13-15.02. Bieszczady dla opornych.
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
13-15.02. Bieszczady dla opornych.
Niezupełnie tak miało być... W Trójce Lista – na 27 miejscu Marilyn Manson - Third Day of a Seven Day Binge, kiedy zostawiałem samochód na parkingu w Ustrzykach Górnych. Potem szybki przeskok drugim autem do Wołosatego, bo to stamtąd mieliśmy wyruszyć na szlak. Ok. 21.30 jesteśmy gotowi do wymarszu. Nasz cel na dziś to Przełęcz Bukowska. Lekki mróz zaraz po wyjściu z samochodu trochę dokucza, lecz po kilkuset metrach idzie się już przyjemnie. Szlak jest monotonny i jak sądzę dość nudny widokowo, zatem ciemności niczego nam nie odbierają, a wręcz przeciwnie – przyzwyczajony do śląskiego zapylenia na nowo odkrywam piękno rozgwieżdżonego nieba. Na przełęczy jesteśmy ok. północy. Sprawnie wydeptujemy dołek pod spanie, rozbijamy się i ku pokrzepieniu serc robimy czarną porzeczkę i pigwę. Budzi nas piękna lampa.
Chłopaki z sąsiedniego namiotu przez niedopatrzenie (czyżby płynne owoce tak zadziałały?) nie zadbali o dobrą wentylację i rano zmuszeni byli suszyć śpiwory. Tymczasem pichcimy coś na szybko, bo trochę kalorii mamy dziś do spalenia.
Jarek, Grzesiek i Przemo będą się poruszać na skiturach, natomiast Kapa i ja użyjemy rakiet. Deskarze szybko dają nam do zrozumienia, że dominującym widokiem dla nas będą ich plecy, jednak nie poddajemy się. Wmawiam sobie, że rakiety to rzecz nieoceniona w kopnym śniegu i dość długo wypieram z siebie fakt, że są po prostu niewygodne. Kapa dysponując dużo nowocześniejszym modelem pewnie nie wkurzał się już na początku marszu. Przystając tu i ówdzie delektuję się widokami, pogoda jest znakomita a widoczność jeszcze lepsza co sprzyja foceniu, choć jako fotograficzny malkontent wybrzydzam trochę na niebo.
Wczesnym popołudniem wczłapujemy na Halicz, gdzie czekają na nas z lekka znudzeni skiturowcy. Przed nami jeszcze kupa drogi, więc nie ociągamy się i idziemy dalej.
Teraz trasa po płaskim. Pod wierzchołkiem Kopy Bukowskiej spotykamy chłopaków, stoją na grzbiecie i szykują się do zjazdu. Trochę im zazdroszczę... Idziemy dalej. Trawersując Krzemień moja frustracja sięga zenitu. Rakiety z ramą z rurek aluminiowych (jakiś czeski prototyp sprzed lat) kompletnie nie radzą sobie z takim terenem. Ciskając wymyślnymi kombinacjami bluzgów, zrzucam ten złom z butów i z ulgą kontynuuję marsz. Słońce nieco przytopiło wierzchnią warstwę śniegu, a wydłużające się cienie zmroziły go na tyle, że kopny puch zamienił się w bardzo przyjemny do chodzenia beton. Wkrótce i Kapa poszedł w moje ślady, zirytowany nieprzydatnością rakiet. Nie sądzę, że będziemy za nimi tęsknić. Z pewnym niepokojem obserwuję chowające się za masywem Tarnicy słońce, obiecałem wszak sobie, że sfocę jego zachód z wierzchołka, a choć wkrótce stajemy na przełęczy skąd w lecie jest 15 minut na szczyt, to zimą ten czas jednak jest dłuższy.
Obawy okazują się jednak bezpodstawne, z ponad półgodzinnym zapasem meldujemy się na szczycie, skąd w krótkim czasie znikają ostatnie grupy turystów. Zachodzące słońce pięknie podświetla kontur Tatr, od których dzieli nas dobre 150 km. Przepisy BdPN zabraniają biwakowania na terenie parku, więc wątek nocny pominę milczeniem, zaznaczając jednakowoż, że lukę pomiędzy zmierzchem a świtem tym razem wypełniła śliwka...*
Nagle znajduję się znowu na najwyższym szczycie polskiej części Bieszczadów i z przejęciem obserwuję wyłaniającą się zza horyzontu najbliższą Ziemi gwiazdę. Niby promienie coś tam ogrzewają, ale i tak pizga strasznie. Słabo osłonięte od wiatru palniki długo każą czekać na ciepłą michę. Byłoby na tyle tego romantyzmu – spadamy do domu. Narciarze zgubili się nam gdzieś na pół dnia, ale za to nie mieliśmy wyrzutów sumienia, że muszą kwitnąć przy samochodach czekając na pieszych. Zresztą bawili się dobrze...
Bieszczady to bardzo nieoczywisty kierunek wycieczek, stąd nie dziwiliśmy się sobie, że mimo kilkudziesięcioletniej już aktywności w górach, większość z nas była tam po raz pierwszy. Jednak wszyscy byliśmy zgodni co do jednego – pięknie było!
Dużo zdjęć i mało tekstu znajduje się w tej fotorelacji.
*) autor przestrzega przed próbami pójścia w jego ślady - to nielegalne.
- heathcliff
- Członek Klubu
- Posty: 2738
- Rejestracja: 27 maja 2009, 20:24
- Kontakt:
Wyrwałeś z tej sytuacji najlepsze co można było.gobo pisze: przyzwyczajony do śląskiego zapylenia na nowo odkrywam piękno rozgwieżdżonego nieba.
Jest dobrze, ale jak mniemam wolałbyś może jeszcze jakieś kłębiaste chmurki?gobo pisze:choć jako fotograficzny malkontent wybrzydzam trochę na niebo.
Podoba mi się bardzo szóste zdjęcie - połoniny opatulone białym szalem.
Też bym wolał zjechać, przyjemnie i bez wysiłkugobo pisze:spotykamy chłopaków, stoją na grzbiecie i szykują się do zjazdu. Trochę im zazdroszczę... Idziemy dalej.
Na nogach rakiet nie miałem, ale pewnie bym człapał jak kaczka
Dobrze, że Wam to zmroziło.
Jeszcze żelazo prezentuje się całkiem, całkiemgobo pisze:że lukę pomiędzy zmierzchem a świtem tym razem wypełniła śliwka...*
gobo dziękuję za zimową relację z Bieszczad
Przytulam żonę i jestem szczęśliwie wolny... Ile wyjść tyle powrotów życzy heathcliff
https://plus.google.com/117458080979094658480
https://plus.google.com/117458080979094658480
Ja też nie, a jak widać mamy czego żałować i o czym marzyć. Po takiej zachęcającej relacji trzeba by pomyśleć nad zimowym zjazdem w Biesach.Grochu pisze:A ja jeszcze zimą w Bieszczadach nie byłem.
"...A przed nami nowe życia połoniny, blaski oraz cienie, szczyty i doliny.
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Jeśli namiot, to jeden lub dwa. Namiotowe miasteczka wyglądają efektownie tylko na zdjęciach. Pamiętam, w czasach gdy rozbijanie namiotów na Gouter w drodze na MB nie było jeszcze ścigane, że dominującym elementem sąsiedztwa namiotów był żółty śnieg. Poza tym, nie wszyscy swoje śmieci zabierają ze sobą - tu do zrobienia jest jeszcze dużo...
Dzięki wszystkim za odwiedziny
Dzięki wszystkim za odwiedziny