27.06-12.07 - Wyprawa do krainy Wikingów - Szwecja i Dania
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
27.06-12.07 - Wyprawa do krainy Wikingów - Szwecja i Dania
To będzie długa relacja - lojalnie uprzedzam
W tym roku dwie wakacyjne zmiany - kierunek i czas. Zamiast na południe, to jedziemy na północ, zamiast w drugiej połowie sierpnia - pod koniec czerwca. No, ale w Skandynawii termin czerwcowo-lipcowy jest wręcz koniecznością, bo w sierpniu zazwyczaj rozpoczyna się tam już jesień. Choć jak przyszłość pokaże, pojawia się ona czasem już znacznie wcześniej
Przygodę zaczynamy w sobotę, 27 czerwca, od trochę bliższych okolic, a mianowicie pogranicza polsko-niemieckiego wzdłuż Nysy Łużyckiej i Odry. Przejeżdżamy przez Forst (po łużycku Baršć), miasto pełnego starego bruku, nieczynnych linii kolejek zakładowych i dziur w zabudowie miejskiej - to efekt potężnych zniszczeń z 1945 roku.
W peryferyjnych dzielnicach kolejne Pomniki Poległych...
Odbijam od głównej (choć i tak niskiego rzędu) drogi na szutrowo-brukowaną i dojeżdżam do Nysy, gdzie stoi niemiecki słup graniczny.
Gdzieś tam kawałek dalej jest nasz pierwszy cel, ale okazuje się, że tutaj jest tylko ścieżka rowerowa! Po chwili wahania macham ręką i mknę te dwa kilometry łamiąc przepisy i mijając zaskoczonego pana w kasku
Nasz cel już widać
Most nad Nysą łączył niegdyś Groß Gastrose (po łużycku Gósćeraz) z Markersdorf (dziś Markosice). Ponoć przetrwał wojnę i dopiero w 1946 wysadzili go Rosjanie. To możliwe, w końcu to była granica ich strefy okupacyjnej. Tak konkretnie - wysadzili jedno przęsło, po dzisiejszej niemieckiej stronie. Teoretycznie więc szło przejść z polskiej strony przez rzekę do NRD, ale już zejść na ziemię w państwie tych demokratycznych Niemców - nie
Obecnie na most wchodzi się tą o to cudowną drabinką
Na górze nadal jest bruk, ale... tylko do połowy! Po polskiej stronie zniknął! Czy jest coś czego w Polsce nie można ukraść?
Drabinka to efekt remontu, przeprowadzonego nieoficjalnie przez mieszkańców z dwóch stron rzeki w 2008 roku. Nie mieli już sił słuchać kolejnych obietnic o budowie nowego mostu, więc zrobili taką o to prowizorkę. Dla pieszych i rowerzystów starczy!
Na rogatkach Guben kolejne resztki mostu - tym razem tylko przyczółek.
W samym Guben szukam następnych dwóch konstrukcji - ale nic się nie zgadza z moją mapą. Nawet w akcie desperacji włączam GPS-a, lecz on też głupieje! Dopiero po dłuższej chwili orientuję się, że owe obiekty są w Forst, a nie Guben! Cholera, co za pomyłka na samym początku!
Pozostaje spojrzeć na współczesną kładkę na Wyspę Teatralną (Theater-Insel) z Guben do Gubina.
W Guben robimy ostatnie zakupy w ludzkich cenach i mkniemy do wioski na kompletnym zadupiu - Aurith. Z satelity wypatrzyłem tam kolejny zniszczony most.
Na miejscu okazuje się jednak, że to nie most, ale pozostałości po przeprawie promowej na Odrze. Łączyła dwie części wsi - tą główną (dzisiaj polski Urad) z zachodnią, która została w Niemczech pod starą nazwą.
Planuje się odtworzenie promu, który na razie pływa raz w roku podczas jakiegoś polsko-niemieckiego święta.
Trochę oddalamy się od rzeki i na chwilę przystaję w Lebus (Lubusz), stolicy historycznej Ziemi Lubuskiej. Choć większość tej krainy leży dziś w Polsce (mimo nazwy nijak się pokrywa z granicami województwa lubuskiego), to stolica została w Niemczech. Spokojne, senne miasteczko.
Na pagórku ponad urzędem zauważam jakiś pomnik. Ciężko tam się dostać, bo zniszczone schody wyglądają jakby pamiętały Adolfa. Pomnik, posiekany ostro kulami, upamiętnia ofiary wojny prusko-francuskiej z 1870 roku (tzw. pomnik sedański).
Dziwi mnie, że jest mocno zaniedbany - zarówno on, jak i okolica. Nie jest nawet wpisany na listę zabytków. Z kolei nieodległy pomnik czerwonoarmijców jest w nieporównywalnie lepszym stanie. Cóż, Niemcy zawsze mieli niezdrowe zboczenie na punkcie Rosjan, nawet jeśli w tym samym czasie prowadzili z nimi wojnę...
Zaliczam kilka niemieckich objazdów i zza Odry obserwuję znaną już mi doskonale sylwetkę kostrzyńskiej Twierdzy.
Pisałem już o tym w relacjach z Woodstocku, ale w ramach przypomnienia: kostrzyńska starówka to najbardziej zniszczone miasto na terenie współczesnej Polski. Nie zostało z niej praktycznie nic, poza brukowanymi ulicami, chodnikami, studzienkami kanalizacyjnymi i fundamentami domów. Czasem zdarzą się jakieś schody urywające się na wysokości pół metra.
Wydawało się, że trochę więcej szczęścia miał tutejszy zamek oraz kościół - wojnę jakimś cudem przetrwały w większej swej części. Zburzono je dopiero w latach 60. jako symbol pruskiego militaryzmu. Według legendy miał tak zdecydować jakiś sekretarz, który płynąc statkiem zauważył z Odry te paskudne symbole dawnych czasów.
Dzisiaj można sobie chodzić po dawnym dziedzińcu zamkowym jak po łące.
W centrum Kostrzyna uderza mnie po oczach pustka. W czasie Woodstocku jest tam człowiek na człowieku, tłumy do sklepów, do bankomatów, wszędzie.
A dziś... typowe, wyludnione miasto, w którym nic się nie dzieje!
Po wizycie u "chińczyka", gdzie często stołuję się w czasie Festiwalu (byliśmy jednymi klientami) nie omieszkuję zajechać na pole. Szok, kompletnie inne miejsce! Czasem miałem problemy rozpoznać, co gdzie stoi w czasie imprezy!
To jest "pasaż handlowy".
Bardziej kojarzy mi się z tym:
Główne skrzyżowanie dróg, w tyle zazwyczaj rozstawia się bungee i gastronomia, a na prawo tysiące namiotów.
Lasek za mną, to miejsce, gdzie od dobrych kilku lat się rozbijam - co roku dalej
Ale za niecały miesiąc od zrobienia tych zdjęć wszystko będzie wyglądało tu tak:
W lesie widzę już jakieś namioty - niemożliwe, pierwsi woodstokowicze! Ci to dopiero są hardkory, siedzieć tutaj co najmniej miesiąc!
W pobliżu ronda Woodstockowego zaglądam też do baru Gucio, miejsce tradycyjnego zlotu weteranów woodstockowych Jest i czeka już na woodstockową środę
Miło było wrócić do wspomnień z zabawy, jednak na zegarku już 18.30, a drogi jeszcze szmat. Na szczęście lubuskie szosy są raczej puste, choć w pewnym miejscu blokuje nas wypadek. Kierowcom czekającym w korku udziela się czarny humor.
- Dobrze, że nic się nie stało, to dopiero pierwszy dzień wakacji, jeszcze mają czas się wypadkować.
- Przynajmniej chirurdzy mają zajęcie.
- I grabarze
Faktycznie nie było żadnych poważniejszych obrażeń ciała, szybko pojawiła się straż (chyba jechali na jakiś miejscowy festyn) i pokierowała ruchem. Brzydko się trzeba przyznać, że w tym momencie nie myślałem, czy ktoś w aucie w rowie ucierpiał, tylko na jak długo tutaj utknę...
Jedziemy dalej bez postojów, a szkoda, bo niektóre mijane miejscowości wyglądają interesująco. Czasem pojawia się nawet słońce.
Planowałem krótkie zwiedzanie Świnoujścia (Swinemünde), bo jedyny raz byłem tutaj w latach 90. na zielonej szkole. Czasu niestety brakuje, próbowaliśmy chociaż podjechać do jednego z fortów, ale droga była zamknięta, więc cyknąłem jedynie budowę Gazoportu.
Przed 22-gą zawijamy do portu, gdzie czeka nasz statek - MF Skania. Patrząc na jego potężną bryłę, w zapadającym zmroku i zacinającym deszczu, czuję przyjemne dreszcze, wiedząc, że właśnie tak naprawdę zaczyna się kolejna wspaniała wyprawa
Mamy jeszcze godzinę do planowego odpłynięcia - łazimy więc po promie i zajmujemy miejsce w fotelach lotniczych (kupowanie kabiny na tak krótki rejs to, według mnie, czyste marnotrawstwo pieniędzy). Fotele są w miarę wygodne, choć nie pierwszej świeżości, można wziąć prysznic, a jak ktoś ma ochotę to może zabulić kupę kasy za Syfca w barze. Liczyłem, że w sklepach będą jakieś skandynawskie produkty, ale tam dominowało polskie g..o
Jeszcze kilka zdjęć z pokładu...
...i z kilku minutowym opóźnieniem wypływamy pod bahamską banderą na Bałtyk
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... ryNadBaTyk#
W tym roku dwie wakacyjne zmiany - kierunek i czas. Zamiast na południe, to jedziemy na północ, zamiast w drugiej połowie sierpnia - pod koniec czerwca. No, ale w Skandynawii termin czerwcowo-lipcowy jest wręcz koniecznością, bo w sierpniu zazwyczaj rozpoczyna się tam już jesień. Choć jak przyszłość pokaże, pojawia się ona czasem już znacznie wcześniej
Przygodę zaczynamy w sobotę, 27 czerwca, od trochę bliższych okolic, a mianowicie pogranicza polsko-niemieckiego wzdłuż Nysy Łużyckiej i Odry. Przejeżdżamy przez Forst (po łużycku Baršć), miasto pełnego starego bruku, nieczynnych linii kolejek zakładowych i dziur w zabudowie miejskiej - to efekt potężnych zniszczeń z 1945 roku.
W peryferyjnych dzielnicach kolejne Pomniki Poległych...
Odbijam od głównej (choć i tak niskiego rzędu) drogi na szutrowo-brukowaną i dojeżdżam do Nysy, gdzie stoi niemiecki słup graniczny.
Gdzieś tam kawałek dalej jest nasz pierwszy cel, ale okazuje się, że tutaj jest tylko ścieżka rowerowa! Po chwili wahania macham ręką i mknę te dwa kilometry łamiąc przepisy i mijając zaskoczonego pana w kasku
Nasz cel już widać
Most nad Nysą łączył niegdyś Groß Gastrose (po łużycku Gósćeraz) z Markersdorf (dziś Markosice). Ponoć przetrwał wojnę i dopiero w 1946 wysadzili go Rosjanie. To możliwe, w końcu to była granica ich strefy okupacyjnej. Tak konkretnie - wysadzili jedno przęsło, po dzisiejszej niemieckiej stronie. Teoretycznie więc szło przejść z polskiej strony przez rzekę do NRD, ale już zejść na ziemię w państwie tych demokratycznych Niemców - nie
Obecnie na most wchodzi się tą o to cudowną drabinką
Na górze nadal jest bruk, ale... tylko do połowy! Po polskiej stronie zniknął! Czy jest coś czego w Polsce nie można ukraść?
Drabinka to efekt remontu, przeprowadzonego nieoficjalnie przez mieszkańców z dwóch stron rzeki w 2008 roku. Nie mieli już sił słuchać kolejnych obietnic o budowie nowego mostu, więc zrobili taką o to prowizorkę. Dla pieszych i rowerzystów starczy!
Na rogatkach Guben kolejne resztki mostu - tym razem tylko przyczółek.
W samym Guben szukam następnych dwóch konstrukcji - ale nic się nie zgadza z moją mapą. Nawet w akcie desperacji włączam GPS-a, lecz on też głupieje! Dopiero po dłuższej chwili orientuję się, że owe obiekty są w Forst, a nie Guben! Cholera, co za pomyłka na samym początku!
Pozostaje spojrzeć na współczesną kładkę na Wyspę Teatralną (Theater-Insel) z Guben do Gubina.
W Guben robimy ostatnie zakupy w ludzkich cenach i mkniemy do wioski na kompletnym zadupiu - Aurith. Z satelity wypatrzyłem tam kolejny zniszczony most.
Na miejscu okazuje się jednak, że to nie most, ale pozostałości po przeprawie promowej na Odrze. Łączyła dwie części wsi - tą główną (dzisiaj polski Urad) z zachodnią, która została w Niemczech pod starą nazwą.
Planuje się odtworzenie promu, który na razie pływa raz w roku podczas jakiegoś polsko-niemieckiego święta.
Trochę oddalamy się od rzeki i na chwilę przystaję w Lebus (Lubusz), stolicy historycznej Ziemi Lubuskiej. Choć większość tej krainy leży dziś w Polsce (mimo nazwy nijak się pokrywa z granicami województwa lubuskiego), to stolica została w Niemczech. Spokojne, senne miasteczko.
Na pagórku ponad urzędem zauważam jakiś pomnik. Ciężko tam się dostać, bo zniszczone schody wyglądają jakby pamiętały Adolfa. Pomnik, posiekany ostro kulami, upamiętnia ofiary wojny prusko-francuskiej z 1870 roku (tzw. pomnik sedański).
Dziwi mnie, że jest mocno zaniedbany - zarówno on, jak i okolica. Nie jest nawet wpisany na listę zabytków. Z kolei nieodległy pomnik czerwonoarmijców jest w nieporównywalnie lepszym stanie. Cóż, Niemcy zawsze mieli niezdrowe zboczenie na punkcie Rosjan, nawet jeśli w tym samym czasie prowadzili z nimi wojnę...
Zaliczam kilka niemieckich objazdów i zza Odry obserwuję znaną już mi doskonale sylwetkę kostrzyńskiej Twierdzy.
Pisałem już o tym w relacjach z Woodstocku, ale w ramach przypomnienia: kostrzyńska starówka to najbardziej zniszczone miasto na terenie współczesnej Polski. Nie zostało z niej praktycznie nic, poza brukowanymi ulicami, chodnikami, studzienkami kanalizacyjnymi i fundamentami domów. Czasem zdarzą się jakieś schody urywające się na wysokości pół metra.
Wydawało się, że trochę więcej szczęścia miał tutejszy zamek oraz kościół - wojnę jakimś cudem przetrwały w większej swej części. Zburzono je dopiero w latach 60. jako symbol pruskiego militaryzmu. Według legendy miał tak zdecydować jakiś sekretarz, który płynąc statkiem zauważył z Odry te paskudne symbole dawnych czasów.
Dzisiaj można sobie chodzić po dawnym dziedzińcu zamkowym jak po łące.
W centrum Kostrzyna uderza mnie po oczach pustka. W czasie Woodstocku jest tam człowiek na człowieku, tłumy do sklepów, do bankomatów, wszędzie.
A dziś... typowe, wyludnione miasto, w którym nic się nie dzieje!
Po wizycie u "chińczyka", gdzie często stołuję się w czasie Festiwalu (byliśmy jednymi klientami) nie omieszkuję zajechać na pole. Szok, kompletnie inne miejsce! Czasem miałem problemy rozpoznać, co gdzie stoi w czasie imprezy!
To jest "pasaż handlowy".
Bardziej kojarzy mi się z tym:
Główne skrzyżowanie dróg, w tyle zazwyczaj rozstawia się bungee i gastronomia, a na prawo tysiące namiotów.
Lasek za mną, to miejsce, gdzie od dobrych kilku lat się rozbijam - co roku dalej
Ale za niecały miesiąc od zrobienia tych zdjęć wszystko będzie wyglądało tu tak:
W lesie widzę już jakieś namioty - niemożliwe, pierwsi woodstokowicze! Ci to dopiero są hardkory, siedzieć tutaj co najmniej miesiąc!
W pobliżu ronda Woodstockowego zaglądam też do baru Gucio, miejsce tradycyjnego zlotu weteranów woodstockowych Jest i czeka już na woodstockową środę
Miło było wrócić do wspomnień z zabawy, jednak na zegarku już 18.30, a drogi jeszcze szmat. Na szczęście lubuskie szosy są raczej puste, choć w pewnym miejscu blokuje nas wypadek. Kierowcom czekającym w korku udziela się czarny humor.
- Dobrze, że nic się nie stało, to dopiero pierwszy dzień wakacji, jeszcze mają czas się wypadkować.
- Przynajmniej chirurdzy mają zajęcie.
- I grabarze
Faktycznie nie było żadnych poważniejszych obrażeń ciała, szybko pojawiła się straż (chyba jechali na jakiś miejscowy festyn) i pokierowała ruchem. Brzydko się trzeba przyznać, że w tym momencie nie myślałem, czy ktoś w aucie w rowie ucierpiał, tylko na jak długo tutaj utknę...
Jedziemy dalej bez postojów, a szkoda, bo niektóre mijane miejscowości wyglądają interesująco. Czasem pojawia się nawet słońce.
Planowałem krótkie zwiedzanie Świnoujścia (Swinemünde), bo jedyny raz byłem tutaj w latach 90. na zielonej szkole. Czasu niestety brakuje, próbowaliśmy chociaż podjechać do jednego z fortów, ale droga była zamknięta, więc cyknąłem jedynie budowę Gazoportu.
Przed 22-gą zawijamy do portu, gdzie czeka nasz statek - MF Skania. Patrząc na jego potężną bryłę, w zapadającym zmroku i zacinającym deszczu, czuję przyjemne dreszcze, wiedząc, że właśnie tak naprawdę zaczyna się kolejna wspaniała wyprawa
Mamy jeszcze godzinę do planowego odpłynięcia - łazimy więc po promie i zajmujemy miejsce w fotelach lotniczych (kupowanie kabiny na tak krótki rejs to, według mnie, czyste marnotrawstwo pieniędzy). Fotele są w miarę wygodne, choć nie pierwszej świeżości, można wziąć prysznic, a jak ktoś ma ochotę to może zabulić kupę kasy za Syfca w barze. Liczyłem, że w sklepach będą jakieś skandynawskie produkty, ale tam dominowało polskie g..o
Jeszcze kilka zdjęć z pokładu...
...i z kilku minutowym opóźnieniem wypływamy pod bahamską banderą na Bałtyk
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... ryNadBaTyk#
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Jak zwykle ciekawie wszystko opisujesz, ale że pomnik z wojny 1870 jest zaniedbany a czerwonoarmijecki lśni???
Czekam na resztę, szczególnie ze Szwecji.
Czekam na resztę, szczególnie ze Szwecji.
chwilo ... trwaj!!!!!
https://picasaweb.google.com/115675607410523457166
http://www.panoramio.com/user/1962173
https://picasaweb.google.com/115675607410523457166
http://www.panoramio.com/user/1962173
MF Skania powoli płynie ku wybrzeżom Skanii...
Na promie dominuje język polski. Kierowcy ciężarówek, pracownicy mniej lub bardziej sezonowi, turystów niewiele.
Budzę się około 4 nad ranem - za oknem jeszcze ciemnawo, mży. Już widzę, co mnie obudziło - statek-widmo! Gdzieś tam w oddali majaczą światła.
Wychodzę na pokład porobić parę zdjęć.
Ponieważ wieje jak cholera, zacina deszczem coraz bardziej i po raz kolejny przeciekły mi dziurawe trampki, wracam więc do środka - przez okno obejrzę jak statek będzie nas mijał. Kiedy jednak siadam ponownie na fotelu statku już nie ma... zniknął, po prostu się rozpłynął. Niemożliwe, aby tak szybko przepłynął, zwłaszcza przy takim oddaleniu. Mogłem iść sprawdzić ponownie na zewnątrz czy może widać go gdzieś indziej, ale nie miałem ochoty znowu moknąć, więc odwróciłem się na bok ze świadomością, że być może widziałem bałtyckiego Latającego Holendra
Dwie godziny później, kiedy zbliżamy się do brzegów Szwecji, pogoda nie ulega większej zmianie. Nie tak wyobrażałem sobie pierwszy kontakt ze Skandynawią od 2008 roku
Nabrzeże w Ystad sprawia w tych warunkach dość przygnębiające wrażenie, dobrze, że chociaż przestało padać.
Na promie zaczyna się nerwówka - każdy już myśli tylko o tym, aby zjechać na ląd. Nasz wóz jest na najniższym pokładzie więc mamy najwięcej czasu. Siedzimy więc na spokojnie w pustych już restauracjach i dopiero po wezwaniu przez głośniki udajemy się do auta. Tam jeszcze trochę potrwa zanim zbita kupa samochodów wyjedzie po bardzo ostrym podjeździe i... witamy w Szwecji
Sznur aut z promu bardzo szybko znika na pierwszym skrzyżowaniu i zostajemy sami, podążając do centrum Ystad. To miasto traktowane jest zazwyczaj tylko jako punkt przelotowy i rzadko zatrzymują się tutaj turyści. To błąd: na starówce można podziwiać największy w całej Skandynawii zespół budynków szachulcowych oraz kilka gotyckich świątyń.
Ponieważ jest niedziela i godzina 7 rano, to Ystad mamy tylko dla siebie - miejscowi jeszcze śpią Spacerujemy po wąskich uliczkach, przyglądając się starym domom kupieckim.
Trochę z boku stoi kościół św. Piotra z XIII wieku. Dawniej był tu zakon franciszkanów, od czasów reformacji pełnił różne funkcje - m. in. szpitala i gorzelni.
Wokół rozciągają się dawne ogrody klasztorne różnego typu - różany, ziołowy itp.
Na ulicach pojawiają się pierwsi mieszkańcy z psami, zbieramy się więc do samochodu. Pustymi drogami dojeżdżamy do niewielkiej wioski Kåseberga - 20 km od Ystad, też nad Bałtykiem.
Krajobraz wokół wioski trochę mnie zaskoczył - pofałdowane wzgórza, klify, stadia owiec, wreszcie mgła - można odnieść wrażenie, że to nie Szwecja lecz Wyspy Brytyjskie.
W te okolice przyciągnęły nas jednak nie wełniane przeżuwacze, lecz ten tajemniczy kompleks kamienny.
To Ales Stenar - grupa głazów, z powietrza wyglądają jak statek.
Nie wiadomo dokładnie kiedy je tutaj ustawiono (datacja waha się pomiędzy IV a X wiekiem), kto to zrobił ani w jakim celu. Jest kilka teorii:
- że to grób jakiegoś ważnego człowieka, możliwe, że wodza, z okresu przed lub wczesnych Wikingów. Nie odkryto tutaj jednak żadnych pozostałości zwłok.
- miejsce kultu religijnego.
- wreszcie starożytne obserwatorium astronomiczne, takie szwedzkie Stone Age. Faktem jest, że układ głazów to wielki zegar słoneczny - największe kamienie skierowane są odpowiednio w kierunku wschodu słońca w chwili przesilenia letniego i zachodu w chwili przesilenia zimowego.
Zagadka ta na razie pozostaje nierozwiązana i nie wiadomo czy kiedyś w ogóle będzie.
Wracamy do wioski i jedziemy dalej bocznymi drogami wzdłuż Bałtyku. Na chwilę zatrzymujemy się przy porcie w Skillinge, gdzie pierwsi żeglarze są już na wodzie.
W tej części Skanii jest sporo ciekawych rzeczy do obejrzenia, ale po raz pierwszy wychodzi kiepskie oznakowanie na szwedzkich drogach. Spodziewałem się, że Szwedzi będą dokładnie wskazywać co i gdzie jest, a tutaj nie raz krążyło się po okolicy jak kretyn, bo nie było żadnych oznaczeń! Chyba uznali, że każdy zawsze korzysta z GPS-a.
Po błądzeniu podjeżdżamy w końcu pod Glimmingehus. Zamek (wygląda jak wieża) określany jest jako najlepiej zachowany średniowieczny w całej Szwecji.
Jego budowę zakończono jednak dopiero w 1506 roku, więc ta reklama jest mocno naciągana, gdyż według większości ram czasowych średniowiecze już dawno się skończyło. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że w Skandynawii wszystko było trochę później...
Zamek-wieżę można zwiedzać, ale przy szwedzkich cenach należy dokładnie analizować na co i kiedy można sobie pozwolić, zatem poprzestajemy na obejrzeniu go z parkingu
Żeby jednak rozprostować kości to w pobliżu Kivik zatrzymujemy się przy Parku Narodowym Stenshuvud. Wita nas śnieżynka, niczym w ośrodku sportowym.
Park chroni część wybrzeża oraz wzgórze o tej samej nazwie. Stary las powszechnie uznawany jest za siedzibę trolli i gigantów, odkryto tutaj także resztki fortyfikacji z V wieku n.e..
Wzgórze ma trzy lub cztery szczyty, z których rozciąga się panorama okolicy - głównie na morze. Ładnie to musi wyglądać przy słonecznej pogodzie.
Na razie jednak słońce uparcie chowa się za grubą warstwą chmur i ani myśli wyjść (choć gdzieś daleko na Bałtyku widać jakieś przejaśnienia). Nawet, jak na złość, zaczyna trochę padać...
No trudno, zobaczymy sobie w tej pogodzie gołoborze w Kivik.
Oczywiście nie jest to rzeczywiste rumowisko skalne, ale grób - kurhan z epoki brązu.
Nazywany jest Kungagraven - bo zapewne pochowano w nim kogoś znacznego. Wewnątrz była komora grobowa z ośmioma płytami, na których wyryto rozmaite scenki. Ponieważ archeolodzy ciągle coś nowego na tych płytach odkrywają, więc zmienia się interpretacja tego, co mają przedstawiać.
I znowu trochę jedziemy - najpierw pagórkowatymi drogami bocznymi...
...następnie międzynarodową E-22. To droga w układzie "szwedzkim": 1 pas, barierka, 2 pasy. Co kilka kilometrów zmiana. Znacznie poprawia bezpieczeństwo i porusza się człowiek całkiem sprawnie, pod warunkiem, że nie trafi na żadnego zawalidrogę, złośliwca lub kobietę jadącą raz w miesiącu na zakupy
O dygresjach na temat jazdy po Szwecji napiszę kiedy indziej, nie mniej już pierwszego dnia upadło kilka moich wyobrażeń (i powszechnych mitów) na ten temat
Ku naszej radości poprawia się pogoda - w miasteczku Sölvesborg (to już nie Skania, a region Blekinge) wychodzi słońce, dobrze oświetlające gotycki kościół św. Mikołaja.
Przy kościele stoi pierwszy podczas wyjazdu kamień runiczny. Jest pozbawiony kolorowych poprawek, jak większość tego typu po konserwacji.
W Karlskronie słońce pojawia się już na dobre - od razu inaczej ta Szwecja wygląda
Miasto to główny port szwedzkiej marynarki wojennej. Ze względu na liczne zabytkowe obiekty portowe zostało wpisane na listę zabytków UNESCO. A ponieważ jest położone na archipelagu, kursują stąd promy na różne mniejsze wysepki.
W obrębie miasta znajduje się wyspa Stumholen, jeszcze do 1993 roku zajmowana przez wojsko. Tam niemal każdy budynek to powiew historii.
Za magazynami portowymi z XVIII wieku wznosi się inna chluba miasta - nowoczesne muzeum morskie.
Wstęp do środka odkładamy na "kiedy indziej", można natomiast zupełnie za darmo zwiedzić trzy okręty-muzea przycumowane obok
Pierwszy z nich to HMS Bremön, trałowiec z okresu II wojny światowej. W tamtym okresie wody wokół Szwecji były minowane przez wszystkie strony konfliktu, a że mina nie odróżnia przyjaciół od wrogów, marynarka Królestwa zmuszona była szybko wybudować jednostki do oczyszczania morza.
Na okręcie zajrzeć można do kilku poziomów oraz do kajut. Szykuje się chyba jakaś impreza, bo w kuchni rozmraża się wielki kawał mięsa.
Druga jednostka to HMS Västervik, kuter torpedowy z lat 70. ubiegłego wieku.
On z kolei przez moment znalazł się na kartach nowszej, wielkiej historii, kiedy w 1981 roku radziecka łódź podwodna rozbiła się na skałach w pobliżu Karlskrony. Rosjanie oczywiście twierdzili, że to błąd, pomyłka kapitana i inne takie. Szwedzi zareagowali spokojnie - wysłali swoich nieuzbrojonych oficerów na pokład obcej jednostki. W tym czasie do Szwecji zaczął się zbliżać radziecki "zespół ratunkowy" - podobnie jak dzisiaj "konwoje humanitarne" dla Donbasu uzbrojony po zęby.
Tutaj spokój Szwedów się skończył - w końcu chodziło o ich wody terytorialne, tuż przy głównej bazie marynarki! Gdy tylko Sowieci zaczęli przekraczać granicę baterie obrony wybrzeża przeszły z trybu pokojowego na "wojenny"! "Zespół ratunkowy" natychmiast zawrócił, poza jednym holownikiem, któremu "przedstawił" się szwedzki okręt podwodny i to też poskutkowało.
Po uspokojeniu się sytuacji kapitan radzieckiej łodzi przybył na pokład właśnie HMS Västervik, aby złożyć zeznania. Szwedzi przejrzeli radziecki dziennik pokładowy, a specjalna grupa sprawdziła potajemnie poziom promieniowania przy wyrzuconym na brzeg okręcie, które potwierdziły, że jednostka prawdopodobnie miała wówczas na wyposażeniu pociski nuklearne. Według późniejszych wypowiedzi oficera politycznego, załoga miała je zdetonować w razie próby zajęcia łodzi przez Skandynawów.
Na tym jednak nie koniec - podczas przesłuchania kapitana rozpętał się sztorm i okręt podwodny nadał sygnał ratunkowy. Z wód międzynarodowych ruszyły ku niemu dwa niezidentyfikowane obiekty - uznano, że odłączyły się od radzieckiego zespołu i ruszyły swoim na pomoc. Szwedzi kolejny raz postawili się twardo - premier nakazał dowódcy marynarki "utrzymać granicę", poderwano myśliwce, ogłoszono alarm w bateriach nabrzeżnych i obronie wybrzeża. Po pół godzinie okazało się, że te dwa obiekty to zachodnioniemieckie statki ze zbożem...
Wtedy Szwedzi mieli jaja, ale czy dzisiaj byliby tak stanowczy wobec Rosjan? Przecież Putin to niegroźny miś, człowiek walczący z faszystami a przede wszystkim partner biznesowy. Cytując Lenina: "kapitaliści sprzedają nam sznur, na którym ich powiesimy"...
Uff, pora wrócić do rzeczywistości: trzeci statek ma zupełnie niegroźną historię - to zwodowany w 1900 roku żaglowiec Jarramas, ostatni taki wybudowany w Karlskronie.
Wykonany został całkowicie ze stali i od początku służył do szkoleń kadetów. Na pokładzie jest tyle miejsca, że można np. tańczyć z faną
Z Jarramasa roztacza się widok na małe wysepki, jakich pełno w archipelagu Karlskrony - na widocznej tutaj aż do lat 80. XX wieku produkowano amunicję.
Obejrzeliśmy okręty muzealne i warto by było zerknąć jeszcze na inne zabudowania... są na przykład hangary wodnopłatowców z okresu międzywojennego.
Bastion Kungshall to część fortyfikacji z XVII wieku - z umieszczonych na murach armat strzelają w czasie świąt państwowych.
Zastanawiam się czy w Polsce też się gdzieś tak strzela dzisiaj?
Na nabrzeżu stoi kilka małych latarni morskich.
W oddali widzę ciemną sylwetkę którą wziąłem za kolejną część muzeum - ale to nadal funkcjonująca baza wojskowa, niedostępna dla turystów, a czający się potwór zwie się okrętem podwodnym klasy Södermanland.
Przede mną zatem 1/5 szwedzkich sił podwodnych Polska ma tyle samo egzemplarzy, tyle, że cztery z nich to konstrukcje z lat 60. - demobil zakupiony w Norwegii.
Jeszcze dalej, już przy innej wyspie, widać większą jednostkę wojskową, tej już nie potrafiłem zidentyfikować.
W pewnym momencie drogę zasłania nam siatka, a za nią grupa odpoczywających marynarzy - dalej nie przejdziemy. Granicę bazy wyznacza tutaj bastion Aurora, też z XVII wieku (na zdjęciu po prawej).
Wracamy więc do miasta. Tam odkrywam ciekawostkę techniczną innego typu - tunel kolejowy pod samym centrum. Kiedyś wożono nim towary ze stacji kolejowej do portu, obecnie szyny są zarośnięte, a dostęp zabezpiecza brama.
Nad południowym końcem tunelu wznosi się wieża zegarowa z 1669 roku, wzorowana na starożytnej Latarni Aleksandryjskiej.
W samym środku Karlskrony wiatr hula po dużym placu, podobno jednym z największych na półwyspie. Rynek zamieszkują dwa kościoły - jeden z nich to świątynia Fryderyka z surowym, ewangelickim wnętrzem.
Pobliski deptak wygląda zachęcająco, ale ceny już nie
Korzystamy zatem z jednego z niewielu pozytywów masowej imigracji do Szwecji różnego rodzaju "uchodźców" i wstępujemy do wypatrzonego wcześniej "Turka" na coś ichniejszego. Pomysł był niezły, karlskrońska wersja kebaba w rozmiarach ciężkich do zjedzenia kosztowała 35 koron, czyli bardzo mało!
CDN...
Na promie dominuje język polski. Kierowcy ciężarówek, pracownicy mniej lub bardziej sezonowi, turystów niewiele.
Budzę się około 4 nad ranem - za oknem jeszcze ciemnawo, mży. Już widzę, co mnie obudziło - statek-widmo! Gdzieś tam w oddali majaczą światła.
Wychodzę na pokład porobić parę zdjęć.
Ponieważ wieje jak cholera, zacina deszczem coraz bardziej i po raz kolejny przeciekły mi dziurawe trampki, wracam więc do środka - przez okno obejrzę jak statek będzie nas mijał. Kiedy jednak siadam ponownie na fotelu statku już nie ma... zniknął, po prostu się rozpłynął. Niemożliwe, aby tak szybko przepłynął, zwłaszcza przy takim oddaleniu. Mogłem iść sprawdzić ponownie na zewnątrz czy może widać go gdzieś indziej, ale nie miałem ochoty znowu moknąć, więc odwróciłem się na bok ze świadomością, że być może widziałem bałtyckiego Latającego Holendra
Dwie godziny później, kiedy zbliżamy się do brzegów Szwecji, pogoda nie ulega większej zmianie. Nie tak wyobrażałem sobie pierwszy kontakt ze Skandynawią od 2008 roku
Nabrzeże w Ystad sprawia w tych warunkach dość przygnębiające wrażenie, dobrze, że chociaż przestało padać.
Na promie zaczyna się nerwówka - każdy już myśli tylko o tym, aby zjechać na ląd. Nasz wóz jest na najniższym pokładzie więc mamy najwięcej czasu. Siedzimy więc na spokojnie w pustych już restauracjach i dopiero po wezwaniu przez głośniki udajemy się do auta. Tam jeszcze trochę potrwa zanim zbita kupa samochodów wyjedzie po bardzo ostrym podjeździe i... witamy w Szwecji
Sznur aut z promu bardzo szybko znika na pierwszym skrzyżowaniu i zostajemy sami, podążając do centrum Ystad. To miasto traktowane jest zazwyczaj tylko jako punkt przelotowy i rzadko zatrzymują się tutaj turyści. To błąd: na starówce można podziwiać największy w całej Skandynawii zespół budynków szachulcowych oraz kilka gotyckich świątyń.
Ponieważ jest niedziela i godzina 7 rano, to Ystad mamy tylko dla siebie - miejscowi jeszcze śpią Spacerujemy po wąskich uliczkach, przyglądając się starym domom kupieckim.
Trochę z boku stoi kościół św. Piotra z XIII wieku. Dawniej był tu zakon franciszkanów, od czasów reformacji pełnił różne funkcje - m. in. szpitala i gorzelni.
Wokół rozciągają się dawne ogrody klasztorne różnego typu - różany, ziołowy itp.
Na ulicach pojawiają się pierwsi mieszkańcy z psami, zbieramy się więc do samochodu. Pustymi drogami dojeżdżamy do niewielkiej wioski Kåseberga - 20 km od Ystad, też nad Bałtykiem.
Krajobraz wokół wioski trochę mnie zaskoczył - pofałdowane wzgórza, klify, stadia owiec, wreszcie mgła - można odnieść wrażenie, że to nie Szwecja lecz Wyspy Brytyjskie.
W te okolice przyciągnęły nas jednak nie wełniane przeżuwacze, lecz ten tajemniczy kompleks kamienny.
To Ales Stenar - grupa głazów, z powietrza wyglądają jak statek.
Nie wiadomo dokładnie kiedy je tutaj ustawiono (datacja waha się pomiędzy IV a X wiekiem), kto to zrobił ani w jakim celu. Jest kilka teorii:
- że to grób jakiegoś ważnego człowieka, możliwe, że wodza, z okresu przed lub wczesnych Wikingów. Nie odkryto tutaj jednak żadnych pozostałości zwłok.
- miejsce kultu religijnego.
- wreszcie starożytne obserwatorium astronomiczne, takie szwedzkie Stone Age. Faktem jest, że układ głazów to wielki zegar słoneczny - największe kamienie skierowane są odpowiednio w kierunku wschodu słońca w chwili przesilenia letniego i zachodu w chwili przesilenia zimowego.
Zagadka ta na razie pozostaje nierozwiązana i nie wiadomo czy kiedyś w ogóle będzie.
Wracamy do wioski i jedziemy dalej bocznymi drogami wzdłuż Bałtyku. Na chwilę zatrzymujemy się przy porcie w Skillinge, gdzie pierwsi żeglarze są już na wodzie.
W tej części Skanii jest sporo ciekawych rzeczy do obejrzenia, ale po raz pierwszy wychodzi kiepskie oznakowanie na szwedzkich drogach. Spodziewałem się, że Szwedzi będą dokładnie wskazywać co i gdzie jest, a tutaj nie raz krążyło się po okolicy jak kretyn, bo nie było żadnych oznaczeń! Chyba uznali, że każdy zawsze korzysta z GPS-a.
Po błądzeniu podjeżdżamy w końcu pod Glimmingehus. Zamek (wygląda jak wieża) określany jest jako najlepiej zachowany średniowieczny w całej Szwecji.
Jego budowę zakończono jednak dopiero w 1506 roku, więc ta reklama jest mocno naciągana, gdyż według większości ram czasowych średniowiecze już dawno się skończyło. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że w Skandynawii wszystko było trochę później...
Zamek-wieżę można zwiedzać, ale przy szwedzkich cenach należy dokładnie analizować na co i kiedy można sobie pozwolić, zatem poprzestajemy na obejrzeniu go z parkingu
Żeby jednak rozprostować kości to w pobliżu Kivik zatrzymujemy się przy Parku Narodowym Stenshuvud. Wita nas śnieżynka, niczym w ośrodku sportowym.
Park chroni część wybrzeża oraz wzgórze o tej samej nazwie. Stary las powszechnie uznawany jest za siedzibę trolli i gigantów, odkryto tutaj także resztki fortyfikacji z V wieku n.e..
Wzgórze ma trzy lub cztery szczyty, z których rozciąga się panorama okolicy - głównie na morze. Ładnie to musi wyglądać przy słonecznej pogodzie.
Na razie jednak słońce uparcie chowa się za grubą warstwą chmur i ani myśli wyjść (choć gdzieś daleko na Bałtyku widać jakieś przejaśnienia). Nawet, jak na złość, zaczyna trochę padać...
No trudno, zobaczymy sobie w tej pogodzie gołoborze w Kivik.
Oczywiście nie jest to rzeczywiste rumowisko skalne, ale grób - kurhan z epoki brązu.
Nazywany jest Kungagraven - bo zapewne pochowano w nim kogoś znacznego. Wewnątrz była komora grobowa z ośmioma płytami, na których wyryto rozmaite scenki. Ponieważ archeolodzy ciągle coś nowego na tych płytach odkrywają, więc zmienia się interpretacja tego, co mają przedstawiać.
I znowu trochę jedziemy - najpierw pagórkowatymi drogami bocznymi...
...następnie międzynarodową E-22. To droga w układzie "szwedzkim": 1 pas, barierka, 2 pasy. Co kilka kilometrów zmiana. Znacznie poprawia bezpieczeństwo i porusza się człowiek całkiem sprawnie, pod warunkiem, że nie trafi na żadnego zawalidrogę, złośliwca lub kobietę jadącą raz w miesiącu na zakupy
O dygresjach na temat jazdy po Szwecji napiszę kiedy indziej, nie mniej już pierwszego dnia upadło kilka moich wyobrażeń (i powszechnych mitów) na ten temat
Ku naszej radości poprawia się pogoda - w miasteczku Sölvesborg (to już nie Skania, a region Blekinge) wychodzi słońce, dobrze oświetlające gotycki kościół św. Mikołaja.
Przy kościele stoi pierwszy podczas wyjazdu kamień runiczny. Jest pozbawiony kolorowych poprawek, jak większość tego typu po konserwacji.
W Karlskronie słońce pojawia się już na dobre - od razu inaczej ta Szwecja wygląda
Miasto to główny port szwedzkiej marynarki wojennej. Ze względu na liczne zabytkowe obiekty portowe zostało wpisane na listę zabytków UNESCO. A ponieważ jest położone na archipelagu, kursują stąd promy na różne mniejsze wysepki.
W obrębie miasta znajduje się wyspa Stumholen, jeszcze do 1993 roku zajmowana przez wojsko. Tam niemal każdy budynek to powiew historii.
Za magazynami portowymi z XVIII wieku wznosi się inna chluba miasta - nowoczesne muzeum morskie.
Wstęp do środka odkładamy na "kiedy indziej", można natomiast zupełnie za darmo zwiedzić trzy okręty-muzea przycumowane obok
Pierwszy z nich to HMS Bremön, trałowiec z okresu II wojny światowej. W tamtym okresie wody wokół Szwecji były minowane przez wszystkie strony konfliktu, a że mina nie odróżnia przyjaciół od wrogów, marynarka Królestwa zmuszona była szybko wybudować jednostki do oczyszczania morza.
Na okręcie zajrzeć można do kilku poziomów oraz do kajut. Szykuje się chyba jakaś impreza, bo w kuchni rozmraża się wielki kawał mięsa.
Druga jednostka to HMS Västervik, kuter torpedowy z lat 70. ubiegłego wieku.
On z kolei przez moment znalazł się na kartach nowszej, wielkiej historii, kiedy w 1981 roku radziecka łódź podwodna rozbiła się na skałach w pobliżu Karlskrony. Rosjanie oczywiście twierdzili, że to błąd, pomyłka kapitana i inne takie. Szwedzi zareagowali spokojnie - wysłali swoich nieuzbrojonych oficerów na pokład obcej jednostki. W tym czasie do Szwecji zaczął się zbliżać radziecki "zespół ratunkowy" - podobnie jak dzisiaj "konwoje humanitarne" dla Donbasu uzbrojony po zęby.
Tutaj spokój Szwedów się skończył - w końcu chodziło o ich wody terytorialne, tuż przy głównej bazie marynarki! Gdy tylko Sowieci zaczęli przekraczać granicę baterie obrony wybrzeża przeszły z trybu pokojowego na "wojenny"! "Zespół ratunkowy" natychmiast zawrócił, poza jednym holownikiem, któremu "przedstawił" się szwedzki okręt podwodny i to też poskutkowało.
Po uspokojeniu się sytuacji kapitan radzieckiej łodzi przybył na pokład właśnie HMS Västervik, aby złożyć zeznania. Szwedzi przejrzeli radziecki dziennik pokładowy, a specjalna grupa sprawdziła potajemnie poziom promieniowania przy wyrzuconym na brzeg okręcie, które potwierdziły, że jednostka prawdopodobnie miała wówczas na wyposażeniu pociski nuklearne. Według późniejszych wypowiedzi oficera politycznego, załoga miała je zdetonować w razie próby zajęcia łodzi przez Skandynawów.
Na tym jednak nie koniec - podczas przesłuchania kapitana rozpętał się sztorm i okręt podwodny nadał sygnał ratunkowy. Z wód międzynarodowych ruszyły ku niemu dwa niezidentyfikowane obiekty - uznano, że odłączyły się od radzieckiego zespołu i ruszyły swoim na pomoc. Szwedzi kolejny raz postawili się twardo - premier nakazał dowódcy marynarki "utrzymać granicę", poderwano myśliwce, ogłoszono alarm w bateriach nabrzeżnych i obronie wybrzeża. Po pół godzinie okazało się, że te dwa obiekty to zachodnioniemieckie statki ze zbożem...
Wtedy Szwedzi mieli jaja, ale czy dzisiaj byliby tak stanowczy wobec Rosjan? Przecież Putin to niegroźny miś, człowiek walczący z faszystami a przede wszystkim partner biznesowy. Cytując Lenina: "kapitaliści sprzedają nam sznur, na którym ich powiesimy"...
Uff, pora wrócić do rzeczywistości: trzeci statek ma zupełnie niegroźną historię - to zwodowany w 1900 roku żaglowiec Jarramas, ostatni taki wybudowany w Karlskronie.
Wykonany został całkowicie ze stali i od początku służył do szkoleń kadetów. Na pokładzie jest tyle miejsca, że można np. tańczyć z faną
Z Jarramasa roztacza się widok na małe wysepki, jakich pełno w archipelagu Karlskrony - na widocznej tutaj aż do lat 80. XX wieku produkowano amunicję.
Obejrzeliśmy okręty muzealne i warto by było zerknąć jeszcze na inne zabudowania... są na przykład hangary wodnopłatowców z okresu międzywojennego.
Bastion Kungshall to część fortyfikacji z XVII wieku - z umieszczonych na murach armat strzelają w czasie świąt państwowych.
Zastanawiam się czy w Polsce też się gdzieś tak strzela dzisiaj?
Na nabrzeżu stoi kilka małych latarni morskich.
W oddali widzę ciemną sylwetkę którą wziąłem za kolejną część muzeum - ale to nadal funkcjonująca baza wojskowa, niedostępna dla turystów, a czający się potwór zwie się okrętem podwodnym klasy Södermanland.
Przede mną zatem 1/5 szwedzkich sił podwodnych Polska ma tyle samo egzemplarzy, tyle, że cztery z nich to konstrukcje z lat 60. - demobil zakupiony w Norwegii.
Jeszcze dalej, już przy innej wyspie, widać większą jednostkę wojskową, tej już nie potrafiłem zidentyfikować.
W pewnym momencie drogę zasłania nam siatka, a za nią grupa odpoczywających marynarzy - dalej nie przejdziemy. Granicę bazy wyznacza tutaj bastion Aurora, też z XVII wieku (na zdjęciu po prawej).
Wracamy więc do miasta. Tam odkrywam ciekawostkę techniczną innego typu - tunel kolejowy pod samym centrum. Kiedyś wożono nim towary ze stacji kolejowej do portu, obecnie szyny są zarośnięte, a dostęp zabezpiecza brama.
Nad południowym końcem tunelu wznosi się wieża zegarowa z 1669 roku, wzorowana na starożytnej Latarni Aleksandryjskiej.
W samym środku Karlskrony wiatr hula po dużym placu, podobno jednym z największych na półwyspie. Rynek zamieszkują dwa kościoły - jeden z nich to świątynia Fryderyka z surowym, ewangelickim wnętrzem.
Pobliski deptak wygląda zachęcająco, ale ceny już nie
Korzystamy zatem z jednego z niewielu pozytywów masowej imigracji do Szwecji różnego rodzaju "uchodźców" i wstępujemy do wypatrzonego wcześniej "Turka" na coś ichniejszego. Pomysł był niezły, karlskrońska wersja kebaba w rozmiarach ciężkich do zjedzenia kosztowała 35 koron, czyli bardzo mało!
CDN...
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Z Karlskrony już niedaleko do Kalmaru - zwłaszcza, że droga jest tutaj bardzo dobra, choć tylko na krótkim odcinku autostrada.
Swoją drogą radarów w Szwecji jest chyba więcej niż w Polsce, zdarzało się że we wsi potrafiło ich stać ze pięć, co kilkaset metrów.
Za to policji, poza Sztokholmem, nie widziałem prawie w ogóle. Jeden radiowóz i dwa motory (w tym policjant-motocyklista złapał pirata drogowego ) Podobnie jak ostatnio po Morawach, wjeżdżając do Polski miałem wrażenie znalezienia się w państwie policyjnym.
Kalmar, stolica Smalandii, słynie przede wszystkim ze swojego zamku, położonego nad morzem.
W 1397 roku podpisano w nim Unię Kalmarską, dzięki której trzy państwa Skandynawskie przez 150 lat miały tego samego władcę.
Rezydował tutaj Jan III, ojciec Zygmunta III Wazy. W 1598 zdobyły go polskie wojska w czasie walk o odzyskanie korony szwedzkiej dla polskiego króla i utrzymały się tutaj przez rok.
Jest 19-ta, więc zamek zamknięto (Szwedzi bardzo szanują swój czas pracy i niemal żadne muzeum nie działa dłużej niż do 17-tej, nawet w stolicy), można jednak wejść na dziedziniec i mury.
Z brzegu doskonale widać kolejny - to wyspa Olandia, na którą wkrótce pojedziemy.
Ciut mniej urodziwe widoki na port i rozwrzeszczane mewy.
Obok zamku znajduje się cmentarz, na którym pochowano pierwszego Szweda skazanego na więzienie za odmowę służby wojskowej. Podobno na jego nagrobku jest rzeźba w kształcie wygiętego karabinu, lecz nie chce nam się przeszukiwać całej nekropolii.
Na Olandię dostaniemy się mostem Ölandsbron - największym, położonym w całości w Szwecji.
Ma ponad sześć kilometrów długości i wybudowano go w 1972 roku. Co ważne - przejazd jest bezpłatny
Sama Olandia, druga największa szwedzka wyspa, nazywana jest Wyspą Słońca, Wiatrów i... Wiatraków. Kiedyś było ich dwa tysiące, dzisiaj jest około czterystu... Stoją dosłownie wszędzie.
To pierwsza noc w Szwecji, więc śpimy na kempingu-molochu. Takie jednak przeważają na wyspie, bo z racji największej liczby dni słonecznych w ciągu roku jest ona popularnym miejscem urlopów wakacyjnych.
Kempingowy zachód słońca z widokiem na stały ląd
Jesteśmy na południu Szwecji, wiec noce nadal są tutaj jeszcze ciemne - jak na Skandynawię oczywiście.
W poniedziałek rano zaliczam kąpiel w lodowatym Bałtyku i postanawiamy zwiedzić największą atrakcję północnej części wyspy - zamek w stolicy, Borgholmie.
Zamek to ogromne, dobrze zakonserwowane ruiny - efekt pożaru z 1806 roku, choć i wcześniej los zniszczenia go nie omijał.
Według przewodnika wejście miało być bezpłatne, ale na miejscu okazuje się, że bilet kosztuje 70 koron Trudno, zapłaciliśmy i nie były to źle wydane pieniądze
W środku, oprócz murów, jest wystawa o historii obiektu, wraz z makietą.
Z murów można popatrzeć na morze - dzięki strategicznemu położeniu twierdza mogła kontrolować ruch statków w Cieśninie Kalmarskiej.
Dla chętnych jest tron
Niedaleko zamku znajduje się pałac Solliden - letnia rezydencja rodziny królewskiej. Nie chce nam się jednak płacić za wejście na teren ogrodów, bo tych zobaczymy jeszcze sporo i to za darmo. Zerkamy więc jedynie na pobliski park z takimi domkami
Z głównej drogi można podziwiać typowy olandzki krajobraz: karłowata roślinność, kamieniste pola i łąki...
...i kamienne murki, którymi przegrodzono trawę.
Ponownie widzimy Most Olandzki i wracamy na kontynent ku dalszym przygodom
Galeria:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... dDoOlandii#
Swoją drogą radarów w Szwecji jest chyba więcej niż w Polsce, zdarzało się że we wsi potrafiło ich stać ze pięć, co kilkaset metrów.
Za to policji, poza Sztokholmem, nie widziałem prawie w ogóle. Jeden radiowóz i dwa motory (w tym policjant-motocyklista złapał pirata drogowego ) Podobnie jak ostatnio po Morawach, wjeżdżając do Polski miałem wrażenie znalezienia się w państwie policyjnym.
Kalmar, stolica Smalandii, słynie przede wszystkim ze swojego zamku, położonego nad morzem.
W 1397 roku podpisano w nim Unię Kalmarską, dzięki której trzy państwa Skandynawskie przez 150 lat miały tego samego władcę.
Rezydował tutaj Jan III, ojciec Zygmunta III Wazy. W 1598 zdobyły go polskie wojska w czasie walk o odzyskanie korony szwedzkiej dla polskiego króla i utrzymały się tutaj przez rok.
Jest 19-ta, więc zamek zamknięto (Szwedzi bardzo szanują swój czas pracy i niemal żadne muzeum nie działa dłużej niż do 17-tej, nawet w stolicy), można jednak wejść na dziedziniec i mury.
Z brzegu doskonale widać kolejny - to wyspa Olandia, na którą wkrótce pojedziemy.
Ciut mniej urodziwe widoki na port i rozwrzeszczane mewy.
Obok zamku znajduje się cmentarz, na którym pochowano pierwszego Szweda skazanego na więzienie za odmowę służby wojskowej. Podobno na jego nagrobku jest rzeźba w kształcie wygiętego karabinu, lecz nie chce nam się przeszukiwać całej nekropolii.
Na Olandię dostaniemy się mostem Ölandsbron - największym, położonym w całości w Szwecji.
Ma ponad sześć kilometrów długości i wybudowano go w 1972 roku. Co ważne - przejazd jest bezpłatny
Sama Olandia, druga największa szwedzka wyspa, nazywana jest Wyspą Słońca, Wiatrów i... Wiatraków. Kiedyś było ich dwa tysiące, dzisiaj jest około czterystu... Stoją dosłownie wszędzie.
To pierwsza noc w Szwecji, więc śpimy na kempingu-molochu. Takie jednak przeważają na wyspie, bo z racji największej liczby dni słonecznych w ciągu roku jest ona popularnym miejscem urlopów wakacyjnych.
Kempingowy zachód słońca z widokiem na stały ląd
Jesteśmy na południu Szwecji, wiec noce nadal są tutaj jeszcze ciemne - jak na Skandynawię oczywiście.
W poniedziałek rano zaliczam kąpiel w lodowatym Bałtyku i postanawiamy zwiedzić największą atrakcję północnej części wyspy - zamek w stolicy, Borgholmie.
Zamek to ogromne, dobrze zakonserwowane ruiny - efekt pożaru z 1806 roku, choć i wcześniej los zniszczenia go nie omijał.
Według przewodnika wejście miało być bezpłatne, ale na miejscu okazuje się, że bilet kosztuje 70 koron Trudno, zapłaciliśmy i nie były to źle wydane pieniądze
W środku, oprócz murów, jest wystawa o historii obiektu, wraz z makietą.
Z murów można popatrzeć na morze - dzięki strategicznemu położeniu twierdza mogła kontrolować ruch statków w Cieśninie Kalmarskiej.
Dla chętnych jest tron
Niedaleko zamku znajduje się pałac Solliden - letnia rezydencja rodziny królewskiej. Nie chce nam się jednak płacić za wejście na teren ogrodów, bo tych zobaczymy jeszcze sporo i to za darmo. Zerkamy więc jedynie na pobliski park z takimi domkami
Z głównej drogi można podziwiać typowy olandzki krajobraz: karłowata roślinność, kamieniste pola i łąki...
...i kamienne murki, którymi przegrodzono trawę.
Ponownie widzimy Most Olandzki i wracamy na kontynent ku dalszym przygodom
Galeria:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... dDoOlandii#
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Po opuszczeniu Olandii zjeżdżamy do Kalmaru, jednak tym razem nie na zwiedzanie, lecz zakupy. Zrobienie ich w Szwecji często staje się prawdziwą sztuką! Są tu oczywiście hipermarkety, markety i dyskonty, ale najczęściej tak poukrywane, jakby korzystanie z nich było czymś wstydliwym.
Najtrudniej znaleźć rzeczywiście hipermarket - są głównie na dalekich (!) przedmieściach i nie-miejscowy często w ogóle ich nie zauważa... Wyposażone są bardzo dobrze i działają przez 7 dni w tygodniu. Supermarkety i dyskonty są w miastach, lecz z reguły na jakiś osiedlach, otoczone ze wszystkich stron zabudową. Wybór w nich bywa skromny, jak w Biedronkach kilka lat temu... Natomiast w centrach miast to w ogóle ciężko coś kupić, poza drogimi odpowiednikami Żabek czy jakiś Małpek... Jestem zdecydowanym przeciwnikiem wciskania blaszanych dyskontów co pół kilometra, lecz zdarzało nam się krążyć pół godziny po mieście i nie znajdowaliśmy nic, gdzie można zrobić rozsądne zakupy! Ciekawe jak zatem Szwedzi to robią? Jadą raz na tydzień/miesiąc do wielkiego hipermarketu? Czy po każdą pierdołę biegają na osiedle i tak kilka razy w ciągu dnia do różnych, bo w jednym miejscu ciężko to znaleźć?
W Kalmarze przypadkowo trafiamy przy rondzie na Netto - widać niemiecka sieć rozrasta się także w Skandynawii W środku szału nie ma - na szczęście mamy tylko kupić coś do jedzenia i picia na najbliższe dwa dni, a nie towary, które chcielibyśmy przywieźć jako "typowe szwedzkie produkty". Cenowo - wiadomo, że to Szwecja, lecz można przeżyć i na pewno jest to lepszy pomysł, niż tachanie całej lodówki z Polski... Przed wejściem częsty obrazek - żebrak/żebraczka, mniej lub bardziej namolny, o karnacji nie pozwalającej wątpić że jego rodzice na pewno nie pochodzili z terenów takich jak Götaland, Svealand czy Norrland (trzy tradycyjne szwedzkie krainy historyczne).
Uzupełniwszy zapasy ruszamy przed siebie - dziś trochę jeżdżenia przed nami. Początkowo posuwamy się wzdłuż wybrzeża, ale morza już nie widać - znika nam na najbliższe dwa dni. Potem odbijamy wgłąb lądu - drogi stają się bardziej monotonne, bo jakieś 80% krajobrazu stanowi las.
Nie znaczy jednak, że jazda jest nudna - tak naprawdę bardzo fajnie się jedzie w zielonej przestrzeni, oczy odpoczywają, mózg też Co jakiś czas spotykamy najpowszechniejszą w tych regionach formę osadnictwa - rozrzucone, pojedyncze gospodarstwa.
Niemal każdy z takich domków obity jest drewnem i zazwyczaj pomalowany na czerwono. To niesamowite, ale na szwedzkiej wsi praktycznie nie widać paskudnych i bezpłciowych klocków z cegły, cały kraj ma bardzo podobny styl budowania i tworzy to jedną, spójną całość. Oczywiście domki się różnią od siebie wielkością, wysokością i ogólnie sylwetką, leczy czy to stodoła, czy garaż czy obiekt jednorodzinny - wszystko do siebie pasuje!
W jednym z lasów widzę znak o "ciekawych miejscu" kierującym w leśną ścieżkę... akurat robię krótki postój, więc włażę w krzaki i po stu metrach wchodzę do "leśnego kościoła".
Niezłe miejsce na potencjalny biwak
Po kilku godzinach dojeżdżamy w okolice Vimmerby - miejscem związanym z Astrid Lindgren. W mieście działa park rozrywki w klimatach jej książek, jednak to nie są zdecydowanie nasze, więc nie zaglądamy, tylko jedziemy bezpośrednio do Bullerbyn
(Bilet z drogiego parkingu, obsługiwanego, a jakże, przez dzieci )
Wioska (właściwie ciężko to nawet nazwać wioską) Sevedstorp to książkowe Bullerbyn. Aktorka spędziła tutaj kilka lat swojego dzieciństwa i tam umieściła akcję swoich trzech książek, zmieniając jedynie nazwę.
Osada Północna, Środkowa i Zachodnia nadal stoją.
Trochę inaczej to sobie wyobrażałem, ale w książkach nie było obrazków Przede wszystkim sądziłem, że domy są bardziej od siebie oddalone, a te stoją niemal jeden przy drugim. A gdzie jeziora, góry z Ręką Trupa, Złamany Ryjek czy Grzmiąca Jama? O łące złego szewca nie wspominając
Nie zabawiamy w Bullerbyn długo, gdyż do domów wejść nie można (są normalnie zamieszkałe, do 1985 roku w jednym z nich nadal mieszkali potomkowie Erikksonów - rodziny Astrid), a na stołowanie się w restauracji urządzonej w wielkiej stodole zwyczajnie nas nie stać.
Postanawiamy się trochę pogimnastykować w maleńkim Parku Narodowym - Norra Kvill. Chroni on zachowany fragment puszczy pierwotnej - nie zniszczonej działaniem człowieka oraz oszczędzonym przez pożary od co najmniej 150 lat.
Od razu zwraca uwagę duża ilość wielkich kamieni, rumowisk skalnych i tym podobnych - tak kiedyś wyglądało wiele lasów w Szwecji, lecz w kolejnych wiekach ludność wyciągała te głazy i używała do budowy domów albo do tajemniczych konstrukcji typu Ales Stenar.
Szlak w parku jest tylko jeden, choć z kilkoma odnogami. Wszystkie prowadzą wokół dwóch jezior. Mniejsze z nich wygląda ponuro, bo niebo jest zaciągnięte (od rana, z wyjątkiem krótkich chwil, gdy byliśmy na zamku w Olandii). W wodzie pływają nenufary.
Za jeziorkiem miał być punkt widokowy, oddalony o kilkaset metrów - idziemy jednak wyjątkowo długo i nic się nie pojawia... Wyobrażam sobie, że występujemy w jakimś horrorze, gdzie wiedźma rzuciła urok na las i tak naprawdę nigdy już stąd nie wyjdziemy i będziemy krążyć w kółko dopóki nas nie zamorduje. A nenufary zmienią swój kolor z białego na czerwony.
Na szczęście pojawia się słońce, wiedźma gdzieś znika, jest nawet jakaś skała którą od biedy może być tym punktem (nijak to się jednak nie zgadza z mapą).
Z drugiej strony skał ostre zejście zabezpieczone liną.
W Polsce raczej nikt by takiego czegoś nie dawał w tym miejscu, ale po deszczu to muszą się odbywać tu niezłe tańce...
Przy drugim jeziorku słychać jakieś głosy - może to turyści, a może coś innego, bo jezioro nazywane jest "zaczarowanym", a cały las powszechnie uznawany za dom trolli i gnomów...
Kilku turystów rzeczywiście spotykamy na leśnym parkingu. Od strony technicznej PN jest zresztą bardzo dobrze przygotowany - oprócz oczywistości typu ławeczki czy mapa jest wypasiona toaleta...
...oraz miejsce odpoczynkowe, gdzie można rozpalić ognisko. Przygotowano dla turystów drewno i wodę do gaszenia
Do parku prowadzi leśna ale bardzo szeroka droga.
Następne "normalne" szosy są już asfaltowe - ale często bez numerów, z minimalnym ruchem i mocno kręte.
Wieczór znowu jest ładniejszy niż poranek (to w Skandynawii nie rzadkość), więc co chwilę zatrzymuję się aby sfotografować zagubione wśród pól przysiółki.
No właśnie, wśród pól, ponieważ z zalesionej Smalandii przejechaliśmy do Östergötlandu, gdzie proporcje w krajobrazie się zmieniły. Trochę pokrzyżowało nam to wieczorne plany - zamierzaliśmy spać na dziko w pobliżu miasta Vadstena. Ale akurat okazało się, że za bardzo nie ma gdzie rozbić namiotu - wszędzie pola! Zniknęły boczne polanki i nieużytki, dominuje złoty kolor zbóż... nawet przespać się w samochodzie byłoby ciężko, gdyż parkingi to kawałek asfaltu tuż przy drodze.
Ostatecznie lądujemy na kempingu pod Vadsteną - ponieważ przyjechaliśmy na plac około 21.30 to płacimy tylko za quick-stop - szybki nocleg, czyli o ponad 1/3 taniej niż normalnie. Kemping jest ładnie położony nad jeziorem Wetter (Vättern), drugim największym w kraju. Możemy więc obejrzeć ładny zachód słońca.
Widać, że jesteśmy już bardziej na północ, bo po północy niebo wyglądało tak.
Najtrudniej znaleźć rzeczywiście hipermarket - są głównie na dalekich (!) przedmieściach i nie-miejscowy często w ogóle ich nie zauważa... Wyposażone są bardzo dobrze i działają przez 7 dni w tygodniu. Supermarkety i dyskonty są w miastach, lecz z reguły na jakiś osiedlach, otoczone ze wszystkich stron zabudową. Wybór w nich bywa skromny, jak w Biedronkach kilka lat temu... Natomiast w centrach miast to w ogóle ciężko coś kupić, poza drogimi odpowiednikami Żabek czy jakiś Małpek... Jestem zdecydowanym przeciwnikiem wciskania blaszanych dyskontów co pół kilometra, lecz zdarzało nam się krążyć pół godziny po mieście i nie znajdowaliśmy nic, gdzie można zrobić rozsądne zakupy! Ciekawe jak zatem Szwedzi to robią? Jadą raz na tydzień/miesiąc do wielkiego hipermarketu? Czy po każdą pierdołę biegają na osiedle i tak kilka razy w ciągu dnia do różnych, bo w jednym miejscu ciężko to znaleźć?
W Kalmarze przypadkowo trafiamy przy rondzie na Netto - widać niemiecka sieć rozrasta się także w Skandynawii W środku szału nie ma - na szczęście mamy tylko kupić coś do jedzenia i picia na najbliższe dwa dni, a nie towary, które chcielibyśmy przywieźć jako "typowe szwedzkie produkty". Cenowo - wiadomo, że to Szwecja, lecz można przeżyć i na pewno jest to lepszy pomysł, niż tachanie całej lodówki z Polski... Przed wejściem częsty obrazek - żebrak/żebraczka, mniej lub bardziej namolny, o karnacji nie pozwalającej wątpić że jego rodzice na pewno nie pochodzili z terenów takich jak Götaland, Svealand czy Norrland (trzy tradycyjne szwedzkie krainy historyczne).
Uzupełniwszy zapasy ruszamy przed siebie - dziś trochę jeżdżenia przed nami. Początkowo posuwamy się wzdłuż wybrzeża, ale morza już nie widać - znika nam na najbliższe dwa dni. Potem odbijamy wgłąb lądu - drogi stają się bardziej monotonne, bo jakieś 80% krajobrazu stanowi las.
Nie znaczy jednak, że jazda jest nudna - tak naprawdę bardzo fajnie się jedzie w zielonej przestrzeni, oczy odpoczywają, mózg też Co jakiś czas spotykamy najpowszechniejszą w tych regionach formę osadnictwa - rozrzucone, pojedyncze gospodarstwa.
Niemal każdy z takich domków obity jest drewnem i zazwyczaj pomalowany na czerwono. To niesamowite, ale na szwedzkiej wsi praktycznie nie widać paskudnych i bezpłciowych klocków z cegły, cały kraj ma bardzo podobny styl budowania i tworzy to jedną, spójną całość. Oczywiście domki się różnią od siebie wielkością, wysokością i ogólnie sylwetką, leczy czy to stodoła, czy garaż czy obiekt jednorodzinny - wszystko do siebie pasuje!
W jednym z lasów widzę znak o "ciekawych miejscu" kierującym w leśną ścieżkę... akurat robię krótki postój, więc włażę w krzaki i po stu metrach wchodzę do "leśnego kościoła".
Niezłe miejsce na potencjalny biwak
Po kilku godzinach dojeżdżamy w okolice Vimmerby - miejscem związanym z Astrid Lindgren. W mieście działa park rozrywki w klimatach jej książek, jednak to nie są zdecydowanie nasze, więc nie zaglądamy, tylko jedziemy bezpośrednio do Bullerbyn
(Bilet z drogiego parkingu, obsługiwanego, a jakże, przez dzieci )
Wioska (właściwie ciężko to nawet nazwać wioską) Sevedstorp to książkowe Bullerbyn. Aktorka spędziła tutaj kilka lat swojego dzieciństwa i tam umieściła akcję swoich trzech książek, zmieniając jedynie nazwę.
Osada Północna, Środkowa i Zachodnia nadal stoją.
Trochę inaczej to sobie wyobrażałem, ale w książkach nie było obrazków Przede wszystkim sądziłem, że domy są bardziej od siebie oddalone, a te stoją niemal jeden przy drugim. A gdzie jeziora, góry z Ręką Trupa, Złamany Ryjek czy Grzmiąca Jama? O łące złego szewca nie wspominając
Nie zabawiamy w Bullerbyn długo, gdyż do domów wejść nie można (są normalnie zamieszkałe, do 1985 roku w jednym z nich nadal mieszkali potomkowie Erikksonów - rodziny Astrid), a na stołowanie się w restauracji urządzonej w wielkiej stodole zwyczajnie nas nie stać.
Postanawiamy się trochę pogimnastykować w maleńkim Parku Narodowym - Norra Kvill. Chroni on zachowany fragment puszczy pierwotnej - nie zniszczonej działaniem człowieka oraz oszczędzonym przez pożary od co najmniej 150 lat.
Od razu zwraca uwagę duża ilość wielkich kamieni, rumowisk skalnych i tym podobnych - tak kiedyś wyglądało wiele lasów w Szwecji, lecz w kolejnych wiekach ludność wyciągała te głazy i używała do budowy domów albo do tajemniczych konstrukcji typu Ales Stenar.
Szlak w parku jest tylko jeden, choć z kilkoma odnogami. Wszystkie prowadzą wokół dwóch jezior. Mniejsze z nich wygląda ponuro, bo niebo jest zaciągnięte (od rana, z wyjątkiem krótkich chwil, gdy byliśmy na zamku w Olandii). W wodzie pływają nenufary.
Za jeziorkiem miał być punkt widokowy, oddalony o kilkaset metrów - idziemy jednak wyjątkowo długo i nic się nie pojawia... Wyobrażam sobie, że występujemy w jakimś horrorze, gdzie wiedźma rzuciła urok na las i tak naprawdę nigdy już stąd nie wyjdziemy i będziemy krążyć w kółko dopóki nas nie zamorduje. A nenufary zmienią swój kolor z białego na czerwony.
Na szczęście pojawia się słońce, wiedźma gdzieś znika, jest nawet jakaś skała którą od biedy może być tym punktem (nijak to się jednak nie zgadza z mapą).
Z drugiej strony skał ostre zejście zabezpieczone liną.
W Polsce raczej nikt by takiego czegoś nie dawał w tym miejscu, ale po deszczu to muszą się odbywać tu niezłe tańce...
Przy drugim jeziorku słychać jakieś głosy - może to turyści, a może coś innego, bo jezioro nazywane jest "zaczarowanym", a cały las powszechnie uznawany za dom trolli i gnomów...
Kilku turystów rzeczywiście spotykamy na leśnym parkingu. Od strony technicznej PN jest zresztą bardzo dobrze przygotowany - oprócz oczywistości typu ławeczki czy mapa jest wypasiona toaleta...
...oraz miejsce odpoczynkowe, gdzie można rozpalić ognisko. Przygotowano dla turystów drewno i wodę do gaszenia
Do parku prowadzi leśna ale bardzo szeroka droga.
Następne "normalne" szosy są już asfaltowe - ale często bez numerów, z minimalnym ruchem i mocno kręte.
Wieczór znowu jest ładniejszy niż poranek (to w Skandynawii nie rzadkość), więc co chwilę zatrzymuję się aby sfotografować zagubione wśród pól przysiółki.
No właśnie, wśród pól, ponieważ z zalesionej Smalandii przejechaliśmy do Östergötlandu, gdzie proporcje w krajobrazie się zmieniły. Trochę pokrzyżowało nam to wieczorne plany - zamierzaliśmy spać na dziko w pobliżu miasta Vadstena. Ale akurat okazało się, że za bardzo nie ma gdzie rozbić namiotu - wszędzie pola! Zniknęły boczne polanki i nieużytki, dominuje złoty kolor zbóż... nawet przespać się w samochodzie byłoby ciężko, gdyż parkingi to kawałek asfaltu tuż przy drodze.
Ostatecznie lądujemy na kempingu pod Vadsteną - ponieważ przyjechaliśmy na plac około 21.30 to płacimy tylko za quick-stop - szybki nocleg, czyli o ponad 1/3 taniej niż normalnie. Kemping jest ładnie położony nad jeziorem Wetter (Vättern), drugim największym w kraju. Możemy więc obejrzeć ładny zachód słońca.
Widać, że jesteśmy już bardziej na północ, bo po północy niebo wyglądało tak.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
skoro po fali krytyki wróciło stare forum, to trzeba też z powrotem wciepać posta...
Poranek nad jeziorem Wetter przypomina dwa poprzednie w Szwecji - niebo jest mocno zaciągnięte (choć o 6 rano było jeszcze słońce). Taki mają klimat...
Pakowanie namiotu, śniadanie i jedziemy do pobliskiej Vadsteny - niewielkiego miasta z wielkimi zabytkami.
Najbardziej okazały jest zamek z XVI-XVII wieku - otoczony fosą połączoną kanałem z jeziorem.
Renesansowy wygląd uzyskał dzięki przebudowie z inicjatywy Jana III Wazy.
Niedaleko zamku mała przystań i samo zachmurzone jezioro...
Drugim ważnym zabytkiem jest kompleks dawnego klasztoru z XIV wieku, wybudowanego z inicjatywy i według wskazówek św. Brygidy. Klasztor funkcjonował tylko nieco ponad wiek, a po reformacji kraju poszczególne budynki zaczęły pełnić inne funkcje. Większość uległa zniszczenia i pozostały po nich jedynie zarysy fundamentów. Przetrwały nieliczne, m.in. dawny refektarz.
Były kościół klasztorny jest dzisiaj świątynią parafialną Kościoła Szwecji.
Spowite ciemnością wnętrza kryją cenne pamiątki z przeszłości - np. turyści chętnie oglądają rzeźbę z XV wieku pt "Ekstaza św. Brygidy" z urwanymi rękami.
Czy to rzeczywiście mina ekstazy to można dyskutować...
Sama inicjatorka klasztoru zmarła w Rzymie i spoczywa tutaj w ozdobnym relikwiarzu (mimo, że ewangelicy nie uznają kultu świętych).
Oprócz niej w kościele pochowano dwie szwedzkich królowych.
Na zewnątrz, przy drzwiach wejściowych - kamień runiczny z około 1000 roku, wzniesiony ku pamięci ojca o imieniu Áskell.
Z młodszych zabytków - w Vadstenie jest też stacja kolejki wąskotorowej z niewielkim skansenem. Małe pociągi nadal kursują do Fagelsty.
Okolice Vadsteny bogate są w różne ciekawe obiekty, o których często nie wspominają przewodniki. W wiosce Nässja znajduje się kamienny krąg, "wielka łódź", mniejsza wersja tej z Ales Stenar. Podobnie jak w tamtym przypadku - nie wiadomo w jakim celu powstał: czy grobowiec, czy miejsce kultu czy jeszcze coś innego?
W Alvastrze ruiny klasztoru cysterskiego z XII wieku.
Częściowo zachowała się nawa kościoła, natomiast budynki klasztorne już tylko reliktowo.
Heda - kościół (zachowany) z XII wieku, później rozbudowywany w kolejnych wiekach. Ślady konstrukcji średniowiecznej są dobrze widoczne z zewnątrz i wewnątrz.
W ściany zewnętrzne wmurowano dwa kamienie runiczne; a wokół nich można obejrzeć rezultaty szwedzkiego hobby narodowego - grabienia żwirowych alejek
Kilka kilometrów dalej, w Rök, też jest kościół, ale to nie on przyciąga turystów - a ogromny kamień runiczny.
To jeden z najważniejszych i najciekawszych z tych, co przetrwały do naszych czasów - inskrypcja w runach jest najdłuższa na świecie. Powstała w IX wieku i mimo jej odczytania nie do końca wiadomo, co autor miał na myśli.
Ku pamięci Vœmoða stoją te runy. A pisał Varinn, ojciec, dla zmarłego syna. Powiedzmy dla pamięci ludu, jakie były dwa łupy wojenne, które dwunastokrotnie wzięto w łup, obydwa razem na różnych mężach. Po wtóre mówimy, kto przed dziesięciu laty uległ losowi w wodzie przybrzeżnej wśród Ostrogotów i zmarł wśród nich z własnej winy. Wiódł Teodoryk ów dzielny, wódz wikingów, nad brzegiem Morza Śródziemnego. Siedzi teraz gotów na swym gockim koniu, z tarczą przypiętą, najprzedniejszy wśród Merowingów. Po dwunaste mówimy, gdzie koń Gunn widzi pożywienie na polu bitewnym, gdzie dwakroć dziewięciu królów leży. Po trzynaste mówimy, których to dwudziestu królów siedziało na Zelandii cztery zimy, o czterech imionach, pochodzących od czterech braci. Pięciu Valków, synów Raðulfa, pięciu Hraiðulfów, synów Ragulfa, pięciu Haislów, synów Haruða, pięciu Gunnmundów, synów Biarna. Teraz ze wszystkim opowiadam wspomnienia. Ktoś (...) Mówimy dla pamięci ludu, kto z rodu Ingvalda został odkupiony poprzez ofiarę żony. Mówimy dla pamięci ludu, któremu wojownikowi narodził się potomek. Jest to Vilen. Potrafił zmiażdżyć olbrzyma. Jest to Vilen. Powiedzmy dla pamięci ludu: Tor. Sibbi z Vi spłodził dziewięćdziesięcioletni
Tekst jest niejasny, niezrozumiałe nawiązania do wydarzeń sprzed kilku wieków... kolejna tajemnica Wikingów, która być może nigdy nie zostanie rozwiązana.
To, że kamień jest ważny, świadczy fakt, że na takie zadupie przywieziono cały autokar obywateli (?) Norwegii o azjatyckich rysach. Stał też wóz na czeskich blachach, pierwszy jaki widziałem w Szwecji z tego kraju.
Jak widać dzień upływa pod znakiem świątyń, więc zaglądamy do miejscowości Vreta, położonej już dalej, przy autostradzie na Sztokholm. Nareszcie wyszło słońce, więc podziwiamy najstarszy klasztor w państwie w zupełnie innych warunkach.
Podobnie jak we wcześniejszych przypadkach - z zabudowań klasztornych zostało niewiele.
Spod klasztoru można dojrzeć jezioro Roxen oraz położone za nim przemysłowe Linköping.
Pogoda zmienną jest, więc na autobanie znowu pojawiają się chmury i dopada nas straszna ulewa.
Widoczność spada prawie do zera, ale chmura szybko się kończy i ponownie wychodzi słońce. Akurat wtedy zjeżdżamy na boczne drogi, pełne lasów, łąk, pól i nielicznych domków.
Zdarzają się tez klimatyczne przystanki
Na koniec dzisiejszego, bogatego w zabytki dnia, zostawiliśmy sobie zamek Gripsholm, położony w miasteczku Mariefred.
W zamku urodził się Zygmunt Waza, późniejszy król Polski i Szwecji. Są też tutaj podobno jakieś przedmioty zrabowane przez Szwedów w czasie Potopu. Podobno, bo bramy zamyka się już o godzinie 16-tej i nie można wejść nawet na dziedziniec
Przed zamkiem - dwa okazałe kamienie runiczne.
Motyw węża często występuje na takich kamieniach... Większość stworzona została przez chrześcijan, o czym świadczą nawiązania do jednego Boga. Nowa religia nie oznaczała jednak porzucenia starych nawyków - na tym kamieniu wspominani są śmiałkowie, którzy udali się "po złoto" do Serklandii, czyli na Bliski Wschód (kraj Saracenów) i tam polegli. Jak widać ten rejon od zawsze przyciągał rozmaitych awanturników.
Mariefred, rozłożone nad jeziorem Melar (można tutaj przypłynąć ze Sztokholmu, a więc i z Bałtyku - w czasach Wikingów jezioro było jeszcze zatoką morską), to ładne i spokojne miasteczko...
...jakich w Szwecji wiele. Czytałem przed wyjazdem, że jest ono baaardzo atrakcyjne widokowo, lecz moim zdaniem nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym od innych w takich lokalizacjach.
Jak w Vadstenie tak i tu jest mały skansen wąskotorowy...
...i obita drewnem stacja kolejowa.
Do Sztokholmu już niedaleko, zwłaszcza, że jedziemy autostradą (w europejskim tego słowa znaczeniu). Meldujemy się tam na kempingu podmiejskim, który jest dobrą bazą wypadową do stolicy. Ale o niej już w następnym odcinku...
Galeria nr 2:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... IKlasztory#
Poranek nad jeziorem Wetter przypomina dwa poprzednie w Szwecji - niebo jest mocno zaciągnięte (choć o 6 rano było jeszcze słońce). Taki mają klimat...
Pakowanie namiotu, śniadanie i jedziemy do pobliskiej Vadsteny - niewielkiego miasta z wielkimi zabytkami.
Najbardziej okazały jest zamek z XVI-XVII wieku - otoczony fosą połączoną kanałem z jeziorem.
Renesansowy wygląd uzyskał dzięki przebudowie z inicjatywy Jana III Wazy.
Niedaleko zamku mała przystań i samo zachmurzone jezioro...
Drugim ważnym zabytkiem jest kompleks dawnego klasztoru z XIV wieku, wybudowanego z inicjatywy i według wskazówek św. Brygidy. Klasztor funkcjonował tylko nieco ponad wiek, a po reformacji kraju poszczególne budynki zaczęły pełnić inne funkcje. Większość uległa zniszczenia i pozostały po nich jedynie zarysy fundamentów. Przetrwały nieliczne, m.in. dawny refektarz.
Były kościół klasztorny jest dzisiaj świątynią parafialną Kościoła Szwecji.
Spowite ciemnością wnętrza kryją cenne pamiątki z przeszłości - np. turyści chętnie oglądają rzeźbę z XV wieku pt "Ekstaza św. Brygidy" z urwanymi rękami.
Czy to rzeczywiście mina ekstazy to można dyskutować...
Sama inicjatorka klasztoru zmarła w Rzymie i spoczywa tutaj w ozdobnym relikwiarzu (mimo, że ewangelicy nie uznają kultu świętych).
Oprócz niej w kościele pochowano dwie szwedzkich królowych.
Na zewnątrz, przy drzwiach wejściowych - kamień runiczny z około 1000 roku, wzniesiony ku pamięci ojca o imieniu Áskell.
Z młodszych zabytków - w Vadstenie jest też stacja kolejki wąskotorowej z niewielkim skansenem. Małe pociągi nadal kursują do Fagelsty.
Okolice Vadsteny bogate są w różne ciekawe obiekty, o których często nie wspominają przewodniki. W wiosce Nässja znajduje się kamienny krąg, "wielka łódź", mniejsza wersja tej z Ales Stenar. Podobnie jak w tamtym przypadku - nie wiadomo w jakim celu powstał: czy grobowiec, czy miejsce kultu czy jeszcze coś innego?
W Alvastrze ruiny klasztoru cysterskiego z XII wieku.
Częściowo zachowała się nawa kościoła, natomiast budynki klasztorne już tylko reliktowo.
Heda - kościół (zachowany) z XII wieku, później rozbudowywany w kolejnych wiekach. Ślady konstrukcji średniowiecznej są dobrze widoczne z zewnątrz i wewnątrz.
W ściany zewnętrzne wmurowano dwa kamienie runiczne; a wokół nich można obejrzeć rezultaty szwedzkiego hobby narodowego - grabienia żwirowych alejek
Kilka kilometrów dalej, w Rök, też jest kościół, ale to nie on przyciąga turystów - a ogromny kamień runiczny.
To jeden z najważniejszych i najciekawszych z tych, co przetrwały do naszych czasów - inskrypcja w runach jest najdłuższa na świecie. Powstała w IX wieku i mimo jej odczytania nie do końca wiadomo, co autor miał na myśli.
Ku pamięci Vœmoða stoją te runy. A pisał Varinn, ojciec, dla zmarłego syna. Powiedzmy dla pamięci ludu, jakie były dwa łupy wojenne, które dwunastokrotnie wzięto w łup, obydwa razem na różnych mężach. Po wtóre mówimy, kto przed dziesięciu laty uległ losowi w wodzie przybrzeżnej wśród Ostrogotów i zmarł wśród nich z własnej winy. Wiódł Teodoryk ów dzielny, wódz wikingów, nad brzegiem Morza Śródziemnego. Siedzi teraz gotów na swym gockim koniu, z tarczą przypiętą, najprzedniejszy wśród Merowingów. Po dwunaste mówimy, gdzie koń Gunn widzi pożywienie na polu bitewnym, gdzie dwakroć dziewięciu królów leży. Po trzynaste mówimy, których to dwudziestu królów siedziało na Zelandii cztery zimy, o czterech imionach, pochodzących od czterech braci. Pięciu Valków, synów Raðulfa, pięciu Hraiðulfów, synów Ragulfa, pięciu Haislów, synów Haruða, pięciu Gunnmundów, synów Biarna. Teraz ze wszystkim opowiadam wspomnienia. Ktoś (...) Mówimy dla pamięci ludu, kto z rodu Ingvalda został odkupiony poprzez ofiarę żony. Mówimy dla pamięci ludu, któremu wojownikowi narodził się potomek. Jest to Vilen. Potrafił zmiażdżyć olbrzyma. Jest to Vilen. Powiedzmy dla pamięci ludu: Tor. Sibbi z Vi spłodził dziewięćdziesięcioletni
Tekst jest niejasny, niezrozumiałe nawiązania do wydarzeń sprzed kilku wieków... kolejna tajemnica Wikingów, która być może nigdy nie zostanie rozwiązana.
To, że kamień jest ważny, świadczy fakt, że na takie zadupie przywieziono cały autokar obywateli (?) Norwegii o azjatyckich rysach. Stał też wóz na czeskich blachach, pierwszy jaki widziałem w Szwecji z tego kraju.
Jak widać dzień upływa pod znakiem świątyń, więc zaglądamy do miejscowości Vreta, położonej już dalej, przy autostradzie na Sztokholm. Nareszcie wyszło słońce, więc podziwiamy najstarszy klasztor w państwie w zupełnie innych warunkach.
Podobnie jak we wcześniejszych przypadkach - z zabudowań klasztornych zostało niewiele.
Spod klasztoru można dojrzeć jezioro Roxen oraz położone za nim przemysłowe Linköping.
Pogoda zmienną jest, więc na autobanie znowu pojawiają się chmury i dopada nas straszna ulewa.
Widoczność spada prawie do zera, ale chmura szybko się kończy i ponownie wychodzi słońce. Akurat wtedy zjeżdżamy na boczne drogi, pełne lasów, łąk, pól i nielicznych domków.
Zdarzają się tez klimatyczne przystanki
Na koniec dzisiejszego, bogatego w zabytki dnia, zostawiliśmy sobie zamek Gripsholm, położony w miasteczku Mariefred.
W zamku urodził się Zygmunt Waza, późniejszy król Polski i Szwecji. Są też tutaj podobno jakieś przedmioty zrabowane przez Szwedów w czasie Potopu. Podobno, bo bramy zamyka się już o godzinie 16-tej i nie można wejść nawet na dziedziniec
Przed zamkiem - dwa okazałe kamienie runiczne.
Motyw węża często występuje na takich kamieniach... Większość stworzona została przez chrześcijan, o czym świadczą nawiązania do jednego Boga. Nowa religia nie oznaczała jednak porzucenia starych nawyków - na tym kamieniu wspominani są śmiałkowie, którzy udali się "po złoto" do Serklandii, czyli na Bliski Wschód (kraj Saracenów) i tam polegli. Jak widać ten rejon od zawsze przyciągał rozmaitych awanturników.
Mariefred, rozłożone nad jeziorem Melar (można tutaj przypłynąć ze Sztokholmu, a więc i z Bałtyku - w czasach Wikingów jezioro było jeszcze zatoką morską), to ładne i spokojne miasteczko...
...jakich w Szwecji wiele. Czytałem przed wyjazdem, że jest ono baaardzo atrakcyjne widokowo, lecz moim zdaniem nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym od innych w takich lokalizacjach.
Jak w Vadstenie tak i tu jest mały skansen wąskotorowy...
...i obita drewnem stacja kolejowa.
Do Sztokholmu już niedaleko, zwłaszcza, że jedziemy autostradą (w europejskim tego słowa znaczeniu). Meldujemy się tam na kempingu podmiejskim, który jest dobrą bazą wypadową do stolicy. Ale o niej już w następnym odcinku...
Galeria nr 2:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... IKlasztory#
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Sztokholm - stolica Skandynawii.
Tak się reklamują. Może to nie jest skromne, ale faktycznie robi chyba największe wrażenie ze stolic państw skandynawskich.
Do centrum jedziemy z naszego kempingu metrem - system komunikacyjny działa bez zarzutów. Tylko bilety jednorazowe drogie, ale nikt takich praktycznie nie kupuje. Następnie w miejskiej informacji turystycznej zaopatrujemy się w Stockholm City Card. Tanie to nie jest (przy karcie 48 godzinnej wychodzi około 150 złotych za dzień na osobę), ale otwiera przed turystą ogromne możliwości: wszystkie (poza jednym) muzea za darmo, podobnie jak transport plus dodatki. Oczywiście ma to sens w przypadku ludzi, którzy intensywnie zwiedzają, jeśli ktoś chce zajrzeć tylko w jedno czy dwa miejsca to już nie bardzo...
Po poprzednich dniach, gdy przebywaliśmy głównie na prowincji, zderzenie z tłumem ludzi na początku jest przytłaczające.
Sztokholm to wodne miasto - położony na 14 wyspach i kawałku stałego lądu, połączony 53 mostami. Rozciągający się dookoła archipelag sztokholmski to 24 tysiące wysp i wysepek. Nie dziwią więc setki cumujących przy nabrzeżach jednostek.
Od czego by tu zacząć? A jakże, od największej muzealnej atrakcji miasta - Vasamuséet, znajdującego się na wyspie Djurgården. Ogromny gmach kryje w sobie, jak sama nazwa wskazuje, Vasę. A konkretnie to okręt Vasa.
Wydawało mi się, że jest to obiekt bardzo znany, ale ponieważ ostatnio ktoś nie miał pojęcia o czym mówię, to pozwolę sobie krótko (jak na siebie) go opisać: na początku XVII wieku Szwecja tocząca wojny o Mare Balticum postanowiła wybudować największy galeon na świecie. Jego gabaryty i uzbrojenie miały być jednym z asów przeciwko największemu wówczas przeciwnikowi - Rzeczpospolitej Obojga Narodów. I powstał okręt Vasa. Podczas dziewiczego rejsu w 1628 roku przy drugim podmuchu wiatru zatonął, po przepłynięciu nieco ponad kilometra.
Zdarzenie wywołało szok, a morskie fale objęły w swe władanie kadłub na ponad trzy wieki. Ponownie zlokalizowano go dopiero w latach 50. XX wieku, a wydobyto w 1961 roku. Teraz możemy to cudo podziwiać na własne oczy. Oryginalny (w 95%!) galeon z XVII wieku, który oglądali Szwedzi w roku panowania Zygmunta III, Ferdynanda II Habsburga czy Ludwika XIII.
Żadne zdjęcia tego nie oddadzą, ale okręt robi niesamowite wrażenie. Jest wręcz monstrualnie wielki i to też okazało się przyczyną jego katastrofy: zbyt duże wymiary, zbyt mały balast, zła konstrukcja i projekt. Ludzka pycha stała się przyczyną śmierci kilkudziesięciu marynarzy, lecz też dzięki niej możemy dziś ten statek oglądać. Konserwacja po wydobyciu trwała kilkanaście lat, właściwie do tej pory się nie skończyła, zresztą ponoć zaczyna on teraz powoli niszczeć. Trudno się dziwić, przy takich tłumach odwiedzających.
Vasę oglądać można z pięciu czy sześciu poziomów. Dokładnie przyjrzeć się różnym detalom, np. polskim szlachcicu w służalczej podstawie
W wielu częściach czekają na zwiedzających rozmaite ekspozycje: są dokładne makiety z momentu zatonięcia i wydobycia, filmy i zdjęcia z rekonstrukcji. Prezentuje się przedmioty znalezione we wraku, łącznie ze szkieletami marynarzy. Są odtworzone pokłady działowe i oficerskie.
Można sobie uzmysłowić, iż Vasa był jeszcze ładniejszy niż dzisiaj - bo niektóre elementy mocno pomalowano.
A tak wyglądają oryginały po trzystu latach w Bałtyku:
I w niektórych miejscach nawet tłumy nie przeszkadzają, bo większość ludzi skupia się na piętrze odpowiadającym wysokości gruntu.
A na zewnątrz, po dość chmurzystym poranku i południu, pojawia się coraz więcej słońca.
Z Djurgården idziemy (a właściwie podjeżdżamy jedną z nielicznych szwedzkich linii tramwajowych) pod Gamla Stan - Stare Miasto. Po drodze przecinamy Kungsträdgården - dawne ogrody królewskie. Zbiera się tam sporo ludzi.
Zerkamy na budynek Riksdagu...
...i stajemy oko w oku z Gwardyjką (?) Królewską.
To znak, że jesteśmy przy Pałacu Królewskim. To największy pałac na świecie, nadal używany przez monarchę, choć król tutaj tylko pracuje.
Skoro mamy kartę miejską to możemy włazić do jakiego muzeum chcemy i nie martwić się o cenę. Zaglądamy więc do Apartamentów Reprezentacyjnych, kryjących się w Pałacu. Na początku wita nas tron.
Do 1975 roku król otwierał tutaj posiedzenie parlamentu. Teraz musi się pofatygować do osobnego budynku, dobrze, że po sąsiedzku
W kolejnych salach pokoje używane podczas oficjalnych audiencji, wręczeń medali (tylko dla cudzoziemców - Szwecja jest bowiem tak demokratyczna, iż uznała, że ich obywatelom wypasione odznaczenia się nie należą), spotkań króla z rządem. Zupełnie inaczej ogląda się takie miejsce, które nadal żyje i nie jest tylko zakurzonym muzeum.
Portrety obecnej pary królewskiej pojawiają się w wielu salach.
Po apartamentach postanawiamy zajrzeć do królewskiej Zbrojowni. Szwedzi postanowili tutaj dość często przypominać o tym, że ludzkie życie, nawet królewskie, jest bardzo nietrwałe:
- zakrwawiona kamizelka Gustawa III - zastrzelono go w niej w 1792 roku podczas balu maskowego.
- kurtka Gustawa Adolfa z wyraźnym śladem po kuli - śmierć w 1632 roku w bitwie pod Lützen.
- ubłocony i krwisty mundur Karola XII - zginał w 1718 w czasie oblężenie norweskiej twierdzy.
Jakby tego było mało, zaserwowano zdjęcia z sekcji zwłok Karola, wykonanej w 1916 roku. Faktycznie, kula prawie rozwaliła mu pół czaszki.
Na szczęście są też mniej drastyczne eksponaty, choć i tak związane z wojną, np. zbroja paradna Zygmunta Augusta.
Podarowała ją szwedzkiemu królowi Anna Jagiellonka, natomiast dwie kolejne zbroje, należące do Władysława IV Wazy, zostały zrabowane podczas Potopu z Warszawy.
Z bardziej neutralnych - mundurek dziecięcy obecnego króla, Karola XVI Gustawa
W Zbrojowni są jeszcze m.in. korony pogrzebowe, karoce i powozy oraz setki innych przedmiotów jakie zazwyczaj można oglądać w takich miejscach.
Po opuszczeniu Gamla Stan ponownie przełazimy przez Kungsträdgården - a tam tłum gęstnieje i zmienia swoje oblicze.
Szykuje się jakaś impreza - myślałem, że mecz, lecz to chyba było świętowanie zdobycia jakiegoś trofeum. Z tyłu, bardziej dyskretnie, stoi policja. To największe skupisko porządkowych, jakie widziałem podczas tego wyjazdu.
Wenecja?
Nie, to nadal Skandynawia. W ramach karty miejskiej każdy może sobie za darmo popłynąć statkiem w jeden z dwóch rejsów (normalnie kosztują one 180 koron). Do wyboru jest rejs Królewski i Historyczny.
Decydujemy się na ten drugi, choć budynków rzeczywiście historycznych widzieć za dużo nie będziemy Chyba, że uznamy za takie współczesne budownictwo
Rejs trwa godzinę - płyniemy raz wąskimi kanałami, a raz po szerszej przestrzeni.
Pływające osiedle - jak oni tam koszą trawniki?
Najbardziej historyczny budynek Historycznego Rejsu - akademia wojskowa.
Z głośników dobiega głos lektora w kilku językach - informacje raczej podstawowe. Zabawne, że również po szwedzku opowiada jaki jest ustrój kraju, jego historię itp. - czyżby to dla szwedzkojęzycznych "uchodźców", którzy wcześniej nie sprawdzili gdzie jadą?
Rejs kończy się i zaczyna pod ratuszem z 1923 roku. Tutaj na bankiecie spotykają się świeży laureaci Nagrody Nobla.
Płynęło się przyjemnie, ale moim zdaniem nie jest wart osobnego wydawania na to pieniędzy.
Przez zatłoczone centrum wracamy do Djurgården. Na dawnych królewskich terenach łowieckich umieszczono wiele atrakcji - oprócz odwiedzonego już muzeum statku Vasa jest też najstarszy na świecie skansen. Niestety, odbijamy się od zamkniętych drzwi. Na zegarku 18-ta, lecz w Szwecji dla muzealników to już środek nocy. Co gorsza - nigdzie nie ma oficjalnych godzin otwarcia tego przybytku. Nie jesteśmy też jedynymi turystami, którzy odeszli stąd zawiedzeni.
Trudno, zamiast oglądać stare chałupy usiedliśmy w parku z niskoprocentowymi napojami
Park tętni życiem, podobnie jak inne tereny zielone. Wczesny wieczór to okres, kiedy Szwedzi idą spotkać się ze znajomymi i przyjaciółmi. Rozmowy, śmichy-chichy, krążące kubki z winem - i choć chyba w Szwecji oficjalnie nie można spożywać w takich miejscach alkoholu, to próżno szukać panów w mundurach na swoim polowaniu...
Wracając metrem na przedmieścia przez chwilę obserwujemy kamienice na Gamla Stan.
Zrobiła się piękna pogoda, drugi dzień w Sztokholmie zapowiada się bardzo interesująco
Tak się reklamują. Może to nie jest skromne, ale faktycznie robi chyba największe wrażenie ze stolic państw skandynawskich.
Do centrum jedziemy z naszego kempingu metrem - system komunikacyjny działa bez zarzutów. Tylko bilety jednorazowe drogie, ale nikt takich praktycznie nie kupuje. Następnie w miejskiej informacji turystycznej zaopatrujemy się w Stockholm City Card. Tanie to nie jest (przy karcie 48 godzinnej wychodzi około 150 złotych za dzień na osobę), ale otwiera przed turystą ogromne możliwości: wszystkie (poza jednym) muzea za darmo, podobnie jak transport plus dodatki. Oczywiście ma to sens w przypadku ludzi, którzy intensywnie zwiedzają, jeśli ktoś chce zajrzeć tylko w jedno czy dwa miejsca to już nie bardzo...
Po poprzednich dniach, gdy przebywaliśmy głównie na prowincji, zderzenie z tłumem ludzi na początku jest przytłaczające.
Sztokholm to wodne miasto - położony na 14 wyspach i kawałku stałego lądu, połączony 53 mostami. Rozciągający się dookoła archipelag sztokholmski to 24 tysiące wysp i wysepek. Nie dziwią więc setki cumujących przy nabrzeżach jednostek.
Od czego by tu zacząć? A jakże, od największej muzealnej atrakcji miasta - Vasamuséet, znajdującego się na wyspie Djurgården. Ogromny gmach kryje w sobie, jak sama nazwa wskazuje, Vasę. A konkretnie to okręt Vasa.
Wydawało mi się, że jest to obiekt bardzo znany, ale ponieważ ostatnio ktoś nie miał pojęcia o czym mówię, to pozwolę sobie krótko (jak na siebie) go opisać: na początku XVII wieku Szwecja tocząca wojny o Mare Balticum postanowiła wybudować największy galeon na świecie. Jego gabaryty i uzbrojenie miały być jednym z asów przeciwko największemu wówczas przeciwnikowi - Rzeczpospolitej Obojga Narodów. I powstał okręt Vasa. Podczas dziewiczego rejsu w 1628 roku przy drugim podmuchu wiatru zatonął, po przepłynięciu nieco ponad kilometra.
Zdarzenie wywołało szok, a morskie fale objęły w swe władanie kadłub na ponad trzy wieki. Ponownie zlokalizowano go dopiero w latach 50. XX wieku, a wydobyto w 1961 roku. Teraz możemy to cudo podziwiać na własne oczy. Oryginalny (w 95%!) galeon z XVII wieku, który oglądali Szwedzi w roku panowania Zygmunta III, Ferdynanda II Habsburga czy Ludwika XIII.
Żadne zdjęcia tego nie oddadzą, ale okręt robi niesamowite wrażenie. Jest wręcz monstrualnie wielki i to też okazało się przyczyną jego katastrofy: zbyt duże wymiary, zbyt mały balast, zła konstrukcja i projekt. Ludzka pycha stała się przyczyną śmierci kilkudziesięciu marynarzy, lecz też dzięki niej możemy dziś ten statek oglądać. Konserwacja po wydobyciu trwała kilkanaście lat, właściwie do tej pory się nie skończyła, zresztą ponoć zaczyna on teraz powoli niszczeć. Trudno się dziwić, przy takich tłumach odwiedzających.
Vasę oglądać można z pięciu czy sześciu poziomów. Dokładnie przyjrzeć się różnym detalom, np. polskim szlachcicu w służalczej podstawie
W wielu częściach czekają na zwiedzających rozmaite ekspozycje: są dokładne makiety z momentu zatonięcia i wydobycia, filmy i zdjęcia z rekonstrukcji. Prezentuje się przedmioty znalezione we wraku, łącznie ze szkieletami marynarzy. Są odtworzone pokłady działowe i oficerskie.
Można sobie uzmysłowić, iż Vasa był jeszcze ładniejszy niż dzisiaj - bo niektóre elementy mocno pomalowano.
A tak wyglądają oryginały po trzystu latach w Bałtyku:
I w niektórych miejscach nawet tłumy nie przeszkadzają, bo większość ludzi skupia się na piętrze odpowiadającym wysokości gruntu.
A na zewnątrz, po dość chmurzystym poranku i południu, pojawia się coraz więcej słońca.
Z Djurgården idziemy (a właściwie podjeżdżamy jedną z nielicznych szwedzkich linii tramwajowych) pod Gamla Stan - Stare Miasto. Po drodze przecinamy Kungsträdgården - dawne ogrody królewskie. Zbiera się tam sporo ludzi.
Zerkamy na budynek Riksdagu...
...i stajemy oko w oku z Gwardyjką (?) Królewską.
To znak, że jesteśmy przy Pałacu Królewskim. To największy pałac na świecie, nadal używany przez monarchę, choć król tutaj tylko pracuje.
Skoro mamy kartę miejską to możemy włazić do jakiego muzeum chcemy i nie martwić się o cenę. Zaglądamy więc do Apartamentów Reprezentacyjnych, kryjących się w Pałacu. Na początku wita nas tron.
Do 1975 roku król otwierał tutaj posiedzenie parlamentu. Teraz musi się pofatygować do osobnego budynku, dobrze, że po sąsiedzku
W kolejnych salach pokoje używane podczas oficjalnych audiencji, wręczeń medali (tylko dla cudzoziemców - Szwecja jest bowiem tak demokratyczna, iż uznała, że ich obywatelom wypasione odznaczenia się nie należą), spotkań króla z rządem. Zupełnie inaczej ogląda się takie miejsce, które nadal żyje i nie jest tylko zakurzonym muzeum.
Portrety obecnej pary królewskiej pojawiają się w wielu salach.
Po apartamentach postanawiamy zajrzeć do królewskiej Zbrojowni. Szwedzi postanowili tutaj dość często przypominać o tym, że ludzkie życie, nawet królewskie, jest bardzo nietrwałe:
- zakrwawiona kamizelka Gustawa III - zastrzelono go w niej w 1792 roku podczas balu maskowego.
- kurtka Gustawa Adolfa z wyraźnym śladem po kuli - śmierć w 1632 roku w bitwie pod Lützen.
- ubłocony i krwisty mundur Karola XII - zginał w 1718 w czasie oblężenie norweskiej twierdzy.
Jakby tego było mało, zaserwowano zdjęcia z sekcji zwłok Karola, wykonanej w 1916 roku. Faktycznie, kula prawie rozwaliła mu pół czaszki.
Na szczęście są też mniej drastyczne eksponaty, choć i tak związane z wojną, np. zbroja paradna Zygmunta Augusta.
Podarowała ją szwedzkiemu królowi Anna Jagiellonka, natomiast dwie kolejne zbroje, należące do Władysława IV Wazy, zostały zrabowane podczas Potopu z Warszawy.
Z bardziej neutralnych - mundurek dziecięcy obecnego króla, Karola XVI Gustawa
W Zbrojowni są jeszcze m.in. korony pogrzebowe, karoce i powozy oraz setki innych przedmiotów jakie zazwyczaj można oglądać w takich miejscach.
Po opuszczeniu Gamla Stan ponownie przełazimy przez Kungsträdgården - a tam tłum gęstnieje i zmienia swoje oblicze.
Szykuje się jakaś impreza - myślałem, że mecz, lecz to chyba było świętowanie zdobycia jakiegoś trofeum. Z tyłu, bardziej dyskretnie, stoi policja. To największe skupisko porządkowych, jakie widziałem podczas tego wyjazdu.
Wenecja?
Nie, to nadal Skandynawia. W ramach karty miejskiej każdy może sobie za darmo popłynąć statkiem w jeden z dwóch rejsów (normalnie kosztują one 180 koron). Do wyboru jest rejs Królewski i Historyczny.
Decydujemy się na ten drugi, choć budynków rzeczywiście historycznych widzieć za dużo nie będziemy Chyba, że uznamy za takie współczesne budownictwo
Rejs trwa godzinę - płyniemy raz wąskimi kanałami, a raz po szerszej przestrzeni.
Pływające osiedle - jak oni tam koszą trawniki?
Najbardziej historyczny budynek Historycznego Rejsu - akademia wojskowa.
Z głośników dobiega głos lektora w kilku językach - informacje raczej podstawowe. Zabawne, że również po szwedzku opowiada jaki jest ustrój kraju, jego historię itp. - czyżby to dla szwedzkojęzycznych "uchodźców", którzy wcześniej nie sprawdzili gdzie jadą?
Rejs kończy się i zaczyna pod ratuszem z 1923 roku. Tutaj na bankiecie spotykają się świeży laureaci Nagrody Nobla.
Płynęło się przyjemnie, ale moim zdaniem nie jest wart osobnego wydawania na to pieniędzy.
Przez zatłoczone centrum wracamy do Djurgården. Na dawnych królewskich terenach łowieckich umieszczono wiele atrakcji - oprócz odwiedzonego już muzeum statku Vasa jest też najstarszy na świecie skansen. Niestety, odbijamy się od zamkniętych drzwi. Na zegarku 18-ta, lecz w Szwecji dla muzealników to już środek nocy. Co gorsza - nigdzie nie ma oficjalnych godzin otwarcia tego przybytku. Nie jesteśmy też jedynymi turystami, którzy odeszli stąd zawiedzeni.
Trudno, zamiast oglądać stare chałupy usiedliśmy w parku z niskoprocentowymi napojami
Park tętni życiem, podobnie jak inne tereny zielone. Wczesny wieczór to okres, kiedy Szwedzi idą spotkać się ze znajomymi i przyjaciółmi. Rozmowy, śmichy-chichy, krążące kubki z winem - i choć chyba w Szwecji oficjalnie nie można spożywać w takich miejscach alkoholu, to próżno szukać panów w mundurach na swoim polowaniu...
Wracając metrem na przedmieścia przez chwilę obserwujemy kamienice na Gamla Stan.
Zrobiła się piękna pogoda, drugi dzień w Sztokholmie zapowiada się bardzo interesująco
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
odpowiednie kadrowanie czyni cuda ale fakt faktem - jest tam znacznie mniej zatłoczonych miejsc, niż w większości krajów Europy.Globtroterka pisze:Z tego co widzę na zdjęciach to w późniejszych godzinach też
nie było tłumów i nawet łono natury (na którym ponoć mieszkańcy
Skandynawii spędzają czas) puste.
miał to być kurhan kogoś bardzo ważnego, więc się postaraliGlobtroterka pisze:w życiu nie widziałam tak wielgachnego kurhanu.
no to napiszę tak - pierwszy raz wziąłem ze sobą jakieś oprzyrządowanie. Jeden garnek, dwa zestawy widelec + nóż + łyżka i jakiś kubek (plus kufel dla mnie ). W Czechach kupiliśmy ze sobą cztery dania typu makaron z sosem (mają tam większy wybór niż w PL i ogólnie ciekawszy). Co kilka dni "odpalaliśmy" sobie jeden, bo na każdym kempingu jest kuchnia, choć różnie wyposażona. Uznałem, że na taką fanaberię możemy sobie pozwolić w Skandynawii, choć np. na Bałkany czy do Czech byłoby mi wstyd Do tego raz urządziliśmy sobie jednorazowego grilla na trawce, ale to w sumie jak miejscowiGlobtroterka pisze:lodówki i garnków, bo przecież potem odbywa się regularne gotowanie obiadów
Też nie jestem zwolenniczką takich pomysłów, ale powiem Ci, że jak byliśmy w Szwecji to trochę nas to trzasnęło po kieszeni, a myśli typu
"a można było wziąć coś ze sobą" przeszły przez głowę...
Globtroterka pisze:A sam statek jest wspaniały.
i oby tylko się nie rozpadł od tych wszystkich chuchów tysięcy turystówRobert J pisze:Galeon robi niesamowite wrażenie
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Myśmy w Norwegii wszystko na plecach nosili, ale innego wyjścia nie było, bo tereny jednak bardziej dziewicze niż Twoje. Ale w ostatni dzień zaszaleliśmy, piwo z puszki za 15 zł, posiłek w "restauracji" - 2 cheeseburgery za niecałe 10 zł i lody. To było szaleństwo.Pudelek pisze:. Cenowo - wiadomo, że to Szwecja, lecz można przeżyć i na pewno jest to lepszy pomysł, niż tachanie całej lodówki z Polski...
Z tego co słyszałem to w Szwecji podobno jeszcze więcej imigrantów niż w Norwegii. Rzeczywiście widać to na każdym kroku?Pudelek pisze: Przed wejściem częsty obrazek - żebrak/żebraczka, mniej lub bardziej namolny, o karnacji nie pozwalającej wątpić że jego rodzice na pewno nie pochodzili z terenów takich jak Götaland, Svealand czy Norrland (trzy tradycyjne szwedzkie krainy historyczne).
w Szwecji było tańsze, spokojnie szło już kupić za 5-6 złotychTauzen pisze:piwo z puszki za 15 zł
w Sztokholmie centrum przypomina momentami jakiś kraj afrykańsko-muzułmański z grupami białasów-turystów. Starsi Szwedzi tylko siedzą i patrzą na to z niedowierzaniem. Młodsi jakoś próbują się tam integrować, ale chyba nie mają wyboru, bo inaczej przecież byliby rasistami. Ale nie da się ukryć, że grupy czarne i czadorowe trzymają się raczej razem. Białych przecież i tak się kiedyś wyrżnie albo nawróci.Tauzen pisze:Z tego co słyszałem to w Szwecji podobno jeszcze więcej imigrantów niż w Norwegii. Rzeczywiście widać to na każdym kroku?
Na przedmieściach to już często w większości nie-Szwedzi.
W mniejszych miastach jest lepiej - owszem, są imigranci, lecz nie dominują. Chyba, że idzie grupa szkolna - tak średnio z 30-40 procent jest etnicznymi Szwedami.
Generalnie wygląda to tak, jakby kraj szybkim krokiem zmierzał do zagłady... ponoć tylko w tamtym roku policja naliczyła kilkanaście gett imigranckich, gdzie nie istnieje żadna władza, a patrol się nie pojawia - państwa w państwie. Zapewne następcą dynastii Bernadotte będą jacyś Muhamadzi z kalifatu szwedzkiego.
A odnośnie tych żebraków, to akurat robią to pod sklepami głównie Romowie - muzułmanie nie muszą, bo oni i tak dostają kasę od państwa jako biedni i prześladowani uchodźcy...
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"