Pilsko - 26.01.2008
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Pilsko - 26.01.2008
Mieliśmy w planach Tatry...ale decyzją większości pojechaliśmy na Pilsko: ja, RafalS i Seweryn aka. Cochese (czyt. Kocziz), mój kolega.
Wyruszyliśmy z Krakowa o 6:15, Rafał już na nas czekał na dworcu. Po dwóch i pół godzinie jazdy autem byliśmy w Korbielowie. Autko zostawione pod Domem Rekolekcyjnym, a my o 8:46 poczłapaliśmy ciut dalej, do wejścia na żółty szlak w stronę Szlakówki i Czarnego Gronia. Pogoda była dobra na wejście: dość niskie chmury uniemożliwiały w prawdzie podziwianie wyższych partii, ale nie padało. Temperatura? Ok. zera, plus minus (ale chyba bardziej plus, niż minus). Szło się dobrze, warunki były sprzyjające, nie było oblodzeń, nie wiało - cud miód. Z kilkoma postojami (m.in. na herbatkę i 20 minutową pogadankę Panów o asercjach i assemblerach, co oczywiście wrzucę do swojego słownika z dziwnymi terminami pochodzenia informatycznego), na Hali Miziowej byliśmy po ok. 3 h. Po drodze sprytnie musięliśmy omijać narciarzy, a pod koniec co chwila któreś z nas zapadało się w świeżym, miękkim śniegu. Pod koniec podejścia zdarzyło mi się po raz pierwszy od dawna za dnia zobaczyć gwiazdy - jak przeskoczyła mi w kolanie moja pęknięta łękotka :-/ oj, to była próba charakteru...
Na Hali nie było widać praktycznie nic. Tutaj dowiedziałam się, że jesteśmy w miejscu szczerze znienawidzonym przez sporą część naszych forumowiczów. Zjedliśmy co nieco i siup, w dalszą drogę. Widoczność spadła, do jakiś 20-30 metrów.
I rozpoczęło się szukanie szlaku na szczyt: uskakiwanie przed narciarzami i snowboardzistami, kręcenie sie w kółko i rozważanie: "tu? nie tu, tam! nieee, tam, nie tu!". Założyliśmy raki, bo zaczęły się "tańce gwiazd na lodzie". Poczatkowo chcięliśmy tam dotrzeć żółtym szlakiem. Rafał ostrzegł, że to niebezpieczne, ja coś tam sobie przypomniałam z lata, ale nie byłam pewna, czy to tutaj, czy nie tutaj. W końcu zlokalizowaliśmy wejście na żółty, przeszliśmy pod orczykiem i dalej, przed siebie. Nagle bach, stop, tabliczka, że szlak zamknięty w zimie, a dalej - zero śladów. I tutaj przypomniałam sobie, jak ów szlak w lecie wyglądał: kręty, wąski, z uskokami i osuwiskami po lewej stronie. Teraz całkowicie zasypany, z ponawiewanym, nie związanym śniegiem. Nie można było w ogóle się zorientować, czy tam jest już przepaść, czy jeszcze nie. Jednogłośnie zawróciliśmy.
Poszliśmy na czarny szlak, wzdłuż stoku narciarskiego. Dużo szukania tyczek, omijania narciarzy, widoczność coraz słabsza, wiatr coraz silniejszy. Po dojściu do stacji końcowej wyciągu, poszliśmy dalej, na szczyt. Wiatr się wzmagał, coraz silniejszy, w okół coraz więcej dziwnych figur, które powstały po nawianiu lodu na okoliczną roślinność. Na szczycie kilka zdjęć, walka z naprawdę silnym wiatrem. Pierwszy raz doświadczyłam takiej pogody w górach! Nie słyszeliśmy się, wiatr huczał w uszach, ciężko było ustać na nogach. Cochese próbował gdzieś zadzwonić, nie wiem, jak mu się udało, nie wiem, czy ktokolwiek go słyszał. Lód zaczął osadzać się na nas całych, wszędzie. Wiało niemiłosiernie. Po zejściu do Hali Miziowej, uraczeniu się szybką herbatką przed schroniskiem postanowiliśmy iść dalej. Tutaj wiatr nieco zelżał, było już widać więcej, nawet Babią w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca. Zeszliśmy zielonym szlakiem w stronę Hali Górowej, potem czarnym w stronę Przełęczy Przysłopy, a na koniec żółtym do Korbielowa. W połowie drogi na dół musięliśmy już iść z czołówkami. Końcówka szlaku była paskudna, niewygodna, dużo małych kamieni, błota, przyspyanych świeżą warstewką śniegu, dość mylącą. I tak oto zrobiliśmy pętelkę - pod autkiem byliśmy o 18:10, wymęczeni, ale jacy usatysfakcjonowani!
Poniżej zdjęć kilka, a więcej na:
http://picasaweb.google.com/Mooliczek/20080126Pilsko
Wyruszyliśmy z Krakowa o 6:15, Rafał już na nas czekał na dworcu. Po dwóch i pół godzinie jazdy autem byliśmy w Korbielowie. Autko zostawione pod Domem Rekolekcyjnym, a my o 8:46 poczłapaliśmy ciut dalej, do wejścia na żółty szlak w stronę Szlakówki i Czarnego Gronia. Pogoda była dobra na wejście: dość niskie chmury uniemożliwiały w prawdzie podziwianie wyższych partii, ale nie padało. Temperatura? Ok. zera, plus minus (ale chyba bardziej plus, niż minus). Szło się dobrze, warunki były sprzyjające, nie było oblodzeń, nie wiało - cud miód. Z kilkoma postojami (m.in. na herbatkę i 20 minutową pogadankę Panów o asercjach i assemblerach, co oczywiście wrzucę do swojego słownika z dziwnymi terminami pochodzenia informatycznego), na Hali Miziowej byliśmy po ok. 3 h. Po drodze sprytnie musięliśmy omijać narciarzy, a pod koniec co chwila któreś z nas zapadało się w świeżym, miękkim śniegu. Pod koniec podejścia zdarzyło mi się po raz pierwszy od dawna za dnia zobaczyć gwiazdy - jak przeskoczyła mi w kolanie moja pęknięta łękotka :-/ oj, to była próba charakteru...
Na Hali nie było widać praktycznie nic. Tutaj dowiedziałam się, że jesteśmy w miejscu szczerze znienawidzonym przez sporą część naszych forumowiczów. Zjedliśmy co nieco i siup, w dalszą drogę. Widoczność spadła, do jakiś 20-30 metrów.
I rozpoczęło się szukanie szlaku na szczyt: uskakiwanie przed narciarzami i snowboardzistami, kręcenie sie w kółko i rozważanie: "tu? nie tu, tam! nieee, tam, nie tu!". Założyliśmy raki, bo zaczęły się "tańce gwiazd na lodzie". Poczatkowo chcięliśmy tam dotrzeć żółtym szlakiem. Rafał ostrzegł, że to niebezpieczne, ja coś tam sobie przypomniałam z lata, ale nie byłam pewna, czy to tutaj, czy nie tutaj. W końcu zlokalizowaliśmy wejście na żółty, przeszliśmy pod orczykiem i dalej, przed siebie. Nagle bach, stop, tabliczka, że szlak zamknięty w zimie, a dalej - zero śladów. I tutaj przypomniałam sobie, jak ów szlak w lecie wyglądał: kręty, wąski, z uskokami i osuwiskami po lewej stronie. Teraz całkowicie zasypany, z ponawiewanym, nie związanym śniegiem. Nie można było w ogóle się zorientować, czy tam jest już przepaść, czy jeszcze nie. Jednogłośnie zawróciliśmy.
Poszliśmy na czarny szlak, wzdłuż stoku narciarskiego. Dużo szukania tyczek, omijania narciarzy, widoczność coraz słabsza, wiatr coraz silniejszy. Po dojściu do stacji końcowej wyciągu, poszliśmy dalej, na szczyt. Wiatr się wzmagał, coraz silniejszy, w okół coraz więcej dziwnych figur, które powstały po nawianiu lodu na okoliczną roślinność. Na szczycie kilka zdjęć, walka z naprawdę silnym wiatrem. Pierwszy raz doświadczyłam takiej pogody w górach! Nie słyszeliśmy się, wiatr huczał w uszach, ciężko było ustać na nogach. Cochese próbował gdzieś zadzwonić, nie wiem, jak mu się udało, nie wiem, czy ktokolwiek go słyszał. Lód zaczął osadzać się na nas całych, wszędzie. Wiało niemiłosiernie. Po zejściu do Hali Miziowej, uraczeniu się szybką herbatką przed schroniskiem postanowiliśmy iść dalej. Tutaj wiatr nieco zelżał, było już widać więcej, nawet Babią w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca. Zeszliśmy zielonym szlakiem w stronę Hali Górowej, potem czarnym w stronę Przełęczy Przysłopy, a na koniec żółtym do Korbielowa. W połowie drogi na dół musięliśmy już iść z czołówkami. Końcówka szlaku była paskudna, niewygodna, dużo małych kamieni, błota, przyspyanych świeżą warstewką śniegu, dość mylącą. I tak oto zrobiliśmy pętelkę - pod autkiem byliśmy o 18:10, wymęczeni, ale jacy usatysfakcjonowani!
Poniżej zdjęć kilka, a więcej na:
http://picasaweb.google.com/Mooliczek/20080126Pilsko
- janek.n.p.m
- Członek Klubu
- Posty: 2035
- Rejestracja: 07 października 2007, 12:43
ładne zdjątka
"Żaden zjazd przygotowaną trasą narciarską nie dostarcza tak głębokiego przeżycia jak, najkrótsza nawet, narciarska wycieczka. Wystarczy, że zjedziecie na nartach z przygotowanej trasy, a potem w dziewiczym śniegu nakreślicie swój ślad. Jaką radość, jaki entuzjazm wywoła spojrzenie za siebie, na ten ślad na śniegu, na to małe dzieło sztuki!? To może pojąć jedynie sam jego autor". T. Hiebeler
Eee.. nie bylo tego duzoMooliczek pisze:Szło się dobrze, warunki były sprzyjające, nie było oblodzeń, nie wiało - cud miód. Z kilkoma postojami (m.in. na herbatkę i 20 minutową pogadankę Panów o asercjach i assemblerach, co oczywiście wrzucę do swojego słownika z dziwnymi terminami pochodzenia informatycznego)
Tak choc nie dalem tego po sobie poznac,lekko sie przerazilem,bo widzialem szklace oczy Moolika.Ale mi bylo cie zal.Pod koniec podejścia zdarzyło mi się po raz pierwszy od dawna za dnia zobaczyć gwiazdy - jak przeskoczyła mi w kolanie moja pęknięta łękotka :-/ oj, to była próba charakteru...
Takie wchodzenie ma klimat.Mooliczek pisze:Zjedliśmy co nieco i siup, w dalszą drogę. Widoczność spadła, do jakiś 20-30 metrów.
Tak w lecie uznalismy ten szlak z kolega za drugi troche niebezpieczny szlak w Beskidach.Mooliczek pisze:Rafał ostrzegł, że to niebezpieczne, ja coś tam sobie przypomniałam z lata, ale nie byłam pewna, czy to tutaj, czy nie tutaj. W końcu zlokalizowaliśmy wejście na żółty, przeszliśmy pod orczykiem i dalej, przed siebie. Nagle bach, stop, tabliczka, że szlak zamknięty w zimie, a dalej - zero śladów. I tutaj przypomniałam sobie, jak ów szlak w lecie wyglądał: kręty, wąski, z uskokami i osuwiskami po lewej stronie. Teraz całkowicie zasypany, z ponawiewanym, nie związanym śniegiem. Nie można było w ogóle się zorientować, czy tam jest już przepaść, czy jeszcze nie. Jednogłośnie zawróciliśmy.
To ja wyglosilem ta opinie.Mooliczek pisze:Na Hali nie było widać praktycznie nic. Tutaj dowiedziałam się, że jesteśmy w miejscu szczerze znienawidzonym przez sporą część naszych forumowiczów.
Super doswiadczenie,poraz kolejny poczulem silny wiaterek,ale nie byl on na tyle silny,zeby byl niebezpieczny jak na Babiej,ale dawal wspaniale przezycia i mozna bylo przetestowac kurtki.Dla mnie piekny klimat.Cieszylem sie w duchu patrzac na Mooliczka i Seweryna,bo oni pierwszy raz spotkali sie z takim wiatrem.Na ich twarzach widzialem radosc.Warunki nie byly moze ekstremalne,ale wypizdow byl niezly Wszystkim nam osadzal sie szron na twarzach.Mooliczek pisze:Poszliśmy na czarny szlak, wzdłuż stoku narciarskiego. Dużo szukania tyczek, omijania narciarzy, widoczność coraz słabsza, wiatr coraz silniejszy. Po dojściu do stacji końcowej wyciągu, poszliśmy dalej, na szczyt. Wiatr się wzmagał, coraz silniejszy, w okół coraz więcej dziwnych figur, które powstały po nawianiu lodu na okoliczną roślinność. Na szczycie kilka zdjęć, walka z naprawdę silnym wiatrem. Pierwszy raz doświadczyłam takiej pogody w górach! Nie słyszeliśmy się, wiatr huczał w uszach, ciężko było ustać na nogach. Cochese próbował gdzieś zadzwonić, nie wiem, jak mu się udało, nie wiem, czy ktokolwiek go słyszał. Lód zaczął osadzać się na nas całych, wszędzie. Wiało niemiłosiernie.
To prawda,koncowka paskudna,ale satysfakcja rzecywiscie wielka.Bardzo milo bede wspominal ta wyprawe.I poznalem Moolika za kierownica.Przepraszam Moolik,nie wiem czy to bylo widac,ale mialem niezly ubaw widzac nazwijmy to twoja ekscytacje za kierownica I dzieki za fajna wypraweMooliczek pisze:Końcówka szlaku była paskudna, niewygodna, dużo małych kamieni, błota, przyspyanych świeżą warstewką śniegu, dość mylącą. I tak oto zrobiliśmy pętelkę - pod autkiem byliśmy o 18:10, wymęczeni, ale jacy usatysfakcjonowani!
To było moje pierwsze od paru lat zimowe wyjście w góry. Aaach... Tego mi było trzeba. Cieszę się tym bardziej, że przy okazji dowiedziałem się o istnieniu tego forum 8)
Dzięki, Mooliku i RafaleS, za wyprawę.
Udało się, bo wybrałem strategiczne miejsce tuż za tą wielką tablicą z mapą okolicy. Było tam tak zacisznie, przytulnie wręcz , że uśpiło to moją czujność i po wyjściu zza niej wiart mało co mnie nie przewrócił. Następne dwa telefony wykonałem już z Miziowej.Mooliczek pisze:Nie słyszeliśmy się, wiatr huczał w uszach, ciężko było ustać na nogach. Cochese próbował gdzieś zadzwonić, nie wiem, jak mu się udało, nie wiem, czy ktokolwiek go słyszał.
Nieprawdą jest jakoby . Mówiłem przecież, że zdarzało mi sie w takich warunkach jeździć na nartach na Skrzycznem. Faktem jest, że wtedy trwało to minutę, zanim nie wjechało się w las, a nie, jak wczoraj, dobrze ponad godzinę.RafalS pisze:Cieszylem sie w duchu patrzac na Mooliczka i Seweryna,bo oni pierwszy raz spotkali sie z takim wiatrem.
Tak, przeżycie było niemalże mistyczne.RafalS pisze:Na ich twarzach widzialem radosc
...a mi dodatkowo na brodzieRafalS pisze:Wszystkim nam osadzal sie szron na twarzach
Owszem, przy czym chwilami widać było tylko to, że nic nie widać... 8)jck pisze:Zazdroszczę Wam tego, że było coś widać.
Dzięki, Mooliku i RafaleS, za wyprawę.
Mooliczek - jeśli chodzi o fotki to bijesz wszystkich na głowę !. Nawet we mgle potrafisz zrobić fantastyczne zdjęcie. A ta wyrazistość ! Dałbym pochwałę, ale kolega Michał już mnie wyprzedził. Tak a propo teraz dopiero się zorientowałem, że za jednego posta można otrzymać tylko jedną pochwałę...
A jeśli chodzi o Miziową, to jest nielubiana nie tylko przez naszych forumowiczów. Gdyby zrobić taką ankietę wśród ludzi, którzy dość trochę chodzą po górach to wynik na pewno nie byłby pozytywny dla Miziówki.
A na zapadanie się to ja na Skrzycznem ostatnio miałem taktykę "szybki, dynamiczny krok" a nawet jak się da to bieg Sprawdziło się w 100 %. Gratuluję wycieczki!
A jeśli chodzi o Miziową, to jest nielubiana nie tylko przez naszych forumowiczów. Gdyby zrobić taką ankietę wśród ludzi, którzy dość trochę chodzą po górach to wynik na pewno nie byłby pozytywny dla Miziówki.
A na zapadanie się to ja na Skrzycznem ostatnio miałem taktykę "szybki, dynamiczny krok" a nawet jak się da to bieg Sprawdziło się w 100 %. Gratuluję wycieczki!
Wiec to mi umkneloSeweryn pisze:Nieprawdą jest jakoby . Mówiłem przecież, że zdarzało mi sie w takich warunkach jeździć na nartach na Skrzycznem. Faktem jest, że wtedy trwało to minutę, zanim nie wjechało się w las, a nie, jak wczoraj, dobrze ponad godzinę.
Ja moge tylko powiedziec,polecam sie jako "współtowarzysz na nastepne".Seweryn pisze:Dzięki, Mooliku i RafaleS, za wyprawę.
I want to fly so high
I want to reach the sky
I want to little pice of heaven
As soon as possible
I want to reach the sky
I want to little pice of heaven
As soon as possible