25.04.2015 Tatry; Trzydniowiański Wierch
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
25.04.2015 Tatry; Trzydniowiański Wierch
Dawno nie była w Tatrach, albo czas nie pozwalał , albo pogoda nie sprzyjała. Wreszcie wczoraj się udało i razem z kIwoną wyruszyłyśmy. Cel nie był jasno sprecyzowany , na początek chodził nam po głowie Wołowiec , ale w rezultacie padło na Trzydniowiański. Postanowiłyśmy wchodzić czerwonym szlakiem . W Dolinie Chochołowskiej byłyśmy ok. 9.00 już powoli nadciągali turyści żądni krokusów. Na szlaku trochę wody i lodu. Kiedy skręciłyśmy na szlak czerwony postanowiłyśmy ubrać raki bo miejscami rznięte i ślisko. Niestety daleko nie uszłyśmy jak Iwona stanęła niefortunnie na gałąź pod śniegiem i coś ciut strzeliło w jej raku. Sprzęt się obluzował , ale mam nadzieje , że da się to naprawić bo nie złamał się .Jednak Iwona ściąga sprzęt i postanawia próbować bez. Nie jest źle , bo śniegu dużo i mokry, jedynie w lesie chwilami się ślizga a ja śmigam w rakach bez przeszkód. W zasadzie raki pomocne były tylko ten kawałek w lesie, ale bez też spokojnie się dało. Pod szczytem ja też już zdjęłam sprzęt bo kawałkami widać było trawę i kamienie. Na szczycie chwilami mocno wiało, tak więc kurtki i czapki też się przydały. Ludzi bardzo mało, grupka 4 ski turowców minęła nas po drodze i dwóch chłopaków których wykorzystałyśmy na szczycie do fotki.
Siedzimy ponad 30 min same wystawiamy się do słonka , cisza i spokój a dokoła bajkowe widoki.
Szlakowskaz na szczycie wybrakowany i została jedna tablica z kierunkiem z którego przyszłyśmy. Postanawiamy wracać szlakiem papieskim. Oznakowań brak , żadnych tyczek, nic ale są ślady i ogólnie orientacje mamy jak się kierować. Nie wiem gdzie zagapiłyśmy się i idąc po śladach w pewnym momencie zorientowałyśmy się ,że na szlaku to nie jesteśmy. Nic to wracać się nie będziemy, pilnujemy śladów, ważne że w dół i na pewno gdzieś wyjdziemy. Im dalej idziemy tym gorzej; zapadamy się w śniegu po tyłek, jesteśmy zupełnie przemoczone, co chwile grzęźniemy w głębokim , mokrym śniegu. Iwona raz wpada tak ,że zupełnie nie może wyciągnąć nogi , jakby miała zalaną betonem. Nie wiemy czy but pod śniegiem nie zahaczył o konar. Szczęśliwie po dłuższej chwili udaje się odkopać nogę. Ślady prowadzą stromo przez las, jesteśmy już bardzo zmęczone, ale w dole prześwituje schronisko, cudnie czyli azymut dobry, tniemy więc przez ten las. Wreszcie udaje nam się wyjść i okazuje się ,że jesteśmy na końcowym odcinku szlaku papieskiego. Wychodząc do Chochołowskiej wchodzimy jakby w inny świat; tłumy ludzi, rozebrani w tenisówkach. A my jak te sieroty umordowane w ociekających spodniach i butach. Przedzieramy się jak najszybciej przez tłum. Koszmar jakiś , jak dobrze , że tam na górze byłyśmy właściwie same, warto było. Przed autobusem przebieram się w suche skarpetki i buty na szczęście mam ze sobą lekkie trzewiki. Było super.
https://plus.google.com/photos/11352024 ... 9010309121
Siedzimy ponad 30 min same wystawiamy się do słonka , cisza i spokój a dokoła bajkowe widoki.
Szlakowskaz na szczycie wybrakowany i została jedna tablica z kierunkiem z którego przyszłyśmy. Postanawiamy wracać szlakiem papieskim. Oznakowań brak , żadnych tyczek, nic ale są ślady i ogólnie orientacje mamy jak się kierować. Nie wiem gdzie zagapiłyśmy się i idąc po śladach w pewnym momencie zorientowałyśmy się ,że na szlaku to nie jesteśmy. Nic to wracać się nie będziemy, pilnujemy śladów, ważne że w dół i na pewno gdzieś wyjdziemy. Im dalej idziemy tym gorzej; zapadamy się w śniegu po tyłek, jesteśmy zupełnie przemoczone, co chwile grzęźniemy w głębokim , mokrym śniegu. Iwona raz wpada tak ,że zupełnie nie może wyciągnąć nogi , jakby miała zalaną betonem. Nie wiemy czy but pod śniegiem nie zahaczył o konar. Szczęśliwie po dłuższej chwili udaje się odkopać nogę. Ślady prowadzą stromo przez las, jesteśmy już bardzo zmęczone, ale w dole prześwituje schronisko, cudnie czyli azymut dobry, tniemy więc przez ten las. Wreszcie udaje nam się wyjść i okazuje się ,że jesteśmy na końcowym odcinku szlaku papieskiego. Wychodząc do Chochołowskiej wchodzimy jakby w inny świat; tłumy ludzi, rozebrani w tenisówkach. A my jak te sieroty umordowane w ociekających spodniach i butach. Przedzieramy się jak najszybciej przez tłum. Koszmar jakiś , jak dobrze , że tam na górze byłyśmy właściwie same, warto było. Przed autobusem przebieram się w suche skarpetki i buty na szczęście mam ze sobą lekkie trzewiki. Było super.
https://plus.google.com/photos/11352024 ... 9010309121
Największa rzecz swego strachu mur obalić...
To moja wina , ale na usprawiedliwienie muszę powiedzieć , że ostatnio dopiero w piątki o 19 wiem ,czy będę miała weekend wolny niestetyzbig9 pisze:Brawo dziewczyny, że Wam się chciało w taki śnieg leźć.
Ale duży minus, że nie dajecie zaproszeń i łazicie same!
Największa rzecz swego strachu mur obalić...
Jak wchodziłyście tym szlakiem, który odbija jakiś kilometr przed schroniskiem, to olbrzymie wyrazy podziwu Kiedy ja nim schodziłam to uznałam,że wejść to bym rady nie dała. Nogi gdzieś w kosodrzewinę wpadały a podnosić pod brodę nieraz je trzeba było.
Pozdrawiam Was dziewczyny, cudowne zdjęcia, gratuluję mile spędzonego czasu.
Pozdrawiam Was dziewczyny, cudowne zdjęcia, gratuluję mile spędzonego czasu.
"Niech wiatr zawsze Ci wieje w plecy, a słońce świeci w twarz, niech wiatry przeznaczenia zaniosą Cię do nieba byś zatańczyła z gwiazdami!!