Strona 1 z 2

Specjalny Ślonski Konkurs Tatrzański

: 04 grudnia 2011, 11:22
autor: Anonymous
Barbórka to święto górnicze.

Żebyście tylko nie mysleli, ze górnicy jeno kopią wungiel! To są światowcy!

Jeden z moich kolegów z przodka pojechał na tydzień w Tatry. Opisał dokładnie każdy dzień.

Waszym zadaniem będzie rozwikłać, którędy szedł i co zwiedzał.


odpowiedzi proszę wyłącznie na PW

Termin do kolejnej niedzieli. W przyszłą niedzielę kolejny etap.

Zagadki są raczej proste, palcem po mapie mozna dojść, jak chłop się poruszał.

Dla ubarwienia zabawy - nie zmieniałem na czysty polski język relacji...




zatem...




Żech se pojechoł w Tatry. Nojpierw to my se pojechali jakimś busem z banhofa. Droga była dziurawa jak szwajcarski syr, a w łebie mi się kręciło łod zakrętów.
Jak my wyszli z busa to była masakra, bo było ludziów jak na łodpuście. Wszystko tam było. Jokieś stragany, nawet kunie tam były. Na całe szczęście łoni wszyscy szli kajś prosto, a my poszliśmy kajś w las. Bołech się, że się zmęcza, ale ścieżka było wygodno i nie było stromo. Szlimy tak w tym lesie i w końcu żeśmy wyleźli na jakoś polana. Ta polana była dość wielko, były tam jokieś barany, szalasy. Z tej polany żech ujrzoł w oddali wielkie skały. Bylo ich wokół pełno. Pomyslołech, że to pewnie są te tatry. Co tam jeszcze było.... Ludzie. Dużo ludzi. Oni szli z drugiej strony i godali, że tam jest jokiś krziż albo cosik w tym stylu. Dyć to musioł być recht, bo łod groma tam było zakonnic. Jo żech nie chcioł iść do krziża, więc żech se kupił bryndza i żech polazł w górę po tej trowie. Tam była tako ścieżka z takimi bolami, fajnie się po tym szło. Szliśmy tam i żeśmy doszli na jakoś góra. Ta góra była prowie cała zalesiona, ino na szczycie były jokieś skały. Chciołech się wdrapać na taka jedno skała, ale żech się boł, że moga pierdyknąć do przepaści. No to my posiedzieli pod tą skałą i schodziliśmy w kierunku takiej wielkiej góry przed nami. Schodziliśmy i schodziliśmy tym pieruńskim lasem, aż my wyleźli na jakoś nowo polana. Tam żech zobaczył jakieś strzałki, kolega mi godoł, że to są drogowskazy. Poszlimy tym szlakiem w prawo i szliśmy tam dobro godzina. Raz lasem, raz polanami, w zasadzie prawie cały czas poziomo albo lekko w dół. I cały czos łoddalaliśmy się łod tej wielkiej góry, co wcześniej była przed nami. Potem zaś doszliśmy do takich drogowskazów. Nogi mi już do rzyci wchodziły, więc godom koledze, żeby wartko się znaleźć na kwaterze. To my zaś poszli w prawo, taką szeroką drogą. Miołech nadzieja, że na końcu tej drogi jest jakiś szynk, coby się szło napić zimnego piwa, ale jak doszliśmy do końca szlaku, ze zgrozą zauważylem, ze tam nie ma nic. Na szczęście przyjechał jakiś bus i zabrał nas do Zakopanego. Wieczorem nogi mnie potwornie bolały, a mój kolega zapowiedział już, że to była jedynie rozgrzewka.

: 06 grudnia 2011, 20:55
autor: Anonymous
Ej, co jest? Za trudne? Mam dopiero trzy odpowiedzi.... :(

: 08 grudnia 2011, 21:02
autor: Anonymous
mam sześć odpowiedzi, pięć bezbłędnych i jedna troszkę zakręcona

Nikt więcej się nie porwie? Czas do niedzieli....

: 11 grudnia 2011, 15:51
autor: Anonymous
Dobra, dziś zadam drugi etap.

Z podaniem odpowiedzi na pierwszy etap wstrzymam się jeszcze tydzień. Myślę, ze jeszcze sporo osób mogłoby wziąć się za rozwiązanie tych prostych zagadek. Wymienię tylko kilka pierwszych z brzegu, które mi się nasuwają (które biorą udzial w tego typu zabawach)

Królik, Dżola, Iwona, Gosia, Kovik....

I Inni.

czekam na Wasze odpowiedzi z pierwszego etapu.


A póki co wyniki są takie:


Po 3 punkty:

Adrians-osw
Han-ka
Darek
Dzwonek
Mike
Zrzęda

2 punkty:
Malgo2malgo



A oto drugi etap. czekam do kolejnej niedzieli....


Kolejny dzień w Tatrach się zaczął fest wcześnie. Ło czwortej żech się wygramolił z wyra, a szłapy mnie boloły jak diobli. Ło piątej już szlimy w góry. Mielimy jechać autokarem, ale sie łokazało, że rozkład się rozłonaczył i trza było czekać na inkszy przejazd. Na szczęscie zarozki przyjechoł jakiś bus i zawiózł nas wartko na miejsce. Była jakoś siódma, więc żech se łotworzył puszka piwa i żech ją wysłeptoł. Dyć zaroz przyjechoł jakiś cudaczny cug i my tym cugiem pojechaliśmy na łostatni banhof. Dziwny to był ten banhof, bo ino stoł tam jokiś szałas, ale żech nic już nie godoł. Nie pamiętom, ile było stacji wcześniej, bom się kimnął po trochu po drodze. Jak my wysiedli z cugu to żech zauwazył, że som my w jakimś lesie. Piździło z rana, to żech se łoblekł jakla i my poszli.
Ten las sie ciągnął jak sto diobłów, ale droga była wygodno, więc my se szli i szli. Przez moment się nom trocha wydawało, że my poinaczyli droga, ale w końcu my się dostali na tako dupno, zielono polana z kilkomo drzewionkomi. Byłech tak zmęczony, żech sie obalił na zoli i żech dyszał jak ogłupiały. Dopiero jak mi kamraci pedzieli, że zaraz bydzie szynk, to żech wstoł i na chwila żech odzyskoł siła.
Chciołech iść krojcowym szlokiem, ale koledzy mi godali, że tam nic gryfnego ni ma, ino jakiś krojc... No to chciołech iść więc w ta dolina, co się nagle pokozala,bo mi się nie chciało iść w góra, ale żech uwidzioł jakoś drewniano tablica z napisem dowej pozór na niedźwiedzia i żech zrezygnowoł.
Zostało więc ino iść pod góra od tego szynku. No to my szli, ino maras był w lesie i my się ślizgoli jak łyżwiorze, a galoty my mieli ukidane po jojca. Wyszlimy na jakoś przełęcz i my się kapli, że szlak się chyba przełonaczył w bok, a my cołki czos szli blank prosto. Zaczli my się tam wadzić. Kolega wyciągnął mapa, podrapoł sie po glacy i się doczytoł, że jak pójdziemy prosto do góry to ten szlak i tak zaraz spotkomy. Trocha mu się dziwiłem, bo widziołech tablica, że szlak wydupcyli z użycio. No ale kolega sie lepiej zno to żech dzierżył gęba no i my poszli. I zara się zaczęło. Kosodrzewina nom strzelała w pyski, ścieżka było zarośnięto, a fal stromy jak pochylnia na czwortym poziomie.
Ale w końcu my wyszli na ten szlok i za chwila na jakoś góra. Wtedy żem pedzioł koledze, że my się stracili, bośmy doszli do tego krojca, co żech do niego chcioł iść. Ale kolega ino mi stukął w gowa, zem niby głupi. To my se siedli na zoli, miołech w nylonbojtlu trochę wusztu, do tego dwie żymły, piękno sprawa.
Od tego miejsca szło się fajnie. My tak szli i szli - mijając jedno góra i drugo... W końcu żeśmy trafili na taki stromy fal pod taką dupną górą, co ja już jom widziol z tego szynku. Ta góra była fest dziwno, mioła kilka szczytów. Jak my się na nia wgramolili, to jo zobaczył, że góra na szczycie jest płasko, zobaczyłem też jakieś glinianki, chciołech się iść kąpać, ale żech zapomnioł hantuch. Ale się gorko zrobilo, to żech się seblekł. Teraz szło iść!
Jak my dychali na tej górze to mnie sie kolega pytoł, kaj chca iść - w lewo czy w prawo. Jak mi pedzioł nazwa szczytu z lewej to żech mu wybił z łeba głupie pomysły. Człowiek jedzie na urlop i jeszcze go męczą! I chcą brać na nojbardziej znienawidzono przez hawiarzy góra!
Więc poszliśmy w prawo. Długo żech dumał, czy mnie kolegi nie machlują, ale żech wziął odniesnienie do tych bajorów w dole i żech pilnował drogi.
Najpierw my zeszli na tokie dupne siodło. A potem zaczęły się kamienie na ścieżce. Pioch się suł do buta, fal był łokropny i żech dwa razy musioł dychać. Potem się zaczęły skały. Jak zech patrzał w góra to żech się nie boł, ale jak zech zobaczył w dół to miołech pietra jak cholera.
W kilku miejscach żem sobie pomógł ketą. Bołech się jak pierun, że wywina enta na zol, ale Kolega mi pokozoł, jak sobie pomóc, żeby nie zrobić sobie kuku. Potem my sie dostali w takie miejsce, że było fest mało placu. Trza było sitznąć na rzyć i się przesuwać choby na kuniu. Potem juzaś był szlus i żech był bardzo rad, że tam jestem. Tera żem mógł sie asić, kaj to jo nie był. Na górze my se bakli cygarety i coła czelodka poszła dalej.
Potem znów w dół i do góry. Keta mi się zaplątała w szłapę i zech prawie wyrżnął. W zasadzie to durch żem się plątoł. Ale drugi szczyt był nasz.
Dalej to my szli już albo skałami albo po trowie. Widoki były dalekie. Weszliśmy na tako wielko piramida i stamtąd widok był jeszcze większy.
Z piramidy my zeszli na jakieś rozstaje. Czytołech, kaj my som, ale zech nie umioł się połapać. Skręciliśmy więc w dolina i ze ścieżki żech widzioł cało nasza wycieczka, od krojca aż po piramida.
Szlimy i szlimy... Potem się okazało, że się wnet ćmi, więc gonilismy jak dziki. Nowet żem nie zauważył, jak doszliśmy na jakieś bajoro. Ku naszej radości koło tego bajora stało budka z piwem. Chcieliśmy kupić sobie piwo, ale musieliśmy obejść się smakiem. Z jęzorami na zoli szlismy szłapa za szłapą... Po godzinie my doszli do przystanku, ale nie mogliśmy kupić biletu nie mając szmalu. Wściekli jak osy weszliśmy w jakoś dolina i głośno ciepaliśmy mięsem. Trzeba bylo jednak iść w lewo, tam u góry...... Ale żech głupoty fandzolił to teraz miołech blazy.
Umordowani jak po szychcie staliśmy na krojcowej kopie, drugi raz dzisiejszego dnia, jak słońce zaczęło zachodzić... dalej już pewnie wiecie, co było... Długa droga po ćmoku, brak cugu i .... na dwie minuty przed odjazdem łostatniego busa żeśmy się zameldowali na postoju.... Nadszedł czos na fajrant.

Tak.... To był dzień...

: 14 grudnia 2011, 12:29
autor: Anonymous
na chwilę obecną:

Han-ka 6
Zrzęda 6
Gosia 6

Adrians 3
Darek 3
Dzwonek 3
Mike 3
Kovik 3
Malgo2malgo 2

Chyba będę musiał wymyśleć jakąś nagrodę, żeby zmobilizować resztę.

: 14 grudnia 2011, 12:33
autor: Han-Ka
sokół pisze:będę musiał wymyśleć jakąś nagrodę
Tylko nie każ nam wymyślać kolejnych zagadek, w dodatku po śląsku. :twisted:

: 18 grudnia 2011, 8:23
autor: Anonymous
Poki co....

odpowiedzi nie podaję... na samym końcu hurtem się poda - w ten sposób może ktoś jeszcze dołączy do zabawy

Han-ka 6
Zrzęda 6
Gosia 6
Mike 6
Dzwonek 6

Adrians 3
Darek 3
Kovik 3
Malgo2malgo 2



Trzeci dzień:

Trzeci dzień się zaczął fest rano. Wyleźli my z kwatery i my złopali bus. Jak my wysiedli to żech zoboczył sklep. W tym sklepie żech kupił czekolada i woda. Jak mijaliśmy jakoś budka to baba na nos wrzasła, ze momy kupić bilety. Kamraty chcieli coś jej pedzieć, ale żech ich uspokoił i bilety żech kupił. Wleźli my więc do lasa i my szli taką szeroką drogą z fest śliskimi kamieniami. Szliśmy jakoś z trzi kwadranse. Szlak nie był fest pod fal, ino na początku trocha. Jak los był bordziej rzodki to my widzieli tokie fest zielone góry. Obok było tako dupno skalisto, stromo góro. Jak się los skończył to my szli taką fajnistą drogą w strona jokiejś przełęczy. W dole żech uwidzioł fajno polana i żech pedzioł chłopcom, że jutro tam chca iść na drzemka.
Jak my już wyszli na to przełęcz to żech uwidzioł po prawej stronie jakoś fajno dolina. W dole żem widzioł kupa ludziów. Za to w drugo strona było widać piękno skała. Koledzy mi pedzieli nazwa tej skały, ale żech zapomnioł. Coś było że ta góro beczy albo cuś.
Żeśmy potem szli przez tako polana i zech się dziwowoł, czemu na szlaku są borsztajny. Z przodu było taka wielko ściana z gór i strasznie żech był ciekawy, jak tam się mozna dostać.
Dyć zarozki szlok szoł w upad i zaś my byli koło jokiegoś szynku.
No ganku my se zakurzyli czekając na Achima, bo musioł leźć do haźla. Potem my szli w tako fajno gęstwina z krzaków. Droga była płasko, dopiero pod koniec weszła w fal. Wyszlimy nad jakiś staw i podziwialiśmy widoki. Mapa godała, że musimy iść pod skały, tośmy minęli te wszystkie cepry i my szli wokół tego stawu. Potem troszka my się musieli zmachać ale my wyszli na tako dupno półka. Tam łodpocywało wiela ludu. Wszyscy szli na prawo, no to my poszli kaj indziej. Po kamieniach my trocha poskakali. Kolega po drodze widzioł dwa capy, a jo żech widzioł dwa stawy. Nie wiem, jak się nozywały, bo jo to mom wiedza i orientacja jak kulawo baba. W sumie to my trafili w jakoś skalisto dolina. Pełno tam było kamieni. Na koncu tej doliny było mało polana. I tam zech zoboczył, że szlak, co my chcieli nim iść, idzie prosto w skały. Żech se pomyśloł, że to jakoś pomyłka, ale kolega powiedzioł, że idziemy prosto. No ale Achim i jo nie chcielimy tam iść, więc mu pedzielimy, że mo ała. Na to łon zrobił ino gupio afa i tyle było tej godki. No i poszlimy w stok, tam szła tako fajno ścieżko. Kule pieruny! Za chwila żech zobaczył, co zech zrobił za abfal. Fal był jak diobli, piach się suł, non stop żech walił enta na zola. Co my klęli to nosze. Ponod godzina my szli i szli, godając, ze tu trza jechać przebudowa... W końcu my wyszli na taki kamienisty szczyt, najwyższy w okolicy. Pięknie było widać stawy po lewej i po prowej.
ja, ale czemu ta ścieżko bylo tako dupiato, nie wie nikt.
No to potem my szli ponizej tokich ostrych skał taką wąską drogą. Dyć nagle się droga skończyła i trza było zejść pionowo. Żem poszoł badnonć, co tam widoć. Żech chyba mioł kuku, żech się na to zgodził... Ale nie było się co ciepać. No bo nie bylo inkszej drogi. Zresztą żech nie chcioł być ciućmok, no to żech poszoł. Żech chwycił gelynder i keta i żech zlozł, ale na dole żech poczuł, że żech się zesroł ze strachu. Poza tym jak żech złaził, to mnie Achim nojpierw nazdepnął nogą na gowa a potem zlapoł keta i żech furgoł na lewo i prawo, aż żech se obtorł noga.
Teraz trza był iść trocha pod fal na tako wąsko przełęcz. Żem się boł rycerza, co pilnuje, żeby nikt nie szoł przez ta przełęcz, ale nikogo żech nie widzioł. Może i tam nikogo ni mo ale Achim mi pedzioł nazwa i żech zaroz rozprawioł o rycerzu. Jak żech sie tam wychylił to żech bym nie chcioł polecieć tam blank w dół. Mgły przyszły i nie było nic widoć, ino jakiś szum żech słyszoł. Na szczęście ścieżko bylo już bez przepaści. Po pół godzinie my wyleźli na jakoś góra, na której wszyscy się cieszyli. Żech się wychylił i żech zaś zobaczył jakieś stawy i ścieżki, a w oddali jakoś polana z chałupami. Dziwne fest to było bo na drugo strona żech nie widzioł nic, ino jakoś biało chmura. No to my zitzli i my żorli jokieś bombony i ta mojo czekolada. No i na łobiod klapsznita z kejzą i wusztem.
Zejście było łatwe. To nic, żech kilka razy rąbnął w trawa. Nie było tych dziwnych gelyndrów ani przepaści. Chyba, bo na to strona to nic nie było widać. Szlimy tak z godzina i my doszli nad jokiś staw. Żech słyszoł gwar ludzi, ale nie było nic widać, to my minęli jakieś dwie chałupy i my doszli nad jakoś kolejka. Chyba nie jechała, więc poszlimy dalej w dół, do lasu. Zaczło loć, więc umaraszeni i mokrzy szlismy i szliśmy. Doszlimy w końcu na jokiś asfalt z haźlami i nim poszliśmy. Co prowda my nie wiedzieli, kaj iść, ale jokieś ludzie szli to my poszli tak jak łoni. I tak trofilśmy na jokiś bus z nopisem "Zakopane".
Łod razu żech pedzioł kolegom, że jutro nikaj nie ida! I mogom na mnie godoć ćwok.

: 25 grudnia 2011, 22:19
autor: Anonymous

Czwortego dnia mioło być letko. No i z początku żech myśloł, że richtig tak bydzie.
Społech do łósmej. Ło dziewiątej żech już siedzioł w busie, który nos wiózł do jokiejś doliny. Przed tą doliną był taki dupny porking i tłumy jak na łodpuście. Pogoda tym razem było gryfna, ino słońce paliło jak gupie. Kupilimy bilety i my zaczli zwiedzać ta dolina. Nojpierw był las, nie no, nojpierw to my se kupili piwo w szynku i my se wypili, potem my poszli w ten los, z kerego się wyszło na tako wielko polana. Jeszcze przed tą polaną to były takie wrota i mało grota. Jak my wyszli na to polana to piękno góra się pojawiła na wprost. Była łogromno. Zarozki za tą polaną Achim wymyślił, że w dolinie nudno, więc skręciliśmy w bok. Fajnie mi się szło kaj była ta dolina, ale tam było mnóstwo ludziów, więc my skręcili tam, kaj pusto. Droga było fajno, więc żech nic nie stracił. Szlok nas wyprowadził przez los na taką piękno hala. Trocha trza było wejść w góra, ale to nic. Jokie cudne widoki z niej były. Z jednej strony było taka samotno skała, z drugiej, w oddali, pełno skał. Nie wiedzieliśmy, kaj iść. Ale że nom się nie chciało wspinać, poszliśmy na tako fajna ścieżka, co szła w dół. Po drodze stoła jakaś chałupa. Po kwadransie my doszli na jeszcze większo hala. O, tu widoki były jeszcze lepsze. A te skały, ho ho, jak w dolinie dolomitowej w Bytomiu, ino jasne.
Znaleźliśmy jakoś ścieżka i się nią wspinaliśmy lasem. Wyszliśmy chyba na jakoś góra - coła w lesie - i my skręcili w prawo. Cały czos my szli w góra. Jak my wyszli z lasa to my gówno widzieli, bo przyszła jakoś wstrętno chmura. Zaczęły się jokieś skały. Były śliskie jak smar. Roz to zech się nowet łobalił w wilgło trawa. A Achim? Ten ćwok to chyba z łosiem razy walnął enta i potem jęczoł jak chroma baba.
Jedno miejsce bylo gryfne, trza było przejść przez takie łokno w skale. Fajnie tam bylo. Achim się tam osztrabował z plecakiem i sie nie umioł wydostać. Dobre, że Marian mu sprzedoł kopa w rzyć, wtedy się uwolnił z pułapki.
Wyszlimy na tokie trawioste siodlo i z prowej strony widziołech tokie wielkie skały. Z lewej widziołech ino trocha skoł i trowa. Słychać było jakieś głosy w oddali,ale ludzi żem nie widzioł. Wyszlimy na następno przełęcz i tam już widziołem ludzi. Pełno tam było tokiej kosodrzewiny i błota. Achim se umarasił galoty i blukoł coś pod kicholem. Poszliśmy dalej, nic nie widząc, w jakoś ścieżka. Zaroz ta ścieżko się zrobiła stromo jak diobli. Trowa było ślisko, więc trzeba było doweć pozór. Z pół godziny my szli tak pod fal, aż my wyszli na szczyt. Góra bylo cało rozdeptano na szczycie, coła w trowie. Był jokiś drogowskaz.
Tam my zitsli i my zaczli prawić, kaj dolej iść.
Ponieważ nic nie było widoć, poszlimy drogą w dół. My doszli na jakoś przełęcz, to był w sumie moment od tej góry - i zaś my się musieli wadzić, kaj iść. Poszlimy w lewo. Był stromy upad, ale droga było wygodno. Niebawem my zeszli na jokiś płaski odcinek i po chwili na jakoś polana. Ponieważ tu zaś było pełno ludziów, nie zatrzymywaliśmy się. Szliśmy lasem w dół, nie do końca widziołech kaj wyjdziemy, ale to mało ważne. Po chwili po lewej znowu mijalimy jakoś srogo polana z domem, potem znów las i nagle wyszliśmy na jakoś śmieszno, szeroko droga. Nie minął kwadrans, jak tą drogą doszlimy do miasta. Jeszcze wcześniej, na tej drodze to pamiętom, że kajś się szło do jakiegoś krziża albo do czegoś podobnego. Pierwsza rzecz, jaką żech zoboczył, to był sklep, w którym żech zrobił sprawunki. Prowie jechoł bus, jokiś góral wołoł "Zakopane" to my wsiedli i tyla było z noszych przygód. Za kilka chwil my już zwiedzoli Krupówki. Po drodze z busa żech sobie uwidzioł tako fajno góra ze skałami, na którą ludzie się gapili przez jakoś luneta, co stała na zoli.


Póki co wyniki:\

9 - Han-ka
Dzwonek
Zrzęda
Mike

8- Kovik

7 - Gosia

6- Sprocket

3 - Adrians osw
Malgo2malgo



Tradycyjnie daję szansę reszcie, więc odpowiedzi podam całościowo, po siódmym dniu.

A Ci, co nie rozumieją za wiele po śląsku... pocieszę może, że i ja teraz czytając to mam kłopoty (Całość została napisana rok temu)

: 01 stycznia 2012, 17:11
autor: Anonymous
Aktualne wyniki: ( Tylko cztery odpowiedzi na czwarty etap, słabizna...)


12 - Zrzęda
Han-ka
Mike

11 - Kovik

9 - Dzwonek

7 - Gosia

6- Sprocket

3 - Adrians osw
Malgo2malgo

Piaty i szósty dzień są połączone ze sobą - więc daję je razem.... Oczywiście za każdy z osobna daję maks trzy punkty, więc w tym tyg do zdobycia sześć punktów!


Piątego dnio żeśmy zaczli wczas. Zabralimy te wszystkie nosze klamory i my wsiedli w bus. Jechoł ten gizd i jechoł. W końcu my wysiedli na tokim śmiesznym parkingu. Nikt tam nie wysiadoł, ino my. Trocha mi sie to wydało gupie, ale żech gęba zawarł na kłódka. Poszlimy kawał asfaltem i zaroz żem uwidzioł fajny sklep z piwem. Piwo było gorzkie i smaczne. Szlimy dolej jokieś kilka kilometrów aż my doszli na jakoś wieś. Weszlimy w dolina i szlimy takim fajnym lasem.
Mineło pół godziny i my wyszli na polana. Wtedy żech zobaczył piekne góry, jakich żech jeszcze nikaj nie widzioł. Po lewej było tako wielko skała. Skała było wielko, nowet żem myśloł, żeby tam iść, ale Marian mi pedzioł, że mom kuku. Pokazoł ręką jakoś dolina. Tam też my poszli. Szlismy koło potoku, który szumiał
nam cało droga. Po drodze Achim nam pedzioł, że zaraz bydzie fajrant bo spotkomy dom uciech. Marian zaroz wyciągnął grzebień i czesoł łyso glaca, żeby sie podobać. Minęła godzino i my doszli na wielko polana bez końca. Zamiast domu uciech była ino jakaś wiata, więc Marian był niepocieszony. Przez cało droga ino
narzekoł i nos bałamucil, zeby iść nazot i dobre poszukać, bo może ten dom uciech jest kojś skitrany w lesie. Ino żem mu pedzioł - daj pokój, to się łospokoił. Ścieżka szła w lewo, na stok. Po lewej był łogrom polan i kolorowych badyli, po prowej widać było skaliste turnie. W końcu my wyszli na jakoś przełęcz. Z niej poszlimy w dół, po drodze my minęli jokiś stow. Zaniedługo doszlimy do jakiegoś szynku i kupilimy piwo. Smakowało nom bo bylo gorko jak diobli. Wokół było mnóstwo skał.
Od gospody my poszli w krzaki i pod tokie skały. Jedno miejsce było trudne, było keta, ale nie tokie rzeczy żech już widzioł. Nowet Achim se doł rada. Po drodze my widzieli jokiegoś capa, co żarł trowa i się nos nie boł. Achim mu robił zdjęcio, ale się potem łokazalo, że zapomnioł wsadzić do aparatu film.
Wspinaczka było uciążliwo. Ale w końcu my wyleźli na samo góra. Teroz to my widzieli prawie cało naszo dzisiejszo droga. Zejście było już łatwe, choć słońce paliło. Doszliśmy na jokieś osiedle czy cuś, było kilka domów, w tym jeden wielki, była też jakoś lina wysokiego napięcio albo cuś takiego. Po drodze zaś było jakoś budka z piwem. Chodnik był wygodny więc my szli nim cołki czos. Za chwila my zaś doszli w plac, kaj pisało, ze piwo 5 minut. Ale nom się spieszyło w dół, to my poszli w lewo. No ale za chwile zaś bylo piwo. Achim juz miał nieźle w czubie, bo pił w każdej budce po dwa, więc godoł łod rzeczy. W dodatku w jednej budce zeżorł jokiś plocek kukurydziany z serem i z tomatą. Po chili lecioł jak gupi w krzoki i sadził tam równo. Rechotalimy z niego dobre pół godziny. Mimo to widać, że się zno chop na górach, bo jak my mijali jakieś wodospady, to łon wiedzioł, ze sie nazywają na cześć pisarza. Ale jo nie wiem, czy łon tego nie wymyslił pod wpływem tego trunku. Bo ludzie co to słyszeli to rechotali na coły szlak. Jeszcze dwa hotele i my trafili na bardzo wygodno droga. Nią my szli do miasta w dół. Ino był jedyn problem. Bo było już ciemno jak w zadzie a my nie mieli latarki bo Achim wyczytoł na jakimś forum góry szlaki, że jakiś tam użytkownik czy jakoś tak pisoł, że w górach nie trzebo mieć żodnego świotła, bo w nocy świeci księżyc i wszystko widoć. No ale jakoś my poświecili slepiami i my sie skulali w dół tą drogą. Zeszlimy nią do miasta, kaj mieliśmy kwatera.




Szóstego dnia zabralimy ło świcie manele i my poszli na zastawka - czy to nazwa miasta czy inny pierun nie wiem - tak tam pisało w każdym razie. Nagle przyjechała jakoś dziwno bana i my wleźli w nia. Jecholimy trocha, aż my wysiedli na tokim banhofie w lesie. Żech nic nie widzioł ino las i jakoś droga. Był jokiś krziżok i my poszli w ta droga do góry. Najsamprzód był ino las, potem ten las trocha zniknął, Achim godoł, ze go jokiś wioter łobalił. Potem zaś był las i ta droga było fest wygodno. Szlismy jakoś dwa kwadranse i my mijali jokich kirchof. Ino my czasu nie mieli, to my poszli dalej. Doszliśmy nad jakoś budowa i tam był jokiś fojny stow. Było tam jokieś łokienko i doali tam piwo, tośmy se kupili, a co.
Łokrążylimy ten stow i my poszli w góra na tako stromo ścieżka. Jakbych wiedzioł, co tam bydzie, to bych tam nigdy nie poszoł. Cołki czos w góra, jokieś zokręty, co żech wylazł na następny zakręt to żech widzioł w dole jak Achim sapie.
W końcu my się wdrapali na samo góra. I teraz zech widzioł piekno okolica. Szlak szoł w miara płasko, no, lekko w góra, potem lekko w dół. Fajnie się szło. W końcu my mineli jokiś piekny stow i my zaczli złazić w dół. Ino nie na krecha ino jakoś bokiem. Obeszlimy wielko góra i my wyszli na jakiś parking z dupnym domem. Marian chcioł kupić tam piwo, ale jak zobaczył cena to się chycił za gowa. Poszlimy za ten dom robić zdjęcia i tam było takie dupne jezioro. Poszlimy więc dalej, trocha w górę, aż my wyszli na skraj takiej wielkiej polany. Dziwno to było polana. Myślołech, ze tak wysoko nie bydzie już tak zielono jak to hala. Coś po drodze gizdało, Marian ponoć widzioł że to jokiś futrzok. Godoł ze to chomik Achimowi wydupcył z klotki i tu loto. Szlimy wciąż w góra, po drodze mijając jakaś woda. Na końcu była keta, ale my wyleźli na sam wierzch. I wtedy my obaczyli ta dupno chmuro burzowo, co szła ku nas. No to żeśmy wzięli nogi za pas i bieglimy w dół w strona jakiegoś stawu. Po drodze Achim się łobalił i strzaskoł noga. Kuloł trocha, ale nic mu nie było. Za stawem my się zagłębili w jakoś dolina i nagle wyszło słońce. A my oglądali po lewej piękne turnie. Nawet nie czuliśmy zmęczenia, choć mapa godała, ze my dużo przeszli. Skręcilimy w prawo i weszlimy w las. Po drodze chyba był jakiś obóz albo co, nie zdążyłech się przypatrzyć.
Potem już nic nie było... Szliśmy przez las, długo, chyba dwie godziny albo i więcej. W końcu doszliśmy do jakiejś drogi i sklepu. łod razu my pobiegli po piwo. Tu było w dobrej cenie, to my kupili cało zgrzewka. Narozki przyjechoł bus i my wsiedli. To znaczy my ledwo sie dopcholi bo bus był coły pełny jokimiś ceprami. Kozdy mioł niebiesko peleryna i wielki aparat na cało szyja, a jeden ceper to mioł nowet drewniano ciupaga. W busie głośno godoł, kaj to łon nie był i czego nie łoglądoł. A się łokazało, ze łoglądał ino końsko d***. Po pól godzinie witał nos nasz kochany gospodorz. Trocha nas nie było, a łon się strosznie mortwił, bo pado, ze wczora był jokiś wypodek i jokiś polok sie szczoskoł na jokimś .... zaraz, zaraz, jak ten szczyt się nazywoł.... a, Baranie Zady!

: 08 stycznia 2012, 10:42
autor: Anonymous
No i tak - te dwa ostatnie dni rozwiązywały trzy osoby z czołówki, zrobiły to bezblędnie, więc po sześć punktów dla Nich

Kovik - piątego dnia mi nie podesłałeś, szósty masz do uzupełnienia

Reszta się poddała chyba

18 - Zrzęda
Han-ka
Mike

11 - Kovik

9 - Dzwonek

7 - Gosia

6- Sprocket

3 - Adrians osw
Malgo2malgo


I ostatnie dwa dni - ale będą liczone jako jeden. Czyli za trzy punkty.

Ostateczny termin nadsyłania wszystkich odpowiedzi do 15 stycznia, do niedzieli północ. W poniedziałek rano podam wszystkie rozwiązania.
Więc Ci, co zalegają, mają szansę nadgonić.

Powodzenia!



Ostatnie wędrówki Jasia:



No i nodszedł siódmy dzień. Rano Achim poszoł na bahnhof po Włodka. Włodek to taki nosz kamrat z górskiej mieściny. Z niejednego pieca chleb już jodł i postanowił nos zabrać na prawdziwo wyprawa. Na wieczór jeszcze dryndał do nos, żebyśmy spakowali wszystkie klamory. Mieliśmy spać w górach i łoglądać pokoz spadających meteorów.
Zaroz jak przyszedł Włodek z Achimem to my poszli w te góry. Nojpierw my pojechali kawołek busem, w końcu my wysiedli. Nikt tukej nie wysiadoł, ino my. Szlimy przez los leeko w góra i za jakoś godzina wyszlimy na wielko hala. Włodek godoł, że tu bywoł nie roz, nowet padoł, że tam kieryś stała szopa, kaj szło kupić kejza. Zitzli my tam na chwila, ale zaraz my poszli w las. W tako wąsko ścieżka. Włodek nos chcioł nakusić, żebymy poszli zwiedzać jaskinia, ale Marian mu pedzioł, że on nikaj pod ziemia na urlopie nie idzie.
To my szli tą ścieżką pod tokie skały a potem takim kamienistym stokiem w góra. Aż my się wdropali na tako wielko hala. Piknie było wszystko widać. Niebawem stolimy już na górze. I za chwila my byli na nostepnym szczycie i na nostepnym. Potem my poszli dość ostro w dół aż do tokiej mołej skaly, kaj my skręcili. Włodek porowodził nos wśród hal w dół. Tak my zeszli w dolina. Marian widzioł jakoś ścieżka w góra, ale jo żech mioł już dość. Poszlimy w dół. Dolina była długo, ale niebowem my doszli do polanki z domem i kupą luda.
Stamtąd poszliśmy w las i źli - bo trza było iść w góra - szliśmy. W końcu my wyszli na grzbiet i na polanie rozbiliśmy obóz. Włodek wyciągnął namiot z worków na śmieci i rozbił go koło drzewa. Meteorów my nie widzieli, bo przyszło mgła. Za to komary nos pocięły okropnie.


Rano zmarznięci poszlimy w góra. Ło matko, tako pobudka to było łokropna. Szlag by to trafił, jak sie daremnie szło. W końcu my wyszli na góra i my szli płasko. Na lewo i prawo żech widzioł pikne góry i nawet po lewej stawy. Doszlimy na jakoś przełęcz. Chwila wahania i... zeszliśmy w dół z tej przełęczy, bo zimno nam było. I spoć sie chciało. Dolina była w pieruny nudna i długa. Na szczęscie Włodek nom opowiodoł po drodze swoje przygody na Mnichu, jak sie wspinoł na uprzęży z pasów z malucha i jak mu sie strzaskoł termos. Po drodze pokozoł nom też, na czym polego zjazd na spodniach po skale. W sumie to my sie cieszyli, że Wlodek juz wyjeżdżo do dom... Tymczasem dolina przeszła w drugo dolina, amy nawet nie zauważyli, jak my juz stoli na przystanku.

: 09 stycznia 2012, 18:16
autor: Gosia
sokół pisze:Reszta się poddała chyba
Brak czasu, może w tym tygodniu uda się nadrobić :8p:

: 16 stycznia 2012, 14:13
autor: Anonymous
No i koniec konkursu. WYNIKI!


Zwycięzcami zostają:


Han-ka, Mike i Zrzęda

Bezbłędnie odpowiedzieli na wszystkie pytania! Gratulacje!

Po piętach deptał Im Kovik, który poległ zaledwie jednym punktem.


Reszta skończyła zabawę po kilku etapach i została daleko w tyle.


Niemniej wszystkim bardzo dziękuję za udział.


No i odpowiedzi....


Żech se pojechoł w Tatry. Nojpierw to my se pojechali jakimś busem z dworca. Droga była dziurawa jak szwajcarski syr, a w łebie mi się kręciło łod zakrętów.
Jak my wyszli z busa to była masakra, bo było ludziów jak na łodpuście. PALENNICA BIAŁCZAŃSKA Wszystko tam było. Jokieś stragany, nawet kunie tam były. Na całe szczęście łoni wszyscy szli kajś prosto, a my poszliśmy kajś w las. Bołech się, że się zmęcza, ale ścieżka było wygodno i nie było stromo. Szlimy tak w tym lesie i w końcu żeśmy wyleźli na jakoś polana. RUSINOWA POLANA Ta polana była dość wielko, były tam jokieś barany, szalasy. Z tej polany żech ujrzoł w oddali wielkie skały. Bylo ich wokół pełno. Pomyslołech, że to pewnie są te tatry. Co tam jeszcze było.... Ludzie. Dużo ludzi. Oni szli z drugiej strony i godali, że tam jest jokiś krziż albo cosik w tym stylu. Dyć to musioła być prowda, bo łod groma tam było zakonnic. Jo żech nie chcioł iść do krziża, więc żech se kupił bryndza i żech polazł w górę tej polany. Tam była tako ścieżka z takimi deskami, fajnie się po tym szło. Szliśmy tam i żeśmy doszli na jakoś góra. Ta góra była prowie cała zalesiona, ino na szczycie były jokieś skały. GĘSIA SZYJA Chciołech się wdrapać na taka jedno skała, ale żech się boł, że moga pierdyknąć do przepaści. No to my posiedzieli pod tą skałą i schodziliśmy w kierunku takiej wielkiej góry przed nami. Schodziliśmy i schodziliśmy tym pieruńskim lasem, aż my wyleźli na jakoś nowo polana. WAKSMUDZKA POLANA Tam żech zobaczył jakieś strzałki, kolega mi godoł, że to są drogowskazy. Poszlimy tym szlakiem w prawo i szliśmy tam dobro godzina. Raz lasem, raz polanami, w zasadzie prawie cały czas poziomo albo lekko w dół. I cały czos łoddalaliśmy się łod tej wielkiej góry, co wcześniej była przed nami. Potem zaś doszliśmy do takich drogowskazów. Nogi mi już do rzyci wchodziły, więc godom koledze, żeby wartko się znaleźć na kwaterze. PSIA TRAWKA To my zaś poszli w prawo, taką szeroką drogą. Miołech nadzieja, że na końcu tej drogi jest jakiś szynk, coby się szło napić zimnego piwa, ale jak doszliśmy do końca szlaku, BRZEZINY ze zgrozą zauważylem, ze tam nie ma nic. Na szczęście przyjechał jakiś bus i zabrał nas do Zakopanego. Wieczorem nogi mnie potwornie bolały, a mój kolega zapowiedział już, że to była jedynie rozgrzewka.


Kolejny dzień w Tatrach się zaczął fest wcześnie. Ło czwortej żech się wygramolił z wyra, a szłapy mnie boloły jak diobli. Ło piątej już szlimy w góry. Mielimy jechać autokarem, ale sie łokazało, że rozkład się rozłonaczył i trza było czekać na inkszy przejazd. Na szczęscie zarozki przyjechoł jakiś bus i zawiózł nas wartko na miejsce. Była jakoś siódma, więc żech se łotworzył puszka piwa i żech ją wysłeptoł. SIWA POLANA Dyć zaroz przyjechoł jakiś cudaczny cug i my tym cugiem pojechaliśmy na łostatni banhof. Dziwny to był ten banhof, bo ino stoł tam jokiś szałas, ale żech nic już nie godoł. Nie pamiętom, ile było stacji wcześniej, bom się kimnął po trochu po drodze. POLANA HUCISKA Jak my wysiedli z cugu to żech zauwazył, że som my w jakimś lesie. Piździło z rana, to żech se łoblekł jakla i my poszli.
Ten las sie ciągnął jak sto diobłów, ale droga była wygodno, więc my se szli i szli. Przez moment się nom trocha wydawało, że my poinaczyli droga, ale w końcu my się dostali na tako dupno, zielono polana z kilkomo drzewionkomi. Byłech tak zmęczony, żech sie obalił na zoli i żech dyszał jak ogłupiały. Dopiero jak mi kamraci pedzieli, że zaraz bydzie szynk, to żech wstoł i na chwila żech odzyskoł siła. POLANA CHOCHOŁOWSKA
Chciołech iść krojcowym szlokiem, ale koledzy mi godali, że tam nic gryfnego ni ma, ino jakiś krojc... No to chciołech iść więc w ta dolina, co się nagle pokozala,bo mi się nie chciało iść w góra, ale żech uwidzioł jakoś drewniano tablica z napisem dowej pozór na niedźwiedzia i żech zrezygnowoł.
Zostało więc ino iść pod góra od tego szynku. No to my szli, ino maras był w lesie i my się ślizgoli jak łyżwiorze, a galoty my mieli ukidane po jojca. Wyszlimy na jakoś przełęcz BOBROWIECKA PRZEŁĘCZ i my się kapli, że szlak się chyba przełonaczył w bok, a my cołki czos szli blank prosto. Zaczli my się tam wadzić. Kolega wyciągnął mapa, podrapoł sie po glacy i się doczytoł, że jak pójdziemy prosto do góry to ten szlak i tak zaraz spotkomy. Trocha mu się dziwiłem, bo widziołech tablica, że szlak wydupcyli z użycio. No ale kolega sie lepiej zno to żech dzierżył gęba no i my poszli. I zara się zaczęło. Kosodrzewina nom strzelała w pyski, ścieżka było zarośnięto, a fal stromy jak pochylnia na czwortym poziomie.
Ale w końcu my wyszli na ten szlok i za chwila na jakoś góra. GRZEŚ Wtedy żem pedzioł koledze, że my się stracili, bośmy doszli do tego krojca, co żech do niego chcioł iść. Ale kolega ino mi stukął w gowa, zem niby głupi. To my se siedli na zoli, miołech w nylonbojtlu trochę wusztu, do tego dwie żymły, piękno sprawa.
Od tego miejsca szło się fajnie. My tak szli i szli - mijając jedno góra i drugo... W końcu żeśmy trafili na taki stromy fal pod taką dupną górą, co ja już jom widziol z tego szynku. Ta góra była fest dziwno, mioła kilka szczytów. WOŁOWIEC Jak my się na nia wgramolili, to jo zobaczył, że góra na szczycie jest płasko, zobaczyłem też jakieś glinianki, chciołech się iść kąpać, ale żech zapomnioł hantuch. Ale się gorko zrobilo, to żech się seblekł. Teraz szło iść!
Jak my dychali na tej górze to mnie sie kolega pytoł, kaj chca iść - w lewo czy w prawo. Jak mi pedzioł nazwa szczytu z lewej to żech mu wybił z łeba głupie pomysły. Człowiek jedzie na urlop i jeszcze go męczą! I chcą brać na nojbardziej znienawidzono przez hawiarzy góra!
Więc poszliśmy w prawo. Długo żech dumał, czy mnie kolegi nie machlują, ale żech wziął odniesnienie do tych bajorów w dole i żech pilnował drogi.
Najpierw my zeszli na tokie dupne siodło. A potem zaczęły się kamienie na ścieżce. Pioch się suł do buta, fal był łokropny i żech dwa razy musioł dychać. Potem się zaczęły skały. Jak zech patrzał w góra to żech się nie boł, ale jak zech zobaczył w dół to miołech pietra jak cholera.
W kilku miejscach żem sobie pomógł ketą. Bołech się jak pierun, że wywina enta na zol, ale Kolega mi pokozoł, jak sobie pomóc, żeby nie zrobić sobie kuku. Potem my sie dostali w takie miejsce, że było fest mało placu. Trza było sitznąć na rzyć i się przesuwać choby na kuniu. Potem juzaś był szlus i żech był bardzo rad, że tam jestem. ROHACZ OSTRY Tera żem mógł sie asić, kaj to jo nie był. Na górze my se bakli cygarety i coła czelodka poszła dalej.
Potem znów w dół i do góry. Keta mi się zaplątała w szłapę i zech prawie wyrżnął. W zasadzie to durch żem się plątoł. Ale drugi szczyt był nasz.
Dalej to my szli już albo skałami albo po trowie. Widoki były dalekie. Weszliśmy na tako wielko piramida ROHACZ PŁACZLIWY i stamtąd widok był jeszcze większy.
Z piramidy my zeszli na jakieś rozstaje. SMUTNE SEDLO Czytołech, kaj my som, ale zech nie umioł się połapać. Skręciliśmy więc w dolina i ze ścieżki żech widzioł cało nasza wycieczka, od krojca aż po piramida.
Szlimy i szlimy... Potem się okazało, że się wnet ćmi, więc gonilismy jak dziki. Nowet żem nie zauważył, jak doszliśmy na jakieś bajoro. Ku naszej radości koło plesa stało budka z piwem. TATIAKOWA CHATA Chcieliśmy kupić sobie piwo, ale musieliśmy obejść się smakiem. Z jęzorami na zoli szlismy szłapa za szłapą... Po godzinie my doszli do przystanku, ZVEROVKA ale nie mogliśmy kupić biletu nie mając szmalu. Wściekli jak osy weszliśmy w jakoś dolina DOLINA ŁATANA i głośno ciepaliśmy mięsem. Trzeba bylo jednak iść w lewo, tam u góry...... Ale żech głupoty fandzolił to teraz miołech blazy.
Umordowani jak po szychcie staliśmy na krojcowej kopie GRZEŚ , drugi raz dzisiejszego dnia, jak słońce zaczęło zachodzić... dalej już pewnie wiecie, co było... Długa droga po ćmoku, brak cugu i .... na dwie minuty przed odjazdem łostatniego busa żeśmy się zameldowali na postoju SIWA POLANA .... Nadszedł czos na fajrant.

Tak.... To był dzień...



Trzeci dzień się zaczął fest rano. Wyleźli my z kwatery i my złopali bus. Jak my wysiedli to żech zoboczył sklep. KUŹNICE W tym sklepie żech kupił czekolada i woda. Jak mijaliśmy jakoś budka to baba na nos wrzasła, ze momy kupić bilety. Kamraty chcieli coś jej pedzieć, ale żech ich uspokoił i bilety żech kupił. Wleźli my więc do lasa i my szli taką szeroką drogą z fest śliskimi kamieniami. BOCZAŃ Szliśmy jakoś z trzi kwadranse. Szlak nie był fest pod fal, ino na początku trocha. Jak los był bordziej rzodki to my widzieli tokie fest zielone góry. Obok było tako dupno skalisto, stromo góro. Jak się los skończył to my szli taką fajnistą drogą w strona jokiejś przełęczy. SKUPNIÓW UPŁAZ W dole żech uwidzioł fajno polana i żech pedzioł chłopcom, że jutro tam chca iść na drzemka.
Jak my już wyszli na to przełęcz KARCZMISKO to żech uwidzioł po prawej stronie jakoś fajno dolina. W dole żem widzioł kupa ludziów. Za to w drugo strona było widać piękno skała. Koledzy mi pedzieli nazwa tej skały, ale żech zapomnioł. Coś było że ta góro beczy albo cuś.
Żeśmy potem szli przez tako polana i zech się dziwowoł, czemu na szlaku są borsztajny. Z przodu było taka wielko ściana z gór i strasznie żech był ciekawy, jak tam się mozna dostać.
Dyć zarozki szlok szoł w upad i zaś my byli koło jokiegoś szynku. MUROWANIEC
No ganku my se zakurzyli czekając na Achima, bo musioł leźć do haźla. Potem my szli w tako fajno gęstwina z krzaków. Droga była płasko, dopiero pod koniec weszła w fal. Wyszlimy nad jakiś staw CZARNY STAW GĄSIENICOWY i podziwialiśmy widoki. Mapa godała, że musimy iść pod skały, tośmy minęli te wszystkie cepry i my szli wokół tego stawu. Potem troszka my się musieli zmachać ale my wyszli na tako dupno półka. Tam łodpocywało wiela ludu. Wszyscy szli na prawo, no to my poszli kaj indziej. Po kamieniach my trocha poskakali. Kolega po drodze widzioł dwa capy, a jo żech widzioł dwa stawy. Nie wiem, jak się nozywały, bo jo to mom wiedza i orientacja jak kulawo baba. W sumie to my trafili w jakoś skalisto dolina. KOZIA DOLINA Pełno tam było kamieni. Na koncu tej doliny było mało polana. I tam zech zoboczył, że szlak, co my chcieli nim iść, idzie prosto w skały. Żech se pomyśloł, że to jakoś pomyłka, ale kolega powiedzioł, że idziemy prosto. No ale Achim i jo nie chcielimy tam iść, więc mu pedzielimy, że mo ała. Na to łon zrobił ino gupio afa i tyle było tej godki. No i poszlimy w stok, tam szła tako fajno ścieżko. Kule pieruny! Za chwila żech zobaczył, co zech zrobił za abfal. Fal był jak diobli, piach się suł, non stop żech walił enta na zola. Co my klęli to nosze. Ponod godzina my szli i szli, godając, ze tu trza jechać przebudowa... W końcu my wyszli na taki kamienisty szczyt, najwyższy w okolicy. ZADNI GRANAT Pięknie było widać stawy po lewej i po prowej.
ja, ale czemu ta ścieżko bylo tako dupiato, nie wie nikt.
No to potem my szli ponizej tokich ostrych skał CZARNE ŚCIANY taką wąską drogą. Dyć nagle się droga skończyła i trza było zejść pionowo. KOMINEK POD CZARNYM MNISZKIEM Żem poszoł badnonć, co tam widoć. Żech chyba mioł kuku, żech się na to zgodził... Ale nie było się co ciepać. No bo nie bylo inkszej drogi. Zresztą żech nie chcioł być ciućmok, no to żech poszoł. Żech chwycił gelynder i keta i żech zlozł, ale na dole żech poczuł, że żech się zesroł ze strachu. Poza tym jak żech złaził, to mnie Achim nojpierw nazdepnął nogą na gowa a potem zlapoł keta i żech furgoł na lewo i prawo, aż żech se obtorł noga.
Teraz trza był iść trocha pod fal na tako wąsko przełęcz PRZEŁĘCZ POD BUCZYNOWĄ STRAŻNICĄ . Żem się boł rycerza, co pilnuje, żeby nikt nie szoł przez ta przełęcz, ale nikogo żech nie widzioł. Może i tam nikogo ni mo ale Achim mi pedzioł nazwa i żech zaroz rozprawioł o rycerzu. Jak żech sie tam wychylił to żech bym nie chcioł polecieć tam blank w dół. Mgły przyszły i nie było nic widoć, ino jakiś szum żech słyszoł. Na szczęście ścieżko bylo już bez przepaści. Po pół godzinie my wyleźli na jakoś góra, na której wszyscy się cieszyli. KOZI WIERCH Żech się wychylił i żech zaś zobaczył jakieś stawy i ścieżki, a w oddali jakoś polana z chałupami. Dziwne fest to było bo na drugo strona żech nie widzioł nic, ino jakoś biało chmura. No to my zitzli i my żorli jokieś bombony i ta mojo czekolada. No i na łobiod klapsznita z kejzą i wusztem.
Zejście było łatwe. To nic, żech kilka razy rąbnął w trawa. Nie było tych dziwnych gelyndrów ani przepaści. Chyba, bo na to strona to nic nie było widać. Szlimy tak z godzina i my doszli nad jokiś staw. PIĘĆ STAWÓW Żech słyszoł gwar ludzi, ale nie było nic widać, to my minęli jakieś dwie chałupy i my doszli nad jakoś kolejka. Chyba nie jechała, więc poszlimy dalej w dół, do lasu. DOLINA ROZTOKI Zaczło loć, więc umaraszeni i mokrzy szlismy i szliśmy. Doszlimy w końcu na jokiś asfalt z haźlami i nim poszliśmy. Co prowda my nie wiedzieli, kaj iść, ale jokieś ludzie szli to my poszli tak jak łoni. I tak trofilśmy na jokiś bus z nopisem "Zakopane". PALENNICA BIAŁCZANSKA
Łod razu żech pedzioł kolegom, że jutro nikaj nie ida! I mogom na mnie godoć ćwok.


Czwortego dnia mioło być letko. No i z początku żech myśloł, że richtig tak bydzie.
Społech do łósmej. Ło dziewiątej żech już siedzioł w busie, który nos wiózł do jokiejś doliny. Przed tą doliną był taki dupny porking i tłumy jak na łodpuście. KIRY Pogoda tym razem było gryfna, ino słońce paliło jak gupie. Kupilimy bilety i my zaczli zwiedzać ta dolina. Nojpierw był las, nie no, nojpierw to my se kupili piwo w szynku i my se wypili, potem my poszli w ten los, z kerego się wyszło na tako wielko polana WYŻNIA KIRA MIĘTUSIA . Jeszcze przed tą polaną to były takie wrota i mało grota. Jak my wyszli na to polana to piękno góra się pojawiła na wprost. Była łogromno. Zarozki za tą polaną Achim wymyślił, że w dolinie nudno, więc skręciliśmy w bok. Fajnie mi się szło kaj była ta dolina, ale tam było mnóstwo ludziów, więc my skręcili tam, kaj pusto. Droga było fajno, więc żech nic nie stracił. Szlok nas wyprowadził przez los na taką piękno hala. PRZYSŁOP MIĘTUSI Trocha trza było wejść w góra, ale to nic. Jokie cudne widoki z niej były. Z jednej strony było taka samotno skała, z drugiej, w oddali, pełno skał. Nie wiedzieliśmy, kaj iść. Ale że nom się nie chciało wspinać, poszliśmy na tako fajna ścieżka, co szła w dół. Po drodze stoła jakaś chałupa. Po kwadransie my doszli na jeszcze większo hala. WIELKA POLANA W DOLINIE MAŁEJ ŁĄKI O, tu widoki były jeszcze lepsze. A te skały, ho ho, jak w dolinie dolomitowej w Bytomiu, ino jasne.
Znaleźliśmy jakoś ścieżka i się nią wspinaliśmy lasem. Wyszliśmy chyba na jakoś góra - coła w lesie - i my skręcili w prawo. GRZYBOWIEC Cały czos my szli w góra. Jak my wyszli z lasa to my gówno widzieli, bo przyszła jakoś wstrętno chmura. Zaczęły się jokieś skały. Były śliskie jak smar. Roz to zech się nowet łobalił w wilgło trawa. A Achim? Ten ćwok to chyba z łosiem razy walnął enta i potem jęczoł jak chroma baba.
Jedno miejsce bylo gryfne, trza było przejść przez takie łokno w skale. Fajnie tam bylo. Achim się tam osztrabował z plecakiem i sie nie umioł wydostać. Dobre, że Marian mu sprzedoł kopa w rzyć, wtedy się uwolnił z pułapki.
Wyszlimy na tokie trawioste siodlo i z prowej strony widziołech tokie wielkie skały. Z lewej widziołech ino trocha skoł i trowa. Słychać było jakieś głosy w oddali,ale ludzi żem nie widzioł. Wyszlimy na następno przełęcz WYŻNIA KONDRACKA PRZEŁĘCZ i tam już widziołem ludzi. Pełno tam było tokiej kosodrzewiny i błota. Achim se umarasił galoty i blukoł coś pod kicholem. Poszliśmy dalej, nic nie widząc, w jakoś ścieżka. Zaroz ta ścieżko się zrobiła stromo jak diobli. Trowa było ślisko, więc trzeba było doweć pozór. Z pół godziny my szli tak pod fal, aż my wyszli na szczyt. Góra bylo cało rozdeptano na szczycie, coła w trowie. Był jokiś drogowskaz. KOPA KONDRACKA
Tam my zitsli i my zaczli prawić, kaj dolej iść.
Ponieważ nic nie było widoć, poszlimy drogą w dół. My doszli na jakoś przełęcz, PRZEŁECZ POD KOPĄ KONDRACKĄ to był w sumie moment od tej góry - i zaś my się musieli wadzić, kaj iść. Poszlimy w lewo. Był stromy upad, ale droga było wygodno. Niebawem my zeszli na jokiś płaski odcinek i po chwili na jakoś polana. Ponieważ tu zaś było pełno ludziów, HALA KONDRATOWA nie zatrzymywaliśmy się. Szliśmy lasem w dół, nie do końca widziołech kaj wyjdziemy, ale to mało ważne. Po chwili po lewej znowu mijalimy jakoś srogo polana z domem, KALATÓWKI potem znów las i nagle wyszliśmy na jakoś śmieszno, szeroko droga. Nie minął kwadrans, jak tą drogą doszlimy do miasta. Jeszcze wcześniej, na tej drodze to pamiętom, że kajś się szło do jakiegoś krziża albo do czegoś podobnego. Pierwsza rzecz, jaką żech zoboczył, to był sklep, w którym żech zrobił sprawunki.KUŹNICE Prowie jechoł bus, jokiś góral wołoł "Zakopane" to my wsiedli i tyla było z noszych przygód. Za kilka chwil my już zwiedzoli Krupówki. Po drodze z busa żech sobie uwidzioł tako fajno góra ze skałami, na którą ludzie się gapili przez jakoś luneta, co stała na zoli.


Piątego dnio żeśmy zaczli wczas. Zabralimy te wszystkie nosze klamory i my wsiedli w bus. Jechoł ten gizd i jechoł. W końcu my wysiedli na tokim śmiesznym parkingu. Nikt tam nie wysiadoł, ino my. ŁYSA POLANA Trocha mi sie to wydało gupie, ale żech gęba zawarł na kłódka. Poszlimy kawał asfaltem i zaroz żem uwidzioł fajny sklep z piwem. Piwo było gorzkie i smaczne. Szlimy dolej jokieś kilka kilometrów aż my doszli na jakoś wieś. JAVORINA Weszlimy w dolina i szlimy takim fajnym lasem.
Mineło pół godziny i my wyszli na polana. POLANA POD MURANIEM Wtedy żech zobaczył piekne góry, jakich żech jeszcze nikaj nie widzioł. Po lewej było tako wielko skała. Skała było wielko, nowet żem myśloł, żeby tam iść, ale Marian mi pedzioł, że mom kuku. Pokazoł ręką jakoś dolina. Tam też my poszli. Szlismy koło potoku, który szumiał
nam cało droga. Po drodze Achim nam pedzioł, że zaraz bydzie fajrant bo spotkomy dom uciech. SKORUSZOWY BURDEL Marian zaroz wyciągnął grzebień i czesoł łyso glaca, żeby sie podobać. Minęła godzino i my doszli na wielko polana bez końca. Zamiast domu uciech była ino jakaś wiata, więc Marian był niepocieszony. Przez cało droga ino
narzekoł i nos bałamucil, zeby iść nazot i dobre poszukać, bo może ten dom uciech jest kojś skitrany w lesie. Ino żem mu pedzioł - daj pokój, to się łospokoił. Ścieżka szła w lewo, na stok. Po lewej był łogrom polan i kolorowych badyli, po prowej widać było skaliste turnie. W końcu my wyszli na jakoś przełęcz. PRZELĘCZ POD KOPĄ BIELSKĄ Z niej poszlimy w dół, po drodze my minęli jokiś stow. Zaniedługo doszlimy do jakiegoś szynku i kupilimy piwo. SCHRONISKO W DOLINIE KIEŻMARSKIEJ Smakowało nom bo bylo gorko jak diobli. Wokół było mnóstwo skał.
Od gospody my poszli w krzaki i pod tokie skały. Jedno miejsce było trudne, było keta, ale nie tokie rzeczy żech już widzioł. Nowet Achim se doł rada. Po drodze my widzieli jokiegoś capa, co żarł trowa i się nos nie boł. Achim mu robił zdjęcio, ale się potem łokazalo, że zapomnioł wsadzić do aparatu film.
Wspinaczka było uciążliwo. Ale w końcu my wyleźli na samo góra. RAKUSKA CZUBA Teroz to my widzieli prawie cało naszo dzisiejszo droga. Zejście było już łatwe, choć słońce paliło. Doszliśmy na jokieś osiedle czy cuś, było kilka domów, w tym jeden wielki, była też jakoś lina wysokiego napięcio albo cuś takiego. SKALNATE PLESO Po drodze zaś było jakoś budka z piwem. Chodnik był wygodny więc my szli nim cołki czos. Za chwila my zaś doszli w plac, kaj pisało, ze piwo 5 minut ZAMKOWSKEGO CHATA . Ale nom się spieszyło w dół, to my poszli w lewo. No ale za chwile zaś bylo piwo. Achim juz miał nieźle w czubie, bo pił w każdej budce po dwa, więc godoł łod rzeczy. W dodatku w jednej budce zeżorł jokiś plocek kukurydziany z serem i z tomatą. Po chili lecioł jak gupi w krzoki i sadził tam równo. Rechotalimy z niego dobre pół godziny. Mimo to widać, że się zno chop na górach, bo jak my mijali jakieś wodospady, to łon wiedzioł, ze sie nazywają na cześć pisarza. Jeszcze dwa hotele i my trafili na bardzo wygodno droga. HREBENIOK Nią my szli do miasta w dół. Ino był jedyn problem. Bo było już ciemno jak w zadzie a my nie mieli latarki bo Achim wyczytoł na jakimś forum górski swiot, że jakiś tam użytkownik spokojny czy jakoś tak pisoł, że w górach nie trzebo mieć żodnego świotła, bo w nocy świeci księżyc i wszystko widoć. No ale jakoś my poświecili slepiami i my sie skulali w dół tą drogą. Zeszlimy nią do miasta, kaj mieliśmy kwatera. SMOKOVEC

Szóstego dnia zabralimy ło świcie manele i my poszli na zastawka - czy to nazwa miasta czy inny pierun nie wiem - tak tam pisało w każdym razie. Nagle przyjechała jakoś dziwno bana i my wleźli w nia. Jecholimy trocha, aż my wysiedli na tokim banhofie w lesie. Żech nic nie widzioł ino las i jakoś droga. Był jokiś krziżok i my poszli w ta droga do góry. Najsamprzód był ino las, potem ten las trocha zniknął, Achim godoł, ze go jokiś wioter łobalił. Potem zaś był las i ta droga było fest wygodno. Szlismy jakoś dwa kwadranse i my mijali jokich kirchof. Ino my czasu nie mieli, to my poszli dalej. Doszliśmy nad jakoś budowa i tam był jokiś fojny stow. Było tam jokieś łokienko i doali tam piwo, tośmy se kupili, a co. POPRADZKIE PLESO
Łokrążylimy ten stow i my poszli w góra na tako stromo ścieżka. Jakbych wiedzioł, co tam bydzie, to bych tam nigdy nie poszoł. Cołki czos w góra, jokieś zokręty, co żech wylazł na następny zakręt to żech widzioł w dole jak Achim sapie.
W końcu my się wdrapali na samo góra. OSTERVA I teraz zech widzioł piekno okolica. Szlak szoł w miara płasko, no, lekko w góra, potem lekko w dół. Fajnie się szło. W końcu my mineli jokiś piekny stow BATYZOVECKE PLESO i my zaczli złazić w dół. Ino nie na krecha ino jakoś bokiem. Obeszlimy wielko góra i my wyszli na jakiś parking z dupnym domem. SLĄSKI DOM Marian chcioł kupić tam piwo, ale jak zobaczył cena to się chycił za gowa. Poszlimy za ten dom robić zdjęcia i tam było takie dupne jezioro. Poszlimy więc dalej, trocha w górę, aż my wyszli na skraj takiej wielkiej polany. Dziwno to było polana. Myślołech, ze tak wysoko nie bydzie już tak zielono jak to hala. WIELICKIE OGRODY Coś po drodze gizdało, Marian ponoć widzioł że to jokiś futrzok. Godoł ze to chomik Achimowi wydupcył z klotki i tu loto. Szlimy wciąż w góra, po drodze mijając jakaś woda. Na końcu była keta, ale my wyleźli na sam wierzch. POLSKI GRZEBIEŃ I wtedy my obaczyli ta dupno chmuro burzowo, co szła ku nas. No to żeśmy wzięli nogi za pas i bieglimy w dół w strona jakiegoś stawu. Po drodze Achim się łobalił i strzaskoł noga. Kuloł trocha, ale nic mu nie było. Za stawem my się zagłębili w jakoś dolina i nagle wyszło słońce. A my oglądali po lewej piękne turnie. Nawet nie czuliśmy zmęczenia, choć mapa godała, ze my dużo przeszli. Skręcilimy w prawo i weszlimy w las. Po drodze chyba był jakiś obóz albo co, nie zdążyłech się przypatrzyć. POLANA POD WYSOKĄ
Potem już nic nie było... Szliśmy przez las, długo, chyba dwie godziny albo i więcej. W końcu doszliśmy do jakiejś drogi i sklepu. łod razu my pobiegli po piwo. ŁYSA POLANA Tu było w dobrej cenie, to my kupili cało zgrzewka. Narozki przyjechoł bus i my wsiedli. To znaczy my ledwo sie dopcholi bo bus był coły pełny jokimiś ceprami. Kozdy mioł niebiesko peleryna i wielki aparat na cało szyja, a jeden ceper to mioł nowet drewniano ciupaga. W busie głośno godoł, kaj to łon nie był i czego nie łoglądoł. A się łokazało, ze łoglądał ino końsko d***. Po pól godzinie witał nos nasz kochany gospodorz. Trocha nas nie było, a łon się strosznie mortwił, bo pado, ze wczora był jokiś wypodek i jokiś polok sie szczoskoł na jokimś .... zaraz, zaraz, jak ten szczyt się nazywoł.... a, Baranie Zady!

No i nodszedł siódmy dzień. Rano Achim poszoł na bahnhof po Włodka. Włodek to taki nosz kamrat z górskiej mieściny. Z niejednego pieca chleb już jodł i postanowił nos zabrać na prawdziwo wyprawa. Na wieczór jeszcze dryndał do nos, żebyśmy spakowali wszystkie klamory. Mieliśmy spać w górach i łoglądać pokoz spadających meteorów.
Zaroz jak przyszedł Włodek z Achimem to my poszli w te góry. Nojpierw my pojechali kawołek busem, w końcu my wysiedli. Nikt tukej nie wysiadoł, ino my. GRONIK Szlimy przez los leeko w góra i za jakoś godzina wyszlimy na wielko hala. PRZYSŁOP MIĘTUSI Włodek godoł, że tu bywoł nie roz, nowet padoł, że tam kieryś stała szopa, kaj szło kupić kejza. Zitzli my tam na chwila, ale zaraz my poszli w las. W tako wąsko ścieżka. Włodek nos chcioł nakusić, żebymy poszli zwiedzać jaskinia, ale Marian mu pedzioł, że on nikaj pod ziemia na urlopie nie idzie.
To my szli tą ścieżką pod tokie skały a potem takim kamienistym stokiem w góra. Aż my się wdropali na tako wielko hala. Piknie było wszystko widać. Niebawem stolimy już na górze. MAŁOŁĄCZNIAK I za chwila my byli na nostepnym szczycie i na nostepnym.CIEMNIAK Potem my poszli dość ostro w dół aż do tokiej mołej skaly, kaj my skręcili. CHUDA TURNIA Włodek porowodził nos wśród hal w dół. Tak my zeszli w dolina. TOMANOWA DOLINA Marian widzioł jakoś ścieżka w góra, ale jo żech mioł już dość. Poszlimy w dół. Dolina była długo, ale niebowem my doszli do polanki z domem i kupą luda. HALA ORNAK
Stamtąd poszliśmy w las i źli - bo trza było iść w góra - szliśmy. W końcu my wyszli na grzbiet i na polanie rozbiliśmy obóz. IWANIACKA PRZEŁĘCZ Włodek wyciągnął namiot z worków na śmieci i rozbił go koło drzewa. Meteorów my nie widzieli, bo przyszło mgła. Za to komary nos pocięły okropnie.


Rano zmarznięci poszlimy w góra. Ło matko, tako pobudka to było łokropna. Szlag by to trafił, jak sie daremnie szło. W końcu my wyszli na góra i my szli płasko. ORNAK Na lewo i prawo żech widzioł pikne góry i stawy. Doszlimy na jakoś przełęcz. SIWA PRZEŁECZ Chwila wahania i... zeszliśmy w dół z tej przełęczy, bo zimno nam było. I spoć sie chciało. Dolina była w pieruny nudna i długa. STAROROBOCIAŃSKA DOLINA Na szczęscie Włodek nom opowiodoł po drodze swoje przygody na Mnichu, jak sie wspinoł na uprzęży z pasów z malucha i jak mu sie strzaskoł termos. Po drodze pokozoł nom też, na czym polego zjazd na spodniach po skale. W sumie to my sie cieszyli, że Wlodek juz wyjeżdżo do dom... Tymczasem dolina przeszła w drugo dolina, amy nawet nie zauważyli, jak my juz stoli na przystanku. SIWA POLANA


: 16 stycznia 2012, 16:38
autor: Kovik
sokół pisze:Po piętach deptał Im Kovik, który poległ zaledwie jednym punktem.
oj tam poległ pomyliłem się tylko z nazwą nielubianej góry górników jest to Łopata a napisałem Starybocian
niemniej stwierdzam że fajna zabawa

: 16 stycznia 2012, 16:54
autor: Anonymous
Nie dlatego miałeś odjęty punkt.

: 16 stycznia 2012, 17:13
autor: Zrzęda
Muszę powiedzieć, że konkurs mnie wciągnął jak dawno żaden :)
Nie mam cierpliwości do zgadywania co jest na fotce, a tu wyzwania były dwa: gwara i trasy, z których nie wszystkie znam. Siedziałam jak głupia nad mapami i kombinowałam, kaj też tym chopom zechciało się polyźć… :twisted:
Szczególnym zgaduj-zgadula były dla mnie te dwa dni na Słowacji, bo słowackich Tatr jak dotąd nie widziałam na oczy… ale cóż. Szkoda, że ten urlop mieli taki krótki ;)