Operacja "Mazury".

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Operacja "Mazury".

Post autor: Pudelek » 09 czerwca 2022, 19:23

Kolejny rok, kolejny odcinek naszej wędrówki dookoła Polski wzdłuż jej granic. Przed dwunastoma miesiącami byliśmy na Rusi Czerwonej przy granicy z Ukrainą, teraz przyszła więc pora na powrót na odcinek północny. W 2019 roku zakończyliśmy podróż na Mazurach, w Gołdapi. Teoretycznie więc powinniśmy ruszyć z tego miasta lub okolic, ale postanowiliśmy dokonać pewnej korekty.
Padło na Ełk jako na miejsce starowe. Położony jest on mniej więcej na tej samej szerokości geograficznej co Gołdap, ale pięćdziesiąt kilometrów bardziej na południe. Skąd ta zmiana?
Pierwszy powód wydaje się jasny: sytuacja polityczna. Maszerowanie wzdłuż granicy rosyjskiej to proszenie się o kłopoty. Nie mam tu na myśli zagrożeni ze strony samych Rosjan, bo raczej mało prawdopodobne, aby do nas strzelali zza płotu. Bardziej obawiałem się reakcji polskich służb granicznych, bo z wieloletnich doświadczeń z nimi można się było spodziewać, że jak zobaczą nasze dzikie obozowisko, to najpierw przyłożą pałką, a dopiero później zadadzą pytania. A już na pewno mielibyśmy nieustanne, drażniące kontrole.
Powód drugi jest prozaiczny: tereny przygraniczne na zachód od Gołdapi są zwyczajnie nudne. Głównie lasy i lasy, rzadkie malutkie wioski, mało ciekawych obiektów, mało jezior, a dużo bagienek. Do tego brak sklepów na długim odcinku.
Powód trzeci: Ełk jest znacznie lepiej skomunikowany niż Gołdap, choć - jak się okaże - niektórzy i tak będą mieli problemy z dotarciem.
Zatem postanowione - na Mazury!

Wyjechałem jako jeden z pierwszych uczestników, w piątek wieczorem. Zanim jeszcze w stolicy Górnego Śląska wsiadłem do pociągu, to oberwałem ptasią kupą i to ogromną. Zastanawiałem się, czy to dobry, czy zły znak...
W stolicy Śląska mam prawie godzinny postój, więc krążę po dworcu obserwując leżące w przejściach osoby po spożyciu alkoholu. Nie w kątach, tylko w przejściach, aby byli lepiej widoczni.
Na noc zapowiadano silny front burzowy, ale na szczęście go minęliśmy, więc punktualnie o 5.45 docieram do Tczewa (Dirschau).
Obrazek

Tczew to Kociewie, a więc Pomorze Gdańskie. Nigdy w nim nie byłem, ale mam jedynie kwadrans oczekiwana na przesiadkę.
Obrazek

Parowóz TKh z Chrzanowa - pomnik.
Obrazek

Podjeżdża osobówka, którą przekraczam Wisłę liczącym ponad kilometr mostem. Wybudowano go w 1891 roku, dwukrotnie potem wysadzano w powietrze. Jego obrona, jak i sąsiedniego mostu drogowego, była jednym z epizodów od których zaczęła się II wojna światowa.
Obrazek

Pociągi osobowe mają ten plus nad pośpiesznymi, iż można się lepiej przyjrzeć mijanym stacjom, a czasem nawet uda się zrobić zdjęcie ;). Poniżej Prabuty (Riesenburg), a więc znaleźliśmy się na Powiślu (są rozbieżne opinie, czy to jeszcze Pomorze, czy już Prusy, ale większość wskazuje na tę drugą opcję).
Obrazek

W Prabutach zaczyna padać, na razie jeszcze umiarkowanie. Przede mną Ostróda (Osterode), czyli według wielu znaków na niebie i w internecie wjechałem w Mazury. Ale tylko na chwilę.
Obrazek

Po półtorej godzinie pojawia się Olsztyn (Allenstein), a więc stolica Warmii. Choć chyba miejscowi tego nie wiedzą, bo wszędzie z uporem maniaka wypisuje się "stolica Warmii i Mazur". Jak Olsztyn może być stolicą regionu, w którym nie leży? Przecież nie ma czegoś takiego jak "Warmia i Mazury" tylko "Warmia" oraz "Mazury", dwie zupełnie inne krainy. Owszem, Olsztyn jest stolicą województwa warmińsko-mazurskiego, ale nie żadnego WiM. Zdaję sobie sprawę, że znajomość geografii jest w społeczeństwie dramatycznie niska, lecz czasami ręce opadają... To pewno ci sami geniusze, którzy twierdzą, że Wetlina leży na Podkarpaciu, Radom na Mazowszu, Suwałki na Podlasiu, a Sosnowiec na Śląsku (z kolei Opole na nim nie leży).
Pomijając geograficzną dygresję, to wysiadam na dworcu głównym. Chciałem na wcześniejszym (Olsztyn Śródmieście), ale... wychodząc zaczepiłem plecakiem o fotel i, zanim się wyplątałem przy pomocy innego pasażera, drzwi się zamknęły...

Olsztyn Główny to ponura budowla z epoki wczesnego Gierka, do tego rozkopana, podobnie jak cała okolica. Podobno budują nowy dworzec, który ma być funkcjonalny, bezpieczny i cacy cacy. Do tego leje jak z cebra.
Obrazek

Obok stał kiedyś dworzec autobusowy, ale już go nie ma. Winnych wskazuje ten baner.
Obrazek
Obrazek

Przeszedłem kawałek i już byłem cały mokry. Jakaś babka zawołała na mój widok: "Po co pan tu przyjeżdżał w taką pogodę?!". No właśnie, po co? Mam jednak około godziny do następnego pociągu i chcę to wykorzystać, więc przebiegam pomiędzy jednym parasolem a drugim.
Obrazek

W końcu trochę przestaje, więc mogę się zapuścić pomiędzy ulice.
Obrazek

Mijany neogotycki kościół z ciekawą mozaiką.
Obrazek

Okazały, dawny gmach Rejencji, dziś Urząd Marszałkowski.
Obrazek

Po sąsiedzku znajduje się cel krótkiej wizyty w Olsztynie: Pomnik Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej. Obecna nazwa jest niezbyt szczęśliwa, bo taka ziemia nie istnieje. Kiedyś był to Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej, a popularnie nazywa się go Szubienicami. To dzieło Xaverego Dunikowskiego z 1954 roku.
Obrazek

Architektura to na pewno niebanalna, zresztą wpisana na listę zabytków. Oczywiście jest solą w oku wszelkich prawdziwych patriotów, a od wybuchu wojny na Ukrainie skupiły się na niej nowe ataki. Pojawiły się dwie flagi i różne mądre napisy w stylu "Jeb...ać Putina i Tuska". Znowu komuś się wydaje, że jak się wyżyje na kamieniach, to zostanie bohaterem, tak jak ci, co po nocach niszczą radzieckie cmentarze. A ja - pomimo wojny - zdania nie zmieniłem: z pomnikami się nie walczy, nawet jeśli są "nieprawomyślne". Bo to pamiątka historii, symbol dawnych czasów, a odpowiedzią na burzenie pomników przeważnie są kolejne burzenia pomników. Ale wiadomo - zawsze prościej jest coś zniszczyć niż zbudować...
Obrazek

Widok spod pomnika na plac Xaverego Dunikowskiego (wcześniej Armii Czerwonej). Po lewej stoi hala sportowa Komendy Policji, po prawej Urząd Wojewódzki (w przeszłości Städtische Oberrealschule).
Obrazek

Patrzę na zegarek i zaczynam powrót. Ze skrzyżowania dostrzegam krągłą kopułę - drugie co do wielkości planetarium w Polsce (a pierwsze, odliczając Śląsk :P).
Obrazek

Ledwo wlazłem do pociągu, a podchodzi do mnie chłopak z plecakiem i w brylach.
- Czy my się nie znamy?
Znamy, bo to Kris! Członek naszej ekipy wędrownej (choć tylko na cztery dni). Przyjechał do Olsztyna już wczoraj, teraz jedzie na Ełk, ale wysiądzie jeszcze po drodze, aby zobaczyć jakieś bunkry. Wypijamy po piwku i dalej znowu podróżuję sam.

W południe wysiadam w Ełku (Lyck). Największe miasto Mazur. A przy okazji - zawsze byłem przekonany, że Mazury to kraina historyczna, lecz są opinie, iż to "jedynie" region geograficzno-kulturowy. Historycznie zaś to część Prus, ale nazwę tę stosuje się rzadko, bo się źle kojarzy (podobnie jak np. Ruś Czerwona).
Obrazek

Dworzec w Ełku też rozkopany. Plakaty obiecują niesamowite rzeczy po ukończeniu remontu, ale jeśli nie zwiększy się ilości połączeń (a zazwyczaj się nie zwiększa), to są to pieniądze wyrzucone w błoto. Po co odpicowane perony, jeśli nie ma z nich kto korzystać?
Obrazek

Na początek wizyty przechodzę do leżącego po sąsiedzku terenu Ełckiej Kolei Wąskotorowej (Lycker Kleinbahn). Uruchomiono ją przed Wielką Wojną, miała dowozić mieszkańców okolicznych wsi do Ełku, transportowano również towary. W przeszłości można było nią dojechać aż pod granicę z Rosją (później Polską). Jeszcze w latach 90. udało mi się z niej skorzystać jak z normalnego środka transportu, ale było widać, że to jej ostatnie chwile w takiej formie. Od kilkunastu lat prowadzone są jedynie kursy turystyczne na krótkiej, dziesięciokilometrowej trasie.
Obrazek

Wokół stacji znajdziemy ekspozycję lokomotyw i wagonów, zarówno normalnotorowych, jak i tych do wąskiego toru (pierwotnie było tu 1000 mm, potem przekuto je na 750 mm).
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zaglądam do wagonów, gdzie przygotowano różne wystawy. Patrząc na tablicę ze starym herbem miejskim zadaję sobie zagadkę: skoro Ełk powrócił do Macierzy, to kiedy do niej należał?
Obrazek

Rzecz w tym, że nigdy. Lyck, jako część Prus Wschodnich, był lennem Polski, ale lenno to nie to samo, co właściwy kraj. Lennem była m.in. Mołdawia, Nowogród albo kolonia Kurlandii na Karaibach, czyli co - czekamy na ich powrót do Macierzy?
Co więcej: Ełk nazywał się kiedyś po polsku Łek, a Ełkiem oficjalnie stał się dopiero w 1946 roku.

Wracam na drugą stronę torów i idę w kierunku kempingu, po drodze trafiając na zbiorową mogiłę wojenną z lat 1914-1915. W tym czasie Rosjanie trzykrotnie zajmowali miasto, a Niemcy trzykrotnie je odzyskiwali. Zabudowa została mocno zniszczona, a pamiątką po tych wydarzeniach są liczne groby żołnierskie. Widoczna poniżej leży ponoć na terenie prywatnym, odkupionym od wojska (są to chaszcze i śmietnisko), ale mogiłę niby odnowiono. Choć przyglądając się zdjęciom sprzed kilku lat widzę, że wtedy napisy były jeszcze czytelne, za to brak krzyża żelaznego i prawosławnego. W każdym razie pochowano tu wspólnie ośmiu poddanych cesarza niemieckiego i dziesięciu rosyjskiego cara.
Obrazek
Obrazek

Kawałek dalej przekraczam rzekę Ełk i docieram do kempingu, gdzie chcemy dziś przenocować. Facet w recepcji drapie się w głowę:
- Nie wiem, czy przyjmujemy namiotowców, mamy różne imprezy.
- Pisałem do MOSiRu i odpowiedzieli, że serdecznie zapraszają - odpowiadam.
- Aaa, to sobie poradzimy.
Melduję się i idę obejrzeć miejscówkę. Kawał trawnika pod drzewami, nie ma żadnej wiaty, ale domek z toaletami i prysznicami jest dość okazały. Zanim się rozbiję, to dzwonię do Buby, która ma się zjawić wieczorem.
- A czy w tym domku z kiblami można spać? - pyta.
No i mnie olśniło - oczywiście, że można, miejsca jest dużo, a innych turystów brak. Rezygnuję więc z rozstawiania namiotu na piździawicy, zostawiam plecak w recepcji i ruszam na lekko do dokładniejszego zwiedzenia miasta. Co prawda dawno temu wielokrotnie bywałem w Ełku z rodzicami, ale to jednak nie to samo.

Pierwsze kroki kieruję na cmentarz komunalny. Nagrobków z czasów, gdy była to nekropolia ewangelicka, prawie tu nie ma, znalazłem ledwie kilka.
Obrazek

Najciekawsza jego część to dość spora kwatera wojenna, w stanie przyzwoitym jak na polskie warunki. Jej centralnym punktem jest okazały pomnik poświęcony poległym żołnierzom niemieckich, a wokół niego ciągną się dziesiątki betonowych stel z nazwiskami tych, co oddali życie za Kajzera.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Żołnierzy rosyjskich symbolizuje pojedynczy krzyż. Są także groby polskie z września '39, z ostatnich miesięcy wojny oraz z czasów PRL-u (często opatrzone dopiskiem "zginął tragicznie"), a także jednego Francuza (czyżby jeniec? A może to żołnierz jakiejś Francuzki, zgodnie z pisownią?). I pomniczek przypominający o cywilnych mieszkańcach miasta Lyck.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na północny-zachód od cmentarza komunalnego, przed rzeką Ełk, kiedyś istniał cmentarz żydowski, założony w 1837 roku. Zdewastowali go naziści, a dzieła zniszczenia dokończyli komuniści.
Obrazek

Obok kirkutu rośnie niewielki kopiec, zwany Jerusalemberg, prawdopodobnie nadal kryjący ludzkie szczątki. Widać z niego skromną panoramę miasta oraz pobliską przestrzeń upiększoną młodymi drzewkami i różnymi konstrukcjami.
Obrazek

To plac Jana Pawła II; za Polski Ludowej jako plac Sapera służył do różnego rodzaju wieców i defilad. No, ale w 1999 roku przybył do Ełku Ojciec Święty i nazwę placu oraz jego wygląd zmieniono. Jednym z jego elementów jest wielki, szary pomnik papieża. Gdyby komuś była mało watykańskich klimatów, to całkiem niedaleko na ścianie bloku powstał ogromny mural w tym nurcie. Papieskie insygnia znajdziemy również w aktualnym herbie Ełku. A na jednej z tablic w mieście przeczytałem, iż "plac Jana Pawła II to ulubione miejsce mieszkańców i turystów".
Obrazek
Obrazek

Za rzeką kiedyś funkcjonował rozległy kompleks koszarowy. Część terenu nadal zajmuje wojsko i posiada tam szpital, pozostałe pełnią role przeróżne. W jednym z budynków z cegły mieści się wydział Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Obrazek

Stare miesza się z nowym - centrum handlowe "Brama Mazur". Według mnie całkiem zgrabne.
Obrazek

Neogotycki kościół świętego Wojciecha, od początku katolicki. Gdy powstawał, to wyznawcy tej religii stanowili mniej niż jedną dziesiątą mieszkańców.
Obrazek

Cechą charakterystyczną siatki ulic w Ełku jest fakt, że nie posiada on klasycznego rynku. Jego rolę niby pełni plac Jana Pawła, ale główne urzędy zlokalizowane są w okolicy Parku Solidarności (Königin-Luise-Platz). Założono go na przełomie XIX i XX wieku, jest wpisany na listę zabytków. W środku działa historyczna fontanna.
Obrazek

Takie miejsca są wymarzone na lokalizacje rozmaitych pomników. Na południowej ścianie znajdziemy postać Michała Kajki.
Obrazek

Jeden z najbardziej znanych Mazurów, więc przy tej okazji wspomnę i o nich. Przybyli oni w średniowieczu na teren Prus w kilku falach osadniczych z Mazowsza i wymieszali się z inną ludnością bytującą na tym terenie. Są traktowani jako część narodu polskiego, choć już w XVIII wieku zdecydowana większość z nich nie miała takiego poczucia przynależności narodowej, a "polskość" oznaczała przede wszystkim odmienność językową (gwara mazurska zamiast języka niemieckiego). Wiele osób w Polsce nie do końca to rozumiało (a raczej nie chciało rozumieć), snując brednie o polskości południowych Prus Wschodnich i proponując w 1920 roku plebiscyt. Wynik był do przewidzenia, choć takiej klęski propolskiej to chyba nawet Niemcy się nie spodziewali: w mieście opcja polska dostała siedem głosów. Słownie: siedem. Niemiecka (konkretnie "Prusy Wschodnie") osiem tysięcy. A spisy wskazywały, że osób posługujących się językiem polskim mieszka w Lyck ponad tysiąc. Bardzo podobna sytuacja była przecież na Górnym Śląsku, gdzie w gminach teoretycznie polskojęzycznych wygrywały w plebiscycie Niemcy. Język nie był, nie jest i nie będzie tożsamy z narodowością, o czym powinno się pamiętać i dzisiaj.
Michał Kajka był akurat jednym z tych Mazurów, którzy wyróżniali się polskością. Takim jak on podziękował po wojnie PRL traktując ich podejrzanie, zazwyczaj jako "prawie Niemców", w efekcie czego dziś Mazurów na Mazurach już prawie nie ma, bo wyjechali do Reichu.

Niedaleko fontanny stał kiedyś pomnik Drugiego Mazurskiego Pułku Piechoty im. Hindenburga (2. Masurisches Infanterie-Regiment „Generalfeldmarschall v. Hindenburg”), którego odnalezione resztki zostały wyeksponowane.
Obrazek

Na północnym krańcu parku w 1965 roku pojawił się pomnik wychwalający bojowników o władzę ludową i "powrót" Mazur do Polski (błędnie określany jako "Pomnik Wdzięczności"), ale na początku tego stulecia został odpowiednio poprawiony.
Obrazek

Jeden z kilku neogotyckich kościołów Ełku. Ze starych pocztówek wynika, że od początku był w rękach baptystów.
Obrazek

Zaczyna padać deszcz, a ja opuszczam ścisłe centrum i kieruję się na północ ulicą Piłsudskiego (Soldauer Weg, Schulstrasse). Przy niej umieszczony jest m.in. Urząd Miasta oraz sporo zabytkowych budynków.
Obrazek

Wśród blokowisk odnajduję kolejny cmentarz wojenny, tym razem niewielkich rozmiarów. Pochowano na nim dziesięciu żołnierzy niemieckich, nagrobki są praktycznie nieczytelne.
Obrazek

Wracam w kierunku jeziora, gdzie przy rondzie można podziwiać jedną z najładniejszych ełckich konstrukcji - wieżę wodną z 1895 roku. W środku podobno działa Muzeum Kropli Wody, ale wszystko dziś pozamykane.
Obrazek

W wieży jest także siedziba stowarzyszenia mniejszości niemieckiej. Musi być ono malutkie, bo według spisu z 2002 roku jako Niemcy zadeklarowały się w Ełku 44 osoby.

O ile do tej pory deszcz tylko padał, to teraz zaczęło lać jak z cebra. Do tego z tryskających fontann na jeziorze Ełkcim (Lycker See) wiatr nawiewa na mnie strugi wody.
Obrazek

Próbuje iść pod drzewami, ale niewiele to daje, czuję, że cały przemakam. Wiatr robi się tak silny, że momentami ciężko iść, słychać trzask gnących się gałęzi. Zastanawiam się, czy na pewno mamy koniec maja, czy raczej początek marca? Nie przypominam sobie aż tak fatalnej pogody na żadnym z początków "granicznych" wyjazdów. W tych nieprzyjaznych chwilach cieszę się, że nie rozkładałem namiotu (mógłby zostać połamany!), a plecak spoczywa suchy i bezpieczny na recepcji kempingu.

Zaciskam zęby i zahaczam o Wyspę Zamkową (Schloss Insel, właściwie to już tylko półwysep), gdzie zachowały się pozostałości zamku krzyżackiego, choć schowane za wysokim murem. Tereny były pierwotnie zamieszkiwane przez Jaćwingów, a po ich podbiciu zakon założył miasto pod koniec XIV wieku. Wielokrotnie przebudowany zamek nie przypomina już średniowiecznej warowni.
Obrazek

Na stały ląd wracam przez ponad stuletni most. W tle strzela w niebo wieża kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa, zbudowanego w połowie XIX wieku jako świątynia ewangelicka. Został on mocno uszkodzony w czasie Wielkiej Wojny.
Obrazek

I na tym zakończymy zwiedzanie Ełku. W planach był jeszcze jeden cmentarz wojskowy na opłotkach miasta i spacer wzdłuż jeziora pod zamek, lecz przy tej pogodzie nie ma to sensu. Ełk zaprezentował się dokładnie tak samo, jak za pamiętałem go z ostatniego przełomu wieków: nie ma tu żadnego zabytku zwalającego z nóg, lecz to ładne miasto i posiada kilka interesujących obiektów. Trochę brakuje klimatu przeszłości, brak starówki, kamienice poprzeplatane są kwadratowymi klockami, ale trudno się dziwić: w styczniu 1945 oddziały niemieckie opuściły Lyck przed wkroczeniem Armii Czerwonej, ta jednak i tak dokonała zniszczeń prawie połowy zabudowy.

Smagany deszczem i wiatrem mam ochotę gdzieś się schronić. Próbowałem w lokalu przy jeziorze, lecz szybko go opuściłem: drogo, kolejka do baru i samy obcokrajowcy (wyjątkowo nie Ukraińcy). Idę zatem do wypatrzonej wcześniej w centrum spelunki. Dwóch miejscowych obrzuca mnie spojrzeniem zmieszanego zdziwienia i niechęci - chyba rzadko widują turystów. Pani za barem rzuca oschle: "Lane po sześć". No to biorę.
Po pewnym czasie przestaje padać, ubranie mi schnie. Przy drugim piwie barmanka i panowie towarzyszący są już znacznie bardziej uśmiechnięci, pojawiają się także inni degustatorzy. Niektórzy rzucają od razu:
- Zestaw pijaka! Jak to nie wiesz co to jest?! No przecież piwo i seta!
Zaczynają się nawiązywać także pierwsze poważniejsze rozmowy.
- A nasz ksiądz to jest ch...j! Nic nie robi przy kościele, ciągle się czepia i ciągnie kasę, ale przynajmniej dzieci zostawia w spokoju, więc może być.
Piękny obraz polskiego katolicyzmu ludowego.

Siedząc nad kufelkiem wymyśliłem wierszyk:
Jak co roku wiosną
ruszamy w trasę radosną
wzdłuż granic Polski
przez miasta i wioski.
Nasza ekipa się zmienia,
lecz nieustannie spełniamy marzenia.
Do końca jeszcze daleko w cholerę,
więc idźmy.
Nawet w handlową niedzielę.

Obrazek

Wkrótce dołącza do mnie Kris. Udało mu się dojechać punktualnie, inni nie mieli tak łatwo. Idziemy razem na kemping, gdzie facet z recepcji chyba czyta nam w głowach:
- Przy takiej pogodzie to najlepiej będzie, jak schowacie się w domku.
Tak też zrobimy! Musimy jeszcze tylko odebrać Bubę, która przyjechała po dziewiętnastej i czeka w galerii handlowej (zakupy!), po czym rozkładamy się w przedsionku sanitariatów.
Obrazek

Najpóźniej zjawia się Szymon z Iwoną. Mieli być w Ełku już o siedemnastej, a stanęli pod bramą kempingu pięć godzin później! Pociąg się psuł, musiał się cofać do Olsztyna z powodu zwalonego na tory drzewa (na mojej trasie też takie leżało, lecz konduktor z maszynistą je usunęli), próbował jakiejś drogi naokoło i tym podobne. Na szczęście w końcu cała początkowa ekipa marszowa jest w komplecie. Na dworze pogoda bez zmian, hula wiatr i siąpi, w środku mamy sucho, w miarę ciepło i bardzo przyjemnie.
Obrazek
Obrazek

(Drugie zdjęcia autorstwa aparatu Buby)

Rozłożyliśmy się w różnych miejscach: trzy osoby spały w pokoju socjalnym, gdzie fotokomórka ciągle włączała światło, Buba w kiblu dla niepełnosprawnych, a ja pod umywalkami ;).
Obrazek

Niedzielna aura zbytnio się nie poprawiła - szaro, buro, mży. Po spakowaniu idziemy odwiedzić wczorajszą spelunkę. Dziś ludzi jest więcej, niektórzy panowie grają w bilarda, choć w połowie gry nadal nie wiedzą w ile osób. Wzbudzamy spore zainteresowanie, jeden koleś z Gdyni robi sobie z nami zdjęcia i bardzo pozdrawia.
Obrazek

Najbliższe kilkanaście kilometrów przebędziemy autobusem miejskim. Próbowałem się po przyjeździe dowiedzieć gdzie mogę nabyć bilety, ale pierwsza zagadnięta kobieta zaczęła... przede mną uciekać i krzyczeć "Ukraina!". Potem doczytałem, że mogę to zrobić w autobusie i w sklepie (w niektórych MZK nie jest to wcale oczywiste).

Krótko po wybiciu południa stajemy pod przystankiem i czekamy na autobus linii numer 3, który zawiezie nas na północ.
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Operacja "Mazury".

Post autor: Pudelek » 13 czerwca 2022, 22:33

Straduny (Stradaunen) to miejscowość leżąca na północ od Ełku, przy trasie na Olecko. Kiedyś była ważnym ośrodkiem administracyjnym, nad rzeką stał krzyżacki zamek i rezydował w niej burgrabia. Z biegiem czasu traciła na znaczeniu, zamek podupadł i w ogóle zniknął w mroku dziejów, dopiero kilkanaście lat temu odkryto miejsce, gdzie prawdopodobnie się znajdował. Straduny zaś stały się na tyle małe, że od lat 50. ubiegłego wieku nie stanowią nawet osobnej gminy, lecz podlegają pod Ełk.
Normalnie raczej nie zwróciłbym uwagi na tę wieś, ale jako nastolatek kilkukrotnie bywałem z rodzicami na wakacjach w pobliskiej Malinówce. Siłą rzeczy poznałem też Straduny, zwłaszcza, że potem przyjeżdżałem już bez opieki mamy i taty ;). Zawsze kojarzyły mi się one ze słońcem i ciepłem, a teraz... leje. Nic nowego, w końcu pada od wczoraj, ale jednak. Ledwo wyszliśmy z autobusu miejskiego i już musieliśmy się chować pod wiatę przystankową. Kiedyś w Stradunach działał przyjemny bar, ale oczywiście dawno go zlikwidowano. Inny taki obiekt zamieniono na lokal do organizacji imprez. Nawet sklep jest dzisiaj zamknięty - słowem, pustynia. W sumie to raczej standard na polskiej wsi, która nie jest miejscowością turystyczną.
Obrazek

Różne są sposoby na przeczekanie deszczu - jedni wolą procenty, a inni banany!
Obrazek

W końcu postanawiamy się ruszyć. Na początku za pobliski płot, bowiem obok przystanku znajduje się stary cmentarz ewangelicki. Wykoszony, smutny. Dwa groby żołnierskie (Niemców i Rosjan) oraz garść cywilnych, zazwyczaj bez tablic.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Z plecakami podchodzimy pod kościół. Wybudowano go w XVIII wieku z cegieł i kamienia polnego, aż do końca II wojny światowej należał do ewangelików. Niemiecka Wikipedia podaje, że ostatnie luterańskie nabożeństwo odbyło się pod koniec października 1944 roku, natomiast Armia Czerwona wkroczyła do wioski w styczniu, więc wynika z tego, iż cała lub prawie cała ludność opuściła miejscowość na przełomie ostatniej wojennej jesieni i zimy.
Obrazek

W Stradunach nie było walk, jedyną ofiarą przejścia frontu była plebania wysadzona przez Wehrmacht (podobno z powodu znajdujących się tam ważnych dokumentów, ale to jakaś bzdura - nie prościej byłoby je zabrać ze sobą albo zniszczyć tylko je?). W efekcie przedwojenny układ wioski i większość zabudowy istnieje do dzisiaj, ale nie spodziewajmy się z tego powodu jakiś cudów. Tak na marginesie - dom kultury to dawny zajazd, jego właścicielem był niejaki Korth.
Obrazek

Najbardziej imponującym obiektem jest młyn przy sztucznym spiętrzeniu rzeki Ełk (Lyck). W internecie pojawiają się informacje, że służy jako elektrownia wodna, ale naszym zdaniem wyglądał na opuszczony, więc to też przeszłość.
Obrazek
Obrazek

Niektórzy koniecznie chcieli udowodnić, że nie tylko małpy potrafią się wspinać.
Obrazek

Opad nie ustaje, jednak humory dopisują.
Obrazek

Na osiedlu odnajdujemy wiatę, a zaraz obok drugą. Grzechem byłoby nie wykorzystać takiej okazji!
Obrazek
Obrazek

Główna asfaltowa trasa w kierunku południowo-zachodnim stanowiła kiedyś piękną aleję. Niestety, już dwadzieścia lat temu komuś ona przeszkadzała i cała poszła pod topór, a zamiast niej wyrosło "cudne" osiedle domków jednorodzinnych. Z tego powodu nie ma sensu się tamtędy pchać, zamiast niej wybraliśmy piaszczystą drogę na drugim brzegu jeziora Straduńskiego (Stradauner See).
Obrazek

Idzie się przyjemnie nawet w padającym deszczu. Mniej więcej w połowie wchodzimy w krzaki, bo według mapy powinien w nich być kolejny stary cmentarz. Nic jednak nie znajdujemy, ani jednego grobu... Za to nas znalazł pan na skuterku, jadący lekkim zygzakiem z naprzeciwka. Jakimś cudem nie widział Buby, zatrzymał się dopiero, gdy powiedziała mu "dzień dobry" i chyba się wystraszył ;). W czasie rozmowy dowiadujemy się, że wraca od kumpla, z którym raczył się bimberkiem.

A tymczasem przed nami Malinówka Wielka (Groß Malinowken, Großschmieden). Drogowcy albo chcieli oszczędzić albo wykazali się tradycyjną inteligencją i przymiotnik pominęli - a tymczasem "zwykłych" Malinówek w Polsce jest wiele, ale Wielka tylko jedna!
Obrazek

Kilka moich nastoletnich wakacji związanych było właśnie z nią. Najpierw przyjeżdżałem z rodzicami, potem co najmniej trzykrotnie bez nich (tłukąc się ze Śląska pociągiem), natomiast w formie obozu wędrownego jestem tu pierwszy raz ;). W ogóle to powrót po ponad dekadzie, bo ostatnia krótka wizyta miała miejsce w 2011 roku, gdy wracając z Pribaltiki postanowiłem zahaczyć o Mazury.

Odbijając w prawo główną drogą doszlibyśmy do ośrodka wypoczynkowego Lasów Państwowych, a także plaży z pomostami. Dawniej często odbywały się tam rozmaite obozy żeglarskie i spędy harcerskie. Po jeziorze Łaśmiady (Laschmieden See) pływałem i kajakiem i łódkami, miałem też bardzo krótki epizod z próbami łowienia ryb, zakończony totalnym niepowodzeniem :D.
Obrazek

Gdy przyjechałem tutaj po raz pierwszy w połowie lat 90. wioska wyglądała, jakby czas się zatrzymał: w centrum stały wyłącznie stare domy i praktycznie żaden z nich nie zaznał remontu od wielu lat, podejrzewam, że od czasów Adolfa. Jedyna nowa chałupa należała do sołtysa, pozostali gospodarze zaś wzruszali ramionami i mówili:
- Po co remontować, jak wrócą Niemcy i zabiorą?
Nowe domy powstawały wyłączanie na obrzeżach Malinówki, z każdym rokiem było ich coraz więcej, a teraz zapewne już dominują w ilości, zresztą i te stare doczekały się w końcu ogarnięcia.
Obrazek

Zaglądam pod domek, w którym kiedyś spędzałem wakacje - stoi, aż się łezka w oku zakręciła. A może to deszcz wpadł mi do oka?
Obrazek

Około kilometra od wioski, wśród pól, stało samotne opuszczone gospodarstwo, do którego chodziłem kiedyś na "przygodowe" spacery. Był wstępny plan, aby rozbić się obok niego z namiotami, ale one już wtedy wyglądało kiepsko... Kilka osób od nas poszło je sprawdzić, no i okazało się, że z gospodarstwa zostały resztki ścian, a cała okolica to jeden wielki syf. Zatem opuszczamy Malinówkę drogą na zachód.
Obrazek

Jeszcze raz patrzę na jezioro Łaśmiady. Prezentowany na zdjęciu cypel jest właściwie odizolowany od reszty lądu, dostępu broni podmokły teren.
Obrazek

W czasie nastoletnich wakacji często słyszałem, że swoją posiadłość ma tu Jerzy Hoffmann. Nie wiem, czy to prawda, natomiast między drzewami przebija sylwetka dawnego dworku. W czasie II wojny światowej miał się w niej mieści lazaret, potem szkoła, a teraz stoi pusty jako niedokończony remont...
Obrazek

Po pożegnaniu Malinówki Wielkiej żegnamy gminę Ełk. Wita nas skromna tablica gminy Stare Juchy, lecz na stan drogi to nie wpływa.
Obrazek

Sfatygowana szosa jest prosta jak drut. W pewnym momencie mam jej dość, odwracam się, macham ręką i... łapię stopa. Zatrzymuje się pierwsze auto, jakiś dziadek. Nikt poza mną nie ma ochoty na podwózkę, więc samotnie w kilka minut teleportuję się do Bałamutowa (Ballamutowen, Giersfelde). Niewielka wioska na skrzyżowaniu dróg, posiada u siebie sklep działający w niedzielę. Tam czekam na ławeczce na resztę, która dociera dość szybko; na szczęście w końcu przestało też padać. Podczas przerwy rozmawiamy z właścicielem sklepu, bardzo pozytywnym człowiekiem - dał nam swój numer i powiedział, że jakby ktoś w okolicy robił nam problemy, to mamy zadzwonić do niego i on wszystko załatwi.

Dalszy kierunek to nadal nieubłaganie Stare Juchy.
Obrazek

Przerywnikiem w mozolnym parciu przed siebie jest kolejny cmentarz. Podobnie jak w wielu innych przypadkach na cywilnej nekropolii ewangelickiej pochowano w czasie Wielkiej Wojny żołnierzy - w tym przypadku dwóch niemieckich i trzech rosyjskich. "Zwykłe" groby pożarł czas, żołnierskie jeszcze się trzymają: po niemieckim dostojnie sunie ślimak.
Obrazek

Naszła mnie taka refleksja, że gdyby nie II wojna światowa, nie faszyzm, nie komunizm, nie ludzkie szaleństwo, to te mazurskie cmentarze byłyby może miejscem spotkań weteranów, pojednania pomiędzy demokratycznymi Niemcami i demokratyczną Rosją, zadbane, wypielęgnowane, odwiedzane przez polityków, uczniów oraz wycieczki z bliska i daleka. Za dużo tego "gdyby", historia napisała inny scenariusz, a te pojedyncze krzyże przebijające się wśród zieleni to już tylko bardzo słabe echo dawno wymarłego świata...

Tymczasem moja ekipa wrzuciła szósty bieg i mocno popędziła do przodu. Stawali się coraz mniejsi i mniejsi, aż w końcu zupełnie zniknęli za zakrętem. Potem jeszcze przez chwilę ich widziałem, lecz ostatecznie rozpłynęli się w nadchodzącej szarówce.
Obrazek

Nie przejmowałem się tym, dopóki nie minąłem tabliczki z napisem "Jeziorowskie" i wtedy uznałem, że chyba coś tu nie gra. Aż tak daleko nie zakładaliśmy iść. Dzwonię do Buby - zero reakcji. Dzwonię do Szymona - tak samo. Fajnie. Dzwonię do Krisa (jego numer miałem dopiero od doby) i ten w końcu odebrał - są nad pobliskim jeziorem. Muszę się cofnąć i odbić w polną drogę. Cofam się, ale tego odbicia nie mogę zlokalizować, więc znów dzwonię do Krisa i... tym razem poszedłem za daleko w drugą stronę :D. Krążę jak idiota tam i z powrotem, wreszcie Kris po mnie wychodzi i razem idziemy nad jezioro Sawinda Mała (Klein Sawinda - See), gdzie znajdziemy plażę, pomost i dwie wiaty z miejscami ogniskowymi. Przylazłem bardzo zły, tymczasem okazało się, że ani Buba ani Szymon nie zarejestrowali żadnych połączeń ode mnie (a przynajmniej tak twierdzili). No i ponoć mi machali jak skręcali z asfaltu w pola i byli pewni, że ich widziałem (a jednak nie). Zastanawiam się, gdzie bym doszedł, gdyby i Kris nie odebrał...

Wieczór mija przy pierwszym ognisku. Mnie się nawet nie chce rozbijać namiotu, śpię pod wiatą, podobnie jak Kris, tyle, że on w hamaku. Hamak okazał się pułapką, o poranku zrzucił z siebie Bubę, która chciał go przetestować - zaliczyła ona najpierw zderzenie ze stołem, a dopiero potem z podłożem.
Obrazek

Wyszło słońce. To tak ono wygląda. Zdążyłem już zapomnieć.
A jezioro kusi. Co prawda woda jest cholernie zimna, jak to w maju, ale postanawiam chociaż się ochlapać. Wchodzę coraz dalej i głębiej, lodówka przeszywa coraz wyższe partie ciała, o czym informuję krzykami całą okolicę. I w końcu... tak, zanurzam się! To pierwsza mazurska kąpiel od czterech lat!
Obrazek
Obrazek

(Drugie zdjęcie od Buby)

Reszta ekipy też się decyduje na moczenie, nawet największe zmarzluchy (zdaje się, że poza Krisem). W słoneczku, w takich warunkach, w ogóle nie spieszy nam się do wyjścia. Zbieramy się z plaży dopiero o 15-tej, co jest prawdopodobnie wyrównaniem rekordu naszych wyjazdów (podobnie późno wychodziliśmy z plaży na Litwie w 2017 roku).
Obrazek
Obrazek

Przechodzimy przez Jeziorowskie (Jesziorowsken, Seedorf). I tu taka mała uwaga co do niemieckiej nazwy - dość powszechnie uważa się, że zmiany nazw miejscowości następowały w czasach III Rzeszy, aby zatrzeć ich słowiańskie pochodzenie. Nierzadko jednak - zwłaszcza na Mazurach - odbywało się to wcześniej. W przypadku Jeziorowskiego wieś stała się Seedorfem już w 1926 roku, kiedy Hitlera u władzy jeszcze nikt normalny sobie nie wyobrażał. Podejrzewam, że dla przeciętnego Niemca wypowiadanie "Jesziorowsken" było nieustannym łamaniem języka, z "Seedorfem" od razu prościej. Po 1945 roku te młode nazwy najczęściej odeszły w niebyt, lecz polskie władze również niekoniecznie przywracały historyczne nazewnictwo, dość często puszczając wodze fantazji lub polityki.

W miejscowości nie ma nic ciekawego, ale kawałek za nią w lesie odnajdziemy następny cmentarz. Tym razem ocalało trochę grobów cywilnych oraz dwie mogiły wojskowe. Nekropolia jest zadbana.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Symboliczny grób "brata i szwagra", poległego w Rosji, czyli w Olesznie (obecne województwo świętokrzyskie).
Obrazek

Z asfaltu skręcamy pomiędzy trawy - będziemy szli wzdłuż linii kolejowej nr 38, łączącą kiedyś Białystok z Królewcem. Od marca na odcinku Ełk - Giżycko nie jeżdżą pociągi, bowiem przeprowadzana jest elektryfikacja. Oczywiście w ramach unijnego projektu obiecuje się cuda typu "podwyższenie peronu" oraz krótszy czas jazdy, ale jak zwykle nie obieca się zwiększenia ilości kursów. A w przypadku pociągów regionalnych to zaledwie kilka dziennie. Mają też zostać wymienione tory, choć na pierwszy rzut oka wyglądają całkiem nieźle. Dodam jeszcze, że sto lat temu linia ta była dwutorowa, jednak jeden tor ukradli Rosjanie jako zdobycz wojenną. Dziś zadowoliliby się lodówkami.
Obrazek
Obrazek

Tory malowniczo położono na przesmyku pomiędzy jeziorami Ułówki (Uloffke - See) i Rekąty (Reckent - See). Atrakcją zupełnie innego typu jest skryty w lesie głaz narzutowy, według legendy ołtarz ofiarny Jaćwingów. Próbowaliśmy odtwarzać na nim dawne rytuały, ale zdjęcia z tych wydarzeń nie za bardzo nadają się do publikacji ;).
Obrazek

Odpoczynek w słońcu. Każdy w innej pozycji.
Obrazek

Wyciągnąłem z plecaka gruzińskie piwo, na którym narysowany był kajak. I wtedy Buba przypomniała sobie piosenkę, którą kiedyś śpiewała przy ognisku cała grupa kajakarzy: przez kilka godzin, dziesiątki, setki zwrotek i nieskomplikowany refren "...kajakarze!". Niestety, piosenka była jedną z tych, co wbija się w mózg i już do końca naszego wyjazdu co pewien czas odzywały się okrzyki "...kajakarze!".

(Pierwsze zdjęcie od Buby)
Obrazek
Obrazek

Pojawiają się zabudowania najbliższej miejscowości: to siedziba gminy, Stare Juchy (Jucha, Flieβdorf). Jako jedna z nielicznych w okolicy posiadają więcej ludności niż przed wojną, ale ich liczba i tak nie przekracza dwóch tysięcy.
Zmęczony maszerowaniem po podkładach opuszczam tory wcześniej niż reszta ekipy i ląduję na blokowisku. Mijam niewielką kwaterę wojenną; wojska rosyjskie wycofując się w 1914 roku zniszczyły sporo budynków.
Obrazek

Zza stodół wychyla się wieża kościoła, wybudowanego w XIX wieku przez luteran, ale pierwsze świątynie pojawiły się już w średniowieczu (według ludowych mądrali - na ścieżce prowadzącej do ołtarza ofiarnego Jaćwingów, aby powstrzymać chrześcijan od pielgrzymowania do pogańskich bóstw).
Obrazek

Spotykam się w centrum z resztą łazików i rozglądamy się za jakimś lokalem. A owszem, jest ich kilka - wszystkie jednak otwierają się dopiero latem. Ale kicha! Dobrze, że chociaż sklepy działają, w jednym obsługuje bardzo sympatyczna pani. Dodatkowo blisko kościoła stoi przyczepa, w której sprzedają różne fastfoody i ekipa posila się właśnie tam. Przy okazji wdajemy się w dyskusję z pewnym mieszkańcem, który opowiada różne historie związane z Juchami, m.in. o wycince wielu drzew przy ulicach. Nikt nie wiedział po co je wycięto, ale wycięto.

Wieczór coraz bliżej, a my chcemy jeszcze zajrzeć na wieżę widokową. Po drodze Szymon funduje Krisowi prysznic ze starej pompy (zdjęcie Buby).
Obrazek

Do wieży trzeba kawałek podejść. Solidna konstrukcja, proponowałem nawet, aby na niej spać, lecz nie spotkało się to ze zrozumieniem. Poza tym okazała się już zamieszkała.
Obrazek
Obrazek

Widoki z góry - na okoliczne gospodarstwa...
Obrazek

...oraz znacznie ciekawsze na jezioro Jędzelewo (Henselewo-See) wraz z wyspą i wielką kupą piachu, do której się kierujemy.
Obrazek
Obrazek

Wracamy do centrum. Jedna z bocznych ulic ma zachęcającą nazwę.
Obrazek
Obrazek

Nad rzeką urządzono park z małą infrastrukturą - oprócz modnych przyrządów do ćwiczeń ustawiono także kilka ogromnych rzeźb owadów. Wyglądały trochę przerażająco.
Obrazek

Ponownie stajemy na torach i - niczym kowboje - podążamy w kierunku zachodzącego słońca.
Obrazek

Na dworcu kolejowym panuje sielska atmosfera. Pociągi nie jeżdżą, nieliczni pasażerowie korzystają z komunikacji zastępczej, więc jedyne odgłosy to pokrzykiwanie ptaków. Budynek to typowa pruska konstrukcja z XIX wieku.
Obrazek

Na fasadzie niespodzianka - nadal widoczne są niemieckie napisy pokazujące odległości do stacji końcowych: do Königsbergu 161 kilometrów, do granicznych Prostków jedynie 33 kilometry. A nad oknem zarys napisu "Jucha", a więc musiano go wykonać przed 1938 rokiem, bo wtedy zmieniono nazwę na "Fließdorf".
Obrazek

Z boku stoi pomnik techniki - parowóz Ol49. Wyprodukowano go w Chrzanowie w 1952 roku, prowadził wiele pociągów z Ełku, a w latach 90. osiadł na stałe w Starych Juchach. Na jego widok każdy z ekipy poczuł w sobie zwierzęce geny i zaczął się po nim wspinać, gdzie popadnie.
Obrazek
Obrazek

Jeszcze trochę dreptania wzdłuż torów i docieramy na miejsce noclegowe - pod górę piaskową (lepiej brzmi - pod łachę piachu). Niezwykły to krajobraz jak na Mazury - nagle wśród zieleni wyrasta wielka kupa piasku! Jest pozostałością po dawnej żwirowni działającej przy tutejszym PGR-ze; żwirownia padła, piasek został. Prawdziwa hołda!
Obrazek
Obrazek

Góra przyciąga miłośników wspinania się po wydmach, są z niej również piękne widoki na jezioro Jędzelewo i jego Dużą Wyspę.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Rozstawiamy u podnóża namioty, wkrótce zaczyna płonąć ognisko. Kontaktujemy się z Krwawym, który ma do nas dziś dołączyć (dla odmiany Kris rano nas opuści). Ponoć jest już w Starych Juchach, ale długo wolno się przemieszcza - to w sumie nie dziwi, biorąc pod uwagę jakie rozmaity rzeczy zazwyczaj tacha ze sobą :D. W pewnym momencie śpiewamy nasz hymn i Krwawy odpowiada gromkim rykiem gdzieś blisko...

Wieczór płynnie przechodzi w noc, rozmowy trwają długo i są rozmaite, ale najczęściej pojawia się temat Zlatych Hor i dwóch sąsiadujących ze sobą spelun na głównej ulicy. Opowiadam o tym Krisowi co najmniej kilkanaście razy i on za każdym razem cieszy się z tego tak samo ;).

Poranek jest gorący, a wręcz upalny. Jak na złość wszyscy - poza Krwawym - rozstawili namioty na słońcu, więc szybko robi się w nich sauna...
Obrazek

Góra piaskowa za dnia.
Obrazek

Nagle słyszymy jakiś hałas.
- Pociąg? Niemożliwe, przecież linia jest zamknięta.
Hałas się zwiększa i coraz bardziej przypomina lokomotywę. Ale jak, na zamkniętym odcinku? A jednak. Po chwili poniżej nas przetacza się z hukiem kilkadziesiąt wagonów towarowych. Osobowe tu nie kursują, bo przecież remont, tory nieczynne, a transport może... Dziwna sprawa, lecz przecież w Polsce wszystko jest możliwe.
Obrazek
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Operacja "Mazury".

Post autor: Pudelek » 28 czerwca 2022, 17:42

Najkrótsze przejście ze Starych Juchów do Wydmin prowadzi wzdłuż torów. To sugeruje mapa, to podpowiedział miejscowy na rynku w Juchach - asfaltowa droga się wije, a kładąc tory zmniejszono ilość zakrętów.

Początkowo idziemy wysokim nasypem, potem obok podkładów. Niemal cały czas w palącym słońcu.
Obrazek

W pewnym momencie pojawia się przed nami mostek nad rzeką Gawlik (niem. Gablick). I groźna tabliczka: "Obiekt kolejowy. Przejście surowo wzbronione". Jak rozumiem - jeśli ktoś się tutaj znalazł i chciałby przedostać się na drugi brzeg, to zostaje mu przejście wpław.
Obrazek

Po godzinie monotonnego maszerowania obok czynnej nieczynnej linii (wieczorem przemknął nią skład towarowy, choć oficjalnie jest zamknięta) las się kończy i z boku wyrastają dachy Wężówki (Wensowken, od 1938 Großbalzhöfen). Zmieniliśmy jednostkę administracyjną: z powiatu Ełk na powiat Giżycko. Wioskę jednak omijamy i zatrzymujemy się dopiero za przejazdem kolejowym obok samotnego domu.
Obrazek

Podczas postoju grupa decyduje, że chce odwiedzić pałac w odległych o kilka kilometrów Gawlikach Małych (Klein Gablick). Ja czuję się słabo: imprezowy wieczór, upał, a dodatkowo kończy mi się woda. Stwierdzam, że podążę do Widmin(ów) i tam poczekam na resztę.
Rozstajemy się. Próbuję złapać stopa, ale nic nie jeździ, więc ruszam sobie asfaltem. Przeszedłem z pół kilometra do najbliższego skrzyżowania i zatrzymał się piąty z kolei samochód z wesołym wąsaczem za kierownicą.
- Nie chcą się zapiąć? - woła, widząc jak szarpię się z pasami. - Olej to, policja tu nie łapie. Skąd idziesz? A byliście w Malinówce? Bo ja tam mam rodzinę.
Raz dwa znalazłem się w Wydminach (Widminnen). Jeszcze nie wiem, że spędzę w nich aż 48 godzin, więc wypadałoby trochę przybliżyć tę miejscowość.
Obrazek

Krzyżacy założyli ją w miejscu zniszczonego grodu Prusów. Potem Wydminy wielokrotnie padały łupem obcych wojsk: przez Tatarów w czasie potopu, przez Rosjan w okresie pierwszej wojny światowej i przez Armię Czerwoną w trakcie drugiej. Zawsze je jednak odbudowywano i zachowało się tu sporo starszej zabudowy. Według polskiej Wikipedii w XVIII wieku wieś zamieszkiwała wyłącznie ludność polska. (...) W 1896 r. zauważalny był wyraźny efekt akcji germanizacyjnej: na 5200 parafian tylko 1400 było Polakami. Słowo "Polacy" należałoby jednak wziąć w cudzysłów; jak już pisałem przy okazji Ełku, Mazurzy - bo o nich mowa - ewentualną polskość traktowali w kategoriach przywiązania do swojego Heimatu i odrębności językowej, a nie jako deklarację narodowości. Dobitnie dali o tym znać w 1920 roku w czasie plebiscytu - w Wydminach za polską nie padł ani jeden głos. Zresztą to nie wyjątek - w żadnej z odwiedzanych od niedzieli wiosek (w Stradunach, Malinówce Wielkiej, Bałamutowie, Jeziorowskim i Starych Juchach) nikt nie głosował za Polską. Ba, w całym powiecie giżyckim za Polską opowiedziało się dziesięć osób. Te informacje łatwo można znaleźć w niemieckiej Wikipedii, natomiast w polskiej dyskretnie się je przemilcza, a jako źródła cytuje przewodniki z epoki Gierka ;).
Obrazek

Kierowca podwozi mnie pod "bar restauracyjny", gdzie można tanio i smacznie zjeść. Podczas wychodzenia z auta zdarza się nieszczęście: z bocznej kieszeni plecaka wypadła mi butelka nalewki i roztrzaskała się z hukiem. Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że większość zdążyliśmy już spożyć.

Siadam pod dachem "baru restauracyjnego", zamawiam zupę i piwo. Ceny posiłków wydawały się zatrzymać w czasach przedpandemicznych i przedinflacyjnych; oby tylko rządzący się o tym nie dowiedzieli, bo pomyślą, że to jakieś oszustwo. Porcje też niczego sobie!
Z głośników lecą radiowe wiadomości.
- Najpóźniej o osiemnastej lub dziewiętnastej będzie padało w całym kraju - krzyczy spiker. - Z zachodu na wschód przetacza się silny front deszczowy, który obejmie całą Polskę!
Spoglądam na niebo: ani jednej chmurki. Zerkam na zegarek: dochodzi szesnasta. Trudno uwierzyć, że za dwie godziny wszystko się spieprzy.
- Padać nie będzie jedynie na Podlasiu i Suwalszczyźnie - facet z radia zaprzecza temu, co powiedział przed paroma sekundami, ale nic to nie zmienia, bo przecież nie jesteśmy ani w jednej ani w drugiej krainie.
Dzwoni Szymon. Zobaczyli pałac, teraz idą nad dwa jeziora, aby sprawdzić, gdzie będzie dobre miejsce na nocleg. No to ja też będę powoli się zbierał.

Przechodzę przez duży plac o nazwie "rynek". Na starych mapach widać w tym miejscu zabudowę, więc pewnie wolna przestrzeń to efekt działań wojennych. Jako ciekawostkę dodam, że Wydminy przez krótki czas były miastem - od lipca do września 1945 roku. W ostatnich latach rada gminy dwukrotnie starała się o ponowne uzyskanie praw miejskich, ale serca urzędników w Warszawie okazały się z kamienia i nie przychylili się do tych wniosków.
Obrazek

Obok głównego skrzyżowania stoi ładny kościół, obecnie rzymskokatolicki pod wezwaniem Chrystusa Zbawiciela. Wybudowali go w 1701 roku ewangelicy na miejscu starszego, zniszczonego przez pożar. Podobnie jak w wielu innych mazurskich świątyniach do konstrukcji użyto kamieni polnych.
Obrazek
Obrazek

W przedsionku na ścianie wisi tablica z koroną królewską oraz wyrytym napisem: Fridericus Rex Prussiae. Fridericus Wilhelmus von Lesgewang Capitaenus. Pastor Johannes Stobaeus. Aedificata anno 1701. To chyba coś w rodzaju kamienia węgielnego. Tak na marginesie - to był pierwszy rok, kiedy Fryderyk Hohenzollern mógł się tytułować królem.
Obrazek

W Wydminach swój kult sprawują jeszcze trzy inne wyznania. Mała grupa ewangelików korzysta z niewielkiej kaplicy ulokowanej w prywatnym budynku, podlega pod pod parafię w Giżycku. Swoją cerkiew - wybudowaną kilkanaście lat temu - posiadają grekokatolicy, są też Świadkowie Jehowy z własnym zborem.

Opuszczam nasłonecznione centrum wioski drogą wzdłuż jeziora Wydmińskiego (Widminner See) i skręcam w prawo, w ulicę Michała Kajki. Asfalt najpierw zostaje zastąpiony trylinką, a następnie piaskiem i ziemią.
Obrazek

Szymon informuje mnie, że z dwóch jezior znajdujących się w lesie wybrali większe - jezioro Białe (Weisser - See); mniejsze to Czarne (Schwarzer - See). Jest tu fajne miejsce na rozbicie namiotów, pomost, ślady po ognisku i... metalowy kosz na śmieci. Śmiechy i krzyki ekipy słyszę już dużo wcześniej w lesie - okazało się, że tak reagowano na zimną wodę ;). Po przyjściu spotykam grupę zadowolonych z siebie nagusów; sam również dokonuję częściowej kąpieli, a w powstałym zamieszaniu porwałem majtki Krwawego, myśląc, że to moje :P.
Obrazek
Obrazek

Do jeziora wracamy inną trasą, zatem mam okazję przyjrzeć się budynkom przy głównej ulicy. Szczególnie dwa wydały się interesujące: dom z kolumnami przypominający dworek oraz szkoła, na której rogu umieszczono figury dwóch małych, gołych chłopców.
Obrazek
Obrazek

Na wieczorne ognisko będą dziś serwowane kartofelki z żaru. Krwawy od czasu do czasu rzuca wieściami pogodowymi - jutro ma zacząć lać o czternastej, bardzo mocno, i tak do wieczora. Potem z kolei, że właściwie już w nocy można spodziewać się opadów, lecz i ta prognoza się nie sprawdziła. W ogóle internet nie jest zbyt optymistyczny, jeśli chodzi o przyszłość, bo pierwszy dzień bez deszczu ma być dopiero... 2 czerwca, czyli za ponad tydzień.
Obrazek

Otaczający nas las nie śpi. Słychać zwierzątka, pohukuje sowa, ćwierkają ptaszki. W pewnym momencie gdzieś od strony drogi (oddalonej o niecały kilometr) zaczyna dobiegać ujadanie psa, wściekłe i groźne. Brzmi dość niepokojąco i trwa z dobre pół godziny. Potem odzywają się jelenie, momentami też przypominające psy. A następnie rozlega się huk, trąbienie syreny i po torach przetacza się lokomotywa wraz z dziesiątkami wagonów. Znowu się okazuje, że oficjalnie zamknięta linia kolejowa jest jak najbardziej czynna dla niektórych składów.

Poranek wstaje piękny, słoneczny i cichy. Nie licząc kolejnego tłukącego się pociągu.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Śniadanie w dymie.
Obrazek

Zbieramy się w południe, licząc, że zdążymy przed deszczem. Jak na razie niebo się zaciągnęło, lecz jeszcze nie pada... Krwawy włącza do ruchu swój wynalazek sprzed roku - plecak na kółkach, czyli wózek. Podobnie jak ostatnio pod Kryłowem okazał się on nie do końca sprawny, bo już po krótkiej chwili coś odpadło :D.
Obrazek

Leśny przejazd przez otwartą zamkniętą linię. Znaków nie żałowali.
Obrazek

Po raz trzeci (i bynajmniej nie ostatni) melduję się w Wydminach. Od razu kierujemy się do "baru restauracyjnego", gdzie większość postanawia się najeść i napić. Następuje burza mózgów: co robimy dalej? Plan był taki, że chcemy obejrzeć pas schronów znajdujących się około dziesięciu kilometrów na zachód od nas i, być może, tam nocować. Pytanie brzmi: jak się tam dostać? Ja proponuję stopa, ale na tym wyjeździe panuje jakaś wielka niechęć do tego rodzaju podróżowania i reszta mówi o dojściu tam z buta. Tyle, że po drodze nie ma za bardzo nic ciekawego... Druga kwestia jest taka: co się stanie, gdy zacznie padać, tak jak zapowiadano? A meteorolodzy wieszczyli potężną ulewę, która przemoczy nas w kilka minut!
Zdążyłem skoczyć do sklepu po zakupy i sprawa rozwiązała się częściowo sama: niebo się rozwarło i runęło w dół. Ściana wody!
Obrazek

Siedzimy i czekamy. Obok nas rozgrywa się interesująca scena: starszy, nie do końca trzeźwy facet rozmawia z młodą Ukrainką i jej dzieckiem. Tak bardzo jej współczuje, że w pewnym momencie... zaczyna całować ją po rękach. Ukraince niezbyt się to podoba, ale facet niezrażony postanawia ją wspomóc i wyciąga z portfela pięćdziesiąt złotych. Ona energicznie protestuje, więc on wrzuca banknot do wózka i odchodzi zadowolony. Ukrainka pobiegła za nim chcąc zwrócić kasę, ale nie wiem, czy dogoniła. Szkoda, że nie dał pieniędzy nam, ja bym chętnie przyjął.

Deszcz powoli słabnie i w końcu ustaje, ale opcja bunkrów zostaje odłożona, bo to prawdopodobnie nie koniec opadów na dziś. Decydujemy udać się na pobliską wyspę na jeziorze Wydmińskim, gdzie ponoć znajdują się dwie wiaty i obozowisko harcerskie.
Idąc ulicami podziwiamy miejscową architekturę.
Obrazek
Obrazek

Stara reklama ponownie ujrzała światło dzienne. Być może odsłonięto ją niedawno i zabezpieczono, to się ostatnio często zdarza, choć wielu osobom się takie działanie nie podoba.
Obrazek

Skoro już jesteśmy przy języku niemieckim - pewną ciekawostką jest fakt, że choć nazwa "Wydminnen" ma ewidentnie słowiańskie korzenie, to z jakiegoś powodu nie zmieniono jej nawet w czasach hitlerowskich, choć w takich przypadkach masowo nadawano nowe, bardziej niemieckie brzmienia.

A tymczasem dochodzimy do brzegu jeziora - na wyspę można się dostać "garbatym" mostkiem. Wygląda na w miarę nowy, ale taka przeprawa istniała już na pewno pod koniec lat 30. ubiegłego wieku.
Obrazek

Po drugiej stronie stoi wiata. Szału nie ma, lecz jako schronienie mogłaby służyć. Większości jednak się ona wybitnie nie podoba, padają różne argumenty, a jednym z nich jest "wykoszona w pobliżu trawa, więc klimat jak w parku". Hmmm... Kawałek dalej są dziwne konstrukcje niewiadomego przeznaczenia, lecz w środku panuje straszny syf.
Obrazek

Ekipa postanawia iść rozejrzeć się po wyspie, aby obejrzeć inne potencjalne miejsca na nocleg. Ja zostaję z plecakami i wolny czas spędzam na przyglądaniu się drzewu napadniętemu przez bobra.
Obrazek

Ekipa wraca i oznajmia, że będziemy spać na krańcowym półwyspie, tam, gdzie latem biwakują harcerze. A więc sytuacja wygląda tak: poszliśmy na wyspę, aby poszukać noclegu, który chroniłby nas przed deszczem, a z trzech opcji wybrano tę, gdzie żadnej ochrony nie daje. Logiczne, prawda? :D Podobno istnieje tam pomost, miejsce na ognisko i spokój. Bardzo się to przyda, gdy będzie kapało za kołnierz ;).

No cóż, to idziemy. Ledwo wyszliśmy spod wiaty, a zaczęło mżyć. Wyspa, na której jesteśmy, to jedna z kilku na jeziorze Wydmińskim. Największa, licząca ponad 40 hektarów. Prawdopodobnie nie ma ona nazwy, bo na mapach figuruje po prostu jako "wyspa" i nawet na tych niemieckich opisano ją jedynie w postaci "Insel". Mniejsze wysepki są nazwane: kiedyś były to m.in. Wilk, Lipa i Rohrberg, zaś obecnie to Mała i Duża Czapla, a także również Wilk, jednak to inna wyspa niż przed wojną. Na północnym półwyspie w czasach PRL-u zorganizowano ośrodek harcerski ZHP z kuchnią, stołówką i zapleczem sanitarnym. Na współczesnych mapach nadal widnieją w tym miejscu zabudowania, ale to fikcja: w terenie nie ma nic prócz kilku kawałków betonu oraz drewnianych śladów po ubiegłorocznym obozie (zdjęcie Buby). Latem zapewne harcerze pojawią się tu ponownie i od nowa wszystko postawią.
Obrazek

Namioty rozstawiliśmy w ostatnim momencie, bo zaczęło znowu padać. Następuje podział ról: Krwawy idzie spać, Buba będzie pilnować ogniska, a ja z Iwoną i Szymonem pójdziemy do Wydmin. Odwiedzę je zatem po raz czwarty w ciągu nieco ponad doby. O ile idziemy lasem, to deszcz zbytnio nie przeszkadza, ale na brzegu robi się naprawdę nieprzyjemnie, bo dodatkowo wieje silny wiatr. Trudno uwierzyć, że wczoraj o tej porze roztapiałem się w upalnym słońcu.
Obrazek

Oni chcą coś zjeść, a ja szukam dworca kolejowego, spod którego odjeżdżają autobusy komunikacji zastępczej. Znajduję go kilka minut za "barem restauracyjnym" (którego zdążyli już zamknąć, bo działa maksymalnie do 18-tej). Budynek to konstrukcja z okresu międzywojennego, poprzedni zniszczyli Rosjanie w 1914 roku.
Obrazek

Leje coraz mocniej, znowu ściana wody. Chowam się pod dachem dyskontu i czekam. Mija pół godziny, żadnych zmian, zaczyna mi się robić zimno, choć kupiłem rozgrzewacza, lecz niewiele on pomaga. Postanawiam do obozowiska wrócić biegiem, ale w ciężkich butach, w pełnym ubraniu i z zakupami jest to bardzo męczące. Wpadam zdyszany, a przy ognisku stoi Tomek, który przyjechał w odwiedziny. Witamy się i uciekam do namiotu, aby choć trochę przeschnąć. Przed ósmą w końcu przestaje walić z nieba, a nawet robi się czyste niebo i pokazuje tęcza. Zjawiają się też następni goście - Ziuta z Grzesiem, więc zebrała się spora grupka.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W czwartkowe rano wita nas słońce. Wszystko dookoła paruje i suszy się.
Obrazek
Obrazek

Goście wkrótce nas opuszczają. W zamian pojawia się Straż Rybacka, lecz się nami nie interesuje. Oczywiście zbieramy się bardzo wolno, więc zdążyły nadejść ciężkie chmury i w czasie marszu na dworzec (piąty mój raz w Wydminach!) znowu nas zlało. A zaraz potem zaczęło przypiekać słońce - niezła huśtawka pogodowa!
Obrazek

Pod jednym ze sklepów zaczepia nas wypity chłop:
- O, człowieki! - cieszy się. - Co wy macie w tych plecakach, cegły?!
- Piwo - odpowiadam, na co cieszy się jeszcze bardziej i przybija ze mną żółwika.
To, czego mi w tym roku brakowało na wyjeździe najbardziej, to kontaktów z miejscowymi. W porównaniu z ubiegłą wędrówką przy granicy z Ukrainą to prawie nie występowały... Może nasza grupa była za duża? A może tu inny typ ludzi mieszka? Może sami mniej lub bardziej świadomie się izolowaliśmy w ramach swojej ekipy, stawiając tylko na dojeżdżających znajomych? A może to po prostu przypadek i tak jakoś wyszło?

Z kilkuminutowym opóźnieniem pojawia się komunikacja zastępcza. Frekwencja spora, budzimy duże zdziwienie. Nasz cel to kolejny przystanek, ale aż kwadrans jazdy - wysiadamy w Siedliskach (Schedlisken, od 1938 Dankfelde). O dziwo, mają tam sklep, więc ruszamy go obejrzeć, a także spotkać policję polującą na kierowców.
Obrazek

Pogodowa ruletka nie zamierza się skończyć - wkrótce ponownie zjawiają się ciemne chmury i zaczyna walić deszczem jak diabli. Na szczęście możemy przeczekać te atrakcje pod dachem przystanku autobusowego, choć krople próbują się wdzierać i tam.
Obrazek
Obrazek

Mija czas, niebo się uspokaja, w oddali przebija się słońce. Zarzucamy plecaki i suniemy na koniec wsi. Po lewej stronie wznosi się budynek dawnej szkoły, teraz to podobno Dom Kultury.
Obrazek

Na obrzeżach miejscowości wśród drzew chowa się cmentarz ewangelicki, do którego w czasie Wielkiej Wojny dołożono kwaterę wojenną w postaci zbiorowej mogiły żołnierzy carskich. Z cywilnej części zachowało się kilka grobów, w tym jeden powojenny polski, wojskowa to trawnik z wielkim prawosławnym krzyżem.
Obrazek
Obrazek

Odbijamy w wijącą się szutrową drogę. To będzie najprzyjemniejsza wędrówka podczas całego tygodnia - wśród łąk, rzepaku i szumiących drzew, od czasu do czasu oświetlanych przez promienie słoneczne.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Nie wybraliśmy tej drogi tylko dla przyjemności wędrowania: w tej okolicy zbudowano cały pas umocnień ciągnących się z północy na południe. Giżycki Rejon Umocniony (Ringstellung Lötzen, Befestigungsraum Lötzen) zaczął powstawać w 1936 roku, po odrzuceniu przez Niemcy traktatów zakazujących budowy takich konstrukcji. Doświadczenia z I wojny światowej dowiodły dobitnie, że brak zwartych fortyfikacji bardzo ułatwił Rosjanom działania na Mazurach. Co prawda Cesarstwo zdążyło wtedy wzmocnić pozycje wokół samego Giżycka, co, w połączeniu z Feste Boyen, pozwoliło tam żołnierzom kajzera na utrzymanie się, lecz w innych miejscach dostali oni spore baty. Po wyparciu Rosjan pilnie przystąpiono do prac nad nowym systemem bunkrów i w ten sposób powstała Giżycka Pozycja Polowa (Feldstellung Lötzen), natomiast GRU miał stać się jego nowoczesnym uzupełnieniem. Tym razem główne obawy kierowano nie w kierunku Rosjan, ale Polski, grożącej "wojną prewencyjną". Po kampanii wrześniowej sanacyjnych generałów pobrzękujących szabelkami zastąpił znacznie groźniejszy przeciwnik z czerwonymi gwiazdami. Początkowo jednak był on sojusznikiem, następnie Wehrmacht walczył daleko na terenie wroga, więc dopiero w 1944 roku powrócono do przerwanych pięć lat wcześniej prac przy Giżyckim Rejonie Umocnionym. Jak zwykle w takich przypadkach nie zdążono w pośpiechu przygotować wszystkiego zgodnie z planami, a największym problemem okazał się brak sił do obsadzenia schronów. Sformowane bataliony forteczne Hitler wysłał w Ardeny (do niczego się tam nie przydały), a zamiast nich na bunkry wysłano Volkssturm oraz zdziesiątkowane oddziały cofające się pod naporem Armii Czerwonej, a nawet strażaków i policjantów. Na domiar złego zima 1944 roku była bardzo mroźna, zamarzły mazurskie jeziora i bagna, więc mogły po nich przejechać nawet sowieckie czołgi.
Niektórzy dowódcy Wehrmachtu nie przyjmowali do wiadomości kilkukrotnej przewagi radzieckiej w sprzęcie i ludziach - dla nich GRU był cudem techniki zdolnym do trzymiesięcznej obrony, a następnie punktem startowym do... kontrofensywy. Naprawdę mieli dużą wyobraźnię. Gdy w styczniu '45 walec Armii Czerwonej ruszył, bardzo szybko całe Prusy Wschodnie zostały wzięte w kleszcze z dwóch stron. Efekt uderzenia był taki, iż broniący tego regionu generał Friedrich Hossbach, Prusak ze starej oficerskiej szkoły, wbrew woli i bez wiedzy Hitlera nakazał opuszczenie wszystkich mazurskich umocnień, aby ratować ludzi, gdyż opór nie miał żadnego sensu. Sowieci zajęli je bez walki, co było tylko potwierdzeniem wielokrotnie udowodnionej tezy, że wraz z II wojną światową skończyła się era bunkrów tego typu.
Sam Hossbach miał sporo szczęścia w kolejnych miesiącach - Adolf osobiście go zdymisjonował, ale nie zamknął. Mało brakowało, że i tak skończyłby z kulą w głowie jako zdrajca, bo w ostatnich tygodniach wojny miało na niego chrapkę Gestapo. Doszło do tego, że generał wdał się w strzelaninę z patrolem bezpieki przybyłym go aresztować (ostrzeliwał się z balkonu), tamci w końcu uciekli, a uratowali go amerykańscy żołnierze, biorąc do niewoli.

Wracając do dnia dzisiejszego - według map wzdłuż drogi powinniśmy spotkać co najmniej kilkanaście schronów. W rzeczywistości okazało się, że jest ich mniej - niektórych nie umieliśmy znaleźć, inne przestały istnieć (pozostała po nich dziura w ziemi), a wszystkie bez wyjątku zostały wysadzone. Były to zatem ruiny bunkrów, w żaden sposób nie nadające się do potencjalnego noclegu, jak planowaliśmy wczoraj.
Obrazek

Egzemplarz na powyższym zdjęciu był wyjątkowo ciekawy, gdyż pancerna kopuła pod wpływem wybuchu uniosła się w powietrze, zrobiła obrót i spadła dokładnie w to samo miejsce, ale odwrócona dnem do góry.

Początkowo jesteśmy nieco zawiedzeni, bo zamiast podziwiania bunkrów wyszło odhaczanie kolejnych punktów pod tytułem "brak". Zamiast nich trafiamy na opuszczone gospodarstwo. Środek jest wybebeszony, ale zostało trochę zeszytów uczniowskich oraz książka religijna. W zeszytach pisano po polsku, w książce tekst był ukraiński, wydany bodajże przez arcybiskupstwo greckokatolickie we Lwowie. Być może mieszkała tu jakaś rodzina ukraińska lub rusińska, wyrzuca z Karpat lub znad Bugu w czasie akcji "Wisła".
Obrazek

W sąsiedztwie stoi inne domostwo, tym razem zamieszkałe. Posiada ciekawe zwieńczenie dachu z dwoma wyrzeźbionymi koniami oraz datą 1906 na ścianie.
Obrazek

Wreszcie trafiamy na schron położony tuż obok szutrówki, do którego nie trzeba przebijać się przez krzaki lub zaorane pole. Zniszczony od środka, podobnie jak inne obiekty. Intrygującym było odkrycie wyrytych w betonie run - wyglądały na współczesne.
Obrazek
Obrazek

Kolejna sztuka na smaganym wiatrem polu. Opatrzona dziwnym znaczkiem z czarnym krzyżem na białym tle.
Obrazek
Obrazek

Niemcy raczej tak go nie obmalowali. Czyżby to oznaczenie Szlaku Fortyfikacji Mazurskich? Nie jestem pewien, ale według mapy szlak ten akurat nasz odcinek omija - w Siedliskach skręca do Wydmin, gdzie żadnych bunkrów nie ma i pojawia się z powrotem niżej na południu. To przecież logiczne, że wytycza się go tak, aby ludzie kręcili się po okolicy, gdzie nie ma co zobaczyć, prawda? :D

Z powodu braku naturalnych przeszkód nasycenie schronami na kilometr kwadratowy jest tu spore. Ten także mocno oberwał.
Obrazek

Nieustannie zastanawialiśmy, kto je tak potraktował? Niemcy, Rosjanie, a może dopiero Polacy po wojnie? Pierwsza wydawała się mało prawdopodobna - jaki byłby sens wysadzania ich przez Wehrmacht? Szkoda materiałów wybuchowych. Owszem, tak potraktowano Wolfsschanze, lecz to jednak inna kategoria. Działania wojska polskiego w tej dziedzinie również uznałem za nielogiczne, bo komuż by ten bunkry przeszkadzały za komuny? Na terenie Polski jest takich pełno i to w całościowym stanie. Okazało się, iż to rzeczywiście sprawka Sowietów. Ledwo przeszedł front, a do pracy przystąpili radzieccy saperzy, niszcząc wszystkie niemieckie umocnienia. Ocalało zaledwie kilka obiektów przeznaczonych do badań. W innych rejonach Armia Czerwona nie była tak konsekwentna w niszczeniu niemieckich linii obronnych, może tutaj bali się kontrataków?

Jeden z bunkrów, oddalony o kilkaset metrów od szutrówki, wyglądał na zdjęciach na najbardziej okazały i zdolny do przenocowania grupy osób. Faktycznie był słusznych rozmiarów i część jego pomieszczeń przetrwała, ale na nocleg nikomu bym go nie polecił, bo ciasno, wilgotno i brudno. Mielibyśmy spory problem, gdyby wczoraj jednak padł pomysł, żeby opuścić Wydminy i udać się tutaj.
Obrazek

W środku odnajdujemy niemieckie napisy oraz - znowu - runy! Ciekawe, kto je nabazgrał? Neopoganie? Neonaziści? Jacyś miłośnicy nordyckich sag?
Obrazek

My przyglądamy się architekturze obronnej, a stado młodych byczków nam.
Obrazek

Wędrówka szutrówką powoli dobiega końca. Szło się bardzo przyjemnie i nie przeszkadzał nawet pewien dostawczak jeżdżący tam i z powrotem.
Obrazek

Na drogę wraca asfalt, co oznacza początek kolejnej miejscowości. Jest to Lipińskie (Lipiensken, od 1928 Lindenwiese). Liczyłem, że przejdziemy przez wieś, ale grupa postanawia od razu skręcić w prawo, aby polami dostać się do główniejszej drogi. Udaje mi się jedynie sfotografować dom z umieszczoną pod szczytem datą "1916" - być może został odbudowany po "wizycie" Rosjan na początku wojny.
Obrazek

W zagajniku ma znajdować się cmentarz. Przedzieramy się przez gęstwinę i znajdujemy skromne resztki w postaci kilku obramowań grobów. Resztę pożarł czas i roślinność.
Obrazek

Na końcowym odcinku wśród rzepaku obserwujemy walkę żywiołów na niebie. Podchodzę także do ostatniego schronu, równie brutalnie potraktowanego jak poprzednie.
Obrazek
Obrazek

Wychodzimy w Lipowym Dworze (Lindenhof), niewielkim przysiółku wyrosłym wokół folwarku, a potem PGR-u. Większość zabudowań gospodarczych nadal stoi i częściowo chyba jest używana, a kawałek dalej, przy jedynej bocznej ulicy, ciągnie się zabudowa mieszkalna charakterystyczna dla takich osad.
Obrazek
Obrazek

Według Wikipedii w Lindenwiese urodził się niejaki Paul Gratzik - pisarz tworzący w języku enerdowskim, czasowy współpracownik Stasi, później obiekt jej rozpracowywania. Poinformował mnie o tym Krwawy, chyba liczył, że kojarzę faceta, a ja nic...

Ładujemy się pod przystanek autobusowy i to jest dobry ruch, bo zaraz potem zaczyna lać. Co prawda już po chwili wychodzi słońce, ale aura wyraźnie lubi gwałtowne zmiany.
Obrazek
Obrazek

Na przystanku trwa dyskusja. Musimy się dostać na południowy brzeg jeziora Niegocin - to kilkanaście kilometrów od Lipowego Dworu. Niby ma po nas przyjechać kumpel, ale na razie jeszcze pracuje i godzina podwózki się oddala. Padają różne propozycje: łapać stopa, dostać się do kolejnej wioski, iść z buta... Ponieważ ruch na szosie jest minimalny, więc ekipa postanawia zjeść obiad i każdy wyciąga coś z plecaka, pojawia się nawet kuchenka gazowa z bulgoczącą fasolką.

Mniej więcej po godzinie zatrzymuje się w końcu samochód. Ładuję się do środka z Bubą i Krwawym. Kierowca jedzie do Giżycka, ale z własnej inicjatywy postanawia odbić w bok i podrzucić do "naszego" celu.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Operacja "Mazury".

Post autor: Pudelek » 08 lipca 2022, 18:49

Autostopem dojeżdżamy do Rydzewa (Rydzewen, Rotwalde). Wioska liczy kilkuset mieszkańców, ale jest bardzo popularna wśród turystów, zwłaszcza żeglarzy, bowiem leży na południowym skraju jeziora Niegocin (Löwentinsee). A pisząc jeszcze konkretniej - to położona jest nad dwoma jeziorami - "właściwym" Niegocinem oraz Bocznym (Saitensee), będącym odnogą Niegocina ;). W każdym razie w sezonie pełno tu łódek i działa kilka przystani.
Obrazek

W centrum stoi ładny kościół, wybudowany przez ewangelików, a dziś noszący imię Andrzeja Boboli. Niestety, bramę zamknięto, więc mogę jedynie zrobić zdjęcie zza wysokiego muru.
Obrazek

Wśród zabudowy znajdzie się kilka domów szachulcowych - na przykład ten piękny dawny Gasthaus.
Obrazek

Ledwo wysiedliśmy z wozu, a usłyszeliśmy wołanie: "Długo jeszcze mam czekać?". Okazało się, że w mercedesie, obitym w środku różowym futerkiem, siedzi Kasia z Podlasia. I tu zaczyna się ciekawa historia... Miała do nas dołączyć już parę dni temu, ale się rozchorowała. Potem ciągle nie było wiadomo, czy się zjawi, aż w końcu Buba stwierdziła, że się nie zjawi, bo nie ma z nią kontaktu. Tymczasem Kaśka twierdzi, że dzwoniła do Buby i pisała co najmniej kilka razy i żadnej reakcji... Z kolei Buba faktycznie odbierała dziś jakieś telefony, ale wszystkie były od banków, jeden nawet proponował szybki kredyt :D. W każdym razie Kasia dotarła do Rydzewa, bo wiedziała, że i my mamy się tutaj zjawić, a teraz czeka już kilka godzin. Mieliśmy szczęście, że na siebie trafiliśmy, bo gdyby autostop zawiózł nas kawałek dalej, to byłaby kicha...

Nocujemy dziś na jednej z marin. To inny świat, zupełnie odmienny od prostego i skromnego świata plecakowca. Drogie samochody, drogie ciuchy, pachnący perfumami ludzie, a przede wszystkim liczne łódki i jachty, mniej lub bardziej wypasione.
Obrazek
Obrazek

Rozbijamy się pomiędzy domkami, bo od jeziora mocno wieje. Kaśka będzie spała w samochodzie. A potem idziemy do karczmy coś zjeść i się napić. Niektórzy przy okazji prezentują swoje skarpetki i gustowne klapki.
Obrazek

Wieczór ubywa nam przy ognisku, ale nie takim leśnym, tylko kulturalnym, w specjalnie przygotowanym palenisku. Grupa z jachtu przytargała gitarę i śpiewa klasykę, co niektórym się nie podoba, lecz w sumie nie wiem, co mieliby serwować - piosenki religijne? Wśród uczestników ogniska krążą różne trunki, w tym swojskie napitki przywiezione przez Kasię, aczkolwiek ukraiński bimber w smaku przypomina raczej rozpuszczalnik ;). Dyskusje schodzą na tematy rozmaite, częsty jest motyw epidemiologiczny: skoro już pojawiła się małpia ospa, to może następna będzie kozia podagra?
Obrazek

Nastał piątek, ostatni dzień przed końcem wyprawy. Czas leci zawsze tak szybko... Dziś już wszystko na luzie, bez łażenia z plecakiem, skorzystamy z podwózek. Zbieramy się jak zwykle niespiesznie, dwa razy zdąży walnąć deszczem. Udaje się wziąć ciepły prysznic.

Marinę zlokalizowano w zwężeniu pomiędzy oba jeziorami, drugi brzeg oddalony jest o niecałe pół kilometra. Tam także widać domy i jachty, to wioska Bogaczewo (Bogatzewen, Reichensee). Pomiędzy obiema miejscowościami nieustannie kursują jakieś jednostki.
Obrazek
Obrazek

Szymon z Iwoną ruszyli jako pierwsi, aby łapać stopa. Nam nagle zniknął Krwawy - poszedł wyrzucić resztki wózka do plecaka, który wyzionął ducha... przepadł. Szukam go, a on prawie znalazł pracę. Wreszcie się odnalazł i mercedesem jedziemy na podbój Giżycka, choć wcześniej zatrzymuje się jeszcze w Bystrym (Biestern), turystycznej wiosce na wschód od miasta. Mam tam zaznaczony kemping, na którym chciałem spędzić ostatnią noc. W recepcji witają mnie jakieś dziwne dziewczyny, ceny za nocleg są wysokie, a w dodatku tuż za płotem wybudowano ogólnodostępną wiatę oraz przygotowano plażę, więc ostatecznie decyduję się spać ponownie w namiocie razem z resztą.

A zatem Giżycko (Lötzen), krótko po wojnie Łuczany, a dla Mazurów Lec - polskie władze jednak zdecydowały o nadaniu nazwy ahistorycznej, pochodzącej od nazwiska Gustawa Gizewiusza, nie przejmując się negatywną opinią nowych mieszkańców miasta. Miasto uznawane jest za jedną z mazurskich stolic, a także główny ośrodek żeglarstwa na Mazurach, co nie dziwi, skoro z jednej strony leży jezioro Niegocin, a z drugiej Kisajno (Kissainsee), będące częścią Mamrów. Posiada również bogatą historię - pierwszy gród założyli Krzyżacy w XIV wieku, prawa miejskie wraz z herbem i pieczęcią otrzymało w 1612 z rąk elektora brandenburskiego. W późniejszych stuleciach Lötzen kilkukrotnie padało ofiarą różnych nieszczęść - pożary, epidemia dżumy, Tatarzy. W czasie Wielkiej Wojny dwukrotnie oblegali je Rosjanie, ale silne umocnienia Twierdzy Boyen pozwoliły niemieckiej armii na utrzymanie się. Kolejna katastrofa przyszła w 1945 roku - Sowieci zdobyli miasto atakując po taflach zamarzniętych jezior, a potem przez cztery miesiące razem z szabrownikami rabowali i niszczyli zabudowę, stąd tak wiele pustych przestrzeni i nowych obiektów wśród ulic.
Obrazek

Parkujemy w centrum i uderzamy do baru mlecznego, gdzie czeka już Iwona z Szymonem. W środku tłum ludzi, miejsce jest popularne, żarcie i piwo smaczne, ale ceny już na pewno nie barowe.
Obrazek

Wyskakuję, aby na szybko obejść pobliski plac Grunwaldzki, dawniejszy Marktplatz. Dziś Giżycko nie ma rynku z prawdziwego zdarzenia, bo ten plac to po prostu ruchliwa droga i skrzyżowanie.
Obrazek

Na jego wschodnim końcu wznosi się kościół ewangelicki z XIX wieku. Kiedyś obsługiwał parafię liczącą ponad dziesięć tysięcy wiernych, współcześnie jest ich około trzystu.
Obrazek

W parku umieszczono "Pomnik Bojownikom o Polskość Ziemi Mazurskiej". Pomnikowy głaz narzutowy przytargano tu w 1987 roku z okolic Wydmin. W tym czasie przypadała m.in. 42-ga rocznica wyzwolenia Niemców z rąk Niemców, więc data wydawała się odpowiednia.
Obrazek

Działania tych "bojowników" (określenie wojskowe, choć przecież tu chodziło głównie o dziewiętnastowiecznych pastorów i nauczycieli) były tak skutecznie, że w czasie plebiscytu w 1920 roku w mieście padło za Polską zero głosów.

Ekipa się najadła i napoiła, więc w komplecie idziemy obejrzeć inne atrakcje Giżycka. Jedną z największych jest niewątpliwie most obrotowy na Kanale Łuczańskim (do niedawna Giżyckim, w przeszłości Lötzener Kanal). Wybudowała go w 1898 roku znana firma Beuchelt z Zielonej Góry. Przęsło obraca się w bok, równolegle do brzegu, co umożliwia pływanie kanałem mniejszym jednostkom. Most obsługuje tylko jedna osoba, obrót przęsła zajmuje około pięciu minut.
Obrazek

Początkowo most składał się z dwóch części, który odchylały się na boki, lecz była to konstrukcja nieudana i zawaliła się pod ciężarem jakiegoś wozu. Dopiero kilkadziesiąt lat później wzniesiono ten obiekt, który i tak musiano odbudować po wysadzeniu w 1945 roku. Potem w okresie PRL-u most wyposażono w napęd elektryczny, lecz silne uderzenia niszczyły nabrzeże, więc z niego zrezygnowano. Zastąpił go most saperski, niezbyt przychylnie przyjęty prze Giżyczan, więc w latach 90. na powrót przywrócono klasyczny most obrotowy ręczny.
Dodam jeszcze, że bliżej jeziora aż do 1945 roku funkcjonował jeszcze most zwodzony, lecz jego już nie zrekonstruowano.

Z tyłu widać lśniącą nowością fasadę "zamku krzyżackiego". Celowo piszę w cudzysłowie, gdyż to zupełnie nowe skrzydło sprzed kilku lat, natomiast zachowany fragment oryginału znajduje się z tyłu.

Przęsło jest odsuwane kilka razy w ciągu dnia - o godzinach informują tablice umieszczone przy ulicach. Akurat trafiliśmy na ten moment, więc aby przekroczyć kanał musimy skorzystać z nowej kładki dla pieszych.
Obrazek

Ruch na kanale jest dość spory.
Obrazek

Stare domy przy bocznej ulicy.
Obrazek

Jeszcze większą atrakcją turystyczną jest Twierdza Boyen (Feste Boyen). Jedno z najciekawszych dzieł pruskich architektów wojskowych zaczęto wznosić w połowie 19. stulecia, ale już wcześniej pojawiały się projekty utworzenia tu czegoś podobnego, bo przesmyk pomiędzy Kisajnem a Niegocinem idealnie nadawał się do obrony. Powstała sześcioramienna gwiazda z trzema poziomami warownymi, czterema bramami i sześcioma bastionami. Załoga liczyła w czasie pokoju trzy tysiące ludzi. Wokół twierdzy wykonano w kolejnych dekadach szereg prac uzupełniających, m.in. zasadzono tysiące drzew liściastych, aby nie była ona widoczna z daleka.
Obrazek

Odwiedzałem już Boyen kilkanaście lat temu, ale z tamtej wizyty niewiele pamiętam, więc cieszę się z powtórki (zdjęcie Kasi).
Obrazek

W czasie I wojny światowej twierdza spełniła swe zadanie: powstrzymała na tym odcinku Rosjan, umożliwiając również przeprowadzenie na tyłach mobilizacji. W okresie międzywojennym i drugowojennym była już przestarzała, więc pełniła inne funkcje: lazaretu, wywiadu wojskowego generała Gahlena, a także ośrodka werbunkowego i szkoleniowego oficerów Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej (ROA). Armia Czerwona zajęła ją bez walki.
Obrazek

Za czasów polskich najpierw siedziało tu wojsko ludowe, następnie oddano ją różnym zakładom spożywczym, aż w końcu udostępniono turystom. Obecnie zarządza twierdzą stowarzyszenie, które gospodaruje ją w bardzo fajny sposób: nadmiernie jej nie wypucowano, nie zagrodzono, ludzie chodzą zupełnie swobodnie i nawet muszą uważać, aby nigdzie nie spaść. Mamy również szczęście, gdyż dziś odbywają się Dni Giżycka i wstęp jest darmowy (normalnie bilet kosztuje 15 złotych) oraz wydłużono godziny otwarcia.

Ekipa się rozdziela, każdy zwiedza po swojemu i swoim tempem. Tak naprawdę Boyen zasługuje na osobny wpis, bo jest tu masa rzeczy do zobaczenia, więc w moim tekście tylko ją nieco zarysuję.

Popiersie Hermanna von Boyen, ministra wojny i pomysłodawcy budowy. Honorując jego wkład nie tylko twierdza dostała jego nazwisko, lecz i poszczególne bastiony - od jego imion i od rodowego zawołania.
Obrazek

Swoje zwiedzanie zaczynam od wejścia na wały, poruszać się będę w kierunku zachodnim. Na początek mam widok na Bramę Giżycką (Lötzener Tor) i kaponierę.
Obrazek

Na wałach spotkamy różne ciekawostki - na zdjęciu stanowisko obserwacyjne peryskopu, za pomocą którego kierowano ogniem artylerii.
Obrazek

Z wałów schodzę przy Bramie Kętrzyńskiej (Rastenburger Tor). Zablokowana jest zamkniętą blachą, ale bocznym korytarzem można przejść pod mur, a tam znajduję... kibel.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Czasem mam wrażenie, że ktoś na mnie patrzy.
Obrazek

Daty budowy poszczególnych obiektów wyryte na kamieniach.
Obrazek

Spore przestrzenie pokrywa las. Pomiędzy drzewami wyskakują zrujnowane budynki - np. spichlerze z resztkami windy towarowej.
Obrazek

Środek twierdzy to z kolei teren odsłonięty. Znajdziemy na nim przeróżne konstrukcji służące załodze. W odnowionym warsztacie zbrojmistrza umieszczono jedną z kilku wystaw, ale chłop z obsługi właśnie ją zamykał.
Obrazek
Obrazek

Wracam do Bramy Giżyckiej, lecz nikogo z moich nie ma, więc idę dalej. Obok bramy, w koszarach, można obejrzeć główną wystawę. Jest o twierdzy, o mieście, o etnografii i kilka innych pierdółek. Na piętrze działał kiedyś hostel, lecz od pewnego czasu jest zamknięty.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Obok koszar w murach umieszczono latrynę, ponoć tylko dla oficerów.
Obrazek
Obrazek

Wchodzę na wał. Jest tu stanowisko z pancerną kopułą obserwacyjną, wchodziło się do niego z dołu po drabinie.
Obrazek
Obrazek

Ponieważ moich dalej brak, więc cofam się na główny dziedziniec zobaczyć tamtejsze budynki trochę dokładniej. W ich przypadkach stan zachowania jest znacznie gorszy, niż warsztatu zbrojmistrza.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W ruinach spotykam Bubę z Kaśką, ale zanim skończą one łazić, to minie jeszcze sporo czasu. Wreszcie, po ponad dwóch godzinach, wszyscy spotykają się przed bramą wejściową i maszerujemy z powrotem do miasta. Nim dotrzemy do auta, to odbijamy jeszcze nad Kanał Łuczański, gdzie Kasia opowiada swoje dramatyczne przygody z czasów burzliwej młodości, a potem nad Niegocin. Widać, że jest piątek, przewija się mnóstwo ludzi, strzelają flaszki i tym podobne.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Robimy sobie grupowe zdjęcie w literach, uwiecznione na smartfonie Kaśki.
Obrazek

Przejście przez tory dla pieszych w starym stylu. Są też pozostałości drugiej nitki, ukradzionej przez Rosjan po ostatniej wojnie.
Obrazek

Domek-wydmuszka, została tylko fasada.
Obrazek

Razem z Tomkiem, który ponownie nas nawiedził z wizytą, jedziemy do Bystrego na plażę. Namioty rozstawiamy na łące, a imprezować będziemy we wiacie, która szybko ujawnia swoje wady: ścian albo nie ma albo są z dużymi szparami, więc wiatr wieje tu jak dziki, a komin jest niedrożny i dym nie ucieka w niebo, lecz na nas. Kolejny bubel za unijne pieniądze, za to starczyło ich na dziwne drewniane paliki i tabliczki, że teren monitorowany.
Obrazek

Na przeciwległym brzegu jeziora Niegocin migoczą światełka. Przy plaży, na ogromnych ławkach, biesiaduje trójka młodych ludzi. Dużo później zawitał również patrol policji, ale tylko postał chwilę na parkingu i ruszyli dalej. Słychać także hałasy pociągu na otwartej zamkniętej linii w stronę Ełku.
Obrazek
Obrazek

Poranek wstaje chłodny i bardzo wietrzny. Szymon z Iwoną zbierają się o świcie, więc tylko im pomachałem, gdy szedłem za potrzebą. Próbuję wziąć kąpiel, jednak woda jest tu bardzo brudna, w zatoczce zbiera się szlam, gnijące rośliny i inne świństwa, kończy się na szybkim ochlapaniu.

Wydawało mi się, że zabudowa widoczna na drugim brzegu to Rydzewo, ale po analizie mapy stwierdzam, że to prawdopodobnie znacznie bliższe Wilkasy (Wilkassen, Wolfsee). Jako ciekawostkę administracyjną dodam, że - według map - całe jezioro Niegocin leży w granicach gminy Giżycko, więc wchodząc do wody w takim Rydzewie zmieniamy przynależność gminą, bowiem plaża należy jeszcze pod Miłki :).
Obrazek

Symboliczne zdjęcie z faną, o której przypomniałem sobie dopiero teraz!
Obrazek

Wobec bardzo niepewnej i zmiennej pogody do Giżycka udajemy się autem. Buba z Krwawym idą do marketu zrobić zakupy na drugie, trzecie i czwarte śniadanie, natomiast ja z Kaśką wybieram się na ostatnie szybkie rozejrzenie się po okolicy.
Zaraz obok sklepu wznosi się wieża widokowa, czyli dawna wieża wodna z 1900 roku.
Obrazek

We wnękach umieszczono herb miejski - trzy srebrne ryby na niebieskim tle - oraz flagę Mazur, kolorystycznie przypominająca Luksemburg. Powstała w pierwszej połowie XIX wieku w Królewcu, w środowisku studentów wywodzących się z Mazur i podkreślających łączność ze swą Małą Ojczyzną. Od 1945 roku praktycznie nieużywana.
Obrazek

Trochę szkoda wydawać nam osiemnastu złotych na bilet, więc zamiast wieży zaglądamy do stojącej w pobliżu prawosławnej cerkwi świętej Anny. Powstała w wyniku rozbudowy kaplicy dawnego "Mazurskiego Domu Spokojnej Starości".
Obrazek
Obrazek

Wyposażenie jest nowe, ale - jak zwykle w cerkwiach - sprawia wrażenie takiego sprzed lat. Zza jednego z obrazów wyłania się starszy ksiądz - zupełnie nie wygląda jak batiuszka, bo bez brody i długich włosów... Rozmawiamy przez chwilę o społeczności prawosławnej w Giżycku, którą tworzą przede wszystkim potomkowie ludzi wywiezionych w Akcji "Wisła". Jest ich niewielu, kilkudziesięciu. Więcej, bo kilkuset, będzie grekokatolików, którzy mają bardziej okazałą cerkiew przy głównej ulicy.
- Oni mieszkali kiedyś w Galicji, więc są katolikami - stwierdza ksiądz i dodaje ze smutkiem: - Jeden naród, a dwa wyznania...
Obrazek

Mamy jeszcze trochę czasu, więc skaczemy na rozciągający się za płotem stary cmentarz miejski. Jego najstarszą część polskie władze zamieniły w park w latach 60., ale niepełną ekshumację szczątków przeprowadzono dopiero przed dekadą - odnalezione kości złożono w ossuarium.
Obrazek

W zachowanym fragmencie nekropolii (też już zamkniętej dla pochówków) dominują groby powojenne. Głównie polskie, lecz czasem trafi się taki w cyrylicy. Są także pojedyncze kamienie z niemieckimi nazwiskami, a także podniszczona kwatera wojenna (kilkuset Niemców i kilkunastu Rosjan). Niektórzy z odwiedzających cmentarz chyba mylą go z wysypiskiem, bo wala się tu sporo śmieci, zwłaszcza plastikowych butelek.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kończymy to pospieszne zwiedzanie, wracamy do reszty i zostało tylko podjechać na dworzec kolejowy. Pożegnanie z Kasią, Buba z Krwawym idą jeszcze odwiedzić szmateks, a nasz pociąg już czeka...
Obrazek

Pochwalę się, że po raz pierwszy będę podróżować I klasą! IC wprowadziło super hiper promocje i na początku maja bilet na przejazd przez całą Polskę kosztował 29 złotych, podczas gdy ten sam w II klasie... 65 :D. W rzeczywistości te klasy niczym się w naszym składzie między sobą nie różniły, ale jaki prestiż!

Podróż do domu zajmie wiele godzin: trochę śpię, trochę czytam, w Olsztynie wyskakuję do sklepu (znowu leje, jak przed tygodniem). Odwiedzamy też Krwawego, który kupował bilet w kasie i na I klasę nie było go już stać.

A pogoda była dokładnie taka sama jak przez większość mazurskiej wędrówki: na przemian słońce i deszcz.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kolejny "przygraniczny" wyjazd zakończył się. I znowu jednocześnie inny oraz podobny do poprzednich. Było dużo wody w formie wszelakiej, zarówno tej z nieba jak i z ziemi, pogoda potrafiła pokazać pazur, ale nie załamała się aż tak, jak podczas ostatniej wizyty na Mazurach w 2019 roku. Odwiedzali nas znajomi, lecz za to brakowało częstszych kontaktów z miejscowymi. Przebyliśmy praktycznie całą zaplanowaną trasę i zwiedziliśmy niemal wszystkie obiekty godne zobaczenia. Bawiliśmy się przednie, choć bez widoku prawdziwych słupków granicznych to jednak tak trochę nieprawdziwie ;), aczkolwiek lepiej dostosować się do aktualnej sytuacji, niż całkowicie rezygnować z przygody.

Każdy z dotychczasowych wyjazdów nad granice miał jakiś motyw przewodni, który zapamiętałem najbardziej:
W 2013 roku wszystko było dla mnie nowe, ale to głównie spływ Biebrzą i kościół w Sztabinie, który nie chciał nam znikać z horyzontu.
W 2014 okradziono mnie w pociągu i przez resztę wyjazdu musiałem korzystać z cudzego aparatu.
W 2015 znów spływaliśmy Biebrzą i walczyliśmy z wiatrem i pogodą.
2016 upłynął pod znakiem sanktuariów różnych wyznań.
2017 to wiele kąpieli w jeziorach i pierwsza wizyta zagraniczna.
2018 jako ciągła walka z insektami.
2019 kojarzył mi się będzie na zawsze z chłodem i zachmurzonym niebem.
2020 nie było.
2021 to bardzo pomocni miejscowi.
A ten rok? Ciężko wymyślić coś, co najbardziej wbiło się w głowę. Gwałtowne zmiany pogodowe? Piosenka "kajakarze", którą nieopatrznie zaintonowała Buba? Albo pociągi kursujące regularnie po zamkniętej linii? Wszystkiego po trochu.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
ODPOWIEDZ