Dlaczego chodzicie/ zaczęliście chodzić po górach?

Tu możesz porozmawiać ogólnie o turystyce górskiej, nie związanej z żadnym z pasm, znajdziesz informacje ważne dla rozpoczynających przygodę z górami, porady innych użytkowników, porozmawiasz o problemach, z którymi borykają się miłośnicy gór, zagrożeniach związanych z górską turystyką.

Moderatorzy: adamek, HalinkaŚ, Moderatorzy

Anonymous

Post autor: Anonymous » 29 czerwca 2010, 13:37

na takich rzekach łowie ryby :D jak kajakarstwo to górskie ale to jeszcze przedemną :D ale taki spływ też ma swój urok :spoko:
Anonymous

Post autor: Anonymous » 01 lipca 2010, 13:34

góry w przeciwieństwie do wody mają to coś co strasznie lubię czyli szybką weryfikację i obdarcie z piórek do tego Woda to przewidywalny żywioł Góry mniej.
Awatar użytkownika
Bodzio
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 561
Rejestracja: 22 grudnia 2008, 11:58

Post autor: Bodzio » 12 sierpnia 2010, 15:26

mosquitos heaven pisze:skusiło mnie wioślarstwo, pomantrzyć nad wiosłem też fajna sprawa :oki:
fajna sprawa... ja chciałm kiedyś zostać żeglarzem ale przerażaly mnie przygotowania przed rejsem... poniżej lista.:lol:

1. Śpij na półce , najlepiej w ubikacji.
2. Zamiast drzwi powieś zasłonkę.
3. Poproś kogoś, żeby cztery godziny po tym jak zaśniesz, obudził cię świecąc latarką w oczy i krzycząc „Wstawaj, twoja wachta!".
4. Kiedy bierzesz prysznic, zakręcaj wodę, jak tylko się namydlisz i już jej nie puszczaj.
5. Nalej ropy (oleju silnikowego) do urządzeń klimatyzacyjnych i włącz je na najwyższe obroty.
6. Jak zaleje ci piwnicę, zejdź na dół i wybieraj wodę czerpakiem.
7. Włącz w pokoju jakieś urządzenie, kiedy słuchasz ulubionej muzyki albo chcesz z kimś porozmawiać - może być kosiarka do trawy albo mikser.
8. Jeśli na zewnątrz wieje wiatr, biegaj wokół domu, sprawdzając czy wszystkie okna są zamknięte; w nocy zmieniajcie się na „wachcie" co 4 godziny.
9. Podziel wannę na pół; w jednej połowie ustaw prysznic na wysokości pępka; w drugiej połowie przechowuj wszystkie niejadalne śmieci (jadalne śmieci wyrzucaj przez okno).
10. Pokrój dużą cebulę i wymieszaj z posiekaną tygodniowa szynką z marketu, rzuć to w kąt pokoju i trzymaj wilgotne.
11. Spuść z malucha zużyty olej, na to ocet 10% i spleśniały chleb - do gara i w drugi kąt.
12. Aby zasymulować awarię kingstona, poproś jakiegoś kota o załatwienie dużej i małej potrzeby w trzecim kącie.
13. Załatw fotel bujany, niech cię ktoś buja w maksymalnej amplitudzie, szarpiąc nieregularnie na boki, a ty zamknij oczy i oddychając pełną piersią próbuj spać.
14. Obudź się w środku nocy i zjedz masło orzechowe z czerstwym chlebem albo zimna zupkę z puszki lub fasolkę.
15. Rozpisz jadłospis dla całej rodziny na tydzień nie zaglądając do kuchni, lodówki lub zamrażarki.
16. Raz na miesiąc weź jakieś bardzo ci potrzebne urządzenie, rozkręć je na drobne śrubki i złóż z powrotem.
17. Zamontuj pod stołem pałeczkę fluorescencyjną, połóż się tam wieczorem i poczytaj książkę.
18. Co jakiś czas weź kota i wrzuć go do wanny albo do zlewu z okrzykiem „Człowiek za burtą!".
19. Wejdź do kuchni, wygarnij wszystko z szafek na podłogę, dorzuć garnki i słoiki, a potem nakrzycz na współlokatora, że źle zasztauował kambuz.
20. Ustaw się naprzeciw włączonego wentylatora i trzymając się obydwoma rękami jakichś linek spróbuj się wysikać nie zalewając się od szyi w dół.
21 Wylej kilka razy dziennie wiadro lodowatej wody na głowę i niech pocieknie po tobie po czubki palców u nóg.
22. Co drugą herbatę posól, zamiast posłodzić.
23. Zamknij się z mamą/siostrą/teściową/nielubianym kolegą w pokoju o powierzchni 8 m2 na tydzień.
24. Przywiąż liny do nóg tapczanu, niech usiądzie na nim cała rodzina, niech zgodnie, z wściekłością krzyczą do ciebie na przemian: „Cumę rufową wybieraj !", „Cumę dziobową wybieraj!", a ty biegaj od liny do liny i przeciągaj tapczan razem z nimi z kąta w kąt.
25. Chodź i śpij w mokrych ubraniach, jak wyschną na tobie, to zmocz je znowu.
Motto Legii Cudzoziemskiej "maszeruj albo giń"
mariuszg
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1417
Rejestracja: 11 marca 2010, 13:11

Post autor: mariuszg » 12 sierpnia 2010, 21:02

Bodzio pisze:20. Ustaw się naprzeciw włączonego wentylatora i trzymając się obydwoma rękami jakichś linek spróbuj się wysikać nie zalewając się od szyi w dół.
Skąd ja to znam ... :)
Jest jeszcze coś : zsuń spodnie do kolan , usiądż na murku ( czyli rufie ) i wypnij goły tyłek . Poproś sąsiada żeby polewał twoje cztery litery szlauchem , mocnym strumieniem . Przedsmak tego co cię czeka kiedy kingston bedzie zepsuty. A zepsuty jest z reguły. No i zaoszczedzisz na papierze toaletowym :lol:
" Na życiu trzeba się znać..." Feliks Raptus
Awatar użytkownika
Królik
Turysta
Turysta
Posty: 6291
Rejestracja: 22 lipca 2007, 23:27

Post autor: Królik » 12 sierpnia 2010, 22:30

Bodzio pisze:źle zasztauował kambuz.
Bodzio a przetłumacz na polski. Ewentualnie może być na ślonski :lol:
Anonymous

Post autor: Anonymous » 13 sierpnia 2010, 9:22

Mariusz G. pisze:
Bodzio pisze:20. Ustaw się naprzeciw włączonego wentylatora i trzymając się obydwoma rękami jakichś linek spróbuj się wysikać nie zalewając się od szyi w dół.
Zasada nr 1: nigdy nie sikać pod wiatr :) Zawsze na zawietrzą :]
mariuszg
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1417
Rejestracja: 11 marca 2010, 13:11

Post autor: mariuszg » 13 sierpnia 2010, 9:35

gruby pisze:Zasada nr 1: nigdy nie sikać pod wiatr Zawsze na zawietrzą :]
To oczywiście logiczne , ale i tak trzeba sobie wypracować odpowiednią technikę. Zwłaszcza podczas sztormowej pogody , kiedy obydwie ręce są potrzebne do trzymania sie want :lol:
" Na życiu trzeba się znać..." Feliks Raptus
Anonymous

Post autor: Anonymous » 13 sierpnia 2010, 21:47

Królik pisze:Bodzio powiedział/-a:
źle zasztauował kambuz.

Bodzio a przetłumacz na polski. Ewentualnie może być na ślonski :lol:

Źle porozkładał szpargały w kuchni ;)
Anonymous

Post autor: Anonymous » 19 sierpnia 2010, 10:41

Dla mnie góry są oderwaniem się od zgiełku miasta, trochę wysiłku i odpoczynek
Awatar użytkownika
Katarynka
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 907
Rejestracja: 17 sierpnia 2010, 13:44

Dlaczego Góry?

Post autor: Katarynka » 19 sierpnia 2010, 11:28

Mnie zabrały koleżanki na pierwszy spacer po Tatrach Zachodnich w weekend wiosenny, bo nie chiałysmy siedzieć w domu... znowu, tylko pojechać gdzieś za miasto, pooddychać świeżym powietrzem, tymbardziej, że wiosna i tak chciało się coś zrobić. Miałyśmy tylko wejść na Grzesia, super miejsce, piękne widoki :zoboc:
Ale potem następny szczyt był tak blisko... że poszłyśmy dalej Rakoń, Wołowiec, Kończysty Wierch i zeszłyśmy dopiero z Trzydniowiańskiego Wierchu do Doliny Chochołowskiej. Po tej przygodzie nogi bolały jeszcze przez tydzień, ale widoki zapierające dech w piersiach i to poczucie wolności zostały na dużo dłużej. Potem jeździłyśmy jeszcze na weekendy, i w zeszłym roku zostałyśmy na tydzień w Zakopanem. Codziennie chodziły po górach, pogoda dopisywała i wspomnienia, które wtedy przywiozłam, dają energię i chęci do tej pory.
Teraz też jedziemy :hura:
Anonymous

Post autor: Anonymous » 21 sierpnia 2010, 21:04

Lubię chodzić po górach z wielu powodów a najważniejsze z nich to: Wewnętrzny spokój, wspaniałe widoki, świeże powietrze i wspaniali ludzie.
Wszystkie wymienione tu powody są najważniejsze.
Pozdrawiam wszystkich forumowiczów, do zobaczenia na szlaku.
Awatar użytkownika
Mosorczyk
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 454
Rejestracja: 04 grudnia 2006, 11:45
Kontakt:

Post autor: Mosorczyk » 06 lutego 2011, 12:49

Pozwolę sobie ożywić ten temat ;)


Pierwsze góry, pierwsze doświadczenia i spostrzeżenia, pierwsze problemy, zetknięcie z różnymi kulturami, i niezwykłą przyrodą... To było coś niezwykłego... Czy próbowaliście kiedyś sięgnąć głęboko do pamięci i zastanowić się, jak to naprawdę było? Jak to się wszystko zaczęło? Jakie mieliście wtedy myśli? Co było dla nas nowe?, Czego się baliście?, Który szlak był dla Was tym pierwszym? Jakie mieliście problemy?, Kto Was namówił do tego?, I wreszcie jak góry odmieniły Wasze życie?

Czy tak naprawdę musiało być? To pytanie zadaję sobie codziennie... Jak to naprawdę było? Jak zacząłem swoją przygodę z górami? Co dało ten pierwszy impuls do rozpoczęcia przygody z górami?

Sięgając do pamięci mej, zastanawiam się kiedy tak naprawdę ja i góry tworzymy nierozłączną parę... Już od najmłodszych lat zdjęcia, które oglądałem z wycieczek moich rodziców wciągnęły mnie tak bardzo, że postanowiłem... muszę tam być! Pierwsza praca i pierwsze marzenia powoli zaczęły się urealniać...

Na pytanie, kiedy tak naprawdę rozpocząłem przygodę z górami i co dało mi ten pierwszy impuls do rozpoczęcia tej niezwykłej przygody, jaką są z pewnością góry, odpowiedziałem sobie tak... Pewnej nocy marca 2006 miałem sen... Zwykły jak każdy inny. Zapamiętałem tylko ten jeden szczególny moment... Był nim widok z Babiej Góry na Baranią Górę i sam fakt, że podczas jednej wyprawy uda mi się przejść ten odcinek. Nigdy nie byłem wówczas na Babiej Górze, dlatego tym bardziej podobało mi się to, jak moja wyobraźnia podziałała w tym przypadku. Rzeczą oczywistą jest to, że obraz, który tam ujrzałem nie pokrył się z rzeczywistością, ale sam fakt, że uda mi się to, podczas jednej wyprawy już tak...

Po przebudzeniu zadałem sobie pytanie. Dlaczego taki właśnie miałem sen? Marzyłem przecież już od dawna o górach, ale dlaczego akurat w tym momencie przyśniło mi się tej nocy akurat to, co zobaczyłem... Ten sen traktuję jako impuls, który rozpoczął to wszystko...

Miesiąc później nie mając kompletnie żadnej wiedzy na temat gór, map ani jakiegokolwiek sprzętu postanowiłem, że muszę zrealizować to marzenie. Intensywnie przeglądałem przewodniki, strony internetowe oraz zdjęcia... Wtedy odkryłem Główny Szlak Beskidzki, o istnieniu, którego nie byłem świadom... Zawsze marzyłem o wielodniowych wędrówkach w atmosferze wyciszenia, spokoju, kontemplacji, refleksji, nostalgii i zadumy...

W końcu udało się! Wytyczyłem trasę. Był nią odcinek Rabka-Zdrój – Ustroń ze zmianami w Wiśle Czarne. Razem nazbierało się 210km pieszej wędrówki... Wtedy zadałem sobie pytanie czy jestem gotowy na taką wędrówkę?... Odpowiedziałem sobie wtedy bardzo szybko, że tak... Nie mając jakiegokolwiek sprzętu, spakowałem się i ruszyłem na moją pierwszą przygodę z górami...

Ciągle dręczyły mnie pytania: czy to nie za długi odcinek, jak na pierwszy raz?, czy nie będę bał się w nocy samotności?, co mam robić, gdy stanę na wielkiej polanie nie mając przed sobą ani jednego znaku?, czy to, co zabrałem ze sobą absolutnie mi wystarczy?, czy starczy mi sił?... Najbardziej jednak obawiałem się tego trzeciego pytania... Co mam zrobić, gdy stanę w obliczu majestatu gór, sam na sam... Którą drogę wybrać?...

Dnia pierwszego, kiedy rozpoczynałem moją przygodę z górami, zobaczyłem, że spełnia się właśnie moje największe marzenie. Poczułem się wolny - choć na chwilę - nie zwracając uwagi na życie codzienne. Dodatkowo uczucie wolności potęgowała sama myśl, że tyle gór jeszcze przede mną... Na szlaki nie patrzyłem w kategorii kilometrów czy też pory dnia, bo tu – w górach - czas zdawał się płynąć od wschodu do zachodu Słońca. Wędrując, cały czas szedłem z tą myślą... Bałem się jedynie pierwszego kontaktu z nocą w górach. Ta myśl... Co to będzie? Nie dawała mi spokoju. Już wkrótce przyszło mi się zmierzyć z wszystkimi pytaniami jakie sobie zadałem wówczas przed tą wyprawą...

Kiedy sięgam do pamięci, do dnia pierwszego i do tego, jak góry mnie przywitały, cieszę się bardzo, bo już od pierwszych chwil czułem, że czas rozpoczynać nowy rozdział w życiu... Pierwszy górski krok postawiony w Rabce Zdrój, pierwszy las, pierwsze problemy... To jest coś czego się nie zapomina... Mając na sobie jedynie plecak, brak doświadczenia i wiele pomysłów - ruszyłem. Czterogodzinna wędrówka, górskim lasem, dała mi pierwszą lekcję. Od jego początku padał deszcz, na szlaku ani jednej osoby – tylko ja i góry... Pierwszy smak wolności... Wędrówka na Halę Krupową utkwiła mi szczególnie – był to mój pierwszy szlak. Było już późno, niebo pokryte deszczowymi chmurami, powoli przygotowywało się do zachodu Słońca. Tu po raz pierwszy mogłem poznać odpowiedź na odwieczne pytanie: czy nie będę bał się w nocy samotności? Pomimo, tego, że byłem na hali, na której jest schronisko postanowiłem, że muszę sprawdzić to, śpiąc w namiocie w okolicy schroniska. Noc nie była straszna, ale burza, która zbliżała się tu w środku nocy, napędzała mi różnych myśli do głowy...

Tu, po raz pierwszy ujrzałem wielkie polany, a na nich hektary borówek... – było to dla mnie coś niezwykłego – coś, czego nigdy nie widziałem na własne oczy i czas było w to uwierzyć. Podejście w stronę Policy, było usłane borówkami od samych jego stóp, aż po jego szczyt. Jakie to było uczucie stać po raz pierwszy, w środku tego niespotykanego przeze mnie cudu natury... Do samego zachodu Słońca stałem w samotności, rozglądając się dookoła. Nie mogłem nacieszyć się tym, co widzę. Polana na Hali Krupowej była czymś niezwykłym... Na północnym – zachodzie widziałem tylko jakąś, niższą górę, a dookoła mnie były tylko piękne, świerkowe lasy i borówki. Ze szczytu podejścia, na którym kończył się dywan, który tworzyły wszechobecne borówki miałem okazję zobaczyć jeszcze coś, z czym nie miałem styczności w górach. Było to wielkie skrzyżowanie ścieżek, którego się tak obawiałem. Na środku stał tylko drogowskaz. Był to dla mnie widok niezwykły. Tutaj, z góry, podziwiałem majestat gór i już wiedziałem, że to nie będzie mój ostatni raz... Byłem tak zachwycony tym co widzę, że nie chciałem stamtąd schodzić. W samotności, czekałem, co się wydarzy dalej, gdy zmrok będzie powoli zapadał. Okolica powoli spowijała się w ciemnościach... O tej porze, góry, pokazywały swoją potęgę. Z każdą minutą stawały się coraz większe, bardziej tajemnicze i nieprzewidywalne. Tak wyglądał mój pierwszy dzień w górach. Zetknąłem się z czymś całkowicie dla mnie nowym, czymś niezwykłym i tajemniczym, z czymś o czym tak ciągle marzyłem...

Obrazek

Drugi i trzeci dzień tej wyprawy dał mi kolejne doświadczenie, a raczej pokazał mi coś nowego. Poranek przywitał mnie wtedy pięknymi chmurami warstwowymi, których gromadzenie się na niebie, miałem okazję podziwiać jeszcze przed wschodem Słońca.
Tu spotkałem pierwszych ludzi. Wtedy, przed wschodem Słońca, spotkałem zbieraczy jagód, którzy traktowali góry jako konieczność... Na pytanie gdzie idziesz? Odpowiedziałem, że do Ustronia. Na pytanie: z kim? Odpowiedziałem: samotnie... Wtedy przekonałem się po raz pierwszy jakie podejście mają ludzie mieszkający w górach – oczywiście nie wszyscy. Pomyślałem, wtedy, że nie potrafią docenić tego, co mają wokół siebie... Przejście przez Policę w lekko zamglonym lesie dodawało mistycyzmu temu miejscu. Nie mogłem nacieszyć się tymi widokami, dlatego szedłem powoli tak, aby trwało to jak najdłużej. Tu przyszło zmierzyć mi się z kolejnym pytaniem. Co zrobię, gdy zgubię szlak? Już na jednym z podejść musiałem schodzić ze szlaku, idąc lasem pełnym borówek, aby ominąć setki powywracanych drzew we mgle. Nie było to tak straszne, jak się tego obawiałem. Co prawda niejednokrotnie traciłem znaki z oczu, ale w lesie czułem się jak gdyby był to mój drugi dom... Drogę odnajdowałem szybko i już wkrótce przyszło mi się zmierzyć z Królową Beskidów – z tą, na której zacząłem i na której skończę to wszystko...

Obrazek

Pamiętam tamtejszą pogodę. Było wtedy pochmurno, deszczowo i mglisto. Nie wiedziałem co mnie czeka. Ile tak naprawdę znaczy ta liczba 1725 m.n.p.m. i co mnie czeka na takiej wysokości....Pierwsze podejście na Królową okazało się niezwykle trudnym przeżyciem. Brakowało sił. Co paręnaście kroków zatrzymywałem się, a wokół mnie tylko las – wszechobecny las... Świerki regla górnego, porośnięte niebieko-zielonymi porostami świadczyły o wysokiej przejrzystości powietrza. Zadałem sobie kolejne pytanie. Czy dam radę tam wejść? Nie wiedziałem ile przede mną szlaku w lesie, a gdy wyjdę ponad jego górną granicę, czy coś ujrzę, czy będę musiał już wracać? Zmęczony wędrówką, wchodziłem krok po kroku. Ciekawość zobaczenia czegoś nowego i wymagającego większego wysiłku, pchała mnie do przodu. Wtedy nadszedł ten czas... Świerki tworzące tutejszy las zaczynały być coraz mniejsze, aż ujrzałem... pierwszy krzak kosodrzewiny... Byłem tak zdumiony tym, co zobaczyłem, że mimowolnie wypowiedziałem na głos słowo: „kosodrzewina”. Nie myślałem, że kiedykolwiek uda mi się ją zobaczyć i dotychczas uważałem ją za roślinę, którą niewielu miało okazję zobaczyć...

Obrazek

Wtedy spełniło się moje kolejne marzenie, w które nie wierzyłem, że kiedykolwiek uda mi się spełnić. Dosłownie parędziesiąt metrów nad moją głową wisiały gęste, deszczowe chmury. Na północy widziałem tylko wycięty pas lasu na Mosornym Groniu, który mnie bardzo urzekł. Przede mną widniała Królowa Beskidów... Pierwsze dwa podejścia niezwykle zielone, usłane ze wszystkich stron kosodrzewiną. A wyżej? Gęste chmury nie pozwalały nic dostrzec. Zastanawiałem się co dalej robić. Iść? Nie iść? Po dłuższej chwili namysłu postanowiłem, że idę. Powoli kierowałem się w zamglone pola kosodrzewiny, które momentami tworzyły przepiękne „wąwozy”. Wtedy miałem okazję zobaczyć ile znaczy wysokość w górach, którą dotychczas poznawałem na lekcjach geografii. Podchodzenie w środku kosodrzewiny we mgle nie dostarczyło mi widoków, dlatego szedłem tylko przed siebie...

Obrazek

Idąc tak od dłuższego czasu zobaczyłem coś niemożliwego dla mnie. Byłem ponad chmurami! Od Kępy (1525 m.n.p.m.) „odbijała się” wielka chmura, za którą wyłonił się widok na Zubrzycę Górną. Pamiętam ten moment, ponieważ wtedy stanąłem jak wryty.

Obrazek

Możliwość bycia ponad chmurami była dla mnie czymś równie niemożliwym jak ujrzenie kosodrzewiny... Po dłuższej chwili obejrzałem się za siebie, bo czas było iść wyżej. To, co tam zobaczyłem było czymś równie niezwykłym. Teraz bycie ponad chmurami spotęgowało się... Przede mną Małą Babia Góra, duży fragment błękitnego nieba, a pode mną gęste i ciemne chmury, które tworzyły tu wrażenie nieskończonych czeluści. Tam – na dole – wszystko wyglądało jakby się kotłowało w wielkim garncu. Spojrzałem w dół i w stronę Małej Babiej Góry... Chmury, które były na wysokości Małej Babiej Góry opadły w dół doliny – do „kotła” – po czym sunęły w moją stronę z wiatrem. Cały czas obserwowałem ich przemierzanie, aż nagle... rozbiły się o miejsce, w którym stoję... Wszystko nagle znikło. Tylko mgła wokół mnie... Chmury podzieliły się na wiele mniejszych fragmentów „odbijając” się od Kępy w górę, ponad mnie. Byłem w szoku. Od teraz chciałem oglądać ciągle to nowe rzeczy, zjawiska i inne zdarzenia, bo po tych dwóch dniach cały czas coś zaskakiwało mnie.

Obrazek

Z Kępy poszedłem dalej - na szczyt. Kosodrzewina powoli znikała... Głazów przybywało... Stałem i zastanawiałem się, co ujrzę teraz... Co mnie tutaj może jeszcze zaskoczyć... Choć w krótkim czasie nie byłem tego świadomy, to w nieco dłuższej perspektywie, mgły też „zagrały” tu swoje przedstawienie. Idąc coraz wyżej, we mgle, myślałem, że za podejściem, którym idę, jest już szczyt. Kiedy zobaczyłem takie coś pięciokrotnie, byłem zdumiony tym, co tu się może jeszcze wydarzyć...

Na szczycie również zostałem mile zaskoczony. Nie minęło 5min, gdy wiatr, który roztrzaskiwał chmury o Kępę, tu na szczycie, przewiał je wszystkie, odsłaniając błękitne niebo, pozwalając mi zobaczyć widoki niezwykłe! Długo obracałem się wokół siebie, aby ogarnąć to wszystko wzrokiem. Jezioro Orawskie, Mała Babia Góra, Mosorny Groń i pas lasu, który mnie tak urzekł stał się teraz taki mały... Chmury odeszły gdzieś na wschód, pozostawiając za sobą piękną, słoneczną pogodę.

Obrazek

Pamiętam, że wówczas patrząc ze szczytu w stronę Małej Babiej Góry oglądałem wielką polanę, na której rosnęła tylko trawa. Znajdowała się tuż pod kopułą szczytową. Wtedy zadawałem sobie pytania. Co na tej wysokości i w tak trudnych warunkach żyje?, Czy to już szczyt możliwości natury? Czy gdyby ta góra była wyższa, czy coś wyżej by na niej było oprócz skał i kamieni? Zaciekawiony tym, co dotychczas zobaczyłem, zacząłem schodzić ze szczytu. Zejście z tej kopuły skalnej było dla mnie bardzo strome, wręcz bałem się go... Trawersujące zejście, stromo opadające w dół było czymś, z czym nie miałem nigdy kontaktu. Właśnie stąd podziwiałem piękno tej wysokogórskiej polany, którą mogła tworzyć już tylko trawa. Wtedy zobaczyłem że się mylę... Pod moimi nogami dostrzegłem pomarańczowe grono, które tworzyło kwiat. Przyjrzałem się mu dokładnie i... doszedłem do wniosku, że pierwszy raz widziałem taką roślinę na oczy. Był nią Różeniec Górski. Po spotkaniu z tym kwiatem zrozumiałem jak potężna jest natura. Tu liczą się każde warunki do przetrwania – nawet na tej wysokości.

Obrazek

Docierając do Schroniska na Markowych Szczawinach miałem okazję poczuć po raz pierwszy klimat schroniskowy, wziąć „górski” nocleg i pogawędzić z ludźmi, którzy robią to samo, co ja – kochają góry. Poznało się tu przyjaciół na parę godzin, ale mających te same pasje. W końcu można było wymienić swoje doświadczenia i spostrzeżenia z innymi...
Będąc tam, w schronisku, myślałem o tym, że kiedyś marzyłem o wschodzie Słońca w środku gór. Trzeba było tylko teraz spełnić to marzenie. Wstałem rano, tak szybko, jak było to możliwe i wyszedłem na dwór – przed schronisko. Nikogo tu nie było. Do uszu dochodził tylko śpiew ptaków, i cicho szeleszczące igły świerków poruszane przez wiatr. Słońce właśnie wschodziło, choć nie dane mi było ujrzeć jego blasku o tej porze rozpoczynającego się dnia. Cienkie warstwowe chmury przypominały mi o wschodzie, który oglądałem dzień wcześniej. Byłem sam, dlatego wyruszyłem z powrotem na Przełęcz Brona, skąd podziwiałem ciągnący się kilometrami pas w środku gór i lasów.

Obrazek

Widok na Diablak i majestat gór o wczesnym ranku był dla mnie niezwykły. Ten widok na Królową i myśl, że byłem tam dziwiła mnie bardzo, bo stąd wyglądała jak nieosiągalna, tajemnicza i skalista góra tak wysoka, że długo przyglądałem się jej. Na Przełęczy Brona również ujrzałem po raz pierwszy Tatry, o których tylko gdzieś tam na lekcjach geografii usłyszałem. Byłem tak samo zdumiony, jak w przypadku, gdy ujrzałem kosodrzewinę po raz pierwszy w życiu. Tutaj tak samo, jak tam, wypowiedziałem mimowolnie słowo: „Tatry” i poszedłem dalej...

Obrazek

Najbardziej jednak zaskoczyło mnie półtoragodzinne zejście ze szczytu Małej Babiej Góry. Niezwykłe było to, jak w ciągu tego czasu zmieniała się roślinność. Kamienie i rozległe polany powoli zamieniały się w las świerkowy – później liściasty. Wtedy myślałem ile dzięki górom można „przyspieszyć czas” i zobaczyć jak się to wszystko zmienia w ciągu tak krótkiego czasu. Miałem okazję zobaczyć coś, co na nizinach trwa kilkaset lat. To było niezwykłe...

Przejście z Małej Babiej Góry do Studenckiej Bazy Namiotowej na Głuchaczkach obfitowało w wiele atrakcji, ale najbardziej urzekła mnie tutejsza kultura. Tą bazę prowadzą ludzie kochający góry całym sercem, bo kiedy zawitałem do nich, przywitali mnie serdecznie. Miałem okazję przeprowadzić dłuższą pogawędkę z nimi, a kiedy ruszałem dalej – otrzymałem połówkę bochenka chleba i pozdrowienia, z którymi było już czas iść dalej... Wtedy zadawałem sobie kolejne pytania. Czy taka kultura panuje wszędzie, czy tylko na tym szlaku czy też w Beskidzie Żywieckim?, Czy idąc dalej będę miał tyle samo źródeł wody, co dotychczas?

Niestety, bardzo szybko zweryfikowałem moje pytania dochodząc do Schroniska na Hali Miziowej. Było już późno, więc zaplanowałem, że wezmę tu nocleg. Jednak gdy wchodziłem do środka, usłyszałem "Nie masz co robić, wypier...olić ci?" Jako, że kultura była tu na najwyższym poziomie, nawet nie wszedłem do środka i poszedłem na Polanę Górową zielonym szlakiem do Studenckiej Bazy Namiotowej, gdzie wyspałem się i mogłem zapomnieć o tym incydencie z Hali Miziowej. Dzięki tej bazie namiotowej poznałem „dwa światy”: Halę Miziową – tą z nowoczesnym schroniskiem i kulturą, która ma wiele do życzenia i „Bazę Namiotową na Hali Górowej” – tą odległa o zaledwie 15min drogi – z piękną historią, starą bacówką i klimatem górskim, którego można w wielu obiektach tylko pozazdrościć. Tutaj trzeba było przygotować sobie wszystko samemu, w ciszy, odosobnieniu i w środku pięknego lasu. Tu – w sercu dzikiego lasu – miałem okazję powędrować sam, poza wyznaczonymi szlakami podziwiając nieznane mi okolice i niesamowity widok na Królową Beskidów z innej perspektywy. Miałem okazję tu pozostać dłużej, ponieważ wielogodzinny ulewny deszcz zatrzymał mnie. Poznałem dzięki temu parę osób, które tworzyły tutejszą, jakże miłą atmosferę.

Kiedy pogoda się poprawiła zastanawiałem się czy naprawdę muszę już iść? Było tu tak pięknie... Jednak myśl, że każdego dnia coś zaskakuje mnie pozytywnie i myśl, że zobaczę coś nowego, nastroiła mnie pozytywnie. Wróciłem na Halę Miziową i poszedłem dalej – w stronę Romanki... Zastanawiałem się, co mnie jeszcze może zadziwić na tym szlaku. Przejście zachodnim stokiem Romanki pokazało mi coś nowego... Skalisty, stromy stok, na którym rósł piękny las świerkowy, a będąc w środku niego unosiła się mocna woń żywicy. To przejście utkwiło mi szczególnie w pamięci, ponieważ pomimo tego, że wędrowałem już wieloma lasami, to takiego czegoś nigdy nie doświadczyłem...

Przejście Pasmem Abramów pozwoliło mi zobaczyć granicę Beskidu Żywieckiego i Śląskiego od Żywca, aż po samą Milówkę. Tutaj, z góry, można było zobaczyć cywilizację, która stąd wyglądała kolorowo i mogłoby się wydawać, że tam w dole jest równie kolorowo, co z góry. Dzięki temu pasmu miałem okazję wędrować po rozległych polanach bez ani jednego znaku, przez co moja obawa, o to jak się zachowam w takiej sytuacji - zniknęła. Myślałem, że zobaczyłem i doświadczyłem już wszystkiego i że nic nie jest mnie już w stanie zadziwić... Jednak przejście z Beskidu Żywieckiego w Śląski, było dla mnie czymś zupełnie nowym. Dotychczas spotkani ludzie pozdrawiali mnie serdecznie, a kiedy znalazłem się „po tej drugiej stronie” nagle to wszystko zanikło... Dlaczego? Nie wiem... Wędrując dalej, zauważyłem, że kultura na szlaku w Beskidzie Śląskim jest niższa niż ta, z którą miałem okazję się spotkać dotychczas... Również tutaj widać było, że tutejsza ludność nastawiła się na komercjalizację gór, przez co, okolica stała się dla mnie mniej atrakcyjna, choć same góry – nadal nie.

Jak zmieniły mnie góry?
To pytanie jest ciągle aktualne i będzie tak długo, jak długo będę żył. Mój pierwszy raz w górach pokazał mi coś całkowicie nowego, tajemniczego, niespodziewanego... To o czym marzyłem i wydawało mi się niemożliwe, miałem okazję doświadczyć osobiście. Góry zmuszały mnie do wytrwałości w dążeniu do celu wynagradzając mi każdy włożony w to wysiłek, przepięknymi widokami, krajobrazami i zjawiskami. Góry – ten inny, niezwykły świat – pokazały mi coś jeszcze... Coś czego istnienia nie byłem świadom. Tu zobaczyłem kosodrzewinę, której przecież nigdy nie miałem ujrzeć na własne oczy, tu byłem po raz pierwszy ponad chmurami, tu po raz pierwszy miałem okazję zmierzyć się z moimi lękami... Każde wyjście w góry wzmacniało mnie, pozwalało poprawiać błędy, które poprzednio popełniłem i dodawało mi sił na kolejne dni. Góry dały mi wiele powodów do refleksji, nostalgii, melancholii, zadumy i spokoju i możliwość spełniania marzeń. To właśnie tutaj – w górach – poznałem największych przyjaciół, dzielących te same pasje. Góry stały się elementem mojego życia, miejscem, które będzie mnie wzmacniać zarówno fizycznie jak i duchowo, miejscem, w którym dostrzegać będę zmiany i miejscem, w którym zawsze będę podziwiał upływający tu czas inaczej...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Anonymous

Post autor: Anonymous » 07 lutego 2011, 18:31

Tak czytając Twoją opowieść, o tym jak zacząłeś chodzić po górach, Michał, przypomniało mi się jak to było ze mną. Pamiętam jak mnie z bratem rodzice budzili o 3,4 godzinie i albo pociągiem, albo syrenką jechaliśmy w góry. Pierwszą wycieczkę pamiętam jak z Rajczy szliśmy na hale Lipowską, jak rano następnego dnia zamiast deszczu cały świat był biały. Pamiętam, że ojciec wieczorem poprzedniego dnia musiał narąbać drzewa i napalić w piecu w pokoju i mimo, iż miałem bodajże 7 lat wtedy, to do dziś pamiętam zapach dymu z tego pieca, dymu z drzewa oczywiście.
Potem w średniej szkole nie raz byłem w górach - Beskid Śląski w sumie wtedy schodziłem, ale taką miłość do gór to zapałałem jadąc zaraz rok po maturze do Zakopanego. Pamiętam jak wchodziłem na Giewont z doliny Roztoki na Boczań, i jak zobaczyłem widok na dolinę Małej Łąki i ścianę Czerwonych Wiechów...to zaparło mi dech w piersi. Wtedy tak na prawdę pokochałem góry, pokochałem Tatry.
A co do :
Mosor reinkarnacja pisze:Przejście przez Policę w lekko zamglonym lesie dodawało mistycyzmu temu miejscu
Jesieni 09 jak lazłem samemu z Krawców W. do bacówki pod Rycerzową też miałem taki klimat...
Aż mi ślinka cieknie za górami :twisted:
Awatar użytkownika
Inga
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 839
Rejestracja: 20 marca 2010, 0:48

Post autor: Inga » 08 lutego 2011, 18:21

Mosor reinkarnacja pisze: spotkałem zbieraczy jagód, którzy traktowali góry jako konieczność... Wtedy przekonałem się po raz pierwszy jakie podejście mają ludzie mieszkający w górach – oczywiście nie wszyscy. Pomyślałem, wtedy, że nie potrafią docenić tego, co mają wokół siebie...
To prawda. Jak mawiają "cudze chwalicie, swego nie znacie". Ja długo traktowałam te "niższe" góry po macoszemu. Pochodzę z Beskidu żywieckiego i tam spędziłam większość swojego życia. Jednak mimo iż zawsze lubiłam góry, było to dalekie od zachwytu. Miałam je na wyciągnięcie ręki i może właśnie dlatego mnie do nich aż tak bardzo nie ciągnęło?
Moja mama w młodości namiętnie chodziła po Beskidach i Bieszczadach. To z nią pierwszy raz byłam na Babiej Górze mając ok. 10 lat. Na szczycie owszem, bardzo mi się podobało, jednak samo podejście było dla mnie dosyć monotonne. Myślałam wtedy, że to prawie to samo, jak gdybym poszła do znajdującego się 15 minut od mojego domu lasu :) Nieco później zaliczyłam pierwszy raz Gubałówkę razem z moją ciotką- Tatry zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu :spoko:
Potem była jakaś wycieczka szkolna do Zakopanego, jakiś rok lub dwa później. Dotarliśmy jednak tylko do spowitego totalną mgłą Morskiego Oka (i o żadnych widokach nie mogło być mowy) oraz do Doliny Kościeliskiej.
Później jeszcze dwa razy byłam na Babiej, jednak wciąż to nie było to.
W liceum namówiłam koleżankę na Wypad nad Morskie Oko. Był weekend majowy, na szlaku tłumy ludzi. Wtedy jeszcze ten tłum ludzi mi nie przeszkadzał tak jak teraz :) Mimo tego koszmarnego asfaltu sam widok na staw dodał mi takiego powera, że jeszcze tego samego dnia ruszyłyśmy przez Świstówkę do Doliny Pięciu Stawów. Chyba wtedy złapałam pierwszego bakcyla. Od tego momentu Tatry w weekend majowy stały się tradycją :)
Ale na dobre wsiąkłam chyba dopiero po przejściu szczytami z Giewontu na Kasprowy we wrześniu 2006. A gdy miesiąc później pojechałam na 3 dni w Tatry i byłam m.in. na Karbie byłam już zakochana bez pamięci :) Wiedziałam już, że będę tam wracać oraz że chcę zobaczyć inne miejsca. Od tej pory zaczęłam też jeździć w Tatry o wiele częściej.
Na początku byłam typowym klapkiem. W adidasach i pelerynie kupionej na dworcu, bez mapy i praktycznie żadnej wiedzy o trasie, na jaką wyruszam. Z czasem zaczęło się to zmieniać. Nie mogę powiedzieć, że teraz mam super profesjonalny górski ekwipunek, ale z pewnością mam większą świadomość tego, co mnie może spotkać na szlaku. Wiem dużo więcej niż na początku, choć moja wiedza wciąż jest zbyt mała.
I chociaż po latach zaczęłam doceniać Beskidy, moją miłością są bez wątpienia Tatry. Po prostu jest coś, co mnie tam przyciąga; coś, co sprawia, że czuję się tam naprawdę wolna. Zostawiam wszystkie problemy na dole i liczy się tylko TU i TERAZ. W niektórych miejscach byłam już wiele razy, a mimo to za każdym razem udaje mi się dostrzec coś innego. I mimo, że od paru lat chodzę dosyć sporo, myślę, że moja przygoda z górami tak naprawdę dopiero się zaczyna :) Jest bowiem mnóstwo szczytów, których jeszcze nie udało mi się zdobyć...
"Szalony kto sądzi, że ludzkiego szczęścia trzeba szukać w zaspokajaniu pragnień,
przekonany, że dla idących liczy się przede wszystkim dojść do kresu.
A kresu przecież nigdy nie ma."
Antoine de Saint-Exupéry
Awatar użytkownika
Rafal
Turysta
Turysta
Posty: 396
Rejestracja: 27 grudnia 2009, 20:16

Post autor: Rafal » 08 lutego 2011, 20:49

Wy wszyscy to już starzy wyjadacze widzę ;)

Moja przygoda zaczęła się całkiem niedawno bo w tym roku minie dopiero 2 lata. Wcześniej jakoś nigdy góry nie stanowiły obiektu mojego zainteresowania. Wcześniej w Tatrach byłem jeszcze jako dziecko z jakąś szkolną wycieczką i niewiele co pamiętam, jeżeli chodzi o same góry. Dopiero po wyjazdowych ćwiczeniach z uczelni w Tatry zmieniło się to diametralnie. Po prostu gdy stanąłem na szlaku w majestacie gór uświadomiłem sobie, że góry to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi; uświadomiłem sobie ile do tej pory straciłem mijając góry szerokim łukiem. Od tego momentu wiedziałem, że połknąłem tzw. bakcyla :) W górach najbardziej urzeka mnie możliwość swobodnej wędrówki, oderwanie się od codziennych i spraw, spojrzenie na nie z dystansu i to co dla mnie bardzo ważne możliwość bliskiego kontaktu obcowania z samą przyrodą. Mam nadzieję, ze na szlakach spotkam wielu ciekawych ludzi :) Jeżeli chodzi o górskie wędrówki to mam w sumie jeden mały problem: nie mam za bardzo z kim chodzić po górach, ale myślę, że na tym forum pomożecie mi rozwiązać ten problem... :spoko:
ODPOWIEDZ