Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
W Tarnowie mamy przesiadkę. Koło godziny czekamy na pociąg do Krynicy. Idę więc połazić po okolicy. Zza zarośli sterczy wieża ciśnień, więc kierunek mojego spaceru od początku jest zdefiniowany.
Wieża, tak jak przypuszczałam, jest opuszczona - tylko że niestety cała pokratowana. Spotykam tu jednak dwóch miejscowych chłopaczków, którzy pokazuja jak przejść pod kratą. Oni to smykną jak wąż, a ja to się mieszczę tak na ledwo co. Trochę muszą mnie pociągnąć za ręce i popchać za nogi. Śmiechu przy tym jest kupa Wieża jest w środku betonowa, ma fajne balkoniki i solidne drabiny prowadzące na kolejne piętra.
Chłopaki opowiadają, że w tym rejonie często kręcą się sokiści i w razie jak się pojawią - to żebym się schowała. Oni będą z nimi gadać, bo jako dzieciakom i tak nic nie zrobią. Tak się dowiaduję, że mają po 12 lat. Dawno nie spotkałam tak miłej, rozgarniętej i sympatycznej młodzieży.
Zwiedziwszy wieżę postanawiają mi jeszcze pokazać myjnię PKP. Nieraz miałam okazję się włóczyć po różnych okolicach przykolejowych, ale czegoś podobnego jeszcze nie widziałam! Ogromne, włochate szczotki przy opuszczonym torze! Ale odkrycie! Zawsze bardzo cieszy jak się odwiedzi coś tak niespotykanego!
W Tarnowie jest też ponoć cmentarzysko lokomotyw, węgierski bunkier i opuszczona apteka - ale to już nie tym razem. Za mało czasu i głupio jakby pociąg nawiał.
Z chłopakami mam kupę wspólnych tematów. Wymieniamy się namiarami różnych ciekawych miejsc. Na którymś etapie rozmowy zupełnie zapominam, że to dzieci, bo gada się z nimi jak z ekipą dobrych znajomych. Lubimy takie same klimaty, mamy podobne poglądy na różne istotne sprawy. Jedynie czas postrzegamy zupełnie inaczej. Dla mnie np. 5 lat to jak mgnienie, dla nich - cała wieczność. Zawsze miałam duże zwątpienie w młode pokolenie, ale tacy jak ci dwaj dają nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone. Na koniec chłopaki prawią mi wielki komplement - mówią, że chcieli by mieć taką mamę jak ja Bo np. mogli by pojechać ze mną w Beskid Sądecki z plecakiem i spać w szałasach, a tak muszą czekać jeszcze wiele lat aż dorosną. W sumie jak się okazuje - jestem sporo starsza od ich mam Machamy sobie, gdy pociąg odjeżdża. Mam nadzieję, że wyrosną na fajnych ludzi i w konfrontacji ze światem nie zatracą radości, głowy pełnej pomysłów i zdrowego spojrzenia na wiele problemów.
Więcej zdjęć z przykolejowego Tarnowa w relacji:
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2024.html
Pociąg do Krynicy jest jednym z najwolniejszych jakie napotkałam - prawie jak dawnymi czasy przez Wałbrzych. Niecałe 100 km pokonuje chyba w 3.5 godziny! Plus taki, że jedzie się bardzo przyjemnie, bo trafiła się nam stara jednostka. Nie duje zimnem, więc już po wejściu moge schować wszystkie polary, szaliki i czapki, które ostatnimi laty zabieram na każdą letnią podróż pociągiem, coby nie skończyć z zawianymi zatokami czy bólem gardła. Okna są pootwierane, ale dzisiaj jest na tyle upalnie, że to nie przeszkadza (no i jedziemy wolno ) Po pociągu goni ciepły wiatr Wokół pagórkowata okolica. Co chwilę stajemy na małych stacyjkach.
W końcu dojechalim. Krynica dworzec PKP - rozpoczyna się nasza wycieczka!
Robimy ostatnie zakupy i jedziemy na miejsce planowanego startu wędrówki. Ruszamy z pól pomiędzy wsiami Mochnaczka Wyżna a Mrokowce i kierujemy się w stronę pagóra Dzielec. Nie wiem czy to jest Sądecki czy już Niski, ale w sumie dla nas nie ma to przecież żadnego znaczenia. Ktoś kiedyś coś tam ponazywał i na którejś łące być może przekraczamy takową "granicę".
Przed Dzielcem mijamy szereg dogodnych biwakowo łąk, ale wydaje się nam jeszcze za wcześnie na szukanie noclegu. Mijamy je i tuptamy dalej.
Potem wchodzimy w lasy.
Za przełęczą Beskid skręcamy na szutrową drogę, gdzie mignie czasem jakiś widoczek.
Łąki pojawiają się przed Izbami, ale są wykupione przez jakieś gospodarstwo - ogrodzone, otabliczkowane i wykoszone do ziemi. Próbujemy dwukrotnie wbijać na pogranicze łąk i lasów, ale pakujemy się jedynie w jakieś bagna po uszy. Komary chcą nas zjeść żywcem, a strzyżaki przyklejają się do skóry i machają łapkami, że się trzeba oskrobywać patykiem. Czemu się tak upieramy na nocleg przed Izbami? A no bo chcieliśmy dotrzeć do pewnej chatki, ale jutro. Dziś jest sobota, więc mamy obawy, że w chatce będzie tłum. Zawsze tak jest w weekendy, że nie ma gdzie szpilki wetknąć, a od niedzielnego wieczoru sprawa ulega drastycznej poprawie. Plan był więc dziś spać gdzieś między Dzielcem a Izbami, jutro przez Lackową i Bieliczną zejść do Ropek. No ale wszystkie znaki na niebie i ziemi starają się nam uzmysłowić, że to nie jest dobry plan. Ba! Że on nie jest realny i nie ma się co upierać. No cóż... Zatem los tak chciał i już dziś walimy do chatki. Nie wiemy czy uda się dotrzeć przed zmrokiem i co tam zastaniemy, no ale wyjścia nie ma.
Wioska zwana Izby przypomina bardziej willowe osiedle pod Wrocławiem niż Beskid Niski jaki pamiętam z dawnych lat. Panuje straszliwy kociokwik - z przydomowych ogródków jak nie łupie muzyka to niesie się wizg kosiarek, pił czy wiertarek. Co chwilę mija nas jakiś rozpędzony quad, wataha rowerzystów w gorejącym błękicie lub pańcia z czerwonymi włosami ledwo dająca radę utrzymać na smyczach 3 wściekłe basiory ras ogromnych. W tym momencie zastanawiamy się czy może nie popełniliśmy jakiegoś karygodnego błędu i może jednak należało iść na spacer do lasu w Oławie - jest bardziej dziko. W najgorszym g... można się jednak doszukać pozytywów - nic nas nie zatrzymuje i mimo wbijających w ziemię plecaków, trasę przez wioskę pokonujemy bardzo dziarskim krokiem. Grunt to motywacja, a my ją mamy - opuścić to miejsce jak najszybciej!
Z przyjemnych rzeczy to w Izbach rzucił się w oczy drewniany dom, z zachodzącym słońcem odbijającym się w szybach...
I dwie stare kapliczki...
Ciemnieje już. Do chatki Lipka docieramy już porządnie zmęczeni i w świetle latarek. Jak widać wyczerpaliśmy już na dziś pulę niepowodzeń noclegowych - mimo soboty jest pusto. Chatynka jest ekstremalnie nowa, bo zbudowano ją w kwietniu tego roku.
Pachnie świeżym drewnem - jakby nos włożyć do tartaku Zdjęcia zrobione rano:
Szczelna, zaciszna, miła dla oka. Może można było jeszcze dodać pięterko? Miejsce jest, a pojemność mocno by wzrosła. Chatka jest wyposażona w piec, miednicę i musztardę. Pieca nie rozpalamy - jest ciepło. Musztardę mamy swoją. Miednica się jednak przyda, bo ruszamy w stronę pobliskiego potoku w celach kąpielowych.
Wyjątkowo wspaniały jest ten potoczek! Pluskamy się, pluskamy i nie możemy przestać! Miły, ciepły wieczór! Jak na polskie góry to rewelacyjnie ciepły i pogodny! A nad nami miliony gwiazd!
Rozpalamy ognisko, a wokół nas skaczą świerszcze giganty. O dziwo nie grają w ogóle - skupiają się na skakaniu. Wskakują nam na kolana, w kanapki, do herbaty - co za skubańce? Kilka jest nawet samobójców, które dają susa w ognisko... Niestety nie ma już jak ich uratować... Oprócz świerszczy w ognisku pieką się też nasze grzanki
Układamy się spać w chatce na bardzo wygodnych ławach.
Spało się wyśmienicie - chyba z 12 godzin!
Kolejny dzień wstaje niestety pochmurny. Tak się kończą miłe, ciepłe wieczory... Idziemy w stronę Banicy, mijamy malowniczo rozlane potoczki.
Ukwiecone łąki.
Banica i jej pierzaści mieszkańcy.
Cerkiew w Banicy.
Idziemy w stronę Mochnaczki. Droga i potok przeplatają się w różnych konfiguracjach.
Stara chałupa/bacówka. Nie wchodziliśmy do środka, bo była daleko. Zdjęcie zrobione na dużym zoomie.
Na falistych wzgórzach pasą się konie.
Są też Muuuuuuuućki!
Czasem chudobie towarzyszy zmotoryzowany pasterz.
Miło się wędruje łąkami - zielono, płowo... Czasem żółto od kwiatków lub czerowno od jarzębin. Jedyny problem, że czasem trochę popaduje... No ale na tyle delikatnie, że nawet nie wyciagamy kurtek.
Ładnie się prezentuje cerkiew od tej strony
Mijamy mostek, przystanek w Mochnaczce i zaraz odnajdziemy zamknięty sklep. No niedziela...
Podjeżdżamy do Tylicza stopem. Tzn. połowę drogi przeszliśmy zanim ktoś się zatrzymał. Zabiera nas babka, która kompletnie nie ma miejsca. Auteczko jest malutkie, a ona wiezie dziecko, dwa foteliki, torby i laptop, który się nie zamyka. Ale to ona jest na tyle miła i pomocna, że się zatrzymała, żeby nas zabrać. Pakujemy się więc, wyciągamy wszystkie bambetle i deliberujemy jak to włożyć, żeby się wszystko zmieściło, drzwi się zamknęły, dziecko ani ciasto nie uległy zgnieceniu, a komputerowi nie urazić klapki, bo wtedy zacznie opadać i będzie kłopot. Jadą też duże, puste auta, które decydują się zatrzymać, ale tylko po to aby podrzeć ryja - na nas i na miłą babkę, że tarasujemy drogę i oni muszą na chwilę zdjąć nogę z gazu i ominąć. Jeden nawet straszy policją i robi nam zdjęcia. Jak to przypadkiem czytasz krawaciarzu - to podeślij te zdjęcia, będą do relacji i na coś się chociaż przydasz - ty i twój wspaniały telefon!
W końcu jakoś się pakujemy - ja mam na kolanach komputer, toperz plecak, a dziecko ciasto. Plecak ma się dobrze, komputer też chyba ochroniłam, najgorzej skończyło ciasto, bo chyba połowa została zeżarta
W Tyliczu też nie ma otwartego sklepu. Jak tak dalej pójdzie to zaczną w gazetach się pojawiać komunikaty, że we wschodniej Małopolsce grasuje szajka i masowo kradnie ziemniaki z piwnic Na szczęście znajdujemy knajpę, "Pokusa" się zwie i można tam zjeść obiad. Wizja znikających ziemniaków zostaje więc odrobinę odłożona w czasie
Pogoda, oględnie mówiąc, nie poprawia się... Chcemy się dostać dziś do Wojkowej, ale widzimy, że szanse na to są nie za duże. Odległość spora, a jak to bywa z nami i stopem - to wiadomo... Najpierw z godzinę/półtorej łapiemy na obrzeżach Tylicza (tu jest zadaszenie niedaleko, więc w razie ulewy jest się gdzie schować). Zatrzymał się jedynie pijany rowerzysta Rozważał jak przywiązać po obu stronach roweru nasze plecaki, Toperza chciał wziać na bagażnik, a mnie na kierownicę Myślę, że mogłoby to być realne, gdyby nie to, że facet sam miał problemy z równagą i utrzymaniem w pionie nawet nie obciążonego roweru. No ale szacun, że chciał i próbował! Ostatecznie więc decydujemy się iść pieszo, bo prędzej nas tu zima zastanie niż trafi się jakiś środek transportu. Ruch jest całkiem spory, a rejestracje z połowy świata. Idziemy z pół godziny i zdarza się cud! Zapyla obok mała terenówka - chyba stówą! I nagle wciska hamulec aż dym poszedł! A potem daje na wsteczny. Ki diabeł?? Jedzie myśliwy. Mówi, że nigdy nie brał stopowiczów, ale myśmy go zaintrygowali przerośniętymi plecakami i odzieniem kojarzącym się nieco z kumplami po fachu - ciekawość zwyciężyła. Jedzie wprawdzie do Powroźnika, więc wysadzi nas na skrzyżowaniu. W drodze rozmowa schodzi na tematy tzw. polityczno - społeczno- obyczajowe i kończy się tak, że koleś zawozi nas na sam koniec Wojkowej, dostajemy dwie butelki wody, domową kiełbasę i zaproszenie na imprezę pod koniec sierpnia. Niby mówią, że w stopie lepiej nie wdawać się w takie tematy, ale zawsze zdarzy się ten "wyjątek potwierdzający regułę"
Ogólnie można więc powiedzieć, że stop dziś dopisał jak nigdy. Aż sami nie możemy uwierzyć we własne szczęście! I przezabawne jest to, że zabrali nas kierowcy, którym nasza obecność przysporzyła sporych niedogodności - bo albo konieczność przemeblowania albo nadłożenia drogi. A ci, którym nie zrobiłoby to żadnego problemu, potrafili jedynie drzeć mordę i pokazywać obelżywe gesty. Ot ciekawa obserwacja jakich to ten świat ma różnistych lokatorów.
Wojkowa była upiornie rozkopana - jak jeden wielki plac budowy. Dobrze, że jesteśmy już za wsią. Podejście w stronę granicy mija z wiatrem, pokapującym deszczem i szybko płynącymi malowniczymi chmurami, z gatunku bardzo ciemnych.
Z minuty na minutę robi się coraz bardziej mrocznie...
Ktoś kiedyś mi polecał utulnie na Kralovej Studni. Idziemy ją więc obczaić. Sama chatka jest zamknięta - chyba należy do jakiegoś klubu. Bardziej przypomina domek letniskowy niż bacówkę czy inną leśną chatę. Ma jednak ten ogromny plus, że posiada otwarty i ogólnodostępny stryszek. Zaglądamy tam przez szybkę. Siedzą jakieś dwie dziewuchy z laptopami na kolanach, wszędzie wiją się wężowiska kabli. Miejsca mało. Chyba mokre plecaki się nie komponują z kablami i komputerami na małej powierzchni. Idziemy więc dalej. Jest tam coś znaczone na mapie - wiata, wieża? Szlag wie... Sprawdzimy! Jakiś dach by się przydał biorąc pod uwagę okoliczności pogodowe...
cdn
Wieża, tak jak przypuszczałam, jest opuszczona - tylko że niestety cała pokratowana. Spotykam tu jednak dwóch miejscowych chłopaczków, którzy pokazuja jak przejść pod kratą. Oni to smykną jak wąż, a ja to się mieszczę tak na ledwo co. Trochę muszą mnie pociągnąć za ręce i popchać za nogi. Śmiechu przy tym jest kupa Wieża jest w środku betonowa, ma fajne balkoniki i solidne drabiny prowadzące na kolejne piętra.
Chłopaki opowiadają, że w tym rejonie często kręcą się sokiści i w razie jak się pojawią - to żebym się schowała. Oni będą z nimi gadać, bo jako dzieciakom i tak nic nie zrobią. Tak się dowiaduję, że mają po 12 lat. Dawno nie spotkałam tak miłej, rozgarniętej i sympatycznej młodzieży.
Zwiedziwszy wieżę postanawiają mi jeszcze pokazać myjnię PKP. Nieraz miałam okazję się włóczyć po różnych okolicach przykolejowych, ale czegoś podobnego jeszcze nie widziałam! Ogromne, włochate szczotki przy opuszczonym torze! Ale odkrycie! Zawsze bardzo cieszy jak się odwiedzi coś tak niespotykanego!
W Tarnowie jest też ponoć cmentarzysko lokomotyw, węgierski bunkier i opuszczona apteka - ale to już nie tym razem. Za mało czasu i głupio jakby pociąg nawiał.
Z chłopakami mam kupę wspólnych tematów. Wymieniamy się namiarami różnych ciekawych miejsc. Na którymś etapie rozmowy zupełnie zapominam, że to dzieci, bo gada się z nimi jak z ekipą dobrych znajomych. Lubimy takie same klimaty, mamy podobne poglądy na różne istotne sprawy. Jedynie czas postrzegamy zupełnie inaczej. Dla mnie np. 5 lat to jak mgnienie, dla nich - cała wieczność. Zawsze miałam duże zwątpienie w młode pokolenie, ale tacy jak ci dwaj dają nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone. Na koniec chłopaki prawią mi wielki komplement - mówią, że chcieli by mieć taką mamę jak ja Bo np. mogli by pojechać ze mną w Beskid Sądecki z plecakiem i spać w szałasach, a tak muszą czekać jeszcze wiele lat aż dorosną. W sumie jak się okazuje - jestem sporo starsza od ich mam Machamy sobie, gdy pociąg odjeżdża. Mam nadzieję, że wyrosną na fajnych ludzi i w konfrontacji ze światem nie zatracą radości, głowy pełnej pomysłów i zdrowego spojrzenia na wiele problemów.
Więcej zdjęć z przykolejowego Tarnowa w relacji:
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2024.html
Pociąg do Krynicy jest jednym z najwolniejszych jakie napotkałam - prawie jak dawnymi czasy przez Wałbrzych. Niecałe 100 km pokonuje chyba w 3.5 godziny! Plus taki, że jedzie się bardzo przyjemnie, bo trafiła się nam stara jednostka. Nie duje zimnem, więc już po wejściu moge schować wszystkie polary, szaliki i czapki, które ostatnimi laty zabieram na każdą letnią podróż pociągiem, coby nie skończyć z zawianymi zatokami czy bólem gardła. Okna są pootwierane, ale dzisiaj jest na tyle upalnie, że to nie przeszkadza (no i jedziemy wolno ) Po pociągu goni ciepły wiatr Wokół pagórkowata okolica. Co chwilę stajemy na małych stacyjkach.
W końcu dojechalim. Krynica dworzec PKP - rozpoczyna się nasza wycieczka!
Robimy ostatnie zakupy i jedziemy na miejsce planowanego startu wędrówki. Ruszamy z pól pomiędzy wsiami Mochnaczka Wyżna a Mrokowce i kierujemy się w stronę pagóra Dzielec. Nie wiem czy to jest Sądecki czy już Niski, ale w sumie dla nas nie ma to przecież żadnego znaczenia. Ktoś kiedyś coś tam ponazywał i na którejś łące być może przekraczamy takową "granicę".
Przed Dzielcem mijamy szereg dogodnych biwakowo łąk, ale wydaje się nam jeszcze za wcześnie na szukanie noclegu. Mijamy je i tuptamy dalej.
Potem wchodzimy w lasy.
Za przełęczą Beskid skręcamy na szutrową drogę, gdzie mignie czasem jakiś widoczek.
Łąki pojawiają się przed Izbami, ale są wykupione przez jakieś gospodarstwo - ogrodzone, otabliczkowane i wykoszone do ziemi. Próbujemy dwukrotnie wbijać na pogranicze łąk i lasów, ale pakujemy się jedynie w jakieś bagna po uszy. Komary chcą nas zjeść żywcem, a strzyżaki przyklejają się do skóry i machają łapkami, że się trzeba oskrobywać patykiem. Czemu się tak upieramy na nocleg przed Izbami? A no bo chcieliśmy dotrzeć do pewnej chatki, ale jutro. Dziś jest sobota, więc mamy obawy, że w chatce będzie tłum. Zawsze tak jest w weekendy, że nie ma gdzie szpilki wetknąć, a od niedzielnego wieczoru sprawa ulega drastycznej poprawie. Plan był więc dziś spać gdzieś między Dzielcem a Izbami, jutro przez Lackową i Bieliczną zejść do Ropek. No ale wszystkie znaki na niebie i ziemi starają się nam uzmysłowić, że to nie jest dobry plan. Ba! Że on nie jest realny i nie ma się co upierać. No cóż... Zatem los tak chciał i już dziś walimy do chatki. Nie wiemy czy uda się dotrzeć przed zmrokiem i co tam zastaniemy, no ale wyjścia nie ma.
Wioska zwana Izby przypomina bardziej willowe osiedle pod Wrocławiem niż Beskid Niski jaki pamiętam z dawnych lat. Panuje straszliwy kociokwik - z przydomowych ogródków jak nie łupie muzyka to niesie się wizg kosiarek, pił czy wiertarek. Co chwilę mija nas jakiś rozpędzony quad, wataha rowerzystów w gorejącym błękicie lub pańcia z czerwonymi włosami ledwo dająca radę utrzymać na smyczach 3 wściekłe basiory ras ogromnych. W tym momencie zastanawiamy się czy może nie popełniliśmy jakiegoś karygodnego błędu i może jednak należało iść na spacer do lasu w Oławie - jest bardziej dziko. W najgorszym g... można się jednak doszukać pozytywów - nic nas nie zatrzymuje i mimo wbijających w ziemię plecaków, trasę przez wioskę pokonujemy bardzo dziarskim krokiem. Grunt to motywacja, a my ją mamy - opuścić to miejsce jak najszybciej!
Z przyjemnych rzeczy to w Izbach rzucił się w oczy drewniany dom, z zachodzącym słońcem odbijającym się w szybach...
I dwie stare kapliczki...
Ciemnieje już. Do chatki Lipka docieramy już porządnie zmęczeni i w świetle latarek. Jak widać wyczerpaliśmy już na dziś pulę niepowodzeń noclegowych - mimo soboty jest pusto. Chatynka jest ekstremalnie nowa, bo zbudowano ją w kwietniu tego roku.
Pachnie świeżym drewnem - jakby nos włożyć do tartaku Zdjęcia zrobione rano:
Szczelna, zaciszna, miła dla oka. Może można było jeszcze dodać pięterko? Miejsce jest, a pojemność mocno by wzrosła. Chatka jest wyposażona w piec, miednicę i musztardę. Pieca nie rozpalamy - jest ciepło. Musztardę mamy swoją. Miednica się jednak przyda, bo ruszamy w stronę pobliskiego potoku w celach kąpielowych.
Wyjątkowo wspaniały jest ten potoczek! Pluskamy się, pluskamy i nie możemy przestać! Miły, ciepły wieczór! Jak na polskie góry to rewelacyjnie ciepły i pogodny! A nad nami miliony gwiazd!
Rozpalamy ognisko, a wokół nas skaczą świerszcze giganty. O dziwo nie grają w ogóle - skupiają się na skakaniu. Wskakują nam na kolana, w kanapki, do herbaty - co za skubańce? Kilka jest nawet samobójców, które dają susa w ognisko... Niestety nie ma już jak ich uratować... Oprócz świerszczy w ognisku pieką się też nasze grzanki
Układamy się spać w chatce na bardzo wygodnych ławach.
Spało się wyśmienicie - chyba z 12 godzin!
Kolejny dzień wstaje niestety pochmurny. Tak się kończą miłe, ciepłe wieczory... Idziemy w stronę Banicy, mijamy malowniczo rozlane potoczki.
Ukwiecone łąki.
Banica i jej pierzaści mieszkańcy.
Cerkiew w Banicy.
Idziemy w stronę Mochnaczki. Droga i potok przeplatają się w różnych konfiguracjach.
Stara chałupa/bacówka. Nie wchodziliśmy do środka, bo była daleko. Zdjęcie zrobione na dużym zoomie.
Na falistych wzgórzach pasą się konie.
Są też Muuuuuuuućki!
Czasem chudobie towarzyszy zmotoryzowany pasterz.
Miło się wędruje łąkami - zielono, płowo... Czasem żółto od kwiatków lub czerowno od jarzębin. Jedyny problem, że czasem trochę popaduje... No ale na tyle delikatnie, że nawet nie wyciagamy kurtek.
Ładnie się prezentuje cerkiew od tej strony
Mijamy mostek, przystanek w Mochnaczce i zaraz odnajdziemy zamknięty sklep. No niedziela...
Podjeżdżamy do Tylicza stopem. Tzn. połowę drogi przeszliśmy zanim ktoś się zatrzymał. Zabiera nas babka, która kompletnie nie ma miejsca. Auteczko jest malutkie, a ona wiezie dziecko, dwa foteliki, torby i laptop, który się nie zamyka. Ale to ona jest na tyle miła i pomocna, że się zatrzymała, żeby nas zabrać. Pakujemy się więc, wyciągamy wszystkie bambetle i deliberujemy jak to włożyć, żeby się wszystko zmieściło, drzwi się zamknęły, dziecko ani ciasto nie uległy zgnieceniu, a komputerowi nie urazić klapki, bo wtedy zacznie opadać i będzie kłopot. Jadą też duże, puste auta, które decydują się zatrzymać, ale tylko po to aby podrzeć ryja - na nas i na miłą babkę, że tarasujemy drogę i oni muszą na chwilę zdjąć nogę z gazu i ominąć. Jeden nawet straszy policją i robi nam zdjęcia. Jak to przypadkiem czytasz krawaciarzu - to podeślij te zdjęcia, będą do relacji i na coś się chociaż przydasz - ty i twój wspaniały telefon!
W końcu jakoś się pakujemy - ja mam na kolanach komputer, toperz plecak, a dziecko ciasto. Plecak ma się dobrze, komputer też chyba ochroniłam, najgorzej skończyło ciasto, bo chyba połowa została zeżarta
W Tyliczu też nie ma otwartego sklepu. Jak tak dalej pójdzie to zaczną w gazetach się pojawiać komunikaty, że we wschodniej Małopolsce grasuje szajka i masowo kradnie ziemniaki z piwnic Na szczęście znajdujemy knajpę, "Pokusa" się zwie i można tam zjeść obiad. Wizja znikających ziemniaków zostaje więc odrobinę odłożona w czasie
Pogoda, oględnie mówiąc, nie poprawia się... Chcemy się dostać dziś do Wojkowej, ale widzimy, że szanse na to są nie za duże. Odległość spora, a jak to bywa z nami i stopem - to wiadomo... Najpierw z godzinę/półtorej łapiemy na obrzeżach Tylicza (tu jest zadaszenie niedaleko, więc w razie ulewy jest się gdzie schować). Zatrzymał się jedynie pijany rowerzysta Rozważał jak przywiązać po obu stronach roweru nasze plecaki, Toperza chciał wziać na bagażnik, a mnie na kierownicę Myślę, że mogłoby to być realne, gdyby nie to, że facet sam miał problemy z równagą i utrzymaniem w pionie nawet nie obciążonego roweru. No ale szacun, że chciał i próbował! Ostatecznie więc decydujemy się iść pieszo, bo prędzej nas tu zima zastanie niż trafi się jakiś środek transportu. Ruch jest całkiem spory, a rejestracje z połowy świata. Idziemy z pół godziny i zdarza się cud! Zapyla obok mała terenówka - chyba stówą! I nagle wciska hamulec aż dym poszedł! A potem daje na wsteczny. Ki diabeł?? Jedzie myśliwy. Mówi, że nigdy nie brał stopowiczów, ale myśmy go zaintrygowali przerośniętymi plecakami i odzieniem kojarzącym się nieco z kumplami po fachu - ciekawość zwyciężyła. Jedzie wprawdzie do Powroźnika, więc wysadzi nas na skrzyżowaniu. W drodze rozmowa schodzi na tematy tzw. polityczno - społeczno- obyczajowe i kończy się tak, że koleś zawozi nas na sam koniec Wojkowej, dostajemy dwie butelki wody, domową kiełbasę i zaproszenie na imprezę pod koniec sierpnia. Niby mówią, że w stopie lepiej nie wdawać się w takie tematy, ale zawsze zdarzy się ten "wyjątek potwierdzający regułę"
Ogólnie można więc powiedzieć, że stop dziś dopisał jak nigdy. Aż sami nie możemy uwierzyć we własne szczęście! I przezabawne jest to, że zabrali nas kierowcy, którym nasza obecność przysporzyła sporych niedogodności - bo albo konieczność przemeblowania albo nadłożenia drogi. A ci, którym nie zrobiłoby to żadnego problemu, potrafili jedynie drzeć mordę i pokazywać obelżywe gesty. Ot ciekawa obserwacja jakich to ten świat ma różnistych lokatorów.
Wojkowa była upiornie rozkopana - jak jeden wielki plac budowy. Dobrze, że jesteśmy już za wsią. Podejście w stronę granicy mija z wiatrem, pokapującym deszczem i szybko płynącymi malowniczymi chmurami, z gatunku bardzo ciemnych.
Z minuty na minutę robi się coraz bardziej mrocznie...
Ktoś kiedyś mi polecał utulnie na Kralovej Studni. Idziemy ją więc obczaić. Sama chatka jest zamknięta - chyba należy do jakiegoś klubu. Bardziej przypomina domek letniskowy niż bacówkę czy inną leśną chatę. Ma jednak ten ogromny plus, że posiada otwarty i ogólnodostępny stryszek. Zaglądamy tam przez szybkę. Siedzą jakieś dwie dziewuchy z laptopami na kolanach, wszędzie wiją się wężowiska kabli. Miejsca mało. Chyba mokre plecaki się nie komponują z kablami i komputerami na małej powierzchni. Idziemy więc dalej. Jest tam coś znaczone na mapie - wiata, wieża? Szlag wie... Sprawdzimy! Jakiś dach by się przydał biorąc pod uwagę okoliczności pogodowe...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Wychodzimy na polankę, gdzie stoi wiata. Raczej taka z gatunku przewiewnych i nie bardzo nadających się do spania (po prostu dach na nóżkach), no ale jakieś zadaszenie na wypadek deszczu jest.
Z postawionych niedaleko tablic wynika, że gdzieś tutaj powinna być jeszcze wieża widokowa. Rozglądamy się - ni ma... Wieża raczej nie schowała się za krzakiem ani pod kamieniem? Znajdujemy jedynie na skraju łąki wądoły i jakieś resztki betonowych fundamentów. Okazuje się, że wieży już nie ma. Postawili ją w 2011, a 2 lata temu już jej ponoć nie było. Długo zatem nie postała.
Ale w sumie wieża tu niepotrzebna - widoki bez niej też są całkiem fajne. Mamy pokaz róznych form chmur, ale ogólnie im później tym pogoda się poprawia. I już nie padało.
Z samego początku jak przychodzimy widok jest zamglony i zasnuty gęstymi chmurami o barwie mocno granatowej. Na tym etapie to ciężko stwierdzić czy tam w ogóle są jakieś góry.
Potem stopniowo chmury zaczynają się podnosić.
Nieraz robi się znów granatowo, ale w formie już lekko podświetlonej słońcem.
A nawet z fragmentami błękitu!
Momentami kolory robią się z lekka nierealne. Nie wiem czemu, ale kojarzyło mi się to z jakąś zepsutą lampą. Że niby świeci, ale coś jest nie tak. Toperz co chwilę sprawdzał czy mu okulary nie zaparowały, aż w końcu je schował, bo stwierdził, że czy w okularach czy bez - widzi góry tak samo nieostro
Gdy kręcimy się koło wiaty nagle zauważamy, że na ścieżce poniżej, z kilkanście metrów od nas, pojawiła się postać. Nie widzieliśmy z której strony przychodzi. Facet w średnim wieku. Na początku myślałam, że słowacki Cygan, no bo taki dosyć ciemny na gębie, ale chyba jednak była to błędna ocena. Koleś ubrany jest w panterkę, taką kojarzącą się z maskowaniem myśliwskim. Ma skórzany kapelusz, skórzaną torbę na ramię i dobrane kolorystycznie buty z wysokimi cholewami - takie jak nosili ułani. Może leśniczy? Czeka aż rozpalimy ognisko albo rozbijemy namiot, żeby nam mandat wsadzić?? Nie zajmuje się niczym - nie je kanapki, nie robi zdjęć, nie ogląda mapy, nie zbiera kwiatków. Nie siada na trawie. Stoi i patrzy na nas - tak trochę jakby patrzył przez nas gdzieś dalej. Tak jakby nas pomiędzy nim a ścianą lasu nie było. Nic nie mówi. Taka trochę dziwna sytuacja - mówię więc "dzień dobry", macham ręką. Jak odpowie po polsku to zapytam gdzie kupił kapelusz, bo mi się bardzo podoba. Koleś jednak nie odpowiada. Ani drgnął. Czujemy sie nieco nieswojo - był nawet moment, że rozważaliśmy czy nie wrócić pod utulnię. Póki co ignorujemy go, robimy swoje - odpalamy butle, robimy herbatę, kanapki, przepakowujemy coś w plecakach, robimy zdjęcia kolejnych ciekawych układów chmur itp. Po jakiś 20 minutach gość wykonuje obrót o 90 stopni i zaczyna się patrzeć w strone źródełka i utulni - tzn. znów zamiera w bezruchu na dłuższy czas. Po jakimś czasie zauważamy, że go nie ma. Znikł - tak samo jak się pojawił. Nie wiemy więc skąd przyszedł i dokąd poszedł. Niemy, nieruchomy kompan, który nam towarzyszył na łące około pół godziny... Jeżeli lubił towarzystwo - to czemu się nie odezwał i zignorował miłe przywitanie? Jeśli nie lubił towarzystwa - dlaczego stanął tak blisko? Miał całą wielką łąkę dla konteplowania widoków w ciszy i spokoju...
Robimy ognisko, aż maluteńkie, bo się solidnie rozduło i nie chcemy, żeby nam go porwało.
Głupio by za jednym zamachem podpalić las w dwóch krajach No bo wiata i nasz namiot stoją po stronie słowackiej, a las, gdzie chodzimy do kibelka, jest już w Polsce - taki to biwak na granicy! Skądinąd też zastanawiamy się co to jest ten metal, z którego jest zrobione miejsce ogniskowe? Czy to jest jakaś felga gigant? Chyba z Biełaza!
Zachód słońca d... nie urywa, ale coś się tam zaróżowiło czy zapodało lekkim pomarańczem.
Gdy wchodzimy do namiotu odkrywamy inwazję szczypawek! Chyba z 20 sztuk wyłapałam! Musiały skubane wleźć na plecaki i z nimi zostać wniesione. Toperz mówi, że jak dalej będziemy mieć tak "szczęśliwą" passę na zamknięte sklepy - to będziemy gotować zupę ze szczypawek
W nocy nawiedza mnie koszmarny sen - śni mi się, że wychodzę z namiotu, otwieram przedsionek - a tam stoi ten facet. Tylko teraz stoi metr ode mnie i świecą mu oczy... Sen snem, ale tej nocy nie odchodziłam daleko od namiotu na kibelek
Koło namiotu napotykam nocą tylko takiego jegomościa.
Wstajemy wcześnie. Chyba 7:30. Nie, nie najście kolesia w ułańskich butach. Nie atak szczypawek czy ropuch Słońce. Napiernicza w namiot i mamy saunę. A na zewnątrz jest tak chłodno, że muszę ubrać bluzę.
Ale widoki z naszego domku są za to bardzo ładne
Idę do źródełka po wodę. Wspaniale jest nabierać wodę spod takich zwieszających się paproci! I cudownie tak nocować przy źródle - do śniadania wypije 2 litry herbaty!
Niedaleko źródełka stoi kapliczka.
Dziś po raz pierwszy raz w życiu robię pranie w menażce! Zdecydowanie wolę w strumieniu, ale jak się nie ma co się lubi...
Nieśpieszne śniadanko Na biwakach chyba najbardziej lubię właśnie poranki. Wieczory też są fajne, ale zawsze gdzieś na dnie duszy mam element niepokoju, że ktoś przyjdzie, będzie się czepiał i próbował nas wyrzucić z tego miejsca (właściciel terenu, leśniczy, itp) albo przypałęta się ktoś niemiły/namolny i wynikną z tego jakieś problemy. A rano - można mieć totalnie wyrąbane na wszystko!
Zaglądamy jeszcze do utulni. Dziewczyny z laptopami widać wymeldowały się wcześnie rano (albo w ogóle tam nie spały?) Przy samej chatce trawa wyskubana...
...ale kawałek dalej już taka piękna łąka.
A tak się prezentuje stryszek noclegowy. Dla dwóch osób komfortowo, na siłę zmieszczą się ze 3-4. Wiecej to już chyba tylko na wypadek śnieżycy albo niedźwiedzia przed chatką
Schodzimy tą samą drogą co szliśmy wczoraj.
Acz pogoda jest tak totalnie inna, że ma się odczucie, że jest to zupełnie inne miejsce.
Schodzimy do Wojkowej, gdzie trwa remont drogi. Drogowcy nam mówią, że "budowa przejścia nie ma", właściciele domków "teren prywatny przejścia nie ma". Ale my latać nie umiemy! Co mamy zrobić? Pokazują nam kierunek dokładnie odwrotny niż nasz, że tu niby szlak zamknięty. Dziś można tylko do Tylicza... No chyba se jaja robią! Lawirujemy więc po kostki w tłuczniu między koparkami albo skaczemy po grządkach, patrząc czy nam jakiś pies d... nie wygryza. Masakra jakaś.
W nagrodę za niedogodności w dalszej części wsi możemy nacieszyć się małymi traktorkami domowej roboty
Powoli Wojkowa zostaje w dole, a my wkraczamy w rejon płowych łąk.
Potem trasa wiedzie głównie lasem, a nieraz i porządnym chaszczem
W większości chyba jednak błotnistymi drogami - z kałużami jak jeziora.
A czasem na środku leśnej drogi jest... studzienka kanalizacyjna?
Na żółtym szlaku przez Przechyby, Czarne Garby nie spotykamy nikogo. Raz tylko mam wrażenie, że widzę kątem oka kolesia z Kralovej Studni. Ale to był tylko nadpalony pień. Też stał nieruchomo
Mijamy też dwa kamulce z wydrapanymi napisami. Ciekawe kim jest Tomek i co wydarzyło się w 2021 roku?
Nadrzewne kapliczki.
Nad Muszyną na górze Malnik jest wieża widokowa. Nie spodziewaliśmy się jej! Idziemy z mapą z 2004 roku, więc jak można się domyślać - tam jej nie było
Tu zderzamy się z upiornym tłumem. To chyba główne miejsce wycieczek lokalnych kuracjuszy.
Widoczki niczego sobie. Wieża wysoka, więc dookoła można się rozglądać.
Oprócz różnistych pagórów można też oko ucieszyć sianowymi kopkami
Najfajniejszy jest chyba ten kożuch lasu!
Stąd przyszliśmy.
Ze ścieżki poniżej wieży też widać, że jesteśmy w górach.
Na obrzeżach Muszyny mijamy stary kirkut.
Potem w oczy wpada opuszczony ośrodek wypoczynkowy. Wyzamykany niestety tzn. przy szybkich oględzinach nie udało się znaleźć prostego wejścia.
Gdzieś przy rynku.
Zaglądam też na pocztę celem wysłania pocztówek do znajomych. Przede mną w kolejce stoi chłopak w słuchawkach na uszach, z ktorych łupie muzyka na całą pocztę aż echo niesie. Babki z okienka proszą o jej wyłączenie, że to im przeszkadza w pracy, że w urzędach powinno być cicho, że nie można się pomylić itp. Wszyscy w kolejce potwierdzają, że poczta to nie miejsce na dyskotekę. Gość wpada w szał. Drze się, że nie ma opcji, że nie wyłączy, że od 10 lat nigdy nie wyłączył muzyki i nikt go nie zmusi do jej wyłączenia - i tu stek bluzg pod adresem wszystkich wokół. Że trzeba by go najpierw zabić, a dopiero potem wyłączyć muzykę, bo on sam nigdy tego nie zrobi. Dla potwierdzenia wagi swoich słów kopie w krzesła. Moim zdaniem babka z okienka powinna odmówić obsłużenia tego kolesia. Niech spada na drzewo. Ale może się bała, że taki maniak to ją zaraz dźgnie nożem?? Tak się potem zastanawialiśmy jaka powinna być reakcja na tego typu zachowanie? Bo tak koleś tylko się utwierdził w przekonaniu, że jest bogiem i może wszystko...
Za Muszyną wdrapujemy się na górkę Koziejówka. Najpierw są serpentyny parkowych alejek, a potem robi się jeszcze bardziej stromo! Zupełnie się tego nie spodziewaliśmy! Jakbyśmy na jakąś mega wielką górę włazili!
cdn
Z postawionych niedaleko tablic wynika, że gdzieś tutaj powinna być jeszcze wieża widokowa. Rozglądamy się - ni ma... Wieża raczej nie schowała się za krzakiem ani pod kamieniem? Znajdujemy jedynie na skraju łąki wądoły i jakieś resztki betonowych fundamentów. Okazuje się, że wieży już nie ma. Postawili ją w 2011, a 2 lata temu już jej ponoć nie było. Długo zatem nie postała.
Ale w sumie wieża tu niepotrzebna - widoki bez niej też są całkiem fajne. Mamy pokaz róznych form chmur, ale ogólnie im później tym pogoda się poprawia. I już nie padało.
Z samego początku jak przychodzimy widok jest zamglony i zasnuty gęstymi chmurami o barwie mocno granatowej. Na tym etapie to ciężko stwierdzić czy tam w ogóle są jakieś góry.
Potem stopniowo chmury zaczynają się podnosić.
Nieraz robi się znów granatowo, ale w formie już lekko podświetlonej słońcem.
A nawet z fragmentami błękitu!
Momentami kolory robią się z lekka nierealne. Nie wiem czemu, ale kojarzyło mi się to z jakąś zepsutą lampą. Że niby świeci, ale coś jest nie tak. Toperz co chwilę sprawdzał czy mu okulary nie zaparowały, aż w końcu je schował, bo stwierdził, że czy w okularach czy bez - widzi góry tak samo nieostro
Gdy kręcimy się koło wiaty nagle zauważamy, że na ścieżce poniżej, z kilkanście metrów od nas, pojawiła się postać. Nie widzieliśmy z której strony przychodzi. Facet w średnim wieku. Na początku myślałam, że słowacki Cygan, no bo taki dosyć ciemny na gębie, ale chyba jednak była to błędna ocena. Koleś ubrany jest w panterkę, taką kojarzącą się z maskowaniem myśliwskim. Ma skórzany kapelusz, skórzaną torbę na ramię i dobrane kolorystycznie buty z wysokimi cholewami - takie jak nosili ułani. Może leśniczy? Czeka aż rozpalimy ognisko albo rozbijemy namiot, żeby nam mandat wsadzić?? Nie zajmuje się niczym - nie je kanapki, nie robi zdjęć, nie ogląda mapy, nie zbiera kwiatków. Nie siada na trawie. Stoi i patrzy na nas - tak trochę jakby patrzył przez nas gdzieś dalej. Tak jakby nas pomiędzy nim a ścianą lasu nie było. Nic nie mówi. Taka trochę dziwna sytuacja - mówię więc "dzień dobry", macham ręką. Jak odpowie po polsku to zapytam gdzie kupił kapelusz, bo mi się bardzo podoba. Koleś jednak nie odpowiada. Ani drgnął. Czujemy sie nieco nieswojo - był nawet moment, że rozważaliśmy czy nie wrócić pod utulnię. Póki co ignorujemy go, robimy swoje - odpalamy butle, robimy herbatę, kanapki, przepakowujemy coś w plecakach, robimy zdjęcia kolejnych ciekawych układów chmur itp. Po jakiś 20 minutach gość wykonuje obrót o 90 stopni i zaczyna się patrzeć w strone źródełka i utulni - tzn. znów zamiera w bezruchu na dłuższy czas. Po jakimś czasie zauważamy, że go nie ma. Znikł - tak samo jak się pojawił. Nie wiemy więc skąd przyszedł i dokąd poszedł. Niemy, nieruchomy kompan, który nam towarzyszył na łące około pół godziny... Jeżeli lubił towarzystwo - to czemu się nie odezwał i zignorował miłe przywitanie? Jeśli nie lubił towarzystwa - dlaczego stanął tak blisko? Miał całą wielką łąkę dla konteplowania widoków w ciszy i spokoju...
Robimy ognisko, aż maluteńkie, bo się solidnie rozduło i nie chcemy, żeby nam go porwało.
Głupio by za jednym zamachem podpalić las w dwóch krajach No bo wiata i nasz namiot stoją po stronie słowackiej, a las, gdzie chodzimy do kibelka, jest już w Polsce - taki to biwak na granicy! Skądinąd też zastanawiamy się co to jest ten metal, z którego jest zrobione miejsce ogniskowe? Czy to jest jakaś felga gigant? Chyba z Biełaza!
Zachód słońca d... nie urywa, ale coś się tam zaróżowiło czy zapodało lekkim pomarańczem.
Gdy wchodzimy do namiotu odkrywamy inwazję szczypawek! Chyba z 20 sztuk wyłapałam! Musiały skubane wleźć na plecaki i z nimi zostać wniesione. Toperz mówi, że jak dalej będziemy mieć tak "szczęśliwą" passę na zamknięte sklepy - to będziemy gotować zupę ze szczypawek
W nocy nawiedza mnie koszmarny sen - śni mi się, że wychodzę z namiotu, otwieram przedsionek - a tam stoi ten facet. Tylko teraz stoi metr ode mnie i świecą mu oczy... Sen snem, ale tej nocy nie odchodziłam daleko od namiotu na kibelek
Koło namiotu napotykam nocą tylko takiego jegomościa.
Wstajemy wcześnie. Chyba 7:30. Nie, nie najście kolesia w ułańskich butach. Nie atak szczypawek czy ropuch Słońce. Napiernicza w namiot i mamy saunę. A na zewnątrz jest tak chłodno, że muszę ubrać bluzę.
Ale widoki z naszego domku są za to bardzo ładne
Idę do źródełka po wodę. Wspaniale jest nabierać wodę spod takich zwieszających się paproci! I cudownie tak nocować przy źródle - do śniadania wypije 2 litry herbaty!
Niedaleko źródełka stoi kapliczka.
Dziś po raz pierwszy raz w życiu robię pranie w menażce! Zdecydowanie wolę w strumieniu, ale jak się nie ma co się lubi...
Nieśpieszne śniadanko Na biwakach chyba najbardziej lubię właśnie poranki. Wieczory też są fajne, ale zawsze gdzieś na dnie duszy mam element niepokoju, że ktoś przyjdzie, będzie się czepiał i próbował nas wyrzucić z tego miejsca (właściciel terenu, leśniczy, itp) albo przypałęta się ktoś niemiły/namolny i wynikną z tego jakieś problemy. A rano - można mieć totalnie wyrąbane na wszystko!
Zaglądamy jeszcze do utulni. Dziewczyny z laptopami widać wymeldowały się wcześnie rano (albo w ogóle tam nie spały?) Przy samej chatce trawa wyskubana...
...ale kawałek dalej już taka piękna łąka.
A tak się prezentuje stryszek noclegowy. Dla dwóch osób komfortowo, na siłę zmieszczą się ze 3-4. Wiecej to już chyba tylko na wypadek śnieżycy albo niedźwiedzia przed chatką
Schodzimy tą samą drogą co szliśmy wczoraj.
Acz pogoda jest tak totalnie inna, że ma się odczucie, że jest to zupełnie inne miejsce.
Schodzimy do Wojkowej, gdzie trwa remont drogi. Drogowcy nam mówią, że "budowa przejścia nie ma", właściciele domków "teren prywatny przejścia nie ma". Ale my latać nie umiemy! Co mamy zrobić? Pokazują nam kierunek dokładnie odwrotny niż nasz, że tu niby szlak zamknięty. Dziś można tylko do Tylicza... No chyba se jaja robią! Lawirujemy więc po kostki w tłuczniu między koparkami albo skaczemy po grządkach, patrząc czy nam jakiś pies d... nie wygryza. Masakra jakaś.
W nagrodę za niedogodności w dalszej części wsi możemy nacieszyć się małymi traktorkami domowej roboty
Powoli Wojkowa zostaje w dole, a my wkraczamy w rejon płowych łąk.
Potem trasa wiedzie głównie lasem, a nieraz i porządnym chaszczem
W większości chyba jednak błotnistymi drogami - z kałużami jak jeziora.
A czasem na środku leśnej drogi jest... studzienka kanalizacyjna?
Na żółtym szlaku przez Przechyby, Czarne Garby nie spotykamy nikogo. Raz tylko mam wrażenie, że widzę kątem oka kolesia z Kralovej Studni. Ale to był tylko nadpalony pień. Też stał nieruchomo
Mijamy też dwa kamulce z wydrapanymi napisami. Ciekawe kim jest Tomek i co wydarzyło się w 2021 roku?
Nadrzewne kapliczki.
Nad Muszyną na górze Malnik jest wieża widokowa. Nie spodziewaliśmy się jej! Idziemy z mapą z 2004 roku, więc jak można się domyślać - tam jej nie było
Tu zderzamy się z upiornym tłumem. To chyba główne miejsce wycieczek lokalnych kuracjuszy.
Widoczki niczego sobie. Wieża wysoka, więc dookoła można się rozglądać.
Oprócz różnistych pagórów można też oko ucieszyć sianowymi kopkami
Najfajniejszy jest chyba ten kożuch lasu!
Stąd przyszliśmy.
Ze ścieżki poniżej wieży też widać, że jesteśmy w górach.
Na obrzeżach Muszyny mijamy stary kirkut.
Potem w oczy wpada opuszczony ośrodek wypoczynkowy. Wyzamykany niestety tzn. przy szybkich oględzinach nie udało się znaleźć prostego wejścia.
Gdzieś przy rynku.
Zaglądam też na pocztę celem wysłania pocztówek do znajomych. Przede mną w kolejce stoi chłopak w słuchawkach na uszach, z ktorych łupie muzyka na całą pocztę aż echo niesie. Babki z okienka proszą o jej wyłączenie, że to im przeszkadza w pracy, że w urzędach powinno być cicho, że nie można się pomylić itp. Wszyscy w kolejce potwierdzają, że poczta to nie miejsce na dyskotekę. Gość wpada w szał. Drze się, że nie ma opcji, że nie wyłączy, że od 10 lat nigdy nie wyłączył muzyki i nikt go nie zmusi do jej wyłączenia - i tu stek bluzg pod adresem wszystkich wokół. Że trzeba by go najpierw zabić, a dopiero potem wyłączyć muzykę, bo on sam nigdy tego nie zrobi. Dla potwierdzenia wagi swoich słów kopie w krzesła. Moim zdaniem babka z okienka powinna odmówić obsłużenia tego kolesia. Niech spada na drzewo. Ale może się bała, że taki maniak to ją zaraz dźgnie nożem?? Tak się potem zastanawialiśmy jaka powinna być reakcja na tego typu zachowanie? Bo tak koleś tylko się utwierdził w przekonaniu, że jest bogiem i może wszystko...
Za Muszyną wdrapujemy się na górkę Koziejówka. Najpierw są serpentyny parkowych alejek, a potem robi się jeszcze bardziej stromo! Zupełnie się tego nie spodziewaliśmy! Jakbyśmy na jakąś mega wielką górę włazili!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Docieramy w końcu na szczyt Koziejówki. Jest tu krzyż, ławeczka i widoczek, nieco ograniczony, ale jest.
Potem podążamy "szlakiem sadzonego jaja". Patrząc na mapę byłam bardzo ciekawa skąd się wzięła taka oryginalna nazwa? Ale widząc pierwszy znak na drzewie - już zapewne nikt nie ma wątpliwości
Kawałek dalej wychodzimy na łąki. Gdzieś tu planujemy zanocować.
Widać stąd wieżę na Malniku, na której byliśmy kilka godzin temu.
Sporo wystaje nad drzewa - zbudowali ją z dużym zapasem.
Pomni na dzisiejsze, poranne doświadczenia namiot umieszczamy pod osłoną zarośli. Na mięciutkim mchu, pomiędzy młodymi sosenkami.
Gdzieś z dołu łupie muzyka. Jakiś festyn albo mecz? Bo prawie cały czas słychać też jak się produkuje jakiś konferansjer - taki z gatunku tych, co nawijają sztucznie naszpikowanym emocjami głosem, podniecając się byle czym, byle tylko cały czas jazgotać jak z magnetofonu i nawet na chwilę się nie zamknąć. Szczęśliwie daleko to wszystko od nas - na tyle, że nie da się zrozumieć słów przemowy, słychać tylko szczekanie kolesia. Dzisiaj chyba cała wioska musi chodzić w stoperach w uszach albo opuścić swoje domy, bo próbuje sobie wyobrazić jaki tam na miejscu musi być wrzask. O 22 wszystko szczęśliwie cichnie, a nasz zagajnik pozostaje jedynie we władaniu świerszczy.
Wieczór spędzamy tak:
Siedzimy w trawie i gapimy się przed siebie
Śpi się cudowanie - na mięciutkim poszyciu, w zapachu żywicy. W zaciszu, gdzie nie wieje wiatr, a z rana nie budzi pełne słońce. Budzi nas budzik nastawiony na dziewiątą - coby nie przespać całego dnia. Uwielbiam ten moment jak otwieram oczy i widzę takie migoczące przebłyski słońca między gałęziami.
Pranie się suszy
A tak nas widać ze skraju łąki. Trzeba się dobrze wpatrzeć. Ze szlaku nie widać wcale.
A krok od namiotu widoczki:
Nawet jakieś Tatry wylazły!
A bliżej jeszcze lepsze widoki!
Zbieramy się nieśpiesznie, a śniadanko na mchu smakuje wybornie
Schodzimy do Złockiego roztrajdaną, zrywkową drogą. Przy bardziej mokrej pogodzie chyba się tu robi rwący, błotny strumień.
Cieniste lasy.
Nie wiem o co chodzi z tym plakatem? Może na bazie SKPB zrobili galerię sztuki nowoczesnej?
A w Złockim co? Niespodzianka! Remonty! Ale juz przynajmniej nie takie upierdliwe jak w Wojkowej, chociaż przejść się da...
Tuptając przez wioskę...
A to co za model traktora? Wygląda jak Ursus, ale ma z przodu gwiazdę jak radziecka lokomotywa!
W Złockim znajduje się droga, która mogłaby wygrać w konkursie na najbardziej czarną szosę w Polsce.
Taka smołą płynąca - nawet dzisiaj, gdy jest w porywach +24. I to nie jest przenośnia. Po ludziach zostają takie ślady.
A jak przejedzie auto to wręcz bryzgi.
Uciekamy, bo nie chcemy mieć tego na spodniach. Co tu się musi dziać jak jest taki upał z prawdziwego zdarzenia? Cieżko to sobie wyobrazić!
A do cerkwi wychodzi na to, że nie można wchodzić w butach! Trzeba przebierać pantofle? Czy na bosaka jak do meczetu? Tego jeszcze nie widziałam! Często nie tolerują golasów czy rozmawiania przez telefon - ale żeby butów??
Cerkiew ładnie się prezentuje na tle pogodnego nieba
Pobliski cmentarz w kamieniu i metalu.
Suniemy w stronę Jaworzyny fajnymi łąkami. Miałam nadzieję na jakieś zdjęcie bułeczek cerkwi na tle gór, ale niestety nawpierdzielali wszędzie willi, które skutecznie zasłaniają krajobraz.
Oddalamy się od wsi, więc rośnie ilość przyjemnych, przestronnych łąk.
Pylisto - trawiaste ścieżki, a wokół przestrzeń i zapach siana. Ciepły dzień, ale taki bardzo świeży, z wiatrem latającym po polach! Na kąpiele w jeziorze byłoby za chłodno, ale tak do dymania pod górę z plecakiem to w sam raz.
Mijamy miłe krzyże przydrożne - takie na rozstajach polnych dróg.
Trafił się też innego rodzaju krzyż - pamiątkowy, gdzie zginął czeski pilot.
Potem długo nie robię zdjęć. Idziemy leśnym tunelem i jest fest pod górę. Docieramy na maksymalnie zabudowany szczyt Jaworzyny Krynickiej - wyciągi, knajpy, pamiątki.
Trochę mi to przypomina Trościan z naszej wycieczki w 2017 roku ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... scian.html ), ale tam było fajniej - niższa zabudowa, bardziej budowata, no i latem wszystko wyludnione. Ale i tu o dziwo nie ma wielkich tłumów. Liczba ludzi jest całkiem akceptowalna. Wbijamy do jednej z knajp, żeby coś zjeść. Ja z moją rybą nawiązuję przed konsumpcją kontakt wzrokowy.
Owce i bacówki można sobie pooglądać przynajmniej na etykietach... Zawsze coś...
Potem robię solidną przepierkę w kibelku. Nabieram też wodę do 6 butelek. Robię to na raty, bo co wejdę do kibla - to ktoś ciągnie za klamkę. I ciągle się okazuje, że to ten sam gość. Nie wiem czy on też hurtowo pierze skarpety czy go goni w inny sposób, ale non stop zderzamy się w drzwiach.
Tam gdzie budynki nie zasłaniają czasem nawet mignie jakiś widoczek.
Nieraz widać w oddali coś dziwnego... To chyba jedna z tych "ścieżek w chmurach" czy jak to teraz zwą te zmutowane i przerośniete wieże widokowe? Myślę, że jakby to coś było opuszczone i można by na górnym piętrze rozbić sobie namiot... hmmm... to by całkiem trafiało w bubowe gusta! Może kiedyś?
Jakaś para prosi nas, żeby im zrobić zdjęcie na ławce w kształcie serduszka. W ramach wdzieczności postanawiają się zrewanżować i zrobić też nam. W sumie - czemu nie?
Zostawiamy za sobą to górskie miasto i kierujemy sie ku zielonym połaciom lasu. Póki co wzdłuż wyciągu, po takowej sztucznie usypanej skarpie...
A wieczór już za pasem...
cdn
Potem podążamy "szlakiem sadzonego jaja". Patrząc na mapę byłam bardzo ciekawa skąd się wzięła taka oryginalna nazwa? Ale widząc pierwszy znak na drzewie - już zapewne nikt nie ma wątpliwości
Kawałek dalej wychodzimy na łąki. Gdzieś tu planujemy zanocować.
Widać stąd wieżę na Malniku, na której byliśmy kilka godzin temu.
Sporo wystaje nad drzewa - zbudowali ją z dużym zapasem.
Pomni na dzisiejsze, poranne doświadczenia namiot umieszczamy pod osłoną zarośli. Na mięciutkim mchu, pomiędzy młodymi sosenkami.
Gdzieś z dołu łupie muzyka. Jakiś festyn albo mecz? Bo prawie cały czas słychać też jak się produkuje jakiś konferansjer - taki z gatunku tych, co nawijają sztucznie naszpikowanym emocjami głosem, podniecając się byle czym, byle tylko cały czas jazgotać jak z magnetofonu i nawet na chwilę się nie zamknąć. Szczęśliwie daleko to wszystko od nas - na tyle, że nie da się zrozumieć słów przemowy, słychać tylko szczekanie kolesia. Dzisiaj chyba cała wioska musi chodzić w stoperach w uszach albo opuścić swoje domy, bo próbuje sobie wyobrazić jaki tam na miejscu musi być wrzask. O 22 wszystko szczęśliwie cichnie, a nasz zagajnik pozostaje jedynie we władaniu świerszczy.
Wieczór spędzamy tak:
Siedzimy w trawie i gapimy się przed siebie
Śpi się cudowanie - na mięciutkim poszyciu, w zapachu żywicy. W zaciszu, gdzie nie wieje wiatr, a z rana nie budzi pełne słońce. Budzi nas budzik nastawiony na dziewiątą - coby nie przespać całego dnia. Uwielbiam ten moment jak otwieram oczy i widzę takie migoczące przebłyski słońca między gałęziami.
Pranie się suszy
A tak nas widać ze skraju łąki. Trzeba się dobrze wpatrzeć. Ze szlaku nie widać wcale.
A krok od namiotu widoczki:
Nawet jakieś Tatry wylazły!
A bliżej jeszcze lepsze widoki!
Zbieramy się nieśpiesznie, a śniadanko na mchu smakuje wybornie
Schodzimy do Złockiego roztrajdaną, zrywkową drogą. Przy bardziej mokrej pogodzie chyba się tu robi rwący, błotny strumień.
Cieniste lasy.
Nie wiem o co chodzi z tym plakatem? Może na bazie SKPB zrobili galerię sztuki nowoczesnej?
A w Złockim co? Niespodzianka! Remonty! Ale juz przynajmniej nie takie upierdliwe jak w Wojkowej, chociaż przejść się da...
Tuptając przez wioskę...
A to co za model traktora? Wygląda jak Ursus, ale ma z przodu gwiazdę jak radziecka lokomotywa!
W Złockim znajduje się droga, która mogłaby wygrać w konkursie na najbardziej czarną szosę w Polsce.
Taka smołą płynąca - nawet dzisiaj, gdy jest w porywach +24. I to nie jest przenośnia. Po ludziach zostają takie ślady.
A jak przejedzie auto to wręcz bryzgi.
Uciekamy, bo nie chcemy mieć tego na spodniach. Co tu się musi dziać jak jest taki upał z prawdziwego zdarzenia? Cieżko to sobie wyobrazić!
A do cerkwi wychodzi na to, że nie można wchodzić w butach! Trzeba przebierać pantofle? Czy na bosaka jak do meczetu? Tego jeszcze nie widziałam! Często nie tolerują golasów czy rozmawiania przez telefon - ale żeby butów??
Cerkiew ładnie się prezentuje na tle pogodnego nieba
Pobliski cmentarz w kamieniu i metalu.
Suniemy w stronę Jaworzyny fajnymi łąkami. Miałam nadzieję na jakieś zdjęcie bułeczek cerkwi na tle gór, ale niestety nawpierdzielali wszędzie willi, które skutecznie zasłaniają krajobraz.
Oddalamy się od wsi, więc rośnie ilość przyjemnych, przestronnych łąk.
Pylisto - trawiaste ścieżki, a wokół przestrzeń i zapach siana. Ciepły dzień, ale taki bardzo świeży, z wiatrem latającym po polach! Na kąpiele w jeziorze byłoby za chłodno, ale tak do dymania pod górę z plecakiem to w sam raz.
Mijamy miłe krzyże przydrożne - takie na rozstajach polnych dróg.
Trafił się też innego rodzaju krzyż - pamiątkowy, gdzie zginął czeski pilot.
Potem długo nie robię zdjęć. Idziemy leśnym tunelem i jest fest pod górę. Docieramy na maksymalnie zabudowany szczyt Jaworzyny Krynickiej - wyciągi, knajpy, pamiątki.
Trochę mi to przypomina Trościan z naszej wycieczki w 2017 roku ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... scian.html ), ale tam było fajniej - niższa zabudowa, bardziej budowata, no i latem wszystko wyludnione. Ale i tu o dziwo nie ma wielkich tłumów. Liczba ludzi jest całkiem akceptowalna. Wbijamy do jednej z knajp, żeby coś zjeść. Ja z moją rybą nawiązuję przed konsumpcją kontakt wzrokowy.
Owce i bacówki można sobie pooglądać przynajmniej na etykietach... Zawsze coś...
Potem robię solidną przepierkę w kibelku. Nabieram też wodę do 6 butelek. Robię to na raty, bo co wejdę do kibla - to ktoś ciągnie za klamkę. I ciągle się okazuje, że to ten sam gość. Nie wiem czy on też hurtowo pierze skarpety czy go goni w inny sposób, ale non stop zderzamy się w drzwiach.
Tam gdzie budynki nie zasłaniają czasem nawet mignie jakiś widoczek.
Nieraz widać w oddali coś dziwnego... To chyba jedna z tych "ścieżek w chmurach" czy jak to teraz zwą te zmutowane i przerośniete wieże widokowe? Myślę, że jakby to coś było opuszczone i można by na górnym piętrze rozbić sobie namiot... hmmm... to by całkiem trafiało w bubowe gusta! Może kiedyś?
Jakaś para prosi nas, żeby im zrobić zdjęcie na ławce w kształcie serduszka. W ramach wdzieczności postanawiają się zrewanżować i zrobić też nam. W sumie - czemu nie?
Zostawiamy za sobą to górskie miasto i kierujemy sie ku zielonym połaciom lasu. Póki co wzdłuż wyciągu, po takowej sztucznie usypanej skarpie...
A wieczór już za pasem...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Przyjemne, ciepłe kolory późnego popołudnia kładą się po okolicach. Tuptamy ścieżkami czerwonego szlaku gdzieś na północny zachód od Jaworzyny Krynickiej.
Góra zwana Czubakowska na mapie była oznaczona jak polana. Lubimy polany. Idziemy sprawdzić czy przypadkiem nie ma tam dogodnego miejsca na biwak. Juz kilka razy w ten sposób odkryliśmy fajne miejsca. A plus tego szczytu jest taki, że nie leży na szlaku, tylko nieco na uboczu, więc mniejsza szansa na jakieś niepowołane odwiedziny.
Teren pozornie wygląda na przyjemny i równy - o ile patrzeć z daleka...
Przy dokładniejszych oględzinach jednak okazuje się mocno zarosły borówkami. Wszechobecne wiatrołomy i korzeniowiska również nie zachęcają do stawiania namiotu.
Bardzo piękny jest tutaj zapach - jakby kwiatów? Trochę jak czeremcha? No ale teraz ani pora jej kwitnienia ani nic podobnego nie widać w zasięgu wzroku. Dziwne... A widoki też całkiem całkiem.
Idziemy więc dalej - mamy jeszcze jeden plan w zanadrzu. Acz czasu coraz mniej...
W blaskach zachodzącego gdzieś tam sobie słoneczka docieramy do wiaty Juchówka, niedaleko rezerwatu Uhryń. Świetne miejsce! Wręcz rewelacyjne! Tu będziemy spać! I jest gdzie rozwiesić nasze solidne pranie z Jaworzyny.
Na trasie Złockie - Jaworzyna spotkaliśmy chyba z 5 osób. Na Jaworzynie może kolejnych 20. Na trasie z Jaworzyny do wiaty - nikogo. Akceptowalnie - jak na takie dosyć wydawałoby się popularne tereny, wakacje i cudną pogodę.
Wieczór jest chłodny, więc postanawiamy postawić w wiacie namiot - będzie zaciszniej. Wiata się do tego świetnie nadaje, ma drewnianą podłogę i jest przestronna. Stół z ławami znajduje się z boku.
Bierzemy się za gotowanie - w menażce kasza, w czajniczku herbata. Kroimy czosnek, żółty ser, wrzucamy do gorącej kaszy i całość zalewamy keczupem. Pyszności! A wokół namacalna ciemność. Nie widać stąd żadnych świateł wiosek w dolinach,. Gwiazdy czy ewentualny ksieżyc zasłaniają gęste korony drzew. Tak jakby zaraz za naszą wiatką zaczynał się mur. Albo po prostu nie było tam nic - może świat kończy się za balustradą?
Bardzo pluję sobie w brodę, że nie zabrałam żadnej świeczki. Albo nie kupiłam w Muszynie. Tak by się teraz świeczka przydała! Światło czołówki jest takie nieprzyjemnie zimne. To samo gazowy blask palnika. Ogniska palić się nam nie chce - trzeba by chrust zebrać, a poza tym jesteśmy w samym środku lasu. I nie było tu żadnych śladów, że ktoś palił takowe przed nami. Ech... mieć świeczuszkę, postawić na stole, ogień by pełgał... I tu nagle, na jednej z bel pod powałą znajduję świeczkę!!! Jak na życzenie! Jakby mieszkał tu jakiś dobry duszek spełniający życzenia! Resztę wieczoru spędzamy w ciepłym, chybotliwym świetle, sięgajacym metr albo może góra dwa - a dalej bezkresna czerń, skąd tylko czasem dochodzi szuranie w liściach czy trzeszczenie łamanych patyków.
Zaraz po zapadnieciu zmroku zaczynają dokazywać popielice. Są tutaj ich całe stada. Jakie cudne! Jakie ogony! Niestety nie udaje mi się zrobić żadnego zdjęcia tych przepięknych zwierzątek, mimo że jedna popielica biega po poręczy w świetle latarki chyba z 10 sekund. No ale mam źle ustawiony aparat, zdjęcia wychodzą poruszone. Mam go od niedawna i się jeszcze nie przyzwyczaiłam. Zmieniam ustawienia i już już wydawało mi się, że się uda zdjęcie... ale miałam ustawiony samowyzwalacz, który akurat w tym aparacie nie cofa się automatycznie, tak jak w poprzednim... No żesz to szlag! Tak skubana pozowała, a ja tego nie wykorzystałam!
Popielice całą noc chroboczą pod podłogą. I popiskują w różnych tonacjach - tak jakby były i duże okazy, i gromadka dzieci, które piszczą nieco cieniej i bardziej szaleją. Próbuje jeszcze zrobić zdjęcia przez dziury w podłodze, zwłaszcza przez taką przy schodku, no ale błysk lampy nie dociera tam gdzie one siedzą (siedzą i chyba się ze mnie śmieją )
Moje nieudane próby zdjęć szczeliny z popielicami
W nocy mam śmieszny sen. Że idę przez góry i w mijanych schroniskach PTTK można wypożyczyć wypchane popielice do zdjęć Pożyczasz w jednym, oddajesz w drugim, a po drodze sobie robisz zdjęcia na biwaku z popielicą stojącą słupka na szczycie namiotu
Rano cudnie przebłyskuje słońce przez drzewa.
Miejsce nie jest widokowe, ale obudzić się w takim lesie to też duża radość
Zbieramy się nieśpiesznie, a ja się nie mogę zdecydować z której strony nasza noclegownia wygląda najbardziej malowniczo
Suniemy dalej lasami. Acz co chwilę między drzewami mignie jakiś widoczek.
Droga z ukośnej skały prezentuje się jak wyschnięte koryto potoku.
Przez poręby i szumiące łany płowych łąk.
Docieramy do schroniska na Łabowskiej Hali.
Poprzednio byliśmy tu 20 lat temu. Wtedy co gospodarzył tu Drzewo i gotował swoje warzywne, świetnie przyprawione zupy.
2004
2024
Przyschroniskowe płoty.
Tankujemy tu wodę, zjadamy naleśnika i tuptamy dalej.
Na dalszej trasie mijamy sporo ogromnych kałuż, nieraz o ciekawych kolorach.
Potem Hala Pisana, gdzie planowaliśmy spać, ale miejsce jakoś nas nie urzekło. Poza tym za spadziste.
Rejony, przez które dziś idziemy, chyba obfitowały w sporą ilość bojowych partyzantów, którzy zazwyczaj źle kończyli i z tej racji jest sporo pamiątkowych pomników.
Kolejne polany.
Na Jaworzynie Kokuszańskiej jest krzyż, kapliczka i duże miejsce ogniskowe.
I szeroka przestrzeń na pofalowane horyzonty.
Gdzieś tu planujemy szukać miejsca na nocleg, a tu się nagle okazuje, że zgubiłam czapkę! Schowałam ją do torby na aparat i musiała mi gdzieś wypaść, pewnie jak robiłam któreś ze zdjęć. Chce już iść jej szukać, ale toperz twierdzi, że on chodzi szybciej, zwłaszcza bez plecaka, więc on się wróci kawałek i zobaczy czy gdzie czapa nie leży. Znika więc na pół godziny - odszedł fest daleko, a czapki nigdzie nie ma. No trudno. Wraca. No i znajduje czapkę na powrocie, chyba 100 metrów od miejsca, gdzie czekam z plecakami. Tak to jest mieć czapkę, która się świetnie maskuje na płowej drodze...
Zjadamy zupki wśród borówkowisk. Buba w odzyskanej czapce
cdn
Góra zwana Czubakowska na mapie była oznaczona jak polana. Lubimy polany. Idziemy sprawdzić czy przypadkiem nie ma tam dogodnego miejsca na biwak. Juz kilka razy w ten sposób odkryliśmy fajne miejsca. A plus tego szczytu jest taki, że nie leży na szlaku, tylko nieco na uboczu, więc mniejsza szansa na jakieś niepowołane odwiedziny.
Teren pozornie wygląda na przyjemny i równy - o ile patrzeć z daleka...
Przy dokładniejszych oględzinach jednak okazuje się mocno zarosły borówkami. Wszechobecne wiatrołomy i korzeniowiska również nie zachęcają do stawiania namiotu.
Bardzo piękny jest tutaj zapach - jakby kwiatów? Trochę jak czeremcha? No ale teraz ani pora jej kwitnienia ani nic podobnego nie widać w zasięgu wzroku. Dziwne... A widoki też całkiem całkiem.
Idziemy więc dalej - mamy jeszcze jeden plan w zanadrzu. Acz czasu coraz mniej...
W blaskach zachodzącego gdzieś tam sobie słoneczka docieramy do wiaty Juchówka, niedaleko rezerwatu Uhryń. Świetne miejsce! Wręcz rewelacyjne! Tu będziemy spać! I jest gdzie rozwiesić nasze solidne pranie z Jaworzyny.
Na trasie Złockie - Jaworzyna spotkaliśmy chyba z 5 osób. Na Jaworzynie może kolejnych 20. Na trasie z Jaworzyny do wiaty - nikogo. Akceptowalnie - jak na takie dosyć wydawałoby się popularne tereny, wakacje i cudną pogodę.
Wieczór jest chłodny, więc postanawiamy postawić w wiacie namiot - będzie zaciszniej. Wiata się do tego świetnie nadaje, ma drewnianą podłogę i jest przestronna. Stół z ławami znajduje się z boku.
Bierzemy się za gotowanie - w menażce kasza, w czajniczku herbata. Kroimy czosnek, żółty ser, wrzucamy do gorącej kaszy i całość zalewamy keczupem. Pyszności! A wokół namacalna ciemność. Nie widać stąd żadnych świateł wiosek w dolinach,. Gwiazdy czy ewentualny ksieżyc zasłaniają gęste korony drzew. Tak jakby zaraz za naszą wiatką zaczynał się mur. Albo po prostu nie było tam nic - może świat kończy się za balustradą?
Bardzo pluję sobie w brodę, że nie zabrałam żadnej świeczki. Albo nie kupiłam w Muszynie. Tak by się teraz świeczka przydała! Światło czołówki jest takie nieprzyjemnie zimne. To samo gazowy blask palnika. Ogniska palić się nam nie chce - trzeba by chrust zebrać, a poza tym jesteśmy w samym środku lasu. I nie było tu żadnych śladów, że ktoś palił takowe przed nami. Ech... mieć świeczuszkę, postawić na stole, ogień by pełgał... I tu nagle, na jednej z bel pod powałą znajduję świeczkę!!! Jak na życzenie! Jakby mieszkał tu jakiś dobry duszek spełniający życzenia! Resztę wieczoru spędzamy w ciepłym, chybotliwym świetle, sięgajacym metr albo może góra dwa - a dalej bezkresna czerń, skąd tylko czasem dochodzi szuranie w liściach czy trzeszczenie łamanych patyków.
Zaraz po zapadnieciu zmroku zaczynają dokazywać popielice. Są tutaj ich całe stada. Jakie cudne! Jakie ogony! Niestety nie udaje mi się zrobić żadnego zdjęcia tych przepięknych zwierzątek, mimo że jedna popielica biega po poręczy w świetle latarki chyba z 10 sekund. No ale mam źle ustawiony aparat, zdjęcia wychodzą poruszone. Mam go od niedawna i się jeszcze nie przyzwyczaiłam. Zmieniam ustawienia i już już wydawało mi się, że się uda zdjęcie... ale miałam ustawiony samowyzwalacz, który akurat w tym aparacie nie cofa się automatycznie, tak jak w poprzednim... No żesz to szlag! Tak skubana pozowała, a ja tego nie wykorzystałam!
Popielice całą noc chroboczą pod podłogą. I popiskują w różnych tonacjach - tak jakby były i duże okazy, i gromadka dzieci, które piszczą nieco cieniej i bardziej szaleją. Próbuje jeszcze zrobić zdjęcia przez dziury w podłodze, zwłaszcza przez taką przy schodku, no ale błysk lampy nie dociera tam gdzie one siedzą (siedzą i chyba się ze mnie śmieją )
Moje nieudane próby zdjęć szczeliny z popielicami
W nocy mam śmieszny sen. Że idę przez góry i w mijanych schroniskach PTTK można wypożyczyć wypchane popielice do zdjęć Pożyczasz w jednym, oddajesz w drugim, a po drodze sobie robisz zdjęcia na biwaku z popielicą stojącą słupka na szczycie namiotu
Rano cudnie przebłyskuje słońce przez drzewa.
Miejsce nie jest widokowe, ale obudzić się w takim lesie to też duża radość
Zbieramy się nieśpiesznie, a ja się nie mogę zdecydować z której strony nasza noclegownia wygląda najbardziej malowniczo
Suniemy dalej lasami. Acz co chwilę między drzewami mignie jakiś widoczek.
Droga z ukośnej skały prezentuje się jak wyschnięte koryto potoku.
Przez poręby i szumiące łany płowych łąk.
Docieramy do schroniska na Łabowskiej Hali.
Poprzednio byliśmy tu 20 lat temu. Wtedy co gospodarzył tu Drzewo i gotował swoje warzywne, świetnie przyprawione zupy.
2004
2024
Przyschroniskowe płoty.
Tankujemy tu wodę, zjadamy naleśnika i tuptamy dalej.
Na dalszej trasie mijamy sporo ogromnych kałuż, nieraz o ciekawych kolorach.
Potem Hala Pisana, gdzie planowaliśmy spać, ale miejsce jakoś nas nie urzekło. Poza tym za spadziste.
Rejony, przez które dziś idziemy, chyba obfitowały w sporą ilość bojowych partyzantów, którzy zazwyczaj źle kończyli i z tej racji jest sporo pamiątkowych pomników.
Kolejne polany.
Na Jaworzynie Kokuszańskiej jest krzyż, kapliczka i duże miejsce ogniskowe.
I szeroka przestrzeń na pofalowane horyzonty.
Gdzieś tu planujemy szukać miejsca na nocleg, a tu się nagle okazuje, że zgubiłam czapkę! Schowałam ją do torby na aparat i musiała mi gdzieś wypaść, pewnie jak robiłam któreś ze zdjęć. Chce już iść jej szukać, ale toperz twierdzi, że on chodzi szybciej, zwłaszcza bez plecaka, więc on się wróci kawałek i zobaczy czy gdzie czapa nie leży. Znika więc na pół godziny - odszedł fest daleko, a czapki nigdzie nie ma. No trudno. Wraca. No i znajduje czapkę na powrocie, chyba 100 metrów od miejsca, gdzie czekam z plecakami. Tak to jest mieć czapkę, która się świetnie maskuje na płowej drodze...
Zjadamy zupki wśród borówkowisk. Buba w odzyskanej czapce
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Łazimy po tej Jaworzynie Kokuszańskiej, szukamy... Już się wydaje, że nic dogodnego na namiot tu nie znajdziemy, bo wszędzie są straszne muldy borówkowisk - aż tu na skraju lasu pojawia się cudna, maleńka polanka! Z podłożem z mchu, osłonięta od porannego słońca i wzroku przechodniów, z widoczkiem majaczącym między trawami.
Dopiero się zaczął sierpień, a już wszędzie pełno wrzosów.
Tuptamy dalej. Przy szlakowskazie mijamy ławkę. Nie wiem czy taka ławka to najpotrzebniejsza rzecz przy górskiej ścieżce? Czemu ławki? Może wujek akurat takowe robił?
Jest też żaba w barwach maskujących. A może to nie żaba? Może to kameleon?
Odcienie nieba zaczynają nas nieco niepokoić...
Schodzimy w stronę Cyrli.
Schronisko bardzo ładnie się prezentuje - całe utopione w kwiatach, obrosłe bluszczem. Widać, że ktoś tu lubi rośliny i o nie bardzo dba.
Stodółka stojąca nieopodal też cała w fajnych dekoracjach. Czego tu nie ma! Normalnie pół giełdy staroci!
Pociemniało solidnie, a horyzonty się rozpływają w zamgleniu. Siąpi cały czas gdy schodzimy do Rytra.
Kapliczki z długimi opisami.
Poprzednio byliśmy w Rytrze w 2012 roku. Czekalismy wtedy na pociąg w Zajeździe Ryterskim. Niestety nie ma już tej fajnej knajpy. Na jej miejscu stoi Biedronka...
Udaje się jednak upolować inną knajpę - Zajazd PTTK. Też całkiem w porządku miejsce, a przeczekiwanie tu największej ulewy jest zdecydowanie przyjemniejsze niż w wiacie na wózki pod marketem.
Gdy deszcz traci na intensywności wyruszamy w dalszą drogę. Mijamy linię kolejową...
Zainteresowała mnie rejestracja spychacza, ukrytego w prowizorycznym garażu. SOC? SOS? Chyba takich nie ma? Więc może zagraniczna?
Sklepik niestety nie był czynny.
Powoli pniemy się w górę płytową drogą.
Zamek na zbliżeniu.
Szlak momentami idzie wąskim chodnikiem wzdłuż słupowiska.
Czasem trafi sie drewniany dom...
lub kapliczka ze świątkami o nieco wytrzeszczonych oczach.
Traktory kabriolety.
Cieszy obecność owiec, wciągających trawę na falistych łąkach.
Droga się wije wyżej i wyżej, a asfalt ani myśli się kończyć.
Fajne trawy!
Pojawia się coraz więcej starej, drewnianej zabudowy.
No i mimo nieszczególnej pogody widoki są całkiem całkiem! Tak szeroko i przestrzennie! Dobrze, że nie trzeba iść z nosem we mgle.
Tuptamy w górę przez kolejne widokowe przysiółki. Kordowiec, gdzie kiedyś była chatka, której nie zdążyliśmy odwiedzić. Potem Poczekaj z dwoma bacówkami. Jedna zamknięta, z fajnym długim dachem sięgającym do samej ziemi.
Przy niej robimy sobie krótki popas.
Tutaj mieszkała Ludwika Nowak, zwana przez turystów "babcią z Poczekaja". Ponoć lubiła pogawędzić z wędrującymi tą trasą, częstowała turystów ziołowymi herbatkami, a jej dom był niesamowicie przesiąknięty zapachem dymu, jako że nie posiadał komina. Gdy byliśmy w chatce pod Niemcową w 2007 roku ktoś polecał nam odwiedzić owa babuszkę i posłuchać jej ciekawych historii o życiu na górskiej polanie na przestrzeni długich kilkudziesięciu lat. Nie pamiętam już czemu tu wtedy nie przyszliśmy. Szkoda... Babcia Ludwika zmarła kilka lat później, a dom na polanie chyba ma nowych właścicieli. Ktoś musi tu bywać skoro powiesili panel na dachu.
Druga bacówka stojąca po sąsiedzku niestety już się totalnie zawaliła. Chyba niedawno.
Właśnie tu chcieliśmy dziś nocować Trzeba przyznać, że byśmy mieli ładny widoczek siedząc sobie na przyzbie.
3 lata temu jeszcze stała, acz już wtedy mogły wystąpić problemy ze szczelnością dachu. (zdjęcie z googlemaps)
Niemcowa Niżna pachnie świeżo odmalowaną bacówką i beczy owcami.
Kolejny przysiółek to chyba Psiarka. Tu w latach 1938-1961 znajdowała się najwyżej położona w Polsce szkoła, jedyna ponoć na wysokości powyżej tysiąca metrów. Chodziły do niej dzieci z przysiółków, które dziś mijaliśmy. Może dzieci babci z Poczekaja też się tu załapały?
Szkoła owa stała się znana po tym jak opisano ją w książce "Szkoła nad obłokami". Wilki, narty, chałupy bez prądu, wiejskie życie w przysiółkach zagubionych wśród gór. Świat, którego juz nie ma. Koniecznie muszę ją przeczytać! Dziś stoi tu pamiątkowy pomniczek.
Ten kawałek trasy z Rytra był jakiś szczególny - napewno inny od pozostałej części naszych sądeckich ścieżek. Tu idąc kolejnymi polanami tak jakby wyświetlały się obrazy z dawnych czasów. Cały czas jakby oczami wyobraźni, nałożone na współczesne zarysy terenu czy zabudowań, rysowały się jakieś odbicia czy kontury sprzed lat. Może dlatego, że nikogo nie spotkaliśmy? Może duchota, strome podejście i wirujace mgły przesuwały percepcję otoczenia na jakieś inne tory?
Wyłazimy w końcu na prawie połoninę
Gdzieś w tle zachodzi słoneczko, gdy zaczynamy szukać miejsca na obozowisko.
Węszymy tu i tam po borówkach. W końcu znajdujemy odpowiednią dla nas mini polankę. Niedaleko stąd do szczytu Trześniowego Wierchu.
Nawet jest gdzie ognicho rozpalić.
Chyba nie wspominałam jeszcze, że od rana zaczął mnie męczyć straszliwy katar. Taki, że ciężko odjąć chusteczkę od nosa. W Rytrze zrobiłam wielki zapas chusteczek. Początkowo te zużyte chowałam do śmietniczka, który niesiemy. Potem stwierdziłam, że jest ich za dużo i zaczęłam je zakopywać. Na koniec jednak wyszło, że to jest niedobra praktyka, bo schodzą tak szybko, że ich nie wystarczy do Piwnicznej. Zaczęłam więc je znowu kitrać i... suszyć! Na gałęzi drzewa i nad ogniskiem. Wyglądało to zapewne na tyle idiotycznie, że chyba mnie podświadomość powstrzymała przed zrobieniem zdjęcia No bo niestety żadnego nie mam...
O zmierzchu poszłam do kibelka i nie wzięłam aparatu. I tu ukazały się piękne mgły ścielące się po dolinach. Nie było czasu wracać. Mam tylko w kieszeni mój zabytkowy telefon. Szczerze mówiąc jestem w szoku, że cokolwiek w ogóle widać i 15 lat temu robili takie porządne aparaty w telefonach. A może tylko ja je widzę, bo zostały w mojej pamięci?
Poranek wstaje jeszcze bardziej duszny niż był wieczór, a horyzont wygląda tak, jakby patrzeć na niego przez brudną szybę. No ale grunt, że nie leje i nie jest zimno. I że nie było porannej rosy, więc moje chusteczki wyschły.
Namiocik stoi na skraju jakiejś starej drogi. Wyraźnie widać wygniecioną koleinę jakby coś tu kiedyś jechało. Acz idąc w stronę szlaku bardzo szybko koleina zanika, zamieniając się w pojedynczą ścieżkę. Idąc w stronę przeciwną - na środku owej "drogi" wyrastają spore świerki. Ewentualny pojazd musiał więc tu wylądować albo ulec teleportacji. Innej opcji nie ma.
cdn
Dopiero się zaczął sierpień, a już wszędzie pełno wrzosów.
Tuptamy dalej. Przy szlakowskazie mijamy ławkę. Nie wiem czy taka ławka to najpotrzebniejsza rzecz przy górskiej ścieżce? Czemu ławki? Może wujek akurat takowe robił?
Jest też żaba w barwach maskujących. A może to nie żaba? Może to kameleon?
Odcienie nieba zaczynają nas nieco niepokoić...
Schodzimy w stronę Cyrli.
Schronisko bardzo ładnie się prezentuje - całe utopione w kwiatach, obrosłe bluszczem. Widać, że ktoś tu lubi rośliny i o nie bardzo dba.
Stodółka stojąca nieopodal też cała w fajnych dekoracjach. Czego tu nie ma! Normalnie pół giełdy staroci!
Pociemniało solidnie, a horyzonty się rozpływają w zamgleniu. Siąpi cały czas gdy schodzimy do Rytra.
Kapliczki z długimi opisami.
Poprzednio byliśmy w Rytrze w 2012 roku. Czekalismy wtedy na pociąg w Zajeździe Ryterskim. Niestety nie ma już tej fajnej knajpy. Na jej miejscu stoi Biedronka...
Udaje się jednak upolować inną knajpę - Zajazd PTTK. Też całkiem w porządku miejsce, a przeczekiwanie tu największej ulewy jest zdecydowanie przyjemniejsze niż w wiacie na wózki pod marketem.
Gdy deszcz traci na intensywności wyruszamy w dalszą drogę. Mijamy linię kolejową...
Zainteresowała mnie rejestracja spychacza, ukrytego w prowizorycznym garażu. SOC? SOS? Chyba takich nie ma? Więc może zagraniczna?
Sklepik niestety nie był czynny.
Powoli pniemy się w górę płytową drogą.
Zamek na zbliżeniu.
Szlak momentami idzie wąskim chodnikiem wzdłuż słupowiska.
Czasem trafi sie drewniany dom...
lub kapliczka ze świątkami o nieco wytrzeszczonych oczach.
Traktory kabriolety.
Cieszy obecność owiec, wciągających trawę na falistych łąkach.
Droga się wije wyżej i wyżej, a asfalt ani myśli się kończyć.
Fajne trawy!
Pojawia się coraz więcej starej, drewnianej zabudowy.
No i mimo nieszczególnej pogody widoki są całkiem całkiem! Tak szeroko i przestrzennie! Dobrze, że nie trzeba iść z nosem we mgle.
Tuptamy w górę przez kolejne widokowe przysiółki. Kordowiec, gdzie kiedyś była chatka, której nie zdążyliśmy odwiedzić. Potem Poczekaj z dwoma bacówkami. Jedna zamknięta, z fajnym długim dachem sięgającym do samej ziemi.
Przy niej robimy sobie krótki popas.
Tutaj mieszkała Ludwika Nowak, zwana przez turystów "babcią z Poczekaja". Ponoć lubiła pogawędzić z wędrującymi tą trasą, częstowała turystów ziołowymi herbatkami, a jej dom był niesamowicie przesiąknięty zapachem dymu, jako że nie posiadał komina. Gdy byliśmy w chatce pod Niemcową w 2007 roku ktoś polecał nam odwiedzić owa babuszkę i posłuchać jej ciekawych historii o życiu na górskiej polanie na przestrzeni długich kilkudziesięciu lat. Nie pamiętam już czemu tu wtedy nie przyszliśmy. Szkoda... Babcia Ludwika zmarła kilka lat później, a dom na polanie chyba ma nowych właścicieli. Ktoś musi tu bywać skoro powiesili panel na dachu.
Druga bacówka stojąca po sąsiedzku niestety już się totalnie zawaliła. Chyba niedawno.
Właśnie tu chcieliśmy dziś nocować Trzeba przyznać, że byśmy mieli ładny widoczek siedząc sobie na przyzbie.
3 lata temu jeszcze stała, acz już wtedy mogły wystąpić problemy ze szczelnością dachu. (zdjęcie z googlemaps)
Niemcowa Niżna pachnie świeżo odmalowaną bacówką i beczy owcami.
Kolejny przysiółek to chyba Psiarka. Tu w latach 1938-1961 znajdowała się najwyżej położona w Polsce szkoła, jedyna ponoć na wysokości powyżej tysiąca metrów. Chodziły do niej dzieci z przysiółków, które dziś mijaliśmy. Może dzieci babci z Poczekaja też się tu załapały?
Szkoła owa stała się znana po tym jak opisano ją w książce "Szkoła nad obłokami". Wilki, narty, chałupy bez prądu, wiejskie życie w przysiółkach zagubionych wśród gór. Świat, którego juz nie ma. Koniecznie muszę ją przeczytać! Dziś stoi tu pamiątkowy pomniczek.
Ten kawałek trasy z Rytra był jakiś szczególny - napewno inny od pozostałej części naszych sądeckich ścieżek. Tu idąc kolejnymi polanami tak jakby wyświetlały się obrazy z dawnych czasów. Cały czas jakby oczami wyobraźni, nałożone na współczesne zarysy terenu czy zabudowań, rysowały się jakieś odbicia czy kontury sprzed lat. Może dlatego, że nikogo nie spotkaliśmy? Może duchota, strome podejście i wirujace mgły przesuwały percepcję otoczenia na jakieś inne tory?
Wyłazimy w końcu na prawie połoninę
Gdzieś w tle zachodzi słoneczko, gdy zaczynamy szukać miejsca na obozowisko.
Węszymy tu i tam po borówkach. W końcu znajdujemy odpowiednią dla nas mini polankę. Niedaleko stąd do szczytu Trześniowego Wierchu.
Nawet jest gdzie ognicho rozpalić.
Chyba nie wspominałam jeszcze, że od rana zaczął mnie męczyć straszliwy katar. Taki, że ciężko odjąć chusteczkę od nosa. W Rytrze zrobiłam wielki zapas chusteczek. Początkowo te zużyte chowałam do śmietniczka, który niesiemy. Potem stwierdziłam, że jest ich za dużo i zaczęłam je zakopywać. Na koniec jednak wyszło, że to jest niedobra praktyka, bo schodzą tak szybko, że ich nie wystarczy do Piwnicznej. Zaczęłam więc je znowu kitrać i... suszyć! Na gałęzi drzewa i nad ogniskiem. Wyglądało to zapewne na tyle idiotycznie, że chyba mnie podświadomość powstrzymała przed zrobieniem zdjęcia No bo niestety żadnego nie mam...
O zmierzchu poszłam do kibelka i nie wzięłam aparatu. I tu ukazały się piękne mgły ścielące się po dolinach. Nie było czasu wracać. Mam tylko w kieszeni mój zabytkowy telefon. Szczerze mówiąc jestem w szoku, że cokolwiek w ogóle widać i 15 lat temu robili takie porządne aparaty w telefonach. A może tylko ja je widzę, bo zostały w mojej pamięci?
Poranek wstaje jeszcze bardziej duszny niż był wieczór, a horyzont wygląda tak, jakby patrzeć na niego przez brudną szybę. No ale grunt, że nie leje i nie jest zimno. I że nie było porannej rosy, więc moje chusteczki wyschły.
Namiocik stoi na skraju jakiejś starej drogi. Wyraźnie widać wygniecioną koleinę jakby coś tu kiedyś jechało. Acz idąc w stronę szlaku bardzo szybko koleina zanika, zamieniając się w pojedynczą ścieżkę. Idąc w stronę przeciwną - na środku owej "drogi" wyrastają spore świerki. Ewentualny pojazd musiał więc tu wylądować albo ulec teleportacji. Innej opcji nie ma.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Jak robiłem GSB to planowałem nocować na Kordowcu. Niestety wszystko było pozamykane na przysłowiowe.. nocowałem w bazie studenckiej pod Niemcową.
chwilo ... trwaj!!!!!
https://photos.google.com/albums
https://photos.google.com/albums
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Czyli Kordowiec zamkneli wczesniej niz Niemcową? Myslalam ze obie miejscówki zamkneli w pandemii
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Ale ja szedłem przed pandemią i do tego w sierpniu. Mieszkańcy mówili, że baza na kordowcu powinna być czynna, bo prowadzący to nauczyciel, a teraz wakacje. A baza studencka była czynna bo ... wakacje.
chwilo ... trwaj!!!!!
https://photos.google.com/albums
https://photos.google.com/albums
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Schodzimy z Niemcowej. Nasze alternatywne miejsce (rozważane na nocleg) też okazuje się być bardzo ładne. Z miejscem na duuuże ognicho!
A zaraz obok kapliczka, położona w cieniu starych drzew.
Nieco się nawet rozpogodziło i idzie się całkiem przyjemnie. Zwłaszcza, że dzisiaj jest głównie w dół
Druga "kapliczka" znaczona na mapie i przewidziana na naszej trasie, okazuje sie być przedziwnym zakątkiem. Jest to miejsce pamięci po zmarłych przewodnikach, księżach i innych osobach zasłużonych w jakiś tam sposób w lokalnym środowisku.
Niektórym można zajrzeć w oczy...
O innych przeczytać wiersz lub notkę na wycinanych, kutych w metalu tablicach.
Czasem trafi się też pomniczek bardziej domowej roboty, taki po prostu wydrapany w skale.
Mniej zasłużeni trafili tylko do księgi o metalowych stronicach, a nie na osobny pomnik.
Choć szlag wie jaka działa tu hierarchia i kto decydował o przyznanych zasługach i ilości poświeconego miejsca? Napewno papież ma pomnik największy i najbardziej okazały.
Spora część dalszej trasy jest wybrukowana dziurkowanymi płytami.
Im niżej, tym w krajobrazie zaczynają dominować nowe i wypaśne dacze, acz czasem trafi się jedna czy druga drewniana chałupka dająca obraz jak tu cała okolica musiała dawniej wyglądać.
Nad samą Piwniczną mijamy tzw. "Park Węgielnik", z platformą widokową i lekko już zbutwiałymi schodkami, poręczami, podwieszanymi ścieżkami.
Ktoś kilka/kilkanaście lat temu wsadził tu gigantyczną kasę - nie wiedzieć po co... Normalną ścieżką po zboczu szło by się dobrze, a na drewnianych kładeczkach po deszczu można się zabić...
Z wieży widokowej podziwiamy tyle samo co z jej podnóża. Widać duży rozmach, zabudowane pół góry, dziesiątki tablic, drogowskazów. Nawet okopy sobie zbudowali! No poważnie - okopy! Coby się można lepiej wczuć w lokalnych partyzantów, którzy tu niegdyś działali? Albo żeby harcerze mieli gdzie w podchody grać? Acz obecnie drewno z owych okopów to już nawet na ognisko się średnio nadaje...
Sztuczne ruiny okopów ... hmm... może jest w tym jakiś urok? Zwłaszcza teraz, gdy się już rozpadają? Taki trącący solidnie bezsensem i zadumą nad ludzką psychiką, w której się coś miesza od nadmiaru pieniędzy, które koniecznie trzeba szybko wydać na cokolwiek.
Gdzieś w tym rejonie planowaliśmy nocować - blisko na pociąg, a jednak nieco na uboczu. Póki co schodzimy do miasteczka celem zrobienia zakupów. Ale mój główny cel jest inny. Idę obejrzeć okolice ulicy Zdrojowej, gdzie przyjeżdżałam na wakacje w latach 93-96. Byłam wprawdzie w Piwnicznej jeszcze potem w roku 2004 i 2007, ale tylko i wyłącznie na stacji PKP i potem szliśmy na Niemcową do chatki.
Lekko mży deszcz. Toperz zostaje z bagażami w knajpie w rynku. W końcu to wyłącznie moje wspomnienia. Z pewnym niepokojem i podekscytowaniem przekraczam łukowaty most na Popradzie. Co tam zastanę? Czy poznam to miejsce? Czy w ogóle odnajdę coś z moich wspomnień? 30 lat jakby nie spojrzeć to szmat czasu!
Tu akurat widok prawie identyczny jak przed laty.
Bez problemu znajduję poszukiwaną okolicę. Teren się nieco zmienił i co ciekawe - nie w tą stronę, w którą zazwyczaj zmieniają się miejsca. Tutaj jakby... zdziczało. Sporo domów, które pamiętam jako działające - teraz są opuszczone. Podobnie ogromny, drewniany "Dom Wczasów Dziecięcych" położony naprzeciw domku, w którym mieszkaliśmy.
Droga w stronę pijalni, która wtedy była z nowiusiego asfalciku i jeździliśmy tam z kuzynką na rolkach - stała się porządnie wyboista. Dach samej pijalni porósł nieco mchem.
Zaraz obok pojawiły się jakieś nieznane mi budynki - tzn. ich niedobudowane i porzucone fragmenty.
Jest to naprawdę ciekawe doświadczenie, bo zazwyczaj jak gdzieś przyjeżdżam po latach to jest: "ale tu odpier*** lunapark, ale odnowili, ale wycięli, ale zabudowali".
Znane mi budynki kąpią się w chaszczu. Tu chyba nawet kiedyś szłam z dziadkiem, już nie pamiętam po co... Chyba po mleko?
Najciekawsze okazuje się jedno gospodarstwo, które w ogóle nie zapisało mi się w pamięci z dawnych lat. Teraz nikt tu nie mieszka. Podwórko zarósł młody las, a dom całe zasłony pajęczyn.
W środku zachowało się o dziwo trochę mebli, sprzętów czy innych rzeczy dawnych właścicieli.
Zaglądam też do stodół. Można by tu nawet zanocować - jest dużo czyściej niż w samym domu. Można by - pod warunkiem, że gospodarstwo stałoby w jakimś górskim przysiółku, a nie prawie w centrum miasta.
Najdziwniejsza rzecz leży na ziemi w ogrodzie - jak tablica nagrobna. Kim była owa, nieżyjąca już od ponad pół wieku, Kunegunda? Czy tu mieszkała? Czy tabliczka zaplątała się tu przypadkiem?
Oblatuje jeszcze miasteczko, gdzie w rejonie rynku niewiele się zmieniło. Nawet mój ulubiony sklep pozostał. No stacyjka przeobraziła się solidnie i wyrżneli wszystkie drzewa na terenie przykościelnym. Widać księża ulegli ogólnopolskim trendom, że drzewo to zło wcielone i mieszka w nim szatan.
Dochodzę też do wniosku, że nasza Odra wcale nie jest taka brudna jak mi się wydawało. Poprad wygląda tak:
Z bliska prezentuje się to nawet na swój sposób malowniczo! Wirująca sztuka współczesna
Nie pamiętam czy 30 lat temu stan wód Popradu był podobny? Ale jeśli tak - to rozumiem czemu mama nie pozwalała mi się w nim kąpać
Wieczorem wracamy na naszą górkę wiatowo-wieżowo-okopową. Niestety zaczyna znów lać i to tak solidnie. Siedzimy w wiacie i strasznie nam żal, że stół jest totalnie nieprzesuwalny. Bo gdyby nie on, to tak idealnie by tu wszedł nasz namiocik...
Sama wiata niestety jest przewiewna, nie chroni ani przed wiatrem, ani przed kolejnymi falami zacinającego deszczu. No ale po co robić ściany w wiacie jak można drewno użyć na okopy! Kit z deszczem. Grunt, żeby się można schować przed wrogiem! Z braku wroga można też pograć w siatkówkę
Acz w sumie dupiana wiata lepsza niż brak wiaty, więc jakieś namacalne plusy powstania tutejszego dziwnego kompleksu są - nawet dla tak wybrednych użytkowników jak my
Gotujemy ziołową herbatkę, gdzie dominuje dziurawiec i macierzanka. Trafiła tam też mięta i liście malin. Było to coś niesamowicie przepysznego!
Wyłazimy pod wieżę i stawiamy nasz domek.
Skoro i tak bedziemy moknąć to wolimy dalej od cywilizacji, drogi itp. I chyba decyzja była dobra, bo w nocy słyszeliśmy od strony wiatowiska wycie motorów. Coś tam jeździło.
Jeszcze kilka innych ujęć namiotu z wieczora i poranku.
Chmury pływały (my też), wiatr zwiewał lub nawiewał mgły, widoki były zmienne, ale utrzymane w podobnym klimacie.
Na stacyjce meldujemy się dobrą chwilę wcześniej. Kurde, jak tu łyso! Ciekawe czy ktoś prowadził statystyki, ile w Polsce zniknęło drzew w ciągu ostatnich 30 lat? Chyba byłyby to astronomiczne liczby...
Mamy czas poobserwować jeżdżące tu w sporym przechyle pociągi.
Plus jest taki, że pogoda powoduje, że nie żal wracać! A przynajmniej nie tak bardzo
KONIEC
A zaraz obok kapliczka, położona w cieniu starych drzew.
Nieco się nawet rozpogodziło i idzie się całkiem przyjemnie. Zwłaszcza, że dzisiaj jest głównie w dół
Druga "kapliczka" znaczona na mapie i przewidziana na naszej trasie, okazuje sie być przedziwnym zakątkiem. Jest to miejsce pamięci po zmarłych przewodnikach, księżach i innych osobach zasłużonych w jakiś tam sposób w lokalnym środowisku.
Niektórym można zajrzeć w oczy...
O innych przeczytać wiersz lub notkę na wycinanych, kutych w metalu tablicach.
Czasem trafi się też pomniczek bardziej domowej roboty, taki po prostu wydrapany w skale.
Mniej zasłużeni trafili tylko do księgi o metalowych stronicach, a nie na osobny pomnik.
Choć szlag wie jaka działa tu hierarchia i kto decydował o przyznanych zasługach i ilości poświeconego miejsca? Napewno papież ma pomnik największy i najbardziej okazały.
Spora część dalszej trasy jest wybrukowana dziurkowanymi płytami.
Im niżej, tym w krajobrazie zaczynają dominować nowe i wypaśne dacze, acz czasem trafi się jedna czy druga drewniana chałupka dająca obraz jak tu cała okolica musiała dawniej wyglądać.
Nad samą Piwniczną mijamy tzw. "Park Węgielnik", z platformą widokową i lekko już zbutwiałymi schodkami, poręczami, podwieszanymi ścieżkami.
Ktoś kilka/kilkanaście lat temu wsadził tu gigantyczną kasę - nie wiedzieć po co... Normalną ścieżką po zboczu szło by się dobrze, a na drewnianych kładeczkach po deszczu można się zabić...
Z wieży widokowej podziwiamy tyle samo co z jej podnóża. Widać duży rozmach, zabudowane pół góry, dziesiątki tablic, drogowskazów. Nawet okopy sobie zbudowali! No poważnie - okopy! Coby się można lepiej wczuć w lokalnych partyzantów, którzy tu niegdyś działali? Albo żeby harcerze mieli gdzie w podchody grać? Acz obecnie drewno z owych okopów to już nawet na ognisko się średnio nadaje...
Sztuczne ruiny okopów ... hmm... może jest w tym jakiś urok? Zwłaszcza teraz, gdy się już rozpadają? Taki trącący solidnie bezsensem i zadumą nad ludzką psychiką, w której się coś miesza od nadmiaru pieniędzy, które koniecznie trzeba szybko wydać na cokolwiek.
Gdzieś w tym rejonie planowaliśmy nocować - blisko na pociąg, a jednak nieco na uboczu. Póki co schodzimy do miasteczka celem zrobienia zakupów. Ale mój główny cel jest inny. Idę obejrzeć okolice ulicy Zdrojowej, gdzie przyjeżdżałam na wakacje w latach 93-96. Byłam wprawdzie w Piwnicznej jeszcze potem w roku 2004 i 2007, ale tylko i wyłącznie na stacji PKP i potem szliśmy na Niemcową do chatki.
Lekko mży deszcz. Toperz zostaje z bagażami w knajpie w rynku. W końcu to wyłącznie moje wspomnienia. Z pewnym niepokojem i podekscytowaniem przekraczam łukowaty most na Popradzie. Co tam zastanę? Czy poznam to miejsce? Czy w ogóle odnajdę coś z moich wspomnień? 30 lat jakby nie spojrzeć to szmat czasu!
Tu akurat widok prawie identyczny jak przed laty.
Bez problemu znajduję poszukiwaną okolicę. Teren się nieco zmienił i co ciekawe - nie w tą stronę, w którą zazwyczaj zmieniają się miejsca. Tutaj jakby... zdziczało. Sporo domów, które pamiętam jako działające - teraz są opuszczone. Podobnie ogromny, drewniany "Dom Wczasów Dziecięcych" położony naprzeciw domku, w którym mieszkaliśmy.
Droga w stronę pijalni, która wtedy była z nowiusiego asfalciku i jeździliśmy tam z kuzynką na rolkach - stała się porządnie wyboista. Dach samej pijalni porósł nieco mchem.
Zaraz obok pojawiły się jakieś nieznane mi budynki - tzn. ich niedobudowane i porzucone fragmenty.
Jest to naprawdę ciekawe doświadczenie, bo zazwyczaj jak gdzieś przyjeżdżam po latach to jest: "ale tu odpier*** lunapark, ale odnowili, ale wycięli, ale zabudowali".
Znane mi budynki kąpią się w chaszczu. Tu chyba nawet kiedyś szłam z dziadkiem, już nie pamiętam po co... Chyba po mleko?
Najciekawsze okazuje się jedno gospodarstwo, które w ogóle nie zapisało mi się w pamięci z dawnych lat. Teraz nikt tu nie mieszka. Podwórko zarósł młody las, a dom całe zasłony pajęczyn.
W środku zachowało się o dziwo trochę mebli, sprzętów czy innych rzeczy dawnych właścicieli.
Zaglądam też do stodół. Można by tu nawet zanocować - jest dużo czyściej niż w samym domu. Można by - pod warunkiem, że gospodarstwo stałoby w jakimś górskim przysiółku, a nie prawie w centrum miasta.
Najdziwniejsza rzecz leży na ziemi w ogrodzie - jak tablica nagrobna. Kim była owa, nieżyjąca już od ponad pół wieku, Kunegunda? Czy tu mieszkała? Czy tabliczka zaplątała się tu przypadkiem?
Oblatuje jeszcze miasteczko, gdzie w rejonie rynku niewiele się zmieniło. Nawet mój ulubiony sklep pozostał. No stacyjka przeobraziła się solidnie i wyrżneli wszystkie drzewa na terenie przykościelnym. Widać księża ulegli ogólnopolskim trendom, że drzewo to zło wcielone i mieszka w nim szatan.
Dochodzę też do wniosku, że nasza Odra wcale nie jest taka brudna jak mi się wydawało. Poprad wygląda tak:
Z bliska prezentuje się to nawet na swój sposób malowniczo! Wirująca sztuka współczesna
Nie pamiętam czy 30 lat temu stan wód Popradu był podobny? Ale jeśli tak - to rozumiem czemu mama nie pozwalała mi się w nim kąpać
Wieczorem wracamy na naszą górkę wiatowo-wieżowo-okopową. Niestety zaczyna znów lać i to tak solidnie. Siedzimy w wiacie i strasznie nam żal, że stół jest totalnie nieprzesuwalny. Bo gdyby nie on, to tak idealnie by tu wszedł nasz namiocik...
Sama wiata niestety jest przewiewna, nie chroni ani przed wiatrem, ani przed kolejnymi falami zacinającego deszczu. No ale po co robić ściany w wiacie jak można drewno użyć na okopy! Kit z deszczem. Grunt, żeby się można schować przed wrogiem! Z braku wroga można też pograć w siatkówkę
Acz w sumie dupiana wiata lepsza niż brak wiaty, więc jakieś namacalne plusy powstania tutejszego dziwnego kompleksu są - nawet dla tak wybrednych użytkowników jak my
Gotujemy ziołową herbatkę, gdzie dominuje dziurawiec i macierzanka. Trafiła tam też mięta i liście malin. Było to coś niesamowicie przepysznego!
Wyłazimy pod wieżę i stawiamy nasz domek.
Skoro i tak bedziemy moknąć to wolimy dalej od cywilizacji, drogi itp. I chyba decyzja była dobra, bo w nocy słyszeliśmy od strony wiatowiska wycie motorów. Coś tam jeździło.
Jeszcze kilka innych ujęć namiotu z wieczora i poranku.
Chmury pływały (my też), wiatr zwiewał lub nawiewał mgły, widoki były zmienne, ale utrzymane w podobnym klimacie.
Na stacyjce meldujemy się dobrą chwilę wcześniej. Kurde, jak tu łyso! Ciekawe czy ktoś prowadził statystyki, ile w Polsce zniknęło drzew w ciągu ostatnich 30 lat? Chyba byłyby to astronomiczne liczby...
Mamy czas poobserwować jeżdżące tu w sporym przechyle pociągi.
Plus jest taki, że pogoda powoduje, że nie żal wracać! A przynajmniej nie tak bardzo
KONIEC
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..