nas policjant, mamy poczekać w biurze. Wypytała też ludzi siedzących przy stolikach po drugiej stronie ulicy. Na szczęście wielu z nich przesiaduje przy piwku czy kawie całe dnie. Ktoś tam coś widział, ktoś samochody zabierał ok. południa, ale dokładnie nikt nic nie wie. Czekamy na policjanta, ale czekanie się przedłuża. Pani sama niecierpliwa dzwoni jeszcze raz na policję, jeszcze raz historyjka, opis samochodu i okazuje się, że JEST! Na policyjnym parkingu za miastem, ale jest. Jest samochód - jest nadzieja. Mamy przyjechać na komendę zapłacić mandat. Za co? Jeszcze nie wiemy. Prawdopodobnie zaparkowaliśmy w miejscu dla taksówek.
Zaczęła nam tłumaczyć gdzie jest komenda, ale w między czasie wpadła na inny pomysł. Poprosiła swojego Przyjaciela (też siedzącego przy stolikach), żeby nas zawiózł na komendę i dała mu swój służbowy samochód. Przy okazji pomoże nam się dogadać, bo też zna angielski. Po drodze pokazaliśmy mu gdzie stał nasz samochód. To nie był postój dla taksówek. Na komendzie niewiele rozumieliśmy z tego co się dzieje, policjanci przychodzili, wychodzili, dzwonili, szukali w zeszytach... A my cały czas w stresie. Czy zdążymy dziś odzyskać samochód?
Przyjaciel podczas zamieszania przekazywał nam szczątkowe informacje. Policjant w końcu gdzieś zadzwonił i dowiedzieliśmy się, że mamy jechać na parking. Musimy tam załatwić 'dokumenty' i musimy zapłacić mandat 3000 leków (uff...ok. 90! zł).
Wsiadamy do samochodu Przyjaciela i jedziemy ok. 15 km za Sarandę. Zrobiło się już ciemno. Podjechaliśmy pod jakąś bramę za którą po podwórku biegała wataha szczekających psów, dalej tylko ciemność. Na parking policyjny to na pewno nie wyglądało.
Akcja trochę jak z filmu. Monika i Piotrek muszą zostać w samochodzie. Idziemy tylko ja, Przyjaciel i właściciel (chyba) parkingu. Ten obejmuje mnie jedną ręką, drugą odgania psy i ciałem chroni mnie przed nimi przeprowadzając w ten sposób przez podwórko. Wchodzimy za budynek na jakiś ciemny plac. Jest samochód. Tylko jeden - nasz. Samochód wygląda ok. Panowie zamieniają kilka słów. Przyjaciel w końcu mi mówi, że mam teraz zapłacić. Miałem przy sobie jeden banknot - 5000 lek, dałem właścicielowi przekonany, że płacę 3000, ten (dalej jak w filmie) wyciągnął zwitek banknotów, przewertował i oddał mi 500 lek reszty z pytaniem: Ok? Niech ci będzie ok. Łapówka? prowizja? trudno - nie majątek, grunt, że jest samochód. Skoro OK, to wychodzimy. Przyjaciel wyjaśnia, że zanim odbiorę samochód musimy wrócić jeszcze na policję, no i niestety zapłacić mandat (to była, jak się w końcu okazało, 'opłata' za holowanie). A kwit? Nie... Kwit niepotrzebny.
Robi się późno, a końca 'procedury' i nerwówki nie widać. Wracamy na komendę. W gotówce mam już tylko euro, co jednak nie stanowi problemu. Policjant woła gościa ze sklepu naprzeciwko komendy i każe mu zamienić euro na leki. Płacę tym razem równe 3000 lek mandatu. Policjant dzwoni na parking, upewnia się, że tam 'załatwione', przekazując informację, że mandat też zapłacony... Wracamy znów na parking po samochód... Jest już ciemno, po 22:00... Przy bramie, stoi jakiś cieć, właściciela nie ma, a ten 'nic nie wie'... Załamka.
Tu wykazał się nasz Przyjaciel, który w głośnych i niezrozumiałych dla nas słowach coś tam wykrzyczał i cieć wpuścił mnie na parking. Przeprowadził mnie przez psy i po chwili wyjechałem naszym samochodem... Po 23:00 dotarliśmy na camping.
Są dobrzy ludzie na świecie. Bez pomocy Pani z biura, a przede wszystkim bez jej Przyjaciela, trudno by nam było odzyskać samochód w ciągu tak krótkiego czasu.
W sumie cała akcja nie była dla nas zbytnio kosztowna, ale przede wszystkim bardzo stresująca. Podobno przy ulicy przy porcie można parkować tylko do dwóch godzin. Ale nie wiemy z czego to wynika, bo nie było żadnego znaku. Oficjalnie na mandacie mamy wpisane parkowanie w niedozwolonym miejscu.
Moim zdaniem było to zwykłe polowanie na jelenia przez gościa z parkingu i prawdopodobnie policja miała w tym niewielki wkład.
Opisałem całość dość szczegółowo, bo w tym opisie jest też trochę o ludziach i pokazuje to pewien obrazek z życia. Mogło to się oczywiście wydarzyć wszędzie, więc w żaden sposób nie dyskredytuje to Albańczyków. Wręcz przeciwnie, to sytuacja, która zwiększa mój zachwyt tym ciekawym krajem i ludźmi. Znaleźli się tacy, którzy chcieli nam pomóc.
cdn.
Ostatnio zmieniony 24 sierpnia 2015, 11:14 przez Tidżej, łącznie zmieniany 3 razy.
| Gór, co stoją nigdy nie dogonię... |
to Albania. Gdyby to było np. w Chorwacji to mogłoby się okazać, że wszyscy was mają w d..e. Ja miałem sytuację, że groziła wizyta w szpitalu. Właścicielka kempingu powiedziała, że jakby co - to najpierw do niej i ona z nami pojedzie. A na drugi dzień pojechała z nami do apteki, która jeszcze była zamknięta. Kompletna bezinteresowność.Tidżej pisze:Są dobrzy ludzie na świecie. Bez pomocy Pani z biura, a przede wszystkim bez jej Przyjaciela, trudno by nam było odzyskać samochód w ciągu tak krótkiego czasu.
i to też Albania, choć akurat policja nie słynie w tym kraju z polowania na turystów Podobnie jak miejscowi - oszustwa czy naciąganie zdarza się tam bardzo rzadko.Moim zdaniem było to zwykłe polowanie na jelenia przez gościa z parkingu i prawdopodobnie policja miała w tym niewielki wkład.
Po prostu - mieliście pecha. I szczęście Ciekawe jak by się skończyło, gdybyście się nie dogadali na komendzie? Gość z parkingu miałby nowy wóz?
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
W sumie nie było się na co rzucać, ale i tak wolę o tym nie myślećPudelek pisze:Ciekawe jak by się skończyło, gdybyście się nie dogadali na komendzie? Gość z parkingu miałby nowy wóz?
To chyba najlepsze podsumowaniePudelek pisze:Po prostu - mieliście pecha. I szczęście
| Gór, co stoją nigdy nie dogonię... |
Pochłaniam kolejne rozdziały relacji i choć nie komentuję, to bardzo podziwiam i zazdroszczę tylu różnorodnych wrażeń.
Ale tej ostatniej przygody to raczej wolałabym nie przeżywać. Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło .
Ale tej ostatniej przygody to raczej wolałabym nie przeżywać. Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło .
"...A przed nami nowe życia połoniny, blaski oraz cienie, szczyty i doliny.
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."