[Szkocja] Highland

W tym dziale rozmawiamy o górach z całego świata oraz przedstawiamy nasze relacje i zdjęcia z wycieczek zagranicznych. Również tu możesz zapytać o przygotowania, problemy i trudności przy organizowaniu wypraw zagranicznych.

Moderatorzy: adamek, PiotrekP, Moderatorzy

Anonymous

[Szkocja] Highland

Post autor: Anonymous » 03 września 2007, 19:56

Interesują mnie raczej Tatry.
Niestety z przyczyn natury ekonomicznej mam je w odległości ponad 2000 km. Dostępne są więc mi jedynie podczas rzadkich urlopów... Los jednak rzucił mnie, a właściwie nas dwoje - mnie i moją dziewczynę - do krainy pełnej gór i jezior. Krainy surowej i pustej, w miejsce gdzie przy odrobinie znajomości terenu oraz właściwego nastawienia można wędrować przez parę dni nie widząc człowieka. Góry szkockie są dla nas ciągle jeszcze tajemnicą nie pretenduję więc do miana znawcy, który was nimi oczaruje i będzie w nich waszym przewodnikiem. Jako, że jednak zamierzam znaleźć inspirację dla swoich tatrzańskich wędrówek oraz informacje techniczne potrzebne do ich realizacji u was, w zamian chętnie podrzucę wam trochę materiału o naszych wyprawach. Może ktoś z was wybierze się na szkockie szlaki?

Obrazek

dolina Glen Coe

ponieważ nie wiem czy nasze opowieści (autorem tekstów jest Ania, ja pstrykam fotki i taszczę butelki z wodą ;)) was zainteresują podaję na razie jedynie link do naszego bloga - jeśli będziecie zainteresowani będziemy zamieszczać notki z wypraw wraz ze zdjęciami...

http://3000.blox.pl/html
Ostatnio zmieniony 30 września 2007, 11:28 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.
Anonymous

Post autor: Anonymous » 03 września 2007, 21:37

abyście nie myśleli, że pojawiam się tu jedynie by reklamować jakiegoś bloga oto opis jednej z naszych tras:

Orla Perć Glencoe: Aonach Eagach Ridge

Nr 4, Meall Dearg:

Wymowa: mil dyerek

Znaczenie nazwy: red hill, czerwone wzgórze

Wysokość: 953m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 212.

Data wejścia: 17.08.07

Nr 5, Sgorr nam Fiannaidh

Wymowa: skyr nam fijani

Znaczenie nazwy: peak of the fair haired warriors, szczyt jasnowłosych wojowników

Wysokość: 967m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 188.

Data wejścia: 17.08.07

Przejście Aonach Eagach to nasza pierwsza munroistyczna wycieczka, kiedy munrosy zdecydowanie nie były główną atrakcją. Jest to też pierwszy szlak który dostaje ode mnie pięć gwiazdek, co od dziś nie będzie się tłumaczyło jako "nigdy więcej", ale jako "prawdziwe szaleństwo, i NA PEWNO tam wrócę":)))

Droga zaczyna się koło parkingu po prawej (patrząc w kierunku miejscowości Glencoe) stronie szosy, koło domku nad potokiem Allt-na-reigh, na wysokości Trzech Sióstr. Trudno mi to określić precyzyjniej - AFAIR jest to czwarty parking w dolinie. Chodnik wspina się prosto w górę, cały czas wzdłuż potoku. Ścieżka jest wyraźna i raczej nie ma możliwości by ją zgubić. Wspięcie się na obniżenie w grani zajmuje około dwóch dość nudnych godzin, praktycznie bez widoków - te odsłonią się dopiero po osiągnięciu grani. Wreszcie wychodzimy na szeroką przełęcz, skąd rozpoczyna się nasza właściwa trasa, wyglądająca póki co dość niewinnie:

Obrazek

Na przełęczy spotkaliśmy sympatycznego tubylca, z którym ucięliśmy pogawędkę. Wyglądał na niezłego dzika, zresztą napomknął, że 14 lat temu łaził w zimie po Tatrach Wysokich. Na nasze pytanie o szlak udzielił nam przydatnej informacji, żeby przy schodzeniu uważać na fałszywą ścieżkę prowadzącą w przepaść, dodał też, że ta grań to coś w stylu tatrzańskiej "path of the eagles". Tak więc zaczynało zapowiadać się ciekawie, chociaż początek szlaku był bardzo łatwy:

Obrazek

Pierwszym wzniesieniem na trasie jest Am Bodach, 943m n.p.m. W tym rejonie napotyka się już wstępne trudności: strome i eksponowane trawersowanie skalnego zbocza, zdecydowanie podwyższające poziom adrenaliny. Kiedy przez nie przechodziliśmy, wydawało nam się dość hardkorowe. Pod koniec trasy uznaliśmy, że to była dopiero rozgrzewka.

Na tym odcinku, z wyjątkiem wspomnianego miejsca, szlak nie jest jednak szczególnie trudny, a tylko eksponowany, jak to graniówka:

Obrazek
Obrazek

Prawdziwe szaleństwo sytuuje się na odcinku grani pomiędzy Meall Dearg a Stob Coire Leith, w rejonie Crazy Pinnacles, które my, nic jeszcze nie wiedząc o tej nazwie, ochrzciliśmy Wariatami:

Obrazek

Do Wariatów, które już z tej odległości prezentowały się raczej niepokojąco, czekała nas jeszcze jedna ciekawa akcja.

Obrazek

Grupa Bideana nam Bian: Stob Coire nan Lochan, Aonach Dubh, szczyt Bideana, stob Coire nam Beith; w dole Loch Achtriochtan

Obrazek

Crazy Pinnacles

Atrakcją okazał się piękny 15-metrowy komin, który z punktu, z jakiego ujrzeliśmy go po raz pierwszy, prezentował się po prostu strasznie. Było to pierwsze (i po prawdzie ostatnie, acz tylko dlatego, że potem nie miałabym odwagi na wycofywanie się) miejsce, gdzie powiedziałam: pieprzę, nie idę. Na szczęście M. namówił mnie, żebym zeszła aż do samego podnóża komina i dopiero stamtąd oceniła możliwości - faktycznie, z tej perspektywy wyglądał na całkiem łatwy. Owszem, totalnie pionowy, ale tak znakomicie wyrzeźbiony, że szło się jak po drabinie, bez żadnych trudności.

W drodze wyjątku, poniższe zdjęcia z braku materiału własnego pozwoliłam sobie przekopiować ze strony www.gla.ac.uk:

Obrazek
Obrazek

My dysponujemy jedynie fotkami ze środka komina:

Obrazek

O ile komin wyglądał tragicznie, a okazał się łatwy, o tyle na Wariatach było inaczej. I wyglądały, i były hardkorowe. Ekspozycja cały czas, momentami bardzo poważna, ŻADNYCH ubezpieczeń, skały generalnie nieźle wyrzeźbione, ale w kilku wspinaczkowych momentach nie było łatwo o dobry chwyt. Jak to ujął autor naszej książki: (...) it also offers several heart-stopping moments if you're not used to exposure - ja bym nawet zaryzykowała stwierdzenie, że obycie z ekspozycją wcale nie miało kluczowego znaczenia, ponieważ ten szlak jest autentycznie trudny sam w sobie.

Obrazek

Za Wariatem Stob Coire Leith i najwyższy na trasie Sgorr nam Fiannaidh

Z zdjęciami o tyle jest problem, że 1) nie w każdym miejscu da się wyjąć aparat; 2) nie są w stanie w pełni oddać głębi i perspektywy. Z pierwszego powodu tak mało tu tych "heart-stopping" akcji, z drugiego - nawet te miejsca, które uwieczniliśmy, wyglądają na fotkach dużo niewinniej niż w rzeczywistości. Potencjalni czytelnicy muszą mi uwierzyć na słowo, do jakiego stopnia zwariowany jest ten szlak. Nie umiem ocenić, na ile jego trudność jest spowodowana brakiem ubezpieczeń, nie wiem, czy ołańcuchowany stałby się banalny. W każdym razie w takiej postaci, w jakiej jest teraz, spokojnie wytrzymuje porównanie z zejściem z Koziej Przełęczy do Pięciu Stawów, a na pewno jest dużo gorszy niż np. Granaty.

Obrazek

Poniżej kolejny komin, których trochę tam jest. Same w sobie do przejścia, są groźne z powodu ekspozycji: upadek niesie bardzo duże ryzyko zatrzymania się dopiero na dole.

Obrazek

Łatwiejsze partie pozwalają ponacieszać się trochę widokami. Od strony Glencoe zdecydowanie dominuje masyw Bideana.

Obrazek

Aonach Eagach oznacza notched ridge, pokarbowaną grań. Trudno o nazwę mniej pretensjonalną w swej trafności:

Obrazek

Na szlaku co kilkanście / dziesiąt metrów pojawiają się kilkumetrowe ścianki, niebezpieczne z tego samego powodu co kominy: ekspozycji. Nie można sobie tutaj pozwolić na zlekceważenie zasady trzech punktów oparcia, trzeba szukać chwytu aż do skutku. Nieodzowne okazuje się schodzenie przodem, które jak większość kobiet odbieram jako nienaturalne.

Obrazek

Przed nami ostatnie i najgorsze momenty, najwyższy z Wariatów:

Obrazek

To zdjęcie jest klasycznym przykładem wypaczania rzeczywistości przez obiektyw. Fragment grani, na którym siedzę, musieliśmy pokonywać okrakiem. Z obu stron opadają mocno nachylone żleby, które na fotce zlały się z planem pierwszym, zwłaszcza prawy - za szarym kamieniem jest spad, i to taki, że gdyby polecieć, zatrzymało by się pewnie dopiero na blacie szosy A82.

Obrazek

A tu najlepsze miejsce trasy, zaiste heart-stopping. Uwaga: szlak biegnie trawersem przez trawki aż do widocznego w dole komina zawieszonego nad przepaścią. Nie jestem w stanie określić dokładnego przebiegu drogi, ponieważ mnie samą zastanawia, jak właściwie myśmy tamtędy zeszli:

Obrazek

Zbliżenie na komin. Z tym miejscem naprawdę były jaja: nie dość, że wąski, nachylony i trudny, to jeszcze sprowadzał na wąską eksponowaną półeczkę, a dalej wcale nie było lepiej....

Obrazek

W kominie:

Obrazek

Kiedy już udało się nam przedostać na półkę, czekała nas wspinaczka kilkunastometrową ścianą, która z dołu wyglądała na świetnie wyrzeźbioną (zasada: myśl nie o przepaści za tobą, a o faktycznych trudnościach zadziałała bez pudła, wspinaczkę zaczęłam bez strachu), ale okazała się raczej przesrana, ponieważ uformowana była z grubsza w bardzo wysokie schody, tak wysokie że ani nogi zadrzeć, ani się złapać (krawędź schodów to jedna z ostatnich rzeczy, jakie chciałabym widzieć jako uchwyt). Jakoś się udało, ale nie bez trudu i stresu. W tym momencie byłam już w 100% pewna, że prędzej zadzwonię po 911 niż zawrócę, gdyby była taka konieczność. Za nic nie chciałam schodzić tą ścianką.

Na szczęście nic gorszego już na nas nie czekało. Przy czym nie był to bynajmniej koniec trudności. Tu akurat fragment "relaksacyjny":

Obrazek

Po kilku kolejnych ściankach przyszła kolej na ostatni już komin na trasie. Szlak, wyraźnie widoczny za M., doprowadza do miejsca, którego w żaden sposób nie da się ominąć:

Obrazek

Jedyny sposób to przejście tym właśnie kominkiem (po lewej), starając się wystawać z jego rynny najmniej, jak to możliwe:

Obrazek

Na szczęście zejście od drugiej strony okazało się dużo mniej ryzykowne:

Obrazek

Od Crazy Pinnacles aż do Stob Coire Leith, i dalej do najwyższego punktu na trasie, Sgorr nam Fiannaidh, grań nie sprawia już żadnych kłopotów.

Obrazek

Na przełęczy pomiędzy Stob Coire Leith i Sgorrem spotkaliśmy dwoje turystów, faceta z młodziutką dziewczyną. Po udzieleniu nam informacji co do drogi zejścia wyjawili, że planują przejść całą grań. Zdziwiliśmy się, bo było już po 18, ostrzegliśmy ich uczciwie o trudnościach jak i o tym, że my robiliśmy odcinek od pierwszej przełęczy trzy godziny. Podziękowali, ale nie wyglądało że informacje te wywarły na nich szczególne wrażenie. Rozeszliśmy się każda para w swoją stronę.

Widok ze Sgorra nam Fiannaidh jest piękny i rozległy, ale prawdę mówiąc marzyliśmy już tylko o tym, by jak najszybciej zejść i zdobyć coś do picia, ponieważ tuż po Wariatach skończył nam się niemały przecież zapas.

Obrazek

Sgorr nam Fiannaidh

Za szczytem należy bardzo uważać: przed oczkiem wodnym zbiega w dół fałszywa ścieżka, która sprowadza do przepaści. Należy ją ominąć, a za chwilę trafi się na właściwą, oznaczoną kopczykami z kamieni.

Zejście jest męczące, długie, upierdliwe i nie do końca bezpieczne. Bardzo strome piargi albo (momentami lekko eksponowane) skałki. Oczywiście do Wariatów nie ma porównania, ale na pewno należy uważać, zwłaszcza że człowiek zmęczony traci pewność ruchów. Droga w dół zajęła nam dwie godziny. Do parkingu szliśmy jeszcze około czterdziestu minut, podziwiając naszą grań:

Obrazek

Ściemniało się już, siąpił rzadki deszczyk. Zastanawialiśmy się, gdzie są teraz napotkani przez nas turyści, czy jeszcze w górze, czy też udało im się zejść bezpiecznie. Odpowiedź przyszła do nas sama. Zaczepiły nas kolejno dwie ekipy ratowników, wypytując, czy to my jesteśmy Andrew i jego towarzyszka, którzy zadzwonili z grani, że utknęli i proszą o pomoc. Udzieliliśmy możliwie jak najobszerniejszych informacji co do miejsca i godziny, kiedy to widzieliśmy ich na trasie, życzyliśmy ratownikom powodzenia i poszliśmy w swoją stronę. Nie sądzę, żeby akcja miała się zakończyć źle - jeśli tylko nasi turyści byli na tyle inteligentni, by nie posuwać się dalej tylko zabiwakować w osłoniętym miejscu, nic nie powinno im się stać. Później w samochodzie zastanawialiśmy się jeszcze, czy nie mogliśmy ostrzec ich jakoś skuteczniej, bardziej przestraszyć, ale z drugiej strony - skąd mieliśmy wiedzieć, czy nie mamy do czynienia z dzikami takimi jak ten pierwszy facet? Mam w każdym razie nadzieję, że wszystko zakończyło się szczęśliwie.

Trasa dostaje ode mnie *****. Szlak tylko dla osób obytych z ekspozycją, które są pewne, że nie sparaliżuje ich lęk wysokości. Sporo podciągania na rękach. Koniecznie należy pamiętać o zasadzie trzech punktów oparcia, ścieżki szukać ostrożnie (momentami wariantów przejścia jest więcej, nie warto ryzykować trudniejszego). Brak możliwości wcześniejszego zejścia z ponad trzykilometrowej grani. Przy złej pogodzie, śliskiej skale lepiej się wycofać póki jeszcze można. Schodząc z ostatniego szczytu na trasie uważać na ścieżkę.

My wybieramy się tam znowu za rok, potrenować przed Orlą Percią. Miłośnikom tego typu przejść grań Aonach Eagach z pewnością się spodoba.

------

tekst Ani, zdjęcia Mazio

ps.mam nadzieję, że zdjęcia nie są zbyt duże
Anonymous

Post autor: Anonymous » 03 września 2007, 22:14

Mosorczyk pisze:Zdjęcia nie są duże ale za to wspaniałe!!!

Mam pytanie w związku z tym. Czy są tam łańcuchy? Pytam bo ich nie zauważyłem, a miejsca są równie eksponowane co na Orlej Perci.
Nie, nigdzie na szlakach w Szkocji nie ma sztucznych ułatwień. Do dyspozycji mamy jedynie zdrowy rozsądek i własne kończyny. Co więcej - szlaki są nieoznakowane, zdarza się więc, że na podmokłych, torfowych terenach w niższych partiach gór giną w ogóle z oczu. Trzeba więc mocno uważać. Podobno (tak wyczytaliśmy w książce o Munrosach) Szkoci preferują swobodny styl pokonywania swoich bezdroży celem nie rozdeptania wszystkiego używając tych samych ścieżek. Trochę to dla mnie dziwne bo teren górski w Szkocji jest po prostu olbrzymi...

Cieszę się, że Ci się podoba - starszych wpisów nie będę tu już dublował (zapraszam na bloga) ale z nowościami będę się meldował na bieżąco jeśli nie macie nic naprzeciw.
Anćla

Post autor: Anćla » 03 września 2007, 22:27

cudowne góry!!! no to ja chcę do Szkocji :wink: ehh ciekawa jestem ile na tym jest wypadkow smiertelnych na naszej sztucznie ulatwionej Orlej bywaja trudne dni a jak to wyglada w Szkocji zupelnie naturalnej?
Anonymous

Post autor: Anonymous » 03 września 2007, 22:28

Rewelacyjne foty i opis! Wynika z niego, że te góry wcale nie takie wysokie a tu proszę takie trudności. Wygladają jak nasze polskie Tatry, tylko w wersji mini :D Taki mix Beskidu i Taterek :)
Czekam na kolejne relacje i foty a tymczasem lece oglądac bloga 8)
Anonymous

Post autor: Anonymous » 03 września 2007, 23:26

Anćla pisze:cudowne góry!!! no to ja chcę do Szkocji :wink: ehh ciekawa jestem ile na tym jest wypadkow smiertelnych na naszej sztucznie ulatwionej Orlej bywaja trudne dni a jak to wyglada w Szkocji zupelnie naturalnej?
nie mam żadnych danych, ale z pewnego źródła mogę powiedzieć, że helikoptery Mountain Rescue latają tam regularnie...
Daga pisze:Rewelacyjne foty i opis! Wynika z niego, że te góry wcale nie takie wysokie a tu proszę takie trudności. Wygladają jak nasze polskie Tatry, tylko w wersji mini :D Taki mix Beskidu i Taterek :)
Czekam na kolejne relacje i foty a tymczasem lece oglądac bloga 8)
hmmm... muszę zaprotestować! Niewielka wysokość tych gór wynika z tego, że wyrastają prosto z oceanu, faktycznie bardziej porównałbym je do czegoś pomiędzy Tatrami Zachodnimi, a Wysokimi i to ze wskazaniem na Wysokie ;)

edit:
przynajmniej to co na razie widziałem...
Anonymous

Post autor: Anonymous » 10 września 2007, 20:21

Gdybym zaczął was nudzić to dajcie znać


Buachaille Etive Mor

Nr 7, Stob Dearg:

Wymowa: stob dyerek

Znaczenie nazwy: red peak, czerwony szczyt

Wysokość: 1021m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 110.

Data wejścia: 8.09.07

Nr 8, Stob na Broige:

Wymowa: stob na bruka

Znaczenie nazwy: znalazłam dwie wersje, absolutnie rozbieżne i obie brzmiące dość głupawo - lively peak bądź peak of the shoe, jeszcze poszukam;

Wysokość: 956m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 207.

Data wejścia: 8.09.07

Grań Buachaille (czyt. bukal) Etive Mor, Wielkiego Pasterza Glen Etive, jest jakoby w pierwszej piątce najpopularniejszych celów Highlandu. Faktycznie, stopniem zatłoczenia przypomina szlaki tatrzańskie. Powody nie są trudne do odgadnięcia: położenie w Glencoe, dwa munrosy po drodze, zapewne widowiskowość (my mieliśmy pecha pod tym względem, ale biorąc pod uwagę położenie masywu, przy lepszej pogodzie wrażenia muszą być takie, że proszę siadać), wreszcie łatwość techniczna i stosunkowo niewiele podchodzenia do góry.

Szlak zaczyna się tradycyjnie koło parkingu, chyba drugiego w dolinie. Nawet jeśli się mylę, nie powinno być żadnych problemów z właściwym zlokalizowaniem go - kiedy już wypatrzymy szczyt Stob Dearg, który rozpoczyna Buachaille Etive Mor, nazwijmy w skrócie BEM...

Obrazek

... i zaczniemy go okrążać...

Obrazek

Po lewej Stob Dearg

... wkrótce ukaże się przełęcz, na którą wspina się nasz szlak - a zaczyna się on dokładnie na parkingu.

Przełęcz jest położona na wysokości 902m. n.p.m.

Obrazek

Szlak jest dość stromy, dzięki czemu bardzo szybko zyskujemy wysokość. Wejście na grań zajmuje (z postojami) około godziny.

Obrazek

Ostatni odcinek pokonuje się po pięknie wyrzeźbionych skałach - niestety, tylko z parkingu wygląda to ciekawie, w rzeczywistości ani na trudności, ani na ekspozycję nie ma co liczyć. Cały czas idziemy po wygodnych i bezpiecznych schodkach.

Obrazek

Z przełęczy można się udać w obu kierunkach: na wierzchołek Stob Dearg bądź dalej wzdłuż grani. Większość turystów łączy obie opcje - Stob Dearg jest najwyższym punktem BEM, a wejście na niego zajmuje zaledwie ok. 20 min i nie jest szczególnie forsowne. Góra znajduje się u wylotów Glencoe i Glen Etive, z wierzchołka musi się zatem roztaczać wspaniały widok na obie doliny oraz cudownie posępne przestrzenie Rannoch Moor. Niestety, chmury towarzyszyły nam tego dnia permanentnie.

Końcowy odcinek tuż przed szczytem Stob Dearg to jedyne miejsce całej trasy, gdzie momentami występuje chociaż cień sugestii ekspozycji:

Obrazek

Po zdobyciu munrosa wróciliśmy na przełęcz i kontynuowaliśmy marsz po grani. Absolutnie nie przypomina ona Aonach Eagach, jest spłaszczona, szeroka i bezpieczna. Z początku szliśmy po płaskim, mając jednak świadomość, że przed nami jeszcze trzy znaczące wzniesienia, z czego pierwsze, Stob na Doire, jest zaledwie o 10m niższe od Stob Dearg. Widoczność była słaba, zaledwie na kilkadziesiąt metrów, więc w tej kwestii musieliśmy całkiem zaufać mapie. We mgle człowiek głupieje, więc zaniepokoiliśmy się trochę, kiedy chmury nieco się przerzedziły i tuż przed nami na moment pokazało się coś, co wyglądało jak wielka i bardzo stroma góra:

Obrazek

Tymczasem wejście na Stob na Doire okazało się stosunkowo łagodne, chociaż istotnie podejść kawałek trzeba było. Szczyt nie ma statusu munro ze względu na zbyt małą wybitność, ale jest drugim co do wysokości punktem trasy - 1011m n.p.m.

Były to już ostatnie momenty, kiedy przynajmniej na krótko dało się coś dostrzec poprzez mgłę.

Obrazek

Schodząc ze Stob na Doire zgubiliśmy szlak. Nie od razu zdaliśmy sobie z tego sprawę. Ścieżka, do szczytu wyraźna, po drugiej stronie rozmyła się, we mgle nie było widać, które z opadających z wierzchołka zboczy przechodzi w grań, a które sięgają w doliny. Schodziliśmy jakimś kosmicznie stromym żlebem, pełnym żwiru, aż w końcu M. stwierdził, że chyba złazimy do Glen Etive i musimy spróbować przetrawersować jeszcze kawałek zbocza po czym wrócić na grań, do szlaku. W tym momencie wielki szacun, ponieważ mój wewnętrzny kierunkowskaz mówił mi wyraźnie, że schodzimy na stronę dokładnie przeciwną, i również w przeciwnym kierunku powinniśmy wchodzić. Tymczasem po chwili okazało się, że M. ma 100% racji.

Obrazek

Przed nami wędrowało trzech miejscowych, którzy altruistycznie wysłali jednego w tył, żeby nas ogarnął i doprowadził na szlak. Też zabłądzili na wierzchołku Stob na Doire, ale mieli GPSa, kompasy i wszystko, więc kiedy zdali sobie sprawę, że poszli źle, wiedzieli dokładnie którędy dostać się na właściwą drogę

Obrazek

Moje wewnętrzne poczucie kierunku było już jednak całkiem rozregulowane, i aż do końca trasy mówiło mi, że idziemy w stronę przeciwną niż powinniśmy. Ciekawe że obaj koledzy mieli tak samo, jeden M. wykazał się intuicją.

Napotkana ekipa była bardzo sympatyczna, a munrosy BEM okazały się być ich sto piętnastym i sto szesnastym. My też pochwaliliśmy się, że parę mamy już na rozkładzie. Próbowałam nauczyć się prawidłowej wymowy Aonach Eagach - to jest AFAIR coś w stylu ionak' ieegak', ze zmiękczeniami jak w rosyjskim - ogólnie wymowa w gćlic jest strasznie popieprzona. Dowiedziliśmy się też, którędy schodzić - z najgłębszej (820m) przełęczy na trasie, pomiędzy Stob na Doire a kolejnym szczytem, opada ścieżka do doliny Lairig Gartain, która (to wiedzieliśmy) odchodzi od Glencoe. Początek ścieżki jest oznaczony kopczykiem z kamieni.

Na przedostatnim wzniesieniu, Stob Coire Altruim (941m n.p.m.) spotkaliśmy nietypowego turystę:

Obrazek

Jest tam gdzieniegdzie nawet trochę przepaściście, ale o trudnościach można zapomnieć:

Obrazek

Chmury robiły się coraz gęstsze, wilgoć coraz większa, wiatr silniejszy. Gdyby nie chęć zaliczenia ostatniego munro, pewnie byśmy zawrócili, bo ani widoków, ani trudności - dupa, panie.

Obrazek

Stob Coire Altruim

Munro Stob na Broige liczy sobie 956m wysokości i zamyka grań BEM, która dalej opada już do Glen Etive.

Obrazek

Schron na szczycie Stob na Broige

Z munrosa wycofaliśmy się do przełęczy, z której w dolinę sprowadza wzdłuż potoku stroma ścieżka - bądź w formie chodniczka, bądź po łatwych, naturalnie wyrzeźbionych skałach.

Obrazek

Do Lairig Gartain schodzi się szybko, nie więcej niż 40 min. dość urozmaiconym terenem. Sama dolina to jedno wielkie torfowisko, podmokłe, błotniste, pełne dziur, w które można wpaść po kolano, usiane zielonymi kępami, po których fajnie jest przeskakiwać dopóki odległość pomiędzy naszą a najbliższą kępą nie będzie tak duża, że pluśniemy w błoto.

Obrazek

Zwłaszcza dziury są wyjątkowo wredne, bo zamaskowane i ciężko wydostać z nich nogę bez pomocy. A i potem nie chcą cię wpuścić do samochodu dopóki nie pozbędziesz się butów i skar;P

Obrazek

Odcinek doliną do parkingu w Glencoe to jakaś godzina - mogłoby być krócej, gdyby nie konieczność szukania suchej (w zasadzie to mniej mokrej) drogi w torfowisku.

Szlak jest średnio długi, łatwy, taki na *. Z tym, że orientacyjne trudności jak widać wystąpić mogą, w rejonie szczytu Stob na Doire droga nie jest ewidentna. Na tym odcinku, zwłaszcza we mgle, należy bardzo uważać.

Obrazek

Żałuję, że nie jestem w stanie powiedzieć niczego o widokach, przez co opis wypadł dość zdawkowo. Sama będę chciała za jakiś czas powtórzyć tę trasę przy pięknej pogodzie, bo pomimo zaliczenia dwóch munrosów czuję niedosyt. Myślę, że szlak jest wart polecenia nawet w ciemno - jak wspomniałam, BEM jest tak położone, że przy dobrej widoczności musi tam być pięknie, a że trudności nie ma żadnych i męcząco też jakoś bardzo nie jest, warto spróbować się o tym przekonać.

Kiedy powtórzymy wycieczkę w bardziej sprzyjających warunkach, oczywiście wrzucę zdjęcia.

----

tekst Ani, zdjęcia moje i Kubatego
Awatar użytkownika
Królik
Turysta
Turysta
Posty: 6299
Rejestracja: 22 lipca 2007, 23:27

Post autor: Królik » 10 września 2007, 20:44

Mazio, dzięki wielkie za relacje.
Szkocja i jej góry od lat są moim marzeniem. Na razie niespełnionym... ale świat taki mały jest... ;))
Alf

Post autor: Alf » 10 września 2007, 21:18

A mnie brakuje owiec i chłopców w spódniczkach ;))
A poważnie to piękne klimaty, pozazdrościć
Anonymous

Post autor: Anonymous » 30 września 2007, 1:07

wczoraj w Highlandzie:

The Cobbler

The Cobbler, czyli Szewc - znany także jako Ben Artur (w gćlic Beinn Artair) liczy sobie 884m n.p.m., co oznacza iż łapie się do corbetts, nie do munros (ale o korbetach kiedy indziej). Położony w Alpach Arrocharskich, na zachodnim brzegu Loch Lomond, bardzo się odróżnia od swojego urodziwego, ale raczej mało spektakularnego towarzystwa. Jeżeli o Rohaczu Ostrym pisałam, że jest charakterny, to Cobbler nie dość że ma charakter, ma też świra.

Już przed Arrochar zza wału niższych gór wyłania się coś, co wygląda jak żuchwa wielkiego smoka:

Obrazek

Trasę rozpoczęliśmy na parkingu w Glen Croe (Visitor Centre przy drodze A83, nad Loch Long). Odchodzi stamtąd wyraźna, wygodna i dobrze oznaczona ścieżka. Nad parkingiem góruje południowy szczyt Cobblera:

Obrazek

Tą przyjemną drogą idziemy nieśpiesznie około 20 minut, po czym skręcamy w las. Uwaga - leśna ścieżka na którą musimy odbić jest maleńka i łatwa do przegapienia, dlatego należy mieć oczy otwarte i oczywiście mapę.

Obrazek

Leśnym, wąskim i stromym szlakiem wędrujemy około 40 minut (po drodze niesamowity strumień spadający po przepięknie wyrzeźbionych płytach, plus... koszmarne błoto), by osiągnąć płaskowyż (to nie jest do końca precyzyjne określenie, ale niech już będzie), z którego już bezpośrednio wyrasta Cobbler oraz sąsiedni munro Beinn Narnain. Na wysokości tamy musimy dokonać wyboru: atakować Cobblera od tyłu, podchodząc ciągiem kolejnych garbów, czy wbijać się na przełęcz pomiędzy częścią środkową a szczytem północnym. My wybraliśmy opcję pierwszą, czyli (bo zdaję sobie sprawę, że powyższy opis brzmi jak na razie cokolwiek abstrakcyjnie) wbijanie się na górę od strony lewej.

Obrazek

Szczyt południowy, część środkowa z "Igiełką" (najwyższy punkt masywu), przełęcz z której schodzi szlak oraz szczyt północny

Obrazek

Pod Cobblera podchodzi się dość szybko, teren wznosi się łagodnie więc marsz nie jest męczący, a końcowe stromizny to zaledwie 100 metrów z hakiem. U samego podnóża góry widać już, że 90% włażenia mamy za sobą.

Obrazek

Szczyt południowy jest najniższy, ale najbardziej hardkorowy: piękna i dumna wieża o pionowych, skrzesanych ścianach.

Obrazek

W ogóle piony, przewieszki i urwiska są na Cobblerze fantastyczne:

Obrazek

Na szczyt południowy odważył się wejść tylko Mariusz. Próbowaliśmy wszyscy - ścieżka wchodziła na trawiastą i eksponowaną, ale szeroką galeryjkę, skąd można było zacząć się wspinać kominkami i pęknięciami. Mariusz szybko zniknął nam z oczu, po czym po jakichś trzech minutach rozległo się z góry jego wołanie - kategorycznie zabraniał mi wchodzić za nim. I tak nie bardzo miałam możliwość, ponieważ Kuba utknął nade mną w połowie ściany:P Kiedy już udało mu się zejść, zdecydowaliśmy, że na górę nie ma się co pchać bo nawet jeśli się uda, z powrotem może być kiepsko.

Obrazek

Mariusz zaczyna forsować ścianę, na drugim planie "Igiełka"

W międzyczasie na szczyt wchodziły jakieś typy, ktoś schodził (z asekuracją) - w ogóle ruch był tam spory jak na szkockie góry. Mariusz zszedł - co obserwowałam z napięciem - bardzo sprawnie, ale już na dole oznajmił, że droga jest trudna, parę momentów było typowo siłowych w znacznej ekspozycji, i że mogłabym nie dać rady, a przynajmniej nie tą samą trasą.

Obrazek
Obrazek

Szczyt południowy, na drugim planie Ben Lomond

Obrazek

Na pierwszy wierzchołek nie udało się nam z Kubą wejść, ale postanowiliśmy, że "Igiełki" (piszę w cudzysłowiu bo to nasza nazwa) sobie nie podarujemy.

Obrazek

"Igiełka" jest nawyższym punktem Cobblera, choć z dołu wydaje się, że wysunięte w przód pozostałe szczyty nad nią dominują.

Obrazek

Wejście okazało się nietrudne. Najpierw należało przejść przez okno skalne, potem atakować od prawej. Technicznie do ogarnięcia, ale ekspozycja taka, że - przyznam się - w zejściu miałam przez chwilę problem. Był tam, na samej górze, fragment gdzie właściwie najlepiej byłoby posadzić dupę i przefiknąć obie nogi na drugą stronę: manewr prosty, ale nie nad kilkudziesięciumetrową przepaścią. W końcu udało mi się przejść, ale musiałam w tym celu zrobić praktycznie szpagat, a i tak by nie wyszło gdybym była niższa i miała krótsze nogi.

Obrazek
Obrazek

Powrót przez okno skalne:

Obrazek

Po emocjach "Igiełki" wspięliśmy się na szczyt północny, jedyny z trzech na który droga jest łatwa i raczej bezpieczna. Co nie oznacza bynajmniej, że ta część góry jest mniej spektakularna od pozostałych - poniżej największa chyba przewieszka na Cobblerze:

Obrazek
Obrazek

Szczyt południowy, w dole Loch Long

Obrazek

Cobbler jest naprawdę niesamowity. Pełno głazów o dziwnych kształtach, okien skalnych, dziur (jaskiń?), nie wspominając o wszechobecnych przepaściach. Tak jakby bogowie, którzy stwarzali Arrochar Alpes ostatniego dnia zrobili bibę na okoliczność finału, i w stanie wskazującym postanowili postawić taką właśnie kropkę nad I.

Obrazek
Obrazek

Ben Donich i Beinn an Lochain - prawdopodobnie. W tym rejonie orientuję się jeszcze słabo i mogłam coś pokręcić. Oczywiście jeśli stwierdzę, że jest byk, zweryfikuję!

Obrazek

Beinn Narnain

Zejście z przełęczy nie nastręcza trudności. Po półgodzinie znów jesteśmy przy tamie a dalej - tą samą drogą którą wchodziliśmy, przez błotnisty las.

Cobblera polecam z całego serca, widoki, emocje i przede wszystkim świetna zabawa gwarantowane. Szlak jest krótki, mało forsowny i - pominąwszy najbardziej spektakularne fragmenty w rejonie szczytowym - łatwy. Szczyt południowy Mariusz ocenił na mocne *****, "Igiełce" daję **** przede wszystkim ze względu na ekspozycję. Wrażenia - także, a może przede wszystkim estetyczne - potężne, nawet jeśli ktoś zdecyduje się pominąć oba cięższe momenty.

Cobbler dołączył niniejszym do ścisłej czołówki moich ulubionych gór.
Anonymous

Post autor: Anonymous » 30 września 2007, 10:07

Przepięknie,szkoda że tak daleko :(
Anonymous

Post autor: Anonymous » 30 września 2007, 11:32

Jeżdżę w te góry, które mam pod ręką. Na wyjazd w Tatry mogę pozwolić sobie jedynie gdy biorę dłuższy urlop. Mam jednak nadzieję, że jeśli was los kiedyś rzuci na chwilę lub dłużej do Szkocji skorzystacie z naszych relacji by wybrać się na ciekawą wędrówkę. A to, że w życiu bywa różnie i możecie się tu kiedyś również znaleźć byłoby banałem. Dla mnie było tak jeszcze trzy lata temu. Pozdrowienia. :)
Anonymous

Post autor: Anonymous » 30 września 2007, 21:55

piekne zdjecia i te naturalne wejscia na szlaku,super sprawa,pozdrawiam i wiecej zdjec...
Awatar użytkownika
maga
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 914
Rejestracja: 29 września 2007, 20:20

Post autor: maga » 01 października 2007, 14:27

wspaniałe, wspaniałe góry i zdjęcia!niedawno oglądałam zdjęcia znajomego z fiordów norweskich.świat jest piękny.trzeba tylko wyjść z domu.
z bliska nic nie wygląda tak, jakim się wydawało z daleka
Anonymous

Post autor: Anonymous » 02 października 2007, 12:13

maga pisze:trzeba tylko wyjść z domu.
No i miec trochę kasy ;) ;) ;)
ODPOWIEDZ