Żółta Turnia - Tatry Wysokie - krótka opowieść o odkrywaniu.
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Żółta Turnia - Tatry Wysokie - krótka opowieść o odkrywaniu.
Pytaniem nie jest, czy znowu wyruszysz.
Pytanie brzmi raczej: dokąd teraz?
I następne: jak daleko?
Peter Stark Granice wytrzymałości
Noc zapadła szybko, a ja wciąż nie byłem spakowany. Miotałem się między pragnieniem a rozsądkiem. Rozbijała mnie ta szarpanina pełna frustrującej niepewności. Jadę sam, czy zostaję i wściekam się cały dzień, że nie pojechałem. Jadę, pierwszy raz w tak zwaną "przygodę".
W nosie mam wszystkich i wszystko. W tym dniu nie wypowiem ani jednego słowa. Będzie to Ekspedycja Bez Zbędnych Wyrazów.
Na komunikatorze zostawiłem info "Słabi jesteście, i tak pojadę sam". Byłem zły, że kolega mnie wystawił. W dzień wyjazdu pokrętnie wykręcił się - brzmi to dziwnie.
Świat za oknem mija niepostrzeżenie. To zegary samochodu nadają rytm moim oddechom. Jadę szybko, zatopiony w muzycznym letargu.
Panta rhei - wszystko za okami, a ja w myślach.
O godzinie 5.30 jestem w Kuźnicach. Przepakunek. Upycham swoje życie do kieszeni skrzelowych, troczę marzenia i realne pragnienia. Ochraniacze, czapka, rękawice, odtwarzacz mp3. Byłem z siebie zadowolony, jak dziecko po pierwszej samotnej jeździe autobusem.
Godzina 7 rano. Słońce rozpala wschód, niebo płonie nad chmurami. Szczyty dymią. Jest strasznie zimno. Tyle, żeby wyrwać się z dusznego mieszkania. Skupniów Upłaz. Widzę Kopę Magury. Nie odpuszczę. Wchodzę w zamarznięty śnieg. Wspinam się po kamieniach. Jest stromo. Omijam spore pola nawianego śniegu. Miejscami zsuwam się w dół. Grozi obsunięciem do żlebu.
Wschód słońca nad Żółtą Turnią wyraźnie odciął mrok z pobliskich wierzchołków. Kasprowy Wierch zapłonął, jak knot świecy nasączony naftą.
Godzina 8. Siedzę w Murowańcu. Jadalnia pełna ludzi. Gwarno i duszno. Wokoło unosi się zapach kanapek i gorącej kawy. Pani z okienka nawołuje jajecznicą. Cholera, co za podłe buty, znowu przemokły. Mam skorupy. Będę żył. Zmieniam i wstaję do wyjścia. Ktoś do mnie macha. Nie wierzę. Chłopaki. Poznałem ich kiedyś na kursie wspinaczkowym, potem na Kościelcu.
Teraz wspólnie atakujemy Żółtą Turnię. Śnieg po kolana. Stromo. Miejscami wchodzimy na rozległe pola lodu. Zęby atakujące raków zagłębiają się na dwa centymetry. Tyle wystarczy by utrzymać się przy życiu. Aż tyle, żeby czuć się nieswojo.
Słońce grzeje, a wiatr tnie twarz. Policzek za policzkiem, jakby karał nas za wejście poza szlakiem. To za tą zuchwałość. Miejscami tworzą się niesamowite wiry śnieżne. Małe trąby powietrzne szarpią stok, jak sępy wycinają śnieg, kawałek po kawałku.
Dotarliśmy pod kopułę szczytową. W dole Czarny Staw Gąsienicowy odcina się lodem od skalistej ściany Małego Kościelca. Widać ludzi. Kruszyny z białka miotane niezrozumiałym pragnieniem odkrywania. Siebie, innych, swojego strachu. Granica sił i wytrwałości kończy sie tam, gdzie zapada mrok ostateczny - śmierć.
Jesteśmy na szczycie. Szczytujemy. Mięśnie kurczą się; to bolesne czuć, że mijają siły, ale ta rytmika jest piękna. Przełęcz Krzyżne, Buczynowe Turnie, Granaty, Kozi wierch, Zamarła Turnia i wiele innych szczytów walczy ze mną o pierwszeństwo w niebie. Niebo jest w moim poczuciu estetyki. Piękno gór jest doskonale niesymetryczne, tak odmienne od kultu ciała. Zniewolenie to podłe uczucie, uwalnia się w górach. Ulatuje ze mnie, to co toksyczne - zaczerpnięte z szarego miasta.
Poświęcamy się dla gór. One poświęcają nas. Tyle mamy z tego życia.
To chyba pociąga mnie najbardziej w górach.
Ostateczne odkrycie, że jesteśmy wyjątkowo śmiertelni.
Wyjątkowi w swoim odkrywaniu i umieraniu.
fotorelacja, zapraszam:
http://picasaweb.google.com/piotrpichet ... kie3022008
Pytanie brzmi raczej: dokąd teraz?
I następne: jak daleko?
Peter Stark Granice wytrzymałości
Noc zapadła szybko, a ja wciąż nie byłem spakowany. Miotałem się między pragnieniem a rozsądkiem. Rozbijała mnie ta szarpanina pełna frustrującej niepewności. Jadę sam, czy zostaję i wściekam się cały dzień, że nie pojechałem. Jadę, pierwszy raz w tak zwaną "przygodę".
W nosie mam wszystkich i wszystko. W tym dniu nie wypowiem ani jednego słowa. Będzie to Ekspedycja Bez Zbędnych Wyrazów.
Na komunikatorze zostawiłem info "Słabi jesteście, i tak pojadę sam". Byłem zły, że kolega mnie wystawił. W dzień wyjazdu pokrętnie wykręcił się - brzmi to dziwnie.
Świat za oknem mija niepostrzeżenie. To zegary samochodu nadają rytm moim oddechom. Jadę szybko, zatopiony w muzycznym letargu.
Panta rhei - wszystko za okami, a ja w myślach.
O godzinie 5.30 jestem w Kuźnicach. Przepakunek. Upycham swoje życie do kieszeni skrzelowych, troczę marzenia i realne pragnienia. Ochraniacze, czapka, rękawice, odtwarzacz mp3. Byłem z siebie zadowolony, jak dziecko po pierwszej samotnej jeździe autobusem.
Godzina 7 rano. Słońce rozpala wschód, niebo płonie nad chmurami. Szczyty dymią. Jest strasznie zimno. Tyle, żeby wyrwać się z dusznego mieszkania. Skupniów Upłaz. Widzę Kopę Magury. Nie odpuszczę. Wchodzę w zamarznięty śnieg. Wspinam się po kamieniach. Jest stromo. Omijam spore pola nawianego śniegu. Miejscami zsuwam się w dół. Grozi obsunięciem do żlebu.
Wschód słońca nad Żółtą Turnią wyraźnie odciął mrok z pobliskich wierzchołków. Kasprowy Wierch zapłonął, jak knot świecy nasączony naftą.
Godzina 8. Siedzę w Murowańcu. Jadalnia pełna ludzi. Gwarno i duszno. Wokoło unosi się zapach kanapek i gorącej kawy. Pani z okienka nawołuje jajecznicą. Cholera, co za podłe buty, znowu przemokły. Mam skorupy. Będę żył. Zmieniam i wstaję do wyjścia. Ktoś do mnie macha. Nie wierzę. Chłopaki. Poznałem ich kiedyś na kursie wspinaczkowym, potem na Kościelcu.
Teraz wspólnie atakujemy Żółtą Turnię. Śnieg po kolana. Stromo. Miejscami wchodzimy na rozległe pola lodu. Zęby atakujące raków zagłębiają się na dwa centymetry. Tyle wystarczy by utrzymać się przy życiu. Aż tyle, żeby czuć się nieswojo.
Słońce grzeje, a wiatr tnie twarz. Policzek za policzkiem, jakby karał nas za wejście poza szlakiem. To za tą zuchwałość. Miejscami tworzą się niesamowite wiry śnieżne. Małe trąby powietrzne szarpią stok, jak sępy wycinają śnieg, kawałek po kawałku.
Dotarliśmy pod kopułę szczytową. W dole Czarny Staw Gąsienicowy odcina się lodem od skalistej ściany Małego Kościelca. Widać ludzi. Kruszyny z białka miotane niezrozumiałym pragnieniem odkrywania. Siebie, innych, swojego strachu. Granica sił i wytrwałości kończy sie tam, gdzie zapada mrok ostateczny - śmierć.
Jesteśmy na szczycie. Szczytujemy. Mięśnie kurczą się; to bolesne czuć, że mijają siły, ale ta rytmika jest piękna. Przełęcz Krzyżne, Buczynowe Turnie, Granaty, Kozi wierch, Zamarła Turnia i wiele innych szczytów walczy ze mną o pierwszeństwo w niebie. Niebo jest w moim poczuciu estetyki. Piękno gór jest doskonale niesymetryczne, tak odmienne od kultu ciała. Zniewolenie to podłe uczucie, uwalnia się w górach. Ulatuje ze mnie, to co toksyczne - zaczerpnięte z szarego miasta.
Poświęcamy się dla gór. One poświęcają nas. Tyle mamy z tego życia.
To chyba pociąga mnie najbardziej w górach.
Ostateczne odkrycie, że jesteśmy wyjątkowo śmiertelni.
Wyjątkowi w swoim odkrywaniu i umieraniu.
fotorelacja, zapraszam:
http://picasaweb.google.com/piotrpichet ... kie3022008
Ostatnio zmieniony 09 lutego 2008, 13:02 przez Anonymous, łącznie zmieniany 2 razy.
Bardzo fajny i ładny opis! Gratuluję wykonania świetnej roboty!
A co do zdjęć, to muszę stwierdzić, iż ogólnie wszystkie są bardzo ładne. Jednak najbardziej podobają mi się: 2 i 45... GRATULUJĘ!!!
Te słowa muszę sobie zapamiętać... Bardzo mądrze powiedziana prawda życiowa.PiotrP pisze:Granica sił i wytrwałości kończy sie tam, gdzie zapada mrok ostateczny - śmierć.
A co do zdjęć, to muszę stwierdzić, iż ogólnie wszystkie są bardzo ładne. Jednak najbardziej podobają mi się: 2 i 45... GRATULUJĘ!!!
- janek.n.p.m
- Członek Klubu
- Posty: 2035
- Rejestracja: 07 października 2007, 12:43
Lekko i płynie się czytało, gratuluję, super zdjęcia
"Żaden zjazd przygotowaną trasą narciarską nie dostarcza tak głębokiego przeżycia jak, najkrótsza nawet, narciarska wycieczka. Wystarczy, że zjedziecie na nartach z przygotowanej trasy, a potem w dziewiczym śniegu nakreślicie swój ślad. Jaką radość, jaki entuzjazm wywoła spojrzenie za siebie, na ten ślad na śniegu, na to małe dzieło sztuki!? To może pojąć jedynie sam jego autor". T. Hiebeler